Historie Ponurego Grzybiarza

Częsc I.
———————————
– Głupi zdziadziały palant – rzuciła Gabi przez ramie w kierunku zamykających się drzwi do pokoju. Była naprawdę wściekła. Planowali te wczasy od roku. Stawała na głowie, żeby tylko zarezerwować w miarę tanie kwatery właśnie tutaj w Mrzeżynie. Spędzili jedenaście godzin tłukąc się zatłoczonym pociągiem. I gdy wreszcie dotarli na miejsce, pierwsze co zrobiła to zaciągnęła go na plażę – Patrz, na to – złożyła razem ręce i wpatrywała się z podziwem na atakujący plażę Bałtyk.
– No morze, wody dużo. No i sinice – skwitował, najwyraźniej z umiarkowanym entuzjazmem.
To wszystko? Tyle właśnie miał do powiedzenia na temat tego morza. Romantyk psia jego mać.

Gabi uwielbiała morze, większość wakacji swego dzieciństwa spędziła właśnie nad Bałtykiem, czuła z nim jakąś metafizyczną niemal więź, no przynajmniej tak by to określiła, gdyby znała słowo „metafizyczny”. Ale nie to było najgorsze, że jej mąż nie doceniał uroku falujących mas wody. Najbardziej wyprowadzała ją z równowagi niechęć małżonka do leżenia na plaży. Na miłość Boską co może być lepszego w życiu niż pięć lub sześć godzin wylegiwania się na piasku i oddawania swej skóry na żer słońcu. Jak śpiewał artysta kobiety lubią brąz. A czego jak czego to Gabi kobiecości nie można było odmówić. Była stuprocentową blondynką, burza włosów spływała na opalone ramiona, duże kształtne piersi opinał staniczek od bikini. W talii przewiązała się koronkowym szalem, a to z powodu swoich kompleksów dotyczących wielkiej, w jej mniemaniu, pupy. Wcale nie była wielka, miała po prostu kobiecy kształt i jędrność. A to nie jest coś co można zobaczyć wśród modelek naszych czasów. Kompleksów Gabrysi nie zmniejszało nawet to, że co rusz słyszała od przedstawicieli płci przeciwnej wyłącznie komplementy pod adresem swego siedzonka. Pod wspomnianym szalem miała na sobie tylko różowe majteczki od bikini.

Zbiegała teraz ze schodów, przed wyjściem spakowała torbę plażową. Niech on sobie tam czyta te durną książkę, ja idę na plażę – postanowiła.

Wybiegła z domu, w którym wynajmowali pokój. Tuż za drzwiami zaczynała się letnia infrastruktura Mrzeżyna. Bary ze śmierdzącymi kebabami, pieczoną kiełbasą i odrażającymi stadami kurcząt kręcących się na grillu w takt potwornej kakofonii rytmów disco polo serwowanych przez każdy ze wspomnianych przybytków osobno. Co sprawiało wrażenie konkursu pod tytułem „nikt nie jest bardziej wieśniacki niż My”. Każdy szanujący się bar miał ogródek, który był przedłużeniem potwornych atrakcji przezeń serwowanych. W ogródkach, bez przerwy właściwie siedziało podchmielone towarzystwo, składające się z przyjezdnych tatuśków i mamuśków wraz ze swymi rozwrzeszczanymi bachorami. Porzucali swe wielkomiejskie maniery i oddawali się radosnej konsumpcji niedopieczonego mięcha w akompaniamencie prostackiego bum cyk cyk.

Wszystko to nagle zaatakowało zmysły Gabi. Jej skołatane świeżą kłótnią z mężem nerwy domagały się natychmiastowej kuracji. Ominęła najbardziej śmierdzące bary i w drodze na plażę kupiła w małym sklepiku cztery piwa. Dokładnie „warki strong”, które to ostatnio zdobyły sobie jej uznanie na wybrzeżu. Zaopatrzona ruszyła jedną z wąskich uliczek na plażę, było samo południe.

Najlepszy czas na opalanie – pomyślała, idąc na pobliską plaże razem z niemałym tłumem turystów.

