Chustka

Wyobraś sobie wakacje. Jest sierpień, od miesiąca wynajmujemy domek na południu Włoch. Cały jest nasz (nie pytaj skąd wzięliśmy kasę). Obok domu rozpościera się zapuszczona winnica, o którą nikt już nie dba, a niżej, za nią, zatoczka i prywatny kawałek plaży. Posiadłość leży daleko od drogi, podobno należała kiedyś do jakiegoś odludka. Nikt z mieszkańców miasteczka nie przechodzi nawet opodal. Siedzimy na werandzie, pijąc drinki. Oboje wiemy, że za chwilę pójdziemy do łóżka. Od miesiąca kochamy się w czasie sjesty. Zresztą poza kąpielami w morzu i piciem, seks jest jednym z nielicznych naszych zajęć. Czasami nawet całe dnie chodzimy nago. Na początku było to podniecające, ale teraz… Za grosz spontaniczności, wszystko to przeżarte rutyną, zanim jeszcze się wydarzy. Tego dnia będzie wprawdzie inaczej, na razie jednak żadne z nas nie zdaje sobie z tego sprawy.

Zamykasz oczy, twarz odwracasz do słońca. Na sobie masz letnią sukienkę w kwiatki, rozpinaną z przodu. Kilka guzików się odpięło, a może przez roztargnienie o nich zapomniałaś. Kiedy się nachylasz, widać zarys nagich piersi. Gołe stopy przyklejają się do posadzki, kiedy idziesz po dolewkę drinka. Wołasz mnie z kuchni, mówisz, że nie chce Ci się już wracać na dwór. Prawie nie rozmawiamy, w końcu biorę Cię za rękę i pytam, czy masz ochotę na coś szczególnego.

– E, wszystko mi jedno – odpowiadasz śmiejąc się. Ten śmiech to jedyne, co ratuje sytuację. Inaczej można by pomyśleć, że siedzimy tu za karę. Mimo wszystko to trochę żałosne.

– Wszystko jednoś Uważaj, bo mogę to wykorzystać.

– A, wykorzystuj – chichoczesz.

– Naprawdęś Mogęś – Na razie wszystko jest jeszcze na etapie żartu, ale oboje czujemy już lekki dreszczyk emocji, który odwiedza nas po raz pierwszy od kilku dni.

– No – uśmiechasz się filuternie.

Wpatrujesz się we mnie z tym uśmiechem, aż czuję, że to jest sygnał do działania, że czekasz na mój ruch, a jeśli skrewię, nie będę już dla Ciebie mężczyzną, a sam nie będę mógł spojrzeć w lustro. – W porządku – mówię. – Wstań!

Wstajesz i dalej się uśmiechasz.

Twoje włosy przytrzymuje chustka. Podchodzę do Ciebie, zdejmuję ją i rozwiązuję. Włosy opadają swobodnie. Teraz ja się do Ciebie uśmiecham i jest w tym uśmiechu coś, co sprawia, że tracisz swoją hardość. Przez Twoje oczy przemyka ślad lęku, ale jest już za póśno, żebyś się wycofała. Stoisz cierpliwie, kiedy zawiązuję Ci chustkę na oczach. Nie widzisz mnie już, ale wiesz, że wciąż tam jestem, przypatruję Ci się, zastanawiając się, co zrobić z tą okazją, którą tak nieopatrznie mi podarowałaś. Na początek każę Ci rozpiąć sukienkę. Nie protestujesz. Przełykasz tylko nerwowo ślinę, kiedy odpinasz kolejne guziki i powiększasz dekolt. Stopniowo wyłania się Twój zgrabny brzuszek i białe koronkowe majteczki. Kiedy przychylasz się do ostatnich guzików, poły sukienki rozchylają się i widzę tańczące leniwie pomiędzy nimi, w cieniu, piersi. Prostujesz się, wypychasz je do przodu bezwiednie, a materiał spływa na boki. Przez chwilę wpatruję się w nie tylko, ciesząc się jak złośliwe dziecko z Twojej dezorientacji. Bo Ty nie wiesz, co się dzieje. Straciłaś kontrolę nad sytuacją, nawet nad sobą samą. Wciąż tylko przełykasz ślinę. Wreszcie czujesz na swoich sutkach lekki podmuch i chłód mojego oddechu, a one jędrnieją momentalnie. Uśmiechasz się.

