Konferencja w Hong-Kongu

Konferencja w Hong – Kongu

Kilka dni temu opisałam nasz udział w targach w Brnie, a przede wszystkim moja przy tej okazji wycieczkę do Pragi. Kończąc tamta relację pomyślałam sobie, że przecież była w Hong – Kongu duża konferencja poświęcona tej tematyce. Kilka zdań wprowadzenia, jak trafiłam na tę konferencję.

W 1996 roku został powołany w naszej firmie Dział Marketingu, a ja zostałam jego kierowniczką. Od tamtego czasu dosyć aktywnie działałam na naszym rynku, ale próbowałam wychodzić z naszymi za granicę. Była duża wystawa sprzętu w Hanowerze, mieliśmy duże stoisko, okazało się, że jest też duże zainteresowanie naszymi wyrobami. Chcąc być bliżej klienta otworzyliśmy swoje przedstawicielstwo w Hamburgu. I pewnego razu, właśnie do tego przedstawicielstwa wpłynęło dla naszej firmy zaproszenie do udziału w Światowej Konferencji, która miała mieć miejsce we wrześniu 2001 roku w Hong – Kongu. W pierwszej chwili nie wierzyłam, ale po sprawdzeniu okazało się, że wszystko się zgadza, chodzi o naszą firmę. Dyrektor stwierdził, Ty wypromowałaś nas za granicą, to jedź. Na tym spotkaniu było nas 68 osób, 4 z Europy. Jeśli chodzi o udział kobiet, było nas 3 kobiety, jedna z Malezji, druga z Argentyny i ja z Polski. Każdy z Europejczyków dostał swojego Chińskiego opiekuna mówiącego po angielsku. Do mnie „przyssał” się miejscowy Chińczyk. Był to jakiś szef, jakiegoś konsorcjum. Gospodarze popołudniami zapewniali nam różne atrakcje. Hong- Kong to jest Miasto – państwo mające siedem i pół miliona mieszkańców, w którym skupiają się bardzo różne kultury. Spotkanie trwało od poniedziałku do piątku. Cześć merytoryczna trwała od godziny 9-tej do 18-tej, z dwugodzinną przerwą na lancz. Od godziny 19-tej gospodarze zapewniali nam różne atrakcje. Ale to wszystko kończyło się w piątek obiadem o piętnastej. Później już towarzystwo rozjeżdżało się. Myśmy, czyli Europa, mieli samolot dopiero w sobotę o dwunastej, więc trzeba było coś z tym czasem zrobić. „Mój Chińczyk” zaproponował kolację w jakiejś wykwintnej restauracji. Zapytałam, w ile osób idziemy, a on odpowiedział, że tylko we dwoje, bo moi koledzy z Niemi, Francji i Belgii idą, w towarzystwie odpowiedniego przewodnika zwiedzać „Czerwoną Dzielnicę”. Popatrzyłam na niego, no rzeczywiście, ja nie bardzo mogłam tam iść. Przyjechał po mnie o dziewiątej wieczór, informując, że czeka na parkingu. Trochę mnie to zdziwiło, ale stwierdziłam „azjatycki zwyczaj”. Ubrałam się w czarną sukieneczkę z gołymi ramionami, tylko na ramiączka, do tego wiśniowy szal, narzuciłam płaszczyk i zeszłam. Gdzie pojechaliśmy, nie mam najmniejszego pojęcia, ale kiedy wysiedliśmy, zobaczyłam napis „Klub” Popatrzyłam na niego, ale widzę, że wysiada, więc i ja wysiadłam. Miałam wrażenie, że jest to coś dużego, ale weszliśmy do środka. W środku niewielka salka, rzeczywiście, bardzo elegancki wystrój wschodni, może 10 stolików przy których siedziało kilka osób. Pojawiła się kelnerka ubrana w stylizowane kimono. Mój Chińczyk coś zamówił. Po pewnym czasie pojawiły się talerze, jedyne co rozpoznałam, to zielony ryż. Ale oprócz tego była jakaś sałatka i jakieś smażone mięso. Do tego podała wodę mineralną i specjalną czarkę chyba z sake. Mój Chińczyk wziął ją w dwie ręce i wznosząc toast – za miłe spotkanie- przechylił ją do swoich ust, wypijając część. Zaczęliśmy