01. Sanatorium, wpadka “kolarzy”

Nie mogę narzekać na swój stan zdrowia, pomimo tylu lat nie mam żadnych większych problemów kardiologicznych, neurologicznych, nefrologicznych  czy dermatologicznych, ale też pomimo tylu lat kontaktu z wodą reumatologicznych. To co dla mnie jest bardzo ważne, nie mam również żadnych zagrożeń gastrologicznych i ginekologicznych, po prostu „zdrowa baba”. Pewnego razu, w ramach badań profilaktycznych praktycznie wszystkie miałyśmy prześwietlony kręgosłup, wówczas okazało się, że niejedna ma wcale nie małe skrzywienia. W moim przypadku, po tylu latach pracy w pozycji siedzącej stwierdzono niewielkie zwyrodnienia kręgów lędźwiowych. Wówczas nasza pani doktor zrobiła z „niewielkich” zwyrodnień poważne i wystawiła mi wniosek do sanatorium. Tym właśnie sposobem, od kilku już lat mam systematycznie wystawiane wnioski sanatoryjne na to schorzenie. Ostatni był wystawiony we wrześniu ubiegłego roku, a ponieważ „standardowo” czeka się na realizację wniosku, zakładałam swój wyjazd w lutym – marcu przyszłego roku. Aż tu nagle na początku sierpnia list z Narodowego Funduszu Zdrowia ze skierowaniem do sanatorium od 12 września 2013r, dobrze, że z takim wyprzedzeniem, mogłam pozałatwiać wszystkie swoje sprawy służbowe.

Po zapoznaniu się z korespondencją zaczęłam się zastanawiać, o co tu chodzi, dostałam skierowanie do Ośrodka …. w miejscowości …, patrzę na mapę, a tu „zadupie”, można powiedzieć „koniec świata” gdzieś w górach. 12 września to czwartek, uzgodniłam swój przyjazd w trakcie dnia, sugerując swój przyjazd ok. godz. 16-tej. Okazało się, że rzeczywiście, dojazd do tej osady jest „boczną:” drogą, podjeżdżam, pisze: „Ośrodek aaaa”, zaparkowałam, weszłam do recepcji, załatwiłam wszystkie formalności. Okazało się, że jest to bardzo ładny, można powiedzieć, „nowoczesny” budynek na 120 miejsc, miałam umówiony pokój jednoosobowy. Był to pokój

o tzw. podwyższonym standardzie, to znaczy miałam wydzieloną sypialnię od pokoju, oczywiście pełny węzeł sanitarny. Budynek był dość długi, mój pokój był usytuowany w południowo – zachodniej części, to też miałam w pokoju bardzo dużo światła dziennego, tuż przy klatce schodowej. Jeszcze jedna, jak się później okazało, znacząca sprawa, wokół budynku, w charakterze balkonów był taras, po którym można się było przemieszczać wokół, była to droga przeciwpożarowa i ewakuacyjna, wszystko było odpowiednio oznakowane. Zarówno z klatki schodowej, jak i mojego pokoju można było wyjść na ten taras i obejść budynek wokół, w pierwszej chwili nie doceniłam zalet takiego położenia pokoju, później okazało się, ze jest to znaczący „ciąg komunikacyjny”. Rozlokowałam się w pokoju, odświeżyłam, przed kolacją poszłam obejrzeć ten ośrodek. Okazało się, że na przedłużeniu budynku hotelowego, połączony łącznikiem, a więc nie trzeba wychodzić na zewnątrz, jest cały kompleks leczniczy, który kończy się standardowym 25metrowym basenem. Od wewnętrznej strony ośrodka było całe zewnętrzne zaplecze sportowe, boisko do siatki, do kosza i kort tenisowy. Wszystko to wyglądało bardzo ładnie, zapowiadało to udany turnus sanatoryjny. Piątek to dzień administracyjny, wizyta u lekarza, miałam zapisane cztery zabiegi wodne – kąpiel perełkową, kąpiel mineralną, kapiel borowinowa i masaz aqua – wibron. Po południu był czas, na rozejrzenie się „w terenie”, były dwa sklepy spożywcze, kiosk ruchu i dwa, albo trzy sklepy z „różnościami”, coś więcej to w miasteczku oddalonym o 16km. Kolacja, wieczór we własnym zakresie, była tam dość duża kawiarnia, gdzie puszczana była bardzo ładna muzyka mechaniczna, kiedy tam zajrzałam nawet jakiś kilka par kręciło się na parkiecie, w tym momencie za bardzo mnie to nie interesowało, wróciłam do pokoju, zrobiłam sobie kawę ale zaczęłam się zastanawiać, jaki będzie miał przebieg ten mój turnus sanatoryjny. Okazało się, że był „atrakcyjny” i postaram się go zrelacjonować w trzech wątkach:- pierwszy – to masażysta Andrzej, drugi to ratownik Janek, trzeci to „kolarze”.