Gdy asfaltowa droga dobiegła swego końca, wystarczyło przejść przez rzadki nadmorski niby-lasek wysokich iglastych drzew. Nigdy nie opanowała sztuki rozróżniania czy to są sosny, świerki czy co tam jeszcze. Ale miały szyszki, tego była akurat całkowicie świadoma, zwłaszcza że co chwile jakaś złośliwie wtaczała się pod jej stopę. Nienawidziła tego odcinka trasy. Ale jeszcze tylko wystarczyło minąć śmierdzący na odległość wychodek dla plażowiczów i jej oczom ukazała się upragniona plaża.

Oraz miliard, tak na pierwszy rzut oka, plażowiczów. Zajmowali każdy metr kwadratowy plaży. Wolne miejsca pozostawały wolne tylko dlatego, że w nich właśnie organizowano podręczne składy kubków po piwie, papierków po lodach, tacek z resztkami musztardy, oraz każdego innego paskudztwa, po zeżarciu którego zostają jakiekolwiek odpady.

Fuknęła ze złością. Najwyraźniej wszystko co złe i niedobre połączyło siły z wszystkim co śmierdzi i irytuje. Tylko po to by zrujnować jej wymarzony wypoczynek! – jeszcze chwilka a dostane migreny, muszę się ratować! – powiedziała sama do siebie.

Po lewej stronie, to znaczy na zachodzie, całkiem niedaleko widniał jakiś port lub przystań. Nic w zasięgu jej obecnych zainteresowań. Spojrzała w prawo, plaża ciągnęła się chyba w nieskończoność . Jednak już po kilkuset metrach, pstrokata turystyczna menażeria zdecydowanie się przerzedzała, po czym w odległości około kilometra plaża była cudownie wyludniona.

– I to jest to – pomyślała – tylko ja, słoneczko i piwko.

Zeszła niżej na plażę w kierunku morza, postanowiła iść samym brzegiem. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze uwielbiała uczucie piasku wymywanego spod jej stóp przez takie małe fale. Po drugie, zauważyła że pomiędzy plażowiczami kręcą się faceci z wykrywaczami min. Ostatnie czego jej dzisiaj trzeba było to wdepnąć na minę, to zdecydowanie przyprawiło by ją o migrenę.

Spacerując tak w kierunku upatrzonego wcześniej kawałka plaży, minęła wielki namiot wykonany właściwie z reklam piwa Warka. Na środku namiotu widniał napis „STRONGMAN”, a wśród okolicznej populacji samców dominowali wyjątkowo umięśnieni osobnicy.
oho, co za banda głupoli – powiedziała i uśmiechnęła się pod nosem. Zupełnie nie rozumiała, po co mężczyźni doprowadzali swoje ciało do takiego stanu. Muskulatura, no to zrozumiałe, facet powinien mieć mięśnie. Ale nie same mięśnie, a jak głosiła obiegowa opinia, żeby mieć takie mięśnie trzeba łykać jakiś tam steryd, a on ten steryd rozpuszcza mózg. – o proszę, oto największy głupek w okolicy – pomyślała na widok wielkiego faceta przewracającego z trudem oponę od traktora. – po pierwsze tu nie ma traktora, głąbie. A po drugie gdybyś ją toczył to może prędzej byś jakiś traktor dogonił – zrugała go w myślach.

Jednak cały czas na jej ustach gościł słaby uśmiech, wywołany poczuciem wyższości intelektualnej. Mijała właśnie stojących obok siebie trzech olbrzymów. Dostrzegli ją i zareagowali zgodnie z instrukcją obsługi większości nowoczesnych młodych kobiet, zaludniających betonowe dżungle naszej ojczyzny.

Największy z nich, zrobił krok w kierunku morza i stanął na drodze Gabi, uśmiechnął się do niej promiennie i rozłożył szeroko ramiona, tak jakby chciał ją złapać.

-Cześć blondyna! – powiedział Casanova i puścił jej „oko”. Właściwie to usiłował puścić, albowiem to oko nie mogło się oderwać od ciasno opiętego strojem kąpielowym biustu. Biustu, który wraz z jego właścicielką zatrzymał się tuż przed nim. – może się chcesz poopalać, z nami? – Tą pointą zakończył pierwszy, a możliwe, że jedyny etap swych zalotów. W słowie poopalać starał się zawrzeć wszystkie przychodzące mu do głowy seksualne insynuacje, co zaowocowało tym, że właściwie je wysylabizował .

