Opowiadanie walentynki

Sobotnie poranki należą do najpiękniejszych momentów mojego życia. Pomimo wyłączonego budzika, z przyzwyczajenia zrywam się punktualnie o 6:00. Odsłaniam rolety, łapię pierwsze promienie wschodzącego słońca i ponownie zerkam na zegarek. Jest 6:02. Nie muszę przecież iść do pracy. Nic nie muszę. Mogę leżeć i spać, dopóki nie zechcę, by było inaczej. Ewentualnie, dopóki nie zgłodnieję na tyle mocno, by ruszyć się do kuchni. Najpierw jednak otulam się jeszcze ciepłą kołdrą, tworząc wokół siebie szczelną osłonkę na kształt kokonu. Niczym poczwarka, oczekująca na magiczną przemianę w motyla, delektuję się własnym ciepłem i przyjemnymi myślami, które wizualizuję w najdoskonalszy z możliwych sposobów – wprost pod moimi powiekami. Na ogół scenariusz zawsze jest ten sam, a tylko w szczególnych przypadkach ulega zmianie. Tak było i dziś, gdy wtulając się w hipoalergiczną poduszkę z wełny transgenicznej owcy zdałam sobie sprawę, jaki mamy dziś dzień… WALENTYNKI. Najgorsze z możliwych przekleństw samotnych kobiet i mężczyzn. Zdaje się, że i ja nabawiłam się chronicznej alergii na ten bezprecedensowy atak czerwonych serduszek, różowych całusków, słodyczy, rozkoszy, tęczy i cukrowej waty. Takie nic nie znaczące święta, kreowane przez amerykańskich imperialistów w celu zwiększenia sprzedaży bielizny w kolorze „fire red” i lizaków-serduszek, zwyczajnie nie wpisują się w kanony moich ulubionych dni w roku. Być może jest w tym trochę racji, że przyczyną mojej awersji jest zwyczajnie status związku: sama-jak-palec i wynikająca z tego ludzka zazdrość, kobieca zgryzota. Jednak ostateczna konkluzja pozostaje ta sama: szczerze nie znoszę walentynek.

Mniej więcej o 9:30 bezcelowe patrzenie się w sufit zbrzydło mi na tyle, iż postanowiłam wreszcie wyrwać się z objęć pościeli i udać do kuchni, w celu przygotowania w miarę pożywnego śniadania. Na dziś zaplanowałam sobie, poza zakupami, uzupełnienie dokumentów dla szefa, toteż potrzebowałam sporej dawki energii, aby uporać się z tym szybko i mieć wolne przez resztę dnia. Dwa jajka na miękko i porcja świeżej sałatki załatwiły sprawę. Kolejny obowiązkowy krok, to szybki prysznic – w celu pobudzenia krążenia – na przemian zimny i gorący. Doskonale ujędrnia także skórę, zwłaszcza jeśli zaraz po kąpieli całe ciało potraktujemy dobrej jakości balsamem. O tematyce kosmetycznej być może rozpiszę się innym razem. Wszystko zdarzyło się po wyjściu z łazienki, gdy odziana jeszcze w puszysty, różowy szlafroczek, zaopatrzona w kubek gorącej, esencjonalnej arabiki zabrałam się za wykonywanie służbowych nadgodzin. Wyciągając wypchane teczki ze swojej płóciennej torebki zauważyłam, że między równiutko ułożonymi kartkami wciśnięta jest niepasująca do reszty zestawu czerwona koperta. Zaciekawiona niespodziewanym znaleziskiem szybko odrzuciłam resztę rzeczy w kąt i zajęłam się dokładnymi oględzinami tajemniczego przedmiotu. Kopertę zalakowano srebrną, iskrzącą się niczym diament naklejką w kształcie serduszka. Mimo iż nadawca nie umieścił żadnej informacji dotyczącej potencjalnego adresata, nie miałam najmniejszej wątpliwości, że była ona przeznaczona właśnie dla mnie. Starannie rozpieczętowałam kopertę, aby przypadkowo jej nie uszkodzić i wydobyłam ukrytą w niej zawartość. Stanowiła ją miła w dotyku, jakby pokryta drobniutkim welurem, pudrowo-różowa kartka walentynkowa. Na nieco jaśniejszej, przedniej stronie okładki umieszczono ogromne serce, wykonane z tysięcy maleńkich kryształków, które, rozszczepiając światło z precyzją szklanego pryzmatu, mieniły się tęczową poświatą. Z bijącym sercem zajrzałam do wewnątrz. I wtedy uderzył mnie zapach bardzo dobrze znanych mi męskich perfum. Poza tym, ten elegancki charakter pisma, perfekcyjnie czarny tusz z drogiego pióra… to wszystko było nie do podrobienia.
„Choć to tylko drobny gest mojej sympatii, mam nadzieję, że umili Ci walentynkowy poranek. Przesyłając przyjazne całusy, życzę pięknego uśmiechu, pełnego kobiecej gracji i dziewczęcej niewinności. Do twarzy Ci w nim.”
Choć w słowach tych ciężko doszukać się ukrytego podtekstu, jakiegoś głębszego przekazu, to w moim mniemaniu znaczył on więcej, niż w rzeczywistej intencji autora. Zwłaszcza, że pochodził od… mojego szefa!

Miło byłoby podziękować mu za ten wyjątkowy gest. Gdybym tylko mogła być dziś obecna w firmie, razem z nim, z pewnością udałabym się do jego gabinetu. Czułby się nieco zaskoczony i zawstydzony tak szybką identyfikacją. Próbując odwrócić uwagę od swojego zakłopotania, z pewnością zapytałby, po czym rozpoznałam autora kartki. Wtedy ja, delikatnie pochylając się nad jego szyją, pobierając porządny łyk powietrza, szepnęłabym wprost do jego ucha:
„Perfumy. Na żadnym mężczyźnie nie pachną tak dobrze, jak na Tobie, szefie.”
To mówiąc, moje paznokcie wbiłyby się w jego gładko ogolone policzki, a usta przywarły do drżących z podniecenia ust. Za chwilę dowie się, jak bardzo mnie pragnie. Nie protestuje, choć mógłby. Z nieskrywaną przyjemnością pozwala mi na rozpięcie swojego rozporka i wsunięcie dłoni głęboko poza linię bielizny. Jestem zaskoczona, że w tych eleganckich spodniach ukrył się prawdziwy olbrzym, twardy niczym skała.
„Nie powinniśmy…” – mruczy, gdy zaciskam swoją dłoń na jego gładkich i wrażliwych klejnotach.
„To co najmniej niepoprawne…” – moje pocałunki powoli wędrują coraz to niżej.
„… nieprofesjonalne…” – I niżej.
„… poddaję się….” – szepcząc ostatnią, spazmatyczną sylabę, bez uprzedzenia wbija się głęboko w moje usta. Taka bezpośrednia relacja, dodaje mi jeszcze więcej odwagi. Wreszcie mogę bezkarnie delektować się jego ciałem. Z każdym spokojnym ruchem języka odbieram mu nie tylko przytomne myśli, ale całą tożsamość szefa. Dzisiaj, to on jest moim poddanym. Na każde zawołanie. Zrobi cokolwiek, o co tylko go poproszę, bowiem tak wyraźnie pragnie mojej oralnej pieszczoty. Nie przestaję go zaskakiwać, gdy do zabawy dołączam także obie dłonie, zwiększając jego doznania. To silny i postawny mężczyzna, zdecydowany i pewny siebie… a właśnie teraz wije się przede mną, niczym nastolatek, który po raz pierwszy w życiu doświadcza miłosnych uniesień pod kuratelą bardziej doświadczonej koleżanki. Mimo iż nie posiadam stosownego przeszkolenia praktycznego, to jednak teorię opanowałam doskonale. Miliony razy robiłam to z wieloma facetami… w mojej wyobraźni. Daję więc doskonały pokaz moich umiejętności.
„Tak… TAK!” – wykrzykuje coraz głośniej, przeplatając moje włosy między swoimi drżącymi palcami. Jest już bardzo blisko, dlatego wrzucam wolniejszy bieg. Pragnę jak najdłużej zatrzymać jego duszę w więzach cielesnej rozkoszy. Od nasady, aż po sam czubek, otulam go wilgotnymi pocałunkami w stylu francuskim, wsuwając jego męskość coraz głębiej i dalej, dopóki ciepły wystrzał w całości nie okrywa moich migdałków. Jest szczęśliwy, zadowolony, wciąż zaskoczony śmiałością swojej podwładnej. Z rozmarzonych oczu wyczytuję propozycję spotkania… Nie sposób oprzeć się temu urokowi…

Gdyby tylko moje walentynkowe fantazje mogły kiedykolwiek się ziścić… Wdychając zapach tajemniczej walentynki zupełnie zapominałam o Bożym świecie. Teraz rozumiem, dlaczego ludzie darzą to święto taką czcią. Ma ono w sobie niespotykaną dotąd magię, by nawet najdrobniejsze przejawy sympatii przemieniać w wyjątkowo pikantne, realistyczne jak nigdy dotąd seksualne doznania.
Jak przypominam sobie z licealnych lekcji fizyki, niejaki pan Isaac Newton twierdził, że zgodnie z trzecim prawem dynamiki, absolutnie każdej akcji towarzyszy reakcja. Choć powyższe sformułowanie niezmiennie funkcjonuje w dziedzinie fizyki, biologii i chemii, to jego zastosowanie w odniesieniu do relacji międzyludzkich również okazało się prawdziwe. Odkładając na bok naukowe metafory i przechodząc do sedna tematu, zwyczajnie powinnam spodziewać się, że moja niedwuznaczna „akcja”, skierowana w stronę Marcina, nieodwołalnie zwiąże się z wystąpieniem skutków ubocznych w postaci „reakcji”. Wystarczyły tylko 2 dni, abym przekonała się, że pan Newton w istocie był ponadprzeciętnym geniuszem w swojej dziedzinie.

