Po prostu…Erotyk

Nie znalazłem tematu w którym można się przedstawić będąc nowym (szkoda – może by się taki przydał…), więc postanowiłem przywitać się opowiadaniem. Tematyka wiadoma, chociaż ujęta w sposób bardziej romantyczny niż „mięsny”. Ja tak wolę.
Mam nadzieję że się spodoba.

…I potem nie potrzebowaliśmy już żadnych słów. Staliśmy nadzy naprzeciw siebie, nasze oczy lśniły tym jedynym i niepowtarzalnym blaskiem, który pojawia się tylko wtedy, gdy wszystko zostaje ujawnione, gdy sekrety przestają istnieć. Wtedy pozostaje już tylko ostatecznie zjednoczenie się w jeden byt, jedną świadomość, świadome siebie jestestwo…integracja, połączenie za pomocą fizycznych doznań w ponadzmysłową Istotę, myślącą i czującą…szczęśliwą bez reszty. Taką, jaką my byliśmy.
Ujęła mnie za rękę. Ten, kto tego nie przeżył nie ma pojęcia, jak dotyk dwóch dłoni potrafi być w tym momencie elektryzujący, jak zwykłe zetknięcie się porów skóry wyzwala w ciałach reakcję, wstrząs…który odmienia nas, dodając nam sił ? i zabierając nam je. Kiedy z leciutkim uśmiechem nakierowała mą dłoń na swoją pierś ? wiedziałem już, że zostałem pobłogosławiony szczęściem, które dane mi zostało w ilości niemalże przekraczającej granice mojego pojmowania.
Ostrożnie począłem pieścić jej sutki i poczułem, jak twardnieją, jak piersi stają się większe, pełniejsze…jak jej oddech staje się urywany i głośny. Powoli zbliżyłem się do niej i otworzyłem swe usta, niczym do pocałunku.
Dała się zwieść. Nie oczekiwała, że ominę jej oczekujące, wilgotne wargi i zagłębię się w cudowną dolinę pomiędzy szyją i ramieniem. Krzyknęła cicho, gdy przywarłem ustami do jej skóry i począłem drażnić ją językiem. Uciskałem tą opinającą mięśnie, cudowną gładkość, nieśmiało ssałem, wciągając jednocześnie nieziemski zapach jej gęstych włosów, które muskając moją twarz dawały nadzieję obietnicy, która nigdy nie została wypowiedziana. Poczułem jej ręce, pieszczące moją głowę, tulące mnie do siebie…uwodzące mnie pieszczotami , które będą wiecznie trwać, bo jakże może być inaczej, to przecież wbrew naturze by coś tak wspaniałego mogło się kiedyś skończyć…
Wreszcie udało jej się odszukać moje usta, zamknęła mi je długim, i namiętnym pocałunkiem. Chłonąłem sobą jej smak, penetrowałem ją, nasze języki wirowały ze sobą w jakimś dziwnym tańcu, nie pozostając w bezruchu nawet przez sekundę, zdawałoby się, że są niezależne od nas, że odgrywają sztukę, której jesteśmy tylko obserwatorami. Jej ręce bładziły po całym moim ciele, pieściły mnie, sprawiały, że czułem niemal fizyczny ból z nadmiaru rozkoszy. Aż wreszcie jedna z nich znalazła drogę do tego, co definiowało moją męskość i scisnęła. Poczułem falę gorąca, przebiegającą od koniuszków palców u stóp aż do głowy. Organizm mój sygnalizował swą gotowość wszystkimi komórkami. Jednakże nie chciałem mu ulec. Jeszcze nie. Stanowczo odsunąłem jej rękę. To nie była odpowiednia pora. Wiele pozostało do zrobienia.
Wolno ułożyłem ją na łóżku, moje ręce ruszyły na podbój fortecy, o której wiedzieliśmy z góry, że ulec musi. Drążyłem rękami każde jej rozkoszne zagłębienie, te wszystkie krzywizny, odbierałem impulsy wysyłane przez jej rozgorączkowaną, ognistą czeluść, lecz nie chciałem jeszcze się w niej zagłębiać. Zamiast tego przesuwałem się po jej nogach, coraz wyżej i wyżej…całowałem każdy ich fragment, doznawałem ich na wskroś.
W perfidny sposób ominąłem to, co wilgotnie czekało na mnie, niemalże usłyszałem jęk zawodu, jaki wydał każdy zakamarek jej jestestwa. Poznałem wspaniały, gładki brzuch, po czym dotarłem do dwóch cicho łaknących wzgórków. Bałem się, że eksplodują pod moimi pieszczotami, jednakże podjąłem to ryzyko. Pieściłem powoli jej lewy sutek, po czym znienacka przywarłem do niego ustami. Szarpnęła się lekko, jej ręce chciały mnie odepchnąć ? lecz jakby zabrakło im siły. Nie była w stanie mnie powstrzymać ? ani teraz, ani nigdy. Oboje to wiedzieliśmy.
Miała dosyć. Wiedziałem to. Wołała mnie, choć nie była w stanie ubrać tego w słowa…bo zepsułyby one całą atmosferę.
A ja byłem gotów odpowiedzieć na to wołanie.
Było mokre. I było wspaniale łaknące. Poczułem ten jeden, niepowtarzalny zapach, który zakodowany został w moich myśłach, jeszcze przed urodzeniem. Wiedziałem, że czekał już na mnie w bezruchu i ciemności przed powstaniem Kosmosu…a i ja zrozumiałem, że do tej pory byłem tylko pustą skorupą, która wołała o wypełnienie przez tą rozkoszną nieskończoność…
Złożyłem w środku długi pocałunek. A potem pospieszyłem, by dać jej wreszcie to, czego oboje chcieliśmy.
Wiedziałem, że z początku muszę być delikatny. Kiedy oboje byliśmy gotowi ? spojrzałem jej w oczy i pchnąłem.
Zakrzyczała jak mewa, lecz zamknąłem jej usta pocałunkiem. Wiedziałem, że w tym momencie dźwięki mogą tylko wszystko popsuć. Wiedziałem również, że będzie to najdłuższy pocałunek w moim życiu.
Kiedy wreszcie oboje dostroiliśmy się do tego jedynego, niepowtarzalnego rytmu, dałem się porwać fali, która zabrała ze sobą wszystko ? moje myśli, moją przeszłość, całe moje istnienie…Wszechświat zbiegł się w jednym, jedynym punkcie, w którym nasze ciała pędziły, leciały gdzieś przed siebie, coraz szybciej i coraz dalej, przez obszary w których grzmią błyskawice a rzeki światła zbiegają się, by wpłynąć do wielkiego morza, w którym nic już nie jest ważne, w którym nie ma niczego, oprócz wielkiej, rodzącej się nieśmiało gdzieś w naszym wnętrzu rozkoszy, coraz bardziej wszechobecnej i wszechogarniającej…a my mkniemy do niej, zatraciwszy się całkowicie w grzesznej głębinie, modląc się o spełnienie, które zaczyna nas ogarniać, zamieniając nas w dwie istoty, nieświadome niczego oprócz płomienistego sztyletu, który je spaja, rozżarza się i…oooch!

