A wszystko to przez psa

„A wszystko to przez psa”

To zabawne jak wiele w naszym życiu jest dziełem przypadku. Nasze spotkanie było najczystszym zbiegiem okoliczności. Do dziś trudno mi uwierzyć, że nasze ścieżki się skrzyżowały. Mogłem przecież wyjść z domu zaledwie kilka chwil później lub po prostu skręcić w jedną alejkę… Najwidoczniej było nam pisane to krótkie spotkanie po latach. Zastanawiam się tylko po co to wszystko się stało. Czy on miał w tym jakiś cel? Czy tego w ogóle chciał? Za pewnie nie. To wszystko stało się tak po prostu. Bez naszej wiedzy i przyzwolenia.

Wyszedłem z domu wieczorem, tuż przed zmierzchem. Wszystko było jak zwykle, na swoim miejscu. Światło na korytarzu nie działało, tynk odpadał ze ścian, a sąsiadka spod ósemki podglądała mnie przez wizjer. Zamknąłem drzwi, klucz wsunąłem do kieszeni i przypiąłem smycz do obroży Bruno. Był podekscytowany bardziej niż zawsze i nie wiedzieć czemu próbował mnie ugryźć. Drogi do lasu nawet nie pamiętam.

Dzień był ciepły, choć słońce powoli chowało się za horyzontem, malując niebo w odcieniach czerwieni. Szare błoto – efekt popołudniowej burzy rozpryskiwało się pod butami z wesołym chlupotem. Spuściłem psa ze smyczy tuż za pierwszą linią drzew, żeby mógł sobie trochę pohasać na wolności. Przebiegł kilka metrów i zaczął węszyć w wielkiej kupie liści. Podniosłem z ziemi pokaźnych rozmiarów badyl i cmoknąłem na pupila.

-Bruno! Bruno! Aport!

Pies podniósł ciężki łeb i spojrzał na mnie bystrymi oczami, po czym wyrwał za lecącym łukiem kawałkiem gałęzi. Na moment zniknął mi z oczu w krzakach. Patyka oczywiście nie przyniósł. Nigdy nie przynosił.

Zagwizdałem przeciągle.

-Bruno, piesku, no chodź! – zawołałem podirytowany, gdy uparcie krążył wokół krzaka.

Zwierze nie miało jednak zamiaru ruszyć się z miejsca. Ze zrezygnowaniem opadłem na ławkę. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego. Cienka smużka dymu uniosła się w powietrzu.

Las powoli pokrywał się cieniami. Wypełzały zza każdego drzewa, kładąc się na ścieżce długimi, nieregularnymi pasami. Ciszę wypełniał jedynie szum liści i odgłos głośnego węszenie Bruna.

Pochyliłem głowę, grzebiąc czubem buta w ziemi. Lubiłem te wieczorne spacery. To był idealny sposób na ucieczkę od zgiełku dnia.

Bruno nagle podniósł łeb i warknął groźnie. Zanim zdążyłem zareagować wyrwał ścieżką przed siebie. Zza drzew dopiero co wyłoniła się smukła, męska sylwetka. Postać zatrzymała się teraz zdezorientowana, patrząc na mknące ku niej zwierzę.

Poderwałem się z ławki, rzucając papierosa na ziemię. Nie spodziewałem się nawet, że spotkam kogokolwiek o tej porze w lesie. Tylko dlatego pozwalałem biegać psu tak swobodnie. Ruszyłem pędem przed siebie.

Bruno zatrzymał się tuż przed nieznajomym, warcząc głośno. Młody mężczyzna ostrożnie odstawił na ziemię niewielką torbę podróżną.

-Proszę się nie bać! – krzyknąłem. -On nie gryzie. Po prostu nie lubi obcych.

Ledwo skończyłem mówić, gdy Bruno rzucił się na nieznajomego. Mężczyzna odskoczył w tył, ale pies i tak zdołał chwycić go zębami za odkrytą łydkę, zostawiając na niej czerwone pręgi. Blondyn, bo chłopak miał włosy w pięknym, słonecznym kolorze, syknął cicho z bólu.

Chwyciłem obrożę Bruna i szarpnąłem jego ciężkim cielskiem w tył, jak najdalej od nieznajomego.

-Tak strasznie mi przykro! – wykrzyknąłem, po czym spojrzałem hardo na Bruna. -Głupi pies!

