Makaron ladacznicy – dziś naprawdę go jadłam!

Wyobrażam sobie, jak miło byłoby, gdyby zechciał się pomylić i zamiast na lewarku położył swoją dłoń na moim kolanie… gdyby zaczął je głaskać, popatrzył na mnie wtedy… na chwilkę oczywiście… i gdyby jechał dalej, rozglądając się w miejskiej dżungli, czy czasem nie wjeżdża pod tramwaj, głaskał mnie coraz wyżej, wsuwając swoją dłoń pod spódniczkę… Oregano pachnie tak inaczej niż zapach codziennej przejażdżki… strasznie mi się podoba ten zapach… więc gdyby tak zrobił, to z całą pewnością, mimo chodzącej na full klimatyzacji zrobiłoby mi się bardzo ciepło… Ale on – zimny drań, nic, tylko te biegi i biegi… taka ziołowa lekko nutka, taka jak w dobrej pizzerii, ech, szkoda, że on tak w tę drogę zapatrzony…

Dojechaliśmy do domu i ku memu zdziwieniu Facet zaanektował kuchnię. Oczy robiły mi się coraz większe, jak widziałam jego zakupy. Stanął przede mną i powoli wyciągał każdy składnik z torby… najpierw wyjął czosnek… podeszłam i zbliżyłam go do nosa…

– Mocny! polski?

– Pewnie, że tak! Żadna chińska tandeta! – W życiu bym nie zgadła, że się zna na czosnku…

Następna w torbie była śliczna, złota cebula. Nie każdy lubi te dwa warzywa, ale mnie one zawsze pachną ładnie i dodają mi energii… Zaczęłam się zastanawiać, co będzie dalej. Otóż dalej, moi drodzy, dalej wyciągnął cztery małe, czerwone papryczki! Były śliczniutkie, jak z obrazka, długie, ale dość pękate, błyszczące… jak malowane. Wyciągnęłam szyję, żeby je powąchać… pachniały nad wyraz obiecująco… a ja czułam się już naprawdę podekscytowana wizją wyjątkowego obiadu… zauważyłam, że Facet zaczyna ze mną grać – każde warzywo trzymał nieco dalej ode mnie, żebym musiała stawać coraz bliżej niego. Kiedy z torby wyjechała butelka przedniej oliwy ‘extra virgin’, byłam już bardzo mocno przytulona… moje nozdrza były rozszerzone, szukające nowego zapachu…

Nic dziwnego, że właśnie wówczas poczułam, że skropił się moją ulubioną wodą toaletową. Czyżby mnie uwodził? Przemknęło mi przez myśl… i zrobiło mi się całkiem miło, że po tylu latach razem ma na mnie ochotę… Pod wpływem impulsu pocałowałam go w policzek, wspinając się delikatnie na palcach. Uśmiechnął się, objął mnie ramieniem…

– To teraz, Kochanie, Ty sobie usiądź wygodnie, poczytaj kobiecą gazetkę, a ja Cię zawołam, jak gotowe będzie.

– I nic nie trzeba Ci pomóc?

– Nic, czytaj sobie czytaj… ja zawołam za jakieś 30 minut.

Zajęło mu to blisko 45 minut, ale kiedy weszłam, na stole stały talerze pełne tak aromatycznego makaronu (moje ulubione wstążeczki farfallle), że z miejsca zaczęłam się ślinić, a że w pracy dzień ciężki i nawet śniadania nie dojadłam, to z rozkoszą zasiadłam i chwyciłam widelec.

– Za makaron ladacznicy! – wzniósł toast Facet, a ja dopiero teraz zrozumiałam, jak nazywa się ta potrwa. Makaron ladacznicy? Skąd on to wziął? Co sobie wymyślił? Pewno znów na sieci wynalazł… No nic, udam, że mnie to nie rusza – pomyślałam, przyjmując kieliszek z szampanem… z szampanem? Co go napadło? Nigdy nie piliśmy do obiadu szampana…

– Jak to robiłeś? – spytałam

– Na oliwie zeszkliłem cebulkę i czosek. Następnie dodałem malutkie kapary. Czarne oliwki zmieliłem w blenderze, też dodałem. Potem pomidorki z przecierem. Na końcu makaron wrzuciłem. Proste, nie?

Niby proste, ale jak to zrobił, że nic przy tym nie spalił? Wzięłam do buzi pierwszy kęs… i odleciałam. Po prostu odleciałam, w moich ustach nastąpiła eksplozja smaku. Ostre papryczki z aromatycznym czosnkiem, nuta oregano, wszystko w doskonałej harmonii, a makaron – al dente, nic nie rozgotowane, delikatnie skropione jeszcze świeżą oliwą! Usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jadłam coś tak pysznego, coś ,co tak bosko pachnie… niestety, mój umysł nie był w stanie przywołać niczego, co choć trochę przypominałoby to danie…

Po kilku kęsach zrobiło mi się gorąco… popatrzyłam na niego i zauważyłam rozpiętą koszule, odsłaniającą ten tors, do którego tak bardzo lubię się tulić… jemu także było chyba ciepło… W moich ustach rozpływał się parmezan, którym całe danie było posypane… z każdym kęsem i każdym łykiem szampana czułam się nie tylko coraz bardziej odprężona po pracy, ale przede wszystkim coraz bardziej głodna… wkrótce jednak kolejne kęsy przestały zaspakajać mój apetyt, ponieważ cała ta zmysłowość sytuacji, te zapachy, smak i widok tej potrawy i Faceta w rozpiętej koszuli podziałały na mnie potwornie podniecająco…

Patrzyłam mu prosto w oczy i zaczynałam czuć, że gorąco z żołądka przenosi się w dół mojego brzuszka… kołysze między udami i wygodnie zagnieżdża w najbardziej intymnej okolicy. Następnie poczułam, jak moja szpareczka robi się wilgotna… najpierw troszkę… łyk szampana… potem bardziej… kęs makaronu… i jeszcze bardziej… On jadł coraz wolniej i odwzajemniał moje spojrzenie. Chyba dostrzegł, co się ze mną dzieje, bo przyglądał się bardzo uważnie, popijając ze swojego kieliszka.

Przesunęłam się nieco na krześle… niby mimowolnie opuściłam rękę pod stół… położyłam sobie na brzuchu… przesunęłam w dół… czułam, jak z mojego ciała bije gorąco… dotknęłam swojego uda, a po chwili zaczęłam je masować, przemieszczając palce w stronę źródła wilgoci między udami… Chyba to zauważył, bo źrenice nagle mu się rozszerzyły. No cóż, w końcu stół mamy tylko na kilkadziesiąt centymetrów szeroki. Poza zmianą wielkości źrenic nic się nie zmieniło w jego zachowaniu, a to ośmieliło mnie do dalszych poczynań… Makaron ladacznicy… no cóż, wierzcie, czułam się naprawdę jak ladacznica, kiedy patrząc mu w oczy odsunęłam na bok moje koronkowe stringi i zaczęłam pieścić swoją ulubioną przyjaciółkę… Boże, jaka ja byłam napalona! Moja cipka była cała mokra i rozszerzona, po krótkiej chwili wsunęłam do środka palec, delikatnie nim poruszałam i dołożyłam drugi… Mimowolnie zaczęłam poruszać biodrami, poruszając się na krześle jak na koniu…

Scroll to Top