Moje małe sado-maso

Jako 28-latek rozpocząłem prace w sporej instytucji finansowej. Od razu moją uwagę zwróciła Krystyna, na oko oceniając 42-44-letnia wysoka szatynka o krótkich gładko przylegających do głowy włosach. Zatrudniona była jako rewidentka i z racji swych obowiązków systematycznie kontrolowała równiez dział w którym pracowałem. Kiedy pojawiała się gdzieś w pobliżu, nie mogłem skupić się na swej robocie – popełniałem proste błedy, dublowałem czynności, itp. Po prostu w jej obecności nie potrafiłem zająć się niczym innym niż wodzeniem za nią zachwyconym wzrokiem. Ale też było na czym ów wzrok zawiesić – pod obcisłą spódniczką obiecująco falowały kształtne biodra, zgrabne i jednocześnie mocne nogi wspaniale prezentowały się w pantofelkach na wysokim obcasie, a do tego zapach jaki roztaczała czynił mnie niezdolnym do niczego innego poza wyrażaniem niemego zachwytu. Wiedziałem że jest rozwiedziona i mieszka samotnie, jej dorosła córka studiowała gdzieś za granicą, byłem niemal pewien że nie jest aktualnie z żadnym facetem, ale jakoś nie potrafiłem nawiązać z nią jakichkolwiek relacji pozazawodowych, zbyt mnie onieśmielała.

Po około czterech miesiącach odkąd rozpocząłem pracę, firma obchodziła okrągłą rocznicę działalności na rynku polskim i z tej okazji szefowstwo wydało wielki bankiet, na który oprócz zagranicznych przedstawicieli centrali firmy zaproszono wszystkich pracowników. Po części oficjalnej, pracownicy zaczęli się przemieszczać do różnych bardziej kameralnych lokali jakich w mieście nie brakowało, a okazja do świętowania była bowiem wielu z nich otrzymało całkiem spore nagrody okolicznościowe. Ja oczywiście tak zakombinowałem aby przemieszczać się razem z grupką w której była pani biegły rewident Krystyna – moja Boginka.

W miłym towarzystwie czas miło mijał, nikt nie spogladał na zegarek ani na ceny serwowanych dań i napojów. Ośmielony kilkoma drinkami pozwoliłem sobie na zaserwowanie paru dowcipów z których jak zauważyłem Krystna śmiała sie bardzo ochoczo i tak w atmosferze „wzajemnego zrozumienia” udało mi się porozmawiac z nią o wszystkim i o niczym, ale na pewno nie o kwestiach zawodowych. Zwykle dojeżdżałem do pracy autem (mieszkałem w miasteczku oddalonym o 40 km), jednak tego dnia wiedząc że będę pił przyjechałem pociągiem i cały szkopuł w tym że ostatni pociąg w moim kierunku odjeżdżał po 22, następny był dopiero ok. 5 rano. Jednak siedząc w tak sympatycznym gronie nie zawracałem sobie głowy kwestiami powrotu do domu zwłaszcza że któryś z miejscowych kolegów zaofiarował się przenocować mnie u siebie. Ogólnie nikt w towarzystwie się nie oszczędzał, nazajutrz była sobota, nie trzeba było wstawać do pracy, pękały kolejne bariery podlewana alkoholem dyskusja nabierała rumieńców – więc i ja korzystając z klimatu chwili coraz śmielej oczarowywałem (tak mi się przynajmniej zdawało) Krystynę. Byłem bardzo ożywiony i chyba nawet wyrosłem na tzw. wodzireja, nie pamiętam dokładnie bo i pamięć owego wieczoru im więcej wypijałem tym większe czyniła mi psikusy. Dość że w postaci luźno powiązanych ze sobą migawek zanotowałem fakt zakończenia spotkania i grupowego opuszczenia lokalu, potem jeszcze jakieś mgliste przebłyski w których upierałem się że zaczekam z Krystyną na taksówkę czy też odprowadzę ją na postój taxi…

I to by było na tyle wspomień z tego wieczoru.

