List od Krystyny

List od Krystyny

Do tej pory na tej stronie zamieszczałam głównie swoje relacje. Ale od dłuższego czasu korespondują ze mną inne kobiety, które też mają swoje „problemy”. Kilka dni temu przyszedł list od Krystyny. Wg mnie zapowiada się to na „ciekawą” historię, dlatego, za jej zgodą, zamieszczam ten list na swojej stronie. 05 luty 2013r. Baśka

Basiu.

Minęły Święta Bożego Narodzeni które spędziłam w gronie swojej Rodzinnie były to jednak „niezwykłe” Święta. Mam 33 lata dwoje dzieci, ale wszystko wskazuje na to, że we wrześniu będę miała trzecie dziecko. Dlaczego – bo jest to pewnego rodzaju historia młodej kobiety która była osobą ociężałą umysłowo. Za nim jednak dojdę do spraw związanych z seksem, a jest tego wcale nie mało, niestety, dłuższe wprowadzenie. Mieszkam w dużym wojewódzkim mieście. Urodziłam się 10 lutego 1980 roku, najbliższe żeńskie imię tej daty to Krystyna i tak zostałam ochrzczona. Byłam dużym dzieckiem, ważyłam w chwili porodu 4200gram, to też poród nie był taki łatwy, z tego, co opowiadała Mama, była to poród „kleszczowy” po prostu wyciągali mnie za głowę specjalnymi kleszczami. Lekarze zlekceważyli sprawę i zamiast zrobić cesarskie cięcie, dopuścili do porodu naturalnego, który okazał się być bardzo trudnym. Ale po porodzie wszystko wyglądało normalnie. Dopiero, kiedy miałam prawie roczek okazało się, że ze mną jest coś „nie w porządku”. Większość dziecię w tym wieku bierze się już do chodzenia, ja cały czas raczkowałam. Większość dzieci już zaczyna mówić, ja nadal „bełkotałam”. Tak to trwało do mojego 5-tego roku życia, wówczas Mama zapisała mnie do Przedszkola. Tam okazało się, że bardzo odstaję od swoich rówieśników i zamiast być w „średniakach” byłam w „maluchach”. Zachowywałam się „normalnie”, ale z widocznym opóźnieniem. To opóźnienie spowodowało, że zostałam „odroczona od obowiązku szkolnego” i jeszcze jeden rok chodziłam do zerówki w Przedszkolu. Dopiero jako 8-latek poszłam do szkoły podstawowej, okazało się, że sobie zupełnie nieźle radzę. Oczywiście, pracowali ze mną rodzice, nie byłam „orłem”, ale też nie byłam ostatnia. We wrześniu 1996 roku, mając 16 lat rozpoczęłam naukę w liceum. Tutaj też okazało się, że idzie mi nieźle, przede wszystkim przedmioty pamięciowe. Nie miałam większych kłopotów z językiem polskim, zupełnie dobrze uczyłam się historii, biologii, geografii, a przede wszystkim języków, mieliśmy rosyjski i angielski, później już sama nauczyłam się niemieckiego. Niestety, miałam problemy z matematyką, tutaj dawała o sobie ta moja ociężałość umysłowa. Ale udało mi się skończyć liceum z oceną dostateczną, na maturze nie było matematyki, to też zdałam ją na 4-kę. Nie startowałam na studia dzienne, obawiałam się egzaminu z matematyki, zapisałam się na studia zaoczne, na Wydział Chemiczny, Przetwórstwo Tworzyw. Dlaczego taki kierunek ?