Chłopak schylił się, masując łydkę otwartą dłonią. Jego twarz przysłoniły kosmyki jasnych włosów, które wysunęły się w małego kucyka. Stałem nad nim, czując się jak kompletny idiota, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.

Już po chwili Bruno zupełnie się uspokoił i pobiegł w las.

-Bardzo boli? – zapytałem wreszcie, marszcząc czoło. -Mogę w czymś pomóc?

Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na mnie zza niewielkich, subtelnych okularów. Miał przystojną, lekko pociągłą twarz. Uśmiechnął się lekko.

Bruno ostentacyjnie przebiegł obok nas, merdając ogonem.

-Tak strasznie mi głupio. Bardzo, bardzo pana przepraszam. Nie sądziłem, że pana ugryzie.

-Nie szkodzi.- odpowiedział ze spokojem, przeczesując dłonią włosy.- To tylko zadrapanie.

-Jeszcze raz przepraszam!

Mężczyzna pochylił się w moim kierunku i dotknął dłonią mojego ramienia. Dopiero teraz zauważyłem, że ze zdenerwowania drżały mi ręce.

-Ale ja już powiedziałem, że nic nie szkodzi.

Uśmiechnął się ponownie. Po czym rzucił od niechcenia:

-To ładny pies. Jak się wabi?

-Bruno…

Schylił się po swoją torbę i podniósł ją z ziemi. Stał tak, trzymając ją przed sobą i patrzył na mnie przenikliwymi, ciemnoniebieskimi oczami. Wyglądał tak niewinnie, dziecinnie wręcz…

Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.

-Mam na imię..

-A więc mnie nie poznajesz, Marcin? – przerwał mi w pół zdania.

Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Omiotłem jego sylwetkę wzrokiem, szukając w pamięci. Mężczyzna uśmiechnął się ponownie, po czym sięgnął dłonią do twarzy. Zsunął z nosa okulary i ogarnął z twarzy włosy.

-A teraz?

Wręcz zachłysnąłem się powietrzem.

-Artur!

To był Artur, choć trudno było mi w to uwierzyć. Artur z długimi włosami, w t-shircie i dżinsowych bermudach zamiast eleganckiego garnituru. Chwyciłem go mocno za ramiona.

-Jak ty się zmieniłeś! – wykrzyknąłem.

Artur włożył na nos okulary. Wyglądał w nich dziwnie… Inaczej. Nadawały mu wygląd pilnego studenta lub jakiegoś naukowca.

-A ty nie zmieniłeś się wcale. -powiedział, przyglądając mi się uważnie, po czym przejechał dłonią po moim czole. – No może przybyło ci parę zmarszczek.

Roześmiał się zaczesując włosy za uszy.

-Co tu w ogóle robisz? Wyjechałeś już tak dawno i w ogóle się nie odzywałeś. Zupełnie nie spodziewałem się, że wrócisz, a już na pewno nie, że spotkam cię w takim miejscu.

-Przyjechałem tylko na kilka dni. Muszę coś załatwić… Zresztą długo by tłumaczyć. A ty? – zapytał. – Co tu robisz?

-Ja tu mieszkam w pobliżu. – odparłem.

-Wyprowadziłeś się ze Centrum? – zapytał, jakby go to bardzo zdziwiło.

Kiwnąłem twierdząco głową. Na chwilę zapadła niezręczna ciszą. Przerwałem ją po chwili, niewiele się zastanawiając.

-Dasz się zaprosić na kawę?

Uśmiechnął się w odpowiedzi. Sam nie wiedziałem czemu to zaproponowałem. Nigdy nie przyjaźniłem się z Arturem. Zawsze wydawał mi się obcy i niedostępny, tak jakby był wyrwany z innego świata. Świata, o którym ja nie miałem pojęcia…

-Nie pijam kawy. – powiedział nagle, wyrywając mnie z myśli. – Na herbatę?

Trochę oszołomiony tym, że się zgodził, poprowadziłem go do domu. Bruno kręcił się wokół naszych nóg, wyraźnie nie zadowolony z braku zainteresowania jego osobą. Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy. To były jakieś banały bez znaczenia.

Kilka chwil później Artur wpasował się idealnie w ciasny kąt za stołem w kuchni. Oparł brodę na, złożonej w pięść, dłoni i wodził za mną wzrokiem. Czułem się nieswojo, siedząc na przeciw niego i patrząc jak pije z mojego kubka.

-A więc? – zapytał po chwili. -Wiesz co słychać u reszty?

