Kłębek

1.

Budzę się. „Uff. Żyję” – to pierwsza myśl.

Co z tego? Głowa pęka. Bolą ważne części ciała – serce (z tęsknoty) i podbrzusze (nie wiem dlaczego). Trochę chcę siku. Unoszę się, lustrując z obrzydzeniem swoje legowisko. Białawe ślady. Musiałam uświnić tapicerkę jogurtem, blah! Spałam na kanapie, pod kocem, w swetrze i skarpetkach (gdzie moje majtki?), przy włączonym TV. Odbiornik emituje teraz poranne kreskówki – Tom goni Jerry’ego.
– Złap wreszcie tą głupią mysz! Zeżryj ją. I nie wkurwiaj mnie! – odzywam się, charcząc jak silnik Jelcza.
– Dzień dobry – mówi ktoś cicho.
Odwracam się. W przedpokoju stoją ludzie. Siwy pan z wąsikiem i tłustawa baba o kręconych włosach. Wpatrują się we mnie z rezerwą.
– O shit! – wymyka mi się. Oni patrzą, a ja – nie da się ukryć – z gołym tyłkiem. W okamgnieniu zbieram manele i przemykam przez korytarz, zatrzaskując się w moim pokoju. Po drodze rejestruję pełne wyrzutu spojrzenie Aśki.

Ale sajgon… To rodzice mojej współlokatorki. Przywieźli jej sukienkę od krawcowej z Pniew, na Sylwestra (to już dzisiaj, kurka wodna!). Opowiadała mi trochę: błyszcząca tafta, rozcięcie na piersiach – bardzo seksi, no może troszkę cekiniarska. Ciul z tym, faceci oszaleją – więcej odkrywa niż zasłania. Że też jej starzy nie mają obiekcji… Ale Aśka była sprytna – powiedziała mamie, że założy pod kreację biały golfik… Ha ha, już to widzę – nie będzie żadnego golfika tylko Asiny megabiust na ogólnym widoku. Asia to cicha woda – ja o tym wiem najlepiej.

Gorzej, że teraz już sobie z nią nie pogadam. Mam to jak w banku. Na pewno będzie wściekła, że paradowałam przed jej starymi z dupą na wierzchu. Nawet nie powiedziałam dzień dobry… Gdzie te majtki do cholery!!!
Muszę sobie przypomnieć wieczór – leżałam na kanapie w dużym pokoju, piłam żubrówkę, jadłam coś wstrętnego – przyszła Aśka z takim tekstem: „Iza! Wciąż myślisz o tym trutniu? Daj spokój! Idź wreszcie spać”. „Nie mów tak o nim, jest kochany!” – czkałam, zanosząc się szlochem. Asia wreszcie dała spokój i zostawiła mnie rozmazaną, beczącą, z flaszką pod pachą. Co było później? Za Chiny nie mogę sobie przypomnieć. Urwał mi się film…

Z rosnącym wstydem słucham przez drzwi kłótni Asi i jej rodziców. Ojciec wrzeszczy na nią… A wydawał się taki ułożony! Na pewno mówią o mnie. Pada słowo „lafirynda” odmieniane przez kilka przypadków (niedługo kolokwium z francuza). To raczej o mnie… A więc mają mnie za dziwkę. Jeszcze trochę wrzasków, głośne „do widzenia” i trzaśnięcie drzwiami. Wychodzą.

Podejmuję męską decyzję (dlaczego mówi się „męską”?) i opuszczam pokój. Aśka siedzi na podłodze, opierając się o szafkę do butów. Z jej oczu ciekną łzy.
W przedpokoju otwierają się jeszcze jedne drzwi. Ciekawie wygląda zza nich czarnowłosy chłopak.
– Jacek? – dziwię się – myślałam że wyjechaliście? – szepczę.
Patrzy na mnie z niepokojącym wyrazem twarzy. Nad czymś myśli.
– Monika jest chora – mówi cicho – zostajemy na Sylwka w Poznaniu.
Nie mogę z nim teraz rozmawiać. Muszę zakończyć sprawę z Asią.
– Jacek, proszę schowaj się na razie! – kiwam mu porozumiewawczo, by wrócił do pokoju. Domyślił się. Zamyka za sobą drzwi.
Podchodzę do wciąż płaczącej koleżanki.
– Asiulek… wiem, nie wybaczysz mi… Jestem głupią pindą – kucam, gładząc ją po policzku.
– OK… Izunia… OK. Zaraz się pozbieram – Aśka trze oczy. Trochę mnie tym dziwi.
– Nie wkurzasz się? – pytam.
– O co?
– O twoich starych. Rozmawialiście o mnie…
Przez twarz Aśki przebiega grymas, który może uchodzić za uśmiech.
– Dziewczyno – odpowiada – co ci przyszło do głowy? Matka odebrała sukienkę od krawcowej, zobaczyła jak jest uszyta i zaczęło się.
– Sukienka?
No. Najpierw przez telefon, że chcę wyglądać jak dziwka, potem doniosła staremu i przyjechali tu jak na wojnę.
– Chodziło tylko o tę szmatkę?
– Wyłącznie. To mało?
Oddycham głęboko. Na tyle na ile pozwala mi napieprzający łeb i bolące z tęsknoty serce.
– To nici z sukienki? – pytam.
– Nie do końca… – Aśka spogląda krzywo – przywieźli mi ją. Przerobioną. Dlatego tak darłam się na nich.
Wyjmuje zawiniątko z papierowej tytki. Materiał świetny, równiutko odszyta. Śliczne dodatki. Faktycznie, ten dekolt…
– Normalnie go zszyła – nie dowierzam własnym oczom.
– No…- chlipie Aśka – taka jest właśnie moja stara.
– A golfik? Mówiłaś, że łyknęła…
– Gówno łyknęła. Krawcowa się wygadała.
Ciężka sprawa.
– To co, pewnie sprujesz? – pytam półżartem.
– A spruję! – choć przez łzy, to jednak hardo odpowiada Asia. Przez chwilę zatrzymuje wzrok na wysokości mojego brzucha.
– Izka… czemu ty…?
– MAJTKI ! O kurwa! – jak oparzona biegnę do siebie. Zupełnie zapomniałam o ich braku.

Moje zagubione gatki znalazłam za kanapą w dużym pokoju. Urwał mi się film wczoraj, więc nie wiem, w jakim celu je zdjęłam. Pewnie z tego chlania złapałam fazę. Trudno. Na szczęście byłam wtedy całkiem sama. Po prostu spałam sobie z gołą pupą i już. Zapominam o sprawie, zwłaszcza że inne problemy dobijają mi się do głowy. Dzwoni na przykład moja komórka. Wstrzymuję oddech.

Na wyświetlaczu: „Patryk”. Jakby ktoś nie wiedział – Patryk to mój chłopak od czterech lat. Po co teraz dzwonisz, osiołku…

– Słucham kotku? – staram się brzmieć delikatnie.
– Źle się czujesz? – pyta Patryk
– Dlaczego? – udaję głupią.
– Strasznie chrypisz, przeziębiłaś się?
– Nic mi nie…
– Masz w domu leki?
– Nie bardzo.
– Przywiozę ci zaraz.
– Nie, kochany! – rozglądam się z przestrachem po pokoju – nie przyjeżdżaj, to bez sensu. I tak widzimy się wieczorem!
– No ba, przecież to Sylwester – Patryk jest nieco zdegustowany – chcesz iść chora na imprezę? Ma się skończyć grypą?
Z trudem powstrzymuję irytację. Skąd u mnie te nerwy?
– Patryczku… nie martw się. Pożyczę jakiś gripeks od Jacka i Monii. Oni zawsze coś mają.
– Przecież wyjechali! Będziesz grzebać w ich pokoju?
– Zmienili plany. Idą na Sylwka w Poznaniu.
– Ale ja widziałem Monikę… A zresztą… – Patryk zastanawia się nad czymś intensywnie – No dobrze. O której się widzimy?
– Przyjdę po Ciebie o siódmej – zapewniam go – muszę już kończyć, OK?
– Pa, słoneczko – żegna mnie Patryk

Teraz to ja wybucham płaczem. Ze złości. I z bezsilności. Patryk to świetny facet. Przystojny, mądry, czuły. Ale ja go nie kocham.