Mój dziadek, kiedy nastała epoka Gierka kupił 4 wtryskarki i produkował różne rzeczy z tworzywa, głównie z polietylenu i polipropylenu. Po dziadku przejął firmę Tata, wszystko wskazywało, że następną osobą, która powinna poprowadzić rodzinny interes powinnam być ja. Dlatego takie studia. Nie szły mi łatwo, szczególnie pierwszy semestr, matematyka, geometria wykreślna. Nie zaliczyłam. Później okazało się, że wyszło mi to na dobre. Drugi semestr już zaliczyłam. W następnym roku pewne przedmioty robiłam „awansem” powtarzając matematykę i geometrię. Tym razem, na trójki, bo na trójki, ale zdałam i dalej już nie miałam problemów, w wieku 26 lat uzyskałam dyplom magistra – inżyniera Wydziału Chemicznego w specjalności Technologia Tworzyw Sztucznych. Tyle na temat studiów. Z okresem nauki mocno wiąże się mój rozwój fizyczny. Jak to się mówi, nigdy nie byłam ułomkiem. Jako dziecko, dobrze jadłam, mało się ruszałam, byłam jak pulpecik. W szkole podstawowej byłam już „baryłką”. Ale pod koniec szkoły podstawowej ruszył rozwój hormonalny. Bardzo późno, bo mając już 16 lat dostałam pierwszy okres, niektóre dziewczyny już były po pierwszych zbliżeniach. W tym czasie również zaczęłam mocno rosnąć, osiągając pod koniec liceum wzrost 170cm. Poza tym, że rosłam w pionie, rosłam również w szerz, wyrosłam na tzw. potężną kobietę. Miałam ponad 140cm w biuście i ponad 150cm w biodrach, a wagę 120kg. Ta moja ociężałość umysłowa oraz moje „gabaryty” spowodowały, że nigdy nie interesowali się mną ani koledzy w liceum, ani mężczyźni, kiedy studiowałam. Mając 26 lat byłam nadal panienką – dziewicą. W 2008 roku przejęłam firmę Taty. ( Tutaj pojawia się nazwa Firmy. Wydała mi się ona znana. Sprawdzam w Internecie, zgadza się, prosty wniosek Krystyna mieszka w tym samym mieście, co ja. Kilka dni później jadę do firmy, kupuje coś zupełnie mi niepotrzebnego, ale widzę, jak ona wygląda, teraz zupełnie inaczej ) Wzięłam kredyty, przebudowałam budynki produkcyjne, dobudowując nowe, rozwinęłam inna produkcję, głownie folię polietylenową bezbarwną i z nadrukami, ale również pojemniki dla celów spożywczych. Z warsztatu rzemieślniczego powstała firma zatrudniająca dzisiaj 24 osoby. Będąc już „szefową” firmy postanowiłam całkowicie się uniezależnić od rodziców i wyprowadzić z ich mieszkania. Po Dziadkach dostałam w spadku domek na peryferiach naszego miasta. Jest to murowany, jednopiętrowy domek o powierzchni użytkowej 180m2. Dziadkowie w 70-tych latach zrobili w nim remont, wprowadzając media, ale od tamtego czasu pewne rzeczy zużyły się. W czasie studiów pracowałam u swojego Taty, płacił mi normalna pensję, nie za dużą, ale będąc u nich „na garnuszku” miałam na swoje potrzeby, a przede wszystkim dość dużo odłożyłam. Tata obiecał trochę też dołożyć i tym sposobem zrobiłam prawie kapitalny remont domku. Wymieniłam dach, okna, instalacje, urządziłam wnętrza tak, jak ja chciałam. Na parterze był i został duży przedsionek, urządziłam w nim „szatnię”, dalej po lewej stronie kuchnia, 22m2, za kuchnią spiżarka, salonik, 45m2 po prawej stronie sypialnia z garderobą, 36m2, obok duża łazienka oraz mój pokoik – gabinet, 22m2. Na piętrze trzy dość duże pokoje „gościnne”, również łazienka. Przy saloniku, na zewnątrz dość duży taras, częściowo zadaszony, częściowo z roletą. Przy wymianie dachu z płaskiego na spadzisty, powyżej I pietra powstał strych, też zagospodarowany na „magazyn” różnych rzeczy. Urządzając ponownie mieszkanie starałam się wykorzystać wszystko, co zostawili