jeść, o dziwo na prawdę smakowało mi to danie. Po kilku kęsach Chińczyk znowu zaproponował wypicie, tym razem wypiliśmy ten napój do końca. Kiedy odłożyliśmy czarki, natychmiast wzięła je kelnerka, ale mój Chińczyk coś do niej „zabulgotał”, czego ja oczywiście nie rozumiałam. Po chwili wróciła i postawiła przede mną następną czarkę, przed nim również. Wywiązała się rozmowa, czarka została opróżniona. Wówczas Chińczyk poinformował mnie, że w tym budynku są też inne lokale i że warto byłoby je zwiedzić. W tym momencie nie miałam świadomości dlaczego, ale zgodziłam się. Wzięłam płaszcz, torebkę i weszliśmy na zaplecze, tamtędy do jakiejś klatki schodowej, winda, chyba trzecie piętro. Weszliśmy do lokalu o bardzo dziwnym wyglądzie, mocno przyćmione światło, na ścianach różne wschodnie wzory. W narożniku stał niezbyt wysoki stolik, przy nim dwie pufy. Chcąc usiąść przy tym stoliku musiałam bardzo wysoko podciągnąć sukienkę. Przyszedł jakiś mężczyzna, oni coś ze sobą „pobulgotali”. Wrócił, postawił na środku duży talerz. Ten talerz miał w środku otwór, a w nim paląca się świeca. Obok leżały, po europejsku można by to nazwać, ciasteczka. Nie zwróciłam na to uwagi, że od mojej strony są one trochę innego koloru. Pojawił się też jakiś napój alkoholowy, jakby drink. Siedzieliśmy, w pewnym momencie weszło kilku mężczyzn ubranych w kimona i zaczęli prezentacje różnych chwytów judo. Podziwiając ich jadłam te ciasteczka, popijając tego drinka. Ponieważ w Sali było dosyć duszno, nieświadoma niczego, poprosiłam drugiego drinka. Skończyli, Chińczyk zaproponował przejście do innego pokoju, gdzie zaprezentują mi inne walki wschodu. Podobało mi się to zobaczyłam, więc bez żadnych oporów ruszyłam za nim. Znowu gdzieś szliśmy, gdzieś znowu jechała winda. Weszliśmy do pokoju, podobnie jak poprzedni, duży półmrok, ściany w kolorze ciemnego purpuru. Wchodząc, Chińczyk poprosił mnie, abym zdjęła buty, postawił je przy wejściu, powiesił na wieszaku płaszcz i torebkę. W tym pokoju nie było nic, tylko na środku stał średniej wielkości stół. Chińczyk też zdjął buty, rzeczywiście, czuło się miękką i ciepłą podłogę, podprowadził mnie do tego stolika, pokazując, że mam na nim usiąść. Znowu był problem z sukienką, praktycznie, żeby usiąść musiałam ją dosyć wysoko podciągnąć. Ale usiadłam i zaczął się spektakl. Najpierw wyszło dwóch w kimonach i zaczęli prezentować walkę kendo, trzymając w dłoniach bardzo długie bambusowe kije. To trwało określony czas, po którym ci dwaj wyszli, weszło czterech w tych swoich maskach. Ci walczyli jakby dłużej, prezentując walkę z jednym lub dwoma przeciwnikami. No i od tego momentu zaczyna się mój dramat. W pewnym momencie skończyli, ustawili się równo pod ścianą i patrzą w moim kierunku. Zorientowałam się, że to pomieszczenie ma kilkoro drzwi. Z jednych wyszedł postawny mężczyzna również w białym kimonie, przepasany czarnym pasem, trzymający w ręku coś w rodzaju dosyć giętkiej witki. Podszedł, podszedł również mój Chińczyk, coś „zabulgotali”, po czym ten mój wyjaśnił mi, że oni zrobili dla mnie specjalny pokaz, teraz czekają na nagrodę. Nagrodą ma być możliwość odbycia ze mną zbliżenia. Ja coś próbowałam powiedzieć, ale ten mężczyzna wysunął z za pasa coś, co po europejsku należy nazwać sztyletem. Mój Chińczyk wytłumaczył mi, że jeżeli chcę z tego pomieszczenia wyjść żywa, mam