Obudziłem się w nieznanym sobie pokoju i w obcym łóżku, w zasadzie obudziło mnie ogromne pragnienie i jednoczesne parcie na pęcherz. Ale nie mogłem wykonać żadnego ruchu, szarpnąłem się kilka razy i stwierdziłem że jestem rozciągniety na wielkim małżeńskim łożu i przywiązany za kończyny do jego rogów. Solidnie przywiązany trzeba dodać, próby zerwania więzów jedynie spowodowały mocniejsze zaciśnięcie pętli a same więzy okazały się być elastycznymi rajstopami – niemożliwymi do zerwania i sprężyście zaciskającymi sie wokół przegubów podczas rozpaczliwych prób uwolnienia. Na dokładkę okazało się że nie mogę dobyć z siebie głosu bo w usta miałem wepchniętą jakąś tkaninę! Dopełnieniem tych niezwykłych obserwacji było odkrycie że leżę tak sobie solidnie spętany będąc całkiem nagi!! A mój wacek porannym zwyczajem pręży się w najlepsze oczekując kiedy podreptam do kibla opróżnić ponad miarę wypełniony pęcherz. Tego było za wiele na dla mojej skołatanej głowy, zrezygnowany opadłem na poduszkę wydając zakneblowanymi ustami jakieś żałosne pomruki. Sytuacja przerastała moje pojmowanie w danej chwili, wystarczy że oceniałem ją jako beznadziejną i zaprzestawszy gwałtownych ruchów przytwierdzonymi do łoża kończynami, skupiłem się na wydawaniu możliwie najgłośniejszych dźwięków zakneblowanymi ustami. Być totalnie unieruchomionym w chwili kiedy bardzo ale to bardzo chce się pić i dla kontrastu równie mocno chce się sikać – koszmar! Pomrukiwałem więc żałośnie oczekując jakiegokolwiek wybawienia.

Po chwili ktoś wszedł do pokoju, gdzieś z tyłu, za moją głową usłyszałem kroki i znajomy kobiecy głos:

– Obudziło się słoneczko, a już myślałam że się będzie tak cały dzień wylegiwać.

Ujrzałem nad sobą twarz Krystyny, pogładziła mnie po policzku, mówiąc:

– Co? Zdziwiony?? To tylko ja, nie się co bać, mógłbyś trafić gorzej.

Przesunęła się wzdłuż łóżka, zauważyłem że ma na dłoniach lateksowe rękawiczki jednorazowe i trzyma w nich jakis plastikowy przedmiot.

– No już, już, zaraz sobie ulżysz – powiedziała i … ujęła w dłoń mego wyprężonego ptaka! Nasadziła na niego ów plastikowy przedmiot który okazał się być szpitalną kaczką i drugą dłonią delikatnie pomasowała moje jądra.

– No sikaj, ulżyj sobie, niezdrowo tak z tym zwlekać.

Byłem totalnie zaskoczony, zawstydzony, ale i chyba podniecony takim obrotem spraw. Bezwiednie wystrzeliłem zawartością pęcherza do kaczki – co za ulga.

– O jak ładnie sobie mruczysz kotku, przyjemnie prawda? – Krystyna cały czas leciutko masowała mi jajka a ja wartkim strumieniem pozbywałem się uwierającego pęcherz ciężaru i chyba faktycznie pomrukiwałem z zadowolenia.

– Już – stwierdziła ocierając żołądź mego członka z ostatnich kropelek o krawędź wlotu kaczki i wcale niedelikatnie klepneła mnie otwartą dłonią w odsłonięte, bezbronne jądra.

