Zamiast aspiryny

Pewnego dnia nieoczekiwanie ogłosili w szkole, że w związku z remontem czegoś tam (nie pamiętam, chyba sieci cieplnej) nie będzie dalszych lekcji i możemy iść do domu. Było to ledwie po drugiej lekcji i perspektywa spędzenia prawie całego dnia w domu, nad książkami, pod czujnym okiem mamy nie napawała mnie optymizmem. Postanowiłem wymyślić sobie jakieś przyjemniejsze zajęcie na tych kilka godzin. Koledzy namawiali, żebym poszedł z nimi na piwo, ale pomimo, że jestem i zawsze byłem wielkim smakoszem tego złocistego, pienistego napoju bogów, nie skusiłem się, bowiem już kiełkowała w mojej głowie inna myśl. Jako się rzekło w poprzednich odcinkach, szalały we mnie hormony, ale od zapachu i smaku piwa wolałem zapach i smak … nnnno takiego różowego, wilgotnego pączuszka. Wszystkie moje rozerotyzowane zmysły zwróciły się w kierunku kuzyneczki Hanusi… Przypomniało mi się, że jakieś dwa czy trzy dni temu, w rozmowie telefonicznej z moją mamą, ciocia coś wspomniała o jakiejś grypie, czy też anginie, która zmogła Hanię i nie pozwoliła jej iść do szkoły. Przypomnienie tego faktu podziałało na mnie jak ostroga; sam nie wiem, kiedy znalazłem się w autobusie linii 101 zmierzającym na Saską Kępę! A pies drapał grypę, najwyżej się zarażę (i załapię kilka dni wolnych od szkoły!!), ale jest duże prawdopodobieństwo zastania Hanulki samej w domu: obydwoje jej rodzice pracowali. Trochę niepewną ręką dzwonię do drzwi i niecierpliwe nasłuchuję…. Jest!!!! Słychać kroki w przedpokoju i szczękanie zamka. Oczy Hanusi zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe i jeszcze większe ze zdziwienia.
– O! Cześć! Coś się stało? Boże, chyba nic złego!
Wydawała się być trochę przestraszona. Wyciągnąłem zza pleców mały bukiecik kolorowych kwiatków.
– Puścili nas z budy. Mam wolne i pomyślałem, że odwiedzę chorą – trochę skłamałem, boć przecież nie jej choroba była celem moich odwiedzin.
– Jakie ładne! Dziękuję! Wejdź wreszcie, nie stój tak w drzwiach, bo zimno leci.
Hanusia miała na sobie uroczy, różowy szlafroczek frotte i włosy w cudownym nieładzie. Emanowało z niej ciepło i rozleniwienie. Przytuliłem ją czule i pocałowałem w usta. Z nieskrywaną radością oddała pocałunek, przywierając zarazem całym swoim cieplutkim i takim „milusim” ciałkiem do mnie. Nagle zwinnie wyśliznęła się z moich objęć, cała zaróżowiona i podekscytowana
– Nie stójmy tak w przedpokoju – powiedziała poprawiając odruchowo włosy – napijesz się może herbaty? Nastawię wodę, a ty wejdź do pokoju. Poza tym nie wypada przyjmować gościa w szlafroku; ogarnę się nieco – paplała w podnieceniu – Gdybyś się nudził, to przejrzyj tygodniki, są na stoliku przy telewizorze.
Popchnęła mnie lekko do pokoju, a sama odfrunęła w przeciwną stronę i po sekundzie usłyszałem zamykane drzwi do łazienki.
Leniwie i bezmyślnie przewracałem kolorowe kartki tygodników. Niejako oboczem świadomości zarejestrowałem fakt, iż nie słyszałem dźwięków nastawiania czajnika z wodą na herbatę, które powinny dobiec mnie z nieodległej w końcu kuchni. Gdy ta refleksja niespiesznie przebijała się do centrum uwagi, do pokoju weszła Hania i zatrzymała się w progu, obserwując ze skromnym acz pełnym ciekawości uśmiechem wrażenie jakie na mnie zrobiła. Zaiste, Hanulka, ze swej natury bardzo ładna, wręcz śliczna, prezentowała się nad wyraz ponętnie. Rozpuszczone, jasne włosy okalały jej promienną twarzyczkę, na której spostrzegłem niezwykle subtelny, prawie niezauważalny makijaż: leciutko utuszowane rzęsy, powieki pociągnięte delikatnym, jasnoniebieskim, perłowym cieniem i rozchylone usteczka nieznacznie mieniące się połyskliwą jasnoróżową szminką. W jej młodym wieku, taki ledwo zasygnalizowany makijaż dodawał jej uroku, rzekłbym – blasku i sprawiał, że była ogromnie pociągająca. Hania ubrana była w przezroczystą, muślinową, błękitną haleczkę, spod której przezierały jędrne, malutkie, acz sterczące zawadiacko, młodziutkie piersiątka nie okryte stanicznkiem, brzuszek zakrywał błękitny pas, do którego przypięte były, wysoko sięgające swoimi mankietami nylonowe, cienkie pończochy, stalowo – szarej barwy. Muszeleczka nie była przysłonięta majteczkami i ciemniejsza kępka jej jedwabistych włosków majaczyła pod haleczką. Na nogach moje dziewczątko miało sandałki – klapki na podwyższonym, cienkim obcasiku, prawie szpilce; ciemniejsze wzmocnienia pończoszek na paluszkach i piętkach, podkreślone zgrabną linią pantofelków wyglądały podniecająco. Zastygłem w zachwycie, a Haneczka tymczasem, zmysłowo szeleszcząc pończoszkami, powoli podeszła do zajmowanego przeze mnie fotela.
– Jakaś ty piękna – wyszeptałem z przejęciem – olśniewająca i zniewalająca… – z upojeniem wdychałem zapach jej młodego ciała, dziewczęcego podniecenia i świeżej bielizny. Moje ręce bezwiednie głaskały jej plecy, pupkę, piersiątka. Palcami przez halkę delikatnie masowałem i skubałem twarde sutki, jednocześnie tuląc ją do siebie coraz mocniej. W pewnym momencie Hania usiadła na moich kolanach, obejmując mnie za szyję i całując moje oczy, policzki, szyję, usta – wyraźnie dążyła do przejęcia inicjatywy w pieszczotach. Była taka rozkosznie uwodzicielska! Tuląc ja jedną ręką, jednocześnie głaszczącą biuścik, drugą gładziłem jej nogi, doznając spotężnienia erekcji pod wpływem gładzi pończoch. Głaskałem jej stópki, łydki i uda, podobnie jak za pierwszym razem pod stołem (pamiętacie?) kolistymi ruchami masowałem kolanka, zgięcia nóg, wnętrza ud, delektując się ekscytującym dotykiem granicy pończoch i gładkiej skóry, wypukłością zapinek… pończoszki pod posuwem mojej dłoni lekko marszczyły się , więc wygładzałem i wyprostowywałem. Ucisk jej miękkiej, drobnej, dziewczęcej pupki był niesamowicie podniecający. Bez wahania przyznałbym nagrodę Nobla wynalazcy nylonowych pończoch! Toż to czysty afrodyzjak, zdolny nawet impotenta zmienić w maszynkę do kopulacji!
(…)
Nie chcąc, żeby wujostwo zastali nas w tak niedwuznacznej sytuacji, szybko doprowadziliśmy się do porządku i zbierałem się do wyjścia
– No tak i nie dałam ci w końcu herbaty! Ale ze mnie marna gospodyni!
Czyż ona nie jest cudowna?

Scroll to Top