Rendez-vous

Stałaś oparta o prostokątny cokół stojącej przy fontannie rzeźby. Czarna, luźna sukienka układała się na twoim smukłym ciele, falowała lekko poruszana ledwo wyczuwalnymi podmuchami wiatru. Patrzyłaś w ziemię, ciemne włosy opadały, zasłaniały twarz. Wydałaś mi się bardzo piękna.
Byłem jeszcze kilkanaście kroków od ciebie, kiedy podniosłaś wzrok prosto na mnie, jakbyś wiedziała że to właśnie ja się zbliżam. Poznałaś od razu, uśmiechnęłaś się, w pięknych oczach zobaczyłem autentyczną radość. Kiedy mnie objęłaś na przywitanie poczułem po raz pierwszy tą niesamowitą kombinację ciepła, gładkości i miękkości skóry, zapachu ciała. Uderzyło to we mnie jak impuls elektryczny, rozlało się po całym ciele dreszczem. Wiedziałem już, że ta noc nie będzie zwyczajna. A przynajmniej bardzo chciałem, żeby nie okazała się taką.

***

Od samego początku mnie prowokowałaś, sprawdzałaś i bawiłaś się. Gestem, dotykiem, spojrzeniem, aluzją słowną mówiłaś mi: „Bierz”, chciałaś żebym pękł. Chociaż kosztowało mnie to dużo, nie dawałem się, udawałem że niczego nie widzę, nie rozumiem i nie wiem o co chodzi. Wiedziałem. Wiedziałem, bo właśnie dla takiej ciebie przyszedłem na to spotkanie.
Poza tym chciałem przekonać się ile ty wytrzymasz, kiedy zmiękniesz, jak długo będziesz to chciała ciągnąć. Zabawa może głupia i szczeniacka ale niesamowicie nakręcająca i na swój sposób śmieszna, taka ciuciubabka na emocje z otwartymi oczami. Bawiliśmy się tak dość długo – cały pobyt w restauracji i spacer po mieście, aż pod same drzwi mojego mieszkania. Tam gra się skończyła.

***

Ledwo zdążyłem zamknąć zamek w drzwiach chwyciłaś mnie za ręce, odwróciłaś twarzą ku sobie, pchnęłaś na ścianę. Poczułem na ustach miękkość i chłód twoich warg, twoje ręce oplatające mi szyję, ciało dociskające się do mojego. Objąłem cię, oddałem pocałunek, przesunąłem dłonią wzdłuż pleców. Całowaliśmy się jak dwójka napalonych smarkaczy, zachłannie, mocno, głęboko. Jak długo? Sam nie wiem. Czułem się kompletnie ogłuszony nawałą emocji, bodźców, siłą żądzy, wszystkiego tego co z ciebie emanowało a czego nie umiałem nazwać. Upajałem się tym, nakręcałem, rozpalałem coraz bardziej. Zacząłem Cię rozbierać, zdejmować sukienkę, potem stanik i majteczki. Ty wcale nie pozostawałaś mi dłużna i droga do sypialni zasłała się naszymi ubraniami, jak droga uciekającej armii ciałami jej padłych w czasie odwrotu żołnierzy. W końcu nie zostało nic. Kiedy usiadłem na krawędzi łóżka ty wskoczyłaś mi na kolana, oplotłaś nogami jak trująca roślina, chwyciłaś głowę kierując mnie na unoszące się w rytm oddechu piersi. Przyssałem się do jednej, lizałem językiem, ssałem ją, napędzany twoimi westchnieniami, a kiedy ugryzłem lekko brodawkę nagrodziłaś mnie głośnym jękiem i znowu wpiłaś się w moje usta z podniecającą dzikością. Zapamiętałem niesamowitą intensywność tamtych doznań, zupełnie jakby ktoś moje zmysły podłączył do wzmacniacza. Gładkość twojej skóry, zapach, smak… Wszystko było nieprawdopodobnie, prawie nierealnie silne. Pamiętam, że w tamtej chwili chciałem zostać tak złączony z tobą już zawsze.
Ty miałaś widać nieco inne zdanie, bo nagle oderwałaś się ode mnie, pchnęłaś głębiej na łóżko, kazałaś leżeć. Uklękłaś nade mną z drapieżnym uśmiechem i błyskiem w oczach, powoli nabiłaś się na mnie wciąż patrząc mi w oczy, każąc szukać w twoich rozkoszy i ekstatycznej radości z tego co się dzieje. Uniosłaś się wolno, wolniutko i tak samo opuściłaś w dół. Jeszcze raz. Jeszcze. I znowu. Ciągle w tym samym tempie, jednostajnie, monotonnie, płynnie, zupełnie jakbyś delektowała się każdym drgnieniem czy poruszeniem mojej męskości w twojej rozpalonej i mokrej dziurce, czy ruchami moich dłoni na twoich piersiach. Nie chciałem tak. Byłem już na granicy, rozpalony jak hutniczy piec, chciałem skończyć, bo ta obezwładniająca rozkosz bombardująca mnie z każdej strony stawała się bolesna jak tortury. Wiedziałaś o tym, specjalnie mnie męczyłaś, cieszyłaś moim zniewoleniem i swoją władzą. Ty też byłaś bliska finału, czułem to, widziałem, słyszałem w coraz głośniejszym, coraz bardziej spazmatycznym jęku wyrywającym się spomiędzy warg, jednak nie szłaś na łatwiznę, tylko pognębiałaś mnie coraz bardziej, znacząc mój tors śladami paznokci. W końcu zbuntowałem się. Objąłem cię i położyłem na sobie, pocałowałem mocno, językiem penetrując wnętrze twoich ust, przygryzając na koniec mocno twoją dolną wargę. Jęknęłaś jeszcze głośniej, mocniej poruszając biodrami. Kiedy ugryzłaś mnie w szyję nie wytrzymałem. Orgazm przewalił się przeze mnie z siłą i szybkością lawiny, dewastując mnie do reszty. Kiedy moje nasienie rozlało się w tobie poczułem rytmiczne skurcze, twoje jęki przeszły w krzyk, całe ciało stężało w bezruchu i trwało tak jakby zaklęte. Kiedy opadłaś na mnie mokra, zziajana, uśmiechnięta chciałem coś powiedzieć, teraz już sam nie pamiętam co. Położyłaś mi palce na ustach, zabroniłaś, zamiast tego przytuliłaś się mocno. Nie wiem czy w nagrodę, czy dla przekory ugryzłaś mnie w ucho, a wtedy…
… obudziłem się. Sam. Obok mnie nie było nikogo. To wszystko to był tylko sen.
Opadłem na poduszki z głośnym przekleństwem myśląc jakie to życie jest cholernie niesprawiedliwe i wredne.
Po chwili złapałem za telefon.

Scroll to Top