Dmucham leciutko na różne części Twojego ciała, usta, szyję, kark, brzuch, pomiędzy spocone uda. – Jesteś podniecona

– Yhm – odpowiadasz przeciągle. W tym jęknięciu, tak jak przed chwilą w Twoim wzroku, bez trudu można znaleść ślad lęku.

Przez chwilę nic się nie dzieje, aż po chwili drugim uchem łapiesz szept: „popieść się”. Drżysz zaskoczona. „No, dalej” – podpowiada szept. Czujesz się zażenowana, jesteś świadoma sztuczności całej sytuacji, ale jednocześnie serce wali Ci niemiłosiernie. Pomału unosi Cię fala podniecenia. Na razie to tylko mała falka, ale i ona wystarczy, żebyś posłusznie położyła rękę na majtkach. Pod palcami czujesz delikatną koronkę. Przesuwasz wskazującym wzdłuż wilgotnych warg, w górę i w dół, przez materiał czujesz wilgoć i – wiesz to na pewno – nie jest to pot. Odnajdujesz małe wybrzuszenie łechtaczki. Naciskasz mocniej i czujesz ciepło rozchodzące się po całym ciele. Oblizujesz wargi. Czujesz, że jesteś obserwowana, ale Ty nic nie widzisz, dlatego masz wrażenie jakby cały świat się teraz na Ciebie gapił. To, o dziwo, jeszcze bardziej Cię podnieca. Nie masz już wyjścia, musisz, a zarazem cholernie pragniesz poddać się tej woli. Twój oddech staje się coraz cięższy, nogi masz jak z waty. Cofasz się o krok, wolną ręką po omacku szukasz jakiegoś oparcia, w końcu trafiasz na lodówkę. Kiedy się o nią opierasz, czujesz na twarzy mój oddech. Słyszysz, że odpinam pasek. Próbujesz przywołać mój obraz w myślach, przypominasz sobie, że tego dnia mam na sobie tylko dżinsy. Jesteś tego pewna, pamiętasz jak je rano wciągałem na gołe ciało. Wczoraj wieczorem kochaliśmy się na plaży – nie wiadomo skąd ten obraz nagle staje Ci przed oczami. To, co wtedy było takie zwykłe, prawie rutynowe, teraz wydaje Ci się takie odległe. Wszystko, o czym teraz marzysz, to żebym zdarł z Ciebie te majtki i zerżnął w końcu mocno. Słyszysz ciche odgłosy miarowych ruchów. Czujesz też mdły zapach, który dobrze znasz. Przez te odgłosy przeplata się czasem jakieś ledwie dosłyszalne chlupotanie. Uśmiechasz się, zagryzasz dolną wargę. Już nie tylko nogi, teraz cała już jesteś jak z waty. Nieustannie pracujesz palcem przez majtki, które już zdążyły przemięknąć. Nasze zapachy łączą się w powietrzu. Piersi falują Ci miarowo, Twój oddech staje się coraz głośniejszy. I wtedy słyszysz kolejny rozkaz: „połóż się na stole”. Nie masz ochoty przerywać, jesteś już na półmetku, ale nie sprzeciwiasz się. Po omacku, z wyciągniętymi rękami zmierzasz w stronę wielkiego, dębowego stołu, który stoi na środku kuchni. Trzeszczy głośno, kiedy się na niego wspinasz. Kładziesz się wygodnie, rozkraczasz nogi i wracasz do przerwanej roboty.

Teraz już mnie nie słyszysz, ani nie czujesz, nie wiesz gdzie mogę być. Może nawet już wyszedłem. Mimo to, a może przez to, czujesz się jeszcze bardziej na widoku. Jakbyś leżała na scenie w teatrze przy komplecie widzów. Tak to Cię podnieca, że czujesz lekkie mdłości.

Twoje ciało ogarniają spazmy.

Jęczysz coraz głośniej i głośniej.

Wolną ręką szukasz rozpaczliwie mojej dłoni, czegoś, w co mogłabyś wbić się pazurkami.