Kocham innego.

2.

Po co mi taki sylwester? Na co mi wielka impreza ze znajomymi mojego faceta, którego nie kocham? Już wolałabym zostać z nim w domu. Wypilibyśmy po butelce szampana, albo po flaszce żubrówki, zajaralibyśmy jakąś trawę (on nie pali, ale dałby się namówić). Potem poszlibyśmy do wanny na długi seks przy świecach. Nienajgorsza perspektywa. Po wszystkim on by zasnął, a ja popłakałabym sobie z godzinkę, oczekując na próżno choćby małego esemesika od Adama.

„Ti ti ti ti ti….”. Uwierzycie? Przyszedł sms od Adama! Akurat o tym myślałam. Tak się dzieje od początku naszej znajomości – mieliście tak kiedyś? Ciąg niby-magicznych zdarzeń, które stale przypominają wam tą drugą osobę. Urywek filmu, zwrotka piosenki, nawet metka od ciuchów. Kiedyś kupowałam seksowny stanik na potajemną randkę z A. Zgadniecie, jaki zaproponowała mi ekspedientka? „A.D.A.M”!!! Myślałam, że padnę na ziemię z wrażenia. Oczywiście kupiłam – kosztował wuchtę, chyba ze dwie stówy. Był taki w kolorze indygo, koronkowy, bez fiszbinów. Cycki mi sterczą jak czternastolatce więc ich nie potrzebuję. Adasiu, Adasiu co dobrego napisałeś?

„Sylwestra spedzimy razem.moja ekipa laduje jednak w Armacie.Adam”

O Boże…

Nie…

Czaicie? Pewnie nic was to obchodzi… Ale wczujcie się w moją sytuację: Idę na sylwestrową imprezę do „Armaty” – klubu niedaleko Starego Rynku. Idę tam z ekipą, za którą nie przepadam. To ludzie z roku mojego chłopaka. Kumple, z którymi pije. Laski, polujące na jego względy. Prawie nikt mnie nie lubi, jestem piątym kołem u wozu. Wiecie, jak zwykle komentują moje pojawienie się z Patrykiem? „O! Jednak przyszliście razem?” – i nieszczery uśmiech. Mam tego po dziurki w nosie. Idę, bo jesteśmy parą. Bo tak wypada. Czasem zastanawiam się, czy Patrykowi nie byłoby lepiej beze mnie. Nikt by krzywo nie patrzył, mógłby się umawiać z panienkami. Chętnych widzę zawsze sto. Mógłby bzykać się do woli po różnych stancjach i akademikach. A ze mną? Co ma najlepszego? Daję się przelecieć raz na ruski rok, kiedy nagromadzą mi się wyrzuty sumienia po iluś tam spotkaniach z Adamem. Czasem wychodzimy, czasem jakieś przebłyski dawnego uczucia… Gimela. Dno. Żenująca idiotka ze mnie.

Nie doceniam go. Nie doceniam tego co mam. Uwielbia mnie rodzina Patryka. On jest wierny jak bocian jakiś (bociany są podobno wierne). Taki przystojniacha… Nawet ma kasę. Pieniądze nie są problemem w każdym razie. To ja daję dupy, dosłownie i w przenośni. Ponad spokojne wieczory w ramionach czułego faceta przedkładam szybki seks i szalone rajdy po mieście z Adasiem – tym diabłem. Tym łobuzem. Tak. Kocham go. Kocham i wstydzę się tego uczucia. Jest inny. Jest rozbiegany, rozchełstany i wiecznie nieobecny. Taka dusza artystyczna, chociaż bez sukcesów właściwie. Studiuje nie wiem już ile lat. Zaczął na zarządzaniu, wylądował na ASP. Mają go wypieprzyć stamtąd, bo nie przynosi prac. Twierdzi, że odzyska wenę ale ja wiem czyja to wina. Zgadnijcie… Moja, to oczywiste, że moja. Jestem jak mityczny król Midas do góry nogami. Wszystko czego nie dotknę zamienia się w gówno. Wysysam całą energię z tego chłopczyny. Na przemian daję mu nadzieję i odrzucam. Zrywam z nim jednego wieczora a następnego lecę jak cieknąca suka, by wsadził mi gwałtownie, przyciskając mnie do ściany. Byle szybciej, byle głębiej. To nie jego wina, że trafił na taką idiotkę.

Patryk. Uśmiechnięty, uczynny, dobry Patryk. Uwielbiam go. Chciałabym obronić przed całym światem. Ale niszczę go codziennie. Zdradzam. Gnoję. Kopię wilcze doły, w które pewnie kiedyś razem wpadniemy. Plissss, niech to nie będzie prawda.

Będzie. Adaś z ekipą spędzi Sylwestra w naszym lokalu. Spędzimy go razem. Ja i moi faceci. To nie tak, że się nie znają. Znają. Zdarzyło się kiedyś jakieś spotkanie, może dwa. Wtedy sprawy nie zaszły jeszcze tak daleko… W normalnych warunkach pewnie by się nawet polubili. Są podobni w pewnych kwestiach, w pewnych upodobaniach. Inteligentni. Ale od dawna pracuję nad tym, by ich światy nie stykały się ze sobą. Oddzielam, segreguję, wbijam kliny. Zwykle się udawało. Patryk nie ma pojęcia o moim związku z Adasiem. Do czasu. Nie da się wykurzyć Adama z Armaty. On z jakiegoś powodu CHCE ze mną spędzić Sylwestra. CHCE chyba postawić mnie przed wyborem. WIE, że MUSZĘ takiego wyboru dokonać. Że już nie wytrzymuję tego napięcia. Może i dobrze. Doczeka się. Wreszcie to zrobię.

Rzucę Patryka. Zostawię go. Postanowiłam i zdania nie zmienię. Ta decyzja dojrzewa we mnie od miesięcy ale czarka się przelała. To będzie nasza ostatnia impreza. Rozpoczynam emocjonujące i trudne życie z Adamem. Zaryzykuję.

Mam dwie godziny. Łazienka. Odstawię się na imprezę. Chcę pięknie wyglądać dla Adasia. Seksowna jak nigdy. Wciąż boli mnie w podbrzuszu. Co u licha? Pewnie mam raka i bardzo dobrze. Zejdę z tego świata i przestanę chachmęcić. Ehe. Akurat. Takie głupie suki jak ja żyją sto lat i umierają w samotności w przytułku. Bezzębne i skomlące o chwilę uwagi. Olane przez wszystkich. Na razie jednak mam być piękna i będę! Będę ociekać seksem. Ostra jak brzytwa. Rozbieram się.

Stoję naga przed lustrem. Jestem śliczna. Spojrzę na siebie przez chwilę jak facet. Na co zwróciłbym uwagę? He… Gdybym była facetem, rzuciłabym się teraz na siebie jak tygrys i pieprzyła do utraty przytomności. Młode piersi, jędrne jak świeże owoce. Czarne włosy, opadające w nieładzie na ramiona. Grecka bogini, gwiazda porno. Suka. Idealne ciało kurwy. Okrągły tyłek, opływowe uda. Zgrabna. Suka. Śliczna buzia, pełne usta. Obciągara. Lodziara. Rozumiem ich. Rozumiem, czym się kierują. Nie jestem ani mądra, ani zbyt lotna. Nieoczytana, nieobcykana w kulturze i sztuce. Jestem niezłą sztuką. Nimfą. Maszynką do pieprzenia. Tak myślę o sobie teraz. Chciałabym, żeby mnie pieprzył. Żeby mnie posadził na pralkę, rozłożył mi nogi… Przemocą. Będę się bronić… Ale nie przestawaj. Zdobywaj mnie, rżnij bez ustanku… Adam – mój bożek. Mój mężczyzna.

Patryk nigdy nie skorzystał ze mnie takiej. On nawet nie wie, ile umiem… Raz, dwa, trzy – po bożemu, pod kołderką. Czasem w wannie. Na tyle mnie stać w jego towarzystwie. Jemu to raczej ugotować, potowarzyszyć, pooglądać filmy. Nie chcę tak… A on zrozumie. Będzie mu lepiej z kimś, kto go pokocha.

