Wyjazdy “sponsorowane”

Jak długo trwa ten Świat, zawsze były kobiety w specjalny sposób „hołubione”, poczynając od kwiatów, poprzez biżuterię i innego rodzaju „podarunki” a kończąc na „sponsorowanych wycieczkach” Przykładem takiej wycieczki był mój kwietniowo – majowy rejs. Pierwsza kwestia, to imię Andrzej. Ono mnie „prześladuje” od samego początku. Mój pierwszy chłopak – Andrzej, mąż – Andrzej, kilku znajomych też Andrzeje, teraz kapitan proponowanego rejsu – Andrzej. Po powrocie ze Świątecznego urlopu zastałam na skrzynce zaproszenie od Andrzeja na 10-dniowy rejs. Już kiedyś z nim pływałam, trochę się znaliśmy. Pisze, że jego młodsi „zamożni” koledzy mają stopień sternika jachtowego, chcieliby zdawać, na morskiego, ale nie mają stażu. Dlatego proponuje mi ten rejs na funkcji I oficera, jako mój rejs szkoleniowy w obsłudze nowych elektronicznych urządzeń nawigacyjnych. Jak ze wszystkim, tutaj też się technika zmienia i chcąc za nią nadążać, trzeba się cały czas szkolić.

Pod żaglami pływam, można powiedzieć od zawsze. Na pierwszym obozie żeglarskim byłam po szóstej klasie szkoły podstawowej. A teraz mam już patent kapitana jachtowego. Patent, patentem, a kwalifikacje kwalifikacjami, trzeba je ciągle doskonalić. Andrzej zaproponował rejs na bardzo luksusowym jachcie. Kilka jego danych technicznych. Długość: 14,56m, szerokość: 4,46m, zanurzenie 2m, Ciężar 14 ton Silnik: Yanmar 88KM Zbiorniki paliwa: 400l, Zbiorniki na wodę: 700l, całkowite ożaglowanie 135m2. Wyposażenie: 3 prysznice (1 na zewnątrz), ciepła woda 2 WC,kompletnie wyposażony kambuz, lodówka, zakwaterowanie 8 osób w czterech podwójnych zamykanych kabinach. Oczywiście dodatkowo właśnie wyposażenie elektroniczne w środki łączności, nawigacyjne i bezpieczeństwa. Było nas 7 osób, Andrzej jako kapitan, ja jako I oficer, Anna, którą raz widziałam na sejmiku jako II oficer, Marek, III oficer oraz Janusz, Karol, Włodek jako załoga. Zarówno Marka jak i pozostałych trzech członków załogi nie znałam. Byli to mężczyźni w wieku ok. 35 lat, nie da się ukryć atrakcyjni wizualnie, ale również intelektualnie. Prowadzili różne biznesy, stąd dla mnie i Anny był to rejs „sponsorowany”. Zrekompensowałyśmy się im inaczej, ale o tym później. To też we wtorek 24 kwietnia zrobiliśmy zbiórkę na pokładzie, podzieliliśmy się na wachty, mnie przypadł Janusz, poznaliśmy się z jachtem i równo o godzinie 00.00 25 kwietnia odbiliśmy od kei. Mieliśmy sprzyjający wiatr, piękną, w miarę ciepłą pogodę oraz z racji komfortu jachtu dużo miejsca zarówno na pokładzie jak i w messie, co było ważne w naszych „figlach”. Gdy tylko minęliśmy Hel Andrzej w znaczący sposób pogłaskał mnie po plecach, zrobiłam się od razu cała mokra, stanął przede mną tylko w szortach, nie miałam problemów, aby je spuścić, po chwili miałam w ustach jego penisa. Lubię tak pieścić mężczyzn, to też dość szybko doprowadziłam go do pełnej sztywności, po czym samej zsuwając majteczki oparłam się o stół, wypinając w jego kierunku biodra. Chwycił mnie mocno, po chwili był we mnie a ja bardzo mocno poczułam go w sobie. Po kilku jego ruchach byłam już mocno podniecona, a moment, kiedy się we mnie spuszczał, potwierdziłam głośnym jękiem. Tak została zainaugurowana „druga” atrakcja tego rejsu. Po mnie wystąpiła Anna z Karolem i tak już było do końca rejsu. Nie było żadnych „ekscesów”, ze względu na warunki „preferowana” była pozycja „od tyłu” ale na jeźdźca na kolanach też jeździłyśmy. Najmniej atrakcyjna była pozycja „klasyczna” ze względu na wysokość kajut. Pozycja klasyczna najczęściej uprawiana była na pokładzie. Odwiedziłyśmy Kopenhagę i Malmö. W Malmö spędziliśmy więcej czasu, między innymi odwiedzając typowy klub swingersów „Ogród miłości”. Rzeczywiście, za dość wysokim ogrodzeniem duży teren urozmaicony ogrodami skalnymi z niszami ale również różnego rodzaju podgrzewane tarasy, oczka wodne z ciepłą wodą, sauny sucha i mokra. Oczywiście część zadaszona z leżakami, jacuzzi, barem. Mnie poderwało czterech mężczyzn, Annę też. Nasi koledzy mieli mniej szczęścia, bo mieli tylko po trzy zbliżenia. Droga powrotna nie różniła się niczym od trasy tam, cały czas, w miarę możliwości naszych partnerów, zaspakajałyśmy ich. Ponieważ były odpowiednie warunki sanitarne, było dużo oralu, natomiast praktycznie nie było analu. Dopłynęliśmy do Jastarni w sobotę 05 maja po południu, zdaliśmy jacht i poszliśmy jeszcze do zarezerwowanego pensjonatu na kolację podsumowującą rejs. Tam też były harce przez całą noc, były tam warunki na seks jednoczesny, ale również na anal. Można powiedzieć, że wzięli sobie odwet za cały rejs, w niedzielę około południa mocno bolała mnie pupa. Ale to był koniec, o 13-tej obiad i rozjechaliśmy się w Polskę, każdy w inna stronę. Tak wyglądał mój weekend majowy 2012r.

