Na łeb, na szyję

Tak naprawdę nie chciałem jechać z ojcem do Szklarskiej Poręby na te cholerne narty. Sam jeździ jak ostatnia ofiara, bo jak może jeździć czterdziestolatek z brzuszkiem i o wadze ponad stu kilogramów? Nie jest żadnym sportowcem a zwykłym inżynierem, częściej zza biurka niż na budowie. Nie wszystko to tłuszcz, sporo zdrowego mięśnia na nim jest, zdrowego ale niegimnastykowanego. A ten uparł się. „Zrobię z ciebie mężczyznę”. Miałem gdzieś jego chęci i zamiary, niestety to on miał decydujące zdanie, a kłócić się z nim nie będę. Jestem za młody i za głupi, by z nim wygrać. No i w efekcie wylądowaliśmy w Szklarskiej, w pensjonacie w dwuosobowym pokoju, ale takim, że mój własny w Poznaniu jest większy. Już pomijam, że spanie z ojcem w jednym pokoju jest wątpliwą atrakcją. O dziesiątej gaszenie światła, nie wspominając już o braku intymności. Właśnie niedawno odkryłem rozkosze zabawy siusiakiem i, niestety, na jakiś czas będę musiał o tym zapomnieć. Nic jednak nie wyszło z tych przyrzeczeń, po prostu to było silniejsze ode mnie. Starałem się jedynie, by robić to możliwie cicho, nie przeszkadzało mi nawet trzęsące się łóżko, byle by nie budzić ojca. Jego poglądy na większość spraw są dorosłe i ciężko mi je akceptować.

Proces robienia ze mnie mężczyzny na nartach trwał dwa i pół dnia. Trzeciego dnia ojciec uparł się, że dwa dni „oślej łączki” w zupełności mi wystarczą i zabrał mnie na normalny stok, Lollobrigidę. Pierwsze dwa zjazdy jakoś zaliczyłem, trzeci skończył się dla mnie na połowie stoku i z potwornym bólem w obu rękach. Za trzy godziny miałem się dowiedzieć, że mam złamane oba nadgarstki.
– Bo jeździsz jak dupa – skwitował najlepszy ojciec świata, gdy lekarz ogłosił mu diagnozę. W każdym razie moja obiecująca kariera narciarska skończyła się jeszcze szybciej niż zaczęła.
– Nie zamierzam z twojego powodu odwoływać urlopu – oświadczył ojciec stanowczo – i nie zamierzam wracać do Poznania.

To akurat rozumiałem, od pewnego czasu był na stopie wojennej z moją mamą a swą żoną. Co prawda nie słyszałem ich awantur, szkoda, posłuchałbym, ale przestali się do siebie odzywać, a komunikowali się tylko w najważniejszych sprawach. Wyjechał głownie, by odpocząć od zatęchłej domowej atmosfery, wziął mnie a matka nie protestowała. Mnie samego nikt o zdanie nie pytał, a szkoda, bo odesłałbym ojca w cholerę.

Ze szpitala wróciliśmy późnym południem. O jakiejś siódmej ojciec przypomniał sobie, że od rana nic nie jedliśmy i nagle zdał sobie sprawę, że mój stan absolutnie wyklucza obsługę sztućców. Obowiązek karmienia mnie przyjął jednak mężnie i podczas kolacji, przyniesionej ze stołówki na górę, nie powiedział ani słowa.
– Ale toaletę będziesz musiał obsługiwać sam – powiedział. – Nie mam zamiaru cię podcierać.
Nie musiał. Pierwsze próby wypadły nawet pomyślnie. Ból jednak nie minął mimo tabletek, które zapisał lekarz. Długo nie mogłem zasnąć, leżałem w łóżku i przeżywałem cały ten cholerny dzień. I wtedy zdarzyło się coś, czego zupełnie nie przewidziałem: wielkie cielsko ojca przewróciło się na łóżku, pokrywająca go kołdra wykonała dziki lot w powietrzu i spadła na ziemię. Mimo ciemności pokój był oświetlony lampą z podwórza, nie potrzebowałem więc specjalnie wytężać wzroku, by obserwować to, co się będzie działo. Ciemne kontury poruszały się w sposób, który mógł znaczyć tylko jedno: tatusiek zabrał się za męczenie swojego malucha. Co prawda widziałem go kilka razy w stroju Adama, nigdy jednak pobudzonego. Teraz mogłem ocenić wielkość jego narządu, zwłaszcza że po kilku ostrych posuwistych ruchach nagle ujął członka u nasady i wykonał kilka ruchów wahadłowych. Byłem zbyt zaszokowany, by cokolwiek o tym myśleć, natomiast mój mały zareagował żywo i gwałtownie. Tak, tylko co z tego, skoro moje ręce były zupełnie nie do użytku. W pierwszym odruchu chciałem odwrócić się do ściany, ale jak to zrobić mając wyłączone z użytku ręce? Poza tym sam widok był pociągający, jeszcze nigdy nie widziałem nikogo zachowującego się w ten sposób. No i w końcu… chciałem mieć na tatuśka jakiegoś haka. Tak, wiem, że to złe, ale… No i męczyłem się straszliwie, oglądając ten teatrzyk cieni przy oknie. Lewa ręka, którą zawsze wykorzystuję do różnych niemoralnych zachowań, była umocowana na długiej szynie, praca co prawda na krótkiej, ale dalej nie mogłem zrobić tego, co chcę. Ojciec zaś dochodził i zaczął sapać, pewnie przekonany, że już śpię. Sapanie zmieniło się w jęki, po czym ustało.

Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Dotąd mnie to nie interesowało, jak moi rodzice rozwiązują problem seksu, było mi wszystko jedno. Co prawda domyślałem się, że moja matka ma faceta, ba, nawet podejrzewałem, kto nim jest, ale dla mnie to była czysta teoria. Tymczasem sapiący ojciec nie miał nic wspólnego z teorią, był tu i teraz. I tak samo krępował mnie, jak podniecał.

Ba, on skończył a ja jeszcze nie zacząłem. Co zrobić? Długo myślałem, zanim wpadłem na odpowiednie rozwiązanie. Jak mogłem najciszej wstałem z łóżka i poszedłem do graniczącej z pokojem łazienki. Gruntownie obadałem ściany i okazało się, że moja pamięć mnie nie myliła, jedna z nich była pomalowana farbą olejną. Zsunąłem więc slipki i przytknąłem członek do ściany. W miarę podchodzenia przesuwał się coraz bardziej do góry, aż miałem go między ścianą a wzgórkiem łonowym. Tego mi właśnie było trzeba. Powoli zacząłem rytmiczne dociskanie. Śliska główka świetnie ślizgała się po ścianie, dając mi masę miłych dreszczy biegnących wzdłuż lędźwi i rozpływających się o ciele.

– Co ty robisz?
Oczy oślepiła mi nagła fala światła a w drzwiach stanął ojciec. Odsunąłem się instynktownie od ściany, on stał i patrzył, przerzucając wzrok z członka na zagipsowane kończyny. Po drgających kącikach warg zorientowałem się, że z trudem tłumi śmiech. Trwało to kilka sekund, podczas których ja płonąłem ze wstydu a przez ojczulka przechodziły różne uczucia. Poczułem, że zimnieje mi tyłek.
– Nie wiedziałem, że ty już tak dorosłeś – ojciec przerwał niezręczną ciszę – ale ruchanie ściany to chyba nie najlepszy pomysł – dodał.
Nie tylko on walczył ze sobą, we mnie też się wszystko kotłowało. Po pierwsze, nie lubię, jak ktoś mi przerywa taką zabawę, ale kto lubi? Po drugie – czy nie lepiej by było, żeby mnie na tym złapała jakaś długonoga i piersiasta blondynka? Nie, nie byłem ani homo, ani hetero, prawdę mówiąc podczas moich fantazji rzadko występowali ludzie, bardziej upajałem się tym, co daje mi ciało, czystą przyjemnością, nieubraną jeszcze w żaden seksualny kontekst. Tu nie wchodziło to w grę. Obecność mojego osobistego ojca krępowała mnie, jednak z drugiej strony pchała mnie w nieodkryty jeszcze region. Zimno na gołych pośladkach przywróciło mnie z powrotem na ziemię. Wzdrygnąłem się.
– Przecież nie wezwę ci dziwki z agencji, a coś trzeba będzie z tym zrobić – powiedział ojciec, po czym pochylił się i zdecydowanym ruchem naciągnął mi slipki. – Chodź ze mną – powiedział i położył mi rękę na ramieniu. Gdy podeszliśmy do mojego łóżka, pomógł mi się na nim położyć. I tu niespodzianka. Mój ojciec, chyba z racji budowy, ma dość kanciaste ruchy, dość silne i nie bawi się w żadne niuanse. Jednak nie tym razem, wszystko było zrobione delikatnie, niemal z troską. Na koniec, dokładnie z taką samą troską poprawił moje sponiewierane nadgarstki. Po chwili usadowił się na wysokości moich bioder. W tej ciemności widziałem tylko jego sylwetkę, bardziej czułem gorący, wibrujący zapach mężczyzny. Nie, nie był nieprzyjemny, bardziej natarczywy i drażniący w jakiś nieokreślony sposób.
– Pomogę ci, jak chcesz – powiedział, a w jego głosie odmalowało się coś dziwnego, może wstyd, może niepewność a może jeszcze coś innego, w każdym razie tym tonem nie zwracał się do mnie ani razu.

Coś mruknąłem, sam nie wiem co, bo moje gardło było ściśnięte. I tak naprawdę nie wiem, czy tego chciałem. Miotałem się między sprzecznymi uczuciami. Świadomość, że będzie mnie dotykał ojciec tłumiła wszystko inne. Z drugiej strony chciałem uwolnić się od tego niesamowitego napięcia, które tłamsiło moje ciało. Ojciec, nie ojciec…
– Odpręż się – szepnął, a mięsista ręka dotknęła mojego torsu. – Jak już robić, to porządnie – dodał. – Leż spokojnie i nie myśl o niczym.
Po czym zaczął mnie głaskać. Wilgotne ciepło zawładnęło mną niemal natychmiast. Jednocześnie nachylił się a gorący oddech chłostał moje ramiona, szyję, klatkę. Gdy był w pobliżu pępka, moja erekcja była tak potężna, jak jeszcze nigdy w życiu.
– Jesteś gotowy – usłyszałem szept. Głupie pytanie, gotowy to już byłem na początku tej ojcowskiej pomocy, teraz tylko błagałem w duchu, by szybko uwolnił mnie od napięcia.
– No to zobaczymy, jak cię zrobiłem – szepnął. – Taka mała kontrola jakości.
Dobroczynna ręka wślizgnęła się w slipy i zatrzymała na niewielkiej jeszcze kępie włosów.
– Nieźle – szepnął, po czym gorące palce zdobywały nasadę członka, badały jej obwód ze wszystkich stron. Tymczasem czubek członka, mocno już śliski, pocierał tkaninę slipek. Igiełki Spłynęły mi kręgosłupem. Kiedy on to skończy? Tymczasem palce prześliznęły się do jąder i zaczęły je ugniatać. Trochę mimo samemu sobie jęknąłem kilka razy.
– Tu mi trochę nie wyszedłeś – powiedział jakby z rozczarowaniem w głosie. – No ale nieistotne. Gotowy?
Znów coś mruknąłem. I znów ten wstrząs, zawirowanie, gdy zsuwał mi slipki. Chwilę wpatrywał się w to odkrycie, po czym nachylił się tak, że jego głowa znajdowała się może na odległość dłoni od moich skarbów. I w tym momencie przyszedł mi do głowy tak szalony pomysł, że na początku wystraszyłem się go tak, że całe moje ciało przeszedł spazm.
– Coś nie tak? – wystraszył się ojciec zdobywca.
– Nie, nic… ale to niesprawiedliwe. Ja też chciałbym zobaczyć, jak ty wyglądasz.
– No nie wiem, czy to taki dobry pomysł – odparł po namyśle.
– Dlaczego nie? Dlaczego mam być zawsze ten gorszy? – apelowałem do jego poczucia sprawiedliwości. Coś dziwnego stało się ze mną przez tych kilka minut., Do tej pory zwykłem był widzieć w ojcu głownie jego złe cechy: apodyktyczność, bezwzględność, szorstkość. Teraz już nie byłem pewny, czy miałem rację, tak go oceniając.
– No niech ci będzie, ale jak powiesz mamie, to powieszę na suchej gałęzi.
Doskonale wiedział, że nie powiem, przecież by mi to nawet nie przeszło przez gardło. Oszczędzilem suchą gałąź, też się liczy. Ponadto już nie odczuwałem tego jako coś złego.
– Poczekaj.
Walczył se sobą, to pewne. Po kilkunastu sekundach wstał i leniwym ruchem ściągnął górę swej nieśmiertelnej granatowej piżamy. Padające od okna światło sprawiło, że jego równo zarośnięta klatka i wystający nieco brzuch były doskonale widoczne. Kolejna fala ciepła owładnęła moją twarz.
– A teraz się nie patrz – powiedział z uśmiechem i powoli ściągnął spodnie. Tym razem zapach był o wiele ostrzejszy. Byłem już tak podniecony, że gdyby nie mój stan, pewnie wjechałbym tam całą twarzą… No ale z drugiej strony gdyby nie mój stan, to po zwaleniu konika dawno bym już spał snem sprawiedliwego. A tymczasem ojcowski bat majaczył mi przed oczyma.
– Fajnie wyglądasz tatuśku – szepnąłem. – Myślałem, że masz mniejszego…
– Na tyle dużego, że udało mi się ciebie zrobić – odpowiedział z przekorą w głosie.
To był wstrząs, jakiego nie przeżyłem jeszcze nigdy w życiu. Gorąca ręka, od której chwilowo odwyknąłem, zaatakowała to, co było sprawcą tego wieczoru we dwóch. Na początku trzymała go w bezruchu a ja z szumem w uszach i suchością w ustach patrzyłem na drgający członek ojca. Jego główka, prawie czarna w tyn świetle, wirowała w powietrzu i śniła. Uniosłem się lekko na łokciach, na ile pozwalało mi moje kalectwo i zbliżyłem głowę to tego skarbu nocy, Oczekiwałem jakichś protestów, ale nic takiego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie, po prowokowanej kolizji na mojej twarzy pozostała śliska, gorąca smuga. Ojciec jęknął i sapnął. Tymczasem gorąca dłoń ożyła i sprawiała mi coraz t nowe niespodzianki. Prawdę mówiąc, gdyby porównać moje dotychczasowe rękodzieło z tym, co teraz doświadczałem, byłoby to jak syrenka przy maybachu. Ojciec, widząc, że chcę być bardziej aktywny, oderwał się na chwilę od roboty i wygodnie umieścił mnie tak, że opierałem się o wezgłowie łóżka. Odtąd każdy jego ruch był kontrowany przeze mnie natarciem na jego dzidę. Falujący gorący brzuch przyczyniał się do tej szybkiej wspinaczki na szczyt…
Nie wiem, czy to, co nastąpiło na końcu było ostateczną rozkoszą, czy spadaniem w głęboki szyb. Smagające mnie potoki gorących pereł i gejzer opuszczający mnie wprost na dobroczynną dłoń, wszystko to zdarzyło się naraz. Później nastąpiła cisza. Długa, kojąca, niczym nieprzerwana, podczas której uspokajaliśmy swe oddechy.
– Co myśmy najlepszego zrobili… – szepnął ojciec.
– Mówisz o tej powodzi? – odpowiedziałem złośliwie. – To ty będziesz musiał posprzątać, bo mi nie wolno…
Koniec końców, musieliśmy spać na jego łóżku. Jeszcze godzinę temu powiedziałbym, że to absolutnie niemożliwe i prędzej mi kaktus… Tak sobie myślałem, zapadając w sen, wtulony w miękkie, puszyste ciało. Gorąca ojcowska ręka spokojnie gładziła mój policzek.
Wolno wchłaniając przestygłą jajecznicę patrzyłem na starszego, masywnie zbudowanego faceta z sąsiedniego stolika, który drugą porcję śniadania nakładał na tacę. Wczoraj wieczorem też to robił. Pewnie ten jego syn jest chory. Cóż, zdarza się. Nie rozmawiałem z nim, ale wygląda na fajnego. Zresztą w ogóle z nikim nie rozmawiałem od czasu przyjazdu do Szklarskiej Poręby. Po pierwsze, nie było okazji, nie licząc starej baby z kiosku, po drugie, wstydziłem się mojej kulawej polszczyzny, w końcu od urodzenia mieszkam w Bristolu, w Anglii. Również dlatego nie poznałem jeszcze nikogo, choć w ośrodku jest sporo chłopaków i dziewczyn w moim wieku. Cóż, ferie…
– I was wondering why this bloke at the opposite table is picking food for his son for the second time running…
– Nie mówi się z pełną buzią, tyle razy ci mówiłam – odpowiedziała mama. – I po polsku. Nie zapominaj, po co tu przyjechaliśmy…
Tak, mówiła mi to masę razy. Narty to tylko jeden powód, natomiast oczkiem w głowie mamy było to, abyśmy obaj z bratem mówili po polsku. Nigdy tego nie rozumiałem, myślę w zasadzie tylko po angielsku, a to, że w ogóle mówię w tym śmiesznym, szeleszczącym języku, zawdzięczam ojcu, kiedy jeszcze był wśród nas. Mój młodszy brat mówi jeszcze gorzej i, co ciekawe, mama nie naciska na niego tak jak na mnie.
– A jak chcesz wiedzieć, to sam go zapytaj. I nie wstydź się, tu jest Polska, tu się rozmawia z obcymi.
Tak, zauważyłem to. To chyba największa różnica kulturowa, jaką udało mi się wychwycić podczas kilku wyjazdów do Polski, czy to do babci czy na narty. U nas każdy zastanowi się, zanim nawiąże kontakt z kimś spoza jego „age range” (nie wiem, jak to jest po polsku), a rozmowa młodego nastolatka z takim starym dziadem z miejsca będzie podejrzana. Może to i słusznie… Długo walczyłem ze sobą, zanim podszedłem do tego stolika.
– Można wiedzieć, co się stało z pana synem? – zapytałem. Uff, jakoś poszło. Może dlatego, że było między nami jakieś podobieństwo; ani ja, ani on nie byliśmy jakoś specjalnie wysocy, a rozwinięci raczej wszerz. Grubaski wszystkich krajów, łączcie się!
– Ma złamane oba nadgarstki – odparł, mężczyzna neutralnym głosem. – Na stoku tak się urządził. Ferie dla niego się skończyły.
Po czym oderwał się od robienia kanapek i popatrzył na mnie badawczo.
– Ale wiesz co? Możesz przyjść go odwiedzić, jeśli chcesz. Nie ma nic gorszego, jak ugrzęznąć w pokoju.
– Pomyślę – odpowiedziałem i wróciłem do naszego stolika, gdzie młody, to znaczy mój brat, marudził na temat kakao z kożuchem. Na naszym angielskim mleku coś takiego nie ma prawa się pojawić i choć młody naraził mi się nieraz, tym razem przyznawałem mu rację. Pokrótce zreferowałem mamie całą historię.
– Poczekaj – odpowiedziała, wstała od stołu i podeszła do stolika mężczyzny. Długo rozmawiali ze sobą, w tym czasie skończyłem śniadanie, a młody zdążył upchnąć kożuch z kakao do doniczki stojącej pod ścianą. On zawsze ma takie zwariowane pomysły, dobrze, że nie odkryłem tego kożucha w mojej bieliźniarce, bo i do tego byłby zdolny. Tymczasem rozmowa mamy musiała być ciekawa, widziałem to po jej twarzy.
– Dobrze – powiedziała, kiedy już wróciła do stolika. – Tim, temu chłopcu naprawdę trzeba pomóc. Zrobimy tak: ty pójdziesz z panem Robertem do niego do pokoju a ja pojadę z Samem na stok. Po południu posiedzi z nim Sam, a na stok pojedziesz ty. Chyba, że wolisz odwrotnie.
Innej możliwości nie było, za dobrze znałem mamę, by wdawać się z nią w jakieś negocjacje.
– Niech będzie – westchnąłem zrezygnowany. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Tęskniłem za jakimkolwiek towarzystwem i tu spadało niczym z nieba, tyle że nieznajome i niepełnosprawne. No i polskojęzyczne, co wcale nie było najmniejszym z moich zmartwień. Posłusznie więc ruszyłem za panem Robertem.

Jeśli myślałem, że wpadnę w jakąś strefę ciszy, gdzie nikt nie wie, jak się odezwać, to myliłem się.
– To jest Tim i do obiadu będzie z tobą. A to mój nieszczęsny paralityk – mówiąc to wskazał na Macieja w geście bezradności.
– A ty? – zapytał chłopak na łóżku.
– No chyba nie myślisz, że będę cię niańczył cały dzień? Pojadę pozjeżdżać, w końcu nie masz pięciu lat, chyba można cię zostawić? Tylko nie szalejcie za bardzo. Kupić ci coś na mieście?
– Najlepiej jakiś model do sklejania – odpowiedział odruchowo chłopak, po czym popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać, długo i szczerze. Głupio mi było, ale nie dało się do nich nie dołączyć.
– Maciek ma świra na punkcie modelarstwa, zwłaszcza samoloty i okręty – wytłumaczył pan Robert, gdy już kanonada ucichła. Było w jego głosie coś, co mówiło, że jest dumny z syna. Nigdy nie słyszałem, by moja matka mówiła tak o mnie…
– Dobra, kupię ci coś do czytania.
– Tylko pamiętaj, coś z drugiej wojny światowej, najlepiej o Bitwie o Anglię.
– Jak będzie… – mruknął jego ojciec, wyciągając z szafy lśniące, kolorowe narty. – Nie zapominaj, że to mała miejscowość, a ludzie coraz częściej kupują książki przez internet. No to trzymajcie się chłopaki, będę na obiad – to powiedziawszy otworzył drzwi.

Maciek wyglądał na chłopaka w moim wieku: dość niski, szczupły, włosy ciemny blond, ostrzyżony normalnie, nie za krótko ani nie za długo, nawet przy moim jeżyku nie mógłby uchodzić za hipisa. Mimo niedbałej postury i wielkich rąk opatulonych opatrunkami robił wrażenie dobrze ułożonego. Owszem, wiem, że pozory mogą zmylić, ale chyba nie w tym przypadku. Po czerwonych oczach i policzkach widać było, że pewnie źle spał w nocy albo się jeszcze do końca nie obudził. Gdy zatrzasnęły się drzwi za panem Robertem, usiadłem obok niego; patrzył beznamiętnie na stosy kanapek na talerzu.
– Chyba zjesz w końcu to śniadanie – powiedziałem, byle tylko przerwać ciszę.
Zabrałem się za karmienie. Po pierwszych ruchach, wykonanych drżącymi rękami, reszta poszła w miarę gładko. Na początku uszy czerwieniły mi się ze wstydu, ale jakoś w połowie posiłku i to minęło. Maciej był chyba równie stremowany. Traf chciał, że któryś z kęsów obsunął się nieco i język Maćka wylądował na moich palcach. Dziwne uczucie. Zdziwiłem się, że nie poczułem żadnego obrzydzenia, które zawsze powinno towarzyszyć takim kolizjom. W końcu to dwa różne ciała.
– Przepraszam – powiedział cicho Maciej. Nie zareagowałem, po prostu dalej robiłem swoją robotę.
– Ty masz dziwny akcent – zauważył Maciej, kiedy po śniadaniu uwalił się na łóżku. Musiałem mu wytłumaczyć co i jak, a on słuchał bez przerywania, ale widziałem, że robi to na nim wrażenie.
– I chodzisz do angielskiej szkoły?
– Jak najbardziej angielskiej, tyle że państwowej, bo moją matkę nie stać, by wysłać mnie do boarding school, a stypendium nie udało mi się dostać.
Jeśli myślałem, że zabraknie nam tematów do rozmowy, to musiałem przyznać, że myliłem się i to mocno. Maciej zasypywał mnie pytaniami, ale w końcu i sam opowiedział, jak to wygląda w polskiej szkole. Nie wiem, czy by mi się w niej podobało, tak na marginesie. Pięć sprawdzianów tygodniowo, kto by to wytrzymał… Później graliśmy w szachy, bo nic innego nie było w zasięgu ręki. To znaczy Maciej grał tylko ustnie, nakazując mi przestawienie wieży z a1 na a5 i tak dalej. Zawsze myślałem, że jestem świetnym szachistą, w końcu mistrz szkoły, teraz przyszło mi nieco zweryfikować własne umiejętności. Maciej po prostu grał lepiej ode mnie. Może w tej polskiej szkole panuje terror, ale na pewno uczą ich myśleć…

Śmiejąc się z jakiegoś dowcipu Maćka nawet nie spostrzegliśmy się, jak drzwi pokoju otworzyły się i stanęli w nich matka i ojciec chłopca.
– No widzę, że się nie nudzicie – powiedział ojciec wesołym głosem. – Za dziesięć minut obiad a po południu jedziemy z panią Lilą na zakupy. Trzeba ci kupić inne ciuchy i inne drobiazgi, jeśli rzeczywiście mamy tu zostać.
Coś matka za dobrze dogaduje się z tym panem Robertem. Zgoda, to chyba jest fajny facet, ale oni się poznali dopiero kilka godzin temu. Poza tym od śmierci ojca matki nie interesują żadni faceci, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. W każdym razie zachowywali się względem siebie, jakby znali się co najmniej kilka lat. Czy mi to przeszkadzało? Nie wiem. Bardziej byłem skupiony na obiedzie, a raczej na tym drugim obiedzie, który to nie ja będę jadł. Jak echo wróciły sensacje z poprzedniego karmienia i ten ciepły, mokry jęzor, przesuwający się delikatnie po palcach. Teraz doszło do mnie, że nie tylko ten jęzor mi tak utkwił w pamięci, a także usta, równe, białe zęby, prawie niewidoczny meszek na górnej wardze. Starałem się przemówić do mojego rozumu, że to złe, że nie powinienem o tym myśleć, ale jak na złość im bardziej ganiłem się, tym mocniej wracały do mnie te epizody. Co się ze mną dzieje, do ciężkiej cholery?

