Tancerka

Taniec był jej żywiołem. Tańczyła od zawsze, od kiedy pamiętała. Już w przedszkolu kręciła małymi bioderkami tak długo, aż w końcu wytrzepywała całą pieluchę z szerokich, obszernych portek. Rodzice klaskali w ręce z radości, a ona, kiedy tylko nie spała, stojąc na krzywych nóżkach, zawsze tańczyła. Tak było od zawsze. Lata mijały, a mała tancerka rosła i dojrzewała. Jej krok był rytmiczny i powabny. Kiedy poszła do szkoły średniej, koleżanki zazdrościły jej delikatnie kołyszącego się chodu i zalotnych, płynących jak morskie fale bioder. Cykliczne i miarowe bujanie krągłych bioder dziewczyny, zwracało też uwagę chłopców o wiele częściej, niż na jej nowe przyjaciółki, co oczywiście doprowadzało do sprzeczek i ciągłych spięć w szkole. Agnieszka nic sobie z tego nie robiła. Wiedziała, że jej biodra nadmiernie się kołyszą. Szczególnie w czasie spięć, odchodząc, poruszała nimi jeszcze mocniej.
– I dobrze – mruczała – Walcie się suki!
Potem odpływała na swoich krągłych biodrach, unosząc głowę do góry.
Najważniejszy dzień życia zbliżał się do Agnieszki wielkimi krokami. Jej naturalny z urodzenia talent i zamiłowanie do tańca, zaprowadziły ją do krakowskiej operetki, przy rondzie Mogilskim, gdzie zapowiedziano casting tańca baletowego. Agnieszka była przygotowana do tej próby praktycznie od samego urodzenia.
Jej marzenie, to zatańczyć w Jeziorze łabędzim…
Teraz mogło się spełnić. Wystarczyło wygrać casting.
Wiedziała, że jest najlepsza, bo kiedy tańczyła, rzeczywisty świat przestawał dla niej istnieć. Jego ramy zacierały się, barwy ciemniały, a ciało stawało się posłuszne każdym, choćby najwymyślniejszym pozom. Trwała w innym świecie. Świecie tańca…
Była Odettą. Kochała Zygfryda co dzień, na nowo. I co dzień na nowo, wredny czarownik Rotbar knuł przeciw ich miłości coraz wymyślniejsze intrygi.
– Będę Odettą. – mruczała idąc na casting – Kiedy zobaczą jak tańczę… będę Odettą.
Wchodząc do operetki jak nigdy w życiu była pewna swego. Teraz, czas dla niej zatrzymał się. Zachłysnął przestronną, tajemniczą sceną i niebieską głębią scenografii.
Agnieszka była zauroczona. Nie zwróciła uwagi na tłum dziewcząt piętrzący się przed wejściem gmachu. Była sama. A jej oczy żarliwie chłonęły atmosferę wnętrza.
– Nazwisko! – jakiś głęboki głos wyrwał ją z zamyślenia.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że właśnie przed chwilą jeszcze stała w długim ogonku do małego, czarnego biurka, gdzie jakiś facet pilnie spisywał dane przybyłych dziewcząt.
– Agnieszka Wycisz – bąknęła nieśmiało, przyglądając się starszemu mężczyźnie.
– Panna Wycisz… – gość wpisał jej nazwisko na kartkę, wydał kolorowy breloczek z numerkiem i lekkim ruchem głowy wskazał drogę – Prosto i w lewo…
– A po co? – zapytała naiwnie.
Facet zacisnął usta i zmrużył oczy.
– Do garderoby panno Wycisz – mruknął nieprzyjemnie – Trzeba się przebrać i…
– A tak, wiem – nie dała mu skończyć i pobiegła we wskazanym kierunku.
Wąskie i kręte korytarze zaprowadziły ją bezpośrednio do dużej sali, gdzie kilkanaście dziewcząt, już przebranych, naciągało mięśnie i ścięgna, oraz przygotowywało się do występu swego życia. Agnieszka przyglądała się szczupłym, zgrabnym pannom i w tym momencie, po raz pierwszy zwątpienie ogarnęło jej umysł. One też były niezłe. A co, jeśli przegra..?
– Bzdura! – warknęła pod nosem i przeszła do szafki oznaczonej numerkiem, który dał jej przy wejściu mrukliwy gość. – Jeśli nie będę Odettą – mruczała wyciągając jasno niebieski kostium – nie będę nikim! – szafka zamknęła się z trzaskiem, zwracając krótką uwagę przygotowujących się baletnic.
Agnieszka uśmiechnęła się niewinnie i wzruszyła ramionami. Nie przejmując się zbytnio, wsunęła pod pachę kostium i wyszła z głównej garderoby.
– Nie mam zamiaru przebierać się przy ludziach – szepnęła cicho – Znajdę sobie jakąś samotną dziurkę…
Przemknęła wąskim korytarzem, po czym wślizgnęła się do pierwszych drzwi, które nie były zamknięte.
Spojrzała na zegarek. W porządku. Miała jeszcze jakieś pięćdziesiąt minut do rozpoczęcia castingu. Poza tym nie była pierwsza na liście. Jej nazwisko zaczynało się na prawie ostatnią, możliwą literę alfabetu, więc nie było się co śpieszyć. Mogła spokojnie poćwiczyć kroki i zatopić się we własnym świecie tańca. Rozglądnęła się po niewielkim pomieszczeniu. Tutaj na pewno nikt jej nie przeszkodzi.
Wnętrze niewielkiego, podłużnego pokoju przecinał podwójny rząd metalowych szafek, przy których ustawiono długie, drewniane ławki. Za nimi widniało prostokątne, wąskie okno. Krótkie promienie światła padały jedynie na końce szafek. Tutaj, gdzie stała Agnieszka, panował senny półmrok. Dziewczyna położyła delikatnie kostium na ławce i zaczęła się rozbierać. Wydawało się jej, że słyszy lekki szmer za drugim rzędem szafek, ale zignorowała go natychmiast. Teraz jej uwagę przyciągnęły błękitne i zwiewne koronki, zakładane bezpośrednio na talię. Przysunęła je do nosa, wciągając głęboko ich subtelny, teatralny zapach. Przymknęła oczy. Eteryczny świat tańca zawirował pod jej powiekami. Oczami wyobraźni dostrzegła Zygfryda, jak zgrabnym, powiewnym krokiem mknie do niej, by wziąć ją w ramiona i unieść wysoko… pod samo słońce.
Jej ciało wykonało półobrót i oparło się na jego ramieniu. Poczuła pod palcami prawdziwe ciepło ludzkiego ciała i męski, ostry zapach. Podniosła powieki. Jej źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. Dziewczyna była naga, w samych tylko białych jak śnieg stringach.

Scroll to Top