Jednocześnie dwaj pozostali, niczym nagonka stanęli po bokach Gabi i chóralnie zarechotali. Najwyraźniej ich „wódz” dał popis wysokiej klasy „nawijki” i teraz tylko czekać, aż „lachon” padnie przed nim na kolana. Dosłownie i w przenośni.

– To co będzie małolata? – domagał się odpowiedzi „wódz”.

Gabi na końcu języka miała przygotowaną odpowiedź, której używała w podobnych sytuacjach. Odpowiedź ta miała negatywny wydźwięk oraz zawierała kilka opinii na temat prowadzenia się przodków, a zwłaszcza matki swego rozmówcy. Ale nie spodziewała się, że jako trzydziestoletnia kobieta zastanie określona mianem małolaty. I co to było, komplement czy mięśniak jest głupszy niż opony, które zwykł toczyć? Postanowiła trochę łagodniej, go potraktować.

– Wy już chłopcy macie dosyć słoneczka. I polecam nosić czapeczki na główkach. – Jednocześnie, zgrabnie ominęła łysego zawalidrogę i kręcąc pupą ruszyła przed siebie. – te czapeczki ochronią przed słoneczkiem główeczki – rzuciła na odchodne.

Strongmeni nie kontynuowali zalotów, stali jak wryci. Prawdopodobnie analizowali treść odpowiedzi „lachona”. – Czapeczki, na główeczki – myśleli – słoneczko szkodzi?

– Ty, Paluch. O co dupci chodziło? – zapytał najniższy. I spojrzał na „wodza”.

Wódz podrapał się po łysej głowie. Jego wzrok dalej podążał zawieszony na poruszającym się na boki tyłeczku Gabi.

– E! Paluch! To zarwaliśmy czy nie?! – domagał się odpowiedzi ciekawski.
– Nie. Znaczy tak. – zdecydował Paluch.
– He!? – obaj spojrzeli na wodza z niedowierzaniem malującym im się na gębach.
– Co ty Paluch pitolisz, że tak jak nie!? – domagał się wyjaśnień mniejszy.
– Gówno wiecie o laseczkach i tyle – Paluch spojrzał na obu z góry ukazując im swą wyższość pod względem fizycznym i przemówił – Lalka powiedziała, że spoko, bedzie akcja tylko mamy mieć czapki.
– Ccco zza kkkretynka – wydukał milczący dotychczas łysol
– Sam jesteś kretynka Cichy – Paluch przypomniał mu jego miejsce w paczce – mówiłem żeby zabrać czapki, to ****a że nie, bo jak buce wyglądamy. Jąkało pieprzony. – twarz Palucha przybrała bordowy odcień i zrobiła się jakby bardziej okrągła niż zwykle.
– Ddobra, tto zapp********aam po czaapki – Cichy w lot pojął aluzję, odwrócił się na pięcie i wzbijając za sobą fontanny piachu popędził w kierunku wyjścia z plaży.
– I co teraz Paluch?
– Poczekamy aż ten palant wróci z czapkami i znajdziemy te napaloną laskę.
– No i gra. Ty patrz opona jest wolna! – krzyknął kompan Palucha i pocwałował do porzuconej na piasku opony od ciągnika. Paluch podążył za nim.

Gabi szła przed siebie nie oglądając się na pozostawionych samym sobie mięśniaków. Cały czas zalotnie kręciła pupcią.

– Po co ja tak kręcę tym tyłkiem i tak już pewnie zaczęli bawić się jakąś oponą – pomyślała i obejrzała się za siebie – jakbym zgadła – stwierdziła. Dwu głąbów właśnie dopadało samotnie leżącej opony, a ten trzeci zwiewał z plaży, aż się za nim kurzyło.

Dalej myślała o tym jak ją ten łysy nazwał. Małolata. A to dobre, nikt tak do niej nie mówił od jakichś dziesięciu lat.
Wspominając stare dobre czasy gdy jeszcze małolatą była, Gabi przeszła na tyle daleko, że gdy spojrzała w tył zobaczyła, że masa turystów zmieniła się w małe kolorowe plamki na odległej plaży.

Przed nią piasek też był bezludny.

Wygląda na to, że znalazłam swoje miejsce na świecie – powiedziała pod nosem.