Po powrocie do domu zastałam list od Marioli. Cytuję go w całości i zwracam uwagę na końcową sekwencję jej relacji. Godząc się na „wyjazd sponsorowany” trzeba dokładnie poznać zakres „sponsoringu” aby uniknąć różnych niespodzianek, chociażby takich, jakie spotkały Mariolę !!!

Święto Kwitnącej Wiśni i nie tylko. 

Basiu. Od pewnego czasu śledzę Twoje relacje, dlatego postanowiłam opisać swoją wycieczkę do Japonii. Do Japonii lata teraz nie mało osób, ale uważam, że moja wycieczka była bardzo specyficzna. Kilka słów o sobie. Jestem dojrzałą kobietą, mam 42 lata i podobno, jak na mój wiek, jestem bardzo zgrabną i atrakcyjną kobietą. Chyba tak jest, ale nie jest to bardzo istotne w tym momencie. Z wykształcenia jestem lekarzem z tytułami naukowymi pracująca w jednej z klinik Uniwersyteckiej. Nie ulega wątpliwości, że japońskie firmy są wiodącymi firmami w zakresie elektroniki medycznej. Jedna z takich firm zainstalowała na naszym oddziale swoje urządzenia elektroniczne. Okazało się, że są one bardzo dobre, to też na podstawie naszej rekomendacji firma sprzedaje ich w Polsce dużo. W ramach rekompensaty za pomyślny kontrakt zostałam zaproszona do polskiej siedziby tej firmy. Byłam tam kilka razy, po którymś razie między mną a głównym przedstawicielem firmy doszło do zbliżenia fizycznego. Od tamtego czasu spotykaliśmy się nie raz, okazało się, że przedstawicieli jest trzech, były niezłe orgietki. Ostatni raz widziałam się z nimi w lutym i wówczas, w „nagrodę” za współpracę zaproponowali mi dwutygodniową wycieczkę do Japonii na początku kwietnia na trwające tam wówczas Święto Kwitnącej Wiśni. Firma pokrywała wszystkie koszty pobytu, poza dwoma wejściami, które miały mnie kosztować 250 dolarów. Nie pytałam, o jakie wejścia chodzi, uznałam, że na tyle mnie stać, zaczęliśmy uzgadniać szczegóły. Byłam w Japonii od 01 do 15-tego kwietnia. Teraz kilka zdań na temat Święta Kwitnącej Wiśni. Ewidentnie jest to ewenement na skalę niespotykaną w świecie.