-U reszty? Szymon i Bartek siedzą na starych śmieciach. Choć w firma nie przynosi już zysków. Próbują ją jeszcze ratować. Ja już dawno dałem sobie spokój. Nawet sobie nie wyobrażasz jak te ciągłe niepowodzenia były frustrujące. Nie miałeś okazji ich doświadczyć, bo wyfrunąłeś z gwiazdka prawie od razu. Miałeś nosa. Musiałem wyprowadzić się, bo nie starczało mi na czynsz. W miesiąc później Wojtek zrobił to samo. Mieszka kilka przecznic dalej. Pracuje jako barman w jakieś dyskotece. To nawet do niego pasuje, nie sądzisz? U reszty nie wiem co słychać.

Odwróciłem się, opierając o blat. Na widok Artura dreszcz przebiegł mi po plecach. Przyglądał mi się spod zmrużonych powiek. Usta miał lekko rozchylone. Wyglądał na lekko zamyślonego, tak jakby w ogóle mnie nie słuchał. Niesforny kosmyk włosów owijał sobie niedbale wokół palca. Jego poza była tylko pozornie niewinna, w rzeczywistości było w niej coś niesamowicie erotycznego, coś czego nie byłem w stanie nazwać.

Opuścił wzrok, spoglądając w kąt, w którym do snu układał się Bruno. Przez moment, gdy Artur pochylił głowę zauważyłem niewielką bliznę na jego twarzy, tuż nad prawą brwią. Sięgnąłem do niej ręką, odgarniając włosy z jego twarzy. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć uniósł wzrok i spojrzał na mnie. W jego oczach nie odnalazłem królestwa chmur, które zwykle tam gościło. Królestwo chmur ustąpiło morzu płomieni. Teraz wiem, że musiał źle odczytać mój gest. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Jak miałem się zastanawiać, gdy jego aksamitne wargi prawie niezauważalnie musnęły moją dłoń? Po chwili delikatnie przejechał językiem wzdłuż moich palców. Pochyliłem się nad nim, opierając dłonie o blat stołu. Przez moment jedynie mierzyliśmy się wzrokiem, po czym Artur zrobił coś czego nigdy bym się po nim nie spodziewał. Wydał z siebie cichy jęk zniecierpliwienia, po czym poderwał się w górę i zaborczo wpił się w moje usta. Drgnąłem zaskoczony i w pierwszym odruchu chciałem mu się wyrwać, ale jego palce wsunęły się moje włosy, przytrzymując mnie delikatnie, ale stanowczo. Ta chwila musiała trwać zaledwie kilka sekund, jednak dla mnie ciągnęła się w nieskończoność. Przez głowę przeleciało mi tysiące myśli. Bo co można sobie pomyśleć, gdy taki opanowany człowiek jak Artur, który zawsze zachowywał się tak, jakby był kompletnie aseksualny, robi coś takiego?

Przerwał nasz pocałunek i spojrzał mi prosto w oczy. Potem wszystko potoczyło się samo. Złapałem go zaborczo za ramiona i pocałowałem mocno. Rozchylił lekko usta, pozwalając by nasze języki się spotkały. Nagle dzielący nas stół, zaczął nam niesamowicie przeszkadzać. Artur potrącił dłonią kubek z niedopitą herbatą. Wylała się, tworząc na blacie mokrą plamę. Przejechałem dłońmi po jego, wygiętych w strunę, plecach. Zacisnąłem palce na pośladkach, po czym uniosłem go do góry. Jęknął mi głośno do ucha. Przeciągnąłem go przez blat i posadziłem na krawędzi stołu, tuż przed sobą. Dopiero teraz zauważyłem, że Artur drży. Patrzył na mnie, oddychając ciężko. Chwyciłem go w ramiona, przyciskając mocno do siebie. Otoczył mnie nogami, przyciskając mocno swoje uda do moich bioder. Do podbrzusza przyciśniętą miałem twardą wypukłość, odznaczającą się wyraźnie na jego spodniach. Pociągnąłem jego koszulkę w górę, posłusznie pozwolił mi ją sobie ściągnąć przez głowę. Jego tors był subtelnie umięśniony. Mięśnie delikatnie zarysowywały się pod jasną, prawie mlecznobiałą skórą. Przez chwilę z zachwytem wodziłem dłonią po jego płaskim brzuchu. Śledził spod zmrużonych powiek ruchy moich rąk.