Piątkowy poranek powitałam w znacznie lepszej formie. Regularne wizyty na siłowni oraz próba uzupełnienia swojej bezwartościowej diety, złożonej z kawy i wafelków ryżowych, w wartościowe i odżywcze składniki przyniosły już pierwsze efekty. Czuję w sobie o wiele więcej energii, łatwiej koncentruję się w pracy, rzadziej też wpadam w pesymistyczną apatię. Oczywiście – to mój wygląd przede wszystkim ulega poprawie. Nie jestem już przeraźliwie blada, znikają cienie pod oczami i smutne spojrzenie mętnych oczu. Drobnymi kroczkami nabieram sił witalnych, które pozwalają mi po prostu na zachowanie lepszej formy psychicznej i fizycznej. Atmosfera w pracy uległa znacznemu rozluźnieniu, toteż mogłam sobie pozwolić na nieco więcej marzeń. Zasiadając na moim stanowisku, zauważyłam pozostawioną na biurku małą karteczkę. Starannym pismem wykaligrafowano na niej taką oto wiadomość:
„Skarbie, nie mogę przestać o Tobie myśleć. Żałuję, że wszystko między nami skończyło się w taki sposób… chciałbym to wszystko naprawić. Dziś o dwudziestej, kolacja tam, gdzie zwykle. Będę czekał. Marcin.”
Ta niespodziewana propozycja randki zbiła mnie z tropu. Poczułam solidne uderzenie psychologicznym obuchem prosto w czoło, a mimo to plan działania nie pojawił się zbyt szybko. Właściwie nie wiedziałam co robić. Zgodzić się, czy nie… choć właściwie… dlaczego nie?

Punktualnie o 20:00 pojawiłam się w wyznaczonym przez Marcina miejscu spotkania. Zajmował ten sam stolik, przy którym randkowaliśmy po raz pierwszy, sącząc wino dokładnie tego samego rocznika i gatunku. Przywitał mnie z nieskrywaną radością, choć rzucenie mi się na szyję w eleganckiej restauracji zwyczajnie nie wchodziło w rachubę. Zamówiłam dla siebie kieliszek czerwonego wina i zabrałam się za uważną kontemplację jego osoby….

I znów wyglądał szałowo. Niczym najprzystojniejszy prawnik na Manhattanie – elegancki, pewny siebie, rzucający niewybredne komentarze. I choć uwielbiał rozgadywać się na wszelkie tematy, to nigdy nie czułam się osaczona jego gadulstwem, gdyż robił to ciekawie i z sensem. Gustownie ubrany, elokwentny i zaradny, stanowiłby idealny materiał na męża, a przynajmniej na doskonałego kochanka. Z każdym kolejnym łykiem wina, coraz dokładniej widziałam go w nowej roli, podczas gdy nieświadomy moich wyobrażeń Marcin z zapałem streszczał szczegółową historię swojej motoryzacyjnej pasji, którą słyszałam już zapewne kilkakrotnie. Podczas gdy on wymachiwał rękami, wizualizując mi różnicę w kosztach finansowania leasingu poszczególnych modeli Porsche, Bentleya i BMW, ja coraz mocniej pogłębiałam się w nieprzyzwoitej serii wyobrażeń…

Nie dalej niż po 4… a może 5 kieliszku mocnego wina, wydawał mi się jeszcze bardziej męski, jeszcze bardziej seksowny niż kiedykolwiek wcześniej. Im więcej poświęcał czasu na prawienie o motoryzacji i pogodzie, tym bardziej pragnęłam zająć jego usta zupełnie innym zadaniem. Miał przecież przy sobie kobietę, której znudziła się rola cnotliwej koleżanki z pracy, która w imię własnej przyjemności postanowiła przejąć całą inicjatywę. I to, zakładam, celowe działanie z jego strony, by tak się stało. Jest to typ faceta, który uwielbia czuć się zniewolonym przez pragnące go „przelecieć” dziesiątki lub setki żądnych seksu kobiet. W prawdzie ja byłam tylko jedna, jednak miałam wobec niego równie niecne zamiary.
„Jedźmy do Ciebie.” – postawiłam wreszcie sprawę jasno, niczym osuszony właśnie ostatni kieliszek czerwonego trunku. On – jakby tylko na to czekał. Natychmiast uregulował rachunek i obejmując mnie w pasie zaprowadził do swojej luksusowej limuzyny.

Podróż do nowoczesnego apartamentu w centrum miasta zajęła nam nie dłużej, niż 10 minut. Do tego czasu staraliśmy się nieco stłumić szalejące w nas żądze, choć przyznam, że była to próba zakończona totalną porażką, przynajmniej z mojej perspektywy. W każdym razie, już od progu rzuciliśmy się na siebie, zdzierając wszystkie zbędne warstwy ubrań. Przez tyle randek opierałam się jego urokowi, a właśnie tego wieczora dałam się ponieść hormonalnej burzy, nie mogąc wyczekać ani na propozycję z jego strony, ani na koniec kolacji. Jedyny głód, jaki oboje pragnęliśmy zaspokoić to ten, spowodowanym nienasyceniem naszych ciał. Z korytarza dotarliśmy na kuchenny blat, gdzie przez chwilę delektował się pieszczotą i smakiem moich kobiecych zakamarków, a z niego na czarną, skórzaną kanapę w salonie. Zupełnie jak w filmach porno. Takie skojarzenie jeszcze bardziej zapanowało nad moją naturalną powściągliwością i szczególnie eksponowaną kobiecą niewinnością, a na myśl przywiodło mi jedynie bardzo pikantne, wyjątkowo odważne propozycje dalszych działań. Tej nocy postanowiłam jednak wsłuchać się ciche podszepty swoich pragnień i tak po prostu – być sobą, czuć się swobodnie, robić tylko to, na co mam ochotę. Silna, wyzwolona, niezależna… kapłanka piękna, bogini rozkoszy… a każdy mężczyzna moim poddanym czcicielem. Opętana falami seksualnych dreszczy i żądzą posiadania jego ciała na wyłączność, bez uprzedzenia dosiadłam go, niczym najszlachetniejszego rumaka w całym stadzie. Niemal do końca kochaliśmy się w pozycji „na jeźdzca”, abym sama z łatwością mogła dozować sobie i partnerowi kolejne dawki przyjemności. I choć wielokrotnie próbował przerwać wyraźną pasję mojej dominacji, to ja pozostawałam niewzruszona. Jeszcze głębiej nabijałam się na jego obfitą męskość, stymulując jego podbrzusze i uda drapieżnym dotykiem. Z każdym uniesieniem się w górę i w dół, moje piersi falowały niczym wzburzone morze. Z tej perspektywy widoki są naprawdę zaskakujące dla obu stron. Orgazmy również, czego doświadczyliśmy jeszcze wielokrotnie podczas tej dłuuugiej i wyjątkowo rozkosznej randki.

„Czy życzysz sobie więcej wina?” – zagadnął nieśmiało. Zdaje się, że właśnie zorientował się w moim stanie apatii.
„Nie, dziękuję.” – odpowiedziałam zmieszana – „Myślę, że nie potrzeba mi więcej promili dzisiejszego wieczora.”
Najpierw zaśmiał się perliście i szczerze, a potem pochylił się w moją stronę i szepnął:
„Wiem, o czym myślałaś, właśnie teraz, udając że słuchasz moich wywodów. W Twojej głowie uprawialiśmy właśnie doskonały seks, okraszony nutą niewybrednych pozycji, czułych słów i namiętnych pocałunków. Masz to wypisane na twarzy.”

Tego szoku i zakłopotania nie zapomnę chyba do końca życia. Był jedynym w swoim rodzaju, który tak dokładnie poznał się na mojej bujnej wyobraźni. Chodzący ideał. Rozwiązły, ale to zawsze coś. Biorąc pod uwagę mój stan rzeczy, nie powinnam być wybredna.

Powiadają, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, choć osobiste porażki są zazwyczaj najtrudniejsze do przełknięcia. Zwłaszcza, gdy dotykają one sfery uczuciowej, która (przynajmniej w moim przypadku) poważnie kuleje. Kiedy na własnej skórze przychodzi przekonać się, jak bardzo mylące było pierwsze wrażenie i jakie zwodnicze stały się moje wyobrażenia, zwyczajnie zamykam się w „fantazyjnym” świecie wyobraźni, roztaczając wokół siebie aurę nieprzystępności. Czasami mam wrażenie, że świat, w którym się znajduję jest zupełnie nieprzystosowany do moich wymogów… lub to ja, w jakiś dziwny sposób nie mogę dopasować się do miłościwie nam panujących czasów ułudy. Poczucie odrzucenia i samotności jest znacznie gorszym bólem, niż skaleczenie się w palec taflą stłuczonego szkła. A propos szkła… jest takie śliczne, przejrzyste, a jednak wyjątkowo kruche. Zupełnie jak ja…

