Wacław, 21 czerwca, sobota. Folwark.
Zakończenie soboty było dla mnie zaskoczeniem, ale już wiem, po czym wieczorem tak świeciły oczy Jadwidze i Wacławowi, skończyło się ono około północy, to też nic dziwnego, że rano wcale nie chciało mi się wstać, tym bardziej, że ruszając się od razu czułam swojej jajko, co mnie zaraz podniecało. Wacław jeszcze mocno spał, ale to moje ruszanie się, chyba go obudziło, odwrócił w moim kierunku głowę, dał mi buziaka, poszedł do łazienki. Po nim ja poszłam, myjąc się dość mocno poczułam jeszcze wczorajsze „doświadczenie” z kołeczkiem i jajeczkiem, ale to mnie podnieciło i dobrze, bo kiedy wyszłam z łazienki już czekał na mnie Wacław z mocno podnieconym prąciem.
Śmiejąc się do niego od razu położyłam się na łóżku, szeroko rozkładając nogi, tak, aby mógł wejść we mnie, a on śmiejąc się do mnie od razu zaczął się we mnie wsuwać, mało tego, kiedy już był we mnie, zaczął bardzo mocno napierał na mnie całym swoim ciałem. Ja jeszcze dość mocno odczuwałam wczorajszą „zabawę” z kołeczkiem oraz czując drżenie jajka w brzuchu zaczęłam się bardzo szybko podniecać, od początku jęczałam, aż przyszedł moment pełnego spełnienia, kiedy cała „popłynęłam”, puszczając bardzo dużą ilość soków. Długo leżałam za nim się pozbierałam, Wacław zajął się domem a ja przygotowałam śniadanie. Ale przy tym śniadaniu tez jakoś się nie spieszyliśmy, kiedy dopiłam kawę i zaczęłam nosić naczynia do kuchni Wacław podszedł do mnie, od razu poczułam jego rękę między nogami, rozsunęłam je szeroko i zaraz znowu miałam go w sobie. Nie mam powodów do narzekania, za każdym razem czuję go mocno w sobie i doprowadza do orgazmu, tym razem tez tak było, to też po tym zbliżeniu usiadłam na krześle dłuższą chwilę odpoczywając. Zdążyłam pójść do łazienki, umyć się, kiedy usłyszałam „tupot” końskich kopyt, podeszłam do okna, patrzę, podjeżdża wóz konny, ale jaki, typu platforma i jeden mężczyzna. Po chwili wchodzi do pokoju, wita się z Wacławem, a Wacław mi go przedstawia – mój młodszy brat, Konrad. Zapytałam, czy napije się kawy, poprosił, usiedliśmy, zaczęliśmy rozmawiać, przy czym Wacław przede wszystkim zachwalał Konrada jako dobrego gospodarza. Kiedy dopił kawę, ubraliśmy się, pojechaliśmy tym wozem na przejażdżkę, jechaliśmy przez las i pola, zajechaliśmy przed klasyczny polski dwór, ale duży, tam nas przywitała Stanisława, żona Konrada. Zamieniliśmy kilka zdań na temat dworu i całej okolicy, kiedy usłyszałam od Konrada –najlepiej będzie, kiedy zobaczysz to na własne oczy, chodź, jedziemy. Patrzę, że Wacław nie wstaje, usłyszałam – on to zna, niech sobie pogadają, nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, kiedy zaczęliśmy wychodzić, ponownie wsiedliśmy na ten wóz, po czym Konrad obwiózł mnie po całym sołectwie, pokazując mleczarnię, masarnię, chłodnie składową i kilka innych miejsc. Pokazał gospodarstwa specjalistyczne, specjalizujące się w jednym rodzaju produkcji, na koniec podjechaliśmy do „Sołeckiego Marketu”, weszliśmy, okazało się, że tam na półkach są wyroby przede wszystkim własne, a jeżeli brakuje, to się je dopiero sprowadza, bo nie wszystko da się samemu wyprodukować. Po obejrzeniu tego „Marketu” wsiedliśmy ponownie na wóz, pojechaliśmy prawie w stronę dworu, ale lekko w bok, po pewnym czasie ukazała się dość duża zabudowa, okazało się, że jest to stadnina koni. Podjechaliśmy do stajni, gdzie były konie hodowlane na eksport. Miały one dość duże pomieszczenie, ale bez boksów i niewielki paśnik. Okazało się, że żyją one „dziko”, latem praktycznie w ogóle nie przychodzą do stajni, są karmione na polu, jest to teren ileś hektarów ogrodzony, nie zapamiętałam cyfry. Jest tylko „matecznik” dla kobył, które się źrebią, aby w bezpieczny sposób się oźrebiły, a kiedy źrebie ma już dwa tygodnie wypuszcza się kobyłę „na pole”. Z tej stajni podjechaliśmy