Sakurato japońska nazwa ozdobnych drzew wiśniowych (Prunus serrulata) i ich kwiatów. Kwiaty sakura są wiosną w Japonii wszechobecne, we wszystkich swoich możliwych odcieniach różu. Widać je w parkach dużych miast, wzdłuż poboczy dróg i autostrad, a nawet na stromych górskich stokach. Dlatego Japonia nazywana jest Krajem Kwitnącej Wiśni. Sakura –  jest powszechnie rozpoznawalnym  symbolem Japonii, umieszczanym na wszelkiego rodzaju przedmiotach codziennego użytku, w tym na kimonach, materiałach piśmiennych i zastawie stołowej. Kwiat wiśni jest również powszechnie wykorzystywaną metaforą ulotnej natury życia i jako taki często jest wykorzystywany w sztuce japońskiej, a także jest kojarzony z samurajami. Z okresem kwitnienia wiśni związany jest bardzo specyficzna japońska tradycja hanami, czyli tłumacząc dosłownie: “oglądanie kwiatów”. Nie jest to jednak zwyczajne podziwianie piękna przyrody, ale okazja do towarzyskich spotkań i zabawy w gronie najbliższych przyjaciół. Można powiedzieć, że na przełomie marca i kwietnia Japończyków ogarnia kwiatowe szaleństwo.

To też jeździłam po Japonii oglądając te cuda natury. Oglądałam różne możliwe miejsca kultury japońskiej. W pojęciu kultury mieszczą się również miejsca tradycyjnego doskonalenia się japończyków w kulturze fizycznej. W czwartek, po południu zaproponowano mi zwiedzenie takiego ośrodka, gdzie kultywowane jest tradycja walki szermierskiej – kendo. Trochę zdziwiłam się, że możliwość obejrzenia takiego pokazu kosztuje aż 200 dolarów, wcześniej mnie o tym uprzedzono, to zapłaciłam. Niestety, informację, którą mi przekazano za obejrzenie tego pokazu nie była pełna, przekonałam się o tym po czasie.

Kendo jest japońską odmianą szermierki sportowej, prowadzonej przy użyciu mieczy bambusowych. Jest zarazem jedną z japońskich sztuk walki określanych wspólnym mianem budo. Jako sztuka walki wywodzi się bezpośrednio z bojowej szermierki samurajskiej o nazwie kenjutsu, której historia sięga XI wieku (czyli czasów, gdy do użytku wprowadzono jednosieczny miecz o wygiętym kształcie głowni). Różne szkoły i formy kenjutsu rozwijały się aż do połowy XIX wieku (kiedy wprowadzono zakaz noszenia mieczy przez samurajów).Para-sportowa forma szermierki bojowej zrodziła się w początkach XVII wieku, gdy do treningu zaczęto stopniowo wprowadzać ochraniacze i miecze ćwiczebne, pozwalające na zadawanie pełnych ciosów, a tym samym na toczenie bezkrwawych pojedynków. Trening prowadzony przy użyciu ostrych mieczy stalowych na to nie pozwalał – umożliwiał on jedynie powtarzanie stałych sformalizowanych układów, tzw. kata, w których ciosy były zatrzymywane w ostatniej fazie ataku. Zastosowanie mieczy ćwiczebnych, najpierw drewnianych, a z czasem elastycznych konstrukcji bambusowych (shinai) oraz solidnych protektorów, wzorowanych na zbroi samurajskiej, pozwoliło ćwiczyć bardziej dynamicznie i toczyć walki sparingowe. Wprowadzone z czasem regulaminy treningu szły w kierunku ograniczania dopuszczalnego obszaru zadawanych cięć, a także eliminacji technik zagrażających bezpieczeństwu walczących.