Na kolejną randkę Marcin zaprosił mnie do… swojego mieszkania! Chyba nie muszę nadmieniać, że byłam wniebowzięta tą nieoczekiwaną propozycją. Wszystko działo się zgodnie z moim planem, a stosowną dla Marcina szybkością. Nie jest to typ faceta, który lubi czekać na upatrzone przez siebie ciasteczko w pobliskiej cukierni – zawsze nienasycony, lubieżny i żądny przygód. Wobec plotek krążących o jego fetyszach, nawet 50 twarzy Greya wydaje się być filmową fraszką. Zanosiło się na to, że tej nocy przyjdzie mi zweryfikować owe legendy, a na taki „test” należało przygotować się sumiennie i dokładnie. Choć wydawało mi się, że „motylki w brzuchu” i „szaleństwo z podniecenia” to zjawiska typowe dla wieku lat 20, to jednak podobne odczucia towarzyszyły mi, gdy z eleganckiego butku wychodziłam w asyście zniewalającego kompletu bielizny. Oczywiście, nic tak nie dodaje kobiecym nogom urody i wdzięku ponad dobrze dopasowane, wysokie szpilki. Z tego względu zaopatrzyłam się także w parę różowych, lakierowanych czółenek na platformie, które – muszę przyznać – wyglądały obłędnie, zjawiskowo. Po powrocie do domu z zakupów pozostało mi jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do wyjścia. Gorąca, spokojna kąpiel pozwoliła mi zanurzyć się w erotycznych marzeniach, które za moment przyjdzie mi spełnić tak… naprawdę! Długo czekałam na moment, aż wreszcie ktoś zauważy mój potencjał i zechce go wykorzystać. Zbyt długo, aby teraz nie celebrować tej chwili. Podobno oczekiwanie na moment szczęścia daje już 70% przyszłej satysfakcji emocjonalnej. Tak więc zgodnie z powyższą zasadą moje podniecenie sięgało już 70%, a pozostałe 30% pozostawało już tylko w męskich dłoniach… i… innych, równie istotnych partiach jego ciała. Po wyjściu z wanny i wykonaniu subtelnego makijażu wreszcie stanęłam przed lustrem w sypialni. Założyłam na siebie biały gorset, z pudrowymi kokardkami, koronkami, falbankami, który w niebywały sposób eksponował moją talię i obfity biust. Stringi – bardzo wąskie i półprzezroczyste, utkane z biało-złotej koronki, delikatnej, lekkiej niczym puch. W takiej asyście moje pośladki wyglądały seksowniej, niż kiedykolwiek. Całość kreacji dopełniły jasne pończoszki z kokardami, które umocowałam na specjalnych paseczkach gorsetu. A kiedy na moje nogi powędrowały także szpilki… ach! Sama sobie nie mogłam się oprzeć. Drżącymi dłońmi powędrowałam w stronę swojej wilgotnej i ciepłej szczelinki. Pieszcząc swoje najbardziej wrażliwe strefy, wodząc opuszkami palców po piersiach i udach, wymyślałam najrozmaitsze scenariusze, jakie mogłyby wydarzyć się tego dnia. Tkwiąc w swoim amoku wyuzdanych pieszczot rzuciłam się na miękkie łóżko. Z jego perspektywy rozpoczęłam sensualną zabawę ze swoim odbiciem w lustrze, które obserwowałam z wyjątkową przyjemnością. Towarzysząca mi na każdym kroku posiadaczka boskiego ciała pośród swoich bezpruderyjnych dłoni wiła się niczym gwiazda wielkiego formatu, pozująca do typowo męskiego pisemka. Układając swoje lubieżne usteczka w niewinny dzióbek, raz po raz odkrywała przed srebrną taflą swoje najgłębiej skrywane tajemnice. Coraz piękniejsza, coraz bardziej podniecona, zaangażowana w tą samotną zabawę, wydobyła z szafki swoją wibrującą łagodnie zabawkę. Och! Ile to musiało sprawić jej przyjemności, skoro jej drobne ciałko wygięło się w rozkoszny łuk. Coraz szybsza, coraz bardziej spragniona intensywniejszej stymulacji, przemieniała się ze słodkiego aniołka we władczynię seksualnych demonów. Wreszcie osiągnęła stan pełnej ekstazy i wydając z siebie cichy krzyk, z lekkością piórka opadła na mięciutką pościel… Ach, to moje niesforne odbicie. Czasem wyczynia przeróżne rzeczy, nie pytając mnie przecież o pozwolenie. Jednak to nie jemu poświęcałam teraz największą uwagę. W mojej głowie zrodziła się jeszcze jedna myśl. Skoro zaraz po przekroczeniu progu jego apartamentu, zamierzam zrzucić z siebie płaszcz i oddać się słodkiej rozpuście… właściwie po co mi te wszystkie falbanki i kokardki? To w mojej nagości, absolutnej naturze ciała tkwi pełna siła uwodzenia, stuprocentowa kobiecość. Po co nosić na sobie te wszystkie gorsety i pończochy, skoro tylko ograniczają dostęp do wrażliwej na męski dotyk skóry? A przecież pozbycie się tych wszystkich elementów, zajmuje nieco czasu i wysiłku. Szkoda nocy…

Ostatecznie, pukając do drzwi Marcina. Miałam na sobie tylko płaszcz. I szpilki. I pulsujące w rytmie serca piersi, i rozpalone łono.

Otworzył drzwi, choć nie wyglądał na ucieszonego moim widokiem. Dystans, który utrzymywał i brak powitalnego pocałunku dały mi do zrozumienia, że w tej całej sytuacji niestety coś nie gra. Przeczucie mnie nie myliło. Nie był sam, lecz w towarzystwie swojej… ciężarnej narzeczonej. Zmyłam się stamtąd najszybciej, jak to było możliwe. I jestem pewna, że już nigdy tam nie wrócę. Nie po tym, jak perfidnie ze mnie zakpił… i okłamał…

Czy absolutnie wszyscy faceci mają serca z kamienia?

~Fantazyjna

Powiadają, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, choć osobiste porażki są zazwyczaj najtrudniejsze do przełknięcia. Zwłaszcza, gdy dotykają one sfery uczuciowej, która (przynajmniej w moim przypadku) poważnie kuleje. Kiedy na własnej skórze przychodzi przekonać się, jak bardzo mylące było pierwsze wrażenie i jakie zwodnicze stały się moje wyobrażenia, zwyczajnie zamykam się w „fantazyjnym” świecie wyobraźni, roztaczając wokół siebie aurę nieprzystępności. Czasami mam wrażenie, że świat, w którym się znajduję jest zupełnie nieprzystosowany do moich wymogów… lub to ja, w jakiś dziwny sposób nie mogę dopasować się do miłościwie nam panujących czasów ułudy. Poczucie odrzucenia i samotności jest znacznie gorszym bólem, niż skaleczenie się w palec taflą stłuczonego szkła. A propos szkła… jest takie śliczne, przejrzyste, a jednak wyjątkowo kruche. Zupełnie jak ja…

Na kolejną randkę Marcin zaprosił mnie do… swojego mieszkania! Chyba nie muszę nadmieniać, że byłam wniebowzięta tą nieoczekiwaną propozycją. Wszystko działo się zgodnie z moim planem, a stosowną dla Marcina szybkością. Nie jest to typ faceta, który lubi czekać na upatrzone przez siebie ciasteczko w pobliskiej cukierni – zawsze nienasycony, lubieżny i żądny przygód. Wobec plotek krążących o jego fetyszach, nawet 50 twarzy Greya wydaje się być filmową fraszką. Zanosiło się na to, że tej nocy przyjdzie mi zweryfikować owe legendy, a na taki „test” należało przygotować się sumiennie i dokładnie. Choć wydawało mi się, że „motylki w brzuchu” i „szaleństwo z podniecenia” to zjawiska typowe dla wieku lat 20, to jednak podobne odczucia towarzyszyły mi, gdy z eleganckiego butku wychodziłam w asyście zniewalającego kompletu bielizny. Oczywiście, nic tak nie dodaje kobiecym nogom urody i wdzięku ponad dobrze dopasowane, wysokie szpilki. Z tego względu zaopatrzyłam się także w parę różowych, lakierowanych czółenek na platformie, które – muszę przyznać – wyglądały obłędnie, zjawiskowo. Po powrocie do domu z zakupów pozostało mi jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do wyjścia. Gorąca, spokojna kąpiel pozwoliła mi zanurzyć się w erotycznych marzeniach, które za moment przyjdzie mi spełnić tak… naprawdę! Długo czekałam na moment, aż wreszcie ktoś zauważy mój potencjał i zechce go wykorzystać. Zbyt długo, aby teraz nie celebrować tej chwili. Podobno oczekiwanie na moment szczęścia daje już 70% przyszłej satysfakcji emocjonalnej. Tak więc zgodnie z powyższą zasadą moje podniecenie sięgało już 70%, a pozostałe 30% pozostawało już tylko w męskich dłoniach… i… innych, równie istotnych partiach jego ciała. Po wyjściu z wanny i wykonaniu subtelnego makijażu wreszcie stanęłam przed lustrem w sypialni. Założyłam na siebie biały gorset, z pudrowymi kokardkami, koronkami, falbankami, który w niebywały sposób eksponował moją talię i obfity biust. Stringi – bardzo wąskie i półprzezroczyste, utkane z biało-złotej koronki, delikatnej, lekkiej niczym puch. W takiej asyście moje pośladki wyglądały seksowniej, niż kiedykolwiek. Całość kreacji dopełniły jasne pończoszki z kokardami, które umocowałam na specjalnych paseczkach gorsetu. A kiedy na moje nogi powędrowały także szpilki… ach! Sama sobie nie mogłam się oprzeć. Drżącymi dłońmi powędrowałam w stronę swojej wilgotnej i ciepłej szczelinki. Pieszcząc swoje najbardziej wrażliwe strefy, wodząc opuszkami palców po piersiach i udach, wymyślałam najrozmaitsze scenariusze, jakie mogłyby wydarzyć się tego dnia. Tkwiąc w swoim amoku wyuzdanych pieszczot rzuciłam się na miękkie łóżko. Z jego perspektywy rozpoczęłam sensualną zabawę ze swoim odbiciem w lustrze, które obserwowałam z wyjątkową przyjemnością. Towarzysząca mi na każdym kroku posiadaczka boskiego ciała pośród swoich bezpruderyjnych dłoni wiła się niczym gwiazda wielkiego formatu, pozująca do typowo męskiego pisemka. Układając swoje lubieżne usteczka w niewinny dzióbek, raz po raz odkrywała przed srebrną taflą swoje najgłębiej skrywane tajemnice. Coraz piękniejsza, coraz bardziej podniecona, zaangażowana w tą samotną zabawę, wydobyła z szafki swoją wibrującą łagodnie zabawkę. Och! Ile to musiało sprawić jej przyjemności, skoro jej drobne ciałko wygięło się w rozkoszny łuk. Coraz szybsza, coraz bardziej spragniona intensywniejszej stymulacji, przemieniała się ze słodkiego aniołka we władczynię seksualnych demonów. Wreszcie osiągnęła stan pełnej ekstazy i wydając z siebie cichy krzyk, z lekkością piórka opadła na mięciutką pościel… Ach, to moje niesforne odbicie. Czasem wyczynia przeróżne rzeczy, nie pytając mnie przecież o pozwolenie. Jednak to nie jemu poświęcałam teraz największą uwagę. W mojej głowie zrodziła się jeszcze jedna myśl. Skoro zaraz po przekroczeniu progu jego apartamentu, zamierzam zrzucić z siebie płaszcz i oddać się słodkiej rozpuście… właściwie po co mi te wszystkie falbanki i kokardki? To w mojej nagości, absolutnej naturze ciała tkwi pełna siła uwodzenia, stuprocentowa kobiecość. Po co nosić na sobie te wszystkie gorsety i pończochy, skoro tylko ograniczają dostęp do wrażliwej na męski dotyk skóry? A przecież pozbycie się tych wszystkich elementów, zajmuje nieco czasu i wysiłku. Szkoda nocy…

Ostatecznie, pukając do drzwi Marcina. Miałam na sobie tylko płaszcz. I szpilki. I pulsujące w rytmie serca piersi, i rozpalone łono.