Zabolało! Mruknąłem coś boleściwie protestując, a ona wstała i zniknęła mi z oczu unosząc napełniony moczem zbiornik. Bez słowa wyszła z pokoju. Nie wracała przez dłuższy czas, zacząłem więc na nowo mruczeć poprzez knebel, ale nie wywoływało to żadnej reakcji z jej strony. Wreszcie zrezygnowany zamilkłem. Nie wiem ile czasu minęło zanim znów się pojawiła, ale mogła to byc godzina lub dłużej. Podczas tego oczekiwania słyszałem dochodzące z innych pomieszczeń odłosy zwykłej domowej krzątaniny, stłumione odległością dźwieki radia oraz zauważyłem że mój wacek mimo iż dokonał już porannego rytuału wypróżnienia nadal trwa wyprężony na baczność. Cała sytuacja zaczęła mnie irytować, nie zważając więc na zaciskające się coraz mocniej wokół przegubów mych rąk i nóg, petle, począłem tyleż energicznie co rozpaczliwie wierzgać całym ciałem wydając przy tym mozliwie najgłośniejsze pomruki. Czułem jak zaczynają drętwieć mi nadgarstki w które z każdym ruchem coraz bardziej wrzynaja się przeklęte rajstopy, ale po kliku sekundach odpoczynku znów zaczynałem się miotać a moje pomruki bardziej juz chyba przypominały kwiczenie. Wreszcie me rozpaczliwe działania przywoałały Krystynę. Stanęła nade mną z niezbyt zadowoloną miną i rzekła:

– Czego się rzucasz?! Wczoraj sam się tu pchałes chociaz wcale cię nie zapraszałam! Leż tu cicho i spokojnie dopóki nie przyjdę, a jeśli znów zaczniesz rozrabiać to tak cię walnę w jaja że do końca życia bedziesz śpiewał falsetem! – jej twarz gdy mówiła miała bardzo nieprzyjemny, obcy wyraz. Nie była to twarz mojej wyśnionej Krystyny ale jakiejś wrednej baby która patrzyła na mnie jak na robaka.

– Tak bardzo ci się tu nie podoba?! A zobacz, twojemu małemu podoba się i to bardzo! – od niechcenia trąciła dłonią wacka który jakby na przekór memu rozpaczliwemu położeniu prężył się dumnie, pokazując całemu światu swą różową główkę.

O jakże teraz nienawidziłem tej wstrętnej baby! Jej zimnych oczu, obojetnej wobec mego cierpienia twarzy a najbardziej chyba nienawidziłem w tej chwili siebie – swej bezsilności! Oto leże nagi przed obca babą, unieruchomiony i niemy, rozciągniety jak jakiś robal przed wiwisekcją w pracowni biologa. Z bezsilnej złości zacząłem płakać, tzn. popłynęły mi po policzkach łzy. Twarz Krystyny jakby złagodniała.

– Przestań się mazać – powiedziała dziwnie spokojnym tonem – przecież cię tu nie zamorduję.

Sięgnęła w kierunku mych ust i wyciągnęła z nich knebel, który okazał się być moimi slipkami. Pogładziła mnie po policzku ścierając łzy.

– Co chciałes mi powiedzieć? – pochyliła się nad mą głową tak blisko że owionął mnie subtelny zapach jej perfum – No co chciałeś powiedzieć Pani chłopczyku? Że ci źle, że zabierasz swoje zabawki i uciekasz do domu..? – jawnie sobie ze mnie kpiła, ale w tonie jej głosu było coś co łagodziło ironię słów.

– Pić – wycharczałem – chcę pić.

Tyle chciałem jej wykrzyczeć prosto w oczy, ale jakoś dziwnie zdobyłem się tylko na prośbę o picie.

Przypatrywała mi sie jeszcze przez parę sekund gładząc po twarzy po czym wstała i wyszła by po chwili wrócić ze szklanką wody. Pomogła mi unieść głowę i przytkneła do spragnionych ust szklankę. Łapczywie wychłeptałem wszystko co do kropelki. Krystyna sięgnęła do więzów krepujących moje ręce i poluzowała rajstopy, to samo uczyniła z nogami – pętle już nie wrzynały się w me ciało, ale nadal nie mogłem się ruszać żeby nie ryzykować ponownego ich zaciśnięcia.

– Leż spokojnie, Pani już niedługo zajmie się chłopczykiem – rzekła ponownie wciskając mi do ust obślinione gatki. Próbowałem protestować, utrudnić jej ten zamiar kręcąc głową i zaciskając szczęki, ale ona zatykając mój nos zmusiła mnie do otwarcia ust i sprawnie ulokowała w nich knebel. Potem położyła palec na swych ustach i syknęła: „sza”, po czym znów zostawiła mnie samego. Pogodzony z losem, zrezygnowany leżałem już spokojnie, nawet wyprężony dotąd na baczność mój fiut przybrał postawę „spocznij” i pochylił się smętnie.