Nie… Nie dam rady… Dam?

Zobaczymy. Wykąpałam się. Ociekam wodą. Wycieram się, coraz bardziej wystraszona. Jak to zrobić? Kiedy mu powiedzieć? Dzisiaj? Na imprezie, przy wszystkich? Bez sensu… Ale kiedy? Jutro? Na spokojnie? A dziś tkwić w tym łgarstwie? Bez sensu…

BEZ SENSU!!!!!!!

Moje życie jest bez sensu. Jest gównem. Nic nie znaczę. Sama nic nie znaczę. Jestem dodatkiem do nich. Do moich facetów. Do Patryka mojego chłopaka i do mojego Adasia. Mojego kochanka. Zdradzam. Kręcę. Szachruję. Oszukuję. Zajmuje mi to większą część czasu. Tak lawirować, tak chachmęcić, żeby Patryk się nie połapał i żeby Adasiowi nie było przykro. Bo jemu też bywa przykro. Niby wie, że jest „tym drugim”, niby zna swoje miejsce ale też czuje, też zazdrości. Też ma swoje prawa. Chcę mu przychylić nieba czasem, żeby nie czuł się gorszy. Taki jego pieprzony los, taką głupią szmatę musiał spotkać. Niezdecydowaną. Bo on kocha. Od trzech lat kocha. Tak mówi. Robi dla mnie piękne rzeczy. Maluje. W pokoju na ścianie wisi mój wielki akt, jego autorstwa. Nie mogłam się opanować, by go nie powiesić, ale teraz boję się wpuszczać tu mojego chłopaka. Bo co mu powiem? „Patrz Patryczku – namalował mnie mój kochanek. Prawda, że pięknie? Potem kochaliśmy się długo i namiętnie”. O właśnie tak. Z rymem. Z przytupem. Bzdura. Co robić? Ciągnąć dalej ten wóz z gnojówką? Powtarzam wam – mnie nie ma. Nie istnieję. Nie realizuję się. Nie mam czasu i siły. Idę tam, gdzie mnie zabiorą. Nie interesuję się niczym, ot tyle, żeby pogadać po kinie i porobić mądre miny.

O, takie! (idiotyczna mina do lustra)

Wykąpana i pachnąca czuję się troszkę lepiej. Bum bum bum! To Aśka wali do drzwi łazienki.
– Wychodź, durna babo! Ile możesz tam siedzieć?
– Jeszcze kwadransik…
– Ocipiałaś? A ja kiedy się przygotuję? Mam brudna iść?

Wpuszczam Aśkę. Ostatecznie możemy tu siedzieć razem. Jest trochę zważona. Zamarudziłam. Zostało naprawdę niewiele czasu. Ciekawe, że Moniki nie widzę. Jest wprawdzie chora, ale co? Nie przygotowuje się do wyjścia? Może nigdzie z Jackiem nie idą?

Dobrze, że mam Asię. Moja przyjaciółka. Mogę tak chyba powiedzieć? Pierwsza jaką mam w życiu. Zawsze trzymali się mnie wyłącznie faceci. Laski unikały mnie jak ognia – byłam konkurencją. Mam to szczęście, że Aśka ma zupełnie odmienny gust w sprawach damsko-męskich. Lubi prostych facetów. Po zawodówkach, po technikach. Teraz podoba się jej kucharz. „Wielkie omączone łapska, moher na klacie, błyszcząca glaca i ogromna kiełbasa w spodniach” – tak go przedstawia, ha ha ha! Jak dla mnie porażka, ale cieszę się, że znalazła czego szuka. Aśka to fajna dupcia. Właśnie się rozebrała i wlazła pod prysznic. Ma ciałko, że mniam mniam. Chyba z metr w biuście, a talia osy. Tyłek niegruby ale wypukły. Niewysoka. Opalona na solarce. Gdybym teraz weszła do niej pod prysznic byłaby piękna scena les. Nie zrobię tego, mam zajętą wyobraźnię. Może kiedyś? Uśmiecham się do tych nieuczesanych myśli. Tego by jeszcze brakowało…

– Dzwoniłaś do niego? – pyta Aśka. Wyczuwam, że chodzi jej o Adama.
– A po co miałabym to robić? Dostałam już SMS i finito.
– Jak to? Wybij mu z głowy tą wspólną imprezę. Niech spada na drzewo! Nie dzisiaj, do…bul bul bul – Aśka chciała powiedzieć coś dosadniej, ale nabrała w usta wody z prysznica.
– Ale to przypadek – tłumaczę Adasia – jego ekipa tam ląduje. Ktoś się z kimś zna i tak wyszło…
– Nie ma przypadków. Czemu ty masz na tym cierpieć?
– Asia… nie zmienisz tego całego syfu. Ja muszę sobie z tym poradzić.
– Hej, Iza… nie pieprz tu za uszami. Co chcesz zrobić? – Aśka odsunęła kotarę gwałtownym ruchem. Woda znaczyła ścieżki w rowku pomiędzy jej piersiami.
– Dobrze wiesz co.
– O nie! Nie zostawisz go! Ty idiotko!
– Zostawię.

Aśka łapie się za głowę. Powinna podgolić pachy, trochę już widać… Pojebany jest ten świat.

– Iza. Izabelo, durna Izoldo, błagam cię wstrzymaj się z tą decyzją.
– I co dalej? Jak długo mam się męczyć?
Aśka patrzy smutno. Podaję jej ręcznik.

Jestem już prawie gotowa. Pewnie nie obchodzi was jak wyglądam, ale i tak wam powiem. Najpierw buty – kozaczki, czarne, przed kolano. Cieniutka skóra, z lekkim połyskiem. 529 zeta. W styczniu nie będę nic jeść. Na nogach żadnych rajstop, ma się rozumieć. Tylko pończochy się liczą. W ogóle większość moich kumpelek odchodzi ostatnio od rajstop. Męczą się w pończoszkach, jakby co dzień przydarzał im się szybki numerek na masce Mercedesa. Ciul z tym, nie będę inna. Zastanawiam się nad majtkami. Chciałam takie troszkę bardziej zabudowane, spodenkowate, z koronką ale tyłek lekko mi urósł ostatnio i zmieniłam zdanie. Ubieram najbardziej bezwstydne jakie można sobie wyobrazić. Same sznurki i maleńki trójkącik z przodu. Brasilian style, yeah! Sukienkę wybierałam od miesiąca, wreszcie tuż po świętach upolowałam ją na wyprzedaży. Tylko 699 zyli! Rozumiesz to, tej? Czarna, asymetrycznie opadająca na uda. Lekki połysk. Przewiązywana w pasie tasiemką. Dekolt niby nieduży, ale tylko z pozoru. Wąskie rozcięcie idzie od szyi prawie do pępka. Jak się odpowiednio obrócę, faceci będą podziwiać mój największy atut, którego nie skrępuję żadnym badziewiem. Raz, że nie mam kasy na odpowiedni stanik do tego stroju, dwa, że moje cycki nie potrzebują żadnego opakowania. Jestem atrakcyjnym towarem.

Makijażu wam nie opiszę, bo wszystko w pizdu… Rozmazałam się żałośnie i wyglądam jak tania kurew z placu Cyryla… Czemu znowu beczę? Bo co ja sobie myślę, głupia? Jasne, wyglądam „zaje”. Facetom będą mięknąć nogi i sztywnieć inne części ciała. I co? Co dalej? Mój teoretycznie najważniejszy partner podnieca mnie w stopniu znikomym. A mój men, mój tajny kochanek nawet nie skorzysta z tych cudnych fatałaszków… Jak to będzie? Jak to wszystko się ułoży?