Otworzył drzwi, choć nie wyglądał na ucieszonego moim widokiem. Dystans, który utrzymywał i brak powitalnego pocałunku dały mi do zrozumienia, że w tej całej sytuacji niestety coś nie gra. Przeczucie mnie nie myliło. Nie był sam, lecz w towarzystwie swojej… ciężarnej narzeczonej. Zmyłam się stamtąd najszybciej, jak to było możliwe. I jestem pewna, że już nigdy tam nie wrócę. Nie po tym, jak perfidnie ze mnie zakpił… i okłamał…

Czy absolutnie wszyscy faceci mają serca z kamienia?
„Przykro mi, ale jestem niemal przekonany, że ma Pani raka…” – ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Po raz pierwszy w życiu odważyłam się na cytologię, gdyż do tej pory swojego ginekologa odwiedzałam głównie w celach towarzyskich. Nim wybuchłam rzęsistym płaczem, zdążyłam tylko zadać bardzo pesymistyczne pytanie:„Czy ja umrę? Ile czasu mi zostało?”
„Droga Pani, za wcześnie jeszcze na takie rokowania. Trzeba wykonać biopsję i… możliwe, że chemia… skutki są różne… tak czasem bywa… czasem śmierć.” – do moich uszu docierały jedynie strzępki informacji, wypowiadanych przez specjalistę. Mój świat runął… Jestem sama jak palec. Umrę, nie pozostawiając po sobie potomka. Kto wtedy zapali znicz na moim grobie?

Nie pamiętam, w jaki sposób dotarłam do domu. Jedyną czynnością, na jaką było mnie wówczas stać, to pilny telefon do szefa z informacją o koszmarnej grypie. Zwolnienie obiecałam dostarczyć przy okazji. O ile Daniel połknął haczyk, podobnie jak wszystkie inne moje koleżanki po fachu, o tyle jedyną osobą, która doszła do słusznego wniosku, że „coś jest ze mną nie tak”… był Tomek. Ten tajemniczy mężczyzna, który posiada swoje biurko naprzeciwko mnie, a który pracuje z nami przecież od niedawna. Paradoksalnie, zna mnie najkrócej, jednak to nie przeszkadzało mu bez zastrzeżenia ocenić powagę mojej sytuacji. Tak więc jego wizyta zdawała się nieuniknioną formalnością.

DING DONG! Dokładnie trzeciego dnia mojej nieobecności w pracy pojawił się pod drzwiami. W ręku trzymał słoiczek miodu i ukochane przeze mnie donuty z różową polewą. Zawahałam się przez chwilę, zwyczajnie nie chcąc pokazywać się mu w tak opłakanym stanie. Doceniając jednak jego poświęcenie, wynikające z faktu podróży na drugi koniec miasta w godzinach szczytu, ostatecznie otworzyłam drzwi i schroniłam się w cieniu korytarza.
„Cześć… Mogę wejść?” – zagadnął mnie z uśmiechem.
„Tak, zapraszam…” – odparłam nieśmiało. Dopiero w jasnym salonie zauważył moje podkrążone oczy, tłuste włosy i rozciągniętą piżamę. To musiał być zatrważający widok. Dodatkowo, w całym mieszkaniu panował koszmarny bałagan. Było mi okropnie wstyd – nie wiem, czy bardziej z powodu mojego wyglądu, czy raczej stanu otoczenia. Za to on… wyglądał dziś inaczej niż zazwyczaj. Elegancki, pachnący, zabójczo przystojny.
„Nie spodziewałam się Twojej wizyty… czy nie będzie Ci przeszkadzało, jeśli wezmę teraz szybką kąpiel i doprowadzę się do porządku?” – zapytałam cichutko.
„Jasne, zaczekam na Ciebie. I pozwolisz, że zrobię nam obojgu… herbaty” – mówiąc to, zauważył właśnie opustoszałą butelkę Jacka Daniel’sa, a ja speszona uciekłam do łazienki.

Zamiast kąpieli uraczyłam się zimnym prysznicem i przebierając się w świeżą koszulkę i spodenki, udałam się do pokoju. Zauważyłam, że Tomek w osłupieniu wpatruje się w ekran mojego laptopa, na którym, drukowanymi literami wyświetlał się napis „Jak pokonać raka szyjki macicy?” oraz „Zaawansowane metody leczenia niekonwencjonalnego mogą przedłużyć Ci życie nawet o dwa lata!”. Gdy tylko zauważył moją obecność, podbiegł do mnie i mocno złapał za ramiona. W jego silnym uścisku pozostawałam bezsilna, niczym mała dziewczynka.

„Nie! Powiedz, że to kiepski żart! Przecież jesteś taka młoda… taka piękna… dlaczego akurat Ty!”
„Nie mam pojęcia…” – dukałam przez łzy – „Ale to wszystko moja wina! Gdybym badała się regularnie, może nie doszłoby do tak drastycznej sytuacji.”

Przez chwilę znieruchomiał, a potem mocno przytulił mnie do swojego torsu.

„Być może nie jest to najlepszy moment na takie wyznanie, ale jesteś dla mnie ważna. Nie wiem, chyba się zakochałem… Jesteś taka niewinna… Nie zostawiaj mnie, proszę… nawet jeśli nigdy mnie nie zechcesz…”

Moje serce z żalu pękało na pół. Miałam tylko jedną szansę i być może niewiele czasu. To po prostu się stało – on i ja, na łóżku w sypialni, pośrodku aptecznych ulotek i opróżnionych szklanek alkoholu. Nie zaprzestając płomiennych pocałunków, opadliśmy na ogniście czerwoną pościel. W pośpiechu zrywaliśmy siebie ubrania, spragnieni rozkoszy, tak jak zagubiony wędrowca na pustyni pragnie chłodnego źródła. Oboje marzyliśmy dokładnie o tym samym – zatracić się w tym szaleństwie aż do końca naszych… moich dni. Oddając się jego rozpalonym dłoniom i zwinnemu języczkowi, który właśnie zawzięcie pieścił każdy z moich otworków, właściwie zapominałam o fakcie, że być może jestem śmiertelnie chora. A kiedy byłam już gotowa na przyjęcie jego imponującego przyjaciela, delikatnie wsunął się we mnie, racząc moją szyję milionem pocałunków.

„Jesteś taka doskonała…” – szeptał mój kochanek, przesuwając się we mnie coraz szybciej.
„Jest mi z Tobą tak dobrze…” – mruczałam wprost do jego ucha, jednocześnie wbijając paznokcie w kształtne, męskie pośladki. Pragnąc sprawić mi jak najpełniejszą rozkosz, wolną dłonią zataczał subtelne kółka na moim guziczku rozkoszy. To właśnie podwójna stymulacja sprawiła, że swoją cząstkę rozkoszy cielesnej przeżyłam szybciej, niż bym się tego spodziewała… On również nie mógł powstrzymać wzbierającej się w nim fali przyjemności. Szczytował wewnątrz moich ust, wsuwając się bardzo głęboko, jak gdyby każda kropelka jego cennego, życiodajnego płynu, mogła mnie w jakikolwiek sposób uzdrowić. Bo przecież nie wyobrażał sobie życia beze mnie…

Taka sytuacja mogłaby miejsce, jeśli oczywiście nie byłaby jedynie tworem mojej dziwacznej wyobraźni. Całe szczęście, przykładam ogromną wagę do profilaktycznej kontroli mojego zdrowia, i nie tylko cytologię wykonuję regularnie. Dzięki temu mam pewność, że moje ciało wciąż funkcjonuje poprawnie, a wszelkie nieprawidłowości zawsze zostaną wyeliminowane, nim zaczną stanowić wyraźne zagrożenie. I taka zasada dotyczy nie tylko pań, ale coraz częściej panów, którzy (jak wskazują statystyki) do kwestii medycznych podchodzą wyjątkowo sceptycznie. Dbanie o siebie kosztuje naprawdę niewiele, a czasem może uratować ludzkie istnienie. Na prawdę warto się zastanowić.

A wracając do kwestii Tomasza… cóż. Mam nadzieję, że nawet na zdrową-mnie wreszcie zwróci uwagę. Jest naprawdę przystojny.
Tik-tak… tik-tak… tik-tak… Wiekowy zegar prababci tykał niemiłosiernie głośno. Zazwyczaj nocne odgłosy wskazówek nie wyprowadzają mnie z równowagi, jednak ubiegłej nocy nawet miarowe skrzypienie podłogi działało drażniąco na mój wyjątkowo wrażliwy zmysł słuchu. Naciągnęłam więc kołdrę na głowę… Niestety. Pomimo usilnych prób zapadnięcia w kojący stan snu, przez większość nocy nie udało mi się zmrużyć oka. Nie myślcie sobie, że to koniec przykrych doświadczeń! Och, nie! Mniej więcej po północy, moją świadomość zaczęły nawiedzać depresyjne myśli o starości, chorobach i samotności. Wijąc się pośrodku puszystej pościeli, zastanawiałam się nad sensem potrzeby istnienia drugiej połówki w moim życiu. Zdaje się, że bycie wiecznym singlem drażni mnie co raz bardziej, choć codziennie próbuję wmówić sobie zgoła odmienny stan rzeczy. Jakkolwiek każdego dnia posiadam inne poglądy w tej materii, jedno jest pewne – samotna bezsenność jest o wiele gorsza do przetrwania, niż jej wariant „niesamotny”, bezsprzecznie związany z istnieniem ciepłych, męskich ramion w zasięgu mojego ciała…

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk nadchodzącej wiadomości SMS. Zdziwiłam się, bowiem żaden z moich znajomych i rodziny nigdy nie rozmawiał ze mną o tak późnej porze. Było to dla mnie niemal oczywistą kwestią, że owo denerwujące migotanie diody telefonu spowodowała niechciana propozycja wysokopłatnej subskrypcji horoskopu. Jakież zdziwienie wymalowało się na mojej twarzy na widok nadawcy wiadomości! Oto jeden z popularnych serwisów randkowych poinformował mnie o konieczności odwiedzenia swojej skrzynki mailowej w poszukiwaniu najświeższej wiadomości od potencjalnego pretendenta do mojej ręki. Przez kilkadziesiąt sekund gapiłam się w równiutkie rzędy literek, nie rozumiejąc właściwego sensu analizowanych zdań. Aż wreszcie dotarło do mnie, że nadarzyła mi się niepowtarzalna okazja na niewinny nocny flirt. Nie mogłam przecież przewidzieć, że ta drobna konwersacja szybko przerodzi się w wyjątkowo pikantny epizod…

Zgodnie z zapowiedzią portalu, w jednej z dedykowanych wiadomości odnalazłam imię (Alexander) i załączony login. Chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał mi rezygnację z rozmowy z nieznajomym w środku nocy, to jednak ciekawość wzięła nade mną górę. Niestety, nie sposób zaprzeczyć, że moje ochocze podejście do tej kwestii częściowo wynikało z wszechobecnej i wszechogarniającej nudy. W tamtej chwili zrobiłabym dosłownie wszystko, byleby tylko nie leżeć w swoim ziejącym pustką łożu. Ostrożnie przepisałam dość skomplikowany nick w okienku programu i wysłałam pierwszą wiadomość…