W tym miejscu z jakichś przyczyn wydmy znajdowały się najbliżej brzegu. Gabi podeszła do jednej z nich. Spad wydmy był wklęsły w stosunku do reszty wydmy. Dzięki czemu nikt ani z lewej ani z prawej strony plaży nie będzie mógł zobaczyć jej gdy się rozłoży u podstawy tej wydmy.

Rzuciła na ziemię torbę plażową i wyciągnęła z niej mały kraciasty kocyk, dwa ręczniki, olejek do opalania, balsam do opalania, emulsje do opalania, krem do opalania, odżywkę do włosów i jeszcze jeden olejek do opalania, który miał co prawda takie same właściwości jak ten pierwszy, ale tak bosko wyglądał na półce w sklepie, że po prostu musiała go mieć.

Rozłożyła kocyk, uklękła na nim i wybrała olejek. Wylała pokaźną porcję z buteleczki wprost na uda i zaczęła rozprowadzać go po skórze. Wtarła olejek w nogi, brzuch, ramiona, ręce i twarz. Usiadła i wyciągnęła z torby piwo. Psst, przyłożyła puszkę do ust i w jej gardło wlał się chłodny złoty płyn. Koił nerwy i sprawiał, że wszystkie problemy wydawały się nieistotne. Była tylko ona i morze przed nią a słońce nad nią. A po bokach góry piachu. Dalej świat nie istniał.

Założyła ciemne okulary i sięgnęła do torby po książkę „Smak świeżych malin” i oddała się lekturze sącząc jednocześnie piwo.

Każdy zna tą zasadę. Piwo i słońce to jest mieszanka o subtelności nitrogliceryny. Kilka rozdziałów i piw później Gabi poczuła, że za moment zapadnie w sen. A to było nie do pomyślenia. Nie dlatego, że bała się oparzeń słonecznych. To kłóciło się po prostu z regułami rządzącymi prawidłowym „smażeniem się”, czyli opalaniem. Jak niby będzie mogła kontrolować czy słońce „smaży” równo „przody” jak i „tyły”. Czas na kąpiel.

Odłożyła na bok książkę i okulary. Wstała z koca i świat zawirował.

– O jeju! – powiedziała i chwyciła się za głowę aby zatrzymać wirującą plażę i morze.

Spojrzała pod nogi. Na piachu leżały trzy puste puszki po piwie. Zaśmiała się – no to dałam czadu, tylko kąpiel mnie ratuje, bo za chwile nie dam rady wrócić do domku – pomyślała.

Szybkim ruchem rozwiązała supełek spinający obie części staniczka, materiał opadł na piasek a w ślad za biustonoszem powędrowały majteczki. Stałą teraz nago, na pustej plaży. Przed nią Bałtyk czekał by wziąć jej nagie ciało w objęcia swych falujących chłodnych ramion. Podeszła do brzegu. Tutaj nie osłaniały jej granie wydmy i lekka bryza owiewała jej nagie rozgrzane ciało. Bardzo podobało jej się to uczucie. Mokry od słonej wody wiatr wciskał się pomiędzy jej pośladki, buszował w równo przystrzyżonych blond włoskach łonowych i masował delikatnymi muśnięciami chłodnej wilgoci jej nagie piersi.

Weszła głębiej do wody – Bierz mnie – szepnęła, opadając na najbliższą falę.

Chłodne wody morza zamknęły się nad nią, gdy zanurkowała.- O tak, wszystkie muszelki uwielbiają morze – pomyślała gdy słona woda znalazła sobie drogę do jej muszelki. Czuła cudowny chłód i jednocześnie ciepło w kroczu.

Niestety ta pełna erotyzmu chwila skończyła się gdy płuca zaczęły domagać się tlenu. Odbiła się mocno od dna i wystrzeliła nad powierzchnię. Morze w tym miejscu nie było głębokie, woda sięgała jej do piersi, cudownie nimi kołysząc.

Gabi popłynęła do brzegu żabką. Bałtyk, Bałtykiem, a słońcu też należy się kęs jej ciała. Wyszła na brzeg i ruszyła do swego legowiska.

Legowiska, którego już nie było.