Południowe karmienie dostarczyło mi podobnych sensacji, jeśli nie większych. Zauważyłem, że zaczynają skupiać się w tej części ciała, w której były przeze mnie jak najmniej pożądane. Mam już swoje lata, wiem co nieco o życiu, mógłbym zatem jednym słowem nazwać to, co właśnie się ze mną działo. Jednak wolałem sobie wytłumaczyć, że to wszystko jest jakimś nieporozumieniem, przypadkiem, że szybko minie i więcej nie wróci. Mimo moich piętnastu lat nie miałem jeszcze żadnych relacji, o których mógłbym powiedzieć, że są miłosne, erotyczne, czy cholera wie jak je nazwać. Może podobała mi się jakaś dziewczyna w szkole, ale tylko dlatego, że była ładna. Wszystkie podboje erotyczne w klasie, którymi coraz częściej chwalili się koledzy, były mi równie obojętne jak przemówienia Teresy May. Po prostu mnie to nie dotyczyło. Do klasowych pedałków, tak, mieliśmy dwóch, odnosiłem się jak do innych. Nawet niespecjalnie zastanawiałem się co oni ze sobą robią, w końcu to nie mój problem. Jeden z nich, Darren, był po prostu fajnym kolegą – i to wszytko. Teraz zaś miałem przed oczyma Darrena i jego przyjaciela, zwanego przez nas Smurfem, bo był najmniejszy z klasy. Smurf był zaś klasowym wesołkiem, którego trudno brać na poważnie. Im przez moment wydało mi się, że rozumiem z ich zachowania więcej… Inny kochający inaczej, o którym wiedziałem, był ze starszej klasy, nosił długie włosy i był przekłuty na twarzy. Brrr… Co do innych, tych najbardziej charakterystycznych objawów dojrzewania – owszem, dotyczyły mnie, ale przebiegały niejako obok, nie robiąc szczególnego wrażenia. Nie miałem obsesji na punkcie walenia konia, jak masa kumpli, owszem, od czasu do czasu przyciskałem go do pępka przed snem i to wszystko. No, ostatnio była potrzebna chusteczka, ale i na to byłem przygotowany, o tym wszystkim mówili w szkole, w telewizji i koledzy.
– Możesz mi pomóc nałożyć sweter? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Macieja. – Zimno się robi. W tej kraciastej walizie znajdziesz taki gruby niebieski sweter.
Znalazłem bez problemu i zabrałem się do dzieła. Jednak ubranie takiego sztywniaka nie jest wcale takie proste; tkanina zahacza o opatrunek, zakleszcza się i trzeba trochę gimnastyki, by się z tym uporać. Tak jak teraz, musiałem przywrzeć do piersi Maciej,a by osiągnąć efekt. I wtedy po raz pierwszy usłyszałem jego bicie serca. Tak, wiem, scena jak z najbardziej wyświechtanych romansów. Tyle że nieznośnie prawdziwa. Do bólu.
– No co tak marudzisz – popędzał mnie Maciej. Przecież mu nie powiem…

Pozostała część dnia minęła bez większych sensacji, bo nasi rodzice wrócili z miasta objuczeni zakupami, cali w śniegu oczywiście, bo koło południa zmieniła się pogoda i zaczęło ostro sypać. Później dołączył do nas młody i do samej kolacji graliśmy w jakąś planszówkę. To znaczy dwóch na jednego, bo z rękami Macieja inaczej się nie dało. Wydaje mi się, że młody zrobił korzystne wrażenie na Macieju, a także że zadziałało to w obie strony. Mimo że mieli trochę trudności z porozumieniem się, jak to się mówi, nadawali na jednej fali.
– You bitch, you’re bloody cheating! – wykrzyknął nagle młody, gdy Maciej spróbował przesunąć piona i trafił w złe pole. Graliśmy przy łóżku Maćka, żeby nie musiał się męczyć siedząc. Młody rzucił się na niego i zaczął go łaskotać. Jego stały numer, ze mną robi dokładnie to samo. Złapałem się na tym, że zazdroszczę młodemu kontaktu z tym ciałem, każdego dotyku. Maciej leżał bezbronny, tymczasem młody podciągnął mu sweter i koszulę, wiedząc, że ten jest bezbronny i zaczął go giglać po gołym brzuchu. Maciej, który miał łaskotki, zwijał się śmiejąc.
– Dobra, dość tego – przerwałem tę sielankę. – Nie widzisz głupku, że on się nie może bronić? Torturujesz go – to powiedziawszy podszedłem do Macieja i naciągnąłem sweter. Muśnięcie po brzuchu – to dalsza niespodzianka tego dnia. Ile jeszcze? Już wtedy popatrzyłem w to miejsce, w które jeszcze wczoraj nie śmiałbym spojrzeć. Na pewno nie było płasko, choć luźne spodnie od dresu za wiele nie pokazały. Ot, taki wzgórek, jakich już wiele widziałem u moich kolegów. Nie to, żebym specjalnie patrzył, ale czasem nie da się nie zauważyć.
– Przepraszam za tego troglodytę – powiedziałem sadowiąc się z powrotem na krześle.
– To dzieciak, daj mu się wyszumieć – odparł Maciej ze śmiechem. – Całe życie chciałem mieć rodzeństwo i trochę ci zazdroszczę.
Żeby było czego… Czasem myślę, że tę cholerę kiedyś utopię, ale nie powiedziałem tego głośno. W ogóle nic nie powiedziałem, bo jeszcze nie otrząsnąłem się z tego, co stało się przed chwilą.

No i ten ciepły brzuch zaprzątnął moją uwagę na kilkanaście dobrych minut. Jeśli jeszcze miałem jakieś wątpliwości, to teraz już byłem pewny, że coś się dzieje. Czułem to już nie tylko w głowie, ale i tam, w tym miejscu, do którego poza czysto higienicznymi zabiegami nie lubiłem często trafiać. Owszem, uczyli mnie tego i owego, ale dlaczego nikt nie powiedział o tych dziwnych uczuciach? O tych ciarkach biegnących po kręgosłupie? Tymczasem przyniosłem na górę kolację dla Macieja – cztery gotowane parówki, pieczywo i jakąś sałatkę warzywną. Gdy zabierałem się za ostatnią kiełbaskę, wsadziłem mu ją w usta i nagle coś mnie podkusiło, by ugryźć ją z drugiej strony. Maciej nic nie powiedział, choć widziałem jak końcówki ust drżą mu od śmiechu. Ugryzł swój kawałek i, nie wypuszczając parówki z ust, sięgnął wargami po następny kawałek. Zrobiłem dokładnie to samo. Byliśmy na tyle blisko siebie, że dochodziła mnie fala ciepła bijąca z jego policzków. Wiedziałem, że robię coś nieprawdopodobnie głupiego, ale nie przestałem właśnie z powodu tego ciepła. Zresztą… Maciej mimo niesprawnych rąk miał tyle metod na zaprotestowanie, że na pewno by z którejś skorzystał, gdyby naprawdę nie chciał. Nasze wargi były już tak blisko, że przypadkowo się stuknęły.
– Mmmm – powiedział Maciej.
– Mmmmm – odpowiedziałem, gdy on przejął ostatni kęs.
– Bandyto, zeżarłeś dwanaście i osiem dziesiątych procenta mojej kolacji – powiedział ze śmiechem.
– Fatalnie tu karmią – odrzekłem – a jakaś sprawiedliwość musi być na tym bożym świecie. Ciesz się, że nie wpadłem na ten pomysł wcześniej.
Nic, żadnej uwagi do tego, co się przed chwilą stało.

– No chłopaki, ja wyskoczę na miasto przejść się trochę – przerwał nam ojciec Macieja – i będę późnym wieczorem. O dziesiątej macie być w łóżkach, zrozumiano? Tim, mogę cię prosić o małą pomoc?
– Pewnie – zgodziłem się chętnie.
– Pomóż mu się przebrać do spania, dobrze? Jutro pomyślimy o jakiejś kąpieli a dzisiaj wystarczy tylko, by zmienił bieliznę. No i pomóż mu myć zęby, a jak nie będzie chciał, to lej przez łeb.
Nie wiem, co odpowiedziałem, bo po prostu w tym momencie zaschło mi w ustach. To znaczy że… Dobrze myślę?
Dobrze myślałem i nastąpiło to wcale nie tak późno. O w pół dziesiątej do pokoju wpadł młody, oczywiście bez pukania i powiedział, że matka sobie mnie życzy punktualnie o dziesiątej bez sekundy spóźnienia. Trzeba było się zabrać za wieczorną toaletę. Mycie zębów poszło sprawnie, Maciej nie dostał przez łeb a ja mógłbym się z tą sprawnością ubiegać o magisterium z praktycznego pielęgniarstwa.
– Dobra, to teraz mnie przebierz, piżamę znajdziesz w łóżku.
Stremowany przystąpiłem do roboty. Z górą uporałem się bez problemu, piżama miała szerokie rękawy i poszło sprawniej niż ze swetrem. Sięgnąłem po wściekle zielone spodnie.
– Wolisz bym był z przodu czy z tyłu? – zapytałem chyba niepotrzebnie.
– A czy jest jakaś różnica? Osobiście, gdybym miał mieć dupę przed oczyma, to wolałbym jednak z przodu, a ty rób jak chcesz.
Roześmialiśmy się obaj.
– No dobra, jedziemy.
Jak już wspomniałem, dotychczas nie spotykałem się z takimi widokami, nie licząc oczywiście młodego, ale on się nie liczy. Nie wiem, czy mi się podobało, czy nie. Wiem tylko, że potężna fala uderzyła mi do głowy, druga zaatakowała nozdrza. Co prawda nie był taki duży jak ja w tym miejscu, ale równie zgrabny. Jego członek lekko zesztywniał i, gdy ściągałem slipy i byłem przy samych stopach, uderzył mnie w czoło. Ciekawe, Maciej wcale nie cofnął się, chyba uważał, że nie ma w tym nic złego. A ja dalej walczyłem ze szmatami i własnym ciałem, w którym dokonywała się rewolucja. Miałem wrażenie, że członek Maćka zareagował trochę na to nieoczekiwane zderzenie, ale postanowiłem się chwilowo nie przejmować, obserwując go podczas podnoszenia nogi. O cholera, chyba już wiem, po co ludzie oglądają te wszystkie pornosy…

Chciałem go pocałować w pysk na pożegnanie, ale nie wypadało. Zamiast podania ręki dotknąłem go w szyję z boku i kciukiem przejechałem kilka razy po policzku.
– Trzymaj się, morderco. – Do jutra.
– Do jutra – odpowiedziałem i wymknąłem się z pokoju. Czułem się, jakbym miał podwiązane kamienie do brzucha. Coś z tym trzeba zrobić… Gdy wszedłem do pokoju, młody już spał a matki nie było. Tak, nie było. Nie wnikałem dlaczego, pośpiesznie wykonałem coś, co tylko przy olbrzymiej wyobraźni można by nazwać myciem i wśliznąłem się pod koc. W gaciach po prostu wszystko się lepiło, a cały członek był pokryty czymś śliskim. Kilka znajomych ucisków i cały bylem pokryty gorącym płynem. Oddychałem głęboko, po czym palcami dotknąłem czoła, gdzie jeszcze niedawno był Maciej.
Tak, uciekam z własnego domu. To znaczy z pokoju, ale w tym momencie to nasz dom, mój i mojego syna. Zostawiłem ich samych i uciekam. Nie mogę przecież pozwolić na to, by stało się to co wczoraj. Ktoś ogłupiał, komuś zabrakło odrobiny pomyślunku. Bardziej mnie niż Maćkowi, przecież to szczeniak, dopiero zaczyna wchodzić w ten wiek, co na własne oczy widziałem. Niewykształcony do końca członek z resztką chłopięcej stulejki, pierwociny włosów łonowych, nawet brązowe toto nie jest, śnieżnobiałe jądra, nawet mniejsze od kasztanów… Ten obraz nawiedzał mnie przez cały dzień. Brrr… Dopiero powiew siarczystego wiatru i mrowie płatków śnieżnych przed pensjonatem spowodowały, że ten upiorny, koszmarny obraz na chwilę się rozpłynął. A ja się jeszcze dałem wciągnąć w tę zabawę… Nie będę ukrywał, było mi przyjemnie. Na ten perwersyjny sposób. Jakże inne od tej pańszczyzny w łóżku, którą musiałem jeszcze niedawno odstawiać z moją żoną. Seks z nią był jak piłowanie kłody drewna – męczący i do bólu przewidywalny. A tu… Ciekawe, na co jeszcze bym się wtedy zgodził, gdyby Maciek to wymusił? Ssanie? Wiele nie brakowało. Przecież on też wykazywał inicjatywę, teraz to rozumiałem bardziej niż jeszcze kilka godzin temu. I dlatego pozostanie z nim na wieczór absolutnie nie wchodziło w grę. Za duże prawdopodobieństwo, że to się powtórzy,bo przecież ma już potrzeby. Sam byłem w tym wieku, wiem, co przechodzi. Celowo poprosiłem tego Tima o pomoc w przebieraniu, może Maciej namówi jego na rozładownie napięcia. Lepszy niż… Tak, w tej propozycji była pełna premedytacja, choć zrobiłem wszystko,by zabrzmiała możliwie naturalnie.

Walcząc z ostrymi podmuchami i śnieżną wirówką wolno schodziłem w kierunku centrum. Centrum Szklarskiej Poręby składa się z jednej ulicy i miałem nadzieję, że znajdę tam jakiś kącik do przytulenia się na dwie, trzy godziny, zanim Maciej zaśnie. Ciekawe, co oni tam wyprawiają? Ten Tim jest od niego chyba o rok starszy, w każdym razie na tyle wygląda, a na pewno o wiele masywniejszy, z dużymi, dobrze umięśnionymi udami, płaskim tyłkiem, przynajmniej tak to wygląda, brzuszkiem i poważnym spojrzeniu. Właśnie przez to jego wzrok zaproponowałem mu pomoc Maciejowi, było w nim coś takiego, co z miejsca budziło zaufanie. Nie szalał w stołówce, jak ten jego braciszek, nie mówił podniesionym głosem. Przy takim świszczypale jak mój syn to oaza spokoju. Temperament Macieja zawsze mnie martwił. Ile razy byłem wzywany do szkoły, bo nie umiał usiedzieć na miejscu, bo przerywał nauczycielowi, bo czasem lęgły mu się w głowie dzikie pomysły. Z tego powodu od dawna była między nami niemal otwarta wojna, uważam bowiem, że dziecko ma być przede wszystkim posłuszne, a posłuszeństwo było na szarym końcu listy priorytetów Macieja. Stąd nasze wieczne starcia; od dawna nie pałaliśmy do siebie sympatią. Nie to żebym go bił, aż tak okrutny chyba nie jestem, choć kilka razy przez łeb dostał. Raczej trzymałem dystans, nie angażowałem się w jego problemy i przyjąłem komfortową pozycję nadzorcy. Wszystko zmieniło się wczoraj…

Dotarłem wreszcie do centrum. Mimo ferii ruch nie był za wielki, ot, od czasu do czasu jakiś przechodzień, osłaniający się od wiejącego mu prosto na twarz śnieżnego pyłu, idący przyśpieszonym krokiem, by im szybciej uciec przed zawieją. I co tu dalej robić? Oparłem się o barierkę odgradzającą wąski chodnik od jezdni, która przemykały zapóźnione samochody. Ich koła, od których odrywały się płaty śniegu, rzeźbiły koleiny na płaskiej białej powierzchni, a kolorowe światła ze sklepów nadawały jezdni ostatecznej, prawie baśniowej formy. Mógłbym na to patrzeć jeszcze co najmniej godzinę… I chyba będę, bo muszę zjawić się w pokoju, kiedy Maciej będzie już spał. Nieobecność ojca to telewizor, książka – kupiłem mu Bullocka „Hitler – studium tyranii” – czy nawet radio. Zadbałem o to, by na ferie nie zabrał laptopa, tabletu a nawet smartfonu. Jak odpoczynek to odpoczynek. Więc pewnie będzie jeszcze oglądał telewizję i położy się po jedenastej. Nawet chyba wcześniej, bo w telewizji nic nie ma, a i sam syn nie przepada za tą rozrywką. Do północy jakoś wytrzymam. Popatrzyłem na zegarek, kwadrans po dziewiątej. Mimo ciepłego kożucha i rękawiczek zaczynało mi być zimno. Przecież nie będę tak stał bez sensu, jeden chory wystarczy. Właściwie to trzeba było iść za pierwszym odruchem – zlikwidować majdan i wrócić do Poznania. Większe możliwości, lepsi lekarze, większe mieszkanie i w ogóle. Tyle że w tym wygodnym mieszkaniu na poznańskim Świerczewie dalej była Anita, ostatnia osoba, z którą chciałbym teraz rozmawiać. Poza tym zaprosiła swoją ukochaną mamusię, osobę, która wszystko wie najlepiej, wszędzie była, wszystko widziała, a dla której największym nieudacznikiem jestem ja. Dodając do tego rozwalonego Macieja, zrobiłby się taki pieprznik, że nikt by na tym nie skorzystał. No i wreszcie sama Anita. Kiedyś kochałem ją do szaleństwa, dziś panowały między nami klimaty zgoła arktyczne.

Oderwałem się w końcu od barierki i poszedłem w górę ulicy. Zatrzymałem się przy małej kafejce, która, sądząc z ruchu za oknem, była czynna. Nawet nie spojrzałem na jej nazwę, tu wszystko nazywa się „Krokus”, „Liczyrzepa”,”Szarotka”, „Szrenica” albo podobnie. Przywitała mnie fala ciepła, zapach dobrej kawy i dobywający się z głośników ponury blues Steve Raya Vaughna. Przynajmniej właściciel ma świetny gust muzyczny, a i mnie blues nie był obcy. Znalazłem stolik pod oknem i zamówiłem guinnessa, który do takiej muzyki wchodził najlepiej. Karta obiecywała co prawda więcej napitków i ciekawszych, jednak dałem spokój. Jeden nieodpowiedzialny wybryk starczy, nie chcę, by mały poczuł ode mnie alkohol i nie chcę wrócić w stanie upojenia. Alkohol zazwyczaj tak na mnie działa, że wzmacnia żądzę. Zdaje się, że przy produkcji Macieja pękła całkiem fajna flaszka. Jeszcze tego mi potrzeba do szczęścia… Po alkoholu każdy dotyk rozpala mi zmysły, taki już jestem. A właśnie. Kiedy ja po raz pierwszy piłem piwo? Racja, w Zakopanem na zakończenie szkoły. To była pamiętna wycieczka i zdarzyło się podczas niej coś szczególnego. Czyżby właśnie to obudziło się we mnie wczoraj wieczorem? Upiorne echa tamtej nocy? Patrzyłem na wirujące płatki za oknem i nagle ujrzałem to wszystko tak, jakby zdarzyło się wczoraj…

Zaczęło się wszystko na Orlej Perci. Bynajmniej, zaczęło się pół roku wcześniej, kiedy moi rodzice się rozwiedli i zostałem przy matce. W naszym wrocławskim mieszkaniu zamieszkał ojciec, matka dostała pracę i mieszkanie służbowe w Poznaniu, no i oczywiście wyciągnęła mnie tam na pół roku przed zakończeniem ósmej klasy. Na próżno ojciec i wszyscy święci, nawet dziadkowie od strony matki próbowali jej wyperswadować, że to kretyński pomysł, żeby dać mi skończyć szkołę we Wrocławiu, nawet jeśli miałaby być z internatem. Nie, ona była na to za dumna. Trafiłem więc do szkoły, w której siłą rzeczy nie mogłem się zaaklimatyzować. Mój wygląd – niski, przy kości, wcale mi w tym nie pomógł. To była klasa z ambicjami sportowymi, z rozwiniętymi chłopakami. Jak to nazwała moja polonistka, jedyna chyba nauczycielka z tamtej szkoły, która mnie rozumiała i lubiła – Liliput w krainie Guliwerów. Nie utrzymywałem z nimi kontaktów, z nikim się nie przyjaźniłem, po prostu robiłem swoje. Na zakończenie szkoły była wycieczka w Tatry. Nie chciałem na nią jechać, lecz matka siłą i groźbą wymogła na mnie wyjazd. Mieszkaliśmy w jakimś ośrodku w Bukowinie Tatrzańskiej w czteroosobowych pokojach. Jak na złość, w moim było trzech chłopaków, których po prostu nie cierpiałem. Pierwsze dwie noce jakoś minęły, właśnie wtedy piliśmy piwo. Następnego dnia była wycieczka na Orlą Perć. PO poprzedniej nocy jeszcze kręciło mi się w głowie, co nie pozostało bez wpływu na to, co się później zdarzyło. Podchodziliśmy od Stawów Gąsienicowych. Już na Zawratowej Turni miałem wszystkiego dość, a przy pierwszej przepaści myślałem, że serce mi wyskoczy i prawie się porzygałem. Później było jeszcze gorzej. Po mękach Małego Koziego Wierchu dotarliśmy do słynnej drabinki pod Kozią Przełęczą. To nie mieściło się w granicach wytrzymałości i zupełnie po dziecięcemu rozpłakałem się. Nie byłem w stanie nawet podejść do tej cholernej drabiny, nogi sparaliżował strach, w głowie kołowrotek, tym bardziej że stałem na niewielkiej półeczce skalnej. Zrobił się tłok, z tyłu nas popędzano, wszyscy mieli do mnie pretensje. W końcu jakoś udało mi się przejść, a nauczyciel zarządził natychmiastowy odwrót do Zmarzłego Stawu. Oczywiście wszystkiemu byłem winny. Tamtego dnia kolację jadłem sam przy stole. Jeśli myślałem, że to koniec szykan, to myliłem się srogo. Najgorsze było późnym wieczorem w pokoju, po ostatnim obchodzie opiekunów.
– Ty chyba w ogóle jaj nie masz, miękkim dydkiem zrobiony – zaczął prowodyr większości szkolnych drak, Ziętarski. Nawet nie wiedziałem, jak się przed tym bronić.
– Dajcie mi spokój – powiedziałem tylko.
– W ogóle wstyd, że taka zakała jest w naszym pokoju – judził inny klasowy debil, Romaniszyn.
– Zaraz zobaczymy – powiedział zdecydowanym tonem Ziętarski, podszedł do łóżka, na którym siedziałem i mnie pchnął. Gdy zaskoczony upadłem na kołdrę, przytrzymał mnie swoimi silnymi rękami. Trzeci z oprawców, Zaremba, trzymał mnie za nogi.
– No pewnie, że to jeszcze dzieciak – nadawał dalej Zientarski. Patrzcie na tego flaka – w tym momencie wziął do ręki mój członek. Reszta towarzystwa rechotała w zachwycie. Faktycznie, nie byłem tak rozwinięty jak oni, cała zabawa w dojrzewanie dopiero się u mnie zaczęła. Tymczasem Zientarski dalej pracował nad moim fiutem, nie bez sukcesu, mimo że wstyd palił mi ciało i musiałem być fioletowo-buraczkowy na twarzy, mój członek wyłamał się z tego buntu i poddawał się kanciastym ruchom ręki.
– Stać stoi, ale mleczka to jeszcze ten dzieciak nie ma – odezwał się Romaniszyn, który z rozbawionym, wzrokiem przypatrywał się zabawie.
– Się zobaczy – odpowiedział Zientarski i pompował dalej zdecydowanymi ruchami.
– Popatrz sobie, to jest fiut, a nie ten twój – powiedział Zaremba i wyciągnął swojego członka w nabrzmiałym stanie. Faktycznie, małe to nie było, ale nie interesowało mnie za bardzo. Czekałem tylko, kiedy Zientarski dokończy robotę.
– Hahaha, patrzcie, nawet nie strzyka – powiedział, kiedy w końcu udało mu się ze mnie wymusić wymęczony wytrysk, a właściwie wylew. – Faktycznie jakiś niedorobiony… Ale dupcię ma fajną, może by spróbować? – popatrzył po swych kumplach, przewróciwszy mnie na plecy i poklepując po tyłku. Wykorzystałem ten moment, wyrwałem się, podciągnąłem gacie i wypadłem z pokoju. Gdziekolwiek, byle nie z nimi… Na noc zabarykadowałem się w toalecie i wyszedłem z niej dopiero rano. Nie zamierzałem opowiadać nauczycielowi o tym, co się stało. Po pierwsze, wszyscy trzej opiekunowie trzymali stronę tych chłystków, po drugie i może nawet ważniejsze – nie przeszłoby mi to przez gardło. Jedyną satysfakcję przeżyłem kilka lat później, kiedy przeczytałem w Głosie Wielkopolskim, że Zientarski został skazany na piętnaście lat więzienia. Romaniszyn też długo obijał się po kronikach kryminalnych Poznania, a Zarembę znalazłem na budowie, którą kiedyś objąłem. Dostał wypowiedzenie pięć minut po tym, jak objąłem stołek i nawet nie odwołał się do sądu pracy. Co nie znaczy, że ta sytuacja nie odcisnęła na mnie żadnego piętna; czasem to się odzywało, kanciasta ręka, pieszczoty w strachu. Nie, żebym do tego dążył ale odczuwałem jakąś przyjemność myśląc o tym. No i stąd wreszcie moja homofobia. Nienawidziłem, nie cierpiałem i gardziłem pedałami. Najchętniej bym ich wystrzelał. Gdyby tak mój syn… – pomyślałem z przestrachem. Zaraz zaraz…

