Wakacje z gwiazdą

Ponygirl story. Opowiadanie z dedykacją dla Marty.

Moja osiemnastka udała się doskonale. Goście dopisali i w końcu po ludzku można było się napić (chociaż rodzice i tak się krzywili). Wszyscy poszli już do domu i zostały tylko moje dwie przyjaciółki. W tym stanie i tak by nigdzie nie doszły. Siedziałyśmy przed telewizorem z wielką paczką chipsów i oglądały trzeci raz z rzędu ten sam film. Wypite drinki dobrze już dawały o sobie znać. Każdy dialog wywoływał u nas atak śmiechu albo idiotyczne, niewybredne komentarze.

Znałam ten film na pamięć. Nic dziwnego – to był film z Nim w roli głównej. Oglądałam go tyle razy, że znałam nie tylko dialogi, ale każdy Jego ruch, gest i spojrzenie. Wiem że to głupie i niepoważne, zwłaszcza u dziewczyny, która właśnie świętuje osiemnastkę, ale nic na to nie poradzę. On jest rewelacyjny. Linda przy nim to zarozumiały bufon, a Pazura – nieudolny pajac. Zakochałam się po uszy i pewnie musi upłynąć trochę czasu, zanim się odkocham.

Dziewczyny traktowały moje westchnienia z wyrozumiałością i politowaniem, ale w takim stanie nie mogły darować sobie okazji do dobrej zabawy. Oczywiście moim kosztem.

– Widziałaś? Wyrzucił niedopałek! Jedziemy jutro do Warszawy i przeszukamy kosze pod Centralnym – zakrzyknęła Ruda, po czym uroczo beknęła.

– A w tej taryfie pewnie jest jeszcze trochę piasku z jego butów – zabełkotała Słodka wskazując ekran pustą torbą po chipsach.

Kiedy zaczęła się słynna scena konnego pościgu, Ruda burknęła:

– Pewnie jesteś zazdrosna o tego konia, co Marta? Przyznaj się, że chętnie zamieniłabyś się z nim miejscami?

– Nie powiedziała nic więcej, bo dostała poduszką. Wtedy swoim słynnym, słodziutkim głosikiem odezwała się Słodka:

– Martusiu, zrób nam jeszcze po jednym drinku. Umieramy z pragnienia – po czym wywróciła oczami, jakby naprawdę zamierzała zemrzeć na potwierdzenie swoich słów. Zwlekłam się z fotela i leniwie poszłam do kuchni. Z trudem znalazłam pełną butelkę, lód za nic nie chciał oderwać się od foremki a na dodatek po drodze z kuchni omal nie wylałam zawartości szklanek. Weszłam do pokoju, ale nie było tu nikogo. Po chwili usłyszałam chichot od strony mojej sypialni. Kiedy tam dotarłam, zobaczyłam Słodką, schyloną nad moim komputerem. Ruda stała z boku i obiema rękami zasłaniała usta. Czytała tekst, który szybko wychodził spod palców Słodkiej i bardzo się starała, żeby nie ryknąć śmiechem. Pochyliłam się nad monitorem i zaczęłam czytać:

Drogi gwiazdorze. Właśnie po raz setny oglądałam Twój ostatni film i mam w związku z nim prośbę do Ciebie. Otóż jestem w Tobie zakochana po uszy i zrobię dla Ciebie wszystko. Nie mogę zostać Twoją żoną (bo już ją masz), ani partnerką na planie (bo nie zdążyłam jeszcze zrobić kariery), a bardzo chciałabym się z Tobą spotkać. Może w Twoim nowym filmie jest jeszcze jakaś mniej znacząca rola do obsadzenia? Może być psa lub konia, jak w Twoim ostatnim filmie. Jestem dobrze zbudowana i myślę że podołam tej roli. Od sześciu godzin jestem pełnoletnia, a za tydzień zaczynam wakacje, będę więc mogła poświęcić się nowej pracy. Załączam moje zdjęcie i pozdrowienia. Do szybkiego zobaczenia na planie.

Marta

Rzuciłam się na Słodką z pazurami, ale Ruda skutecznie mnie powstrzymała – była wyższa i silniejsza ode mnie. Potem pobiegłam do przedpokoju, żeby wyłączyć korki, ale w połowie drogi przypomniałam sobie o UPS-ie, który skutecznie chroni komputer przed brakiem prądu. Kiedy wróciłam, wiadomość już poszła. Z załączonym moim zdjęciem. Przynajmniej wybrały takie, na którym nieźle wyglądam.

