Samotnica

Wiosna tego roku nie należała do najcieplejszych. Nocą temperatura sięgała zera, zaś w dzień zimne podmuchy wiatru przenikały ciała śpieszących ulicami ludzi. Wilgotne powietrze potęgowało jeszcze wrażenie chmurnych, mokrych od częstego deszczu dni. Rzadkie, miejskie drzewa nieśmiało prezentowały swoje wciąż nagie konary. Wprawdzie gdzie niegdzie pojawiały się maleńkie zielone pączki, ale rzeczywisty chłód nie pozwalał im się rozwinąć.

Leokadia wstała wcześnie. Otwarła na oścież okno sypialni i mocno wciągnęła chłodne powietrze poranka. Słońce uparcie przebijało się przez gęste chmury. Wrażenie ciepła bijące od jego żółtej tarczy było minimalne. Kobieta spojrzała na ulicę. Ruch samochodów był niewielki. Tutaj nigdy nie było dużego ruchu. Ulica na której mieszkała Lotka, należała raczej do peryferii miasta. Niewielkie, czteropiętrowe, zwarte bloki, wąskie uliczki przypominające raczej parkowe alejki, sklep spożywczy, jarzyniak, apteka i osiedlowy basen. To byłoby wszystko, co miała w zasięgu spaceru. Po więcej, musiałaby ruszyć w „miasto”. Ale to więcej, nie ciągnęło ją tak bardzo, żeby pragnęła mu ulec. Lubiła swoje osiedle, a „w miasto” wybierała się tylko w sytuacjach awaryjnych i z prawdziwą niechęcią.
Centrum życia Leokadii to basen. Była tam sprzątaczką. Co dzień wieczór z pełną pieczołowitością myła ubikacje, prysznice, podłogi. Dawała z siebie wszystko, byle tylko jutrzejsi amatorzy miejskiego basenu nie mogli jej wytknąć niechlujstwa, lub braku staranności.
Dla obcych ludzi świat Lotki był niedostępny. Miała swoją rzeczywistość i swoje pomysły na życie. Żadnych przyjaciół, koleżanek, żadnych sąsiadów mogących wepchać się z butami w jej czyściutkie, bezproblemowe, spokojne życie. Ciekawe, że nikt nigdy nie uznał ją za dziwaczkę – samotnicę. Bo też, nikt nigdy nie zauważył, że jest dziwna i sama. Jakimś cudem przemykała się między ludźmi, nie zwracając niczyjej, zbytniej uwagi. A jeśli już ktoś wścibski zdążył spojrzeć ciekawie w jej oczy, momentalnie promienny uśmiech rozjaśniał jej twarz, dając do zrozumienia, że jest w miarę szczęśliwą mieszkanką osiedla. Ma swoje życie, swoje wzloty i upadki i zapewne ludzi, którzy na co dzień jej towarzyszą.
Nic interesującego. Nic, czym można by bezkarnie nakarmić swój język, oraz poczucie własnej wyższości. Leokadia była takim zwykłym nie zmieniającym się elementem osiedlowego życia. Wstawała rano, jadła śniadanie, gotowała obiad, sprzątała mieszkanie. Potem telewizor i krótka drzemka. O ósmej wieczór szła do pracy. Myła, sprzątała, by na koniec, przy słabym świetle pływać nago i samotnie do pierwszej, drugiej w nocy. Zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie, że jest na pełnym morzu. Delikatne fale pieszczą jej nagie ciało, a groźne, morskie zwierzęta pilnują jej spokoju. Czuła się bezpieczna, odprężona i…naprawdę wielka. Czuła, że jest sama na tej planecie, a reszta jej gatunku już dawno wyemigrowała w kosmiczną przestrzeń, ze strachu przed wyimaginowaną zagładą. Była szczęśliwa. Była panią tej planety. Była królową. Była… i trwała w morskiej, kołyszącej ją toni. Cud życia… cud istnienia… Gładziła wtedy swoje ciało i z pasją oddawała się masturbacji. Unosząc się na wodzie, masowała swoje piersi, ściskała pośladki i uda. Potem odwracając się twarzą do dna basenu, wkładała palce do cipki i posuwała się tak długo, aż jej ciało łagodnie opadło na dno. Póki starczyło jej oddechu, jej cipka otrzymywała żelazną porcję palcówki, a łechtaczka była agresywnie pocierana. Zwykle spazm orgazmu wstrząsał jej ciałem, kiedy była jeszcze na dnie i trwał, póki nie wypłynęła na powierzchnię. Oddychała wtedy szybko i zachłannie, jakby dopiero co zwiedziła mroczne, morskie głębiny… Lotka przymknęła okno i zajęła się zwykłym, codziennym harmonogramem dnia. Chciała dziś wcześniej iść do pracy. Wiedziała, że kilka szkolnych wycieczek przewali się tego dnia przez basen. Te wstrętne bachory potrafiły naprawdę porządnie nabrudzić. W takich wypadkach znacznie dłużej schodziło jej sprzątanie, a czas uciekał i na samą przyjemność pływania pozostawało go niewiele. Poza tym, dzieciaki szybko się znudzą, a basen znacznie wcześniej zupełnie opustoszeje.