Bejmy na taryfę są. Wychodzę. Aśka już prawie gotowa, nakręca pracowicie loki. Całuję ją w usta – sama słodycz. Nasze języki lekko się trącają. Idź kochana, zabaw się ze swoim maczo! Asiulek uśmiecha się do mnie, chcąc chyba coś mądrego powiedzieć. Ale co to miałoby być? Duka tylko:
– Szczęśliwego Nowego Roku, Izuniu!
– Nawzajem, Asiu, nawzajem…

Z pokoju wychodzi Jacek. Idzie do łazienki w samych bokserkach i t-shircie. Wygląda komicznie z tymi swoimi włochatymi nogami. Moniki wciąż nie widać.

– Szczęśliwego nowego roku! – uśmiecham się do Jacka
Jest lekko speszony.
– My się chyba jeszcze zobaczymy.
– Jak to? – nic nie rozumiem.
– Chyba wpadnę do Armaty na imprę.
– A Monika?
– Jest chora, pewnie nie pójdzie…
– Ej, nie przesadzaj tej. Zostawisz ją? Muszę wejść do niej! Moniś – złożę ci chociaż życzenia, biedaczko!
Jacek zagradza mi drogę – Iza… Nie wchodź. Monia jest w kiepskiej formie.
Patrzę zdziwiona.
– Naprawdę – mówi Jacek – teraz śpi.
– Byłam u niej – uspokaja mnie Aśka – naprawdę śpi.
No… okej. Spod klatki schodowej rozlega się trąbienie.
– Moja taryfa! Muszę lecieć! – mówię i obracam się na pięcie.
– Pa.

– Dokąd zawieźć piękną panienkę? – pyta miły starszy pan, taksówkarz.
– Najlepiej do ciemnego lasu. – żartuję gorzko.

3.

Przedeptuję z nogi na nogę. Poprawiam makijaż. Smarkam. Nerwowo grzebię w torebce. Kasuję SMS-y z komórki. Wszystko, by opóźnić wejście do Patryka. Uff. Raz kozie śmierć.
– Kotku… – Patryk otwiera drzwi i patrzy na mnie oczarowany.
– Cześć – mówię cicho.
– Wyglądasz… uroczo. Przepięknie!
Zamiast się cieszyć z komplementu, zastanawiam się głupio: „Czemu on nigdy nie powie: Ale z ciebie zajebista dupa! Czemu nie weźmie mnie do łazienki i nie zrobi mi dobrze ustami?”
Patryk nie jest świadomy moich wewnętrznych rozterek – Jesteśmy już trochę spóźnieni – mówi, zupełnie bez złości – Dobrze się czujesz? Zrobić ci herbaty?
Jest jednak kochany. Ponad godzina mojej obsuwy, a on nic. Troszczy się o mnie. O mnie – o głupią, wiarołomną sucz. Pomocy…

– Może zostaniemy w domu? – odzywam się. Nie miałam w planie tego pytania. Ono postawiło się samo – bez udziału mojej świadomości.
– Hej, Izuniu… dlaczego? Lepiej chodźmy. Potańczymy, wypijemy trochę…
Patryk przekonuje mnie łagodnie. Gdyby wiedział, co zamierzam zrobić…
Jestem odrętwiała. Wypijam herbatę. Zabieram torebkę i wychodzimy.

Znowu taxi. Jedziemy. Na Szkolnej już tłumy. Ludzie podążają w kierunku Starego. Raz po raz wybuchają petardy. Brukiem toczy się szkło. Impreza! W połowie ulicy musimy wysiąść. Taryfiarz nie jest w stanie przejechać. „Do widzenia, szczęśliwego nowego roku!” – odjeżdża.

Patryk prowadzi mnie elegancko, pod rękę. Jeszcze dwie przecznice. Przystaję, łapiąc się za brzuch.

– Co się stało, Kochanie? – Patryk jest mocno zaniepokojony.
– Nic. To tylko skurcz żołądka… To z głodu. Mało dzisiaj jadłam… – kłamię jak z nut. Prawdę znacie. Nerwy mam napięte jak postronki. Jestem bliska płaczu. Boję się! Boję się tam wejść i zobaczyć Jego.

Jeszcze kilkadziesiąt metrów, dziesięć, pięć… Małe schodki, pod górę. Gilotyna już naostrzona… Zaraz położę swoją śliczną główkę… TRRRACH!!!

W lokalu już tłumy.
– Patrzcie kto przyszedł!!! Patryk! – zza baru woła szczupła blondyneczka. W jej głosie słychać entuzjazm. Nieco mityguje się na mój widok. – O, Iza… Przyszliście razem… – stwierdza. „A co, do kurwy nędzy, jak mieliśmy przyjść?” – wściekam się w duchu.
– Cześć Sylwia – nieszczerze szczerzę się do blondynki i teatralnie całuję ją w policzek. Jestem fałszywa jak lisica. Rozglądam się przy tym trwożliwie jak zając. „Gdzie jesteś, no gdzie” – lustruję lokal w poszukiwaniu przeznaczenia.
Na razie go nie widać.
– Napijesz się? – mówi ktoś.
Co dalej… co dalej…co robić…
– Napijesz się? – mówi ktoś
Adaś… może się rozmyślił… a może….
– Napijesz się? Hej! – ktoś klepie mnie po ramieniu. O kurczę, to chyba do mnie!
Cierpliwie pytającym okazuje się wysoki chłopak, stojący za barem. Przystojny, z kitką i trzydniowym zarostem.
– A co masz? – pytam nerwowo, rozglądając się. Patryk wita się ze swoją ekipą. Adama nie ma.
– Co tylko chcesz… Jestem Marek.
Może nie przyjdzie? Na pewno odpuścił… Nie…
– Jestem Marek – powtarza Marek.
Kurde, dziewczyno, skup się! Mówią do ciebie!
– Ta… Miło mi, Marku, jestem Iza – wyciągam dłoń.
– Jesteś z tej ekipy? – Marek wskazuje ręką towarzystwo Patryka.
– Nie… to znaczy w pewnym sensie. Mam tam… chłopaka – plączę się.
– Wszystko w porządku? – upewnia się mój rozmówca
– Jasne… trochę boli mnie głowa. Ale przejdzie…
– To co? – Marek wskazuje na butelki.
– Żubrówkę z sokiem.
– „Japończyka”?
– Nie, „Szarlotkę”.
– „Japończyk” to „Szarlotka”.
– Okej – uśmiecham się.
– Masz piękny uśmiech – zauważa Marek. Miły jest.
Podchodzi Patryk w towarzystwie trzech kumpli.
– Stary… ale masz partnerkę… Ścięło mnie z nóg. Boska!!! – woła jeden z nich, wskazując na mnie. To Olgierd. Wielbiciel mojej urody, jak sam utrzymuje.
Patryk jest zadowolony. Beztroski. Znowu łapię dół.

„lollipop, lollipop, lolli, lolli, lollipop”

Nienawidzę tej piosenki. Patryk prosi mnie do tańca. Co robić? Idę. Przeciskam się przez tłumek dziewcząt. „Ale ciuchy… Żenada. Chyba z teatru, albo lumpeksu” – oceniam je krytycznie. Wiadomo. Politechnika. Tańczymy. Na szczęście debilna piosenka dobiega końca. Pozostajemy na parkiecie. Lepiej tu, bo nie trzeba rozmawiać z nikim. Duffy, potem Rihanna… jakoś to zniosę.

“La Place Rouge était vide,
devant moi marchait Nathalie
Il avait un joli nom, mon guide : Nathalie.”

Becaud! To lubię! Zawsze kochałam ten kawałek. Chcę bliżej przysunąć się do Patryka, ale ktoś mnie łapie za rękę. Wstrzymuję oddech.

– Odbijany – mówi czarnowłosy chłopak w niebieskiej koszuli.
Jacek. Mój współlokator.
– Jacek? – Patryk jest zaskoczony – Cześć! Myślałem, że wyjeżdżacie z Moniką!
– Jest chora. Prosiła, żebym sam przyszedł. Musi leżeć w łóżku. Mogę? – Jacek prosi mnie do tańca, patrząc pytająco na Patryka.
– Jasne! Proszę… Zdawało mi się, że widziałem Monikę z plecakiem, jak szła na autobus…
– Musiało ci się wydawać.
Patryk odsuwa się z wyrazem zdziwienia na twarzy. Jacek „żegluje” ze mną na środek parkietu, rozpychając się delikatnie wśród tańczącego tłumu.