pęka. Przesilenie, droga ze szczytu odbiera nam resztki tchu w piersiach. Z naszych myśli znika migotliwa czerwień, powoli wraca do nas rzeczywistość. Wszystko zostało ukończone.
Leżę obok niej, radując się jej obecnością. Jest szczęśliwa, widać to po niej. Oboje doświadczyliśmy czegoś wielkiego, wspaniałego, do czego ? podświadomie – dążyliśmy w życiu. Teraz możemy umrzeć, bo wreszcie to osiągnęliśmy. Oboje. Razem.
– Kocham cię, Zbyszku…- szepcze pod nosem, po czym zapada w zasłużony sen.
Patrzę na nią jeszcze przez chwilę. Śpi naga ? i piękna – na zmiętej pościeli, będącej rezultatem naszego wspólnego zatracenia. Powoli wstaję, ubieram się. Oszołomienie całkowicie mnie opuszcza.
Przyłapuję się na tym, że nie mogę powstrzymać płynących po twarzy łez. Właśnie poznałem prawdziwe oblicze świata, okrutnego, w którym nie ma miejsca na nadzieję, a miłość jest tylko pustym słowem. Nareszcie wiem wszystko. Nareszcie jestem mądry.
Ja nie nazywam się Zbyszek.

Scroll to Top