W niedzielę odsypiałyśmy imprezę do południa, a potem cały wieczór leczyły kaca. Dobrze, że w szkole oceny były wystawione, bo w poniedziałek nie bardzo wiedziałam, jak się nazywam. Cała sprawa wyleciała mi zatem z głowy. Dopiero wieczorem, gdy odbierałam pocztę, jak przez mgłę zaczęłam przypominać sobie o liście. Byłam zbyt pijana, żeby pamiętać całą jego treść, ale gdy go przeczytałam, od razu zrobiło mi się gorąco. Jak one mogły zrobić mi coś takiego? Co On sobie o mnie pomyśli? Usiadłam do komputera i zaczęłam wymyślać przeprosiny. Przesiedziałam przed monitorem cały wieczór, ale nie napisałam ani słowa. „Bardzo Pana przepraszam, koleżanki zrobiły mi kawał” – bez sensu. Z mojego komputera?” Wcale nie chcę się z Panem spotkać, ale marzę o tym po nocach…” Więc jak to ze mną jest? Niczego nie wysłałam. Pewnie potraktuje mojego maila jako niesmaczny żart i nic się nie stanie. Oprócz wielkiego wstydu, który ciągle palił mi uszy. Tego dnia długo nie mogłam zasnąć. Wyobrażałam sobie Jego, jak czyta mojego maila, pochyla się nad monitorem, potem z niesmakiem kręci głową i kasuje wiadomość. Na siłę wyrzuciłam z głowy ten obraz, starając się myśleć o czymś przyjemnym. Wtedy pojawił się zupełnie inny obraz: Upalny dzień, wokół brzęczą owady, pachnie siano. Stoimy w dusznej szopie. Smugi światła prześwitują przez szpary w drewnianych ścianach. Okazuje się że to stajnia, bo słychać odgłosy koni. Delikatnie dotykamy się, obdarowujemy pieszczotami. Ale dotyk szybko przestaję być delikatny, zaczynamy pochłaniać się nawzajem i przewracamy na siano. W pośpiechu zrzucamy ubrania i zatapiamy się w sobie. W milczeniu obserwują nas końskie oczy. Nie wiadomo kiedy moja ręka sama powędrowała w dół. Ostatnio zbyt często i zbyt łatwo. Wyuczone ruchy błyskawicznie doprowadziły mnie do brzegu rozkoszy. Przez moment balansowałam na krawędzi, aż zalała mnie fala rozkoszy, ciepła, słońca z upalnego dnia i przemożnej słabości. Potem we śnie znów widziałam tę samą scenę. Jeszcze raz przeżyłam dziwne spotkanie w bezpiecznych zakamarkach mojej wyobraźni. Następnego dnia zdarzyło się jednak coś, co na długo wypędziło mnie z wszelkich bezpiecznych miejsc. Tego dnia zaraz po godzinie szóstej odebrałam pocztę. Między spamem i pocztą od znajomych znalazłam wiadomość: ODP: DROGI GWIAZDORZE. W jednej chwili zrobiło mi się gorąco.

Jeśli to był żart, gratuluję dowcipu. Jeśli prawda, bądź w piątek o 17 w hallu hotelu Mariott. Zwiąż włosy w koński ogon.

Teraz dopiero wpadłam w panikę. Różne myśli wirowały mi w głowie: czego on ode mnie chce? Wykorzystać i zostawić? Drań jeden. Ale przecież o to mi chodziło, w końcu to mój list i moje marzenia. Czego ty chcesz, dziewczyno? Jeśli zaczęłaś tę grę, to ją zakończ jak trzeba, nie tchórz przy pierwszej próbie. Przecież właśnie o tym marzyłaś. W piątek w szkole właściwie byłam wyłączona. Drogi do domu prawie nie pamiętałam. Nic do mnie nie docierało, jakbym była w transie, albo na prochach. Dopiero w domu wzięłam się w garść zaczęłam szykować do mojej dziwnej randki. Co ubrać? Jak wyglądać? Pociągająco i seksownie, czy dziewczęco i niewinnie? Nie mogę wyglądać za młodo, bo mnie odprawi do domu.