Po mniej więcej dwóch godzinach powróciła moja dręczycielka. Miała na sobie prześwitującą różową halkę pod którą kusząco podrygiwały uwolnione od jarzma stanika piersi a na nogach czarne pończochy. Majtek widać zapomniała włożyć, bo poniżej płaskiego brzucha czernił się pod halką trójkąt jej naturalnego futerka. Wacek na ten widok ocknął się z odretwienia i ciekawie wystawił różową główkę, ja równiez przełknąłem ślinę pod kneblem. Krystyna bez słowa weszła kolanami na łoże i przełozyła jedną nogę nad moim torsem. Klęczała okrakiem nade mną i wpatrując mi się w oczy śliniła palec niczym małe dziecko w chwili zastanowienia.

– Stęskniłeś się za mną? – zapytała.

Hm, w zasadzie zgodnie z prawdą kiwnąłem potakująco głową.

– No to teraz Krystynka zrobi ci trochę nieba i trochę piekła – wymruczała to takim niskim, zmysłowym głosem że po kręgosłupie przeszły mi ciarki.

– Chcesz…? – no pewnie że chciałem, wszystko lepsze niz jałowe leżenie, energicznie pokiwałem głową. Krystyna mrucząc usiadła na moim brzuchu, ręce opierając o klatkę piersiową zaczęła nieznacznie suwać swoją cipką po mym ciele. Czułem na skórze brzucha ciepło bijące od jej brzoskwinki i szorstki dotyk odrastającego futerka.

Odwróciła się plecami i wypinając zgrabny tyłek podsunęła mi wszystkie te wspaniałości ukryte między swymi nogami pod sam nos. Jej cipka zdawała się pulsować w regularnych skurczach, a obezwładniajacy zapach otulił moją twarz. Uniosłem głowę jak najbliżej tego cudownego zjawiska, ale ono było wciąż za daleko – tak blisko że niemal czułem bijące od tego różowego kwiatu ciepło, ale jednocześnie zbyt daleko by się w nim zanurzyć. Naprężyłem ręce i poczułem ból w nadgarstkach, nie mogłem rozerwać więzów, nie mogłem uchwycić tego objawienia! Z zakneblowanych ust wydobył sie skowyt skargi. Tymczasem Krystyna pochyliła sie nad chwacko sterczącym wackiem i poczułem jak objęła go swymi ustami. Jej język z ogromną szybkością omiatał czubek żołędzi, to zwalniał to przyśpieszał, jedna z jej dłoni rytmicznie posuwała się po członku zaś druga pracowicie masowała jądra. Gdy byłem już u progu spełnienia – Krystyna wyprostowała się tracąc zainteresowanie mym rozgrzanym do czerwoności fiutem, w którym erupcja lawy dochodziła już do krawędzi krateru. Charczałem coś walcząc z galopującym oddechem, charczałem błagalnie, wręcz modlitewnie, żebrząc o jej powrót do przerwanej czynności, ale ona odwróciła się twarzą do mnie i usiadła na mym torsie.

– No już, już chłopczyku. Spokojnie, wyrównaj oddech, na razie starczy tego dobrego – kpiąco wpatrywała się we mnie gładząc moją twarz. A w mych lędźwiach gotowała się lawa! Parzyła wręcz żywym ogniem domagając się ujścia! Tymczasem podstępna oprawczyni zamiast zająć się dokończeniem przerwanego dzieła, leniwie głaskała me szorstkie od jednodniowego zarostu policzki mrucząc jakieś niedorzeczności.

– No już maleńki, oddychaj głeboko, spokojnie – Krystyna ponownie uwolniła me usta od knebla.

– Czemu przerwałaś ?! kontynuuj ! – zakrzyknąłem gdy tylko odzyskałem możliwość mówienia – Błagam cię kontynuuj! Pomóż mi!