Pobieżne powitanie. Nieśmiałe pytania o wiek, zawód, hobby, pasje… i wiele wiele innych, nieprzydatnych aspektów życia. Dzięki nim udało mi się zgromadzić kluczowe informacje dotyczące mojego nowego, wirtualnego przyjaciela. O ile nie nakarmił mnie stekiem zmyślonych informacji, Alexander jest 40-letnim, samotnym maklerem giełdowym – obrzydliwie bogatym, szarmanckim, ciepłym mężczyzną, ale i wyluzowanym typem macho.
Jestem przystojny…” – napisał wreszcie. A ja uznałam to za przejaw narcystycznego uwielbienia swojej osoby. Od razu przystąpiłam więc do ataku na jego wyidealizowany świat rozmaitych aspiracji, podważając każdą myśl i tezę, którą starał się we mnie zaszczepić w każdej wiadomości. Minęło trochę czasu, nim zorientował się w mojej nagłej zmianie tonu konwersacji.
„Jesteś bardzo spięta… Masz jakiś problem?” – zapytał wreszcie. „Wydajesz się być wyjątkowo sfrustrowana dzisiejszej nocy… jeśli mógłbym Ci jakoś pomóc… porozmawiać…”

Ha! Pomóc? A niby jak? Czy obcy człowiek, który prawdopodobnie wymyślił cały swój życiorys w celu zaimponowania przypadkowej dziewczynie z internetu, może wiedzieć, jak boli samotność?
„O ile nie jesteś Morfeuszem i nie zabierzesz mnie do krainy snu, to tylko zmarnujesz swój cenny czas.” – odpisałam z przekąsem. Alexander nieporównywalnie długo rozmyślał nad stosowną ripostą, aż wreszcie ujawnił swoją zaskakującą propozycję:„Morfeuszem może i nie jestem. Zakładam też , że daleko mi do Zeusa i Apollona. A mimo to potrafię Cię zanieść nawet dalej, niż sięga Twoje poznanie zmysłowe i bogata wyobraźnia…”

Nie sposób było powstrzymać kołatania serca na widok tej jakże niedwuznacznej sugestii! Niegdyś już próbowałam takiej formy „rozrywki” i – o dziwo – byłam całkiem zadowolona z efektu końcowego. W tej sytuacji pozostało mi tylko zgodzić się na rozmowę video. Oczywiście międzyczasie zamieniłam wyciągniętą piżamkę na sensualny komplet bielizny, a kubek melisy na szklaneczkę schłodzonej whisky. Nim w moim laptopie odezwał się charakterystyczny dźwięk przychodzącego połączenia, połowa jej zawartości zwyczajnie zniknęła. Ośmielona i rozluźniona łagodnym stanem upojenia, pozwoliłam sobie na odebranie rozmowy…. I wtedy zrozumiałam, że Alex nie kłamał – a zwyczajnie nie w kwestii swojego wyglądu. Miał boskie, wyrzeźbione ciało, niczym model z katalogu Calvina Kleina, bujną, kasztanową czuprynę i zniewalające, błękitne oczy. Słowem – przystojny, to zbyt skromne określenie padające pod adresem takiego ideału mężczyzny. Widząc mój olbrzymi szok i zakłopotanie, zaśmiał się perliście:
”Moja dziewczynka jest zawstydzona! Ach… tak cudownie się rumienisz… to takie… podniecające.”

Jego spojrzenie wciąż świdrowało mój obraz po drugiej stronie ekranu w taki sposób, że pomimo obecności bielizny czułam się zupełnie naga. Serce biło mi jak oszalałe, dłonie drżały wymownie, a między udami powoli rozpływała się dobrze mi znana fala ciepła.„Zrzuć to z siebie, Kochana… pokaż mi, jaka jesteś piękna.” – wymruczał przysuwając swoją kamerkę w stronę wydatnych bokserek. Z wypiekami na twarzy powoli rozpinałam biustonosz, spoglądając lubieżnie w stronę kamerki, jak gdyby to jego męskie dłonie w pośpiechu zdzierały ze mnie warstwy zbędnego materiału. Postanowiłam więc nieco podkręcić atmosferę. Swoje koronkowe stringi zdejmowałam więc tak, aby jak najdłużej delektować jego oczy tym wyuzdanym obrazem kobiecych paluszków, które zwinnie wślizgują się na wilgotny już wzgórek rozkoszy. Im bardziej oddawałam się swoim pieszczotom, tym większa stawała się zawartość jego bielizny. Nie czekając na moje wyraźne polecenie, wirtualny kochanek wreszcie rozpoczął intensywny masaż swojej imponującej męskości, wydając przy tym wyraźne pomruki przyjemności. Doskonale widziałam, jak jego muskularne podbrzusze napina się się w słabym świetle lampki, eksponując przy tym zniewalające mięśnie brzucha.
„Gdybyś tylko mogła tu być… i wziąć go do głęboko… do ust.” – szeptał lubieżnie w moją stronę
„Wyglądasz smakowicie…” – mruczałam, wijąc się niczym seksowna kotka i zasysając wskazujący paluszek w ustach. Każdy z moich pozornie niewinnych ruchów wywoływał w nim zauważalne dreszcze przyjemności, które powoli prowadziły go na szczyt. Niewiele trzeba było, abym i ja pogrążyła się w seksualnym plateau. Bardzo szybko zatraciłam się w bezpruderyjnych podszeptach swojej wyobraźni. Chociaż Alex znajdował się dziesiątki, a może setki kilometrów ode mnie, to coraz wyraźniej czułam jego gorące dłonie, z taką czułością oplatające uda i piersi. Moje spragnione paluszki w jednej chwili stały się jego zwinnym języczkiem i ciepłymi ustami, rozlewającymi po moim łonie falę nieokiełznanej rozkoszy. Kroczek po kroczku wspinałam się na szczyt, zapominając o otaczającym mnie świecie i mężczyźnie, wpatrującego się w moją seksualną ekstazę po drugiej stronie monitora….

Już po wszystkim, dysząc ciężko, bez słowa wymienialiśmy pozbawione wstydu spojrzenia. Oboje byliśmy pewni, że nie był to nasz ostatni raz. Ta fala energii, która przepłynęła właśnie przez nasze ciała z taką idealną synchronicznością i mocą, przez długi jeszcze czas nie ulegnie zapomnieniu. Jestem tego pewna, jak niczego innego w moim życiu.
Aktywność fizyczna jest bardzo ważnym aspektem mojego życia, od kiedy stałam się szczęśliwą posiadaczką firmowego karnetu. Regularne ćwiczenia, choć początkowo przysporzyły mi nieco bolesnych zakwasów, ostatecznie przyniosły swój zamierzony efekt w postaci nienagannie wyrzeźbionych ud, płaskiego brzuszka i seksownego wcięcia w talii. Im bliżej wiosny, tym intensywniejszy i bardziej złożony staje się mój trening, a mimo to wciąż nie jestem zadowolona ze stanu swoich pośladków. Swoimi zastrzeżeniami pewnego dnia podzieliłam się z jedną z ćwiczących obok mnie dziewczyn.

„Wybierz się na pole dance w naszym klubie.” – doradziła mi z uśmiechem. „Zdaję sobie sprawę, że taniec na rurze może kojarzyć się w dość jednoznaczny sposób, jednak w dzisiejszych czasach znacznie bliżej mu do kategorii sportowej… albo przynajmniej zajęć rekreacyjnych. Uwierz mi, że nic nie ukształtuje twojej pupy lepiej!”

Nie ukrywam, że jej propozycja zaciekawiła mnie znacząco. Nigdy nie próbowałam tej formy ćwiczeń, a przecież nic nie stało na przeszkodzie, aby i na tym „polu” spróbować swoich sił

Zgodnie grafikiem przekazanym mi przez Kasię, kolejnego wieczora wybrałam się do klubu fitness. Pech chciał, że autobus spóźnił się, więc pod salę dotarłam niemal 15 minut po 21:00. Szybko przebrałam się w króciutkie szorty i obcisły biustonosz sportowy, a potem w tempie młodej gazeli pobiegłam w stronę sali nr 4. Zamykając za sobą drzwi nieskładnie tłumaczyłam się ze spóźnienia, lecz gdy tylko odwróciłam się, moim oczom ukazał się zdumiewający widok. Strefa pole dance była zupełnie pusta – bez trenerki i potencjalnych tancerek wydawała i ciemna i smutna. I już miałam udać się do wyjścia, gdy nagle w rogu sali zauważyłam mężczyznę w koszulce instruktora, który z pełnym zaangażowaniem poprawiał coś przy oświetleniu nad lustrami. Zatrzymałam się na chwilę, obserwując jego zniewalające bicepsy, ciasno otulone rękawkami czarnej koszulki. Wreszcie zauważył moje odbicie w lustrze i serdecznym tonem głosu zapytał:„Mogę Ci jakoś pomóc?”
„Zdaje się, że pomyliłam sale. Szukam zajęć z pole dance.”
„Nie, nie! Sala jest ok. Po prostu dziś zajęcia są odwołane. Nie wiedziałaś?” – zapytał, zbliżając się w moją stronę. Z bliska był jeszcze bardziej zniewalający, pachnący drzewem aloesowym i korą cynamonowca. Jeden z moich ulubionych męskich zapachów…
„Niestety. To miałby być moje pierwsze zajęcia, a dopiero wczoraj dowiedziałam się o nich.” – przyznałam szerze.
„Wiec jeszcze nigdy nie miałaś styczności z tą formą ćwiczeń?” – zagadnął kokieteryjnie, zbliżając się do mnie na całkiem nieprzyzwoitą odległość.
„N..n..nie…” – wyjąkałam nieśmiało.
„Spróbuj. Masz całą salę do dyspozycji. Czasem podpatruję zajęcia swojej koleżanki instruktorki… więc mogę pokazać Ci parę trików. Jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście.” – wyszeptał wprost do mojego ucha, przeczesując palcami zmierzwione włosy. Napięcie, które natychmiast pojawiło się między nami, wprost sparaliżowało moje ciało… Ale nie tylko dlatego nie mogłam i nie chciałam mu odmówić. Zdaje się, że oboje nabraliśmy ochoty na nieco bardziej odważy wymiar ćwiczeń.