Wyszła z domu o szóstej wieczór. Po piętnastu minutach była już na miejscu. Tak jak się spodziewała, w środku był tylko stróż. Bąknęła przelotnie „dobry wieczór” i szybkim krokiem przeszła do szatni. Dostrzegła, że stróż chce jej coś powiedzieć. Wzruszyła tylko ramionami, nie reagując na jego ochotę do rozmowy. Nigdy z nim nie rozmawiała, więc i teraz nie będzie. Koniec i kropka. Ma dużo pracy, a potem… jeszcze więcej przyjemności.
Uśmiechnęła się pod nosem i zabrała do roboty. Kilka razy wydawało jej się, że jakiś wzrok bacznie ją obserwuje. Kiedy obejrzała się za siebie, nikogo niebyło. Potem znów, jakiś cień umknął jej z zasięgu wzroku. I znów nikogo nie było.
– Co jest? – szepnęła, prostując plecy z podłogi – Jest tu kto?
Cały czas odpowiadała jej tylko cisza.
Leokadia nie bała się. To był jej basen i nie powinno tu nikogo być.
– Mam halucynacje – mruknęła – Czym szybciej skończę, tym szybciej odpocznę.
Śpieszyła się, to prawda. Ale jej pośpiech wcale nie wpływał na jakość sprzątania. Wpatrzona w podłogę i zajęta pracą nie zauważyła jasnowłosego, silnie zbudowanego mężczyzny, który od dłuższego czasu przyglądał się jej pracy. Miał na sobie tylko niewielkie, obcisłe majtki, wyraźnie odbijające jego pokaźne przyrodzenie, oraz pomarańczową, krótką kamizelkę ratownika. Właściwie już dawno powinien wyjść z basenu, ale w ostatniej chwili zobaczył tę ładną kobietę, jak przemyka się głównym wejściem. Nie zauważyła go. Zmierzyła tylko nieprzyjemnie stróża i pobiegła do szatni. Nigdy wcześniej jej tu nie widział. Nic dziwnego. Ona nigdy nie przyszła tak wcześnie. Słyszał od stróża, że kobieta która tu sprząta, zawsze długo w noc pływa samotnie i… nago.
Kobieta, która tu sprząta… Pewnie jakaś babcia klozetowa tapla się na płyciźnie! Nie miał ochoty na to patrzeć. Mogłoby to zakłócić jego wizerunek płci pięknej i wpędzić w nocne koszmary! Brr… Teraz obserwował wypięty, zgrabny, mięsisty tyłeczek, poruszający się zwinnymi ruchami to w prawo, to w lewo. Na sam widok jego kutas podnosił się w górę, jajka swędziały, a język niecierpliwie oblizywał wargi. Dostrzegał obfite, wylewające się piersi kobiety i pot spływający w kierunku mostka. Bardzo chciał przyjrzeć się temu bliżej, ale o mało go nie zauważyła. Nie chciał na razie się ujawniać, mając nadzieję na coś więcej. W trakcie pracy kobiety cicho podążał jej śladem. Jego bose stopy bezszelestnie przemykały od jednej ściany, do drugiej. Kiedy kobieta podniosła się dając zmęczonemu ciału chwilę wytchnienia, jednocześnie ukazując w całej okazałości jędrne, obfite piersi, ratownik jęknął cicho, jedną ręką zasłaniając usta, a drugą zaciskając na kutasie. Usłyszał jej dźwięczny, podniecający głos.
– Jest tu kto?
Błyskawicznie schował się za ściankę, prostując ciało na baczność.
„Niech się dzieje co chce!” – pomyślał, wślizgując dłoń do majtek i mając nadzieję, że babka go odkryje. Zacisnął palce na sterczącym, twardym już penisie i ruszył skórą. Zacisnął silną dłoń na jajach. Zasyczał. Po chwili wychylił ostrożnie głowę. Kobiety już nie było. A więc nie odkryła go. Nie znalazła gotowego, prężnego fiuta. Nie znalazła silnych męskich ramion, sprężystego brzucha i języka, dającego rozkosz, która mogłaby ją przyprawić o utratę zmysłów…

Scroll to Top