się podporządkować jego poleceniom. Próbowałam coś jeszcze tłumaczyć, że jestem Europejką, że w razie czego będą mnie szukać, a on będzie miał nieprzyjemności. Na co mój Chińczyk tylko się uśmiechnął, uświadomił mi, że wyszłam z hotelu sama, nikt go nie widział ze mną i żebym nie dyskutowała, bo podczas weekendy ginie około 100 takich kobiet, jak ja i nikt ich nigdy nie znajduję. Usłyszawszy to, uświadomiłam sobie, że rzeczywiście moje położenie jest w tym momencie tragiczne. Wobec powyższego prosiłam Chińczyka, aby przekazał temu drugiemu, że się zgadzam na zbliżenie z panami, którzy urządzili ten pokaz. Chińczyk coś znowu „zabulkgotał, tamten mu odpowiedział, a ten przekazał mnie, że za to, że od razu nie zgodziłam się na jego propozycję, tylko próbowałam kwestionować jego polecenie zostanę dodatkowo ukarana. Kiwnęłam głową, że dobrze. Wówczas ten od tego sztyletu zbliżył się do mnie, chwycił niewielki pukiel włosów i jednym ruchem odciął go, udowadniając mi, jaki on jest ostry. Następnie przeciął jedno ramiączko od sukienki, po chwili drugie, po czym odwrócił ten sztylet ostrzem w dół i wsadził mi go za dekolt. Popatrzył na mnie i jednym ruchem rozciął całą sukienkę od góry do dołu.. Była to bardzo wpasowana sukienka, stanik był w nią wmontowany, więc kiedy ją rozciął ukazały się moje piersi, a przede wszystkim „stojące” na nich brodawki. Zaintrygowały go chyba, bo czubkiem tego sztyletu dotknął je, ale na szczęście na tyle delikatnie, ze nic mi nie zrobił. Zostałam w rajtuzach i bardzo skromnych stringach. Popatrzył, zsunął ostrze do ściągacza rajtuz i wolno przesuwając je w dół, równo je rozciął. Opadły boki, ale zostały nogawki, dał znać, że mają mi je zdjąć. Kiedy chciałam również zdjąć stringi nie pozwolił mi. Coś powiedział i dwóch z tych co stało pod ścianą chwyciło mnie za ręce, opierając o stół. Tym sposobem moje biodra były wysunięte do przodu. Nie bardzo wiedziałam jakie on ma zamiary i z przerażeniem patrzyłam jak to ostrze zbliża do mojego wzgórka łonowego. Jednak w ostatniej chwili odwrócił je w dół i zaczął rozcinać je od góry do dołu, następnie, rozciął boki i same opadły na podłogę. Wówczas popatrzył na mnie dłuższą chwilę, po czym pokazał, że mam się obrócić, coś zaczął „bulgotać”, znowu odwrócił mnie twarzą do siebie i chwycił w rękę pierś, jakby macając ją od dołu. Po chwili zrobił to z drugą, znowu „zabulgotał”, ale w tym momencie poczułam jak te dwa draby chwytają mnie mocniej za ręce, trzeci za włosy, wyginając mnie do przodu. Wyginając się do przodu, wypięłam również pierś, wówczas ten trzymający ją w dłoni uderzył w jej sam środek witką, którą trzymał, jak wchodził do tego pomieszczenia. Po chwili zrobił to z drugą. Ja wydarłam się, bo mnie bolało, ale o dziwo, nie broniłam się, jakby czekając na następne uderzenie. I dostałam, dostałam jeszcze po dwa razy w każdą pierś, aż pojawiła się na nim czerwona pręga. Wówczas przestał i kazał mi się odwrócić. Stojący obok mężczyźni rozciągnęli mnie na stole, na którym kilka minut wcześniej siedziałam, rozciągnęli mi na boki nogi, znowu coś „zabulgotało” i poczułam na swoich pośladkach uderzenie kijem. Pośladki mam, jakie mam, ale to nie powód, aby je tak klepać. Bolało mnie, ale znowu nie broniłam się. Dostałam tak chyba po pięć razy, bo jeden stał z jednej strony, drugi z drugiej. Przestali, znowu coś „zabulgotało” i poczułam na swoich pośladkach męskie ręce, a po chwili wdzierającą się we mnie męskiego kutasa. Miałam normalne pożycie z mężem, ale nigdy nie byłam w tak drastyczny sposób traktowana. A pomimo to, jakby mocniej przylgnęłam brzuchem do tego stołu, wypinając pupę. Ten mężczyzna wdarł się we mnie, wbił się całkowicie i po odpowiedniej ilości wejść spuścił mi się do środka. Zaraz po nim wdarł się drugi, trzeci i czwarty. Jęczałam, a pomimo to po drugim zbliżeniu czułam, może nie podniecenie, ale chęć, żeby wbił się we mnie następny. Po tych czterech była przerwa. Podnieśli mnie, wytarli jakimś ręcznikiem i rozciągnęli na plecach na tym samym stole. Dwóch trzymało mnie za ręce, dwóch dociskało nogi, a wokół stało jeszcze kilku. Podszedł jeden z jednej strony, drugi z drugiej strony, wzięli moje piersi w ręce i ściskając je wypchnęli brodawki do góry, po czym założyli na nie coś w rodzaju klamerki. Bambus jest trzciną, pusta w środku. Wyglądało to tak, jakby kawałek takiej rurki został rozcięty z jednej strony i specjalnym takim nożem rozsunięty, a po włożeniu w powstałych „szczękach” szparę zostały wsadzone moje brodawki. Mocno mnie to zabolało, ale jakby jednocześnie podniecało. Po chwili pojawiło się dwóch następnych. Chwytając jedną ręką pierś za te „szczęki” naprężyli ją, drugą ręką zaczął coś w nią wbijać w poprzek. Wyglądało to jak źdźbło trawy, ale bardzo ostre, pchnął i bez większych oporów przebili mi każdą pierś na wylot. Darłam się, ale jakby z lubością patrzyłam, jak mi je przekłuwają. Po chwili pojawili się następni, Chwycili „szczęki”, podciągnęli je maksymalnie do góry, naciągając mocno piersi, okazało się, że te szczęki miały na środku otwór i zaczęli wbijać mi w sam środek brodawek takie same trzcinki. Bolało jak cholera, ale o dziwo, nie broniłam się. Wbili po kilka centymetrów i tak mnie zostawili. Piersi „usztywnione” stały na sztorc. Puścili ręce, ale chwycili mocniej nogi, ujęli je unosząc do góry i rozciągając na boki, odsłonili wejście do pizdy. Zaraz pojawił się pierwszy ze swoim kutasem i wbił się we mnie. Czułam go bardzo mocno w sobie. Chwycił za biodra i wbijał się, aż się spuścił. Po nim następnych trzech. Pizda moja była już trochę sklepana wcześniejszą seria, więc darłam się, jak te kutasy we mnie wchodziły, ale z drugiej strony wypinałam dupę do góry, żeby je mocniej mieć w sobie. Kiedy już ostatni spuścił się we mnie, rozsunęli mi nogi jeszcze mocniej, pizdę wytarli znowu ręcznikiem i zaczęli ją głaskać. Nie bardzo wiedziałam, co to znaczy, ale po chwili było już wszystko jasne. Stanął przede mną ten od trzcinki, co zbił mi piersi i zaczął z całej siły tłuc mi pizdę. Znowu darłam się, trochę próbowałam ruszać się na tym stole, ale nie dawałam rady. Kiedy ten skończył, pojawił się ten drugi od „trawki’ i zaczął wbijać mi je od góry do dołu w wargi sromowe. O dziwo, już krzyczałam, ale z drugiej strony poddawałam się temu wszystkiemu. Okazało się, że te „trawki” są dosyć elastyczne i po przebiciu mi każdej wargi wzdłuż zawiązywali je na supełek. Kiedy to skończyli, ten od „trzcinki” jeszcze raz dorwał się do mnie i jeszcze bardziej mi pizdę sklepał, po czym zobaczyłam przed sobą następnego kutasa. Nie zdążyłam dobrze jęknąć, jak się we mnie wbił. Pizdę miałam już zmęczoną, więc zaczęłam się dobrze drzeć, ale to nic nie dawało. Znowu