– Co to ma znaczyć! – wrzasnęła. Podbiegła do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą zostawiła wszystkie swoje rzeczy. Teraz w tym miejscu był tylko wygnieciony piach, w który wbita była jedyna pozostała puszka z piwem.

Kto tu jest! – krzyknęła rozglądając się dookoła. Jednak nikogo nie widziała. Tylko morze, wydma i jakieś krzaki na jej szczycie. – Oddawaj moje rzeczy! Złodzieju! – żadnej reakcji, tylko szum morza.

Stała nago, sama na plaży. Jej torba, ręczniki, kocyk i wszystkie cenne balsamy do opalania zniknęły. Złodziej zostawił tylko puszkę z piwem. Co dosyć dziwne, puste puszki też zostały skradzione.

– Co za pazerny s****iel – powiedziała – i dodatkowo abstynent, a podobno każdy złodziej to pijak – pomyślała spoglądając na zostawioną puszkę z piwem.

Nie miała nic w co mogłaby się wytrzeć po kąpieli, krople słonej wody spływały cienkimi strumyczkami po jej skórze i wsiąkały w piasek. Poczuła dreszcze, a całe ciało pokryło się gęsią skórką. Było jej chłodno ale jednocześnie znajdowała jakąś perwersyjną przyjemność w tej sytuacji.
Jako, że siadanie gołą pupą na piachu wcale jej się nie podobało kucnęła aby uchronić się od wiatru.

-I co ja teraz zrobię – zaczęła zastanawiać się jak wrócić do domu, unikając jednocześnie kontaktu z cywilizacją. Jedyne co jej przyszło do głowy to poczekać , aż cały tłum na plaży się rozejdzie i wszyscy turyści pójdą spać. – Jasne, genialna jesteś! – zrugała w myślach sama siebie. – Tu nikt nie pójdzie spać przed piątą nad ranem. Zdaje się, że do tego czasu zamieszkam w okolicznych lasach. – uśmiechnęła się do swoich myśli. Przez chwilę poczuła się niczym Robinson Cruzoe na bezludnej wyspie.

Ale tylko przez chwilę.

Tok jej rozmyślań przerwały głosy dobiegające zza wydmy. Głosy były znajome i zbliżały się.

– Dobra Paluch, czyli resumując. Czapeczki zakładamy dopiero jak znajdziemy te lalkę?
– ****a, Wonski ja nie rozumiem, czy ty jesteś taki głupi od urodzenia, czy jakieś lekcje bierzesz?. Trzeci raz ci powtarzam, że nie założę tego gówna na głowę tam gdzie ktoś mnie zobaczy. A zwłaszcza Bazyl. Bo się później będzie na********ł ze mnie.
– Dobra spoko, tylko pytam bo Cichy już założył – usprawiedliwiał się Wonski.
– Bo to debil. A teraz morda i rozglądać się za tą dupeczką. Gdzieś tu musi być. Przecież do Szwecji nie popłynęła. He he he – zakończył dyskusję Paluch
– He he he – zgodzili się z nim kompani.

Panika. Tak to było dobre słowo dla określenia stanu w jaki wpadła Gabi, gdy przypomniała sobie te głosy. Trzech neandertalczyków na sterydzie za chwile wyjdzie z za wydmy. Zobaczą ją nagą, samotną i z puszką piwa. To zdecydowanie nie skłoni ich do dłuższych refleksji i nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się co z nią zrobią.
Rozejrzała się raz jeszcze. Po prawej stronie miała długi odcinek pustej plaży. – Nie ucieknę, zobaczą i dogonią – pomyślała szybko – za sobą miała szczyt wydmę i gęste krzaki, porastające jej szczyt.

Nie zastanawiała się długo. Złapała puszkę z piwem i popędziła w kierunku krzaków.
Wbieganie na stromą wydmę wcale nie jest łatwe, tak więc większość drogi przebiegła na czworaka, nie patrząc przed siebie. Dopadła szczytu, i dała susa w krzaki.

Zdążyła w ostatniej chwili. Na jej kawałek plaży właził właśnie świński tercet. Na czworaka podeszła do brzegu wydmy, cały czas schowana w krzakach. Serce waliło jej jak młot.