Sobota, 14 września. Zabiegi miałam połączone po dwa – kąpiel perełkowa i aqua – wibron, drugi dzień – kąpiel mineralna i kapiel borowinowa. W tę sobotę miałam właśnie te drugie dwa „mokre” zabiegi, to wszystko trwało ok. 45 minut, po tym miałam czas wolny. Przy śniadaniu była informacja, że o 1030, dla chętnych jest wycieczka rowerowa. Przecież w domu, w soboty, kiedy tylko mogłam, jeździłam na swoje wycieczki rowerowe, pokonując dystans 68km, już w piątek dowiedziałam się, że w ośrodku można wypożyczyć rower, od razu poszłam do administratora, tam wybrałam sobie odpowiedni rower, sprawdziłam jego stan techniczny, zarezerwowałam go sobie na cały turnus. To też kiedy ogłosili zbiórkę wyszło na nią 10 „chłopców” i ja jedna. „Kierownik” grupy poinformował mnie, że oni jada na dość długą wycieczkę, będzie to ok. 60km, patrząc na mnie, spytał – czy Pani da radę ? Spojrzałam, mówiąc, że spróbuję, wsiedliśmy na rowery, ruszyliśmy w drogę. Cały czas trzymałam się gdzieś w środku grupy, ale po przejechaniu ok. 45km był bardzo długi podjazd dość mocno pod górę, patrzę, a oni „puchną”, zaczynają jechać coraz wolniej, mnie takie tempo nie odpowiadało, nacisnęłam na pedał i zaczęłam jechać, przyszedł moment, że ich wszystkich wyprzedziłam, ale wcale się nie ścigałam, cały czas jechałam swoim tempem, dojechałam do przewyższenia, tam już nacisnęłam mocnej i już sama przyjechałam do ośrodka. Kiedy wjechałam, poszłam oddać rower, administrator pyta – zrezygnowała Pani ? spokojnie odpowiedziałam – nie, po prostu już przyjechałam, a oni jadą za mną. Patrzę na niego, nic nie powiedział, minęło dobre 20 minut, za nim przyjechał „peleton”, ja w tym czasie już byłam w pokoju, już się myłam, ubrałam się, zeszłam na obiad, Kiedy wchodziłam na stołówkę spotkał mnie „kierownik” grupy, spojrzał, po czym usłyszałam – no to ładnie nas Pani załatwiła, a ja się zastanawiałem, czy Pani da radę, ma Pani u nas dużą kawę. Nie komentowałam jego wypowiedzi, spokojnie zjadłam obiad, poszłam do pokoju odpocząć. Ale ile można leżeć na łóżku, poszłam sprawdzić, czy można wejść na basen i popływać. Okazało się że tak, wróciłam do pokoju, przebrałam się w kostium poszłam popływać. Weszłam na basen, zostawiłam ręcznik na leżaku, zaczęłam pływać. W drugim końcu basenu była grupka mężczyzn, poznałam, że część z nich to „moi kolarze”. Ale robiłam swoje, weszłam do wody, zaczęłam pływać. Mój „kolarze” widząc taką  „szprotkę” chcieli wziąć rewanż za „wyścig”, trzech podpłynęło do mnie, przez pewien czas płynęli obok, po czym, przy nawrocie usłyszałam – kto pierwszy wyjdzie z basenu, stawia kawę. Ja to już przerabiałam nie raz, powiedziałam – dobrze, zrobiłam nawrót, zaczęłam płynąć, dopłynęłam do brzegu, nawrót i dalej, tak w tą i z powrotem. Basen miął 25m długości, to też jeden nawrót to „tylko” 50m, a moja „norma” to ok. 3 kilometrów, spokojnie sobie pływałam, robiąc systematyczne nawroty. Po 500m odpadł pierwszy, niewiele brakowało, żeby się utopił, nie miał siły wyjść z