mi dziadkowie. A było tego wcale nie mało, praktycznie całe wyposażenie salonikiu, sypialni, gabinetu. Kosztowało to dość dużo pieniędzy i na tym etapie nie przypuszczałam, że już niedługo będzie to „rodzinny dom”. Udało mi się skończyć ten remont w grudniu 2003 roku i urządziłam w nim „moje” święta, a właściwie Kolację Wigilijną. Byli Rodzice, był brat Taty z żona, już są sami, były jeszcze cztery osoby w dalszej rodziny. Byłam dumna, kiedy podziwiali urządzenie tego domku. Przyszedł rok 2007, a właściwie 26 stycznia 2007 – piątek. Jest to pierwsza, przełomowa data w moim życiu. Z Kościołem jestem trochę na bakier, ale jestem, jak większość z nas ochrzczona, byłam u Pierwszej Komunii, byłam też Bierzmowana. Później było różnie. Ale tradycją jest, że w okresie Świąt Bożego Narodzenia ksiądz chodzi „po Kolędzie”. Wywieszono kartkę, że właśnie w ten piątek u nas będzie chodził Ksiądz. Miałam zaplanowane pewne spotkanie, zadzwoniłam do Kancelarii Parafialnej, że będę w domu o dwudziestej. Pani zapisała i rzeczywiście, piętnaście minut po 20-tej dzwonek do furtki. Otworzyłam, zaprosiłam księdza do środka. Poprosiłam, aby w „szatni” zdjął płaszcz, po czym zaproponowałam filiżankę kawy. Stwierdził – a to już dzisiaj ostatnie wizyta, to się napiję. Kiedy podałam kawę, za nim ja wypił, dokonał ceremonii poświęcenia domu, jak to jest w zwyczaju. Zaprosiłam go, aby również poświęcił piętro, był zauroczony wystrojem pokoików, chwaląc mnie, że w każdym jest jakiś element religijny. Zeszliśmy do saloniku, usiadł, wówczas mu się dobrze przyjrzałam, był to mężczyzna niewiele starszy ode mnie. Nie pytał, czemu ja sama w takim domu, natomiast ja zapytałam jak mu się pracuje w naszej Parafii. Wówczas wyjaśnił, że jest z „Polski”, do Parafii został przydzielony tylko na czas Kolędy, mieszka w mieszkaniu służbowym Kurii Biskupiej, a w ogóle jest tutaj na 2-gim roku 4 – letnich studiach Prawa Unijnego na Wydziale Prawa naszego Uniwersytetu. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale od pierwszego zdania jakoś nam się bardzo dobrze rozmawiało. Wypił kawę, mówiąc – dobrze się z Panią rozmawiało, chętnie bym jeszcze z Panią porozmawiał, ale muszę wrócić do Parafii, rozliczyć się z Kolędy i wrócić do siebie. W tym momencie, ja wyjmując pieniądze na ofiarę podałam mu swoja wizytówkę, mówiąc – to jeśli Ksiądz będzie miał życzenie kiedyś ze mną porozmawiać, tutaj jest telefon. Wziął pieniądze, wrzucił rzeczywiście do jakiegoś woreczka, wizytówkę schował do kieszeni i wyszedł. Sprzątnęłam filiżanki, umyłam się, poszłam spać i całkiem zapomniałam o sprawie. Nie wiem, czy to czysty zbieg okoliczności czy przeznaczenie, ale w poniedziałek, 07 lutego 2008r telefon, odbieram, a tam męski głos i słyszę – Dzień Dobry tu Ksiądz Marek, ten, co był po kolędzie. Byłam całkowicie zaskoczona, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek się odezwie, a on proponuje spotkanie w czwartek, o 19-tej. Patrzę w kalendarz, czwartek, 10 luty, moje 27 urodziny. Zgodziłam się, naszykowałam kolację, naszykowałam wódeczkę, ale też wino, przecież nie wiedziałam, co Ksiądz pije. Punktualnie o 19-tej dzwonek do furtki, otworzyłam, wszedł do przedpokoju, rozebrał się, po czym wszedł do saloniku, a ja stanęłam „zamurowana”. Patrzę i oczom nie wierzę, stoi przede mną bardzo elegancki mężczyzna w ciemnym garniturze, biała koszula, krawat, okrągła twarz, bujna czarna fryzura. Na dodatek trzyma w ręku przepiękny olbrzymi bukiet bardzo długich, pąsowych róż.