– Można? – znajomy głos przerwał mi ten strumień świadomości, niczym z Prousta. Nie musiałem podnosić głowy, by skojarzyć go z właścicielką.
– Pewnie, siadaj. Dzieciaki położone? – zapytałem, choć tak naprawdę średnio mnie to obchodziło.
– Chyba tak, po drodze wpadłam jeszcze do znajomej, którą poznałam pierwszego dnia, więc nie wiem, czy zadziałała magia godziny dziesiątej – uśmiechnęła się.
– Nie byłbym takim optymistą – odpowiedziałem.
– A mnie to nie martwi. Ważne, że chłopcy się polubili, bo, prawdę mówiąc, byłam o to niespokojna. Tim nie jest typem, który by łatwo nawiązywał znajomości. Ma swoich kolegów z klasy i to wszystko, jeśli ma gdzieś wyjść to raczej woli posiedzieć w domu i poczytać. Natomiast Sam dla odmiany jest przyjacielem całego świata i rozmawia z kim się da, zadając przy okazji masę niezręcznych pytań…
Wiadomo, że jak się spotka dwoje rodziców, to wcześniej czy później rozmowa zejdzie na dzieci. Lilka podobała mi się, owszem, była zaangażowaną matką, ale starała się, by swych synów za bardzo nie ograniczać, a raczej stać z boku i kontrolować. Później nasza rozmowa zeszła na tematy naszych rodzin, znajomych, a nawet polityki. Nigdy nie powiedziałbym, że trafiłem na kobietę zaangażowaną w działalność brytyjskiej Labour Party i na swój sposób mi zaimponowała. Jako że polityka jest tym, co zawsze lubiłem, wyhamowaliśmy chyba po trzecim piwie. To znaczy moim, bo ona piła martini dry. Gdy spojrzeliśmy na zegarki, była za dwadzieścia minut północ…
– O północy zamykają – przypomniała Lila.
Wypiliśmy strzemiennego i z żalem opuściliśmy Krokusa, czy jak on się tam nazywa. Śnieżyca uspokoiła się nieco, choć musieliśmy brodzić po zaspach sporo wyższych od tych, w których tu przyszliśmy.
– Śnieg taki, że żal z niego nie korzystać – powiedziałem. – Dlatego sądzę, że powinnaś jutro zabrać obu chłopaków na Lollobrigidę. Niech mają coś z tych ferii.
– A Maciek? – wpadła mi w słowo. W tym samym momencie zakołysała się i upadłaby niechybnie, gdyby nie mój refleks. W ostatniej chwili ją podtrzymałem, a gdy wyczułem, że jest stabilna, przycisnąłem lekko do siebie. Nawet nie oponowała…
– Maciek niech się uczy, że to nie on rządzi światem. Tim może do niego przyjść po południu, nic złego się nie stanie.
– Jeśli tak mówisz… – powiedziała i popatrzyła na mnie z jakąś zabawną przekornością. Już nachylałem się, by ją pocałować, w ostatnim momencie się powstrzymałem. Nie po alkoholu i nic, czego bym później musiał żałować…
Gdy przyszedłem do pokoju, Maciej spał jak zabity. Coś mi nie do końca grało, początkowo nie mogłem rozgryźć, co. Dopiero kiedy włączyłem delikatne boczne światło, zauważyłem, że leży koło niego wielki, pluszowy misiak. Maciej i takie zabawki? On oprócz swoich samolotów i statków nic nie widzi, no może klocki lego zaakceptuje, oczywiście im trudniejszy zestaw tym lepiej. Najchętniej bawiłby się w skręcanie mebli z IKEA. Zaraz, ja tego pluszaka chyba wcześniej gdzieś widziałem… I nawet przypomniałem sobie, gdzie.

Jak było do przewidzenia, nasza decyzja nie spotkała się bynajmniej z przychylnością progenitury i to z obu stron.
– Ty tata robisz chyba wszystko, bym cię nie kochał – powiedział wściekły Maciej, gdy Tim wywiązał się już z obowiązku karmiciela i, dając mową ciała dość wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o tym pomyśle, poszedł przygotowywać się na stok,sam będąc przy tym grzecznym i opanowanym. Ma klasę ten chłopak, podoba mi się coraz bardziej.
– Przecież on tu nie przyjechał cię niańczyć – odpowiedziałem. – Wróci, to się zobaczycie. Masz zresztą co robić, kartki jakoś będziesz odwracał.
Szczęściem w nieszczęściu prawy nadgarstek nie był tak pogruchotany jak lewy, więc mógł wykonywać najbardziej podstawowe czynności: ściągać majtki do sikania, przesuwać drobne przedmioty, zahaczyć i nacisnąć klamkę. Nie bałem się go zostawić na kilka godzin. Tak, zaraz usłyszę, że jestem złym ojcem, bo powinienem z nim warować dwadzieścia cztery na siedem. Nic z tych rzeczy, niech się uczy samodzielności. Anita rozpuściła go do tego stopnia, że właśnie zabrzmiał ostatni dzwonek, by go ratować.

Patrząc na zblazowanego Tima na stoku zastanawiałem się, co musiało między nimi zajść, że tak przeżywają rozłąkę. Brak towarzystwa,to pewne, ale czy nie coś jeszcze? Gdzieś tam w tyle głowy rodziła się myśl, do której wolałem nas razie nie wracać, po co się martwić na zapas. Możliwe, że coś między nimi zaszło i to, niestety, sprowokowane przeze mnie. O tym, że chłopacy w wieku dojrzewania lubią sobie oglądać i porównywać, wiedziałem od zawsze, choć mnie, dziękować Bogu, nigdy to nie dosięgło. Tyle co popatrzyłem sobie na kolegów podczas obozu przysposobienia obronnego. I nie stałem się od tego pedałem, jeśli o to chodzi. Dlatego zgodziłem się na tę przebierankę. Ale na nic więcej nie mogę pozwolić, co to to nie.

W bezpośrednim związku z tym miałem do rozstrzygnięcia inny problem. Maciek nie kąpał się już czwarty dzień i powoli było to odczuwalne. Ktoś go musi wykąpać, a w jego stanie była to dość zawiła operacja logistyczna. W ośrodku są małe kabiny prysznicowe, co jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Wanna zdecydowanie byłaby lepsza. W zasadzie wiem, że powinienem zrobić to sam, tyle że mi się nie uśmiechało, po tym, co zaszło, muszę się w trzymać od Macieja najdalej jak tylko można. Tim pewnie chętnie by to zrobił, on chyba nie umie powiedzieć „nie”, tyle że tu jest problem. Nie da się wykąpać Macieja samemu będąc w ubraniu, nie przy tych kabinach, zachlapanie było nieuniknione. Dopiero co widziałem, jak Maciej tak reaguje na mężczyznę, cholera wie, do czego może tym razem dojść. Nie boi się męskich wydzielin, nawet zdaje się, że go podniecają, sprawdziłem to w przenośni i dosłownie własnoręcznie. Co ja najlepszego zrobiłem? Na razie jednak chwyciłem Lilkę za kibić i ze śmiechem umieściłem na krześle wyciągu, sam sadowiąc się obok. Do egzekucji pozostało jeszcze kilka godzin, coś się przez ten czas wymyśli.
Chciałem się przesunąć do ściany, ale coś mi to uniemożliwiało. Policzkiem wyczułem, że to coś włochatego. Wszystko jedno co to jest, ale co to robi w moim łóżku? Najgorsze, że było jeszcze ciemno, a jakiekolwiek badanie intruza palcami nie wchodziło w grę. Trzeba będzie twarzą. Uniosłem się na łokciu i zacząłem badać ten niezidentyfikowany obiekt. Miał głowę, uszy i zaokrąglony nos, a przy tym łaskotał mnie w policzek. No i pachniał przyjemnie. Pluszowy miś, to oczywiste. Ale jak, skąd? Ojca o to nie podejrzewam, on mi chyba w życiu nie kupił żadnej zabawki, to dlaczego miałby to zrobić właśnie teraz? Poza tym misiak dla takiego starego konia? Nie, to musi być Tim. Na samo wspomnienie tego masywnego chłopaka o pogodnych oczach przycisnąłem policzek do zwierzaka. I nawet nie musiałem się zastanawiać, co to oznacza. Uśmiechnąłem się i znów zasnąłem.

Ja tego ojca kiedyś utłukę. Tak się nie robi własnemu synowi. Oczywiście zostawił mnie na całe rano a sam z panią Lilą i dzieciakami pognał na stok. Wyszli razem, więc pewnie nie zjeżdżają oddzielnie. Jakbym go zatłukł, to każdy sędzia, który ma dzieci, by mnie uniewinnił. I nawet się nie zatroszczył, co będę robił. Tylko dzięki Timowi mam przygotowane szklanki z sokami, w powtykanymi rurkami do każdej z nich. W ogóle Tim mnie zaskoczył… Spodobał mi się, to prawda. On nawet nie wie, że jeszcze wcześniej, na stołówce, przypatrywałem mu się i kombinowałem, jak by tu do niego zagadać. Jeśli tego nie zrobiłem, to tylko dlatego, że wydawał mi się zamknięty w sobie i taki trochę żyjący własnym światem. O tym, że to on się wychyli i zacznie znajomość, nawet nie myślałem, zdecydowanie na takiego nie wyglądał. Dlatego ucieszyłem się, kiedy tylko stanął w drzwiach naszego pokoju. A później… Wstyd się przyznać, ale go prowokowałem. Widziałem jego reakcję na to, jak polizałem mu palce. Ten numer z parówką był jak najbardziej zamierzony, chciałem wiedzieć, jak daleko się posunie. Jak to piszą w gazetach? Efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. O tym w łazience nawet nie chcę myśleć… Chociaż ten mój siusiak, i to lekko sztywny na jego czole znalazł się tam przypadkiem, to jednak to, co było dalej, było przeze mnie sterowane. Nie ruszył się, nie odepchnął mnie, wszystko było tak naturalne jak ciąża dwudziestolatki. Tak przynajmniej słyszałem od jakiegoś seksuologa w telewizji. To znaczy, że ciąża w tym wieku jest najzwyklejsza pod słońcem. Programu o siusiakach na czole jeszcze nie widziałem…

Jak ten czas się wlecze… W telewizji nudy, próbowałem czytać tę książkę o Hitlerze, którą kupił mi tata, ale po przeczytaniu strony kręciło mi się w głowie. Muszą to być te leki przeciwbólowe, bo niby co innego? Na ekranie produkował się jakiś starszy facet, trochę podobny do mojego ojca. Miał takie wielkie, umięśnione paluchy. Ciekawe, czy zrobiłby mi to samo jak ojciec? Nie mogłem uwolnić się od tego, co się stało tamtej nocy, gdyby nie wtargnięcie Tima, pewnie myślałbym o tym cały wczorajszy dzień. Masowanie ciepłą ręką, zderzenia mojej głowy z ojcowskim podbrzuszem… Ciekawe, czy ktoś w ogóle robił to z własnym ojcem. I ciekawe, czy to się jeszcze powtórzy. Czy chciałbym tego… Sam nie wiem. Bo, choć naprawdę fajne, to jakieś takie… nienaturalne. Pamiętam taki film, Powrót do przyszłości, kiedy Martin McFly całuje się ze swą matką, która oczywiście nie wiedziała, kogo ma przed sobą. Jak ona to powiedziała? „Czuję się, jakbym całowała się z bratem” czy jakoś tak podobnie. Czyli musi być jakaś naturalna ochrona, której w naszym przypadku zabrakło. Tak myśląc o tym wszystkim, ściągnąłem majtki, tak na pół tyłka, by popatrzeć na sprawcę całego zamieszania.

Jeszcze nie usiadłem, a zza drzwi dobiegły jakieś głosy, coraz bliższe. No nie, tak to się bawić nie będziemy… Podciągnąłem gacie, w momencie, gdy tuż za drzwiami usłyszałem przekomarzanie się.
– Zmieszczę się.
– Nie dasz rady, złaź – to chyba głos tego dzieciaka?
– Spróbuję.
– Ależ z ciebie uparciuch – ten głos należał zdecydowanie do ojczulka.
– Takie życie – odpowiedział refleksyjnie Sam. Po czym drzwi się uchyliły i do pokoju wszedł ojciec dźwigający dzieciaka na barana. To było tak śmieszne, że mało nie przewróciłem szklanki z sokiem. Nawet nie zauważyłem, jak za nimi wśliznęli się pani Lila i Tim. No nieźle… Mój ojczulek i zaangażowanie się w cudze życie rodzinne. Nie do wiary. Dotąd byłem święcie przekonany, że takiemu Samowi nie podałby nawet szklanki wody, gdyby ten umierał. Z tak zwanym życiem rodzinnym w naszym mieszkanku na Świerczewie ojciec miał tyle wspólnego, co posuwał matkę i czasem pomalował pokoje, rzecz jasna po awanturze i w taki sposób, by wszyscy widzieli, że cierpi. Z takimi umiejętnościami aż dziwne, że został inżynierem budownictwa a nie aktorem.

Obiad był jeszcze dziwniejszy, bo to nie Tim mnie karmił a Sam. Sam Sam, jakkolwiek by to zabrzmiało. Po prostu ubiegł starszego brata, który tylko ograniczył się do zabicia go wzrokiem, po czym zwekslował się na moje łóżko.
– Ja tylko zastanawiam się, jak to będzie tu wyglądało, jak to się skończy – powiedział z potępieniem. – Ja nie ruszę palcem.
Miał rację, bo karmienie przez Sama to był teatr, a bardziej cyrk, zwłaszcza że na obiad był spaghetti. Dotąd nawet nie miałem pojęcia, co da się zrobić z tymi długimi kluskami. Obserwujący to Tim zaprotestował dopiero, kiedy mały, siedząc wygodnie na moim kolanie, próbował mi zawinąć makaron dokoła ucha.
– On to ma później wziąć do buzi – zgasił go. – Młody, jak jeszcze raz zrobisz taką durnotę, to powiem… – powiedział Tim. Komunikował się ze swym bratem po angielsku i czasem ich nie rozumiałem, bo jednak wymowa nauczyciela i Anglika (czy nawet przyszywanego Anglika, ale wychowywanego na Wyspach) mocno się różnią. No i w szkołach uczą języka książkowego, a oni rozmawiali tak, jak dzieciaki w ich wieku. Często rozumiałem tylko intuicyjnie.
W każdym razie to nie z powodu braków językowych nie dowiedziałem się, co było przedmiotem szantażu, musiało to być jednak coś grubszego, bo Sam uspokoił się nieco i reszta posiłku przebiegło we względnym spokoju.

– Wujku Robercie, czy mogę wziąć Maćka na spacer po południu? – niespodziewanie zapytał Tim, kiedy już uprzątnął pobojowisko. Wbrew zapowiedziom wysprzątał stół do czysta; Sam oczywiście nie kiwnął palcem, by zrobić porządek, a natychmiast pobiegł do swojego pokoju ubierać się na stok. – Przecież nie będzie cały czas siedział w hotelu.
– Róbcie co chcecie – odpowiedział najukochańszy z ojców – byle Maciek nie rozpadł się jeszcze bardziej. Starczy tego dobrego. Ślisko nie jest, pogoda się trochę uspokoiła.
Po czym sięgnął do swego portfela i podał Timowi pięćdziesiąt złotych.
– Na drobne wydatki – powiedział i wrócił do zapinania płaszcza. Coś podejrzanie się śpieszył. O to, że chce jak najszybciej znaleźć się na stoku, wcale go nie podejrzewałem, tu musiała być inna przyczyna. Chyba nawet wiedziałem jaka… Ojciec co prawda nie jest jakimś wielkim babiarzem czy lowelasem, ale na ulicy potrafi się obejrzeć za jakąś babką. Oczywiście robi przy tym mały teatr i udaje, że sobie poprawia kołnierz. Ciekawe, że zawsze mu się zakrzywia gdy obok przejdzie jakaś piersiasta blondynka. Kiedyś zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zdradza mamy. Był taki okres, kiedy później wracał, używał innej wody toaletowej (na co dzień pryska się jakimś tanim pachnidłem, wtedy przerzucił się na Old Spice’a). Później się tłumaczył, że miał na budowie jakąś ważną kontrolę czy audyt, jeden pies. W każdym razie po jakimś czasie wrócił do starej rutyny.
– Coś się tak zamyślił – zapytał Tim, przynosząc moje buty z małego hallu, który dzielił korytarz od pokoju. – Zbieramy się, zanim nasi starsi się nie rozmyślą.
– Ale ty masz ciepłe stopy – powiedział zmieniając mi skarpetki z domowych na takie grube i włochate. Chyba dotykał ich bardziej niż było to naprawdę konieczne, ale mi to nie przeszkadzało. Jak niewiele wystarczyło, bym przyzwyczaił się do jego ciepłych, delikatnych łapek, które właśnie walczyły z zahaczającym się paznokciem.
– Wieczorem obetnę ci paznokcie – powiedział tym swoim śmiesznym akcentem.
– Obetnę **** co? – zapytałem automatycznie, bo druga część wyrazu zagubiła się w tłumaczeniu.
– Co to jest ****? – zainteresował się Tim. – O paznokcie mi chodziło. Nails.
Jak nie można wiedzieć, co to jest ****? To chyba jedno z pierwszych brzydkich słów, jakie poznałem, choć w Poznaniu równie często mówi się „pipa”. No ale chyba można nie wiedzieć, jeśli nie ma się kontaktu językowego z rówieśnikami.
– No u kobiety, wiesz, między nogami.
– Aaaa, pussy – uśmiechnął się Tim. – Jak mówisz, ****?
Zdecydowanie nie podobało mi się to słowo w jego ustach, ale wydawało mi się, że rozkoszował się nim bardziej niż ono było warte. Jeszcze dobrze nie wyszliśmy z pensjonatu, kiedy zwrócił się do mnie z prośbą.
– Nauczysz mnie więcej takich wyrazów? Cholera wie, kiedy mogą się przydać.
No i aż do samego miasta zagłębiliśmy się w rozmowie. Tim oprócz starej poczciwej dupy niewiele umiał, przynajmniej do czasu, kiedy osiągnęliśmy główną ulicę Szklarskiej. Mnie poziom angielszczyzny potocznej również dramatycznie się poprawił choć wątpię, by Lady Madonna, jak nazywaliśmy anglistkę, była tym zachwycona.
– To jakiego słowa używasz, kiedy myślisz o tym swoim? – chciał wiedzieć – Ja mówię o swoim po prostu willy. Albo prosiaczek, po naszemu piglet, ale to tylko w określonych momentach – dodał mrużąc znacząco oko.
Zanim mu odpowiedziałem, popatrzyłem się wokół siebie z przestrachem; o takich rzeczach dotąd wstydziłbym się mówić głośno w pustym pokoju a co dopiero przy ludziach. W rozmowy z kolegami na te tematy niespecjalnie się angażowałem, zwłaszcza że bez żadnego skrępowania używali tak zwanej łaciny kuchennej, od D do P, ze szczególnym uwzględnieniem K. No ale jak zapytał o to Tim, nie wypadało nie odpowiedzieć. Gdzie z takim ch… do prosiaczka?
– Najczęściej go nie nazywam, a tak to siusiak po prostu. Wkurza mnie za to słowo „ptaszek”, przecież to nie fruwa – powiedziałem, a Tim nie mógł opanować wesołości. Jak on ślicznie się śmieje, na policzkach robią mu się takie fajne dołki.
– Masz rację, śmierć ornitologii – powiedział starając się mówić basem jak jakiś profesor z telewizji.

Zrobiliśmy jakieś zakupy w miejscowej Biedronce, składające się głównie z czipsów i soków. Już zmierzaliśmy do kasy, kiedy Tim zatrzymał mnie gestem.
– Czekaj jeszcze. Co lubisz najbardziej?
Jeszcze nikt nie zadał mi tego pytania. Prawie piętnaście lat musiałem istnieć na tym świecie, by usłyszeć to po raz pierwszy. Kto by się o mnie troszczył? Mama, ogarnięta manią zdrowego żywienia, gotowała tak, by było zdrowo i nie za drogo, ojciec nie dość, że pierwsze pieniądze dał mi godzinę temu, to jeśli już na mnie wydał, to zwykle na jakieś pożyteczne rzeczy jak tablet, kurtka czy buty, oczywiście bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną.
– Ja wiem? Gorzką czekoladę, ale nigdy nie mam na to pieniędzy.
Jeśli myślałem, że Tim kupi mi tabliczkę czekolady, to myliłem się. Kupił dziesięć.
– Mam nadzieję, że tego nie zeżresz od razu, tylko zostanie ci, jak wyjadę – powiedział i od razu posmutniał. Chyba wiedziałem dlaczego bo i mi zrobiło się nieco miękko w nogach. Gdzieś tam kołatała się piosenka Anny Jantar „Nic nie może wiecznie trwać”, której często słucha ojciec.