Weszliśmy do dużej sali, gdzie pod ścianą stało 24 młodych dorodnych chłopców. Kto mówił, że japończycy są mali !!! Miałam z ich grona wybrać tych, którzy dla mnie mieli zrobić prezentację. Nie świadoma zagrożenie na szczęście wybrałam ośmiu, reszta opuściła salę a tych ośmiu ustawiwszy się w pary zaczęli pokaz. Mój przewodnik dość precyzyjnie tłumaczył przebieg tego pokazu. Trwał on równą godzinę, po której sześciu z nich usiadło przede mną ze skrzyżowanymi nogami, po chwili pojawili się dwaj pozostali i w głębokim pokłonie położyli przede mną duże pudełko Przewodnik dal mi znać, otworzyłam, a tam piękna replika miecza samurajskiego. Wzięłam delikatnie w rękę, długo go oglądałam, odłożyłam do pudełka i patrzę na nich, a oni na mnie. Spojrzałam na przewodnika, a ten mówi do mnie – oni czekają na nagrodę !!!. Nadal nie świadoma niczego stwierdziłam, że przecież już zapłaciłam. Wówczas przewodnik wytłumaczył mi, że zapłaciłam „szkole”, oni z tego mają niewielką część, natomiast ode mnie oczekują nagrody. Dalej nie świadoma mówię – nie mam więcej pieniędzy z sobą. Patrząc na mnie w znaczący sposób przewodnik powiedział – nie chodzi o pieniądze, rozbierz się. Patrząc na niego w tym momencie dopiero zrozumiałam, o co tu chodzi. Jeszcze raz na niego spojrzałam, popatrzyłam na nich, pomyślałam – ośmiu, chyba dam radę, zaczęłam się rozbierać. Niestety, przeceniłam się. Gdy tylko odłożyłam na bok majteczki, które były ostatnim elementem mojego ubrania natychmiast doskoczyło do mnie dwóch chwyciło mocno za ręce, zaczęli ciągnąć w głąb sali. Tam, nie mam pojęcia skąd pojawiła się bambusowa, kwadratowa ramka. Natychmiast przywiązali mi rozciągnięte na bok ręce do górnej poprzeczki, również rozciągnięte nogi do dolnej poprzeczki, po czym całą tą klatkę powiesili pionowo na dwóch linkach. Zaraz potem zaczęły się moje zbliżenia z nimi. Nie mam pojęcia, jak oni to robili, ale wyginali mnie i do przodu i do tyłu, tak, że cały czas miałam któregoś kutasa bądź to w piździe, bądź to w dupie. Po pierwszej fazie tych zbliżeń doszła druga faza, zbliżenia jednoczesne. I tak na przemian, a to miałam kutasa w piździe, a to w dupie, a to w oby dziurkach. Nie mam pojęcia, jak oni to robili, ale te kutasy stały im non stop i non stop wchodzili we mnie. Mało tego, nie było to po jednym zbliżeniu. W pewnym momencie zorientowałam się, że to już zaczyna się „następna runda” Później już przestałam się nad tym zastanawiać, po pewnym czasie zaczęła boleć mnie i pizda i dupa, to zaczęłam jęczeć, później już nawet nie jęczałam. Można powiedzieć, że wisiałam jak worek, a oni mnie rżnęli. Trwało to równe dwie godziny. Po tym czasie zostałam odwiązana, dłuższy czas leżałam na podłodze, nie mając możliwości utrzymania się na nogach. Dopiero po pewnym czasie, na czworakach doszłam do miejsca, gdzie były moje rzeczy, wciągnęłam tylko sukienkę, mówiąc – jedziemy do hotelu. Przewodnik już tego dnia do mnie nie odezwał się. W hotelu pomógł mi wejść do pokoju, on wniósł za mną mój prezent, ja opadłam na łóżko i długo nie mogłam się pozbierać. Późnym wieczorem umyłam się, położyłam, ale tej nocy trudno powiedzieć, czy spałam. Tak leżąc zastanawiałam się, czy to był gwałt, czy nie. Chyba jednak nie, w końcu sama do nich poszłam, sama ich wybrałam, sama też się rozebrałam. Z drugiej strony pomyślałam, że nie miało by to takiego efektu, gdybym wybrała dwóch lub czterech. A ośmiu – takiego rznięcia i tak długiego jeszcze w swoim życiu nie miałam. Następnego dnia musiałam się oszczekać, w późniejszych też, jeszcze po tygodniu czułam pizdę. Przyszedł piątek pojechaliśmy do Kawasaki na Święto Fallusa. Co to jest ??? Komentarz i zdjęcia z Internetu.