do drugiej, wyszło czterech, młodych mężczyzn, dwaj to synowie Konrada – Marian i Krzysztof, a dwaj to „koledzy”, pracujący w stadninie –Grzegorz i Michał . Poszliśmy do stajni dla koni pod wierzch, było ich tam 20, była to normalna stajnia, z boksami, przy których krzątało się kilka osób. Obejrzeliśmy te konie, tutaj był podział na klacze i ogiery, tych było tylko sześć, był też „matecznik” właśnie stała w nim klacz już z dość dużym brzuchem. Ze stajni weszliśmy do pomieszczeń dla osób tam pracujących – świetlicy, weszliśmy do jednego z nich, dość duże, na środku zastawione dwa stoły, z boku duży węzeł sanitarny z ciepłą i zimną wodą. Kiedy weszliśmy Konrad zaprosił mnie do stołu, prosząc, abym się częstowała, wszystko własnej produkcji. Nie da się ukryć, wszystko to pięknie pachniało, od razu też pojawiła się wódka, kieliszek jeden, drugi, w tym czasie Konrad prezentował właśnie tą stadninę, opowiadając o jej historii, która sięga czasów początków poprzedniego wieku jak również o koniach, które były tu hodowane i które osiągały nie małe wyniki w wyścigach. Od początku miałam podejrzenie, że ta „degustacja wyrobów „lokalnych” zorganizowana w pomieszczeniu stajni jest „przykrywką” do czegoś innego i moje przeczucie było słuszne, bo gdy tylko skończyła się wódka w tej butelce i byłam lekko podpita, usłyszałam – każda klacz, przed ujeżdżaniem musi być odpowiednio wyćwiczona, idziemy, za nim zdążyłam coś powiedzieć, już zaczęli wstawać, kiedy ja wstałam od razu zostałam rozebrana, po czym wyprowadzona do stajni, ale w miejsce, gdzie był wolny boks, tam przywiązana do poprzecznej belki, a w ręku Konrada pojawił się klasyczny krótki pejcz. Od razu też zaczął on spadać na moje pośladki, próbowałam się ruszać, to nic nie dawało, raz za razem końcówka tego pejcza spadała na pośladki, czasami na uda, ale kilka razy tez na ramiona czy plecy. W pewnym momencie zaczęłam już głośno płakać, czując duży ból i słaniając się na nogach. Wówczas przestał, Marian z Krzysztofem odwiązali mnie, osunęłam się na podłogę. Podnieśli, wróciliśmy do jadalni, pokazali, że za nią jest łazienka, usłyszałam – idź się umyć, kiedy wyszłam nawet podali mi duży ręcznik kąpielowy, ale też podali szklankę z napojem, chyba więcej wódki niż soku, po czym od razu zostałam pchnięta na kanapę. Od tego momentu zaczęła się „normalna” orgia, na szczęśnie im się nie spieszyło, ale każdy z nich odbywał ze mną zbliżenia. Były to pojedyncze zbliżenia, ale w najróżniejszych pozycjach – od przodu, od tyłu, przy kanapie czy na podłodze. Przy niektórych zbliżeniach był również oral, ale niezbyt agresywny, dało się wytrzymać, mało tego, ponieważ te zbliżenia odbywały się w dość „kulturalny” sposób, bez agresji, praktycznie od początku zaczęły mi sprawiać przyjemność, zaczęłam się podniecać, pojękiwać, dając im do zrozumienia, że robią mi dobrze. To ich cieszyło, to też od pewnego momentu była to dość „sympatyczna” zabawa. Przyszedł moment, że już byli „zmęczeni” uznali, że nasze spotkanie „zapoznawcze” może się w tym momencie skończyć, pozwolili mi się ubrać, wsiedliśmy na wóz, wróciliśmy do domu, tam przy stole siedział Wacław z Krystyną, widać było, że też jest „zmęczony”, wsiadł obok mnie i Konrad odwiózł nas do „naszego” domu. Ale przyjechali z nami synowie Konrada i zdjęli z wozu dla nas „wyprawkę”, wnieśli do kuchni, Wacław podziękował, a kiedy odjechali, usłyszałam – ja idę pierwszy się myć, wówczas ja zajęłam się „zabezpieczeniem” tej wyprawki, co trzeba było, schowałam do lodówki, co trzeba było, popakowałam w folię. Wacław wyszedł, poszłam ja się umyć, długo stałam pod natryskiem, starając się dokładnie umyć, a przede wszystkim wymyć cipkę, założyłam koszulę nocną, wsunęłam się do łóżka, przytuliłam do Wacława i oboje, bez słowa zasnęliśmy. Tak zakończył się czwarty dzień tego weekendu.