Ubrałam białą płócienną koszulę i obcisłe dżinsy. Moje długie rude włosy uczesałam gładko do tyłu, zebrałam w umówiony koński ogon. Sporo czasu poświęciłam na porządny makijaż.

Do Mariotta przyjechałam kwadrans wcześniej, ale okazało się, że On już czekał. Siedział przy stoliku i palił papierosa. Przed nim stała kawa. Na przywitanie wstał, wskazał mi miejsce, oszczędnym ruchem odsunął krzesło. Siedzieliśmy w milczeniu. Nerwowo zagasił papierosa i przechylił się nad stolikiem. Poczułam zapach jego wody.

– Nie zapytam Cię, dlaczego napisałaś ten list. – długa pauza – Powiem Ci tylko, że trafiłaś w dziesiątkę. – Znów pauza, łyk kawy – To, co się tu dzieje jest tak absurdalnie nieprawdopodobne, że szkoda by było, gdyby się po prostu skończyło. Siedziałam bez ruchu. Obserwowałam jego dłonie, dotykające co chwilę filiżanki z kawą. Te dłonie, o których tyle razy marzyłam po nocach. Odezwał się po dłuższej chwili. Głos miał już spokojny. Mówił powoli i wyraźnie.

– Proponuję Ci układ. Oddasz mi dwa tygodnie z Twojego życia. Zrobisz wszystko, czego zażądam i nie będziesz miała możliwości wycofania się. Za to cały czas będziesz przy mnie. Ja obiecuję Ci najdziksze wakacje w Twoim życiu. Takie, których nigdy nie zapomnisz. Choćbyś nawet chciała. Zamilkł na chwilę. Podniósł do ust filiżankę z kawą. Odstawił.

– Doświadczysz uczucia, które dziś jest już bardzo rzadkie. Uczucie całkowitej zależności od drugiej osoby. Spojrzał na mnie. Nie wyglądał jak gwiazda. Raczej jak ktoś postawiony w bardzo dziwnej sytuacji. Milczał. Dopiero po chwili w jego oczach dostrzegłam pytanie i zdałam sobie sprawę, że czeka na odpowiedź.

Mój ruch – pomyślałam. Serce zabiło mi jak młot. Nie mogłam w ogóle się poruszyć. Czułam się jak przed skokiem do głębokiej, lodowatej wody. Trwało to dość długo. A potem skoczyłam w tę głębię. Nie odrywając od niego swoich oczu, powoli skłoniłam głowę.

– Dobrze. Nie marnujmy zatem czasu. Tam jest telefon. Zadzwoń do rodziców i powiedz im, że wrócisz za dwa tygodnie. Przez całe spotkanie nie powiedziałam ani słowa. Nie wiedziałam, że tak już miało zostać.

Po chwili jechaliśmy w popołudniowym słońcu po ulicach Warszawy. Czując na twarzy ciepły podmuch, zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu jadę kabrioletem. Jechaliśmy szybko, zwłaszcza, kiedy zostawiliśmy za sobą miasto. Strzałka szybkościomierza tylko na zakrętach spadała poniżej setki. Po godzinie wjechaliśmy do jego posiadłości przez dużą, rozsuwaną bramę w wysokim ogrodzeniu. Za bramą rozpoczynał się las. Nie zdążyliśmy jeszcze się rozpędzić, gdy z lasu wyłonił się wysoki, szczelny parkan, z kolejną rozsuwaną bramą. Tu trzeba było się zatrzymać, włożyć jakąś kartę do szczeliny czytnika. Z kilku stron obserwowały nas oczy kamer. Jeszcze chwila, a wjechaliśmy na podwórze pięknego, białego domu. Poszliśmy jednak w kierunku małego, drewnianego domku po drugiej stronie ogrodu. W środku było cicho, mroczno, ale bardzo ciepło. Pachniało drewnem i żywicą. Przez uchylone żaluzje wpadały pojedyncze ukośne promienie słońca, rozlewając się oślepiającymi plamami na mojej śnieżnej bluzce. Dopiero wtedy pierwszy raz mnie dotknął, a ja zadrżałam pod tym dotykiem jak liść.