Japoński Dzień Płodności powstał w okresie Edo (1603-1867), kiedy to prostytutki odwiedzały świątynie, aby prosić bóstwa o powodzenie w biznesie i ochronę przed syfilisem. Następnie damy owe nosiły po ulicach obraz Wielkiego Penisa. Obecnie święto to jest obchodzone każdego roku w pierwszą niedzielę kwietnia, jako Kanamara Matsuri lub Festival of the Steel Phallus. Jest to dzień oczyszczenia (oni się tam ciągle oczyszczają, jakbyście nie zauważyli), a także element pomagający zbierać fundusze na walkę z wirusem HIV. Tego dnia prosi się także bóstwa o udane małżeństwo, szczęśliwe rozwiązanie i macierzyństwo, jak również i o pomyślność w interesach. Podczas Kanamara Matsuri odbywa się mnóstwo koncertów, ludzie się bawią i panuje ogólnie wesoła atmosfera. Obchody święta rozpoczynają się występem tańczącej na scenie maiko (młodej gejszy – praktykantki), której towarzyszą mikoshi, czyli takie przenośne ołtarzyki. W ołtarzykach umieszczone są ogromne figury błogosławionych penisów. Następnie ołtarzyki te są niesione w konwoju przypominającym coś pomiędzy procesją (ze względu na kapłanów odprawiających modły) a paradą. Wyobraźcie to sobie: ogromny różowy penis przemierza ulice niesiony przez 10 lub 12 mężczyzn (a czasem i kobiety), którzy wykonując ciałem rytmiczne ruchy góra-dół, intonują pieśni. I tak przez całe miasto… Tego dnia ani widok stojących wzdłuż ulic transwestytów z ustami pomalowanymi krwistoczerwoną szminką i owłosionymi nogami, ani staruszek namiętnie liżących siusiakowe lizaki nikogo nie dziwi.

A skąd druga nazwa – Festival of the Steel Phallus? Istnieje legenda, która mówi o ostrozębnym demonie, który ukrył się w waginie pewnej młodej dziewczyny i wykastrował dwóch niczego nieświadomych panów. Z pomocą zrozpaczonej dziewczynie przyszedł… kowal, który przy użyciu wykutego z żelaza penisa połamał demonowi zęby. Dlatego właśnie w świątyni Kanamara czci się stalowe penisy. Ot i cała filozofia. Podobnie jak w przypadku innych świąt – komercja nie śpi. Komercja czuwa. Podczas obchodów Kanamara Matsuri jak grzyby po deszczu wyrastają kramiki i straganiki oferujące w swym asortymencie różnorakie słodycze nawiązujące do tematyki Dnia Penisa. Penisowe motywy można znaleźć tam dosłownie wszędzie – na obrazkach, dekoracjach, cukierkach, lizakach, ciasteczkach, fantazyjnie powycinanych warzywach, pamiątkach i innych bzdetach. W Polsce takie rzeczy tylko na Allegro, w Japonii – na legalu.