– Spokojnie mój maleńki – przemawiała łagodnie jak do dziecka – Teraz jest czas abyś poznał moją kasię, jeśli zajmiesz się nią odpowiednio to być może wrócę do twojego kindybałka – to mówiąc uniosła się się na kolanach i przysunęła bliżej mej twarzy.

– Widzisz? To jest kasia – rzekła pocierając dłonią o swą brzoskwinkę – Kasia lubi figle z aksamitnym języczkiem, twój jest taki? – mówiła umieszczając swą różową muszelkę nad mymi ustami.

– Mój… jest… aksamitny – wyjąkałem -Ale…

– Nie ma żadnego „ale” – przerwała – do dzieła mój rycerzyku – to mówiąc umieściła cipkę wprost na mych ustach.

Wszystkie wonie które wdarły się mi do nozdrzy oraz tak bezpośrednia bliskość gorącej aksamitki na twarzy sprawiły że w zmaltretowanym niespełnioną obietnicą spełnienia wacku, poczułem niemal fizyczny ból. Mój nieodłączny towarzysz był chyba w tej chwili twardszy niż tytan.

Rozpocząłem językiem harce wewnątrz pąku róży swej dręczycielki. Na początku nieskoordynowane, chaotyczne, potem już bardziej planowe. Spenetrowałem wszystkie fałdki płatków wieńczących ów pąk. Delikatnie schwyciłem między zęby obrzmiałe żądzą kłącze łechtaczki i takie niczym w kleszcze ujęte drażniłem koniuszkiem języka-harcownika, by po chwili porzucić je i skierować swą ekspansję ku sklepieniu pąka.

Po ilości rosy jaką oddawały wdzięczne płatki róży wnioskowałem że działam należycie.

Krystyna w jednej chwili uniosła z mej twarzy obiekt adoracji i przywarła do mych ust swymi ustami, bez opamiętania całując, gryząc i drażniąc gorącym oddechem zroszone własnym nektarem moje wargi. Basowo jęcząc przewaliła się na łóżko u mego boku i wyprężyła się zasłoniła twarz dłońmi.

– Sprawiłeś się rycerzyku – wydyszała po chwili – Nagroda cię nie minie.

Uniosła się na łokciu i zaległa w poprzek mego tułowia odwrócona do mnie plecami. Jej dłoń ujęła u nasady sterczącego wacka i rozpoczęła miarowo poruszać w góre i w dół. Wprawdzie nieco inaczej wyobrażałem sobie ową nagrodę – liczyłem na nieco więcej zaangażowania, ale pal sześć, niech i tak będzię byleby wystrzelić ładunek nasienia i pozbyć się tego ciężaru nieznośnie drażniącego lędźwie. Krystyna przyśpieszała wraz z tym jak przyśpieszał mój oddech, a ten stawał się coraz krótszy, płytszy i nabierał tempa iście sprinterskiego, podobnie jak i ładunek nasienia nabierający coraz to większego rozpędu w swym dążeniu do uwolnienia się z klatki ciała. Już… już za moment… jeszcze tylko trzy może cztery oddechy i nasienie wypłynie niepohamowaną falą, moje ciało na ile pozwoliły więzy wygięło się w pałąk, usłyszałem swój-nieswój jęk narastającej rozkoszy i… I piąty oddech, szósty, siódmy… szybkie rytmiczne oddechy, rytmiczne lecz jałowe skurcze mięśni krocza – wszystko na nic. Krystyna beztrosko oddaliła się od mego łoża boleści, znowuż porzuciła fiuta w newralgicznym momencie, momencie w którym najdelikatniejsze choćby muśnięcie, najlżejszy dotyk mógłby rozładować dręczące mnie napięcie!

– Dlaczego!?! – zawyłem -Dlaczego mi to robisz!!? – lecz Krystyny nie było już w pokoju.

Wróciła po około dwóch minutach, w rękach dzierżąc jakieś owalne pudełeczko. Podeszła do mnie i bezceremonialnie zaczęła mnie kneblować. Po tym jak udało jej się dośc szybko tego dokonać mimo moich przeciwdziałań, pochyliła się nad wciąż sterczącym, haniebnie po dwakroć oszukanym fiutem i otworzyła pudełeczko. Nabrało z niego jakiegoś kremu na palec i delikatnie posmarowała tą substancją okolice napiętego w bezowocnym oczekiwaniu wędzidełka.