– Nie bój się – powiedział cicho, obejmując moje dłonie – nic Ci tu nie grozi. Jego dotyk budził zaufanie, koił. Po chwili puścił moje dłonie i podszedł do komody. Wyciągnął wiązkę brzęczących pasków i rzucił na łóżko. Pomału, delikatnie rozpiął moją koszulę i zrzucił na drewnianą podłogę. Palce miał ciepłe i delikatne, ale bardzo sprawne. Szybko zdjął stanik, jakby od niechcenia zawadzając opuszkami palców o moje sutki. Chwycił moje ręce i delikatnie, ale pewnie złączył je za moimi plecami. Cicho zaśpiewała sprzączka i ręce stały się bezużyteczne. Drugi pasek połączył moje łokcie, wyginając ręce do tyłu. Spodobał Mu się widok, bo przez chwilę obserwował moje wyprężone ramiona i wypięte do przodu piersi. Tańczyły po nich pojedyncze promienie słońca przeciskające się przez żaluzje. Teraz już specjalnie i precyzyjnie dotknął palcami moich piersi. Przeszył mnie dreszcz. Teraz odruchowo zasłoniłabym się rękami, ale nie miałam ich. Były z tyłu, związane. Bezużyteczne.

– Czy to już? – szepnęłam, czując, jak twardnieją moje sutki – czy to jest to uczucie, o którym mówiłeś przy kawie?

– Nie – odparł.- Kiedy to się stanie, sama będziesz wiedziała. – Zaszedł mnie od tyłu i zasłonił mi oczy czymś czarnym i miękkim, jak kot – Teraz odbieram Ci wzrok. Tylko na chwilę. W zupełnej ciemności usłyszałam dźwięk szkła. Potem nikły zapach alkoholu, chłód na szyi zwilżonej watką. Zapach szpitala momentalnie zburzył mój spokój. Szarpnęłam się, ale jego dotyk od razu przyniósł ukojenie.

– Trochę zakłuje. Potem zaśniesz, a kiedy się obudzisz, nie będziesz miała głosu. Tylko na kilka dni.- powiedział, a ja byłam już całkiem spokojna. Poczułam ukłucie w szyję. Chyba naprawdę mu ufam – pomyślałam, zanim ogarnął mnie sen.

Obudziłam się w gładkiej, śnieżnobiałej pościeli. Pierwszym uczuciem po przebudzeniu było szarpnięcie za ręce. Byłam przywiązana do łóżka. Poruszyłam się, żeby wypróbować, na co pozwalają moje więzy. Ręce miałam związane razem nad głową i przywiązane do górnej krawędzi łóżka. Tak samo nogi, tylko do dolnej krawędzi. Byłam wyciągnięta jak struna. Skrętem bioder przewróciłam się na brzuch, potem znów na plecy. Efekt był taki, że kołdra, którą byłam przykryta, zjechała na podłogę. Leżałam teraz naga i związana na wielkim białym prześcieradle. Zaklęłam cicho. A właściwie chciałam. Bo z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbowałam jeszcze raz, głośniej, znowu bez efektu. To nie były struny głosowe – nie mogłam nawet szeptać. Zupełnie jakbym zapomniała, jak się mówi. Jakby ktoś przeciął nerwy między moim mózgiem a ustami. Zdziwiłam się moją spokojną reakcją. Żadnego szoku, paniki. Jeszcze parę razy spróbowałam wydać jakieś dźwięki i dałam sobie spokój. Przecież mówił, że odbiera mi głos. Leżałam samotnie wyciągnięta na białej pościeli i rozglądałam się po małej sypialni. Białe ściany, trochę boazerii, jakiś kiczowaty obrazek, delikatne światło sączące się przez zasunięte żaluzje. Mój wzrok zatrzymał się na klamce od drzwi. A jeśli teraz ktoś by wszedł? Mógłby zrobić ze mną, co chciał i jak chciał. Nawet nie mogłabym krzyknąć. Moja wyobraźnia zaczęła pracować, ciało natychmiast odpowiedziało. Tym razem jednak nie mogłam się dotknąć. Każdy mógłby to teraz zrobić, ale nie ja. Nie należę już do siebie. Poczułam, jak przez moje ciało przebiega nieznośny dreszcz, fala, której nie można uspokoić. Wyprężyłam się w więzach, skręciłam, spróbowałam pracy mięśni ud, potem zwieraczy – bez skutku. Fala tylko się wzmogła. Nie miałam najmniejszych szans na zaspokojenie. Po paru próbach, dysząc ciężko, opadłam bezwładnie na prześcieradło. Przyszedł kilka minut później. Niespodziewanie, bez ostrzeżenia wkroczył do sypialni. Był ubrany, wypoczęty i w dobrym humorze. Jakby zaraz miał wyjść do pracy.