Basiu W tekście jest takie zdanie: Tego dnia prosi się także bóstwa o udane małżeństwo, szczęśliwe rozwiązanie i macierzyństwo, jak również i o pomyślność w interesach I nie ma w tym żadnej przesady, czego byłam osobiście świadkiem i za co zapłaciłam wcześniej zaplanowane 50 dolarów. Otóż mój przewodnik zaprowadził mnie, po naszemu trzeba to nazwać do „świątyni” Świętego Fallusa. W samym wejściu wisiał drewniany, mający chyba z 5m długości i 1 metr średnicy elegancko wyrzeźbiony fallus. Przeszliśmy przez kilka sal, w których były różne eksponaty, weszliśmy do niewielkiej salki, było tam jeszcze pięć innych osób, przed nami była duża szyba, za nią też niezbyt duże pomieszczenie o bardzo różnym wystroju, przedstawiające różne fallusy. Z boku jakiś stół, a na nim najróżniejsze przedmioty. Przewodnik powiedział do mnie – patrz, za to zapłaciłaś, a nagrodę dostaniesz później. To hasło nagroda trochę mnie zmroziło, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad tym. Do tego pomieszczenia weszła autentyczna para młodych, ubrana w eleganckie białe kimona. Ja się na tych kimonach nie znam, ale wyglądali pięknie. Po chwili wyszło do nich trzech „mnichów”, wszyscy złożyli przed sobą ręce, jak my, do pacierza, zaczęli wykonywać charakterystyczne ruchy do przodu. Przewodnik powiedział – modlą się o szczęśliwe małżeństwo i o płodność dla panny młodej. Trudno mi ocenić, jak długo trwała ta modlitwa, ale widać było, że oni też uczestniczą w tej „modlitwie”, w pewnym momencie jeden z nich odszedł, po chwili wrócił stawiając przed panną młodą coś w rodzaju „słupka”. No i tu jest sedno sprawy, po chwili zaprosił pannę młodą do tego stolika, chwilę tam stali, przewodnik później mi wyjaśnił, że ona wybierała odpowiedni „rozmiar” fallusa dla siebie, zaraz wróciła na swoje miejsce, a on, trzymając w ręku, można powiedzieć, w nabożny sposób, przyniósł i postawił coś na tym słupku. Po chwili dojrzałam, że jest to średniej wielkości właśnie sztuczny fallus, dokładnie taki sam, jak wisiał przy wejściu, tylko odpowiednio zmniejszony. „Mnich” najpierw przyniósł wiązkę palących się kadzidełek i tymi kadzidełkami omiatał tego fallusa. Po chwili przyniósł z tego stołu pojemnik, wydawało mi się, że była to jakaś oliwka i polał go. Kiedy już ta ciecz po nim spłynęła, panna młoda uniosła bokami swoje kimono, po chwili widać było, jak zsuwa majteczki, podała je stojącemu obok niej mężczyźnie. Za chwilę ponownie wykonała ten sam ruch, zrobiła dwa kroki do przodu, tak, że ten fallus znalazł się między jej nogami. Spojrzała na kapłana, coś do niego powiedziała, wówczas on położył na jej ramionach ręce, coś do niej jeszcze powiedział, po czym chyba ją pchnął w dół, bo widać było, jak się obniża, jednocześnie słychać było dość głośny jęk. Po chwili lekko uniosła się i ponownie „kucnęła”. On jeszcze przez chwilę trzymał ręce na jej ramionach, zdjął, ona się uniosła, a on wyjął z niej tego fallusa. Pokazał „mężowi”, że są ślady krwi, po czym odłożyli go do bardzo eleganckiego pudełeczka. „Mąż” w tym momencie podął jej coś białego, najprawdopodobniej podpaskę, ona wsunęła sobie w krocze, następnie wzięła od niego wcześniej zdjęte majteczki, założyła. Wówczas jeszcze raz razem z tymi kapłanami odmówili jakąś „modlitwę” i wyszli. Siedziałam z dużym niedowierzaniem tego, co widziałam. Po zakończonej tej „ceremonii” mój przewodnik wziął mnie za rękę i poprowadził w zupełnie inne miejsce. Usłyszałam – tamta część Świątyni jest tylko dla dziewic, a Ty dziewica nie jesteś. Ale masz możliwość poczuć podczas naszego Święta Świętego Fallusa. Zaprowadził do jakiegoś pomieszczenia, pojawiła się kobieta mówiąca po angielsku, okazało się, że mam się rozebrać. Kiedy to zrobiłam, przekazała mi, że mogę poczuć w sobie siłę świętego fallusa, ale aby to się stało, muszę się oczyścić. Nie wiedząc jeszcze na co zgodziłam się, wówczas wprowadziła mnie do pomieszczenia, gdzie na środku stała parująca kadź. Pokazała, że mam do niej wejść, okazało się to dość łatwe, ciecz, która w niej była, była dość ciepła, a przede wszystkim miała dziwny zapach. Obecna przewodniczka poleciła mi kilkakrotnie kucnąć, przez co ta ciecz omywała mnie prawie po piersi. Po tym pomogła mi wyjść, podała ręcznik, którym miałam się wytrzeć i podprowadziła do drzwi, za które miałam wejść. Było to pomieszczenie bardzo podobne, do poprzedniego, nie za duże, wokół pełno świec. Weszli „mnichowie”, moim zdaniem tacy sami, jak poprzednio. Jeden mówił po angielsku, zapytał, czy mam wolę poczuć Świętego Fallusa w dniu jego święta, abym w dalszym swoim życiu miała zadowolenie z miłości. Na takie pytanie odpowiedziałam, że