– Coś kupił? – zapytałem, gdy Tim wyszedł z jakiegoś sklepu. Musiał coś kupić, bo właśnie zapinał plecak.
– Nieważne – powiedział niczym przyłapany na gorącym uczynku. – Co robimy dalej?
– Podobno tu niedaleko jest jakiś wodospad – odpowiedziałem, trochę zły na niego, bo nie chciał zdradzić. Zdążyłem go na tyle poznać, że gdyby nie było to coś bardzo ciekawego i zdecydowanie nie dla moich uszu, powiedziałby mi to od razu.
W poszukiwaniu wodospadu przydała się mapa zamieszczona na jakiejś tablicy w centrum, a że nie był jakoś specjalnie daleko, zdecydowaliśmy się iść i tam. To znaczy wodospady są dwa, wybraliśmy ten bliższy, Szklarkę. Całą wycieczkę zakończyliśmy pizzą i colą w schronisku. Drogo nas to kosztowało i Tim musiał uszczuplić własne zasoby finansowe. Trochę zawiedziony wracałem do naszego pensjonatu. Z nim można by chodzić cały dzień. Nie wyrywa się do przodu jak ojciec, widzi, kiedy się męczę i nie zachowuje się na ulicy jak ostatni wiochmen, czego nie mogłem niestety powiedzieć o moich kolegach.
Po kolacji pograliśmy nieco w szachy i już zastanawiałem się, czy ten wieczór będzie nudniejszy od wczorajszego, kiedy ojciec nagle zerwał się ze swojego miejsca i podszedł do stołu, gdzie czarne, moje oczywiście, groziły białym matem w trzech ruchach.
– Słuchajcie, jest sprawa do załatwienia – mówił, a z jego tonu wnioskowałem, że nie jest wcale prosta – Maciek, ty koniecznie musisz się wykąpać. Tak, wiem, że ty tak kochasz wodę, że raz na dwa tygodnie ci starczy. Tu sytuacja jest inna, widzisz, nie otrząśniesz, nie wytrzesz się dobrze, bo przecież nie możesz i wszyscy zaczynamy już to odczuwać, szkoda, że niezbyt przyjemnie. Tim, czy byłbyś tak łaskaw pomóc temu ciućmokowi?
Coś odmalowało się na twarzy chłopaka, tyle że ciężko było mi to odczytać. W każdym razie odpowiedź nie przyszła tak szybko jak się spodziewałem.
– W sumie czemu nie. Tylko jak to zrobić?
Po chwili uzgadniali szczegóły techniczne, rzecz jasna bez konsultacji z najbardziej zainteresowanym.
– No ale w tej sytuacji to bym musiał się wykąpać razem z Maćkiem, inaczej się nie da. Nie ma pan nic przeciwko?
On się go o takie rzeczy pyta zamiast siedzieć cicho! Czyżby jednak nic do mnie nie czuł? Wczoraj mi się wydawało… Nieważne. Jeszcze się skończy na tym, że będzie mnie mył ojciec. Też dobrze choć… nie bardzo. W każdym razie nie tego chciałem.
– Zgadzam się i twoja mama też się zgadza, już z nią na ten temat rozmawiałem.
Dość powiedzieć, że zaczęło się szukanie reklamówek i innych płacht plastiku, którymi spętano mi dokładnie obie kończyny, a po mniej więcej kwadransie stałem pod prysznicem.
– Mam się kąpać w majtkach czy tak jak ty?
Ja mu dam w majtkach! Czwarty na moją czarną listę i to od razu na sam czubek. Jakby to powiedział Marek Niedźwiecki, nowość i to od razu na miejscu pierwszym. Ale jak mu powiedzieć, by nie zabrzmiało to głupio? Coś trzeba wymyślić.
– W tej kabinie jest tak mało miejsca, że każdy zbędny kawałek tkaniny zmniejsza naszą szansę na przeżycie a zwiększa na uduszenie.
No i Tim wyskoczył z kabiny i wrócił nago. Oczywiście moje pierwsze spojrzenie padło na to, co, przynajmniej dla przyzwoitości, powinienem zobaczyć jako ostatnie. Bałem się, by mi za szybko nie zesztywniał, ale niepotrzebnie, bo wszelkie uczucia wysysała chwilowo puszczona woda.
– Myć cię od dołu czy od góry?
– A czy jest jakaś różnica? Ja się zawsze myję od góry – odpowiedziałem. Czy on naprawdę ma aż takie problemy z elementarnymi czynnościami? Kto by się nad tym zastanawiał? Widać wystarczyła mu moja odpowiedź, bo chwycił wielką czerwoną gąbkę i zabrał się za mycie. Do tego używał jakiegoś angielskiego fioletowego żelu, który wytwarzał masę piany. Gdy doszedł do pępka byłem ciekawy, co zrobi dalej. Ale on posuwał się konsekwentnie jak ruski czołg i za moment gąbka ślizgała się po moim członku i jądrach. Oczywiście nie bez konsekwencji, bo mój przyboczny zawsze wyczuje co dobre i już zaczynał okazywać radość. Tymczasem Tim coraz częściej trzymał gąbkę tak, by na tym skorzystać, tyle że zza zwałów piany trudno mi było dostrzec, co tam tak naprawdę się dzieje. Chciałem dojść po cichu, ale to było tak mocne, że z gardła wydarł mi się zduszony dźwięk. W natychmiastowej reakcji ruchy Tima stały się jeszcze delikatniejsze, a on sam obserwował, jak piana miejscami zmienia kolor i konsystencję.
– Przepraszam – wyszeptał mi do ucha.
– Nie gniewam się, wręcz przeciwnie – odszepnąłem. W pokoju był ojciec i lepiej, żeby tego nie słyszał. Byłem ciekaw, czy Tim umyje mi tyłek, ale najwidoczniej nie miał z tym żadnych kłopotów. O wiele większe miał z prosiaczkiem, który już sterczał i od czasu do czasu smagał moje ciało.
– Dobra, teraz wyłaź, ja się sam wykąpię – powiedział.
O nie, tak się nie będziemy bawić. Mam stracić takie widoki? Bo było oczywiste, że coś musi zrobić ze swym podnieceniem, jego siusiak, groźnie uzbrojony w duże, kształtne i prawie białe jądra zaczynał już niebezpiecznie drgać, a gruby był tak jak jego właściciel, i równie niezbyt wysoki.
– Nigdzie nie pójdę. Ma być sprawiedliwie. Myj się – warknąłem.
Trudno było mi wszystko zobaczyć w tej śnieżnobiałej pianie, ale coś tam widziałem. Tyle że nie widziałem samego momentu rozkoszy Tima. Gdy jego ciałem zaczynały potrząsać tak znane mi drgawki, odwrócił się niemal instynktownie, tak jak człowiek uchyla się na widok lecącej piłki. Chyba jeszcze nie jest na to gotowy. Nie gniewałem się jednak, sam byłem w przymusie i nie wiem, czy na jego miejscu nie zachowałbym się dokładnie tak samo.

– Umyci? – zapytał ojciec, gdy opuściliśmy łazienkę. Miałem wrażenie, że przypatrywał się mojemu kroczu, choć po strugach chłodnej wody na zakończenie nic już nie mógł dostrzec. Na Tima pewnie nie odważyłby się spojrzeć, zwłaszcza że ten szybko chwycił torbę z ręcznikiem i kosmetykami i pognał na chwilę do swojego pokoju.

Zbliżała się dziesiąta. Ojciec tradycyjnie wybył, choć tym razem postawił sprawę wprost i powiedział, że umówił się na piwo. Zapomniał dodać z kim, choć nie musiał, i tak wiedziałem. Leżałem już w łóżku, zegar dobiegał do godziny śmierci czyli dziesiątej.
– Kiedyś będziemy musieli spać w jednym pokoju – powiedział Tim. Zgoda, tyle że na razie to wydawało mi się niemożliwe. Na pewno nie tu, a co będzie dalej? Może widzimy się po raz ostatni w życiu? Tymczasem chciałem go mieć blisko, tu i w żadnym innym miejscu. Najlepiej obok w łóżku. A jak nie to…
– Mam pomysł – powiedziałem. – Co byś powiedział, gdyby zamienić się łóżkami?
– To znaczy? – nie rozumiał Tim.
– No ja pójdę spać do ciebie a ty do mnie.
Tim popatrzył na mnie z rozdziawionymi ustami.
– Wariat – odpowiedział. Ale po jego minie widziałem, że pomysł chwycił. Zapanował długi moment ciszy, podczas której łapał byka za rogi.
– No dobrze, wieczór nie byłby nawet problemem a rano? – powątpiewał. – U mnie wszyscy wstają o wpół do ósmej.
– U mnie ojciec budzi się dwadzieścia po siódmej. Nastawimy nasze budziki na dziesięć po siódmej, ty ten w komórce, ja w moim zegarku. Jeśli któryś zawiedzie, zawsze ten drugi się obudzi i najwyżej cichaczem przejdzie do drugiego pokoju i obudzi tego drugiego. Ojciec śpi jak zabity, najczęściej lekceważy budzik i ja go muszę dobudzać.
– Dobrze. U nas wszyscy budzą się budzikiem, nikt nie cierpi na bezsenność. Zakładam również, że nikt z nas nie chrapie. To jak? Deal?
– Deal – odpowiedziałem.

Po cichu otworzyłem pokój. Ciemność nie pozwalała na zorientowanie się gdzie jest stół, gdzie łóżka. Ma być to pod oknem. Na gwałt uczyłem się topografii pokoju. Minąłem łóżko Sama, na którym spał bez kołdry, ta spokojnie spoczywała na podłodze. Mało nie wyrżnąłem w stół, który stał w miejscu, którego nie przewidziałem,w ostatniej chwili zdołałem się uchylić. Łóżko pani Lili było w drugim kącie, między drzwiami na korytarz a drzwiami łazienki, przynajmniej mała szansa, że mnie zobaczy przed snem, bo i z tym się trochę liczyłem. Tymczasem dotarłem do łóżka Tima. Sama świadomość, że on w nim śpi wyostrzyła zasypiające zmysły. Pościel delikatnie pachniała chłopcem, tym samym szamponem, którym myje głowę, co spowodowało charakterystyczne prądy w lędźwiach. Długo rozkoszowałem się samym leżeniem, było prawie tak, jakby Tim leżał koło mnie. Pod poduszką znalazłem zwitek chusteczek higienicznych. Pachniał tak charakterystycznie, że nie musiałem nawet się zastanawiać, do czego służył. Prawie zawróciło mi się w głowie. Przyciskając opatrunkiem leżący na łonie gorący, niemal bolący członek dokończyłem dzieła. Jeśli wrócił na chwilę obraz naszych niedawnych zmagań z tatą, nie był taki silny, jak tajemnicze fluidy zwykłej chusteczki higienicznej. Szybko zasnąłem.

Nagle zwaliło się na mnie coś ciężkiego, ciepłego i niesłychanie aktywnego, a uderzenia nie oszczędzały żadnego fragmentu mojego ciała. Z przerażeniem otworzyłem oczy…
Obudziło mnie trzaskanie drzwiami samochodu i głosy dochodzące sprzed ośrodka. Co to za idioci, nie wiedzą, że ludzie śpią? Popatrzyłem na radiobudzik stojący na szafce nocnej, piętnaście po siódmej. Ciekawe kto to jest, dostawa? A może to policja? Fajnie by było, jeszcze nie mieszkałem w domu, do którego przyjeżdża policja. Przeciągnąłem się rozkosznie i najciszej jak mogłem, dopadłem do okna i od razu się rozczarowałem. Zwykła dostawa, z tyłu ciężarówki mężczyźni wyjmowali jakieś ciężkie skrzynie i tachali je do ośrodka. Szkoda, bo myślałem, że kogoś zabili. Byłoby fajnie – policja, przesłuchania, rewizje, zakaz opuszczania ośrodka. Może odkryliby te prezerwatywy, które mamuśka ma w torebce. Ale byłyby jaja, no nie? Ona myśli, że ja nie wiem, ale detektyw Samuel Hawthorne wie wszystko, nawet jak ma dziesięć lat, pięć miesięcy i trzy dni. Nie śmiejcie się, ale jak urosnę to będę detektywem. Na razie tylko trenuję, gdyby mamuśka i Tim wiedzieli, ile o nich wiem, rozmawialiby ze mną inaczej. Jednak, jak każdy szanujący się detektyw, nie przechwalam się swoją wiedzą. Jak będzie czas, wyłożę karty na stół. A co wiem? Sporo i to najbardziej wstydliwych rzeczy. Na przykład wiem, że Timowi już się robi duży siusiak. Zwłaszcza nad ranem, kiedy jeszcze śpi. Później okręca się w ręcznik, żeby nikt nie widział, i skrada się do łazienki. Czasem, jak się mocujemy na dywanie, to też mu się robi duży i sztywny. Kiedyś straszyli nas tym w szkole, że przyjdzie okres dojrzewania i że urośnie nam to i owo. Jakoś mi się nie śpieszy, na razie niech będzie takie, jakie jest, węża nie zamierzam hodować. A może być potworne. Kiedyś byłem w domu u mojego najlepszego kumpla, Matta Carpentera i jego rodzice zostawili nas samych i pojechali na zakupy do ASDY, w każdym razie gdzieś za miasto i mieliśmy dużo czasu. Matt od razu dorwał się do laptopa swojego ojca i oglądaliśmy film dla dorosłych. Ale oni mieli długie! A wszystkie kobiety ogromne cyce. Ale może to jakieś tricki filmowe, bo później specjalnie patrzyłem się na piersi wszystkich kobiet i były o wiele mniejsze. Z facetami to samo, przecież to by było widać, no nie? A jak się tak patrzy na ulicy to prawie każdy jest w tym miejscu płaski jak deska, no może ten i ów pochwalić się może niewielką górką. W każdym razie moje dochodzenie skończyło się kompletną klapą. A może ci ludzie są specjalnie hodowani do takich filmów? Na filmach takie rzeczy bywają. Może też jakoś trenują, jak piłkarze? Pan od wuefu mówi, że jak będziemy dużo biegać, to wytrenujemy sobie duże muskuły. No to by miało jakiś sens.

Spojrzałem na łóżko Tima, pewnie znów mu się zrobił duży. Jak ja go lubię peszyć w takich momentach. Niech choć raz boi się mnie, a nie ja jego. Nie to, żeby się bił ze mną, ale jak się na mnie wkurzy to potrafi zdrowo przyłożyć. A on się tak śmiesznie wścieka, że naprawdę fajnie popatrzeć. To co dziś robimy? Łaskotki, deszczyk czy bombardowanie? Zdecydowałem się na to ostatnie, bo nie chciało mi się iść po wodę. Stanąłem przy łóżku, zerwałem z niego koc i dalej go okładać! Niech się tłuścioch boi! Po kilku uderzeniach zorientowałem się, że coś jest nie tak. Tim może nie jest bardzo tłusty, ale masywny i jak się w niego uderza to ręka tak fajnie grzęźnie w brzuchu czy udzie, a później odskakuje. Poza tym braciszek zawsze rano jest cieplutki, jakby w nocy miał gorączkę. To jego stała cecha, czasem wślizguję się do jego łóżka by się rozgrzać, czego on nie cierpi. A tu? Po drugim uderzeniu poczułem jakbym walnął w gałąź. Przyłożyłem więc w żołądek, ale znów trafiłem w coś twardego. Jeszcze zanim zorientowałem się, że coś jest nie tak, krzyknąłem:
– Wstawaj grubasie, bo ci siusiak gacie rozsadzi!
– Sam, na litość boską, przestań – odezwała się z drugiej strony pokoju matka. – Czy ja nie mogę mieć jednego dnia z pokoju bez twoich dzikich występów?
I w tym momencie coś ciężkiego uderzyło mnie w tył głowy. I nie była to ręka, zdecydowanie za twarda. Złapałem to coś, odwróciłem się i…
– Maciek, co za spotkanie, co tu robisz?
– Jaki Maciek, o co chodzi? – zainteresowała się matka.
– No Maciej tu śpi. Tima ukradli w nocy – poinformowałem ją. – Nad ranem chodzili tu jacyś ludzie, założę się, że handlarze narządami, może to oni… Uśpili nas chloroformem, zabrali Tima, bo wszystko ma większe, a może i tłuszczu ludzkiego potrzebowali i podłożyli Macieja, by się im rachunek zgadzał.
Był taki film o handlarzach narządami, możliwe, że tu właśnie o to chodziło.
– Co za głupoty wygadujesz – zdenerwowała się matka. – Zapal mi światło, ale natychmiast!
Zapalone światło tylko potwierdziło, że w łóżku braciszka leży Maciek.
– Maciek, co to wszystko ma znaczyć? – zapytała matka, a kąciki ust drżały jej tak, że myślałem, że za chwilę zacznie się śmiać.
– A nic, pani Lilo, znudziły nam się nasze łóżka, to się zamieniliśmy…
Rzeczywiście udał im się numer, sam bym tak chciał, tyle że nie mam nikogo, z kim taka podmianka byłaby możliwa. Ciekawe, kto to wymyślił? Nie sądzę, że Tim, on jest na to za porządny. Ale że się zgodził?
– Na pewno? A może się coś takiego stało… – indagowała dalej matka, podchodząc do łóżka Tima, to znaczy Macieja. Mogłaby przynajmniej narzucić szlafrok, jak ma gościa, a nie paradować w bieliźnie. Tyle nas uczy o dobrym wychowaniu a sama… Szkoda gadać.
– Nie, nic, co się miało stać?
– Może to twoje łóżko w pokoju jest niewygodne? A może tata powiedział ci coś nieprzyjemnego? Cokolwiek to jest, mnie możesz powiedzieć.
Eh, ci dorośli. Myślą, że jak są nieco wyżsi i kilka lat starsi to znaczy, że od razu mamy latać do nich ze wszystkimi problemami. Po czym nas wysłuc***ą i… robią dokładnie po swojemu. Znam taką pomoc… Kiedyś, będzie z rok temu, dostałem bęcki od chłopaka ze starszej klasy. Zupełnie mi się nie należało, bo wyśmiewałem się z jego długich włosów. Miałem zresztą rację, wyglądał jak męska dziwka. Chłopak był nieprzyjemny, poza tym dzieckiem jakiegoś emigranta, Hindusa czy innego Pakistańczyka. Więc jak mi wpieprzył, to nazwałem go „Paki”, którego to słowa pod żadnym pozorem nie można używać w szkole, jedynym gorszym jest „*****r”. No więc on dał mi za to jeszcze raz w dziób i to tak, że krew poszła z nosa. Poszedłem oczywiście do naszego wychowawcy, który powinien nas bronić przed starszymi. Tak przynajmniej obiecywał. Tymczasem i on i ja dostaliśmy nagany i zostaliśmy po lekcjach. I jak tu wierzyć dorosłym? Maciek dobrze robi, że nie mówi. Ale przede mną nic się nie ukryje. Już za niedługo powinienem wiedzieć, o co chodzi. Detektyw Sam Hawthorne na tropie, no nie?. Ah co to by był za film, Jack Frost, Wycliffe i Harry Hole, moi ulubieni detektywi, mogą się schować.

Po śniadaniu nasi rodzice odbyli naradę wojenną. Co prawda podsłuchiwałem pod drzwiami, ale, po pierwsze, niewiele słyszałem, po drugie, mówili oczywiście po polsku, chyba po to by chronić informacje przed niepowołanymi uszami. Moim pierwszym językiem jest angielski, po polsku mówię słabo i na pewno nie zrozumiem rozmowy prowadzonej za zamkniętymi drzwiami. Na bank mówili o Maćku i Samie, to oczywiste, ale co? Wszystko to było dziwne. To już nie można zrobić starszym jakiegoś numeru? Byłem pewien, że za chwilę posypią się kary, zakazy i sam Bóg wie co jeszcze, przecież po dorosłych nie można się spodziewać niczego innego. Zamienili się łóżkami, wielkie mi mecyje. Gdyby weszli w nocy na dach albo uciekli z domu, to jeszcze można by się martwić. Ja bym się nie martwił tylko czekał, aż ich przyprowadzi policja. Ale oni się znają, żaden z nich nie jest złodziejem ani mordercą, nie mają też powodu, by zwiewać. Nie sądzę, by taki Maciej mógł ukraść mamie pieniądze. A nawet jak by chciał, to przecież jest o wiele więcej lepszych metod, wystarczy obejrzeć pierwszy z brzegu film kryminalny.

Za tym wszystkim musi się zdecydowanie coś kryć. Gorzej, że żaden pomysł mi nie przychodzi do głowy. A może jeden drugiemu coś zrobił? Ale co i kto komu? Przecież gdyby Maciej się obraził, to wywaliłby Tima za drzwi a nie poszedł spać do jego łóżka. Zresztą Sam już taki jest, że nie potrafi się na nikogo obrazić, zawsze trzyma wszystko w sobie. Dziwne, bardzo dziwne. Temu wszystkiemu brakuje elementarnej logiki.

Tajemnicza narada skończyła się wkrótce i zakomunikowano nam, że dziś na stok pojadę ja i wujek Robert i to na cały dzień, a chłopaki i mama zostaną w domu, „bo przecież musi się nimi ktoś zająć”. Aż podskoczyłem z radości, gdy mi to zakomunikowali. Wujek Robert jest fantastycznym facetem i do tego mówi po angielsku. Może trochę tak jak litewscy emigranci, ale da się go zrozumieć. Podstawową zaletą pana Roberta jest to, że nie truje dupy. Moja matka na stoku potrafi kilkanaście razy dziennie powtórzyć „Nie szalej”, „nie zajeżdżaj innym drogi”, „nie rób szprycy w twarz” i podobne. A ja bardzo lubię hamować z dużą szprycą śniegu, co na to poradzę? Wujkowi Robertowi to wszystko wisi, sam jeździ agresywnie i mnie również pozwala poszaleć. No i jak się wywróci, to można się z niego pośmiać i wcale się nie gniewa. Nawet wczoraj walczyliśmy na kijki, dobrze, że matka tego nie widziała… Poza tym będę miał czas na przemyślenie kilku rzeczy, bo na coś jeszcze zwróciłem uwagę. Każdy detektyw by zwrócił. Otóż gdy skończyła się ta narada, ani matka ani Robert nie wyglądali na zmartwionych, przybitych czy, jak to się mówi? zafrasowanych. O właśnie, to odpowiednie słowo. Wręcz przeciwnie, i on i ona byli tacy rozanieleni, jakby się za tymi drzwiami całowali. Czyli ani Maciek ani Tim nie zrobili nic takiego złego. Więc o co tu chodzi do ciężkiej cholery??? Przecież gdyby naprawdę coś się stało, jedno i drugie byłoby poważne jak na pogrzebie królowej Elżbiety. Tak, tam na pewno będzie poważnie. Choć będą tacy, którzy będą się cieszyć, na przykład koledzy matki z pracy, którzy mówią, że to stara rura i że na nią już powoli kolej.

Wyjazd na stok z wujkiem Robertem był fajny, a poza tym wujek lubi chyba szybką jazdę, bo po drodze trzy razy złamał przepisy drogowe, dwa razy przekroczył pięćdziesiąt kilometrów na godzinę i raz wyprzedził wbrew zakazowi. Będę musiał to sobie zapisać do notesu, w którym zbieram haki na każdego. Nie, nie zamierzam nikogo szantażować, ale takie informacje się przydają, bo przecież nie wszystko da się spamiętać, mam dopiero dziesięć lat. Każdy detektyw pracuje na komputerze, ja swoje informacje zapisuję w notesie, tam są o wiele bardziej bezpieczne przed hakerami, a Tim w moich rzeczach mi nie grzebie. Spróbowałby! W każdym razie było fajnie, dopóki nie rozszalała się śnieżyca i musieliśmy wracać do pensjonatu. Zaraz za stokiem naciągnąłem go na pizzę, bo to polskie jedzenie wcale mi nie smakuje. Jak można jeść coś takiego jak bigos? Przecież to śmierdzi. Nie ma to jak porządna porcja ryby z frytkami i do tego cola. Oczywiście gdy dorosnę, to cola zostanie natychmiast zastąpiona przez piwo. Pożywienie prawdziwego detektywa, no nie? Powiedziałem to wujkowi, a on wcale nie robił problemu, a nawet kupił mi do tej pizzy frytki.

Wróciliśmy z Lollobrigidy (czemu ta nartostrada tak głupio się nazywa? Co to jest Lollobrigida?) jadąc w tumanach śniegu. Coś fantastycznego. Wujek już nie przesadzał z prędkością, wręcz przeciwnie, wlókł się jak emerytowane małżeństwo ślimaka z żółwicą, na jego miejscu depnąłbym bardziej do gazu. Ciekawe co by się stało, gdyby kogoś zabili i musiałaby przyjechać policja na sygnale. Też by się tak wlekli? No ale nieważne, jakoś dojechaliśmy. Pognałem od razu na górę do pokoju zobaczyć co robią Sam i Maciek. Może za karę są przywiązani do kaloryfera? Jak bym miał dzieciaki, które by mi za bardzo broiły, zakułbym kajdankami do kaloryfera. Harry Hole, telewizyjny detektyw, na pewno by zrobił coś takiego. Ale nic z tych rzeczy, Maciek leżał na łóżku, Tim siedział, zresztą na tym samym łóżku i grali w szachy. Ale nie to było najdziwniejsze. Najbardziej zastanowiło mnie coś innego. Oni jakoś dziwnie na siebie patrzyli. Nie tak, jakby się z siebie śmiali (choć Tim jest czasem tak żałosny, że naprawdę jest z czego). Oni patrzyli na siebie jak chłopak i dziewczyna na randce, takimi cielęcymi oczyma. Było po tym spojrzeniu było widać, że Tim lubi Macieja, a Maciej przepada za Timem. Nie wiem, kto bardziej, chyba jednak Tim za Maciejem. Mówiłem, ostrzegałem, nic się przede mną nie ukryje. A więc mamy na tapecie związek homoseksualny.