– Jak się spało? – spytał. Zrobił pauzę, jakby naprawdę czekał na odpowiedź. – Od dziś to będzie Twoja sypialnia. Ale ćwiczyć będziemy w mniej komfortowych wnętrzach. Zobaczysz z resztą sama. Położył dłoń na mojej piersi, delikatnie ścisnął między palcami sutek, patrząc na moją twarz. Drugą ręką dotknął moich ust, potarł kciukiem, po chwili obie ręce położył na moich piersiach. Moja z trudem odzyskana równowaga prysła jak bańka. Rozpłynęłam się w jego dłoniach.

– Czas się ubrać – powiedział wstając nagle. Szybkim ruchem rozwiązał mi nogi, potem odwiązał od łóżka sznur wiążący moje ręce. Kiedy wstałam, sznur przywiązał do wystającego w suficie pierścienia. Znów byłam wyprężona, tym razem w pionie. Podszedł do niewielkiej szafki wyciągnął z niej buty i rzucił koło mnie na podłogę. Czarne, skórzane, do połowy uda, z bardzo wysokimi obcasami. Spojrzał na mnie i zobaczył zdziwienie w moich oczach.

– kiedy się przewrócisz, nie podeprzesz się rękami – wyjaśnił – a ja nie chcę zniszczyć Ci kolan. Potem wyciągnął coś, co w pierwszej chwili wzięłam za siodło. Gdy dopasował to do moich pleców, zrozumiałam, że to ciężki, skórzany gorset. Zrobiony był z grubej, sztywnej skóry, miał mnóstwo brzęczących sprzączek i pierścieni, ale z tyłu był sznurowany. Bielizna dla Klaczy – pomyślałam. Nigdy nie miałam na sobie prawdziwego gorsetu. Wiedziałam, że będzie ciasno, ale kiedy poczułam, jak sztywna skóra zaczyna pozbawiać mnie tchu, wpadłam w panikę. Chciałam krzyknąć, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Odruchowo szarpnęłam się do przodu, ale natychmiast poczułam mocny uścisk trzymający mnie za biodra.

– Oooo, spokojnie, spokojnie, jeszcze nie ma powodów, żeby wierzgać – powiedział uspokajającym głosem. Od razu zrozumiałam, że tak mówi do swoich koni. Chwilę mnie potrzymał, pogładził, a potem wrócił do sznurowania gorsetu. Pod koniec musiał pomagać sobie kolanem. Kiedy skończył, czułam się jakby oplótł mnie boa-dusiciel. Oddychałam z trudem, szeroko otwierając nieme usta. Po chwili rozwiązał mi ręce, delikatnie pchnął w kierunku dużego lustra. To, co zobaczyłam, odebrało mi resztę tchu: stała przede mną piękna kobieta o niewyobrażalnej figurze, z wysklepioną, smukłą talią. W zdumieniu stwierdziłam, że całkiem zmieniły się proporcje mojego ciała. Wąska jak trzcinka talia rozchodziła się w dół w zaokrąglone biodra, a w górę w duże, podtrzymywane przez gorset piersi. To, co dotąd było drobne i dziewczęce, w nowej skali było całkiem spore i w sam raz.

– Na początku jest dość ciężko – powiedział, a potem zbliżył usta do mojego ucha i wyszeptał – Ale chciałbym, żebyś pamiętała, że to ja założyłem Ci gorset. To tak, jakby Cię cały czas obejmowały moje ręce. Zobaczyłam w lustrze, jak dwie dłonie przesłaniają odbicie moich piersi. Nieznośna fala znowu wezbrała, odsuwając ucisk w talii na drugi plan. Położyłam swoje dłonie na jego, ale złapał mnie za nadgarstki i pociągnął do tyłu. Wciąż patrząc w lustro zobaczyłam jak moje ręce znikają. Jeszcze przed chwilą mogłam podrapać się po nosie, przejechać dłonią po skórze gorsetu, ale teraz znów moje ręce są związane w skórzanym rękawie za moimi plecami.