tak. Wówczas zapytał mnie, czy zgadzam się sześciokrotnie poczuć w sobie siłę Świętego Fallusa. Mając jeszcze w oczach poprzednią scenę, założyłam, że takiego fallusa to ja mogę mięć w sobie sześć razy. No i tutaj następny mój błąd, o którym przekonałam się dopiero później. Na początku było wszystko w porządku, czyli tak, jak w poprzedniej scenie postawili przede mną specjalny słupek, na nim postawili średniej wielkości tego Świętego Fallusa. Nie wiem, na czym polegać miała ta jego świętość, wg mnie był to zwykły dość mały sztuczny członek wykonany z bambusa. Ale za nim mogłam go pochłonąć, jeden z tych mnichów polał go „świętym olejem” a dopiero wówczas, jak jeden z nich zaznaczył, mam go bardzo wolno pochłonąć w sobie. Lekko kucając poczułam go pod sobą i napierając poczułam go w sobie. Kiedy już go miałam, stojący przede mną mnich położył mi ręce na ramionach, a drugi wytłumaczył, że to ma tak trwać przez czas ich modlitwy, po to, abym pochłonęła moc fallusa przekazywaną przez święte oleje. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, puścił ręce z ramion, wsunął rękę w krocze, chwycił tego fallusa i pokazał, abym się uniosła. Wówczas wyciągnął go ze mnie, odkładając na śnieżno białą serwetkę, owinął go i podał. Wzięłam, wówczas drugi wziął mnie za rękę, wyprowadził z tego pomieszczenia, znowu do innego, tam położyli nie na stole, jeden z nich wziął ode mnie tego fallusa, chwycił pionowo, tak, ze wystawał tylko czubek i tym czubkiem zaczął masować całe moje podbrzusze, a szczególnie okolice wzgórka łonowego. Myślałam, że to taki rytuał, później dopiero moja przewodniczka uzmysłowiła mi, że to po to, abym miała odpowiednio rozciągniętą tę część ciała. Po dość krótkim takim masażu coś „zabełkotał” ponownie pojawiła się przewodniczka i zabrała na „kąpiel”. Po kąpieli ponownie weszłam do pomieszczenia mnichów, ale oni tym razem już się mnie o nic nie pytali, ponownie postawili słupek, a na nim, można powiedzieć, o numer większego tego świętego Fallusa. Ponownie polał go tym olejem i znowu miałam go pochłonąć. Pochłonęłam, procedura się powtórzyła, przeszłam na masaż. Po następnym masażu znowu kąpiel i znowu pochłanianie. Przy czwartym, który był już dość duży odezwałam się, że miałam poczuć sześć razy, a ja mam za każdym razem wyjmowany. Wówczas wytłumaczono mi, ze to nie może być sześć razy ten sam, tylko za każdym razem inny, a że jest on coraz większy, tego nie dopowiedział. Czwartego pochłonęłam już z bardzo dużymi problemami, ale jakoś go całego wsadziłam. Przy piątym już miałam bardzo duże problemy, głośno jęcząc dałam radę ta ¾ długości. Ale przy szóstym już darłam się od początku. Po pierwsze, został on polany nie tym przeźroczystym olejem, ale takim różowym. A po drugie był on bardzo duży, jak go później pomierzyłam, miał on 5cm średnicy. Jednak nie miałam wyjścia, stanęło obok mnie trzech „mnichów”, jeden napierał na ramiona, a dwóch położyło ręce na biodrach, można powiedzieć pilnując, abym się na tego fallusa nabijała. Na dodatek po tym różowym „oleju” poczułam bardzo mocne pieczenie. Ale nie miałam żadnego ruchu. Minimalnie unosząc się, opuszczałam, pochłaniając go coraz głębiej w sobie. Teraz dopiero doceniłam te „masarze podbrzusza” Były one wykonywane przy użyciu jakiegoś preparatu, który najprawdopodobniej powodował rozciągliwość mojego wnętrza, bo po pewnym czasie miałam go prawie całego w sobie. W domu go pomierzyłam, do imitacji jąder prawie 28cm, przy 5cm średnicy. Kiedy już go miałam prawie całego w sobie, wówczas nastąpił następny akt tego spotkania, o którym w ogóle nie miałam pojęcia. Stojący za mną mężczyzna chwycił mnie za ręce, wykręcając tak, ze mocno wychyliłam się całym ciałem w pół łuk. W tym momencie pojawili się inni mnisi, podeszli do mnie, po chwili jeden chwycił jedną pierś, drugi drugą, mocno ją ścisnęli, a drugą ręką zaczęli wbijać mi w brodawki, w kanał mleczny dość grube, brązowe szpilki, zakończone dość dużą okrągłą główką. Za chwilę taką samą szpilkę wbili mi w samą żołądź. Dopiero wówczas pozwolili się unieść, wyjąć z siebie tego Fallusa. Zostałam odprowadzona do pomieszczenia, gdzie mogłam się umyć. Moja opiekunka w tym momencie rozchyliła swoje kimono, zsunęła część stanika, pokazała pierś w której tkwiła zdecydowanie większa kulka, mówiąc – to jest pamiątka z tej świątyni, wyjdzie z Ciebie po kilku latach, teraz nie ruszaj, bo i tak nie wyjmiesz. Jakby jej nie wierząc, pociągnęła, ale ta szpilka nie chciał wyjść. Obmyłam się, wróciłam do hotelu. W sobotę przed południem odpoczywałam, a po południu wsiadłam w samolot i wróciłam do domu. Po czterech dniach dotarła przesyłka, a w niej:

– w pięknie opakowanym futerale replika klasycznego miecza samurajskiego. W pudełku na miecz jest od razu specjalny stojak, to też stoi on na honorowym miejscu w moim mieszkaniu

– w bardzo ładnym, dużym pudełku wyłożonym granatowym aksamitem 6 sztuk Fallusów, odpowiednio ułożonych, których używałam w Klasztorze. To pudełko schowałam do specjalnej szafki

Podsumowując ten wyjazd jedno jest pewne, jako przestroga dla innych. Korzystając z promocji i zaproszeń sponsorowanych należy się dokładnie dowiedzieć, to mieści się w takim zaproszeniu i jakie mogą być ewentualne konsekwencje tego zaproszenia. Z drugiej strony nie wiem, czy ewentualnie znając szczegóły, zdecydowała bym się na ten wyjazd. A tak, to:

Po pierwsze – zewnętrznie jestem bardziej atrakcyjną kobietą. Moje brodawki mocno się odznaczają przez staniczek przy obcisłych bluzkach, co intryguje nie tylko mężczyzn.

A po drugie – cóż, kobieta przewrotną jest. Już dzisiaj myślę, jak sobie załatwić następny sponsorowany wyjazd do Japonii. Zastanawiam się, jak bym się czuła, gdybym wybrała 12 zawodników, a nie 8-miu. Jak się dowiem, to do Ciebie napiszę. 12 maja 2012 r. Mariola.

Scroll to Top