– O Boże, żeby tylko mnie nie zobaczyli – wyszeptała. A gdy zobaczyła, że największy z nich rozgląda się po szczytach wydm, cofnęła się. Niezbyt jednak daleko. Jej naga pupa napotkała przeszkodę. Pień krzaka. Naparła na niego, nie chcąc być zauważoną z plaży.

Trzech mężczyzn na plaży zainteresowało się śladami na piasku.

O tym nie pomyślała. Przecież zostawiła za sobą ślady prowadzące dokładnie do jej kryjówki!

Przerażona naparła mocniej na pień stojący za nią, by jak najlepiej ukryć się w krzaku. Pień natomiast, zrobił coś czego pnie nie zwykły robić. Odsunął się. Ale to nie wszystko. Twardy pień został szybko zastąpiony, ciepłym wilgotnym językiem. Język nie tracił czasu. Wepchnął się w rowek wypiętego tyłeczka i rozpoczął powolny taniec.

– Oh – Westchnęła. To co właśnie działo się z jej pupą było zupełnie nieoczekiwane.
Język tymczasem, zaczął zataczać co raz ciaśniejsze kręgi dookoła jej szparki, aż w końcu zaczął torować sobie drogę do jej wnętrza. Na pomoc językowi przyszła para dłoni, które delikatnie rozchyliły jej pośladki. Teraz przed językiem nie było już żadnych przeszkód. Wargi rozchyliły się dopuszczając intruza do jej skarbów.

Dłonie Gabi zacisnęły się na piasku. Trzech drabów na dole powoli zaczęło iść jej śladem. Strach mieszał się z podnieceniem. Język penetrujący zakamarki cipki doprowadzał niemal do szaleństwa. Całą ta sytuacja była zupełnie pokręcona, ale niesamowicie podniecająca.

– Idą tutaj. – Szepnęła. Sytuacja skłaniała do kompromisu. Z jednej strony trzech łysoli a z tyłu właściciel języka. To nie był wybór, nad którym mogła długo deliberować – Proszę, pomóż mi. Oni zaraz tu będą – powiedziała cicho

Język jeszcze raz prześlizgnął się po jej łechtaczce i zniknął. A po sekundzie przemówił.
– Jeżeli ich przepłoszę, obiecuje Pani zostać w tej pozycji jeszcze chwilkę? – zapytał męski, miękki głos.
– Zostanę tak ile będziesz chciał! Tylko zrób coś z nimi! – Szepnęła, zadowolona że język mówił męskim głosem.
-Niech się Pani położy płasko na piasku.

Gdy tylko położyła się na brzuchu, cały krzak wstał i krzyknął.
– Ej wy tam na plaży – Trzech osiłków spojrzało na gadający krzak na szczycie wydmy.
– O kk****a! – ocenił sytuację jeden z nich.
– Ktoś ty! – Paluch nie tracił przytomności umysłu.
– Ornitolog! – I dobrze wam radzę zejdźcie z tego kawałka plaży.
– No bo co? – Zapytał największy

Krzak podniósł do góry prawą rękę, w której trzymał jakiś pokaźnych rozmiarów przedmiot. Miało to wielką grubą lufę i trzy wystające cienkie nogi.

– Wiecie co to jest? – Zapytał. I nie czekając na odpowiedź kontynuował – To jest pułapka na ptaka, rozstawiłem takich kilka tu właśnie na plaży, jak który w to wdepnie to przebije stopę na wylot. – mężczyźni zaczęli uważnie patrzeć pod nogi. Krzak kontynuował. – Poza tym płoszycie mi ptaki. Tam dalej – to mówiąc wskazał ręką w kierunku pustej plaży – opalała się goła baba.
No to ich ruszyło.
– Dzięki gościu – rzucił na odchodne największy i wszyscy trzej zaczęli oddalać się we wskazanym kierunku. Jednocześnie uważnie patrzyli pod nogi. W końcu nikt nie chce wdepnąć na pułapkę na ptaka, zwłaszcza na taką przebijającą stopę.

Gabi leżała plackiem na piasku i obserwowała sytuację. Gdy mężczyźni oddalili się kawałek, krzak powrócił na swoje miejsce. Usłyszała cichy dźwięk rozpinanego rozporka. Uniosła się na łokciach i stanęła na czworaka, tak jak obiecała przed chwilą.