“La Place Rouge était vide,
je lui pris son bras, elle a souri
Il avait des cheveux blonds,
mon guide, Nathalie, Nathalie … “

Coś nagle przychodzi mi do głowy.
– Czemu ściemniasz? – pytam Jacka, przekrzykując tłum.
– O co chodzi? – nagle się usztywnia.
– O Monikę… Pokłóciliście się? – patrzę na niego badawczo.
Obraca mnie wokół mojej osi.
– A nawet jeśli… – zaczyna
– Wyjechała? – indaguję. Jacek ponuro kiwa głową.
– Aśka wiedziała o tym, ale prosiłeś by milczała, tak? – pytam.
Znowu kiwnięcie głową. A więc tak się sprawy mają. Nie mam ochoty roztrząsać problemu. Poddaję się piosence.

“Et quand la chambre fut vide,
tous les amis étaient parties
Je suis resté seul avec mon guide, Nathalie.”

Zatracam się w muzyce. Z transu wytrąca mnie dziwne zachowanie Jacka. Jego dłoń przesuwa się na mój pośladek. Gładzi mnie intensywnie. Próbuje całować po szyi…
– Jacek!
Zero reakcji.
– Jacek! Nie rób sobie jaj! – Zdecydowanym ruchem łapię go za rękę i lekko się odsuwam.
– Izka… – dyszy mi do ucha – Ja….
– Nie interesuje mnie to! – jestem nieprzejednana.
– Ślicznie wyglądasz. Jesteś piękna gdy…
– Zdaję sobie z tego sprawę – mówię z gniewem – Proszę cię!
Piosenka na szczęście się kończy. Jacek patrzy skrzywiony, jakby z wyrzutem. Dziękuje zdawkowo i odchodzi.

Co się dzieje? Zastanawiam się nad zachowaniem mojego współlokatora. Przecież się nie zakochał… Zauważyłabym. Po chwili refleksji zrzucam to na karb kłótni (rozstania?) z Moniką. Faceci w takich sytuacjach są nieprzewidywalni.

Następna piosenka… Jakieś badziewie z lat 60-tych. Nie chce mi się tańczyć, mimo pytających spojrzeń przynajmniej dwóch facetów. Zamglone spojrzenia, zapach chmielu… Widzę, że już im przyjemnie. Beze mnie! Z pewną ulgą witam widok Patryka. Stoi przy barze, otoczony przez trzy dziewczyny. Blondyneczka Sylwia i dwie czarne. Nawet niebrzydkie. W sprawie ciuchów się nie wypowiadam. No, nie wytrzymam… kto ci doradził to boa, kobieto?!
Podchodzę i uwieszam się na ramieniu Patryka. Dziewczęta obrzucają mnie chłodnymi spojrzeniami. Jedna od razu odchodzi, pod byle pretekstem. Pozostałe są wytrwalsze. Sylwia pyta mnie:
– A gdzie bawi się twoja załoga?
Od kiedy to mam swoją „załogę”? Jestem pokłócona z większością dziewczyn z mojego roku – kilku facetów kocha się we mnie. Niestety są beznadziejni. Schodzę im z oczu. Ogólnie porażka.
– Ach, w tym roku się porozjeżdżali w różne miejsca – kłamię uprzejmie.
Czarnulka w boa w milczeniu taksuje mój ubiór.
– Fajna sukienka. Gdzie kupiłaś?
– To Moschino – informuję. Nie zdradzam, że ubiegłoroczny model. Gęś i tak się nie pozna.
– Aaa – kiwa głową – przepraszam was na chwilę. Odchodzi. Jak to się dzieje, że je tak do siebie zrażam?
Sylwia wpatruje się intensywnie w Patryka. Leci jakiś kawałek Prince’a. Blondie wyraźnie chce, żeby mój facet poprosił ją do tańca. „Może to „ich” piosenka?” – uśmiecham się do siebie w duchu. Czuję nawet lekkie ukłucie zazdrości. Czyżby Patryk… Cicha woda?
Patryk rozwiewa moje przywidzenia. Obojętnym wzrokiem mierzy Sylwię, która odchodzi zmieszana. Odwraca się do mnie uśmiechnięty.
– Napijesz się czegoś, Kochanie?
Kurczę, ale aparat. Stuprocentowo wierny. Skąd się tacy biorą. Nawet mnie to rozczula. Odbieram z jego ręki kieliszek z żubrówką. Trochę zaczyna szumieć mi w głowie. Powiem szczerze: Na razie nie jest tak źle. Hałas, piosenki, Sylwia, barman z kitką, te śmieszne laski, alkohol… Wszystko to mnie otumania i lekko znieczula. Ból w sercu, towarzyszący mi od rana jakby zelżał. ON chyba tu nie przyjdzie… Zastanawiam się. Celowo nie używam w myślach imienia „Adam”, by nie wprowadzać się w trans. By nie popaść w przygnębienie.

Coldplay. To z kolei nasza piosenka. Moja i Patryka. Ciągnie mnie na parkiet. Sunę za nim. Przyciska mnie do siebie. Moje piersi uciskają jego twardą klatkę.
– Nie założyłaś…? – pyta z szelmowskim wyrazem twarzy.
Uśmiecham się lubieżnie. On jednak też jest facetem. Przytulam głowę do jego barku.
– Po co miałabym zakładać? Sądzisz, że potrzebuję? – droczę się.
– Ależ skąd… Kochanie, Ty? Nigdy….
Zaraz zamknę oczy, dam poprowadzić się partnerowi i piosence. Życie jest jednak okrutne i nie daje mi nacieszyć się tą chwilą.

Zanim moje powieki opadają, rejestrują obecność w lokalu wysokiego chłopaka o półdługich, jasnych i kędzierzawych włosach. O zielonych oczach…

Adam.

4.

Do spodziewanego „wielkiego wybuchu” nie dochodzi. Adam omiata parkiet nerwowym spojrzeniem. Dostrzega mnie, coś błyska w jego oku. Nie jest to jednak błysk radości. Zmieszany odwraca głowę. Po chwili znika mi z pola widzenia.

„No tak, czemu ja się dziwię. Miał podejść i mnie pocałować? Normalka” – tłumaczę Adasia sama przed sobą. Nie jestem teraz w stanie skupić się na tańcu. Delikatnie balansując ciałem, przesuwam się z Patrykiem w stronę kontuaru.
– Nie tańczymy? Kochanie, przecież to nasza piosenka! – protestuje Patryk, tęsknie wsłuchując się w refren.
– Proszę. Rozbolał mnie brzuch. Muszę stanąć na chwilę – kłamię, ale nie do końca. Bebzol nawala mnie jak diabli. Z nerwów i ze strachu.
– Zaczekaj na mnie. Idę na stronę – mówię do zaskoczonego chłopaka, pozostawiając go przy barze.

Oddalam się, próbując wmieszać się w tłum. Nie jest to trudne, bo jako następny numer grają nieśmiertelną „Małgośkę”. Lokal wypełniają chóralne śpiewy. Gdzie jest Adam? Mam nadzieję, że sobie nie poszedł? Wytrwale penetruję meandry knajpki. Malwina? Sucz! Czego ona tutaj szuka? Po tym co zrobiła Darkowi? Nieważne. Niech się pieprzy. Gdzie mój ukochany?

„On nie jest waart jedneeej łzyyyy
Oooj głupiaaa!”