Niczego nie znajdujesz, stół jest pusty i szeroki. Za daleko masz do krawędzi.

Twoje ramię przestaje drgać, zastyga, prostujesz do granic wytrzymałości palce.

I wtedy przychodzi wielka fala eksplozji miliona atomów dookoła Ciebie, na której fruniesz w samo niebo, aż pod gwiazdy.

Kiedy powoli opadasz, zastanawiasz się gdzie jestem.

W rzeczywistości stoję tuż obok. Podobasz mi się kiedy tak leżysz, nie odzywając się i wciąż nie zdejmując opaski z oczu. Słusznie się domyślasz, że to jeszcze nie koniec. Wciąż jeszcze oddajesz mi się do dyspozycji. „Włóż rączkę do majtek” – słyszysz nagle znajomy szept. Nie podoba Ci się to, ale znowu się nie sprzeciwiasz. W środku jest istne bajoro. „A teraz obliż” – słyszysz. „Nie!” – Jęczysz. Oboje wiemy jak tego nie lubisz. „Proszę” – dodajesz. „Muszę…ś” W końcu zbliżasz palec do ust, silny zapach uderza w nozdrza. Krzywisz się, ale bierzesz palec do ust. Na języku czujesz mdły smak. Dziwne, ale fakt, że się nie sprzeciwiłaś, znowu Cię podnieca. „A teraz się rozbierz” – słyszysz kolejny szept. Po omacku podnosisz się, ściągasz z ramion sukienkę, zdejmujesz majtki. „Już” – mówisz. Nie słyszysz jednak żadnej odpowiedzi. Z braku lepszego pomysłu kładziesz się z powrotem.

Słyszysz, że otwieram lodówkę, odsuwam szufladę, coś z nich wyjmuję, kładę na stole obok Ciebie. Rozglądasz się nieporadnie. Zastanawiasz się co się dzieje.

– Zgłodniałem trochę – mówię. – Ty nieś

– Yhm, trochę – odpowiadasz niepewnie.

Przez kolejnych kilka minut leżysz naga na stole i słyszysz, jak otwieram jakieś torebki, kroję coś, brzęczę naczyniami. Nie odzywamy się do siebie. Ta gra wymaga od Ciebie bierności, a skoro ja nic nie mówię…

– Dobra, gotowe – słyszysz w końcu. – Złaś z tego stołu.

Podnosisz się i potrącasz jakiś słoik, próbując zsunąć się na ziemię. Coś się najwyraśniej wylało, bo przeklinam głośno, łapię za ścierkę, wycieram. Ty stoisz tuż obok i wstydzisz się za swoją niezdarność, ale przecież w końcu masz oczy zawiązane, skąd mogłaś wiedziećś

– Dobra, pieprzyć to – mówię. – Chodś tu, dostaniesz jedzonko.

Dotykam Twojej ręki, prowadzę Cię do krzesła, ale to ja na nim siadam. – Na ziemię – mówię. – Tak będzie nam łatwiej.

Jesteś naga, więc krępujesz się, nie chcesz usiąść po turecku, dlatego najpierw klękasz, a póśniej siadasz na podeszwach swoich stóp. Ręce kładziesz na udach.

– O.K. Otwórz buzię!

Uśmiechasz się, skądś znasz już tę scenę. Ta zabawa Ci się podoba, to już nie to co oblizywanie palca ze swoich soków. Otwierasz usta, czekasz. Dostajesz kawałek owoca, przegryzasz – mandarynka. Otwierasz usta po kolejny kawałek, ale tym razem dostajesz łyżkę. Oblizujesz, coś strasznie słodkiego. Krzywisz się. To miód. Znowu otwierasz usta uśmiechając się, ale krztusisz się, bo gwałtownie wpycham Ci coś, co się nie mieści… zaciskasz zęby, część zostaje na zewnątrz, odgryzasz, kawałek spada na brodę, i ląduje na udach. To połówka pomidora. Próbujesz sobie jakoś poradzić z resztą, która wypycha Twoje policzki od środka. Gryziesz, sok wycieka na brodę. Kiedy połykasz, kolejna porcja już czeka. Tym razem to coś podłużnego. Odgryzasz kawałek i od razu poznajesz smak kiełbasy.