basenu, drugi po 1000m odpadł ten, który proponował kawę, trzeci wytrzymał ze mną jeszcze cztery nawroty i też wyszedł. Ja wzięłam jeszcze kilka nawrotów, po czym stwierdziłam – dwie nauczki na jeden dzień to wystarczy. Kiedy wychodziłam z basenu, podszedł do mnie ratownik, podał mi ręcznik, uśmiechnął się, po czym usłyszałam – dobrze, że Pani dała tym pyszałkom po nosie, oni tu już od początku tygodnia tak szaleją, czy pozwoli się Pani zaprosić wieczorem na kawę w kawiarni, ja kończę prace o 20-tej. Spojrzałam, miły, lekko „misiowaty” chłopak, czemu nie, tyle tylko, że ja byłam w pełnym kostiumie i w czepku na głowie, to też chyba nie do końca był świadomym, z kim ma do czynienia. Wytarłam się, poszłam do pokoju, umyłam, odpoczęłam, ubrałam i poszłam na kolację. Kiedy weszłam na stołówkę rozległ się pewien „szmer” i kilkanaście par oczu utkwiło we mnie. Byli to „moi kolarze” i „pływacy”, zjadłam kolację, przebrałam się w „mini – mini” spódniczkę, obcisłą bluzeczkę z dość dużym dekoltem w serek, aby było widać częściowo moje czarne piersi, na 20-tą zeszłam do kawiarni, do umówionego stolika. Kilka minut po 20 – tej przyszedł Janek, bo tak się przedstawił, długo mi się przyglądał, przesunęłam po włosach ręką, pytając – ta sama – czy nie ta sama, uśmiechnął się, usiadł, zamówił kawę, dodatkowo porosiłam drinka. Kiedy puścili muzykę, zaczęliśmy tańczyć, okazało się, że mój „misiowaty” Janek pięknie tańczy, przetańczyliśmy całą sekwencję, radośni siadając do stolika. Wówczas podszedł „kierownik”, przedstawił się jako Marek, powiedział – bardzo przepraszam, ale czy Pani i Pan nie zechcieli by się przesiąść do naszego stolika, wskazując miejsce, gdzie były zsunięte trzy stoliki, spojrzałam na Janka, mówiąc – Ty decydujesz, a on – ale zatańczysz jeszcze ze mną, stwierdziłam – tak, po czym przeszliśmy na drugą stronę sali, a tam przy stolikach „wszyscy zawodnicy”. Podeszliśmy, na stole szampan, Marek mi podał kieliszek, po czym rozległ się bardzo głośny toast – za naszą Panią Kolarz i wyśmienitego pływaka. Patrzę na stoliki obok, ludzie robią „oczy w słup” o co to chodzi, ale wypiliśmy, na szczęście zaczęła grać muzyka, Janek wziął mnie za rękę, poszliśmy na parkiet, zaczęliśmy tańczyć, po czym on mnie pyta – o co to chodzi z tą Panią Kolarz, bo o pływakach to wiem ? Spojrzałam mu prosto w oczy, mówiąc – wytłumaczę Ci to później, uśmiechnął się, tańczyliśmy dalej, skończyła się sekwencja, podeszliśmy do stolika, a tam dalej nalane kieliszki, następny toast dla mnie. Tego wieczoru „obtańcowałam” tylko część” peletonu, nie wszyscy mają „dryg” do tańca, ale ostatni taniec należał do Janka, podczas niego powiedziałam mu, gdzie mieszkam, prosząc, aby w miarę szybko przyszedł. Spojrzał – a ja spokojnie – przecież muszę Ci wytłumaczyć skąd jestem „Pani Kolarz”, tylko się uśmiechnął, po czym podziękowałam wszystkim za zabawę, poszłam do swojego pokoju. Ciąg dalszy to już inna „bajka”. Sobota, 14 września /06 października 2013r. Baśka

Scroll to Top