Niewiele wiedziałem na ten temat. W zasadzie prawie nic, chociaż… Jakieś dwa miesiące temu bawiliśmy się z kumplami na The Downs, takim parku niedaleko słynnego, pierwszego na świecie mostu wiszącego. Oczywiście zamiast ścieżkami woleliśmy łazić po krzakach. W pewnym momencie zobaczyłem jakieś trzydzieści jardów ode mnie dwóch facetów w starszym wieku. Stali naprzeciwko siebie, trzymali się za siusiaki i ruszali rytmicznie rękami.
– Geje, wiejemy stąd! – krzyknął Matt i za chwilę już tam nas nie było, uciekaliśmy jakby ci geje mieli nas zabić. Nie sądzę, bardziej byli zainteresowani samymi sobą… Normalnie zostałbym i swoim zwyczajem zabawił się w śledzenie, ale nie byłem sam, a moi kumple jakoś nie wykazywali entuzjazmu, jeśli można tak to ująć.
Coś tam kiedyś słyszałem, ale nie wiedziałem, na czym to konkretnie polega. Słowo, owszem, znałem z telewizji. Prawa gejów, ruchy gejowskie, jakieś dziwnie wyglądające parady… Tyle że nikt nie wytłumaczył mi o co w tym wszystkim chodzi, no ale ja też nie pytałem. Problem zaczął mnie jednak nurtować, dorwałem się do Wikipedii i dowiedziałem się, o co chodzi. Więcej w tym wszystkim niedomówień, niż to jest warte. Po prostu facet zakoc***e się w facecie i to wszystko. Albo kobieta w kobiecie, jeśli o to chodzi, ale wtedy jest lezba, po naszemu dyke. No ale to już nie jest problem czysto teoretyczny bo możliwe, że mam brata pedała. Z drugiej strony, jeśli to wszystko prawda, to on ma bardzo fajnego chłopaka, bo Macieja uwielbiałem. No ale trzeba będzie im jakoś przeszkodzić, nie ma innego wyjścia, bo to chyba nie jest do końca normalne. Różnie jest między mną a Timem, ale chyba nie życzę mu najgorzej…

Wreszcie pozostał jeszcze jeden problem – co łączy mamę i pana Roberta? Coś za słodko mi to wszystko wygląda. Trzeba by sprawdzić, tylko jak? Pomysł przyszedł zaraz po kolacji, kiedy mama oznajmiła, że idą z wujkiem Robertem na spacer. To znaczy wyjdą jak nas położą, tym razem każdego w swoim łóżku. Chłopakom pozwolili się bawić do jedenastej, dla mnie nie było litości, o dziesiątej musiałem być w łóżku. Trudno, trzeba będzie ich śledzić, sami się o to proszą, no nie?. Tylko jak to zrobić by nikt nic nie zobaczył? Z pensjonatu można spokojnie wyjść, mamy klucze. Tyle że dalej będzie gorzej, przez tę cholerną śnieżycę będę widoczny na daleką odległość. Ale dla detektywa Sama Hawthorne’a nie ma rzeczy niemożliwych. Matka ma taką białą kurtkę, Tim ma białą czapkę. Co prawda będę w tym wyglądał bardzo dziwnie, ale przecież chodzi o to, by nikt nie mógł mnie zobaczyć, prawda? Grunt to dobry kamuflaż.

Odczekałem więc aż rodzice wyjdą, chwilę później przylazł Tim, nawet przebrałem się w piżamę, by przypadkiem nie przyszło mu nic głupiego do głowy. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, przebrałem się błyskawicznie, nie bawiąc się w takie szczegóły jak majtki. Pokarało mnie, bo przyciąłem sobie siusiaka zamkiem błyskawicznym, w samą skórkę, tę na czubku. Bolało jak cholera, no ale dla prawdziwego detektywa to nie problem, no nie? Gdy wybiegłem na dwór, z daleka widziałem dwie sylwetki, wujka i mamy. Nie śpieszyli się, a może nawet wygłupiali, bo szli dość nierówno, zresztą po tej śnieżycy po chodniku szło się wyjątkowo ciężko, więc cholera ich wie. Ja również dwa razy mało się nie wywaliłem. Teraz trzeba tylko uważać, by trzymać odpowiednią odległość. Wiedziałem, że w drodze powrotnej będzie jeszcze gorzej, ale starałem się o tym nie myśleć. Gdy już znalazłem się na głównej ulicy miasta, o wiele lepiej oświetlonej, zginęli mi z zasięgu wzroku. No i co dalej, wielki detektywie Samuelu Hawrhorne? Ano nic, trzeba sobie radzić, logiczne, że albo skręcili w jakąś boczną uliczkę, albo po prostu weszli do knajpy. Poczułem się bardzo zmęczony, a brak majtek powoli zaczynał się mścić, po prostu zmarzł mi tyłek i jajka obcierały się nieprzyjemnie o spodnie. Szedłem już ostrożniej i po jakimś czasie doszedłem do czegoś, co mogłoby być tą knajpą. W środku siedzieli ludzie, niektórzy przy barze, inni przy stolikach i pili alkohol albo kawę. Gdzie oni są? Przecież nie wejdę do środka? Zrozpaczony przyglądałem się budynkowi. I nagle olśnienie. To jest budynek narożny, może z boku będą jakieś okna? Trzeba obadać – pomyślałem i dotarłem aż do narożnika, po czym skręciłem w lewo. Istotnie były dwa okna i to nisko, w sam raz na mój wzrost, który litościwie pominę, nie musiałem się wdrapywać.

Matka i Wuj Robert byli pogrążeni w rozmowie i na pewno było im ze sobą dobrze. Robert pił ciemne piwo, matka jakiś niebieski drink z parasolką. Co za luksus… Takie rzeczy pijali w ekskluzywnych klubach, które widywałem na filmach, zwłaszcza tych na południowych wyspach. Wiecie, plaże, dziwki w kolorowych opalaczach. Jak można pić niebieski drink? Przecież żadne żarcie nie jest niebieskie, jedliście kiedyś coś niebieskiego? Widziałem co prawda błękitne lody, w zoo w Bristolu sprzedają, ale nigdy nie wziąłbym tego do ust. Brrrr… Ale zaraz, ja tu o parasolkach a tam jest jakaś akcja. Robert uniósł rękę i poprawił mamie opadające na czoło włosy a ona wdzięczyła się, jakby przed chwilą dał jej tysiąc funtów. No nieźle, jeszcze się pocałują…

Wykrakałem! Pocałowali się! Długo i, jak to się pisze w książkach? Namiętnie. Dziwnie się patrzy, jak matka całuje się z obcym facetem. Ale czy Robert jest taki obcy? Przez te trzy dni bardzo go polubiłem, jest po prostu równiachą. Ale czy chciałbym go jako ojca? No pewnie! Teraz już wiedziałem komu pomagać a komu przeszkadzać. Jakieś kochliwe się to towarzystwo zrobiło… Tyle że jedni robią dobrze, inni wprost przeciwnie… Trzeba się jeszcze dowiedzieć czy jest żonaty, ale tu o źródło informacji nie było trudno, po prostu zapytam Maćka. Wiedziałem już co chciałem się dowiedzieć, a ponieważ czułem się na tym zimnie coraz gorzej, zarządziłem powrót. Misja zakończona pełnym sukcesem. Marzyłem tylko o ciepłym łóżku i gorącej herbacie. Ale ta droga się wlokła… Jak by nie patrzeć, sukces jest i to podwójny: wiem, co jest grane i nie dałem się złapać. Jestem mistrz, no nie?
Obudził mnie głośny, suchy kaszel. Który to? Sam? Tim? Chyba jednak Sam, bo starszy przechodzi mutację i jednak brzmiałoby to inaczej. Musiał się wczoraj podziębić na stoku, trzeba by mu dziś zrobić wolne. Popatrzyłam na zegarek. Wpół do siódmej, już chyba nie zasnę. Kasłanie powtórzyło się znowu, jeszcze bardziej suche, jeszcze głośniejsze. To chyba jednak coś poważniejszego. Niechętnie wstałam, podeszłam do łóżka syna, poprawiłam mu koc i chwyciłam go za rękę. Ale gorąca. Dotknęłam czoła – to samo. No to jest załatwiony na cacy. Sam wyczuwszy mój dotyk poruszył się, otworzył oczy i popatrzył na mnie, jakby z przestrachem. Choć w pokoju panowała wczesnoporanna ciemność, widziałam, jak świecą mu się oczy.
– Mamusiu co się… – nie dokończył i raz jeszcze zaczął kaszleć, po czym zamknął na chwilę oczy.
To mi nie wyglądało na zwykłe przeziębienie. Zdenerwowana zerwałam się z łóżka i, przewracając po drodze krzesło, dopadłam mojej torebki, gdzie miałam termometr. Musiałam podejść do okna, by sprawdzić wynik, bo nie byłam pewna czy to ósemka czy dziewiątka. Trzydzieści dziewięć i cztery dziesiąte. Rany Boskie, co robić? Wygrzebałam telefon i wystukałam sto dwanaście. No i oczywiście wściekłam się.
– Naprawdę nie ma powodu, żeby wysyłać do pani pogotowie. Dziecko ma dziesięć lat, nie zachodzi niebezpieczeństwo zagrożenia życia, niech się pani skonsultuje z lekarzem – perorowało zimnym głosem jakieś babsko po drugiej stronie. Najchętniej roztrzaskałabym jej ten telefon na łbie. Trzeba by go zawieźć do lekarza, i to na gwałt, ale przecież w tym stanie i po tej śnieżycy nie będę prowadziła samochodu. Co robić?

Na razie zrobiłam herbatę dla Sama i kawę dla mnie. Dopiero teraz dochodziły do mnie resztki wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Robert, no jasne. Co też najlepszego mi przyszło do głowy? Przecież nie przyjechałam tu na żadne romanse, a tu patrz. Poznałam faceta, który wyrwał mnie z tego otępienia po śmierci Łukasza, mojego pierwszego męża. Później były tylko przygody, jedna z nich zaowocowała Samem. To dlatego ma inne nazwisko niż ja i Tim, bo jego ojcem jest Anglik. Nie, nie planowałam dziecka, jeśli chodzi o to, ale również nie miałam zamiaru usuwać tej ciąży. Powodów było wiele: chciałam, żeby Tim miał rodzeństwo, bo wyrastał na samotnika, poza tym po prostu jeszcze raz chciałam się sprawdzić jako matka. Wszystko posuwało się utartym, dobrze znanym torem, dopóki nie pojawił się Robert. Nie za wysoki, ale za to masywnie zbudowany i, moim zdaniem, niesamowicie męski. Miałam na niego oko, a z pomocą przyszedł mi przypadek. Tak, wtedy na stołówce, kiedy specjalnie wysłałam do niego Tima, a następnie kazałam mu iść odwiedzić tego połamańca, mimo niezadowolenia starszego syna i jawnej zazdrości młodszego. Sam i Tim są jak Związek Radziecki i Stany Zjednoczone podczas zimnej wojny – niby się nie cierpią, ale jedno bez drugiego żyć nie może.
– Mama, pić mi się chce – wycharczał Sam i znów zakaszlał. Przetrząsnęłam torebkę, w której znalazłam jedynie aspirynę. To trochę za słabe, ale coś trzeba podać. Woda w czajniku zaczęła się gotować, podeszłam do czajnika i po drodze podniosłam przewrócone krzesło. Na jego oparciu była moja biała wiosenna kurtka, którą wzięłam na wszelki wypadek, gdyby było ciepło. Ale co ona tu robi? Przecież jej nie wyjmowałam, ba, nie pamiętałam nawet, że ją mam. Wątpię, by Tim miał z tym coś wspólnego, a zresztą niech śpi.
– Sam, czy możesz mi wytłumaczyć, co ta biała kurtka robi na krześle? Jestem pewna, że gdy wychodziłam, była w szafie.
– Wisi – odpowiedział mój najdroższy syn tłumiąc następny atak kaszlu.
– Wychodziłeś gdzieś wieczorem? – zapytałam tknięta złym przeczuciem.
– Przecież kazałaś mi leżeć – odpowiedział obrażonym głosem i następnego ataku kaszlu już nie uniknął. Czyżby to zapalenie płuc?

Właśnie, Robert. Powinien mi pomóc. Tylko czy wypada nachodzić ich o tak wczesnej porze? Poranna wizyta samotnej kobiety w pokoju zamieszkałym przez dwóch samców, nawet jeśli są to ojciec i syn, nie byłaby pochwalona przez znawców dobrych manier. Tyle że tu maniery to była sprawa drugorzędna. Przełamałam się szybko i poczłapałam niechętnie do pokoju sto trzynaście. Zapukałam nieśmiało.
– Wejść! – krzyknął Robert. Ładne maniery…
Jednak po chwili zrozumiałam to niecodzienne powitanie, bo Robert po prostu się golił. Przywitał mnie z maszynką w ręku i z twarzą w połowie pokrytą śnieżnobiałą pianką. Zapomniany, niezwykły widok, z miejsca przywodzący na myśl wszystkie błogosławieństwa domowego życia. Mogłabym tak jeszcze jakiś czas patrzeć i wąchać znajomy mi zapach, gdyby nie niecierpiąca zwłoki sprawa.
– Słuchaj, Robert – zaczęłam bez ogródek. – Wygląda na to, że Sam złapał zapalenie płuc, a na pogotowiu nie chcieli mi przyjąć zgłoszenia. Powiedzieli, że do leczenia w rejonie.
Przez twarz Roberta przemknął jakiś cień.
– Lila, zapewniam cię, że wczoraj na stoku nic się nie stało, był porządnie ubrany, z czapką na głowie, nie pił nic zimnego jak był zgrzany. Naprawdę tego dopilnowałem, możesz mi wierzyć.
Dlaczego on mi się tłumaczy jak typowy samiec złapany na spacerze z blondynką? Przecież wcale nie mam o to pretensji, na mój kurzy umysł Sam wcale nie zachorował na stoku. Prędzej ma to związek z moją białą kurtką. Wyłuszczyłam mu o co mi chodzi, podczas gdy on kończył swoje poranne ablucje.
– W Szklarskiej nie ma szpitala, o ile wiem, tu przyjeżdżają karetki z Jeleniej Góry – odpowiedział po dłuższym namyśle. – Musiałbym was tam zawieźć, bo, sorry, Lila, ale ty się do kierowania w tym stanie nie nadajesz.
Miał rację, ręce mi dygotały, pewnie byłam blada, a nie było czasu przykryć tego makijażem. Przecież nie w zaloty tu przyszłam. Wierzyłam, że Robert nie odmówi i nie zawiodłam się na nim. Tymczasem wytarł się i spryskał jakąś wodą po goleniu. W zapachach toi on gustu nie ma, znacznie lepiej się ubiera niż perfumuje. No ale on też przecież nie liczył na romans…
– Ty Lilka idź przygotuj małego, a ja w tym czasie obudzę Maćka i wytłumaczę mu co i jak. Dobrze by było, gdybyś przysłała tu Tima, by pomógł mu w ubieraniu i myciu, jeśli mamy szybko wyjechać.

Gdy Tim usłyszał wiadomość, oprzytomniał z miejsca, co w ogóle nie było do niego podobne, to największy śpioch i rano potrzebuje dobrych dwudziestu minut by dojść do siebie. Szybko wstał, pobiegł do łazienki, a z czasu, w którym tam przebywał wynikało, że mycie zębów ograniczył do zmoczenia szczoteczki. Stały numer obu chłopaków, kiedy już wydało się, że wiem, zaczęli to robić bardziej inteligentnie, co zaowocowało zużyciem pasty do zębów, którą wysmarowywali zlew tak, by było widać. Tym razem nie miałam czasu i głowy do sprawdzania, musiałam się skupić na Samie. Natomiast co do natury przyjaźni Tima i Maćka nie miałam najmniejszych wątpliwości. Nie, nie z powodu tego, co stało się dzień wcześniej. To było tylko potwierdzeniem tego, co przeczuwałam już od dawna. Matki takie rzeczy czują, wierzcie mi. Tim całe życie był inny. W szkole zawsze spokojny, uładzony, stronił od klasowych bijatyk, grand i awantur, a jeśli już przyjaźnił się, to z dziewczynkami. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji na jednej ze szkolnych wycieczek, kiedy zamieszkał w jednym pokoju z pięcioma w jakimś francuskim hotelu czy schronisku. Ile oni wtedy mieli lat? Jedenaście? Coś koło tego. Nie chciał spać z chłopakami i już, nikt go do tego nie mógł przekonać. Usiłowałam coś od niego wyciągnąć, ale gdzie tam. A teraz? Przecież Tim nie potrafi o nikim innym mówić, jak o Macieju. Gdybym sama nie miała kiedyś piętnastu lat, nie wiedziałabym, co to znaczy.

Myślałabym tak dłużej, gdyby nie pukanie do drzwi. Robert był już gotowy.
– Mama wyjdź na chwilę, chcę porozmawiać z wujkiem Robertem – powiedział z wysiłkiem Sam.
– Teraz nie czas na to, później mu powiesz – odburknęłam. Jeszcze czego, w takim momencie zawracać głowę. Mogę im pozwolić na wiele i najczęściej to robię, ale przecież nie na wszystko. Sam był jednak nieugięty.
– Mama, to bardzo ważne, naprawdę.
Co takiego może być ważnego w takim stanie? Sam ma zawsze zwariowane pomyśli i wietrzyłam jeden z nich, jednak jego mina cierpiętnika ostatecznie mnie przekonała. Ich konsultacje trwały długo, zdecydowanie za długo jak na moją cierpliwość. Poza tym… Jest jeszcze coś, o czym nie chcę mówić, moje podejrzenie tylko i prawdopodobnie krzywdzę niewinnego człowieka, ale wydawało mi się, że Robert może wykorzystywać seksualnie Macieja. To pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, gdy go zobaczyłam w łóżku Tima. Tyle się o tym mówi, zwłaszcza po aferze Z Jimmym Savile i operacji Yewtree. Mały przyszedł do nas, bo bał się, że ojciec mu w nocy zrobi coś złego. No dobrze, ale dlaczego w takim razie wysyłałby Tima na pożarcie? A może ten zwierzył się przyjacielowi, że lubi starszych panów? Nonsens. Jednak przypilnować nie zaszkodzi, ot tak na wszelki wypadek.

Gdy zostałam przywołana do pokoju, po oczach Roberta widziałam, że Sam miał rację, a sprawa jest z gatunku tych poważnych.
– Lila, ja cię nie chcę martwić, ale im szybciej stąd wyjedziemy tym lepiej – powiedział wykonując oczyma ruch w kierunku chłopaka. Było oczywiste, że teraz mi tego nie powie, choć zżerały mnie naraz zarówno strach jak i ciekawość i wcale nie jestem pewna, co było większe. Tymczasem Robert wziął Sama w ręce i zaniósł do auta. Krzepę to on ma, nie zaprzeczam. Trochę byłam poruszona łzawością tej sceny, rodem z Harlequina. Chociaż, do cholery, taka jest rola faceta w stadle, prawda? Być silnym, odpowiedzialnym, służyć pomocą dzieciom, nawet wysłuchać tego, co nie jest przeznaczone dla matczynych uszu. Roberta znam od kilku dni a już widzę, jak wspaniale się sprawdza w tej roli. Oczywiście przy wielkiemu zadowoleniu Sama. Tak, zgodnie z porzekadłem mój feminizm kończył się w momencie, gdy trzeba wnieść szafę na szóste piętro. Wsiadłam do czarnego volvo, a jego właściciel zapalił silnik i wolno, grzęznąć w śnieżnej pokrywie, wyjechał na główną szosę. Nikt nie miał ochoty się odzywać; Robert był skupiony na prowadzeniu wozu w koszmarnych warunkach, Sam to przysypiał to pokasływał. A ja się zastanawiałam, co takiego wyrządziłam mojej rodzinie, przez całe lata upierając się wychowywać dzieci sama. Kto stracił na tym więcej, ja czy one. Zachowywałam się jak samica, wskakując w łóżka facetów, kiedy naszła mnie chcica, rzadko, ale się zdarzało. Tymczasem najbardziej pokrzywdzeni byli właśnie synowie…
– Cholera, jakiś kutas wjechał przede mnie – zaklął Robert, kiedy znienacka minęła go jakaś furgonetka.
– Co to jest kutas? – zapytał znienacka Sam.
No pięknie, co mu powiedzieć? Na szczęście w tej chwili zajechaliśmy przed nowoczesny budynek szpitala w Jeleniej Górze i rozmowa na niewygodny temat zdechła śmiercią naturalną.
– Posiedzisz tu, dobrze? My zaraz przyjdziemy, rozejrzymy się tylko po ośrodku i jeszcze porozmawiamy z recepcjonistką. Zaraz wrócimy – poprosił Robert usadowiwszy Sama na krześle w poczekalni. Sam tylko kiwnął głową.
– Dzieciak ma silne bóle w jądrach – poinformował mnie Robert, gdy tylko zniknęliśmy małemu za narożnikiem ściany. – Ma też krwawienia, no wiesz z czego.
– To o tym konferowaliście?
– Tak.
Ale dlaczego mi tego nie powiedział? Jest jeszcze w takim wieku, że się mnie nie wstydzi, przynajmniej tak mi się wydawało. Choć ostatnio to wyglądało nieco inaczej, już mnie nie wołał do łazienki, bym umyła mu plecy, prosił Tima, który oczywiście burzył się, ale w końcu musiał ustąpić. Pierwszy objaw wchodzenia w dorosłość? Na myśl o dorosłym Samie uśmiechnęłam się mimowolnie, ten chłopak, nawet jako sześćdziesięcioletni mężczyzna będzie tylko dużym dzieckiem. Uśmiech jednak zniknął szybko, kiedy uświadomiłam sobie, że to mogła być okazja do wykorzystania dziecka.
– Pokazywał ci te krwawienia? – zapytałam starając się, by zabrzmiało to neutralnie, bez żadnych podtekstów.
– Nie, mówił tylko, że to ma i nic więcej. W końcu ty jesteś matką by to obejrzeć – powiedział jakby odgadł moje intencje. – Myśmy załatwili sprawę po męsku – dodał na uspokojenie.
Jeszcze jeden powód posiadania samca – pomyślałam. Na dalsze myśli nie było już czasu, bo zostaliśmy wezwani do gabinetu. Sam gabinet nie różnił się jakoś specjalnie od tego, co widziałam w Anglii. Jednak od czasu, kiedy wyjechałam z Polski i w tej dziedzinie nastąpił spory postęp. Lekarzem był zaś przystojny, młody facet, pewnie zaraz po studiach. Szybko osłuchał młodego, zmierzył tętno i ciśnienie.
– Jakieś inne objawy? – zapytał.
– Tak, wysięk z cewki moczowej i bóle jąder – powiedziałam unikając wzroku syna. Ten jednak nie reagował, najpewniej po prostu nie zrozumiał polskiego przekazu.

Kiedy mi powiedziano, że dla dobra chłopca będzie musiał co najmniej cztery dni zostać w szpitalu, miałam ochotę rzucić się na tego lakierowanego dupka z pazurami.
– Wierzę, że pani jest rozsądna – powiedział patrząc na mnie – Chłopiec ma początki zapalenia płuc i zapalenie jąder, trzeba mu podawać domięśniowo penicylinę. Kto w Szklarskiej to zrobi? Są pielęgniarki środowiskowe, ale z drugiej strony są ferie, sądzi pani, że tylko pani syn choruje? Może pani, i owszem, jeździć do ośrodka, ale to narażanie dziecka, zwłaszcza jeśli chodzi o jądra, a przecież nie chce pani, by był bezpłodny, prawda? Poza tym będziemy mieli czas na porobienie dodatkowych badań, zobaczymy czy nie ma czegoś jeszcze. Uspokoję panią, że to dobry szpital, nasi pacjenci są zadowoleni.
Skonfrontowana z żelazną logiką i argumentami nie do zdarcia, ustąpiłam.
– No dobrze, jedźcie już – bezlitośnie pożegnał nas mój syn – ale zanim pojedziecie, muszę wiedzieć, co to jest kutas.
– To brzydkie określenie na tego kierowcę, który zajechał mi drogę. A tak naprawdę to siusiak, tyle że to słowo nie jest jakieś specjalnie, jak to będzie po angielsku?
– Sophisticated – podsunęłam. Robert załatwił sprawę elegancko i dokładnie tak, jakbym oczekiwała tego od ojca moich dzieci. Coraz bardziej mi się podoba – westchnęłam w duchu, a moje myślenie niespostrzeżenie wkroczyło na dość grząski teren. Jak to się potocznie mówi? Wścieklizna macicy?

Wracaliśmy od jednego problemu do drugiego, bo sprawy naszych synów nie uważałam za załatwioną. Co do samego homoseksualizmu, był mi doskonale obojętny, dopóki nie dotyczył nikogo z mojego najbliższego otoczenia. Homoseksualiści bywają naprawdę fajnymi ludźmi. Swoje pod tym względem przeszłam… Na drugim roku studiów, a studiowałam pedagogikę specjalną, w naszej grupie pojawił się przystojny facet, taki naprawdę w moim guście. Wiele mi nie było potrzeba, by się w nim zakochać do szaleństwa i na zabój. Sądziłam, że złapałam pana Boga za nogi. A i on był grzeczny, uczynny i coraz bardziej wydawało mi się, że coś do mnie czuje. Kilka razy prowokowałam go, niestety bez skutku. Zachowywał się jak zepsute radio, odbierał na zupełnie innych częstotliwościach. Byłam już w takim wieku, kiedy brak seksu przeszkadza w życiu. Moje koleżanki już zaczynały wychodzić za mąż, pojawiały się pierwsze dzieci, tylko ja jak ta dziewica i to niekoniecznie orleańska. Postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce, tak w przenośni jak i dosłownie. Podczas którychś z naszych kolacji ze świecami – o tak, Jerzy był mistrzem formy i jej przerostu nad treścią – po prostu zaciągnąć go do łóżka. Tu spotkało mnie spore rozczarowanie, mimo książkowo przeprowadzonej gry wstępnej, jego narzędzie miłości nawet nie drgnęło, nic, zero reakcji. Jak bym dusiła kawał flaka. Myślałam, że może to być spowodowane alkoholem i swoją próbę powtórzyłam za czas jakiś. Efekty były odrobinę lepsze, ale to wciąż za mało, by zrobić z tej wiotkiej części ciała odpowiedni użytek. Później podejrzewałam impotencję, przeczytałam masę literatury na ten temat, usiłowałam wysłać Jerzego do lekarza, chyba nawet raz poszedł, wszystko na nic. A przecież byliśmy już przy planowaniu naszego ślubu, nawet na zapowiedzi w kościele daliśmy, bo przecież moi rodzice, a szczególnie mama, są bardzo tradycyjni. Z pomocą przyszedł mi przypadek. Jakieś dwa tygodnie przed ślubem Jerzy miał mieć jakieś spotkanie a ja miałam spędzić wieczór w domu. Zadzwoniła koleżanka z pytaniem, czy nie chcę jednego biletu do filharmonii, bo ją rozbolała głowa. Lubię muzykę klasyczną a zwłaszcza Haydna, który był w programie i się zgodziłam. Nie wiem, czy to był błąd czy wręcz przeciwnie. W filharmonii spotkałam Jerzego. Był tam z kolegą, równym przystojniachą jak on sam. I wszystko byłoby dobrze, bo przecież bycie w filharmonii to żaden grzech, gdyby nie to, że widziałam, jak się całowali i trzymali za ręce. Myśleli, że nikt ich nie widzi i tu się przejechali dokumentnie. Od kiedy ich zobaczyłam, to już nie Haydna i uniesienia artystyczne miałam w głowie, a Jerzego i jego kolegę. Zrobiłam im dziką awanturę przed filharmonią, zaraz po koncercie, do tego stopnia, że przyjechała policja. Skończyło się zerwaniem zaręczyn, którąś z kolei karczemną awanturą i rozstaniem. Co wcale nie sprawiło, że przestałam go kochać… I taki los miał spotkać Tima?