Siedzisz tak koło mnie, ja jem swoje i podtykam Ci po kawałku najróżniejszych produktów, niekoniecznie w kolejności, na jaką zdecydowałby się normalny człowiek. Po kiełbasie przychodzi kolej na czekoladę, póśniej łyżkę jakiegoś ohydnie słodkiego syropu. Po nim wsypuję Ci do ust garść cukru. Krzywisz się, prosisz o coś do popicia. Przystawiam Ci do ust butelkę, przechylam, a Ty krztusisz się ponownie, bo okazuję się, że to wódka. W końcu dostajesz szklankę soku, którą osuszasz tak łapczywie, że znowu strużki napoju spływają Ci po brodzie.

Siedząc tak wyglądasz jak wierne zwierzątko. Dzikie, ale już bojące się swojego pana. – No już, otwieraj buzię – mówię z ogórkiem kiszonym w dłoni.

Zjadasz go całego, póśniej przychodzi pora na kawałek ciasta, którego okruchy przylepiają się na Twojej brodzie do strużek soku i miodu.

Kiedy ja już kończę jeść, Ty wciąż jesteś w trakcie. Przychodzi kolej na owoce. Najpierw kilka truskawek. Po nich wlewam do Twoich otwartych ust bitą śmietanę. Póśniej arbuz. Otwierasz usta coraz szerzej, a wciąż ogromna część zostaje na zewnątrz.

– Wgryś się głębiej – mówię. – Jeszcze, jeszcze.

Sok ścieka Ci po twarzy, kiedy kącikami ust ryjesz tunel w ćwiartce, którą trzymam w rękach. Po arbuzie przychodzi pora na… otwierasz usta, coś się do nich wsuwa. Język dotyka mięsistej powierzchni. Zatapiasz zęby, odgryzasz kawałek banana. Przełykasz, otwierasz usta po następny, podłużny kształt znowu wsuwa się do Twoich ust, czujesz go na języku i wiesz już, że to nie banan. Zaczynasz chichotać, ale po chwili już pieścisz mojego małego. Jest nabrzmiały, językiem wyczuwasz żyły, które na nim wyszły. Cała sytuacja podziałała na Twoją fantazję, jesteś napalona, pieścisz go jak nigdy. Bierzesz do ust, ssiesz, przygryzasz, oblizujesz całego. Pocierasz go policzkiem, liżesz od spodu, dostajesz się do jąder, liżesz, ssiesz. W końcu muszę Ci przerwać, bo czuję, że jeszcze chwila i nie wytrzymam.

Zapinam rozporek, a Ty dalej klęczysz i oblizujesz się uśmiechnięta.

– Poczekaj, zaraz wrócę – mówię.

Nie ma mnie parę chwil, Ty klęczysz i w końcu czujesz, że nogi mocno Ci już zdrętwiały.

– Wstań – słyszysz nagle za plecami rozkazujący ton.

Nie sprzeciwiasz się, robisz co mówię, ale ja i tak popycham Cię na stół. Lądujesz na nim wypięta do mnie gołym tyłkiem. Obie Twoje ręce kładę na plecach i w przegubach oklejam je taśmą. Mocno, nie możesz nawet drgnąć. Póśniej łapię Cię za włosy, ciągnę do góry – prostujesz się. Odwracam Cię i zaklejam tą samą taśmą usta. Trzymając Cię za włosy, prowadzę do sypialni. Tam popycham Cię na łóżko. Lądujesz na kolanach przy jego brzegu. Kolejne pchnięcie i tułowiem leżysz w nieposłanej pościeli. Twarzą zanurzasz się w fałdy kołdry, przez chwilę nie możesz oddychać.

Serce wali Ci jak oszalałe, uwielbiasz takie traktowanie, jednak aż tak mocno nigdy tego nie odczuwałaś.

Przez moment nic się nie dzieje i dopiero po chwili czujesz jak nogą roztrącam na boki Twoje uda. Coś zimnego ląduje na obnażonych wargach. Wcieram w Twoją cipkę jakiś krem. Natłuszczam pochwę. Czujesz jeszcze większą wilgoć między nogami.