– To żel drażniący – powiedziała nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem – Na pewno ci sie spodoba. – zamknęła pudełeczko i wyszła z pokoju.

W miejscu na które nałożyła ów żel, zacząłem odczuwać przenikające zimno. Taki bardzo precyzyjnie umiejscowiony powiew mrozu, który jakby znieczulił całą okolicę wędzidełka a nawet rozszerzał swą mroźną dziedzinę na pokaźną część żołędzi. Totalne znieczulenie – przestałem odczuwać cielesną jedność z czubkiem własnego kutasa! Po chwili jednak spoza tego znieczulenia miejscowego zaczęły sie przebijać nieśmiało inne symptomy. teraz wydawało mi się że z okolic wędzidełka zaczyna rozlewać się dla odmiany ciepło po całej żołędzi. Zrazu ledwo odczuwalne, lecz z sekundy na sekundę coraz intensywniejsze. Takie z wnetrza ciał jamistych ku warstwom naskórka płynące, ciepło. Ciepło przeradzające się z wolna w gorąc i to gorąc coraz to dla mnie bardziej dokuczliwą. W momencie kiedy wydawało mi się że zaraz moje genitalia ulegną poparzeniu wskutek tej tajemniczej reakcji termicznej, okolice wędzidełka zaczęły promieniować drapaniem (?), swędzeniem (?) – trudno było to doznanie dokładniej określić, ale bardzo szybko ogarnęło całą żołądź, wdarło się gdzieś pod ściągnięty napletek i było bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne. Zaatakowana tajemniczym żelem okolica mego wiernego wacka nieznośnie swędziała, drapała i mrowiła – wszystko naraz! Nadzwyczaj paskudne uczucie, trudno mi je było zdefiniować ale instynkt podpowiadał że zaradzić temu mogło intensywne pocieranie rzeczonej okolicy. Ale jak tu zrobić cokolwiek kiedy więzy pozwalają spętanym rękom na pięciocentymetrowy zaledwie zakres swobody ruchów?!

Byłem bliski szaleństwa, płynące z końcówki mego berła impulsy sprawiły że zacząłem wykonywac całym ciałem spazmatyczne ruchy mimowolne. Rzucałem się jak ryba bez wody nie mogąc okiełznać drażniących bodźców. Łóżko trzeszczało, więzy wbijały się coraz bardziej w przeguby kończyn a ja nie mogłem zaprzestać tego opetańczego tańca.

– O już się zaczęło – do pokoju weszła Krystyna z filiżanką w ręku.

Do moich nozdrzy dotarł aromat świeżo zaparzonej kawy.

– Oj jak się męczy biedaczek – Krystyna rozsiadła się w fotelu – Krysieńka wypije kawę, zapali papierosa i może zajmie się biednym rycerzykiem. – odpaliła papierosa i nieśpiesznie wypuściła kłąb dymu.

Moja oprawczyni wygodnie rozparta w fotelu delektowała się kawą i papieroskiem, z rozbawieniem przyglądając się mym zmaganiom. Co za poniżająca, irracjonalna sytuacja – leżę spętany i zakneblowany własnymi gaciami, nago ze sterczącym kutasem w którego czubku zagnieździło się chyba całe mrowisko wyjątkowo wrednych, czerwonych mrówek i komicznie podryguję przed prawie obcą kobietą!!!

Już gorzej chyba być nie może. Próbowałem złączyć uda i pocierając nimi zminimalizować dyskomfort, lecz więzy skutecznie uniemożliwiały taki manewr. Byłem zdany na łaskę i niełaskę Krystyny, z utęsknieniem czekałem na chwilę kiedy skończy kawę i zajmie się mną. Niech zrobi cokolwiek, bylebym tylko mógł okiełznać te przeklęte mrówki.

Odłożyła wreszcie pustą filiżankę i zbliżyła się do mnie.

– Nie wygląda to dobrze biedaczku, chyba bardzo cierpisz – pochyliła się nade mną z udawanym zatroskaniem.