– Lila, ogarnij się, już dojeżdżamy – głos Roberta przerwał moje odrętwienie. – Masz plany na dzisiejszy wieczór?
– Jakie mogę mieć plany skoro mam syna w szpitalu – prychnęłam gniewnie.
– Normalne, przecież nie będziesz siedziała sama w pokoju, i zamartwiała się na śmierć, prawda? Pogódź się z tym, że teraz trzeba wszystko oddać w ręce opatrzności, a po mojemu i tak skończy się na strachu.
Wątpiłam, ale która matka by nie zwątpiła? W końcu na zapalenie płuc się umiera i jest to jedna z najbardziej zdradliwych chorób. Podzieliłam się moimi wątpliwościami z Jerzym.
– Oj już tak nie dramatyzuj. W starszym wieku i owszem, ale to przecież to dzieciak o silnym organizmie i wilczym apetycie. Lila, przysięgam ci, jeszcze nie widziałem dziesięciolatka, który potrafiłby zjeść półtorej pizzy za jednym zamachem i jeszcze zagryźć to paczką frytek…
Nie do śmiechu mu było co prawda, ale nie wytrzymałam. Ładnie Sam go naciągnął… Ale nie ma się co dziwić, nie przepada za polskim jedzeniem, a po takim dniu na mroźnym powietrzu ma się jednak apetyt.
– Może tak zrobimy sobie wieczór we dwoje? A nawet coś więcej niż wieczór?
– No dobra – powiedziałam z miejsca odgadując intencje – a dzieciaki?
– Czy przyszło ci do głowy, że oni mogliby sobie zrobić krzywdę? Naprawdę? – zdumiał się Robert. – Nie będą tęsknić za nami, bądź tego pewna.

Jeśli zaś bałam się o Sama, jeszcze tego popołudnia okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze przed kolacją miałam telefon odm pielęgniarki ze szpitala w Jeleniej Górze, która pytała mnie czy jest jakaś metoda, która mogłaby spowodować by Sam nie chodził po salach szpitalnych, nie zaczepiał każdego pacjenta i w ogóle zajął się własną chorobą a nie uszczęśliwianiem innych. Nawet jeśli został maskotką całego oddziału. I jak mu to wytłumaczyć po angielsku. Zapewniłam ją najszczerzej jak mogłam, że taka metoda nie istnieje, jako też i język, w którym byłoby to możliwe. A Samowi potrzeba było kilku godzin, by wrócić między żywych.

– Słuchajcie młodzieży – powiedział Robert. – Idziemy z panią Lilą do miasta i nie oczekujcie, że wrócimy o jakiejś konkretnej godzinie. Możecie siedzieć do której chcecie, nawet w jednym pokoju. Tylko bez żadnych głupich pomysłów – zakończył groźnym głosem, przynajmniej bardzo się starał. A tak naprawdę, czy nie było mu wszystko jedno?
Chłopcy nie dali po sobie poznać, że jest im doskonale obojętne, co będzie się z nami działo przez cały wieczór i pewnie życzyli sobie, byśmy pojawili się w ich życiu ponownie dopiero w okolicach śniadania. Cóż, pewnie tak będzie.
– Matka i jeszcze jedno – zaczepił mnie Tim, kiedy byliśmy już przy drzwiach. – Czy nie wiesz, co się stało z moją białą czapką? Nie na jej tam, gdzie ją położyłem i musiałem pożyczać od Maćka.
Co się dzieje z tymi białymi rzeczami? O co tu w tym wszystkim chodzi?
– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziałam i zamknęłam drzwi, za którymi z miejsca rozbrzmiały prawdziwie indiańskie okrzyki.

– Jesteś cudowny – powiedziałam gładząc jego jeżyka po którymś z kolei zbliżeniu. Przestałam liczyć, bo zrobiło się z tego kilkugodzinne continuum, bez jakichś przerw czy czegoś podobnego.
– Yhm – mruknął Robert i zamknął mi usta pocałunkiem. Takiego końca dnia nie wyobrażałam sobie w najśmielszych snach. O nie, tak szybko to ja go nie wypuszczę, i z łóżka i w ogóle…
Szkoda mi Sama, mimo że poniekąd jedziemy na jednym wózku. Ja jednak mogę się ruszać a mały wręcz przeciwnie. Lubię go, bo cały czas roznosi go energia i w oczywisty sposób chce mu się żyć. Trochę będzie mi go brakować. Tim się gdzieś zmył, nawet niespecjalnie się przede mną tłumacząc. Dobrze, nie musi mi się ze wszystkiego spowiadać, nie ma takiego obowiązku, ale grzeczność by nakazywała. Mruknął tylko, że idzie się rozejrzeć. To może znaczyć wszystko i nic. Za czym? W jakim celu? Tak się nie robi przyjacielowi. Bo chyba można już go nazwać przyjacielem, prawda? Kiedyś w wyczytałem, że przyjaciel to taki ktoś, kto wie o tobie wszystko – i mimo to dalej cię lubi. Takiego przyjaciela jeszcze nie miałem, ale i nie pozwoliłbym nikomu, aby wiedzieli o mnie wszystko. Już kilka razy się na tym sparzyłem. Powiedziałem mojemu – wydawałoby się – najlepszemu kumplowi, że podoba mi się Magda, taka dziewczyna z mojej klasy. Tego samego dnia po lekcjach Magda zapytała się, czy mam równo poukładane pod sufitem. Jednego dnia straciłem i przyjaciela i obiekt dziecięcych jeszcze westchnień. W każdym razie myślałem o niej bez siusiaków i cipek, po prostu uważałem, że jest fajną i ładną dziewczyną. Tima znam dopiero od czterech dni, a już wiem, że nie poleciałby z językiem. On jest ponad takie głupoty. Inny mój wydawałoby się najlepszy kumpel zwinął mi dziesięć złotych z kieszeni kurtki. Nikt inny nie mógł tego zrobić, chyba że u niego w domu pieniądze kradną myszy. A na pewno nie zgubiłem, bo była to reszta ze sklepiku naprzeciw jego domu, do którego właśnie szedłem. Rzecz jasna nie mogłem go oskarżyć wprost, ale coraz mniej z nim rozmawiałem, przestaliśmy się spotykać poza szkołą. Czy Tim ruszyłby moje pieniądze? Jakoś nie mieściło mi się w głowie. Szkoda, że nie mam funtów szterlingów, przetestowałbym. Ale nie, nie wydaje mi się. A czy powierzyłbym mu największą tajemnicę? Jakby wtedy patrzył na mnie sowimi niebieskimi, mądrymi oczyma to czemu nie?

Ale oto pukanie do drzwi.
– Proszę!
W drzwiach stanął Tim, taszcząc jakiś ogromny kawał plastiku, w którym dopiero po chwili rozpoznałem sanki. My mamy w domu żelazne z drewnianym siedzeniem, po ojcu. Całkiem fajne i nie potrzebuję tych nowoczesnych mydelniczek.
– Zbieraj się, zawiozę cię do miasta – powiedział, dumny z siebie. – Będziesz miał transport jak królowa.
– Skąd to masz? – zapytałem podejrzliwie.
– Jak to skąd, ze sklepu – odpowiedział spokojnie, jak by to była najzwyczajniejsza rzecz pod słońcem. – Przecież nie ukradłem. Paragon pokazać?
A ja niecałą minutę temu niemal oskarżałem go o kradzież dychy. Oczywiście wirtualnej, ale fakt jest faktem. Poczułem, jak rumienię się ze wstydu przed samym sobą.
– Ojciec ci odda pieniądze, zmuszę go do tego – powiedziałem.
– Tyle że ja wcale ich nie chcę – wpadł mi w słowo Tim. – Pozwól, że sam będę planował swój budżet, a zapewniam cię, pieniędzy w błoto nie wyrzucam.
To chyba pierwsze jego słowa, które zabrzmiały nieprzyjemnie, nie wiem, czy sobie na nie zasłużyłem, przecież chciałem dobrze. Dlaczego ma ponosić koszty z mojego powodu? Będę musiał poprosić ojca, by za te sanki oddał pieniądze pani Lili. Co jak co ale żebrakiem nie jestem. Wiem, że Anglicy biedni nie są, pani Lila ma dobrze płatną pracę, Tim się zdążył pochwalić, że popołudniami sprząta w piekarni naprzeciwko jego domu, więc, w przeciwieństwie do mnie, też jest przy forsie. Ja niestety muszę polegać na tym, co mi skapnie od dziadków i wujków. No ale przecież z tego powodu nie będę z siebie robił nędzarza. W nie najlepszym humorze szedłem na te sanki. Tim chyba wyczul mój nastrój, bo mówił jeszcze mniej niż zwykle.

– Witamy na pokładzie i życzymy przyjemnej podróży – powiedział Tim tonem stewardessy z linii lotniczych, usadowiwszy mnie wygodnie na sankach. Następnie szarpnął za linkę i pojechaliśmy. Całą drogę oczywiście oglądałem jego tyłek i lekko pochyloną sylwetkę, bo mimo że jestem od niego sporo lżejszy, to jednak swoje ważę. Zawsze uważałem tyłek za najgorszą część ciała człowieka. Potrzebną, oczywiście, spróbujcie tak żyć bez pupy, ale jakże niewdzięczną. Wykonuje wszystko co najgorsze: wydala, jest bita, a najczęściej gnieciona. Nie lubię się patrzeć na ludzkie pośladki. Nie wiem, co chłopacy widzą w tych obrazkach z gołymi dupami. Mnie bierze obrzydzenie, jak na takie coś patrzę. A już najgorsze to co jest w środku, ta dziura. Kiedyś, jak miałem chyba sześć czy siedem lat, obejrzałem ją sobie w lusterku. Ble. I jeszcze czerwone dokoła. Za Chiny nikogo bym tam nie dotknął. No i zapach, który obrzydza. Przyznam się, że jest to ta część ciała, którą myję najmniej chętnie. Kiedyś próbowałem w ogóle nie myć, ale matka się skapnęła, jak brała moje majtki do prania. Musiałem wysłuchać nieprzyjemnych uwag i odtąd, acz z wielką niechęcią, robiłem co trzeba. Teraz też muszę patrzeć się na zadek. Jeszcze nie wyjechaliśmy z naszej ulicy, kiedy przestałem myśleć o tyłku Tima ze wstrętem, a zacząłem nawet z pewną sympatią. Tak samo pocieszny jak jego właściciel. Nie jest wcale okrągły, jak u tych modelek ze zdjęć, a o wiele bardziej płaski. To już ojciec ma bardziej zaokrągloną, z tego co zdążyłem zauważyć trzy dni temu w mrokach naszego pokoju. Ciekawe, czy te pośladki Tima są twarde czy sflaczałe? Bez sprawnych rąk nie dam rady tego sprawdzić, niestety. Tak sobie patrzyłem a Tim ciągnął mnie pod górkę, posapując. Mógłbym wstać i nawet mu to zaproponowałem, ale nie chciał.
– Jeszcze się wywalisz na tej ślizgawicy i wtedy dopiero będzie wesoło… – odburknął.
Faktycznie. O ile wczoraj szło nam się całkiem fajnie, bo śnieg był świeży i szorstki, przez kilkanaście godzin ludzie zdążyli go ubić i wyślizgać. Ma głowę ten chłopak.

Gdy zniknął w sklepie, do którego nie chciało mi się wchodzić, podszedł do mnie szczupły chłopak w moim wieku i w granatowej kurtce puchowej, który pewnie czekał na rodziców robiących zakupy i zapytał, co mi się stało w ręce. Opowiedziałem mu pokrótce, co się stało na stoku.
– No to masz niewesoło – odpowiedział. – Skąd jesteś?
– Z Poznania – stwierdziłem zgodnie z prawdą. Okazało się, że on mieszkał niedaleko, bo w Gnieźnie. Był zupełnym przeciwieństwem Tima, wyższy, o wiele szczuplejszy, z pociągłą twarzą i dużymi, odstającymi uszami. To właśnie te uszy podobały mi się najbardziej. Pomyślałem sobie, że z chęcią bym ich dotknął i w tej samej chwili zrobiło mi się przyjemnie, prawie tak jak wtedy, kiedy Tim mnie mył. Coś jakby mi przeskoczyło na górze siusiaka. Dziwna, zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Po chwili czułem, jak pęcznieję, na szczęście siedziałem i nie było tego widać. A chłopak nawijał dalej.
– Ten gips jest twardy? – zapytał?
– A co żeś myślał? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Zresztą sam się przekonaj.
Chłopak nachylił się nade mną, zdjął rękawiczki i badał gips. Jego ucho było ode mnie bliżej niż na wyciągnięcie dłoni. A może by tak… Udając, że poprawiam pozycję ciała, zbliżyłem swoją twarz do jego głowy. Przez ciało przelatywały mi jakieś nieznajome prądy, wcale nie nieprzyjemne. Tymczasem chłopak, zaspokoiwszy swą ciekawość wyprostował się, a jego ucho dosłownie przejechało mi przez wargi. Jakie to było przyjemne… Przy okazji odsłonił widok na drzwi do sklepu. Zaraz przed nimi stał Tim z wypchaną reklamówką, a jego mina mówiła wszystko.

– Co to był za chłopak? – zapytał bez ogródek, kiedy nieznajomy pożegnał się ze mną, spławiony krótkim „sorry, kumpel wrócił”. Głos miał suchy, nieprzyjemny.
– A skąd to mam wiedzieć? Podszedł to gadałem – odpowiedziałem w tym samym stylu. Dlaczego niby mam się tłumaczyć? On nie będzie z pieniędzy, ja ze znajomości. – Nawet mi się nie przedstawił.
– I tak od razu pozwoliłeś mu dotknąć gipsu?
– No a niby czemu nie? Gips to gips.
– A gdyby chciał ci dotknąć spodni? – indagował dalej Tim z groźną miną. – Też byś pozwolił?
Głupie pytanie, przecież to zupełnie co innego. Gips to pewnego rodzaju wydarzenie, rzadkie i budzące ciekawość, spodnie każdy nosi na co dzień, chyba że jest striptizerką w nocnym lokalu. Gdy kumpel z klasy miał rękę w gipsie, to wszyscy mu się wpisywaliśmy na pamiątkę, a on powiesił sobie ten gips na ścianie. Po spodniach przecież nikt nie pisze, nawet starych, które już są do wyrzucenia i nosi się je ostatni raz. Odpowiedziałem mu dokładnie w ten sposób.
– No niech ci będzie – odpowiedział z dużą dozą powątpiewania w głosie. – Teraz cię nakarmię, bo na obiad chyba już nie zdążymy – dodał wyciągając z reklamówki drożdżówki i butelkę coli. Usiadł na sankach i zaczęliśmy ceremoniał. Gdy posiłek trwał w najlepsze, podeszła do nas młoda kobieta, całkiem ładna blondynka z długimi włosami wystającymi spod sportowej czapki, wyraźnie rozbawiona.
– Cześć chłopaki, jestem fotoreporterką. Czy mogę wam zrobić zdjęcie? Takiego zimowego obrazka jeszcze nie widziałam.
Rzeczywiście musieliśmy strasznie wyglądać. Moim zdaniem nie było w tym nic ciekawego, wręcz przeciwnie i wolałem, żeby sobie poszła w cholerę. Tymczasem Tim nie widział w tym nic złego. Pozwoliłem tylko dlatego, żeby nie był na mnie wściekły za tego chłopaka z Gniezna.
– To sobie nie przerywajcie – powiedziała i wyciągnęła z czarnej torby profesjonalny aparat fotograficzny Nikona, dokładnie taki, jaki chciałbym mieć. Pstryknęła kilka zdjęć z różnych miejsc, pogadała jeszcze z nami, zapisała nasze imiona i schowała aparat.
– Ten gips to twardy musi być – powiedziała i nachyliła się, by go dotknąć. Nie protestowałem i z satysfakcją patrzyłem na Tima zza rozwianych włosów dziewczyny. Nie wiedzieć dlaczego zrobiło mu się wesoło. Może zrozumiał, że przesadził nieco z tą zazdrością. Zresztą do tego już nie wracaliśmy. W sumie to fajnie, że jest o mnie zazdrosny, to znaczy, że mu na mnie zależy – odkrywałem kolejną prawdę życiową. Do tej pory zazdrość znałem niejako z drugiej ręki, sam nikomu niczego nie zazdrościłem. Kolega dostał lepszy stopień? Mogłem się lepiej przygotować do sprawdzianu, proste. Kumple mają lepsze ciuchy? Zacznę zarabiać, to będę miał jeszcze lepsze od nich, mój ty Boże. Natomiast przeciw byciu obiektem zazdrości nie mogłem nic zaradzić.
– Jak myślisz, gdzie oni będą całą noc? Przecież knajpy czynne są chyba tylko do północy – zapytałem, gdy już nacieszyliśmy się wolną nocką. Pewnie nawet słyszeli, ale chwilowo mnie to nie martwiło.
– Piętro wyżej – odpowiedział spokojnie Tim i zachrupał czipsem. – Poinformować cię również, co będą robić? – zakończył jadowicie.
Nie musiał, choć tak naprawdę dopiero w tej chwili otworzyły mi się oczy. Ojciec i pani Lila? Jak to? Dlaczego? Przecież oni znają się dopiero od czterech dni? Poza tym ukłuła mnie zazdrość – aha, więc jest jeden – jeden – że ktoś będzie miał to, co ja przed kilkoma dniami. Wrażenia po epizodzie z ojcem nie minęły i nie zanosiło się, bym szybko miał o nich zapomnieć.
– Oczu nie masz? – ciągnął bezlitośnie Tim. – Przecież moja matka leci na twojego ojca, to jest oczywiste. Młody w szpitalu, to korzystają z dobrodziejstwa wolnej chaty. Przeszkadza ci to?
Przeszkadzało. Nie wyobrażałem sobie, żeby ojciec mógł tak po prostu z inną kobietą. Niewiele wiedziałem o życiu płciowym ojca, zresztą po co? Jednak myślałem, że jeśli to robi, to tylko z moją mamą. No raz zdarzyło mu się zew mną. Nigdy nie złapałem ich na uprawianiu miłości, a zresztą od jakiegoś czasu śpią w oddzielnych pokojach i pewnie już ich nie nakryję. Jak byłem mały, spali w jednym łóżku, takim podwójnym. Czyżby ich małżeństwo się kończyło? Wcale tego nie chciałem, a już najmniej zostać z samą matką. Ojciec niewiele lepszy, choć tu się wyraźnie poprawił. Może coś w tym jest, bo ostatnio głównie na siebie warczeli, aż się w domu zrobiło nieprzyjemnie. Najczęściej im schodziłem z drogi. No dobrze, a pani Lila? Nie sądziłem, że ma takie rzeczy w głowie, na mój gust zdecydowanie na taką nie wyglądała. Odpowiedzialna matka dwojga chłopców, dla której najważniejsze są jej pociechy, tak ją odebrałem. Zresztą zawsze mi się wydawało, że seks jest dla ludzi młodych, kiedy trzeba postarać się o potomstwo, później to wszystko mija. Kiedyś oglądałem taki program w telewizji, w którym mówili, że u kobiety często się to zdarza po urodzeniu.
– Nad czym tak myślisz? – zainteresował się Tim.
– No nad tym, że mój ojciec i twoja mama… Nie wydaje ci się, że to dziwne?
– Nie wydaje mi się, też są ludzie i mają swoje potrzeby. Lepiej wiedzieć z kim matka się zadaje niż nie.
Nie pierwszy raz zauważyłem, że jest pragmatyczny do szpiku kości. Fajne słowo, kiedyś nauczyciel nam wytłumaczył co to jest i od tego czasu należy do moich ulubionych.
– Tak, tylko, że mój starszy ma żonę. Nie chciałbym, abym nie oberwał rykoszetem…

Wtedy zaczęliśmy rozmawiać a rozmowa była bardzo poważna i pierwsza taka w moim życiu. Dużo się dowiedziałem o Timie, jego rodzinie, a on, na zasadzie wzajemności o mnie. Chłopak był bardzo bystrym obserwatorem a jego spostrzeżenia były nieraz zaskakujące. Dlaczego ja nie mam w Poznaniu takiego przyjaciela, z którym można i powygłupiać się i porozmawiać na praktycznie każdy temat? Z jednymi można o sporcie, z innymi – tych jest większość – o grach komputerowych i internecie, z innym moim kumplem, Kaziem, o matematyce, fizyce, czasem technice. Wyspecjalizowali się, cholera… Przerwaliśmy nasze konwersacje na kolację.
– Co robimy wieczorem? – zapytałem.
– Specjalnego wyboru nie ma, orżnę cię w szachy, jeśli nie masz nic przeciw. Chyba że chcesz, żeby cię jeszcze przewieźć, ale to w ostateczności, jeszcze mnie plecy bolą po poranku.
Nie chciałem go fatygować, sam też wolałem ciepło i przyjemną muzykę z radia.
Nie miałem nic przeciwko partyjce. Ciągle byłem lepszy, ale Tim w błyskawicznym tempie nabywał ogrania i już wcale nie musiałem wygrywać. Zajęliśmy swoje ulubione miejsca – ja na łóżku a Tim przy stole, bokiem do mnie, Tim ustawił figury, wylosowałem białe i rozpoczęliśmy. Oprócz samej gry cieszyłem oko widokiem myślącego Tima, uwielbiam patrzeć, jak się namyśla, jak tymi swoimi dużymi palcami gładzi czoło. Szkoda, że nie ma odstających uszu. W miarę jak toczyła się gra, mniej uwagi poświęcałem grze a więcej obserwowaniu chłopaka. Zaczęło mnie to podniecać, na co mój mały zareagował natychmiast.
– Czy na pewno chcesz tego skoczka na f3? – upewnił się.
– Tak.
– No to jest mat w trzech ruchach – powiedział i popatrzył się na mnie. Może z początku z politowaniem, ale nagle mina mu się zmieniła. Zobaczył to, co było dla niego przeznaczone.
– Gramy jeszcze?
– Zróbmy sobie przerwę – powiedziałem, wyprowadzony z równowagi szkolnym błędem. – Może w telewizji jest coś ciekawego.