Basiu !!! Łzy stanęły mi w oczach. Pierwszy mężczyzna, od którego otrzymałam kwiaty i to jeszcze jakie i to od kogo – od Księdza !!!. Podziękowałam, zaprosiłam do stołu, spojrzał, że jest nakryty, wyjął z kieszeni płaszcza butelkę wina. Uśmiechnęłam się, podałam kieliszki, podałam korkociąg, usiedliśmy, zaczęliśmy od toastu za miłe spotkanie, po czym zaczęliśmy rozmawiać. Znowu to samo, nie wiem skąd się brały tematy, ale kiedy się opanowaliśmy po trzech butelkach wina była 1-sza w nocy. Zadzwonił po taksówkę, ja posprzątałam, nalałam sobie kieliszek koniaku i płacząc wzniosłam toast – Tato, dziękuję Ci bardzo. Dlaczego taki toast. Kiedy skończyłam maturę zapisałam się na studia zaoczne. Zajęcia były co dwa lub trzy tygodnie, ale w tym czasie coś trzeba było robić. To też Tata oficjalnie zatrudnił mnie w warsztacie, rzeczywiście pracowałam, poznam każde stanowisko, ale w końcu powierzył mi nadzór nad kompletowaniem zamówień. To było w trakcie dnia, ale były jeszcze popołudnia i wieczory. Zasugerował, abym się czegoś jeszcze uczyła. Poszłam na naukę języków, okazało się, że idzie mi zupełnie dobrze, kontynuowałam angielski, który miałam w liceum, zaczęłam się dodatkowo uczyć niemieckiego. Ale wpadłam w „amok” czytania książek. Praktycznie, raz w tygodniu chodziłam do naszej Biblioteki rejonowej wypożyczając 4-5 książek, nie raz długo w nocy je czytałam. Starałam się czytać wszystko, najróżniejszą literaturę, od dawnej klasyki po książki współczesne, ale też trochę psychologii czy socjologii. Studia moje trwały 6 lat, przez ten czas przeczytałam wcale nie mało, okazało się wówczas, że moja pamięć pracuje „normalnie”, dużo pamiętam z tego, co czytam, ale to, co najważniejsze, nabrałam pewnej „ogłady”, co zostało zauważone „nawet” przez moje koleżeństwo na studiach. To też w sobotę po południu pojechałam do Rodziców z butelką wina, Tata się zdziwił, a kiedy rozlał po kieliszkach, podziękowałam mu za jego rady, mówiąc w kilku zdaniach, jak przebiegło moje wczorajsze spotkanie z Księdzem. O dziwo Rodzice bardzo się ucieszyli, że miałam takie spotkanie, zjadłam kolację, wróciłam do siebie, do domu. Czytanie zostało mi po dziś dzień, tyle tylko, że teraz mam już zdecydowanie mniej czasu. Myślę, że ta wiedza teraz procentowała, właśnie podczas takiego spotkania. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy w połowie następnego tygodnia ponownie zadzwonił Ksiądz Marek, pytając, czy możemy się spotkać w sobotę. Śmiejąc się pod nosem zgodziłam się wówczas usłyszałam, żebym nie robiła tak wystawnego przyjęcia, bo nie ma takiej potrzeby, jak to powiedział – chleb ze smalcem i ogórek wystarczą. Jeśli on jest z Polski, to może mu wystarczy, mnie nie, cały piątkowy wieczór „pichciłam”, aby mieć co podać na stół. Ponownie przyszedł elegancko ubrany, przyniósł dwie butelki wina, ja miałam w rezerwie jeszcze jedną, ponownie zaczęliśmy rozmowę „o wszystkim”. Ale po wypiciu pierwszej butelki wina spytał, czy może zadać mi niedyskretne pytanie. Odpowiedziałam – nie ma niedyskretnych pytań, czasami tylko nie ma odpowiedzi. Uśmiechnął się, mówiąc – rozumiem, po czym zapytał, czemu ja sama w tym domu. Popatrzyłam na niego, poprosiłam, aby nalał dużo wina do kieliszka, po czym sącząc je po woli zaczęłam opowiadać historię mojego życia. Skończyłam, kiedy kończyła się właśnie druga butelka. Wówczas Ksiądz Marek