„Spójrz. Opierasz się rękami i unosisz… o tak!” – z zadowoleniem obserwował moje mniej lub bardziej udane próby naśladowania tancerek go-go. I choć robiłam to po raz pierwszy, czułam się tak, jak gdybym na srebrzystej, chłodnej rurze spędziła całe lata swojej młodości. Odwagi zdecydowanie dodawała mi doskonała publiczność w osobie seksownego, młodego trenera, który nawet nie starał się ukryć widocznych przejawów „rosnącego” zainteresowania moją osobą. Z minuty na minutę mój taniec stawał się coraz bardziej śmiały i wyuzdany, a narastające we mnie podniecenie podpowiadało mi kolejne elementy sensualnego układu. W prawdzie wciąż istniało ryzyko, że ktoś nakryje nas na tej niepoprawnej zabawie, ale ów drobny szczegół tylko karmił mnie coraz to większymi dawkami adrenaliny. Powoli i delikatnie zsunęłam z siebie króciutki top, ukazując swojemu widzowi kształtne i ponętne piersi, namiętnie wcielając się w rolę ekskluzywnej tancerki podczas prywatnego pokazu. Ośmielony bezpośrednim zaproszeniem do zabawy, wreszcie podszedł bliżej. W rytmie sensualnej muzyki, zachłannie całował moje sutki, usta i pępek, wędrując ciepłym języczkiem w coraz bardziej intymne sfery mojego rozgrzanego ciała. Zwinnym ruchem wsunął swoją pewną dłoń pod elastyczny materiał szortów i zacisnął ją na nagim pośladku.

„Byłaś wspaniała, wiesz? Zaraz pokażę Ci, jak bardzo podobasz mi się w nowej roli.”

To mówiąc, szybko pozbawił mnie resztek garderoby, nie przerywając tej wspaniałej gry pocałunków i drobnych pieszczot. I kiedy on mocował się ze swoim rozporkiem, złapałam się mocno metalowej rury, seksownie wypinając pośladki w jego stronę. Bez słowa przyjął moje zaproszenie i powoli zagłębił się wewnątrz mojej wilgotnej i ciepłej szczelinki. Układając obie dłonie na moich biodrach, jeszcze mocniej przycisnął się do mojego ciała, jak gdyby pragnął poczuć mnie jeszcze głębiej, jeszcze intensywniej. Przez drżące uda natychmiast przelała się fala niekończącej się rozkoszy, której oboje nie byliśmy w stanie znieść. Ogarnęła nas nastoletnia euforia, a cała sala wypełniła się naszymi przyspieszonymi oddechami, seksownymi pomrukami i wyrywającymi się z gardeł okrzykami przyjemności. Był tak skrupulatny i uważny w swoich pieszczotach! Nie tylko posiadał moje ciało we władanie, ale i otulał je doskonałym masażem, ciepłym dotykiem, słodkimi pocałunkami. Z każdą sekundą nasze szaleńcze tempo stawało się coraz szybsze, gdy oboje zatracaliśmy się w absolutnie doskonałym, erotycznym tańcu naszych ciał. Perfekcyjnym, gorącym, wyuzdanym. Po prostu – naszym.
„Więc jak? Przyjdziesz?” – z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie głos koleżanki. Natychmiast zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu po prostu wpatruję się w ciemniejącą dal za oknem.
„Jasne! Jutro o 21:00?”
„Nie jestem pewna, bo nasza instruktorka ostatnio chorowała. Zadzwoń po południu i dowiedz się.”

Oczywiście, że wcześniej się upewnię. Nie miałabym najmniejszego powodu, by przyjeżdżać tu, gdy nie ma zajęć… nieprawdaż?
Przedwiośnie to jeden z najbardziej depresyjnych okresów w ciągu roku. Energia uchodzi ze mnie małymi porcjami, ostatecznie pozwalając mi poczuć się niczym dziurawa, gumowa piłeczka. Hektolitry wypijanej codziennie kawy zwyczajnie przestały mi już wystarczać, aby funkcjonować w ramach biurowej przyzwoitości. Dopełniając puli nieszczęść, ten dzień był równie nudny, co pochmurny. Nawet gdy słońce od czasu do czasu wychylało się zza gęstych chmur, to i tak jego nikłe światło ginęło za zaciągniętymi żaluzjami śnieżnobiałego pokoiku ksero. Że też mój „ukochany” szef obarczył mnie takimi obowiązkami. To niesprawiedliwe, że dwudziestoletnie praktykantki malują paznokcie na parapecie, a ja – zamiast zajmować się poważnymi sprawami – kseruję, kopiuję, segreguję i opisuję miliony bezsensownych papierków. Czy kiedykolwiek w tej firmie ktoś doceni mój potencjał? Zapewne nie, jeśli nadal będę tak uległa wobec szefa i nie zacznę protestować wobec jego „kserokopiarskich” poleceń służbowych. Tylko jak tu odmówić szczerzącemu się do Ciebie przystojniakowi, o którym śnisz niemal każdej nocy, niezmiennie od wielu lat?

„Aha, jak skończysz, to poukładaj to proszę w archiwum.” – w od progu powitał mnie ciepły głos szefa. No pięknie. Wygląda na to, że dziś cały dzień spędzę na wykonywaniu znienawidzonych przeze mnie zajęć. Nie mając jednak wyboru, ciasną windą udałam się na poziom -1. Archiwum było puste i zimne. Ostre, białe światło energooszczędnych żarówek LED tylko potęgowało moją rezygnację, kiepski humor i koszmarny ból głowy. Na domiar złego – nie byłam tam sama. Szybko zauważyłam, że jedyne miejsce przy stoliku między regałami zajęte jest przez jakiegoś nudziarza z działu IT, którego widywałam przelotnie, wchodząc lub wychodząc z pracy. Ułożyłam więc swoje pudło na podłodze i rozpoczęłam intensywną bieganinę pomiędzy regałami pełnymi pudełek i segregatorów. Nawet bez pomocy praktykantek radziłam sobie z tym świetnie. Aż do ostatniego pudełka, które niestety znajdowało się poza zasięgiem moich 170cm wzrostu. Postanowiłam więc poprosić o pomoc „nudziarza” pracującego przy stoliku nieopodal. Właściwie tylko jego miałam w zasięgu ręki, bowiem rzadko kiedy ktokolwiek tu zagląda. Na moją wdzięczną prośbę pomocy ów mężczyzna zareagował nieco wstydliwie i nienaturalnie. Zdaje się, że od początku moja obecność była dla niego co najmniej krępująca.

„Znajdę drabinę.” – wydusił wreszcie – „Dla mnie to również nieco za wysoko.”

To prawda, wcale nie był wiele wyższy ode mnie. Na kilka minut udał się w stronę korytarza, a zaraz potem powrócił do mnie z metalową, drabinką.
„Jest bardzo niestabilna” – ostrzegał rzeczowo. „Będę musiał ją potrzymać, jeśli naprawdę nie chcesz spaść. Podłoga jest betonowa i twarda. Chyba nie chcesz złamać sobie ręki.”

Podziękowałam mu za pomoc i natychmiast wdrapałam się na górę. Moja zabawa z uzupełnianiem zawartości pudełek zabrała mi nieco czasu. Uniesione w górze ręce bardzo cierpły, a obraz przed oczami zaczynał chwiać się i wirować. Całe szczęście, że w pobliżu znajdował się ten mężczyzna… bo tylko dzięki niemu mój nagły upadek nie skończył się w szpitalu, a w silnych, męskich ramionach.
„Nic Ci nie jest?” – zapytał troskliwie, układając mnie wygodnie na swoim krzesełku przy małym stoliku z komputerem.
„N..n..nie. Po prostu zakręciło mi się w głowie…” – wyszeptałam zdezorientowana.
„Nie pozwolę Ci dłużej tego robić. Jesteś przemęczona. Zrelaksuj się i odpocznij, chociaż przez chwilkę.”
„Łatwo Ci mówić…” – odparłam oburzona – „Ja nie mogę pozwolić sobie nawet na minutę opóźnienia!
„Ach, tak jak myślałem. Mamy tu do czynienia z nader ambitną panią pracoholiczką. Zrelaksuj się nieco…”

Mówiąc to ułożył swoje dłonie na moim karku i rozpoczął swój subtelny, wyjątkowo odprężający masaż. Zaskoczona musiałam przyznać, że dotyk jego smukłych palców wywoływał we mnie całkiem przyjemne dreszcze… Zamknęłam więc oczy, oddając się tej słodkiej pieszczocie. Nawet nie zauważyłam, kiedy jego ręce znalazły się na moich piersiach. A kiedy wreszcie zdałam sobie sprawę, do czego może doprowadzić taka niewinna igraszka, chciałam zerwać się na równe nogi. Powstrzymała mnie tylko jego silna ręka, która zwinnym ruchem ponownie umieściła mnie na miękkim krześle.

„Co zamierzasz?” – spytałam dobitnie.

Niestety, odpowiedzi nie uzyskałam. Zamiast tego, jego usta bardzo szybko wessały się w mój dekolt. Zdezorientowana pozwoliłam mu nawet na zupełne pozbawienie mnie koszuli i biustonosza. Odepchnęłam go na moment. Właściwie byłam już praktycznie naga, a pod jego bokserkami prezentowała się imponująca erekcja.

„Nie powinniśmy…” – wyszeptałam do jego ucha.
„Ciii… nic nie mów, Kochanie. Nikt nas tu nie znajdzie. Jesteśmy sami i tylko dla siebie. Chodź, zapewnię Ci przyjemność i relaks, których tak bardzo potrzebujesz…”

Natychmiast wyrwałam się z jego objęć i rękoma oparłam na drewnianym stoliku.
„Proszę, uspokójmy się! Jesteśmy w pracy… to co najmniej niestosow…”

Moją wypowiedź niepostrzeżenie znów przerwał gorący pocałunek. Na nic zdały się moje kolejne protesty, gdyż, wobec dwukrotnie silniejszego ode mnie osobnika płci męskiej, wciąż pozostawałam bezradna. Z lekkością piórka odwrócił mnie tyłem i mocno popchnął na drewniany blat. Resztkami sił próbowałam jeszcze unieść swoje ciało, jednak jego pokaźny ciężar zwyczajnie mi to utrudniał, a właściwie… uniemożliwiał.
„Wiesz jak Cię wezmę?” – wyspał wulgarnie do mojego ucha – „Od tyłu, na pieska. Wtedy mogę najpełniej odkryć przed Wami, drogie Księżniczki, ile potrafi ten niepozorny chłopiec z działu IT! Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć zbyt głośno…”

Och… jaka byłam już wtedy podniecona! Nie zaprotestowałam, gdy swobodnie odchylił moje koronkowe stringi pod spódniczką i zbliżył się do mnie. Pozwoliłam mu zanurkować we mnie całą swoją potężną objętością. Po moim ciele natychmiast rozlała się fala nieopisanej przyjemności i rozkosznego ciepła. Obie dłonie skierował w stronę mojej łechtaczki, aby jednocześnie przyciskać mnie do siebie i pieścić opuszkami palców spragnione męskiego dotyku łono. Pierwszy krzyk wyrwał się z mojego gardła wcześniej, niż się tego spodziewałam. Był doskonałym kochankiem! Gdziekolwiek ten facet zdobył taką wiedzę i takie doświadczenie w sztuce miłosnej, robił to doskonale! Wreszcie przeniósł swoje dłonie również na moje piersi, a z kolejną sekundą naszego zbliżenia, jego pieszczoty stawały się co raz to bardziej odważne i sensualne. Z każdym doskonale wyważonym ruchem, jego szerokie biodra sprężyście odbijały się od moich krągłych pośladków, zapewniając mi olbrzymią dawkę rozkoszy. Powoli wędrowałam ponad własną wyobraźnię, doświadczając przyjemności, o jakiej od dawna już nawet nie marzyłam. Rzeczywiście, był doskonały, w każdym calu. Zwłaszcza wtedy, gdy całe archiwum powoli wypełniało się krzykiem jego imienia…

„Halo! Nic Ci nie jest?”
„Co się dzieje? Gdzie ja jestem?”
„Upadłaś z drabiny i uderzyłaś się w głowę… Chyba na chwilkę odleciałaś do innego świata. Martwiłem się, że stało Ci się coś poważnego.”