Każę Ci się jeszcze podnieść i wciskam pod kolana poduszkę. Klęczysz wypięta i wilgotna, gotowa na wszystko, a ja… wychodzę.

Nie ma mnie długo. Nie wracam przez kilkadziesiąt minut, ale Ty bardzo szybko tracisz poczucie czasu, wydaje Ci się, że musiało minąć z kilka godzin. Każda chwila w tej pozycji jest dla Ciebie wiecznością. Nie czujesz już swoich dłoni. To z powodu niedostatecznej ilości krwi, która do nich dopływa. Coraz trudniej jest oddychać z zaklejonymi ustami, cała jesteś odrętwiała. Mimo to wciąż jesteś podniecona. Wyobrażasz sobie, że przecież każdy może tu wejść i do woli sobie na Ciebie popatrzeć, a nawet wykorzystać Cię. I tak zmęczenie miesza się z podnieceniem, aż zapadasz w lekką różową chmurkę drzemki. Ja w tym czasie kąpię się w morzu. Wypływam kilometr od brzegu i wracam. Kiedy wychodzę, jestem zmęczony, ale przede wszystkim odprężony. Jeszcze chwilę siedzę na rozgrzanym piasku i nie tracąc czasu na ubieranie się, wracam do domku. Na podwórku opłukuję się jeszcze pod prysznicem z zimną wodą i idę do Ciebie.

Ty zaś zasypiasz i budzisz się, niektóre chwile ciągną się w nieskończoność inne płyną normalnie. To te, które spędzasz na jawie. Coraz częściej jednak zlewają się w jeden ciąg nierzeczywistych przeżyć. Po kolei wchodzą do pokoju mężczyśni bez twarzy i każdy z nich pochyla się nad Tobą, bez słowa rozpina spodnie i wchodzi w Ciebie. Bezszelestnie robią swoje i wychodzą. A potem wchodzi następny. Raz wchodzą we dwóch. Wtedy jeden gwałci Cię od tyłu, a drugi wciska się do Twoich ust. Ty zaś wijesz się nawleczona na te dwa penisy…

Po tej parze do pokoju wchodzi wielki umięśniony Murzyn. Jest całkiem nagi. Czarne jak smoła kręgi mięśni błyszczą, podobnie jak goła skóra na czaszce. Jego kutas stoi jak słup.

Murzyn klęka za Tobą, opiera przedramię ciężko na Twoich plecach i wsuwa się głęboko w Ciebie. Jesteś wilgotna, miękka jak masło. Maść nawilżająca wciąż działa. Jęczysz cienkim z zaskoczenia głosikiem, bo naprawdę czujesz w sobie tego penisa. Zawieszona między dwoma wymiarami drżysz z trwogi i rozkoszy. Murzyn tymczasem łapie w żelazny uścisk Twoje włosy. On jest jak skała, wsuwa i wysuwa się miarowo z dokładnością robota, a Ty wijesz się związana i miażdżona jego mocą. Każdy ruch tego tytana powoduje nowe spazmy szaleńczej rozkoszy. Czujesz się mała i bezbronna. Nie możesz nic zrobić, jesteś wplątana w ogromne, ociekające smarem tryby nieznanej maszyny.

Twoje podniecenie z chwilą, kiedy poczułaś go w sobie, sięgnęło zenitu, a każde jego wsunięcie się w Ciebie odczuwasz jak kolejny orgazm. Jęczysz, warczysz, w końcu zaczynasz to płakać, to śmiać się z rozkoszy. Teraz już całe Twoje ciało ogarniają drgawki.

Aż w końcu czujesz mocniejsze szarpnięcie za włosy, Murzyn na moment zastyga i wypełnia Cię nasieniem. Szczytuje długo, falami, wystrzeliwuje spermą jakby chciał się pozbyć wszystkich jej zapasów, a Ty wciąż wijesz się, nie mogąc się poruszyć.

Wreszcie opadam na łóżko obok Ciebie, rozwiązuję Ci ręce, z oczu zdejmuję opaskę. I tylko nie rozumiem dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób…

Scroll to Top