Postawiła stopę na krawędzi łóżka i powoli zrolowała pończochę, po czym zdjęła ją i obwiązała za jej pomocą nasadę mego członka, mocno zaciskając pętlę.

– To aby nie opadł zbyt szybko – wyjaśniła.

Zwisającymi luźno końcami pończochy opasała jądra i zawiązała między nimi zgrabną pętlę, której zaciśniecie ściągnęło w tył mosznę i sprawiło że jajka uwypukliły się, każde oddzielnie opasane i wyeksponowane jak na wystawie. Krystyna wskoczyła na łóżko i przykucnęła między moimi rozkraczonymi nogami.

– Całkiem ładnie teraz prezentuje się ten twój aparacik, chciałbyś pewnie żebym wskoczyła na tę twoją sterczącą pałkę i nieco ulżyła cierpieniom – bardziej stwierdziła niż zapytała, ale ja na wszelki wypadek zacząłem gorliwie przytakiwać ruchami głowy.

– Zobaczymy jak wypadnie, co wybierasz: orła czy reszkę? – zapytała niedorzecznie – Orzeł jedno kiwnięcie głowa, reszka dwa kiwnięcia – nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi ale dla porządku kiwnąłem raz głową.

– Więc orzeł, w porządku. Jeśli ty wygrasz to nabiję się na twego kindybała i przeprowadzę z piekła do nieba, jeśli wygram ja, to sama sobie zrobię niebo wibratorem, o tu w tym fotelu a ty będziesz mógł sie jedynie przyglądać – zakomunikowała beznamiętnym głosem – Lewe orzeł, prawe reszka – dodała tajemniczo, a ja miałem się za chwilę boleśnie dowiedzieć co miała na myśli.

Pochyliła sie nad mym kroczem i zaczęła wyliczankę:

– Entliczek pentliczek czerwony stoliczek – każde słowo wyliczanki akcentowała dając mi mocnego pstryczka w jądro, raz w jedno raz w drugie, niby niewinna zabawa ale bolało jak cholera – na kogo wypadnie na tego bęc! – owo „bęc” zaakcentowała wyjątkowo silnym strzałem, gdym już nie leżał to po takim ciosie zapewne bym się zwinął w kłębek.

– Lewe, wygrałeś – rzeczywiście chyba lewe, ale trudno dociec bo ból rozlał sie po całym podbrzuszu.

– A więc jednak może być gorzej – zdążyłem pomyślec zanim Krystyna dosiadła mego kutasa i z wprawą amazonki zaczęła go ujeżdżać.

Wreszcie znękany aktami przerywanymi Wierny Wacuś zaczerpnął ze źródełka spełnienia. Pierwszy orgazm dopadł mnie znienacka jeszcze zanim przeszliśmy do pełnego galopu, następne (a własciwie następny) trwały w zasadzie przez cały galop tylko zmieniała się amplituda ich intensywności. Krystyna również sięgała po rozkosz wielokrotnie, gdy opadła z sił, wsparła głowę na mej piersi przeturlała się na bok i nieśpiesznie uwolniła z więzów moją rękę. Resztę członków, włącznie z Wiernym Wackiem uwolniłem juz sobie sam. W pierwszej chwili chciałem odpłacić swej dręczycielce pięknym za nadobne i w ramach zemsty przylać parę klapsów na jędrny tyłek, lecz rozbroił mnie jej widok. Przypominała teraz zrelaksowaną, spełnioną kotkę która błądząc gdzieś nieobecnym spojrzeniem, przeciąga się leniwie i pomrukuje z zadowoleniem.

wyglądała tak uroczo, że wacek mimo że pozbawiony już podtrzymującej erekcję pętli i mocno wyeksploatowany w szaleńczym galopie znów podnióśł swą różową główką.

Tym razem jednak zrobiliśmy już wszystko po mojemu, bez pośpiechu i nagłych uniesień, smakując swe ciała dokładnie – centymetr po centymetrze…

A po wszystkim zasnęliśmy wtuleni w siebie, szczęśliwi i spełnieni.

Scroll to Top