– Została jeszcze jedna rzecz – powiedział ciągnąc mnie z powrotem na środek pokoju. Dwiema rękami, od karku i czoła zebrał moje włosy w jeden pęk. Poprawił parę razy, łapiąc wymykające się pasemka, ścisnął, złapał w jedną dłoń, drugą nakładając zwykłą gumkę do włosów. Koński ogon – pomyślałam. Jakie to trafne określenie. Zadzwoniły sprzączki, w Jego dłoni zobaczyłam plątaninę czarnych, lśniących pasków.

– Otwórz usta – powiedział. Usłuchałam. Jednym ruchem włożył mi do ust zimne żelazo. Zadzwoniła sprzączka z tyłu głowy i żelazo wpiło się w moje usta jeszcze głębiej. Po kolei zaczął zapinać pozostałe, luźno zwisające paski. Znacznie później poznałam ich nazwy. Najpierw górny – dwa paski po obu stronach nosa, łączące się z czołowym, przez środek głowy, aż do głównego i obroży z tyłu. Potem czołowy, jak korona obejmujący głowę dookoła, nad uszami. Na końcu policzkowy, po obu stronach twarzy, okrążający głowę przez czubek i pod brodą. Sprawdził jeszcze paski, poprawił. Wyrównał i podociągał, gdzie jeszcze były luźne. Na końcu doczepił wodze do kółek w kącikach ust.

– Chodź – powiedział, delikatnie szarpiąc wodze – musisz się teraz wiele nauczyć. Wyszliśmy z drewnianego domku na ogród. Był piękny rześki poranek. Rosa od razu pokryła dolną część moich butów. Wokół nie było nikogo, ani tu, ani w domu. Rozejrzałam się jeszcze, czy nie zobaczy nas ktoś z zewnątrz, ale nie było widać nawet wysokiego, wewnętrznego parkanu. Najpierw musiałam nauczyć się poleceń przekazywanych wprost do moich szczęk przez żelazo uzdy. Drgnienie, lekkie przytrzymanie, szarpnięcie, w reszcie mocne, dławiące ściągnięcie wodzy. Zdziwiłam się, jak wiele różnych informacji można przekazać w taki sposób. Po godzinie bezbłędnie odczytywałam wszystkie ruchy z mojej uzdy. Potem uczyłam się kroków. Przypiął mi do uzdy długi sznur i kazał biegać po okręgu. Ze sznurem w jednej dłoni, długim batem w drugiej, obracał się tylko i pokrzykiwał: szyja wyprostowana, kolana do góry. Wyżej. Szybciej. Po kilku minutach biegu byłam wyczerpana. Do tego od wczoraj nie byłam w łazience. Wysoko podnoszone nogi nieznośnie uciskały pełny pęcherz. Mały kłopot szybko zmienił się w sytuację nie do zniesienia. Chce mi się sikać! Nie wytrzymam! Jak mam mu to powiedzieć? Stanęłam na chwilę. Od razu poczułam w szczękach ostrzegawcze szarpnięcie wodzy.

– No, dalej, nie skończyliśmy – pokrzykiwał. Nie zareagowałam. Nagle usłyszałam świst i poczułam piekący ból na pośladku. Użył na mnie bata! Świadomość podziałała równie mocno, co ból. Przeciążony zwieracz puścił. Stałam w lekkim rozkroku, czując, jak ciepła struga płynie po mojej nodze prosto do buta.

– A, o to chodzi! Na drugi raz wysikaj się przed treningiem. I szerzej rozstawiaj nogi, buraczku – dodał, widząc jak czerwienię się po końce uszu. – Przyniosę Ci nowe buty. Uczył i trenował mnie do wczesnego popołudnia. Potem zaprowadził z powrotem do drewnianego domku. Po kolei zdjął mi uprząż, buty, gorset i rękaw. Na chwilę uwolnione ręce od razu skuł z tyłu kajdankami. Ostrożnie ściągnął mi z głowy uzdę i rozpuścił włosy. Zupełnie nagą zaprowadził mnie do łazienki. Odkręcił prysznic i zaczął mnie kąpać. Mył mnie, jak małe dziecko, delikatnie i dokładnie, o niczym nie zapominając. Czekałam pełna nadziei, kiedy dojdzie do mojej cipki, ale on tylko ją umył, jak wszystko inne. Po kąpieli znów założył mi rękaw na ręce i zostawił samą w domku.