wygodnie oparł się o oparcie krzesła, trzymając kieliszek w ręku długo patrzył na mnie, po czym stwierdził – to co Pani mówi nie jest prawdą, nie może być prawdą. Przecież Pani jest fantastyczną, inteligentna kobietą. Ja przez dwa lata pracowałem z osobami upośledzonymi, zarówno z dziećmi, jak i dorosłymi. Dlatego twierdzę, że to, co Pani mówi nie jest prawdą. Wówczas wstałam, poszłam do swojego gabinetu, przyniosłam segregator, w którym były dokumenty potwierdzające moją „chorobę”. Spojrzał, po czym stwierdził – tak, jak Pani zamyka ten segregator, tak w swojej świadomości proszę zamknąć tamten problem. Dzisiaj jest Pani całkowicie normalną kobietą i czas wziąć się za życie. Uśmiechnęłam się tylko, odłożyłam segregator na półkę, wróciłam do stołu, po czym poprosiłam, aby nalał mi wina. Kiedy trzymaliśmy kieliszki w dłoni wówczas mu powiedziałam – na normalne życie już trochę za późno, właśnie, gdy Ksiądz był u mnie 10 lutego były moje 27-te urodziny. Jeszcze raz dziękuję za kwiaty. Spojrzał, po czym usłyszałam – jeżeli Pani nie chce się wziąć sama, to ja Pani pomogę. W przyszłym tygodniu w piątek mam dwa bilety do teatru, zapraszam Panią. Spojrzałam po sobie, a on nie czekając na moją odpowiedź powiedział – jak większość kobiet powie mi pani, że nie ma się w co ubrać. Nie wierzę. Kobieta zawsze ma się w co ubrać. Pomyślałam, rzeczywiście, od czasu szkoły nie byłam w teatrze. Ze szkoły chodziło się grupą, a później, samej, jakoś nie miałam odwagi. Za nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć podszedł do mnie trzymając w ręku mój i swój kieliszek z winem. Myślę, że podczas takiego wyjścia może być krępujące mówienie do mnie „Proszę Księdza”, tym bardziej, że będę w garniturze, dlatego proponuję przejście na Ty, podając mi w tym momencie kieliszek z winem. Nigdy tego nie robiłam, on jednak zwinnie wsunął mi swoją rękę pod moją, chwycił w pół, przyciągnął do siebie, stuknęliśmy się kieliszkami, po czym wypiliśmy po łyku, wówczas on powiedział – Marek, wyszeptałam – Krystyna, wówczas Marek mnie pocałował w usta. Był to mój pierwszy taki namiętny pocałunek od mężczyzny, po moim ciele przeszły dreszcze, na grzbiecie pojawiła się gęsia skórka. Marek widząc to ponownie zbliżył swoje usta do moich i w bardzo delikatny, ale jednak bardzo namiętny ponownie mnie pocałował. Pode mną ugięły się nogi, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Na szczęście Marek pierwszy przerwał tą sytuację mówiąc – no tośmy wszystko uzgodnili, przyjeżdżam po Ciebie w piątek, o 18-tej. W tym momencie wstał od stołu i zaczął wychodzić. Kiedy założył płaszcz odruchowo podałam mu rękę, on się lekko pochylił i ja pocałował. Na szczęście wyszedł, ja stanęłam jeszcze dłuższą chwilę trzymając tą rękę lekko uniesioną w górze. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że jego już nie ma. Wróciłam do saloniku, jakby odruchowo podniosłam ręce do ust i delikatnie palcem przesunęłam po wargach. Ponownie przeszedł po mnie dreszcz, ale poczułam coś, czego do tej pory nigdy nie czułam. Po prostu zrobiło mi się mokro w majtkach. Usiadłam spokojnie na krześle, wzięłam do ręki niedopity kieliszek, po czym sama do siebie powiedziałam – no cóż, w wieku 27 lat obudziła się w Tobie Kobieta. Co było dalej ??? A podziało się bardzo dużo, ale to już w następnym liście. 30 stycznia 2013r. Krystyna. ***

Scroll to Top