– Słuchaj – zapytał spokojnie Tim, składając figury szachowe. – Co ty robisz, jak bardzo ci się chce? No, tak jak teraz? Przecież nie masz rąk. Tylko nie mów, że nic, bo pamiętam jeszcze, co się stało pod prysznicem.
Bezpośredniość tego pytania zaskoczyła mnie tak, że dobrą chwilę nie odezwałem się.
– No gipsem, a jak?
– Tym samym, który dajesz do macania każdego, kto cię o to poprosi? – zapytał złośliwie, choć oczka mu się zaświeciły a kąciki ust drgały jednoznacznie. No i czy on nie jest słodziutki?
– Nie mam innego.
– To już rozumiem, dlaczego jesteś taki czerwony w tym miejscu. I tak na gołe ciało?
– No pewnie, a jak myślisz, przez majtki niczego nie czuję.
Tim odstawił szachownicę na półkę, podszedł do łóżka i usiadł na wysokości moich piersi, zastanawiająco delikatnie jak na swoją masę i tyłek. Długo kontemplował widok, mnie oganiała fala podniecenia, gdy wyczułem w pobliżu ciepło jego ciała i ten charakterystyczny zapach.
– Teraz też ci się chce? – zapytał nieco zduszonym głosem.
– Mhm.
Najdelikatniej jak mógł przejechał mi ręką po kroczu. Po chwili powtórzył ruch w górę członka. Musiało mu się podobać, bo ręka stanęła w miejscu i delektowała się wraz z właścicielem moją sztywnością. Widać jednak był tego samego zdania co ja, że tkanina tylko przeszkadza w przyjemności, bo wkrótce zdobywcza ręka wśliznęła się w moje slipki. To było coś tak odmiennego od zabawy z gąbką, że aż się wzdrygnąłem.
– Mogę? – zapytał.
Zgodziłem się w ciemno. Nie wiem o co mu chodziło, myślałem, że chce go chwycić w ręce, ale nie, wyszarpnął niemal rękę z moich slipek i ostrożnym, niemal kocim ruchem pozbawił mnie łachów. Teraz miał wszystko niczym obiad na talerzu. I tak jak małe dziecko przed koszem ze słodyczami, patrzył się na swą zdobycz. Gdy już nacieszył się tym widokiem, ujął członek w palce i bawił się główką. Nie, nie walił mi konia, jak to się popularnie mówi, odciągnął mi napletek i wodził palcami wokół tego czerwonofioletowego wału. Byłem tak podniecony, że już nie wytrzymałem.
– Tim, kończę!
Nawet wiedział co zrobić, jął go pełną dłonią i ściskał tak długo aż śliski, lepki strumień pokrył mu wierzch dłoni. Sięgnął do kieszeni, wyjął plik chusteczek higienicznych i z równą troską i wprawą, z jaką zabawiał się moim prosiaczkiem, wytarł mi podbrzusze.
– Dobrze, a ty? – zapytałem z rozczarowaniem.
– Jakoś sobie poradzę – odparł. – Zwłaszcza że nie dam się traktować gipsem – wydawało się, że w tym momencie puścił do mnie oko.
– Wcale nie musisz – odpowiedziałem. – Po prostu pokaż mi się.
– Co chcesz zrobić? – zapytał niepewnie.
– Zobaczysz – odpowiedziałem nie wprowadzając go w szczegóły.

Nie musiałem długo czekać aż Tim uwolnił się z odzieży. Z niejakim wahaniem ściągnął slipy, ale prawie od razu przełamał się. Stanął nade mną na wysokości mojej miednicy.
– Podejdź bliżej, pod moją głowę – poprosiłem, obserwując go uważnie. Był zupełnie innego typu budowy, u mnie wszystko wisiało dość nisko i było schowane prawie pod uda, Tim miał swoje skarby o wiele bardziej eksponowane, co zresztą było widać również gdy nosił spodnie. Ciężko byłoby mu nosić jądra w nogawce spodni, u mnie nie ma z tym większego problemu. Tymczasem stanął nade mną a niezbyt długi choć gruby i ciemniejszy niż mój członek z odsłoniętym napletkiem dotykał mi nosa, pobudzając zapachem moje chwilowo przytępione zmysły. Zacząłem go drażnić językiem, od jąder, zupełnie innych niż moje, schowanych w grubej mosznie, porośniętej delikatnym, drażniącym język meszkiem. Tim nie początku przyjął te zaloty z przyjemnością, przez moment walczył z obrzydzeniem. Jednak gdy zrobiłem ostateczne natarcie, poddał się całkowicie.
– Możesz delikatniej? – szepnął. Cóż, on jest tu najważniejszy i musiałem zmienić bieg. Teraz ssałem go delikatnie, jak dziecko smoczek a on sapał, dyszał, wił się.
– Strzelam – powiedział i w ostatnim momencie udało mi się uwolnić od tego drąga, natomiast ucierpiała zarówno moja twarz jak i oko. Tim wręcz padł obok mnie i długo łapał oddech. Aż chciałem go przytulić, ale przecież nie zrobię tego gipsem.

Oczywiście zdobywanie Tima podnieciło mnie na nowo i tak zaczął się łańcuszek zbliżeń, który, z przerwami, trwał mniej więcej do jedenastej.
– Ale spać będziemy razem – zażądał Tim.
– No nie wiem – wyraziłem wątpliwość. – Jak to będzie wyglądało, jak ojciec zastanie nas rano w łóżku? – zapytałem.
– Mnie się wydaje, że zarówno matka, jak i wuj Robert doskonale wiedzą, że zastaną nas w łóżku.
– Wiesz, lepiej dmuchać na zimne. Proponuję nastawić budzik na piątą i ja wtedy pójdę spać do łóżka ojca. Może być?
– No dobra – powiedział Tim bez przekonania.
Leżeliśmy koło siebie, już bez głupich zabaw, za bardzo byliśmy zmęczeni. Jakie to wspaniałe uczucie, gdy ktoś taki jak Tim leży koło mnie. Chłonęliśmy bliskość, Tim głaskał mnie po twarzy, ja lizałem mu ucho. Nawet nie wiem, kiedy zasnęliśmy. O dziwo, na podmiankę nie zaspałem. Rozplątałem się z czułego objęcia, wstałem i udałem się do łóżka ojca.
Długo otwierałem te drzwi, klucz drżał mi w ręce, nie mogłem trafić. Znacznie łatwiej trafiałem przez całą noc w to cudowne miejsce w podbrzuszu Lilki. Byłem zmęczony, ale nie tylko, pod czaszką kłębiły mi się różne myśli. Co z chłopakami? Co się stało w nocy? Czy to już to, co myślę? W mroku pokoju oświetlonego mdłym światłem przydomowych latarni wyszukałem łóżko. Maciek spał sam. Ma plecach, z rozsuniętymi rękoma, niechlujnie przykryty kocem, którego połowa była na podłodze. Podszedłem do niego i poprawiłem nakrycie. On się uśmiechał! Dobra, a gdzie Tim? Długo nie musiałem szukać, spał skulony niemal w kłębek na moim łóżku. Na moim łóżku! Ale dlaczego? Czyżby się pożarli w nocy? Byłem święcie przekonany, że po niedawnych perypetiach z łóżkami chłopcy będą chcieli spać razem. W ewidentny sposób coś między nimi zaczynało iskrzyć, nie umieli na tyle się kamuflować, by było to niewidoczne. Ślepy by zauważył. Cholera, nawet nie dadzą mi się wyspać po ciężkiej nocy. Ile spaliśmy? Dwie godziny? Jeszcze bym się zdrzemnął kilka minut, dopiero siódma. Dobra, mam jeszcze kilka minut na sprawdzenie tego, co tu się działo. Najciszej jak mogłem zrobiłem przegląd pokoju i łazienki. Nic, czysto. Śmieci wyniesione, nowy worek w koszu. We wnęce kuchennej pomyte naczynia. Wszedłem do łazienki. Też wysprzątana. Sprawdziłem ręczniki, były jeszcze wilgotne, na wszelki wypadek przytknąłem jeden do nosa. Pachniał delikatnym, angielskim mydłem, którego używa Lila i synowie. Jeśli liczyłem, że znajdę jakiś ślad po tym, co działo się tu wieczorem, byłem srodze zawiedziony. Może rzeczywiście nadinterpretuję? Może to zwykła chłopięca przyjaźń, jakich masa w tym wieku?

Usiadłem przy stole i sięgnąłem po mojego elektronicznego papierosa. Tymczasem coś się ruszyło na łóżku Maćka, skrzypnęło i chłopiec uniósł się na łokciach.
– O, cześć, tata – powiedział spostrzegłszy mnie przy stole. – Gdzie Tim?
– Tam, gdzie nie powinien – odpowiedziałem. Całe szczęście, że nie widział mojego wzroku, bo rzuciłem w niego jednym z tych spojrzeń, które zabijają.
– Przepraszam cię, tato, było odwrotnie, ale tam jest ze złej strony ściana.
– Jak to ze złej strony – powiedziałem gniewnie. – Co jeszcze wymyślisz?
– No ze złej ze względu na moją rękę – mitygował się Maciej. – Lewa boli bardziej i wolę, żeby w nocy nie obijała się o ścianę, bo ile razy nią walnę, to budzę się z bólu.
– Usprawiedliwiony – uspokoiłem go. Słowo „przepraszam” w naszych ojcowsko-synowskich relacjach istniało tylko w jedną stronę. Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy. O ilu takich niby drobnych a irytujących rzeczach człowiek nie wie. Zwłaszcza że do niedawna mój syn dla mnie praktycznie nie istniał. Wiedziałem, że śpi dynamicznie, bo w dzieciństwie wypadał z łóżeczka i długo trzymaliśmy go w kojcu. Ale to było wtedy, kiedy byliśmy jeszcze rodziną, kiedy myślałem, że moje szczęście będzie trwać wiecznie. Nawet mi się zrobiło głupio w stosunku do Tima, który musiał spać w mojej pościeli, niczym sobie na to nie zasłużył. Trzeba następnym razem po prostu poprosić, żeby wziął własną kołdrę.

Pół godziny później zaczął się normalny poranny kierat. Tim przeprosił mnie, pewnie Maciek szepnął mu słówko. Obserwowałem uważnie krzątających się chłopaków. Nie dostrzegałem w nich jakiejś zmiany, czy to na lepsze czy na gorsze. Nie pokłócili się i to mnie uspokoiło. W łazience jak zwykle Maciej protestował, gdy Tim usiłował mu umyć zęby. Nawet wiedziałem dlaczego, Maciej ma nadwrażliwe dziąsła. Kilka razy widziałem jego zakrwawioną szczoteczkę do zębów, matka wysłała go do dentysty, który stwierdził, że poza zmianą szczotki na łagodniejszą nic się nie da zrobić. Szczoteczki z naturalnego włosia powoli wychodziły z użycia, a plastikowe nie nadawały się do niczego, jak to mówił Maciej, papier ścierny. Ile myśmy się nabiegali, by kupić takie, jakie trzeba! Jeden z tych momentów, kiedy bycie rodzicem ciąży ci najbardziej. Szczoteczki zajęły całe moje życie. Znałem wszystkie drogerie w Poznaniu, ich sprzedawcy mnie, ale nic dobrego z tego nie wynikło. Kupiłem je wreszcie dopiero w Szczecinie, gdzie byłem na jakiejś delegacji, i od razu trzydzieści siedem sztuk, wszystkie, które były w sklepie. Może, zanim się skończą, wymyślą jakieś lepsze. Ale za nic nie pozwolę, by moje dziecko nie myło zębów i zapowiedziałem Timowi, że ma nie reagować na protesty, a jak trzeba będzie tom nawet przylać. Oczywiście do tego nigdy nie dojdzie, choć Maciek już kilka razy w skórę dostał, oczywiście ode mnie. Choć nie, nie uważam bicia za uniwersalny środek wychowawczy, jeśli o to chodzi.

Po śniadaniu pojechałem na stok z Timem. Postanowiliśmy z Lilką, że „zamienimy się” na ten dzień dzieciakami. Ona czuła, że nadchodzą jej damskie dni, poza tym dalej przejmowała się chorobą Sama i pół poranka usiłowała dodzwonić się do szpitala, mnie było wszystko jedno. Chłopcy naturalnie protestowali, nie wiedząc, że tylko utwierdzają nas w podjętej decyzji. Jak to mawiają? Jak kocha to poczeka. Co za ironia… Tim przyjął wyrok jak to Tim, niewzruszony, choć widać, że nie był mu w smak.
– Maciej, kupić ci coś na mieście? – zapytał, gdy ubrany w skafander i z nartami pod pachą szedł do drzwi.
– No te drożdżówki co wczoraj, smaczne były – odpowiedział mój syn. – Oddam ci pieniądze, jak będę w pokoju – dodał, jako że byliśmy u Lilki na górze.
– Nic mi nie będziesz oddawał – powiedział zdecydowanie Tim.

Przebijając się przez zatłoczoną Szklarską, myślałem cały czas o wczorajszej nocy. Nie wiem, czy seks kiedykolwiek w życiu sprawiał mi tyle radości co właśnie wczoraj. Z moją żoną było od stosunku do stosunku, kiedy jeszcze robiliśmy te rzeczy, w końcu nie śpimy już ze sobą od dobrych dwóch lat. Było czysto podręcznikowo – mogliby to pokazywać w charakterze wzorca najbardziej typowego seksu na kuli ziemskiej. Krótka gra wstępna, niemal mechaniczna, najczęściej rękoma, pozycja „po Bożemu”, wejście, tarcie, wytrysk, orgazm, wyjście. Wszystko według tej rutyny przez trzynaście lat. A Lilka… Lilka to był wulkan. Na dole, na górze, z boku, między udami, na jeźdźca… Był moment, naprawdę, że myślałem, że zmiażdży mi fiuta, jeśli do tego nie doszło to chyba tylko dlatego, że wiedziała, że działałaby na własną niekorzyść. Ile razy doszedłem? Sześć? Siedem? Chyba po trzecim razie urwał mi się rachunek. Czy to takie ważne? Może i skończyłoby się wcześniej, ale później podniecało mnie nie to, że jestem z kobietą, a to, że jestem właśnie z nią. W tamtym momencie nie zamieniłbym ją na żadną inną. Może jestem zakochany?
– Wujku, uwaga! – głos Tima przywołał mnie do rzeczywistości. – Może jednak lepiej jechać po jezdni niż po chodniku?
Tak mocno zatopiłem się we własnych myślach, że nie zauważyłem, że auto spycha na pobocze. Zmęczenie, otępienie po wczorajszym, brak porannej kawy brały na mnie grupowy odwet.
– Wyskoczymy gdzieś na kawę? – zaproponowałem. – Coś nieszczególnie się dzisiaj czuję.
Tim nie widział przeszkód. Ciekawe, czy się domyślają, co ich rodzice wyprawiali przez cały wieczór? Maciek jest bystry, pewnie szybko na to wpadł. Wszystko jedno, tak długo jest dobrze, póki nie wygada się przed starą. Nie chciałbym wtedy być w jego skórze, o nie… Własnej również nie. W każdym razie zaparkowałem przed Biedronką i wyszliśmy na poszukiwanie życiodajnego napoju. Tim zresztą też wyglądał na takiego, który jej potrzebuje. Może rzeczywiście ta ich noc nie była tak niewinna, jak myślałem?

– Lubisz swoją mamę? – zapytałem, gdy elegancko ubrana kelnerka z niewielkimi piersiami postawiła na stoliku dwie parujące filiżanki i białe, smukłe pojemniczki ze śmietaną.
– Czemu nie? – odpowiedział Tim słodząc kawę. – Jak każda mama, trochę pokrzyczy, nieraz jest nieprzyjemna, ale tak naprawdę bardzo ją, kochamy. Sam też, choć udaje, że jest inaczej.
Z chęcią zapytałbym, czy matka ma jakiegoś faceta, ale właśnie tego nie wolno mi było zrobić, najprostsza droga do przepieprzenia tego wszystkiego, co właśnie zaczęło się między nami budować. Trochę liczyłem na Tima i tę rozmowę, ale Tim to nie Maciek, któremu wystarczy tylko nadać temat, a on potoczy się jak otoczak ze stromej górki. Tim odpowiadał na pytania, ściśle, precyzyjnie i do bólu trzymał się tematu. Jeśli chciałbym od niego cokolwiek wyciągnąć, musiałbym pytać bezpośrednio. Ciekawe, czy w rozmowie z Maciejem też jest taki przewidywalny? A może Maćkowi się właśnie to podoba? Rozmowa nam się nie kleiła, bo o co tu pytać? Przywołałem kelnerkę, zapłaciłem, nawet dałem napiwek, a co, głównie zresztą za te piersi, czego nie musiała wiedzieć, i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
– Muszę do toalety – powiedział Tim i po jego minie poznałem, że nie ma żartów, do stoku nie wytrzyma.
– Dobrze, bo i mnie też się chce – odpowiedziałem.
Weszliśmy do wściekle oświetlonego pomieszczenia ze złoconymi klamkami i pachnącego jakimś fikuśnym detergentem, z dwoma pisuarami i jedną kabiną. Ustawiliśmy się obaj przy ceramicznych pojemnikach i zajęliśmy rozporkami. Z ciekawości zezowałem w lewą stronę. Nie, nie miałem niczego złego na myśli, chciałem tylko zobaczyć, co przypadło w udziale Maćkowi, jeśli oczywiście moje domysły są prawdziwe. Członek chłopca był w częściowym wzwodzie, co samo w sobie nie było niczym dziwnym, w jego wieku to nic nadzwyczajnego, zwłaszcza jak si≥ę długo siedzi. Pamiętam własne zmagania, bywały momenty, kiedy kilka dni chodziłem ze sztywnym i to wcale nie dlatego, że myślałem o świństwach. Myślałem oczywiście, każdy facet myśli, ale przecież nie cały czas. Był to może niekoniecznie długi, ale jednak porządny kawał mięsa o dość intensywnym zabarwieniu, jakby opalony. Już oczyma wyobraźni widziałem, jak rozsadza Maćka od tyłu. Tim wcale się nie krył, nic nie zasłaniał, narzędzie było widoczne prawie po same włoski, bo chyba już ma. Sam tytułem rewanżu nie zasłaniałem swojego zmaltretowanego wczorajszą nocą malucha. A niech patrzy, co mi szkodzi? Jeśli potwierdzą się moje przypuszczenia, kiedyś i tak zobaczy.

Tymczasem Tim niedbale, bez szacunku dla tak ważnego organu strząsnął ostatnie kropelki i jakoś tak śmiesznie, bokiem, wcisnął malucha do rozporka. Widać, że nie wychowywał go mężczyzna, ja nauczyłem Maćka jak chować siusiaka w gatki chyba w wieku pięciu lat, to znaczy Maciej miał tyle. Nie wtykać w pośpiechu, a spokojnie, wolno umieścić go tak, aby miał wygodnie, najlepiej w zwisie i zadbać o trochę luzu. Chciałem rzucić jakąś uwagę, ale nie wypadało, choć w końcu to Maciej ma z niego korzystać, prawda? Można powiedzieć, że zadziałałbym w interesie swojego syna. Może nawet i powiedziałbym Timowi, gdyby nie niebezpieczeństwo, że doniesie Lilce. To byłoby co najmniej niepożądane. Z drugiej strony, jest widoczne jak na dłoni, że chłopak nie ma ojca; kto niby miał go tego nauczyć? Nawet najbardziej wyzwolona matka nie nauczy syna chować siusiaka w majtki, to musi zrobić ktoś, kto wie, jak się tym narzędziem posługiwać i ma w tym sporo praktyki. To tak jakby facet uczył córkę, jak dbać o cycki, o innych narządach nie wspomnę. Korzystam, owszem, nawet z przyjemnością, ale szczegóły zostawiam najbardziej zainteresowanym.
– Ręce – przypomniał mi Tim, kiedy zmierzałem już do drzwi w poczuciu dobrze wykonanego sikania. Chyba każdy lubi tę ulgę, tylko nikt nie powie tego głośno.
– Racja – odpowiedziałem i posłusznie poczłapałem do zlewu z drugiej strony pomieszczenia, pod oknami. Czegoś go jednak nauczono i było to typowe macierzyńskie wychowanie. Wątpię, by każdy facet zwracał uwagę na mycie rąk po skorzystaniu z toalety. Wielu ma to głęboko w nosie, wystarczy wejść do pierwszego z brzegu publicznego ustępu. A później tę samą rękę podają na przywitanie, dłubią nią w nosie, dotykają pieniędzy… Maćkowi zdarza się nie umyć rąk, pozostaje nadzieja, że przy tym porządnym Timie nabierze nieco więcej ogłady.
Po solidnej porcji zjeżdżania wracaliśmy do domu. Jakąś część drogi mój umysł zaprzątał siusiak Tima. Złapałem się na myśleniu o tym, żeby zaciągnąć chłopaka do sauny i popatrzeć się na to i owo. Nawet nie samemu, a z Maćkiem. Tyle że sauna w gipsie to pomysł najgorszy z możliwych i grozi nieobliczalnymi konsekwencjami. Czyżbym na starość zmieniał orientację? Chyba nie, bo ostatnia noc udowodniła, że ciało kobiety jest tym, co kocham i uważam za słuszne. Ale czy jedyne? Prowadząc wóz popatrzyłem ukradkiem na siedzącego obok Tima i jego wybrzuszenie. Częściowo już wiedziałem, co się kryje za spodniami, jednak nie miałbym nic przeciw temu, by zobaczyć jeszcze więcej. Poczułem znajome piknięcie w kroku, nieomylny sygnał tego, że coś jest na rzeczy. Ciekawe, co się przy tym odczuwa? Ciekawe, co czuł Maciek? Złapałem się na tym, że mu w jakimś sensie zazdroszczę. Może dlatego, że nie mam dostępu do ich tajemnicy. Tamten wieczór, kiedy nieopatrznie zgodziłem się pomóc mu własną ręką, okazał się w pewnym stopniu przełomowy. Seksualność mojego syna przestała mi być obojętna. Ciekawe, Jak to zrobił Tim? Co zrobili? Wszedł w niego, czy tylko pobawili się wackami? Na miłość oralną oni są przecież za młodzi, takie rzeczy poznaje się dopiero później. Czy Maciejowi było fajniej niż ze mną? Bo ze mną było mu fajnie, widziałem to, rozkoszował się każdą chwilą, co teraz mnie bardziej martwiło niż cieszyło.
– Wujku, dobrze się czujesz? – zapytał Tim, a jego głos przepełniony był troską. Nie myśleć o tym, nie myśleć… Ale prościej powiedzieć niż wykonać. To wszystko drażniło mnie tak, jakbym świeżą ranę polewał osoloną wodą. Cholera, po co jechałem do tej Szklarskiej, zostałbym w Poznaniu, byłby spokój. No, po raz kolejny pożarłbym się z teściową, co już nie robiło wrażenia ani na niej ani na mnie.
– No, tak sobie – odpowiedziałem. – A jeszcze po południu jedziemy do Jeleniej Góry do Sama. Pojedziecie z nami?
– Eee – mruknął Tim. – Ja się za nim nie stęskniłem, wręcz przeciwnie, chcę od niego odpocząć. Zostanę z Maćkiem i może pojedziemy do miasta.
Pojedziemy? No jasne, przecież kupił mu sanki. Sposób, w jaki dba o mojego syna wzruszył mnie, starego gruboskórnego dziada.
– Jak chcecie – odpowiedziałem i skupiłem się na parkowaniu.
– Pamiętaj o drożdżówkach – przypomniał Tim.
Chyba ta uwaga przekonała mnie ostatecznie co tu jest naprawdę grane.

– To wszystko? – zapytałem, kiedy mieliśmy z Lilką zejść do samochodu. Popatrzyła na mnie i pomyślała chwilę.
– Tak… To znaczy nie do końca, Sam prosił, abym zabrała jego laptop.
– Po co mu laptop? – zdziwiłem się. – Przecież na tej kartce, którą dostaliśmy w recepcji, wyraźnie jest napisane, że dzieciom nie wolno zostawiać żadnego sprzętu elektronicznego i że szpital nie bierze w takich przypadkach odpowiedzialności za ewentualne straty.
– Tak, wiem – powiedziała Lila otwierając szafkę Sama – ale on mówił, że chce tylko coś sprawdzić i będziemy mogli go wziąć z powrotem.
Sądziłem, że nie powinna ulegać szczeniakowi, ale wolałem po raz kolejny dziś siedzieć cicho. Tymczasem Lila dzielnie grzebała w rzeczach syna.
– Że też on ciągle musi mieć taki bałagan – wściekała się układając rzeczy na kupkę.
– Lila, w takim tempie to my stąd w ogóle nie wyjedziemy… – popędziłem ją
– Zaraz, już chyba mam – powiedziała z satysfakcją. – Znaleźć coś w rzeczach tego dzieciaka to trzeba być chyba jasnowidzem – stwierdziła tryumfalnie dzierżąc w ręce mały laptop. – Tylko to złożę na kupę i będziemy mogli jechać.