– W lodówce jest jedzenie. Muszę załatwić parę spraw – powiedział i ruszył w stronę drzwi. Po chwili jednak zawrócił i podszedł do mnie. Chwycił palcami sutki moich bezbronnych piersi i dodał – wrócę do ciebie wieczorem. Zostałam sama. Odczekałam chwilę, aż opadnie fala podniecenia. Westchnęłam i zabrałam za plądrowanie lodówki, co wcale nie było łatwe, mając ręce zasznurowane na plecach. Po całodziennym treningu miałam wilczy apetyt. Pożarłam kawał suchej kiełbasy i cały żółty ser, gęsto plując kawałkami folii. Przyszedł do mnie po zmroku. Zaprowadził do sypialni, zdjął kajdanki, ale zaraz przywiązał do łóżka. Pochylił się nad moim nagim ciałem, położył dłoń na brzuchu, przesunął na piersi. Sutki natychmiast zaczęły się podnosić. Kiedy jego ręka dotarła do mojego krocza, poczułam jak po raz czwarty dzisiaj zalewa mnie rozkosznie nieznośna fala podniecenia.

– Dobranoc – powiedział bez ostrzeżenia, przerywając pieszczotę – jutro będzie ciężki dzień. Nakrył mnie kołdrą i zostawił samą. Wychodząc zgasił światło.

„Wracaj!, Słyszysz? Wróć tu i skończ co zacząłeś!” – krzyczałam, ale tylko w myślach. Nie miałam władzy nawet nad swoimi ustami. Byłam podniecona, wściekła i bezsilna. Szarpanie się w więzach niczego nie zmieniło, za to trochę się zmęczyłam, wyładowałam wściekłość. Zmęczenie dokonało reszty. Po chwili pogrążyłam się w sen. Przyszedł do mnie z samego rana. Odkręcił żaluzje i odwiązał od łóżka. Jak wczoraj, przymocował moje ręce do pierścienia w suficie i zaczął po kolei mnie ubierać. Podniecenie wróciło natychmiast, wraz z jego pierwszym dotykiem. Jak to możliwe? On stoi przy mnie, jest na wyciągnięcie ręki, a ja nie mogę go nawet dotknąć. Czuję jego zapach, i marzę o jego dotyku, ale nic nie mogę zrobić. Nie mam głosu. Tylko prężę się i wyginam w więzach, żeby choć o cal się do niego zbliżyć. Czy On tego nie widzi? Czy nie rozpoznaje mojego pragnienia? Przecież to wszystko, co mogę zrobić. To nie w porządku. Śniłam o nim po nocach, w czasie moich dusznych marzeń, śniłam o bodaj jednym spotkaniu. A teraz stoję naga, pół kroku przed nim, niemal dotykam sutkami jego ubrania, i wciąż nie mogę go mieć. Gorący dzień minął na nauce nowych kroków, pozycji, poleceń. Powtarzane w kółko, i jeszcze raz, do znudzenia, aż weszły w nawyk, stawały się automatyczne, bez udziału mojej woli. Wieczorem znów mnie rozebrał, umył i przywiązał na noc do łóżka, zostawiając mnie bezbronną i drżącą, sam na sam z marzeniami.

Krew pulsuje w skroniach, dotyk Jego palców parzy jak ogień. Rozpala w ciągu tych paru chwil, gdy rano zakłada mi uprząż. Potem ćwiczenia, godziny biegania w kółko, powtarzanie kroków i komend, męczące pokonywane okrążeń. I fizyczne zmęczenie, które jest jedyną ulgą, zapomnieniem od odbierającego zmysły podniecenia.

Czwartego dnia wieczorem, po kąpieli, nie zasznurował mi rąk. Położył mnie brzuchem na białym, jedwabnym prześcieradle, ręce związał nad głową i jak pierwszego dnia, przywiązał do górnego brzegu łóżka. Potem przywiązał nogi, szeroko rozsuwając je na boki. Na końcu założył mi uzdę, zaciskając ją mocno – prawie do bólu – wokół mojej głowy. Wodze przywiązał do przedniej belki łóżka, naprężając je mocno. Nie mogłam już cofnąć ani odwrócić głowy.