Cóż, czyli to wszystko to znów wytwór mojej wyobraźni. Podziękowałam swojemu „opiekunowi” i pospiesznie udałam się do windy.
„Zaczekaj!” – podbiegł do mnie w ostatnim momencie. „Czy nie chciałabyś może wybrać się ze mną… na kawę? A może drinka? Oczywiście zrozumiem jeśli nie…”
„Z wielką chęcią” – odpowiedziałam, a zaraz potem złożyłam na jego ustach najbardziej namiętny ze wszystkich pocałunków.
„Do zobaczenia wieczorem!”
Przyjemne i ciepłe promienie słoneczne powoli wdzierały się przez niezaciągnięte żaluzje. Dzień budził się leniwie i spokojnie, rozlewając po mojej sypialni wiosenną świeżość. Przeciągnęłam się z wdziękiem kocicy się w miękkiej, pachnącej olejkiem lawendowym pościeli, spoglądając kątem oka na stojący obok łóżka budzik. Było już kilka minut po siódmej i dlatego instynktownie zerwałam się na równe nogi. Łapiąc w pośpiechu rzucony na toaletkę szlafrok, z impetem wbiegłam do łazienki. Dopiero kiedy moje ciało zrosiły obficie strumienie chłodnej wody, zorientowałam się… że tego dnia miałam dzień wolny od pracy! Mój szef nagrodził mnie w ten sposób za dwutygodniową pracę nad bardzo ważną inwestycją, a ja z przyzwyczajenia zapomniałam o tym fakcie… Prysznic oczywiście dokończyłam, lecz w nieco cieplejszej wodzie. Mając cały poranek dla siebie, wykorzystałam go na nałożenie maseczki i staranne wmasowanie masła kakaowego w całe ciało. Nim jednak zabrałam się za przygotowanie pożywnego śniadanka, postanowiłam jeszcze przez chwilę przytulić głowę do poduszki…Ding-dong! Z przyjemnej drzemki wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Byłam szczerze zdziwiona tym faktem, bowiem nie spodziewałam się wówczas żadnych odwiedzin, wliczając w to nawet kuriera i listonosza. Leniwie zwlekłam się z łóżka, a że ubrana byłam jedynie w różową, koronkową bieliznę, zarzuciłam na siebie cieniutki, satynowy szlafroczek i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je niemal bezwiednie, bez zerkania przez wizjer.
„Cześć Weronika! Jak się masz?”
Zszokowana wpatrywałam się w przybysza z otwartymi ustami. Przez kilkanaście minut nie odróżniałam docierających do mnie bodźców z jednego, prostego powodu… w progu moich drzwi stał Tomek. Przystojny – jak zwykle, szarmancki – jak zwykle, zniewalający – jak zwykle. Tylko co go do mnie sprowadziło?
„Wejdź proszę…” – szepnęłam zakłopotana, osłaniając niezakryte ciało szlafrokiem. Fakt ten oczywiście nie umknął jego uwadze.
„Wybacz, że nachodzę Cię o tej porze, ale nie mogłem Cię uprzedzić. Zdaje się, że masz wyłączony telefon. [Racja. Rozładował się.] Szef potrzebuje Twojej sygnatury na kilku papierkach i to podobno bardzo pilnych. Normalnie pewnie nie fatygowałby mnie do Ciebie, ale przecież nie chciał psuć Ci urlopu, który sam podarował…”
Instynktownie wyczułam w jego głosie nutkę zazdrości.
„Pokaż mi te dokumenty. Załatwimy to od razu.”
Posłusznie podsunął mi kilka druczków i długopis, na których starannie wykaligrafowałam swoje imię i nazwisko.
„To wszystko?” – zapytałam z uśmiechem.
„Tak… chociaż… pomyślałem, że skoro już niepokoję Cię wczesnym rankiem, to przynajmniej zaserwuję Ci śniadanie.” Mówiąc to wyciągnął z papierowej torebki dwie duże kawy, świeżo wypieczone bajgle i pękate donuty z różowym lukrem. Byłam tym doprawdy poruszona i zaskoczona.
„Rozumiem, że zjesz ze mną?”
„Przewidziałem, że mi to zaproponujesz…” – przyznał nieskromnie. Uśmiechnęłam się i zaprosiłam go do stolika w kuchni.
Pochłanialiśmy śniadanie śmiejąc się i dyskutując o wydarzeniach w naszej firmie, gdy nagle jego telefon zadzwonił.
„Tak tak, szefie. Już wracam. Będę niebawem… Za godzinę. Dlaczego tak późno? Mam jeszcze bardzo ważną sprawę do załatwienia.”
„O jaką sprawę chodzi?” – zapytałam, gdy zakończył rozmowę.
Nie odpowiedział, lecz uśmiechnął się zalotnie, spoglądając na mnie w taki sposób, że rozkoszne ciarki wystąpiły na moich plecach. Wbijając swój wzrok w moje usta umazane różowym lukrem, delikatnie nasunął dłoń na moje kolano.
„Weronika… Jesteś bystrą dziewczyną. Przecież wiesz…”
Zastygłam w bezruchu, a wtedy jego język bez skrępowania zdjął z moich ust resztkę słodyczy. Łagodnie pogładził mnie zewnętrzną stroną dłoni po policzku, delikatnie rozwiązując i opuszczając po moich ramionach satynowy szlafrok. Zadrżałam, pokrywając się rumieńcem skrępowania i nieśmiałości. Nie uszło to jego uwadze.
„Tak słodka, tak niewinna… Gdyby nie te obłędne piersi mógłbym pomyśleć, że oto trzymam w swoich ramionach nastoletnią dziewicę…” – rozmarzył się. Po chwili zabawy z zapięciem mojego biustonosza, ponownie wpił się w moje usta, a ja nieśmiało odwzajemniłam jego pocałunek. Wówczas jego ręka delikatnie wsunęła się pod materiał mojej bielizny, bardzo szybko odnajdując najczulsze punkty mojej kobiecości. Postanowił pozostać tam, dopóki jego palce nie uświadczyły wilgotnej i ciepłej stróżki, wypływającej z mojego wnętrza. Międzyczasie całą moją szyję, piersi i włosy pokrył milionem czułych pocałunków… tak starannych i przemyślanych, jak gdyby ten moment zaplanował od pierwszego dnia pracy przy biurku obok… Zna mnie bardzo dobrze. Wie jaką pijam kawę i co jadam na śniadanie. Przekonałam się też, że jest on również doskonale zorientowany w pieszczotach, które sprawiają mi największą przyjemność. Tak wiele serca i czułości wkładał w każdy dotyk popełniony na mojej skórze, że nie sposób było odmówić mu drobnego rewanżu, kiedy zniecierpliwiony popychał moją głowę ku dołowi… Jego rozporek dosłownie pękał w szwach. Należało wreszcie uwolnić jego męskość z okowów bawełnianych bokserek i eleganckich spodni, a potem delikatnie pieścić ustami i palcami otaczające go klejnoty. Delikatnie przygryzałam od czasu do czasu aksamitnie gładką skórę, wodząc wskazującym palcem po centralnie przebiegającym szwie.

„Dość już, bo oszaleję…” – wymruczał mi nad uchem, a zaraz potem popchnął moje usta na swoją potężną męskość. Zakrztusiłam się, a wtedy on cicho zaśmiał się, jeszcze mocniej przyciskając się do mojego gardła. Nie mogłam złapać już tchu, a on wciąż penetrował zakamarki moich ust, przeplatając obie ręce kosmykami moich włosów. Nagle przerwał pieszczotę i pochwycił moje ciało, ostentacyjnie rzucając je na kuchenny stół, niczym szmacianą lalkę. Jego agresywne zagrania przeplatały się z momentami czułości, delikatności i gracji… to niezwykłe, jak elastyczne i zaskakujące potrafią być męskie preferencje i zachowania. Wciąż mając przed oczami jego podniecony wyraz twarzy, sama wreszcie poczułam się gotowa na przyjęcie go wewnątrz mnie. Doskonale wiedział o tym, jak gdyby jego męska intuicja czytała z moich myśli niczym z otwartej księgi. Przez chwilę gładził moją wilgotną łechtaczkę miękkim czubkiem penisa, a kiedy z mojego gardła wyrwał się pierwszy jęk, gładko i swobodnie wsunął się we mnie całą swoją obfitością i ciężarem… Odkryłam, że nasze ciała pasują do siebie jak dwa puzzle tej samej układanki. Uzupełnialiśmy się, tworząc ciasny układ wzajemnych pieszczot i stymulacji, budujących w nas jeszcze większą pasję i pożądanie. Przyspieszaliśmy tempa i na powrót zwalnialiśmy je, gdy temperatura podnosiła się zbyt wysoko. Nie chcieliśmy przecież, by nasze ciała zbyt szybko i zbyt łatwo odurzyły się potężną dawką orgazmowych endorfin. Ach, jakże było to trudne wyzwanie. Zwłaszcza, gdy jego dłonie ponownie zanurzyły się między moimi piersiami, zaciskając na nich głodne dotyku palce. Niespodziewanie, w tej samej chwili przeszyła nas fala nieopisanej rozkoszy. W tej samej sekundzie, powtórzyliśmy swoje imiona, jak w najczulszych momentach amerykańskich filmów „lekko erotycznych”. Spełnieni i radośni, rześcy jak wiosenne słońce, złączyliśmy się w romantycznym uścisku, który Tomek z gracją przeniósł na łóżko w sypialni. Wpatrując się w moje oczy, wciąż gładził ramiona i policzki, wykrzywiając swoje usta w rozmarzonym uśmiechu.
„Szef pewnie mnie zabije, ale nie dbam o to. Oddałbym wszystko, żeby móc to jeszcze powtórzyć.”
„Oczywiście, że możesz…” – pomyślałam w duchu. Przecież nie wypowiem tego na głos, wolę wydawać mu się bardziej niedostępna. Nie musi tak od razu dowiadywać się, jak bardzo szaleję na jego punkcie…