Jest. Stoi w korytarzyku wiodącym na zaplecze. Rozmawia z szefem, ciągle się jednak rozglądając. Zauważa mnie. Wygląda jakby chciał się zapaść pod ziemię, ale nie ma żadnej drogi ucieczki.
– Kotku… – mówię do niego, nie zważając na obecność szefa knajpy. Niech go czart!
– Iza… Słuchaj, pogadamy później… – bąka Adaś. O co chodzi? Zachowuje się jak nie on.
– To ja spadam. Nie przeszkadzam. O tej robocie dam ci jeszcze znać – mówi szef do Adama zmieszanym głosem i wycofuje się na zaplecze.
Zostajemy sami.
– Dlaczego nie podszedłeś? – pytam z lekką przyganą w głosie.
– No jak miałem to zrobić? – Adam jest bardzo spięty. Głaszczę go po policzku, ale to nie pomaga. Usztywnia się jeszcze bardziej. „Jak on się ubrał?” – myślę, obserwując z niesmakiem dziwne spodnie w kant i jakieś beznadziejne rdzawe polo.
– Adasiu, kto ci doradził ten ancug? I kto cię czesał? Przegarniam ręką jego czoło, wzburzając dziwnie uładzone włosy.
– Izuś, proszę… – mój miły ma zmęczony głos. Odsuwa moją dłoń. – to nie jest dobry moment… To nie nasza impreza…
Zaczynam go przeglądać na wylot. Wszystko mi się rozjaśnia.
– Nie mogłeś patrzyć na mnie z Patrykiem? O to chodzi? – pytam głosem, który miał być poważny, a niechcący wyszedł wesoły. No bo jak się tu nie radować? On jest szatańsko zazdrosny. On mnie kocha jak szalony! Mój, mój, mój facet!
Szybko się mityguję. Nie mogę przecież tak cieszyć michy.
– Rozumiem Cię, kochanie. Cholernie dawno nie widziałeś mnie z moim chłopakiem i mogłeś zapomnieć jak wyglądam w ramionach innego. Tak było? – szczebioczę.
– Uhm. – duka.
– Wytrzymaj. Nie przejmuj się! Zobaczysz… chcę dzisiaj…tutaj… – zawieszam głos, widząc przerażone spojrzenie Adasia. Odwracam się i…

– Cześć – mówi Patryk do Adama, patrząc na niego pogodnie. Podaje mu rękę. Adam ściska ją z drżeniem.
– Gdzie Ty krążysz, Kochanie? Szukałem cię. Dobrze się czujesz? – mój chłopak pyta z lekką pretensją w głosie.
– Taa… byłam w łazience, potem tu zauważyłam… – kluczę, nie patrząc mu w oczy. Jestem bliska obłędu.
– …Adama! No i całe szczęście, że go spotkałaś, dziewczyno. Gdzie ty szłaś? Przecież tam jest zaplecze! – Patryk bywa rozczulający. Wpatruje się w Adasia. W jego oczach nie ma złości. Jest sama nieświadomość.
– Co u ciebie? Jak studia? – pyta Adama. Zna go przecież trochę. Naprawdę niczego się nie domyśla?
– Nieźle… Ostatnio zaliczyłem parę rzeczy. Wszystko na dobrej drodze – mówi niespokojnym głosem mój artysta. Nic z tego nie rozumiem. Nie mówił mi… Myślałam, że chcą go wypieprzyć?
„Pewnie kłamie, żeby dobrze wypaść przed Patrykiem” – myślę – „Męska rywalizacja” – dodaję sobie w duchu.
Rozmowa umiera śmiercią naturalną. Patryk wyczuwa chyba napięte nerwy Adama.
– OK, stary. Idziemy potańczyć. Pewnie jeszcze dzisiaj pogadamy…
– Uhm – monosylabuje mój kochanek.

Patryk wiedzie mnie za rękę na parkiet. Co z tego, że grają Buena Vistę, skoro w moich trzewiach wiruje tornado? Co mi po ekstrawaganckich drinkach i kanapeczkach z anchovies? Mój nastrój siada jak piłka, podcięta przez Federera. Samo dno. „Niech się dzieje co chce” – myślę sobie, ale nie mam odwagi, by otworzyć usta i uświadomić Patryka. Adam rozpłynął się we mgle. Nie mam ochoty na nic.

– Postoję tutaj – mówię swemu chłopakowi, wskazując na miejsce za barem.
– Nie chcesz się pobujać? – pyta zawiedziony.
– Nie teraz, może za chwilę…
Patryk chce coś powiedzieć, ale w tym momencie obejmuje go od tyłu szczupłe ramię. Znowu ta Sylwia.
– Patryczku! Musisz ze mną zatańczyć. Obiecałeś mi to – ćwierka mocno już wstawionym głosem, uwieszając mu się na szyi. Mój chłopak jest zakłopotany. Wpatruje się we mnie z obawą.
– Idźcie… – kiwam ręką przyzwalająco. Blondyna porywa go w taniec, suną na środek parkietu. „Ale się do niego klei, głupia Barbie” – myślę. „Nawet nie spytała mnie o zdanie! Poza tym te jej kozaczki…” Ale to nie jest teraz mój główny problem.

– To jaki jest problem? – pada pytanie za moimi plecami. Odwracam się krańcowo zdumiona. A… barman z kitką. Marek.
– Jesteś jasnowidzem? – pytam, nie wdając się w wyjaśnienia.
– Niewykluczone. Barmani tak mają – odpowiada, przyjemnie mrużąc oczy.
– To jak mam rozwiązać ten problem? – indaguję, odbierając od niego niezamówionego drinka z parasolką.
– To proste. Idź za głosem serca! – odpowiada z szerokim uśmiechem.
Fajny jest. Mogłabym się nim zainteresować. Ale w sercu brak już miejsca.
– Rada niegłupia, choć trochę trąci banałem – mówię z lekką złośliwością.
– Niebanalni ludzie są zwykle nieszczęśliwi – odpowiada Marek.
– Tak myślisz? – ożywiam się.
– Znam ich wielu.
Pogadałabym jeszcze z tym uroczym gościem. Ale mam teraz coś do zrobienia. Odstawiam niedopitego drinka. Kiwam głową barmanowi. Ruszam w poszukiwaniu Adama.

5.

To ostatnie godziny starego roku. Pod czaszką kotłują mi się myśli. „Jaki sylwestrowy wieczór, taki cały nowy rok” – nie mogę opędzić się od tego głupawego przesądu. Przez cały rok mam się tak miotać? Muszę to jakoś uprościć, zredukować… Gdzie jest mój Romeo?

Zamiast ukochanego, dostrzegam Malwinę, całującą się w kącie z Adrianem. Jego dłoń krąży po jej pośladkach, bezczelnie wpychając się między nogi. „To istna kurew!” – rozmyślam. Zdradzała Dżalasa z Igorem, a teraz jeszcze słodki Adriano? Skąd się biorą takie dziwki? Chociaż… czy ja jestem lepsza? Nie bardzo. Nie ma co udawać. Zdzira ze mnie.

„Even in your wildest dreams…”

“Armatę” wypełnia zmysłowe dudnienie basu i rozerotyzowane wokale Barrego i Tiny. Klimatyczne, nie powiem. Pary lepią się do siebie na parkiecie. Dłonie facetów uciskają zgrabne tyłeczki. Cycki wystają zalotnie z dekoltów. Atmosfera orgietki. Jak zaraz nie znajdę Adasia, to się załamię. Mam go!!!

Stoi przy ścianie, rozglądając się wkoło. Te jego ciuchy… Przynajmniej fryz mu się trochę zaburzył. Łapię go za rękę. Patrzy zaskoczony, próbuje uwolnić się od mojego uścisku. Nie daję się.

– Chodź tutaj, uparty ośle. Nie pozwól bym tkwiła w takim stanie – warczę.
– W jakim? – pyta, poddając się przymusowi. Ciągnę go przez korytarz.
– Zobaczysz.

Łazienka i kibel. Są dwa. W jednym coś chrzęści, bulgocze. Zajęty. Drugi na szczęście wolny. Wciągam siłą Adama do środka. Może ktoś nas widział? Nie dbam o to.

Zamykam drzwi od środka. Miejsca jest niewiele. Na szczęście nie śmierdzi. Adam patrzy na mnie ze zdumieniem.
– Co robisz?
– Zdziwiony? Nie domyślasz się co robię? – cedzę. Sięgam pod sukienkę i zgrabnym ruchem ściągam majtki. Wręczam je zdębiałemu kochankowi. Przysuwam się do niego i kładę mu rękę na torsie. Na obleśnej sraczkowatej koszulce.
– Ściągnij to! – rozkazuję.
Początkowo się opiera, ale przyciskam go do ściany twardymi cyckami. One zrobiłyby wrażenie nawet na zdeklarowanym geju. Adaś zaczyna się łamać.
– Ale twój chłopak…
– Jest tu z nami? A może go zawołać? – pytam, trzepocząc rzęsami, po czym dodaję – Zrób mi dobrze…
Adaś ściąga koszulkę. Jak urzeczona wpatruję się w jego owłosioną klatę. Zbliżam swoje usta do jego sutków. Zaczynam ssać. Wzdycha i łapie mnie za włosy. Jest mój.

