Gad

Rozświetlone milionami iskrzących się gwiazd niebo opływało ją. Zanurzała się w tym czarnym, gęstym całunie, płynęła wśród ławic konstelacji, wirowała wśród tych maleńkich jasnych punkcików. Trawa, na której leżała była gęsta, świeża i pachnąca. Długie źdźbła plątały się we włosach, zahaczały o jej rozchylone wargi, drażniły jej uszy. Chłonęła całym ciałem ten błogi i odurzający zapach letniej nocy. Kiedy to nagrzana słońcem ziemia oddaje swoje wonie…Słodki zapach maciejki z pobliskich zabudowań, orzeźwiający zapach trawy, ciężki i niepokojący zapach ciemnego boru, którego czarny kontur rysował się na tle gwieździstego nieba.

Leżała w białej, bawełnianej sukience. Guziczki ciągnęły się przez całą jej długość, od obramowanego szydełkowaną koronką dekoltu, aż do kolan. Jej jasna postać pięknie rysowała się w głębokiej trawie. Żadne niepotrzebne myśli nie zakłócały jej tej cudownej chwili delektowania się światem i tym ogarniającym ją spokojem, po całym dniu ciężkiej pracy. Sielanka…

…..

Skradał się cicho, w każdym jego sprężystym ruchu czuć było siłę i zdecydowanie. Szczupły, wysoki, smagły, z czymś tak nieokreślonym w spojrzeniu ciemnych oczu, że nie tylko człowiek, ale i zwierz dziki z przerażenia uciekał. Nozdrzami wciągnął to aromatyczne nocne powietrze.. I oprócz woni nocnych kwiatów, trawy, drogi i lasu, poczuł też inny zapach.. Zapach tak upajający, oszałamiający zmysły, mieszający umysł.. Zapach rozgrzanego kobiecego ciała. Dreszcz przeszedł przez jego naprężone ciało, bystrym wzrokiem zaczął przeczesywać okolicę. Czuł rodzące się w nim pożądanie, żar palący trzewia.. Musiał ją znaleźć natychmiast! Musiał! Inaczej sczeźnie marnie.. Jego smukłe, żylaste ciało drżało co chwilę, oddech stawał się chrapliwy, gwałtownie zginane palce strzelały w stawach.. Jest! Tam pod lasem, na tej miękkiej trawie, leży.. Piękna.. Taka biała, taka czysta.. Tak rozgrzana, tak pachnąca..

…..

Jej myśli nagle uniosły się i same zdecydowały, w jakim kierunku podążą.. Jej ciało zareagowało samo. Dłońmi zaczęła pomału przesuwać po swoich ramionach, po pełnych i kształtnych piersiach, z których była taka dumna.. „Jak pięknie pachnie skóra wieczorem..”
Palcami, nieśpiesznie zaczęła rozpinać guziki swojej sukienki. Gładki, płaski brzuch, ale przyjemnie miękki.. Jej ręka wiednie czy też bezwiednie zawędrowała między gorące uda. Na ciemnych włoskach już zdążyła osadzić się słodka wilgoć jej podniecenia. Rozsunęła lekko nogi i paluszek zatopiła w swoim skarbie.. Hmmm.. jak pachnie.

…..

Przyśpieszył kroku, bezszelestnie przekradł się przez oświetloną księżycowym blaskiem polanę i skrył się cicho za krzakiem. I już ją widział całą, jej jasną sukienkę, jej opalone ciało, któremu Luna nadawała srebrzysty odcień, jej przymknięte oczy, wilgotne rozchylone usta, zarumienione policzki, szyję wygiętą w łuk, dumnie sterczące piersi z pięknymi ciemnymi brodawkami, doskonały, napięty brzuszek, rozchylone nogi i tą dłoń, która kryła się między jej udami.. I w nozdrza co chwila uderzał go ten odurzający zapach kobiecości pragnącej spełnienia.. Słyszał jej urywany oddech, jej cichutkie jęki, jej westchnienia..

….