… i jak fantazje o nim wypełniają całe moje wiosenne poranki…

„Czyż nie jest śliczny?”
„Tak! Jest cudowny! Taki malutki i słodki jak cukierek!”
„Jakie nosi imię?”
„Miki”
„Och! Zazdroszczę Ci, że go znalazłaś.” – oto jak koleżanki z pracy przyjęły wiadomość o moim nowym nabytku. Właściwie całe biuro żyło dziś akcją ratunkową w moim wykonaniu, chwaląc mnie za odwagę i chęć niesienia pomocy bezbronnym istotkom. Ze względów oczywistych pominęłam tę bardziej istotną dla mnie część wydarzeń, ale i bez kontekstu erotycznego cała historia zyskiwała na rozgłosie. Po pracy, jeszcze przed głównym wyjściem zagadnął mnie szef. Elegancki, szarmancki, z każdym dniem coraz przystojniejszy.
„Słyszałem, że przygarnęłaś małego Yorka. Nie wiedziałem, że lubisz zwierzęta.”
„Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz…” – szepnęłam zalotnie w jego stronę. Zauważając jego skrępowaną minę, dodałam małe wyjaśnienie:
„Zawsze kochałam psy. Myślałam nawet o kupnie szczeniaczka jakiś czas temu i szukałam odpowiedniego dla siebie. Widać, że sytuacja się odwróciła i to on mnie znalazł.”

Szef uśmiechnął się pod nosem, otwierając mi drzwi. Kątem oka dostrzegłam, jak wodzi wzrokiem po mojej pupie.
„Może podwiozę Cię do domu? Będę jechał w tamtym kierunku, więc jeśli masz ochotę…” – zaproponował nieśmiało.
„Jasne! Dziękuję. Zawsze to lepsza alternatywa od podróży zatłoczonym autobusem miejskim.” – odparłam zadowolona.
„Cóż, chyba czas pomyśleć o samochodzie służbowym dla Ciebie. Myślę, że zasługujesz nie tylko na awans, ale i wiele większych udogodnień…” – wyszeptał tuż obok mnie, otwierając mi drzwi do swojego Porsche. – „Jesteś mi bardzo potrzebna.”

Szok i niedowierzanie. Czyż może zdarzyć się coś lepszego od takiej pochwały i zapowiedzi awansu? A jednak – może. Podjeżdżając na parking nieopodal mojego mieszkania, drogę gwałtownie zajechał nam czerwony mustang, którego właściciela zdążyłam już poznać. Serce zabiło mi jak oszalałe. Oby tylko nie doszło do starcia między nimi. Niestety…
„Pan wybaczy – krzyknął przez odsuniętą szybę do właśnie wysiadającego Bartka – ale właśnie bezczelnie zablokował mi Pan wyjazd tej strony. To zupełny brak kultury.”

Zmroziło mi krew w żyłach.
„Ależ absolutnie. Mam prawo tutaj stać. To miejsce parkingowe jak każde inne. Nich Pan nie będzie takim frustratem.” – odparł drwiąco Bartek. I wtedy zauważył mnie, siedzącą w samochodzie szefa. Nie wyglądał na zadowolonego, jednak zachował resztki przyzwoitości i nie zdradził faktu istnienia między nami jakiejkolwiek zażyłości. Podziękowałam szefowi za podwiezienie, a ten odjechał z parkingu z piskiem opon. Musiał być koszmarnie wściekły. Jestem jednak prawie pewna, że widział, jak Bartek pocałował mnie na powitanie i szybko zaciągnął w stronę mieszkania. Jaka była prawda, nie dowiem się pewnie nigdy. Chociaż…
„Kto to był? Ten facet, który podrzucił Cię z pracy?” – zagadnął mnie, gdy leżąc wygodnie z drzemiącym pomiędzy nami Mikim popijaliśmy wspaniałe różowe wino.
„To mój szef. Ale nie musisz być o niego zazdrosny. Nic mnie z nim nie łączy.” – dodałam na wszelki wypadek.

Uśmiechnął się łagodnie, przeczesując palcami moje włosy.
„Jestem zaskoczona, że jeszcze dziś przyjechałeś. Nie myślałam, że zobaczę Cię tak szybko.” – przyznałam po dłuższej chwili milczenia.
„Przecież obiecałem… Obiecałem, że to nie będzie koniec.”
„Więc to tylko początek.”
„Mam nadzieję. Ale najwięcej zależy od Ciebie…”

Teraz to ja spuściłam oczy po sobie, czując obezwładniające mnie zawstydzenie. Wtedy Bartek uniósł mój podbródek i ponownie spojrzał na mnie tak głęboko, że jego wzrok dotarł we mnie tam, gdzie byłam już naprawdę wilgotna.
„Nie potrafię tego powstrzymać, co dzieje się w mojej głowie. Cały czas myślę o Twoim ciele i nadal mam ochotę…
„Gdzie jest Miki?” – nagle zdałam sobie sprawę z nieobecności mojego pupila – „Miki!”

Wtedy spod łóżka wybiegł zadowolony piesek, trzymający w pyszczku małe plastikowe opakowanie. Aż zastygłam w bezruchu widząc, jak Bartek spogląda na pudełko, a potem na mnie, z coraz to większym niedowierzaniem… Elastyczny wibrator analny. Jeszcze nie odpakowany. Co za historia…
„Hej, Mała! Nie wiedziałem, że lubisz takie zabaweczki!” – zaśmiał się serdecznie.
„Ja … tylko… to znaczy…” – jąkałam się czerwona jak dorodne jabłuszko w sadzie.
„Skarbie! Nie musisz mi się tłumaczyć. Ale to miłe z Twojej strony, że zostawiłaś testowanie tego cudeńka właśnie dla mnie…”

I nim zdążyłam wytłumaczyć swoje pozorne zamiłowanie do zabawkowych dewiacji, Bartek z rozbawieniem wydobył jego zawartość, a potem wyciągnął kieliszek z mojej dłoni i odłożył do na bok. Ponownie przyciągnął mnie do siebie, a że byliśmy już w samej bieliźnie, to nie trudno było zauważyć jego potężną erekcję pod bokserkami.
„No dalej, wiesz co robić…”

Oczywiście, byłam w pełni świadoma, czego potrzeba przystojniakowi takiemu jak on. Zsunęłam więc tylko elastyczną bieliznę i uwolniłam jego męskość z okowów materiału. Wyczuwając bliską obecność kobiecych ust, zdawało się, że urósł jeszcze bardziej. Zapominając już o ówczesnej kompromitacji, zajęłam się pieszczotami jego najbardziej wrażliwych okolic. Początkowo tylko muskałam ustami sam delikatny czubek, aby potem wprowadzić go głęboko i wąsko, aż po same migdałki, łagodnie ssąc i obejmując językiem. Klęcząc przede mną na łóżku, wyciągnął dłonie przed siebie i powoli odchylił sznureczek moich stringów, masując pełen owal pośladków. Jego palce bardzo szybko zawędrowały wtedy w okolice mojej drugiej szczelinki. Nie przejęłam się tym i z pasją kontynuowałam oralne pieszczoty mojego kochanka. Nagle coś wilgotnego i chłodnego wsunęło się między moje pośladki! Nim zdążyłam jednak zaprotestować, obezwładniły mnie absolutnie doskonałe wibracje, które tylko wzmogły mój apetyt na więcej. Podwójna rozkosz? Czemu nie… Wygięłam się jak kotka, mrucząco zachęcając partnera do odkrycia tajników wolnej i bardzo już spragnionej dziurki. Nie musiałam czekać zbyt długo. Wystarczyło kilka chwil, aby zaatakował mnie od tyłu i nacierając z pełnym impetem wypełnił mnie aż po brzegi. Fala rozkoszy przelała się przez nasze ciała, odbierając nam dar trzeźwego myślenia. Teraz liczyła się dla nas tylko ta chwila i ten moment, gdy on, tak łagodnie i spokojnie przesuwał się w moim ciele, odczuwając także wibracje, którymi rozmyślny gadżet raczył wnętrze mojej drugiej szczelinki. Bartek jeszcze w połowie się nie rozgrzał, kiedy ja szczytowałam po raz pierwszy, krzycząc i wijąc się pod ciężarem jego ciała. Nie zamierzał ustąpić nawet na sekundę, pragnąc czerpać ze mnie każdą intensywną impulsację pobudzonych przez orgazm mięśni. Kolejna dawka rozkoszy znów narastała w szaleńczym tempie, nie pozwalając mi oddychać i krzyczeć. Jedynie pojedyncze półsłówka mogły wydobywać się z mojego gardła. Bartek oddychał coraz szybciej i szybciej, a ułożonymi na biodrach dłońmi przyciągał mnie co raz szybciej ku sobie. Od czasu do czasu badał palcami moje sterczące sutki lub też przesuwał się niżej, drażniąc opuszkami chętną do zabawy łechtaczkę. Kolejny orgazm wstrząsnął moim ciałem, nad którym praktycznie nie miałam już władzy. Opadłam bezładnie na miękką pościel, pozwalając mu w pośpiechu opuścić moje ciało. Prawą ręką odsłonił moje długie włosy i natychmiast sam dostąpił niebagatelnej ekstazy. Nektar jego rozkoszy obficie zrosił moje pośladki, plecy i uda, spływając perlistymi kropelkami po napiętej skórze, wprost na śnieżnobiałe prześcieradło.

Tej całej scenie przyglądał się Miki, przechylając swoją mądrą główkę na bok. Nie przeszkadzał, nie podchodził, pozwalając nam nacieszyć się w pełni swoją obecnością. Zupełnie jak gdyby cieszył się z takiego obrotu sprawy… Mądry piesek.

Scroll to Top