Nie chcę czekać. Precz z grą wstępną! Klękam. Walczę z jego rozporkiem. Przezwyciężając opór krnąbrnych spodni, wydobywam na wierzch jego sztywniejący skarb. Nie. Nie „jego” – teraz tylko MÓJ.
– Oooch – jęczy Adam. Wpatruję się w niego lubieżnie i oblizuję usta.

(…)

Obejmuję go ustami, prawie połykam. Jest taki gorący, napięty, wspaniały…
– Nie przestawaj… – stęka mój ukochany, mierzwiąc moje włosy. Właśnie to jest dla mnie sygnałem, bym przestała. Jeszcze raz lekko go przygryzam i znienacka wstaję.
– Mniam – oblizuję się jak kotka, patrząc mu głęboko w oczy.
– Jesteś…
– Nie sil się na komplementy, tylko mnie pieprz – rozkazuję.
Adam nabiera nagle cech przywódczych. Brutalnym ruchem ramion obraca mnie do siebie plecami. Zadziera sukienkę. Szarpie się z dekoltem, wydobywając na wierzch zarumienione cycki. Miętosi je i drapie.

Wypinam się. Wpatruję się jak urzeczona w nasze odbicia w lustrze. Nie jesteśmy teraz ludźmi, jesteśmy zwierzętami… Odpowiada mi to.

Nie zastanawiam się dłużej. Poddaję się męskiej sile. Z rozkoszą przyjmuję atak jego bioder. Łączymy się w jedno ciało… Dyszymy, pokrywając lustro cienką warstewką pary. Jestem głośna… Krzyczę jak oszalała. Nikt mnie nie usłyszy, na zewnątrz szaleje muzyka. Wyzwalam się z napięcia, z nerwów. Po raz pierwszy dzisiaj się relaksuję. Napawam się dzikim naporem mojego faceta.

Krzyczymy i wspólnie osiągamy stan nieważkości. Udaje mi się to tylko z nim. Ma niezawodny klucz do moich emocji. Jeszcze kilka pchnięć, kilka leniwych ruchów biodrami, kilka skurczów…

Uff.

(…)

Doprowadzam się do porządku. Poprawiam niesforne piersi, umieszczając je w rozchełstanej sukience. Zakładam majtki, chociaż akurat one – złożone z kilku sznurków – nie stanowią żadnej ochrony. Przegarniam włosy Adasia. Jestem zdyszana, ale tego mi było trzeba.

Niestety, Adam traci nastrój w okamgnieniu. Co go gryzie? Czym on się przejmuje? Z czym walczy? To przecież ja mam większy problem. To przede mną nie lada wyzwanie. Muszę teraz pójść do mojego chłopaka, do Patryka, i z nim zerwać. Rzucić go po czterech wspólnych latach. Teraz! Zaraz!

Całuję Adama w czoło. Szepczę: „Jesteś wspaniały”. Milczy.
Wychodzimy z toalety. Impreza w pełni. Jeszcze trochę i będzie wielkie odliczanie. Ściskam dłoń ukochanego.
– Muszę iść. Zobaczymy się za chwilę – mówię do niego.
Wpatruje się we mnie. Coś go gnębi. Co to takiego, do cholery?
– Było mi świetnie – mówi.
Po moim ciele rozlewa się fala gorąca. Tak! Tego mi było trzeba. Kocham Cię! Jesteś mój! Odwracam się i idę zrobić „swoje”.

„Przeprowadźmy mały sprawdzian wytrzymałości duszy na ból…”

Lecą coraz fajniejsze, stare numery. Nie czas jednak na taniec. Szukam Patryka. Idę jak na ścięcie, chociaż… Może to właśnie ja jestem katem?
– Iza? – ktoś łapie mnie za rękę. Jakiś znajomy? Olo.
– No? – wpatruję się w niego. Jest oniemiały.
– Ślicznie wyglądasz – duka.
– Dzięki. Lubię te twoje komplementy – mówię.
– Tak… Ale teraz wyglądasz jakoś szczególnie ekstra. Niesamowite.
Chłopczyna nie wie, że przed chwilą uprawiałam dziki seks w toalecie. Po seksie kobiety są najpiękniejsze.
– Patryk cię szukał… – jąka się Olo.
– Tak… Idę do niego.
Urywam, bo dostrzegam swojego chłopaka.

– Patryk… – klepię go po ramieniu.
– Iza!!! Nareszcie! Gdzie byłaś? Dobrze się czujesz? – głos Patryka jest pełen ulgi, powodując u mnie błyskawiczny dół.
– Musiałam na chwilę wyjść…
– Nieważne! Całe szczęście, że jesteś…Martwiłem się! – przytula się do mnie.
Rozpacz.
– Musimy… – głos więźnie mi w gardle.
– Tak? – Patryk spogląda na mnie badawczo. Coś wyczuł.
Nadeszła ta chwila.
– Wyjdźmy. Muszę ci coś powiedzieć.
– Dobrze… – Mina mojego chłopaka zdradza jego niepewność.
Biorę go za rękę. Jest śliska od potu. Ciągnę go za sobą, do korytarza. Wychodzimy z knajpy na wewnętrzne podwórko. Ze Starego dobiega zgiełk tłumu ludzi, brzęk tłuczonych butelek, petardy. Za godzinę północ.
Patrzę mu głęboko w oczy.
– Patryk… – zaczynam. Łamie mi się głos.
– Co? – pyta krótko. Jest przerażony.
Chcę wypowiedzieć TE słowa ale dzieje się coś strasznego. Coś czego nie przewidziałam. Widzę JEGO. Widzę Adama.
Wpadam w szloch. Nie mogę się opanować. Kompletnie się rozklejam.
– Kochanie! Co się stało? Kochanie! – Patryk obejmuje mnie mocno. Jestem bezsilna po tym, co ujrzałam.
Adam stoi w korytarzu, obejmowany w pasie przez krótkowłosą, wysoką dziewczynę o urodzie modelki. Ona całuje go po szyi… On odwraca się, liże ją po uchu… Coś jej szepcze…
Jak mogłam być tak głupia? Nic nie zauważyć? Dać się oszukiwać?
To idiotyczne. Jak z marnej telenoweli.
Co teraz?

Adam zauważa mnie w najbardziej dramatycznym momencie. Widzi moją rozmazaną i rozbeczaną twarz. Robi wyjątkowo głupią, niepasującą do sytuacji minę. Gapi się bezmyślnie, wciąż smyrany przez swoją towarzyszkę, gładzony po obrzydliwym sraczkowatym polo. To dlatego tak mu zależało na tym wieczorze? Chciał rąbnąć mnie między oczy?

Uwalniam się z uścisku zdębiałego Patryka. Biegnę przed siebie. Omijam sterczącego jak kołek Adama. Wpadam na korytarz. Potem do toalety. Tej samej, w której dałam mu dupy.

Wymiotuję. Moim ciałem wstrząsają drgawki. Ryczę wniebogłosy. Obejmuję muszlę klozetową, zimną, brudną, śmierdzącą. Zwalam się ciężko na podłogę. Mój oddech się uspokaja. Płaczę coraz ciszej, właściwie łkam bezgłośnie. Zwijam się w kłębek.
Liczę prusaki, buszujące po podłodze. A może to szczypawki?
Już po wszystkim.

6.

Patryk nie domyśla się powodów całej sceny. Przynajmniej nie wygląda na uświadomionego. Dziwne. To inteligentny chłopak, nic by nie zauważył? Ta sprawa nie daje mi spokoju. Może udaje? Skąd jednak ta szczerość w jego spojrzeniu?