Na swojej pupie poczuła znajomą parę rąk, a na wargach jej muszelki zupełnie nieznajomego penisa. Ręce rozchyliły pośladki a palce jednej z nich delikatnie rozchyliły wargi sromowe. Penis powoli zaczął zagłębiać się w Gabi. Nie był to jakiś gigant, jakie ogląda się tylko w filmach porno. Ale był w sam raz.

Wślizgnął się w nią bez trudu, była już wilgotna po niespodziewanej grze wstępnej. Powoli, bez pośpiechu zaczął się w niej poruszać. Jednocześnie na plecach poczuła dłonie nieznajomego. Jego członek w jednostajnym powolnym rytmie poruszał się w niej, a ręce wędrowały po całym ciele. Najpierw po plecach od pupy do ramion, następnie zjechały po bokach ciała, chwyciły kołyszące się piersi i zaczęły delikatnie ugniatać.
Było jej naprawdę cudownie, rozkosz pulsowała w lędźwiach. Piersi, początkowo delikatnie szorujące sutkami ciepłym piasku, teraz nakryte były delikatnymi dłońmi. Przed nią powoli i w jednostajnym rytmie falowało morze, a za nią w równie powolnym tempie obcy facet dostarczał jej niezapomnianych przeżyć.

Miała wrażenie, że las dokańcza to co morze rozpoczęło. Jeszcze nigdy nie było jej tak dobrze. Jej ciałem, targnął znajomy dreszcz. Przymknęła oczy i pragnęła, by ten stan trwał wiecznie. Nieznajomy nie spieszył się wcale, choć musiał przecież poczuć jej skurcze na swoim członku.

– Co on planuje – zastanawiała się.

Poczuła, że członek powoli wysunął się z jej szparki, która zamknęła się za nim z cichutkim radosnym mlaśnięciem. Lecz po sekundzie znów poczuła jego penisa. Tym razem przyłożonego do jej pupy.

– O nie! Na takie zabawy sobie nie pozwolę – Powiedziała stanowczo. Jednocześnie odsunęła pupę tak, że członek stracił kontakt z jej dziurką.
-Obiecuje być bardzo delikatny – powiedział obcy – oddam Pani swoje ubranie, będzie Pani mogła wrócić do domu! Te draby będą tu wracać, lepiej wtedy być w domu.

– Dobrze, pozwolę ci na troszkę, ale delikatnie, powoli i nie głęboko – zgodziła się.
– Obiecuję – szepnął.

Wypięty tyłeczek powrócił na miejsce. Gabi zacisnęła zęby na dolnej wardze i czekała na to co nieznajomy miał jej zrobić. Poczuła główkę penisa dotykającą ciasnej dziurki.

– Proszę, rozluźnij pupę i wpuść go – szepnął mężczyzna.

Gabrysia poczuła jak penis napiera na jej odbyt. Starała się jak najbardziej rozluźnić. Nieznajomy, zgodnie z obietnica, powoli napierał na oddany mu tyłeczek. Gdy końcówka jego narzędzia zniknęła objęta ciasną pupą, Gabrysia syknęła z bólu. Mężczyzna zatrzymał penisa w tej pozycji i nie starał się na siłę wepchnąć głębiej. Dłońmi delikatnie masował ciało swojej kochanki. Głaskał jej plecy, pupę, objął piersi i delikatnie podszczypywał sutki.

-Mogę jeszcze troszkę? – zapytał.
-Ale powolutku. Proszę. Nie zrób mi krzywdy – Nie czuła już teraz żadnego bólu, tylko uczucie wypełnienia.
-Nie zrobie – powiedział i znów naparł na wystawiony mu tyłeczek.

Gabryśka poczuła jak członek zanurza się głębiej i głębiej. Nie towarzyszył temu żaden ból.
-O rany! Czy już cały? – zapytała z niedowierzaniem.
-Uhm – odparł jej kochanek. Najwyraźniej chwilowo cała krew odpłynęła mu z aparatu mowy do zupełnie innego aparatu.

Chwycił ją za pupę i zaczął poruszać się w przód i w tył. Wyzwolona od strachu, kobieta oddała się w objęcia podniecenia. Czuła, że nie można było jej mieć już bardziej. Tu na tej wydmie z tyłkiem wypchanym nieznajomym kutasem, poczuła się wolna i szczęśliwa.