– To jeszcze nie koniec dnia – wyszeptał wprost do mojego ucha. Moja nieznośna fala podniecenia w jednej chwili wypłynęła na powierzchnię i zalała zmysły. Poczułam jego dotyk na swoich udach. Znów będzie się znęcał – pomyślałam, rozpływając się w oszałamiającym uczuciu. Ale dzisiaj było inaczej. Niespodziewanie poczułam jego dotyk na moim kroczu. W końcu!!! Ale czemu on ma takie śliskie palce? – przeleciało mi przez głowę. Aha, to ja jestem śliska.

– Potrafisz już rozpalić się na sam dźwięk mojego głosu – powiedział tuż nad moją głową. Jego palce bez cienia delikatności wsunęły się do mojego wnętrza. Nie bolało, byłam gotowa. Właściwie to byłam gotowa już od wielu dni. Uzda trzymała mocno moją głowę i nie mogłam zobaczyć, co się ze mną dzieje. Wtargnął we mnie ostro i bez ostrzeżenia. Uczucie było porażające, nie do porównania z niczym, co dotąd przeżyłam. Wypełnił mnie ogień. Teraz nie panowałam już nad niczym. Czułam jego biodra na swoich, jego pierś na swoich plecach, uda na swoich udach. Związana, przygnieciona jego ciężarem, byłam jak dynamit wciśnięty w skałę. Katastrofa była nieunikniona. Z każdym jego ruchem wzbierała we mnie potężna, trudna do wyobrażenia fala. Wciąż rosła i rosła, choć jeszcze przed sekundą zdawało się to niemożliwe. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam się ruszyć. Cała, potężna energia, nie znajdując innego ujścia, eksplodowała w moich zmysłach. Ale on nie przestał. Pieprzył mnie mocno, bez wytchnienia, jakby nic się nie stało. Z marszu, zaraz po pierwszej powalającej fali orgazmu zaczęła we mnie wzbierać druga. Tempo było szybsze niż poranne ćwiczenia cwału. Moje mięśnie prężyły się bezsilnie próbując zerwać więzy. Po trzecim powalającym orgazmie moje ciało odmówiło posłuszeństwa. On też przestał. Zszedł ze mnie, podszedł do szafki i coś z niej wyciągnął. Po chwili poczułam w sobie intruza. Wibrator! Wcisnął go we mnie do samego końca i włączył. Leżąc całkiem bez sił, starałam się zagłuszyć rosnące podniecenie. Nie miałam szans. Maszyna była nieubłagana i po długiej walce dałam się ponieść słodkiej fali. Tych parę minut odpoczynku wystarczyło mojemu jeźdźcowi na regenerację sił. Wszedł we mnie ostro i agresywnie, jak za pierwszym razem. Kolejnej fali podniecenia nie mogłam już przeżyć. Po moim rozedrganym ciele rozeszła się fala bolesnych skurczów, ale po chwili nie czułam już żadnego bólu, tylko narastające podniecenie. Nie miałam już sił. To nie były moje siły. Nie wiem skąd się wzięły, ale też mnie opuściły po kolejnym porażającym orgazmie. Leżałam bez ruchu, pojedyncze mięśnie jeszcze same drgały, ale ja odpływałam już w sen. „Zajeździł mnie”- pomyślałam tracąc kontakt z rzeczywistością – ” ale chyba nie toczę piany?”

Następne dni przebiegały już tak, jak w moim ulubionym śnie: na ćwiczeniach, wspólnych wyprawach do lasu i ostrej jeździe. Rozpalał mnie jak chciał i kiedy chciał. Łatwo i bez wysiłku, jak zapałkę. Wystarczyło parę słów, czasem samo spojrzenie. Wkładał wtedy we mnie palce i wyciągał mokre od mojego soku. Czasami podniecał mnie i zostawiał – związaną, niemą i bezsilną. Częściej zajeżdżał do utraty tchu.

Drugi tydzień minął w mgnieniu oka. Wrócił mi głos i trzeba było myśleć o powrocie. Przychodziły mi do głowy różne myśli. Chciałam zostać tu na zawsze. Chciałam spotykać się z Nim w Warszawie. Tylko się uśmiechnął i stwierdził, że nasza umowa właśnie się skończyła.

– Zdaj maturę, dziewczyno. Popracuj nad kondycją i figurą. Po wszystkim zaproszę Cię tu za rok. Na dwa miesiące.

Scroll to Top