Powolnymi ruchami rozpiąłem rząd guzików u jego spodni. Po czym dałem mu dłonią znak, by uniósł się lekko do góry. Wahał się przez chwilę, ale zrobił to. Zdecydowanym ruchem zsunąłem mu z bioder bermudy wraz z ciemnymi slipami. Skulił się lekko, a na jego policzkach wykwitł delikatny rumieniec. To była zaskakująca zmiana, bo w Artur jeszcze przed chwilą kipiała namiętność. Przeczuwając, że zaczyna się wahać, nachyliłem się nad nim, szepcąc mu do ucha jakieś bzdury. Moja ręka powędrowała w dół po jego brzuchu. Odpowiadał mi jedynie cichymi westchnięciami.

Szybko uklęknąłem przed nim, odsuwając kolanem jego ubranie. Zdecydowanym ruchem rozsunąłem jego zaciśnięte nogi. Po czym obsypałem delikatnymi pocałunkami wewnętrzną stronę jego ud, zostawiając na nich mokry szlak, biegnący wprost do tego upragnionego miejsca.

Najpierw Artur patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, potem zacisnął mocno powieki. Z każdą chwilą drżał coraz mocniej. Jego oddech stał się krótki i urwany. Złapałem go mocno za biodra, bojąc się, że za chwilę spadnie z krawędzi stołu. Przez cały czas zastanawiałem się, jak długo będzie jeszcze starał się powstrzymywać od pokazania tego, co czuje. Artur bowiem zacisnął mocno wargi, nie pozwalając, by żaden dźwięk je opuścił. W dłoniach ściskał kurczowo krawędź stołu. Nie wytrzymał jednak zbyt długo. Już po chwili rzeka rozkoszy wystąpiła z brzegów. Jęknął głośno, wołając mnie po imieniu. Jego głos zabrzmiał tak rozpaczliwie, że przez chwilę przestraszyłem się, że zrobiłem mu krzywdę. Wypuściłem jego męskość z ust i spojrzałem w górę. Chwilę później coś ciepłego trysnęło mi prosto w twarz. W pierwszym odruchu zacisnąłem powieki i przetarłem dłonią policzek. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co to jest.

Artur zaczerwienił się aż po koniuszki uszów. Zaczął nerwowo rozglądać się wkoło. Po czym złapał chusteczki, leżącą na blacie stołu. Wyciągnął jedną z paczki i zaczął nerwowo wycierać mój policzek.

-Prze… Przepraszam! – wyjąkał z wyraźnym trudem.

Uśmiechnąłem się do niego, widząc jak bardzo jest zmieszany. Muszę przyznać, że do twarzy mu było z tą niezaradnością.

Wyjąłem mu z ręki chusteczkę i podniosłem się z kolan. Sięgnąłem ręką do jego twarzy, ściągając mu z nosa okulary.

-Masz już dość? – zapytałem cicho.

Artur uśmiechnął się lekko, po czym potrząsnął lekko głową.

Z tego, co było dalej nie wiele pamiętam. Wszystko działo się zbyt chaotycznie i zdecydowanie za szybko. Mimo, że nie raz próbowałem, nigdy nie udało mi się tego ułożyć z logiczną całość.

Pamiętam tylko, że Artur usnął potem przy moim boku. Jeszcze długo czułem jego ciepły oddech na mojej szyi. Leżałem wyciągnięty na moim wąskim łóżku, obejmując go ramieniem. Wpatrywałem się w ciemny sufit, na którym malowała się cienka siateczka cieni, rzucana przez kołyszące się za oknem drzewa. W mojej głowie nie było żadnej myśli.

Kiedy rano się obudziłem, Artura nie było w moim łóżku. Odszedł bez słowa. Nie miałem mu tego za złe. Myślę, że powinienem mu być wdzięczny, bo nie wyobrażam sobie, co miałbym mu powiedzieć tego ranka. Dobrze, że to wszystko odbyło się bez zbędnych słów.

Później dowiedziałem się, że Artur przyjechał spotkać się z Wojtkiem, jednak nigdy do niego nie dotarł. Nie uświadamiałem przyjaciela, dlaczego to się stało. Wolałem zbyć jego historię milczeniem, bo przecież i tak, by mi nie uwierzył. Z Arturem nie spotkałem się już nigdy. Jedyne co mi zostało po tym spotkaniu, tu ciemna plama na blacie stołu po wylanej herbacie . Niemiła pamiątka po tym całkiem przyjemnym wieczorze.

Scroll to Top