Ruchy w jej pupie stały się tak szybkie, że aż sięgnęła do tyłu ręką. Musiała to poczuć. Dotknęła palcami swojej szparki. Była, wilgotna rozwarta i zadowolona. Przesunęła dłoń wyżej i koncami palców dotykała penisa, który zagłębiał się w niej z co raz większą siłą.

– Ohh, jest tam cały – pisnęła radośnie, gdy palce znalazły się pomiędzy jej otworkiem a jądrami nieznajomego.
– Taak – jęknął mężczyzna i Gabi poczuła znajome skurcze w swoim wnętrzu. Jeszcze sekunda i obcy wytrysnął w jej pupie, jednocześnie przyciągając ją do siebie tak mocno, że Gabi aż dech zaparło.
– O jej, czuje go chyba w żołądku – powiedziała, dumna z siebie.
– Chyba umrę na zawał – wysapał jej kochanek.
– Ani mi się waż. Wyciągnij go teraz z mojego tyłka, zostaw ubranie i zmykaj – rozkazała.

Poczuła, że penis powoli wycofuje się z niej. Proces ten zakończony został cichym PLUM i chłodny wiatr zawiał jej prosto w pupę. – Ale mnie rozciągnął – pomyślała.
Gabi nie zmieniała pozycji, czekając aż nieznajomy zrzuci ubranie i oddali się. Nie miała ochoty patrzeć mu w twarz. Wolała wersję z lasem.

Gdy dźwięki szamotaniny z tekstyliami zastąpił szum morza. Wstała powoli. Po jej udzie spływał powoli strumyczek spermy, która wylewała się z jej niedawno używanej pupy.
Kąpiel to było by to, ale wolała nie czekać na powrót trzech drabów, zbyt wiele musiała zapłacić za pozbycie się ich. No i nie wiadomo, czy w okolicy są jeszcze jacyś ornitolodzy, którzy ją uratują.
Założyła na siebie kurtkę khaki oraz spodnie szturmówki, które zostawił jej nieznajomy. Podniosła z piachu puszkę piwa.
-Przydasz się na drogę – powiedziała do niej i ruszyła w drogę powrotną do domu.

Gdy dotarła do wynajętej kwatery, było już ciemno. Miała nadzieje, że jej mąż już śpi. Otworzyła cicho drzwi i usłyszała chrapanie.
-Świetnie, zgodnie z planem – pomyślała.
Wślizgnęła się do pokoju najciszej jak umiała. Zdjęła w przedpokoju zdobyte ubranie i upchnęła je w swojej szufladzie. Pozbędzie się go jutro.
Nago weszła do łazienki. Czas na prysznic.
– Gabi to ty kotku? – dobiegł ją głos obudzonego małżonka
– Tak, ja. Byłam na piwie z Martą. Śpij – uspokoiła go.
– Jasne, śpię. Tylko nie świeć światła
– Ok, nie zaświecę – odparła i zamknęła drzwi do łazienki. – Uff udało się – odetchnęła z ulgą i odsunęła zasłonę prysznica.

W brodziku leżała jej torba plażowa, ręczniki, koc i trzy puste puszki po piwie…

Do ustawionego na środku plaży baru, podszedł ubrany w same slipy mężczyzna. Na barkach dźwigał aparat fotograficzny z olbrzymim obiektywem i statywem. Szedł wyjątkowo radosnym, pełnym energii krokiem a na jego twarzy gościł błogi uśmiech.
Zatrzymał się przy barze i skinął na barmana.
– Cześć Jasiu – rzucił barman – co tam słychać, znowu bawiłeś się z ptakami przebrany za krzak? – zażartował, jednocześnie podając piwo.
– No coś w tym stylu – odparł zagadnięty
– Mówię ci, zostaw ten aparat i porypany kostium krzako-mena. Załatwię ci robotę w barze, to może w końcu jakąś lale wyrwiesz, heheh
Jasiu popatrzył na barmana.
– Coś mi mówi, że lepiej będzie iść jutro na wydmy, w przebraniu krzaka – powiedział.

Uniósł do ust szklankę chłodnego piwa i uśmiechając się do własnych myśli podziwiał zachód słońca.

Scroll to Top