Do północy został ledwie kwadrans. Prawie godzina mija, zanim się jako-tako ogarniam. Czuję pustkę. Zupełnie, jakbym wypłakała wszystkie emocje. Zachowuję resztki rozsądku. Nic nie powiem Patrykowi. Nie strzelę sobie ostatniej, samobójczej bramki. Może i go nie kocham jak należy, ale jest mi bliski. Bliska osoba jest ważna. Nie mogę zostać sama. Nie teraz.

(…)

Łubudu. Bum, bum. Rapatam. W niebo walą race, fajerwerki, rozlega się huk petard. Obcy ludzie padają sobie w objęcia. Trzaskają kieliszki. Gra muzyka.
Nowy Rok nadszedł.

Ściskam rękę Patryka. Patrzy na mnie badawczo. Nie podoba mi się to spojrzenie. Chcę, by o wszystkim zapomniał, o scenie, którą zrobiłam, o moim płaczu. Chcę się poprawić. Chcę odpocząć przy nim. Takie mam postanowienie.
– Szczęśliwego Nowego Roku, Kochanie – mówi spokojnym głosem.
– Nie wiem, co się ze mną stało. Przepraszam – odpowiadam nie na temat.
– Nie wracajmy do tego – proponuje Patryk.
– Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Przepraszam – składam życzenia i przytulam się mocno do jego szerokiej piersi.

Impreza trwa dalej. Po półgodzinie marznięcia na dworze i tępego gapienia się na rozbłyski fajerwerków wracamy do ciepłej knajpy. Patryk ciągnie mnie za rękę. Mój nastrój jest nieokreślony. Ku swojemu zdziwieniu odczuwam lekką ulgę. Jestem lżejsza o jeden problem. Wszystko odbyło się tak nagle… Widzę Adama. Bawi się ze swoją… partnerką. Nie jest wesoły, ale okazuje jej czułość raz po raz. Ciekawe, od kiedy to trwa? Kim jest ta dziewczyna? Kim byłam ja? On mnie też zauważa, robiąc wciąż tą samą głupią minę. Ale w zasadzie, co miałby powiedzieć? Nie jestem w stanie się tym emocjonować. Otępiałam.

Pojawia się Jacek. Wygląda bardzo nieświeżo. Kręci się po sali, próbuje namawiać dziewczyny do tańca. Odwracają się od niego. Jest zbyt pijany. Czka. Opiera się o ścianę. Dostrzega mnie. Wpatruje się we mnie nieprzyjemnym wzrokiem. Co ja mu takiego zrobiłam?

Oddycham głęboko. W tej chwili bardzo pragnę, by jutro wstać z łóżka z tym samym nastrojem. Z dystansem do wszystkiego i wszystkich. Wiem, że to mało realne. Na pewno obudzą się demony. Wpadnę w kolejny dół. Zacznę rozpamiętywać postępek Adama. Będę do niego dzwonić i pisać łzawe esemesy. Znam siebie. Huśtawki i humory to niestety moja specjalność. Ale… nie wszystko stracone. Pomoże mi Patryk. Mam chłopaka i zacznę to wreszcie doceniać. Dobrze się stało, że się nic nie stało.

Powoli nabieram ochoty na jego towarzystwo. Tak. Poszukać Patryka, to zadanie na teraz. Jeśli będę się ociągać sprzątnie mi go sprzed nosa jakaś badziewna Sylwia, czy inna lala. Idę do niego.

Jest. Stoi w towarzystwie Jacka. Znowu ten nieszczęsny koleś… Nie mogę aktualnie patrzeć na mojego współlokatora. Nigdy nie miałam do niego uprzedzeń, ale jego dzisiejsze zachowanie bardzo mnie rozdrażniło. Nie zaszczycam go spojrzeniem. Ciągnę Patryka w swoją stronę.
– Zatańczymy? – pytam, siląc się na uśmiech.
– Nie – pada sucha odpowiedź.

Boję się konsekwencji tych beznamiętnych słów. Niestety, wiem już, że będą straszne. Trudno to wytłumaczyć. Wiem, że stało się coś nowego. Odczytuję to bezbłędnie ze spojrzenia Patryka. On nie lawiruje. Wali prosto z mostu.
– To koniec. Nie jesteśmy już razem – mówi.
A więc jednak…
– Co się stało? Kochanie? – jeszcze walczę.
– Zostaw mnie w spokoju. Idź już, bo powiem o jedno słowo za dużo.
Odwraca się ode mnie. Jacek przygląda się całej rozmowie z głupawym uśmieszkiem.
To on. Coś mu nagadał… Nie wiedział o Adamie. Nie zwierzałam mu się nigdy. A może jednak wiedział?
– Co ty naopowiadałeś? Gnoju, gadaj! – zaczynam robić scenę.
– Jak to? Nie wiesz? Nie pamiętasz? – drwi Jacek. Śmierdzi od niego wódą.
– Patryk… wszystko ci wytłumaczę – skomlę.
Mój facet stoi jak słup. Na jego czole nabrzmiewają żyły. Wybucha.
– Ty skurwielu! – wrzeszczy. Odpycha mnie od Jacka. Jego pięść zatacza szeroki łuk. Jestem zszokowana. Jacek uderzony w szczękę leci na podłogę. Krwawi. Patryk chce go jeszcze kopnąć, ale rzucam się na niego. Powstrzymuję przemoc. Wyprowadzam na zewnątrz. Wokół gromadzą się ludzie.

– Co on ci naopowiadał? – pytam. Niestety, domyślam się odpowiedzi.
– Nie wierzę, że mi to zrobiłaś.
– Ale…
– Mam prawo usłyszeć prawdę. Zdradziłaś mnie? – Patryk wpatruje się we mnie intensywnie.
Co mam teraz zrobić? Co mu powiedzieć?
– Nie mogę ci…
– ZDRADZIŁAŚ?
– Zdradziłam.
A więc stało się. Jacek wiedział o Adamie. A ja ostatecznie rozwiałam wątpliwości. Patryk wpatruje się we mnie. Wściekłość powoli znika z jego oblicza. Pozostaje smutek.
– Nie wierzę… – mówi z opuszczoną głową – nie wierzę, że zaryzykowałaś nasz związek dla jednej głupiej chwili…

Co on….?

– I jeszcze z kimś takim… – dodaje.
Milczę, bo nie mam pojęcia, o czym mówi Patryk. Zbieram się w sobie.
– Z kimś jakim? – pytam, choć wiem, że będę tego żałować.
– Przecież znam Jacka… wydawało mi się, że on ci się nie…
Moje serce zaczyna bić bardzo szybko.
– Co on ci dokładnie powiedział?
– To już nieważne. Iza. Odchodzę.
– Proszę… powiedz, co usłyszałeś od Jacka.
Patryk wpatruje się we mnie skrzywiony.
– Co ja mam pomyśleć, jeśli nie pamiętasz nawet rzeczy, które zdarzyły się poprzedniej nocy?

(…)

Chciałam coś powiedzieć, ale naraz wszystko zrozumiałam. Patryk wyszedł z lokalu. Ten wieczór zresztą się dla niego nie skończył. Spod bramy sprzątnęła go policja. Zostali wezwani przez Jacka, z powodu pobicia. Pierwsze dwa dni w roku spędził zatem w celi.

Tak. Byłam poprzedniego wieczora z Jackiem… Wszystko sobie przypominam… Leżałam w swoim mieszkaniu, półprzytomna, na kanapie, przytulając pustą flaszkę. Aśka poszła spać. On przyszedł późno. Usiadł. Głaskał mnie… uspokajał. Nawet nie zauważyłam, kiedy ściągnął mi majtki… rozłożyłam nogi… Tak było. Ta chwila zapomnienia kosztowała mnie czteroletni związek. I co ja teraz poradzę?

Marek, barman z kitką krzątał się po pustym lokalu, zbierając śmieci i zamiatając pobite szkło. Wcześniej był dla mnie bardzo miły, ale teraz nie zwracał uwagi. Omijał mnie bez słowa. Początkowo siedziałam z głową opartą na stoliku, gapiąc się tępo przed siebie. Potem skuliłam się w kłębek. Tak było bezpieczniej.

KONIEC

Scroll to Top