Miała przymknięte oczy, żeby ta rozkosz wypełniająca jej ciało przypadkiem tą drogą nie uciekła. Zamarła w oczekiwaniu na spełnienie, naprężyła całe ciało, jej dłoń zagłębiająca się w mokrutkim skarbie, pieszcząc przyśpieszyła… Nagle jakieś ciało, jakiś człowiek czy stwór, przygniótł ją swoim ciężarem, stalową dłonią chwycił jej ręce, kolanem szerzej rozsunął jej uda, drugą ręką zasłonił jej usta. Wygięte ramiona strasznie bolały, ledwo mogła oddychać, absolutny, pierwotny strach wypełnił jej ciało. Łzy płynęły jej po policzkach, urywany szloch wstrząsał nią, co i raz. Stwór nie zważał na to. Jednym zdecydowanym pchnięciem wypełnił ją swoim żarem. Żarem potwornym, palącym, pulsującym. Czuła jak jeszcze rośnie w jej ciasnym wnętrzu. Gardłowy okrzyk bólu wydarł się spomiędzy jego zaciśniętych palców na jej twarzy. Kolejne potoki łez rosiły srebrzystą trawę. A on wtargnął gwałtownie w jej intymność i pozostał bez ruchu. Czuła jedynie jak pal, na który ją nadział powiększa się rytmicznie, jak drga.. Jego zęby znalazły się na jej białej szyi… Językiem przeciągnął po niej zlizując słone łzy i pot. I ukąsił. Mocno.. Zacisnął na niej swe ostre kły.. Westchnienie rozkoszy zdradziło ją. Jakże miłe to było ukąszenie… „Jak to tak, przecież nie mogę, nie chcę, on jest straszny, obrzydliwy, obcy, dlaczego, no dlaczego… go tak pragnę!!!??”

On spojrzał na nią tymi swoimi ciemnymi ślepiami, których wzrok palił jej oczy. Palił, roztapiał, patrzył na nią świdrująco, rozkazująco, wyczekująco… A Ona czuła jak właśnie w tym momencie jej zdradliwa kobiecość zaczyna zaciskać się rytmicznie na tej wbitej w nią włóczni.. Jak pragnie, żeby on wreszcie się poruszył, żeby wziął ją, taką bezwolną i oddaną, czekającą tylko na niego, wypełnioną jego żarem, jego dzikością.. Ech! Jak pragnie..

…..

I on już nie mógł wytrzymać ani chwili dłużej.. Chciał, żeby ona sama mu się oddała, żeby błagała o jeszcze, żeby patrzyła z tą niemą prośbą w oczach. I teraz czuł, że nadeszła ta chwila. Ma ją. Już ją posiadł. Wychrypiał jej tylko do ucha „Moja….” I znów ukąsił w szyję.. I zaczął ją brać pomału, ale mocno i do końca.. „Uczył ją wspólnym namdlewać snem, pierś głaskać w dłonie porwanym łbem, i od rozkoszy trwalszej niż zgon syczeć i wić się i drgać jak on..” Wypełniał ja całą, rozpędził i rozkołysał jej pragnienia, dłońmi, ustami, zębami, językiem zawłaszczał ją sobie kawałek po kawałku, kradł jej pożadanie w zamian dając rozkosz, i ta rozkosz nadchodziła, to omdlenie, ukochanie.. I Ziemia pod nimi zadrżała, i krzyk rozdarł noc. Ale nie był to bynajmniej krzyk przerażenia… O nie..

….

Drżała skulona leżąc w wilgotnej głębokiej trawie. A on otulił ją swym ciemnym, twardym ciałem i chłonął jej cudny zapach, gładząc jej długie włosy.. I nachylił swe usta, i całować zaczął, delikatnie, pięknie, miłośnie… Czułym dotykiem pieścił jej wymęczone ciało, zapewniając o wielkiej swej miłości.. Zdziwiona spojrzała na niego.. I rzekła:

„Nie zrzucaj łuski, nie zmieniaj lic!
Nic mi nie trzeba i nie brak nic.

Lubię, gdy żądłem równasz mi brwi
I z wargi nadmiar wysysasz krwi,

I gdy się wijesz wzdłuż moich nóg,
Łbem uderzając o łoża próg.

Piersi ci chylę, jak z mlekiem dzban!
Nie żądam skarbów, nie pragnę zmian.

Słodka mi śliny wężowej treść –
Bądź nadal gadem i truj i pieść!”

Scroll to Top