zerżnęło mnie następnych czterech. Skończyli, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, byłam już prawie zamroczona. Nogi miałam rozciągnięte na boki a z pizdy sączyła się sperma po tamtych kutasach. Ale za moment oczy otworzyły mi się jak talerze. Stanął przede mną taki jeden, a w rękach trzymał niewielki kawałek bambusa, ale jakiego grubego. Stanął przede mną, przystawił do pizdy i zaczął w nią wpychać. Darłam się, bo myślałam, że mnie rozerwie. Wsunął całego, pizda była rozszerzona do granic możliwości. Powyżej wzgórka łonowego wystawał wyraźny garb. Wówczas zaczęli mnie „sznurować”. To znaczy znowu pojawił się ten od „trawki” wpiął się z jednej strony w mniejszą wargę, po czym przeciągnął tą trawkę na drugą stronę, wpiął się z drugiej strony i oba końce związał razem. Tak zrobił mi cztery „supełki” powodując odpowiednie „zamocowanie” tego kołka w piździe. Skończył, pokazując swoja pracę temu od trzcinki, a on podszedł, trzymając w ręku jeszcze jedną „trawkę”, którą wkłuł w mocno wyeksponowaną łechtaczkę. Kiedy związywał ja na supełek chyba na moment straciłam przytomność. Ta tym skończyli. Przed wyjściem, ten, niby „szef” wręczył mi ten sztylet z pochwą, którym mnie straszył. Mój Chińczyk, który przez cały czas przyglądał się temu podął mi białe kimono, mówiąc, załóż to, będziesz miała „pamiątkę”. Owinęłam się w to kimono, narzuciłam płaszcz, nic więcej nie miałam, bo reszta przecież została zniszczona, wzięłam torebkę i ledwo trzymając się na nogach zostałam wyprowadzona z tego budynku. Pod budynkiem czekała taksówka, Chińczyk zawiózł mnie do hotelu, weszłam do pokoju i padłam z wycieńczenia. O której wróciłam i jak usnęłam, nie pamiętam. Ale koszmar zaczął się, kiedy po kilku godzinach przebudziłam się cała obolała. Chciałam wstać i aż zawyłam z bólu. Całe krocze było jedną siną plamą. Poczułam też w piździe i na sobie całe swoje „uzbrojenie”. Na czworakach poszłam do łazienki i zaczęłam to wszystko z siebie wyciągnąć. Kiedy już to zrobiłam, umyłam się, zdołałam zrobić sobie kawę i zaczęłam zastanawiać się jak to się stało, że tak łatwo poddałam się tym torturom. Nie znajdywałam innego wytłumaczenia, jak to, że zostałam czymś odurzona. Analizując to wszystko od początku, do takiego doszłam wniosku. Najpierw sake, podawana w czarce, a nie nalewana z butelko. Później,to zapamiętałam wyraźnie, innego koloru ciasteczka moje niż Chińczyka i drink podany mnie bezpośrednio. Nie znajdywałam innego wytłumaczenia swojego postępowania. Byłam maltretowana, czułam ból, ale czułam też potrzebę tego maltretowania. Nie umiałam wytłumaczyć, dlaczego, kiedy przebijali mi cycki, ja je jeszcze do góry wypinałam. To samo dotyczy wszystkich pozostałych czynności. Gwałcili mnie, czułam, jak mnie wszystko w środku boli, a wypinałam się, żeby to robili jeszcze mocniej. W tym momencie nie było już się nad czym zastanawiać. Po woli wróciłam do normalności i poprosiłam o śniadanie do pokoju. Później zebrałam się, przejechałam na lotnisko i szczęśliwie wróciłam do domu. Tak skończyła się moja delegacja do Hong – Kongu”, ale nigdy o niej nie zapominam. Na jednej półce leży ten sztylet, który po japońsku nazywa się Tanto, oraz ten bambusowy „korek”, którego mi wpierdolili w pizdę. Te przedmioty przypominają mi, co może mnie spotkać „U Azjatów”. Opisane 01 grudnia 2007 roku. Baśka,

Scroll to Top