Całą wizytę siedziałem z boku, nie angażując się za bardzo w rozmowę. O czym mielibyśmy ze sobą rozmawiać? Owszem, powygłupiałem się z nim trochę, ale przecież nie dla niego, ale by obłaskawić nieco Lilę. Lubiłem tego chłopaka i w tym samym momencie właściwie mnie nie interesował. Był żywy, wesoły i to wszystko. Dzieci w wieku dziesięciu, czy jedenastu lat często takie są. Na razie dostał po uszach od matki za skargę pielęgniarki, ale niespecjalnie zrobiła na nim wrażenie.
– A bo mi się nudzi – odpowiedział. – A tu są fajni ludzie. Wiesz mama, że tu leży chłopak, który został pobity przez groźnych bandytów a później przez policję? Bo mówi, że policjanci są w zmowie z tymi bandytami.
– Ciekawe, w jakim języku ci to powiedział…
– Po angielsku – zaperzył się Sam. – Tu wiele osób mówi po angielsku, oczywiście oprócz pielęgniarek, to znaczy jedna mówi, ale niestety ta najgorsza. Ona wygląda tak, jakby miała ręce umazana we krwi po łokcie.
No nieźle… Całkiem wesoły jest ten dzieciak i, jak na swój wiek, niesłychanie rezolutny. Jeśli on taką prawdę wyciągnął od pacjenta po zaledwie jednym dniu…
– Sam, obawiam się, że resztę opowiesz nam innym razem, bo już się robi późno – Lila wymownie popatrzyła na zegarek.
– Dobra, ale jeszcze chciałem porozmawiać z wujkiem Robertem. Bez świadków – dodał z naciskiem.
– Może następnym razem? – ucięła Lila. – My naprawdę już musimy jechać.
– Lila, daj mu z nim pogadać – przerwałem, mając w pamięci naszą wczorajszą rozmowę, kiedy opowiadał mi o swoich intymnych problemach, o których za żadne skarby nie opowiedziałby matce. Jak się okazało, wysłuchałem go jak najbardziej słusznie i bardzo to ułatwiło w podjęciu diagnozy. Może tym razem jest coś równie ważnego? Można spróbować, piętnaście minut nas nie zbawi.
– Lila, daj nam pogadać, idź do samochodu, wypij kawę w bufecie, cokolwiek. Kup mi zresztą też – dodałem. Tamta poprzednia już dawno przestała działać.
– Może masz rację – powiedziała po namyśle, chwyciła laptop i skierowała się do drzwi.
– Ale laptop będzie mi potrzebny do tej rozmowy, zostaw go – poprosił Sam.

– Tak, Tim spotyka się ze starszymi mężczyznami – powtórzył Sam widząc mój osłupiały wzrok.
– Znasz ich?
– Nie, ale mam zdjęcia. Na wszelki wypadek zrobiłem – powiedział wklepując jakieś długie i skomplikowane hasło do komputera. Po chwili zaczął myszkować w długich katalogach. Siedziałem obok niego i patrzyłem w napięciu.
– O tu, widzisz.
Popatrzyłem. Na zdjęciu widniał starszy mężczyzna i Tim, sfotografowani od tyłu, ale chłopca dało się poznać po charakterystycznej sylwetce. Była robiona w jakimś pomieszczeniu, które nie za dobrze wyszło, w tle było coś, co mogło być pustymi półkami w jakimś sklepie.
– To żaden dowód – powiedziałem, choć dusza mówiła mi co innego. – To może być wujek, nauczyciel, dosłownie każdy.
– Ale on go obejmuje, widzisz wyraźnie. Później go klepał po tyłku, tylko tego nie udało mi się już wychwycić. Zresztą to nie jedyne zdjęcie – dodał i znów zagłębił się w komputerowym katalogu i pokazał mi jeszcze kilkanaście. Na większości z nich był Tim w towarzystwie jakichś mężczyzn, w różnych sytuacjach, w parku, jakimś ogrodzie, w pomieszczeniach. Większość z tych mężczyzn to byli starsi panowie, tak od pięćdziesiątki w górę. To już było zbyt wiele, by mogło być przypadkiem. Na niektórych fotkach dało się rozpoznać twarze, inne były robione z tyłu i z ukrycia. Zebrać taki materiał to była jednak ciężka praca.
– No dobra – powiedziałem usiłując udawać obojętnego, choć zaczęły we mnie kiełkować pierwsze wątpliwości. – Ale to są tylko zdjęcia, może zmontowane, niespecjalnie się na tym znam. Masz jeszcze jakieś inne dowody?
Sam popatrzył się na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
– Tim jest prawdopodobnie chory na jedną z tych wstrętnych chorób, których się dostaje, wie pan po czym – powiedział i chrząknął znacząco.
Nawet nie wiem, co sobie w tym momencie pomyślałem. Zdaje się, że strach przesłonił mi zdolność myślenia. Strach o syna.
– A skąd to wiesz? – zapytałem starając by zabrzmiało to neutralnie. W rzeczywistości chciałem to wykrzyczeć potrząsając małym.
– Kiedyś jak się kąpaliśmy, widziałem na jego ciele fioletowe plamy. Wyglądało to niesamowicie groźnie. Jakieś pęcherze czy coś…
– Kiedy to było?
– Jakieś pół roku temu. Później mu to zeszło, ale po tych pęcherzach zostały mu ślady. Niech pan obejrzy go, ma w okolicy pępka. Ale na internecie czytałem, że te plamy schodzą, co nie znaczy, że jest już wyleczony. Bakterie czy inne świństwa dalej siedzą w człowieku, no nie? – zakończył.

– Mów, co ci jest – powiedziała Lila, gdy przeżuwałem resztki tej rozmowy, Jeśli to prawda to Maciek jest w niebezpieczeństwie. Popatrzyłem na drogę. Znak informował, że za dwieście metrów będzie jakaś restauracja.
– Myślę, Lila, ze będziemy musieli poważnie porozmawiać – odpowiedziałem skręcając do lokalu.
– Co to są za ludzie? – nacierała matka. – Słucham?
– Jacy ludzie, mamo? Młody nagadał głupot a wyście w to uwierzyli.
– Bzdura – przerwała gniewnie. – To nie była jedna czy dwie osoby a kilkanaście. W różnych miejscach, jeśli o to chodzi. Teraz wiem, co robisz popołudniami, kiedy mnie nie ma w domu. Łazisz z jakimiś starymi dziadami – krzyczała z furią.
Choć nie lubię płakać, to łzy same cisnęły mi się do oczu. A nie lubię płakać dlatego, że płaczem niczego nie da się załatwić, to znaczy w przypadku chłopaków. Z dziewczynami jest nieco inaczej. Coś jej się nie spodoba – i już w bek i ryk, a później łazi taka pół dnia z podkrążonymi oczyma. Tak, to robi wrażenie. A płaczący mężczyzna? Wywołuje raczej uśmiech politowania niż współczucie. Dlatego nigdy nie płaczę. Teraz nie mogłem temu zapobiec i, tak, żeby matka nie widziała, ocierałem płynące łzy rękawem. O nie, nie dam jej tej satysfakcji.
– No słucham! Odezwiesz się wreszcie czy nie? W czwartek dwa tygodnie temu, kiedy wróciłeś po siódmej, nawet po mnie, co robiłeś? U kogo byłeś? Tylko broń cię Boże kłamać, ja to wszystko sprawdzę.
– W bibliotece, przecież mówiłem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Tamtego dnia po wysprzątaniu piekarni pojechałem wymienić książki, bo już przysłali upomnienie na moją apkę biblioteczną. Matka z reguły wraca po mnie, pracę kończy o piątej a pracuje w Weston-super-Mare, więc marnuje ponad pół godziny na dojazd. Wtedy po drodze z biblioteki spotkałem kumpla, Pete’a, ale nie musi o tym wiedzieć, zwłaszcza że nie jest to znajomość z tych, którymi można by się pochwalić. Pete kradnie w sklepach, pali marihuanę, pije alkohol i już dwa razy wyrzucali go ze szkoły. Matka to wie, mógłbym sobie tylko zaszkodzić.
– Bibliotekę zamykają o szóstej. Wystarczająco dużo czasu, by zrobić coś, czego nie powinieneś. Czekaj, skończy się to chodzenie. Będę cię rozliczała z każdej sekundy. Z każdej sekundy, rozumiesz? – krzyknęła niemal histerycznie. A zaraz przyniesiesz mi swój laptop i przejrzę twoją pocztę i zdjęcia.
Tego się akurat nie bałem, ale nie zamierzałem jej pokazywać dla zasady. Nie jej sprawa. Nie miałem ani pornografii, bo po co, tak naprawdę seks interesował mnie od momentu spotkania Macieja, ani żadnych innych zakazanych obrazków, na koncie fejsbuka miałem głównie kolegów i koleżanki ze szkoły, kilku znajomych z forów historycznych. Chyba zwykłe znajomości, które ma każdy.
– Ja ci w twoich rzeczach nie grzebię – powiedziałem dbając, by zabrzmiało to możliwie mściwie.
– Tylko byś spróbował. Nie masz nic do gadania.
– Nie pokażę laptopa i przestań mnie o to prosić. Moje rzeczy są moje i tobie nic to tego.
Siarczyste uderzenie w twarz, po którym policzek jeszcze długo pozostał czerwony. Co ona chciała tym osiągnąć? Przecież nawet jeśli do tego momentu jakieś szanse na zobaczenie mojego laptopa istniały, powiedzmy, dwudziestoprocentowe, w ciągu ułamka sekundy spadły do zera. Jak również szanse na to, że się do niej odezwę. O nie, w taki sposób nie będziemy ze sobą rozmawiać. Prawda, że jeszcze matki nie widziałem w takim amoku, ale przecież nic jej nie usprawiedliwia. Nawet jeśli puszczałbym się z połową miasta, można to załatwić zupełnie inaczej, prawda? Spokojnie, rozważnie. A ona po prostu histeryzuje.
– Jeszcze jedno. Co to za strupy, krosty i czerwone plamy, o których mówił Sam? Skąd to masz?
Minutę temu jeszcze bym jej powiedział, niestety, teraz nie było to możliwe. Nie tylko dlatego, że postanowiłem się do niej nie odzywać. Podejrzewam, że głos by mi się łamał i w końcu bym się rozryczał. Nie, do tego nie mogłem dopuścić. Nie będę się przed nią ośmieszał. Kim dla niej jestem, skoro bije mnie w twarz jak ostatnią szmatę? A wytłumaczenie tej rzekomej zagadki było niesamowicie proste. Jakieś pół roku temu przyniosłem sobie gorącą herbatę do pokoju i ustawiłem ją przy komputerze. Zadzwoniła komórka, odebrałem ją zapominając, że właśnie się ładuje. Kabel zahaczył o szklankę, a ta przewróciła się i gorący płyn wylał mi się na brzuch i poniżej. Matki akurat nie było w domu, poszła z Samem do jakiejś znajomej albo na zakupy, jeden pies. Nie mogąc liczyć na pomoc, ściągnąłem natychmiast ciuchy, ale było już za późno, zwłaszcza że oparzone miejsca wściekle bolały i piekły. Poparzyłem sobie okolice pępka, członek, lewe jądro i lewe udo. Przemyłem wodą, ale piekło dalej. Przerzuciłem zawartość domowej apteczki i znalazłem jakiś środek na oparzenia, wściekle fioletowy. Niewiele pomógł, na oparzeniach powstały bąble, później pękały, co też nie było przyjemne. Matce nie mówiłem, bo musiałbym jej co nieco pokazać, co nie wchodziło w grę. Jeśli ktoś może w tym miejscu mnie oglądać, to tylko Maciek, a i to nie zawsze. Ah, racja, wczoraj widział mnie wujek Robert, ale to się nie liczy. Trochę dziwnie się patrzył, czyżby też był zainteresowany? Zwłaszcza że niespecjalnie krył się ze swoim. Może to jakiś sposób podrywu? Ja patrzyłem na niego raczej jak na miejsce, z którego swój początek brał Maciek, nie podniecił mnie jakoś specjalnie. Zresztą, zapewne w przeciwieństwie do mojej matki, nie uważam, by wujek Robert był specjalnie apetyczny. Co innego Maciej…
– A może mi powiesz, dlaczego miałeś kiedyś zakrwawione majtki? Sama widziałam, tym razem nie da się zwalić na Sama.
O jakich zakrwawionych majtkach ona mówi? Nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć. Owszem, na niektórych były plamy ze spermy, bo niestety czasem wydostawała się ze mnie bez mojego czynnego udziału. Zdaje się, że to się nazywa polucje. No i na początku była przeźroczysta, może raz z krwią, a od kilku tygodni już jest kremowobiała. Może to o tamte plamy jej chodzi? Trudno mi było dociec, bo nawet nie pamiętam, jak te gacie wyglądały, nie nabijam sobie głowy bzdurami. Bardziej pamiętam to rdzawe nasienie na moim brzuchu. Przecież nie będę sobie nabijał głowy bzdurami…
– I żadnych spotkań z Maciejem, zrozumiałeś? Nie do momentu, kiedy będą znane wyniki testów, a i później wątpliwe. Nie pozwolę, byś krzywdził niewinnego człowieka, rozumiesz? Tyle co go nakarmisz i to wszystko. To nie zajmuje więcej niż piętnaście minut, z zegarkiem w ręku piętnaście po ósmej widzę cię w pokoju. No co się tak na mnie patrzysz? Jutro zrobię ci testy na kiłę i HIV. Cholera wie, czym cię te dziady zaraziły.

Ona naprawdę myśli, że pojadę na te testy? Ciekawe, jak to będzie wyglądało. Pójdzie do lekarza i powie „mój syn gzi się z jakimiś starymi dziadami i ma syfa?” W tym stanie mogłaby to zrobić. Jedno wiem, nie będzie mnie oszczędzała, gdziekolwiek pójdzie i z kimkolwiek będzie rozmawiać. Nie, na taką podłość na pewno nie zasłużyłem. Coś mi się lęgło w głowie, ale jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. W każdym razie zobaczy te wyniki jak świnia niebo. Na razie wysłuchałem, co miała do powiedzenia i poszliśmy na kolację, gdzie pomysł, mi się krystalizował. Nasz pierwszy milczący posiłek, bom żadne z nas się nie odezwało.

– Dziś sam nakarmię syna, nie będę ci zabierał czasu – powiedział wuj Robert, kiedy poszedłem po tacę.
– Ale ja bardzo proszę… Nic mu przecież nie zrobię – powiedziałem i patrzyłem na niego błagalnie. Widziałem, jak się łamie. W przeciwieństwie do mojej matki nie był aż tak czytelny, jednak było widać, że myśli i że, w przeciwieństwie do mojej rozhisteryzowanej matki, sytuacja wcale nie jest taka jednoznaczna.
– No dobrze – powiedział po namyśle. – Nakarmić go możesz, ale wolałbym, żebyście jednak wieczór spędzili oddzielnie.
Nie zabrzmiało to przyjemnie, ale było do jakiegoś stopnia akceptowalne. Mnie ciekawiło, dlaczego oboje uwierzyli w ten stek bzdur. Możliwe, że jest jeszcze coś, o czym nie wiem i co trzymają jako przysłowiowego asa atutowego w rękawie. Nieważne. Na razie liczy się tylko Maciej i tylko o tym myślałem. Odniosłem pierwsze zwycięstwo i to mnie w jakimś sensie cieszyło. Może rzeczywiście się poukłada? Na razie czeka mnie spotkanie z Maciejem i tu jest wielka niewiadoma. Bałem się tego spotkania bardziej niż histerii matki i badań razem wziętych. Czy on uwierzył w te brednie? Bo jeśli tak to będzie koniec. Będę mógł wziąć sznur i się powiesić. Nie, wiem co zrobię. Drugiego dnia naszego pobytu, dzień przed tym, jak poznałem Maćka, wjeżdżaliśmy kolejką na Szrenicę. Ale nie narciarską, zwykłym wyciągiem dla turystów, takim z przesiadką po drodze. Jeszcze przed szczytem kolejka przejeżdża nad takimi groźnymi skałami. Po prostu pojadę tam i rzucę się z krzesełka. Takie wypadki się zdarzają, widziałem niedawno w telewizji taki film, że facet z obsługi tego geszeftu nie sprawdził, czy na wyciągu są jeszcze ludzie, zatrzymał, a oni siedzieli przez całą noc i po kolei spadali, tylko taka laska się uratowała. Nikt nie będzie myślał o samobójcy, nie będzie szumu, gazet, niczego. Najważniejsze, że nie ucierpi na tym Maciej.

Serce mi biło oszalałe, kiedy szedłem na górę z tacą. Mało się nie potknąłem na schodach, w ustach czułem ogromną suchość.
– Piętnaście minut i ani sekundy więcej – powiedziała zimno matka, gdy odwracałem się z tacą w kierunku korytarza. W ogóle cud, że nie wywaliłem się po drodze, ręce mi się trzęsły tak, że zupa z miseczki rozlała się po tacy. Z ledwością ją doniosłem.
Na mój widok Maciej drgnął lekko, powiedział „cześć” i uśmiechnął się. Zatem nie jest źle. Chciałem z nim pogadać, jednak nie chciałem, by było to przy wujku. Nie miałbym po prostu nic do powiedzenia. Spokojnie odłożyłem tacę na stół i rozpocząłem karmienie. Po jego oczach widziałem, że płakał. Mnie się udało na sucho, jemu nie. Karmiłem go w milczeniu, gdzieś w tle grał telewizor i krzątał się ojciec, jednak miał cały czas na nas oko. Przy którymś z kolei kęsie chleba z kiełbasą tak dyskretnie jak tylko się da pogłaskałem go po policzku. Nie odrzucił gestu i widziałem, że mu się podobał. Zatem nie jest tak źle, jak sobie wyobrażałem. Gdy już kończyliśmy posiłek, Maciej puścił do mnie oko. Co chciał mi przez to powiedzieć? Posiedziałbym jeszcze chwilę, ale mój czas kończył się nieubłaganie. Wstałem od stołu i w niewidoczny dla wujka Roberta sposób chwyciłem Maćka za udo.
– Mam nadzieję, że to się jakoś wyjaśni – powiedział mi przy drzwiach Robert – i nie załamuj się – powiedział poklepując mnie po ramieniu. – Na razie jednak sam rozumiesz, sytuacja wygląda mocno nieciekawie. Zwłaszcza twoja mama jest bardzo zdenerwowana. No, zmykaj – powiedział patrząc na zegarek.
Ach, żeby tak w spokoju porozmawiać z wujkiem Robertem. Wydaje się, że ten facet potrafi nosić głowę na karku. Problem moim zdaniem polegał na tym, że prawdopodobnie podkochiwał się w mojej mamie i bal się jej w jakikolwiek sposób narazić. To podpytywanie, co myślę o mojej mamie… Ot, co kobiety potrafią zrobić z człowiekiem, nawet tak rozsądnym jak wuj Robert. Chwilowo nie mogłem liczyć więc na żadną rozmowę.
– Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę – oznajmiła matka. Od mojego pobytu u Maćka minął może kwadrans, nie więcej. Stała przed lustrem w toalecie i pindrzyła się. Pewnie idzie na randkę. – A żeby ci głupoty nie przychodziły do głowy, będziesz zamknięty w pokoju. Przynajmniej będę pewna, że nie będziesz się włóczyć.
Zdaje się, że drgnąłem. Istotnie drzwi w naszym pokoju miały dwa zamki w tym jeden taki, który można zamknąć od zewnątrz tak, by nie można było ich otworzyć od środka. Nie widziałem takiego rozwiązania w Anglii, widocznie to typowo polski patent. Mam do pokoju klucze, ale w tym wypadku były zupełnie bezużyteczne. Niestety, nie był to jeden z tych nowoczesnych hoteli z drzwiami otwieranymi na kartę. Pies z tym, bardziej mnie zabolał ten totalny brak zaufania, to poniżenie. Jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie zaznałem. Matka zdawała się czerpać z tego jakąś sadystyczną przyjemność. Jeszcze nigdy nikt mnie do tego stopnia nie zgnoił i do tego za darmo.
Gdy tylko drzwi za matką się zamknęły, rzuciłem się na łóżko i zacząłem płakać, chyba po raz pierwszy od czasu, kiedy byłem w klasie przedszkolnej. Myślałem, że coś pomoże, ale nie, tylko się coraz bardziej rozkręcałem. Zupełnie nie wiem ile to trwało, straciłem poczucie czasu. Długo musiałem się uspokajać. Włączyłem telewizor,jakiś niski starszy człowieczej mówił do zgromadzonych, że prawda jest tuż tuż i że niedługo ją odkryją. Nie wiem, kto to był, nie znam się na polskiej polityce zupełnie, ale pewnie ktoś ważny. Po twarzy widziałem, że czuje się jeszcze ważniejszy i że kłamie. Nie wiem na jaki temat, ale łgał jak najęty. Cały czas uciekał spojrzeniem od tego tłumu, jak by się bał popatrzeć im prosto w oczy. I nagle olśniło mnie. Przecież moja matka unikała mojego wzroku na tyle, na ile mogła. Dokładnie jak ten śmieszny wrzeszczący człowieczek. Czyżby czule, że coś jest nie tak? Dobra, ugryźmy sprawę z innej strony. Załóżmy, że widzę takie zdjęcia z Maciejem. Co robię? Biorę go do siebie, żeby się wytłumaczył. Pytam, co to za ludzie. A matka przecież tych zdjęć nie widziała, przynajmniej na to wygląda. Rany na ciele? Przecież ludzie się kaleczą, chorują na różne wysypki i podobne. Niekoniecznie od razu na kiłę. No dobra, ale ona przecież chce to sprawdzić… Była też choroba przenoszona drogą płciową, która objawiała się wysiękami z cewki moczowej, uczyli mnie tego w szkole. Jak się nazywała? Rzeżączka, czy jakoś podobnie. W sumie matka do pewnego stopnia miała prawo się bać. Eh, gdzie się nie obejrzysz, dupa zawsze z tyłu.

Czyżby ktoś stał przy drzwiach? Eh, wydawało mi się. Chociaż nie, po raz drugi usłyszałem chrupotanie. Wstałem najciszej jak tylko się dało, podszedłem do drzwi i przyłożyłem ucho. Coś jakby oddech. Zapukałem trzy razy. Cisza. Zapukałem jeszcze raz. Ten ktoś odwzajemnił pukanie.
– Tim? – usłyszałem z drugiej strony.
– Maciej? – zdziwiłem się. No jasne, jak mógłby mnie zostawić w takiej sytuacji? To się nazywa przyjaciel.
– Jesteś sam?
– Tak – odpowiedziałem. – Czekaj – rzuciłem się wyłączyć telewizor, który przeszkadzał w rozmowie.
– Masz jak otworzyć te drzwi? – zapytał?
– Niezbyt. Matka zamknęła na klucz.
– A klucz masz? – naciskał. Miałem, ale jak mu go podać? Drzwi szczelnie przylegały do framugi. Nie było także szczeliny na listy. Tu pocztę wręczali w recepcji i trzymali ją w przegródkach. Nikt nie bawił się w roznoszeniu jej po pokojach.
– Rzuć mi go przez okno, dobra?
Rzucić mogę, ale jak on z tymi rękoma otworzy? Był zupełnie skrępowany gipsem, opatrunek zakończony był z obu stron łukiem do wewnątrz dłoni. Istniało naprawdę niewiele czynności, które mógł wykonać, a już na pewno nie otworzyć klucz w zamku. Nawet ze zdejmowaniem majtek miał problemy, a co dopiero z tak precyzyjną czynnością. Wbrew pozorom to nie jest takie proste… Dopiero przy Maćku przekonałem się, ile skomplikowanych czynności wykonujemy, nawet przy tym nie myśląc.
– Przecież nie otworzysz.
– Spokojna głowa, nie takie rzeczy ludzie robili – zapewnił mnie.
– To ja lecę na dół.
Stałem przy oknie czekając na Maćka i patrzyłem w głąb ulicy. Dopiero teraz doceniłem położenie naszego pokoju. Będzie można filować, kiedy będą wracać. Oba nasze auta stały na parkingu, więc pewnie wypuścili się pieszo, tym lepiej, będzie błyskawiczna akcja. Tymczasem na dole pojawił się Maciej. Tylko jak mon znajdzie klucz w tej ciemnicy? Niewiele myśląc wetknąłem go w dużą pomarańczę leżącą na paterze i rzuciłem przez okno.

A jednak nie doceniłem inteligencji Maćka, choć i tak wiedziałem, że jest bystry. Wcale nie otworzył drzwi, a poprosił o to dziewczynkę, jedną z tych, które bawiły się we wnęce, którą przeznaczono na miejsce zabaw dla dzieci. Rzuciliśmy się na siebie, jakbyśmy nie widzieli się całe lata. Maciej promieniał radością, ja cieszyłem się na spokojnie, rozkoszując się każdym jego dotknięciem, muśnięciem oddechu, ciepłem jego twarzy przy mojej. Prosiaczek zareagował natychmiast.
– Zanim zaczniemy gadać, bezpieczeństwo przede wszystkim – powiedziałem. Zgasiłem światło i stanęliśmy obaj przy oknie.
– Cholera wie, o której wrócą – tłumaczyłem. – Musimy mieć rękę na pulsie.
Stanęliśmy obaj przy oknie, uważnie obserwując ulicę i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałem mu z detalami rozmowę z matką.
– Naprawdę sądzisz, że to wszystko pomysł twojego braciszka? – powątpiewał. – Ja go odbierałem jako wesołego, nawet inteligentnego szkraba. ale bez przesady. Ponadto…
– Błąd – przerwałem mu tę charakterystykę. Ja go przecież znałem o wiele lepiej. – Ten bydlak jest cholernie inteligentny a przy tym mściwy i pamiętliwy. Wiesz, że mi wypomina zniszczenie zabawki, którą zepsułem mu, jak miał bodaj cztery lata?
– Jak to się można naciąć… – westchnął Maciek.
Rozmawiając wsunąłem mu rękę pod sweter i głaskałem mu brzuch, posuwając się coraz niżej. Napięta tkanina spodni była oczywistym znakiem, że trzeba będzie chłopakowi pomóc uwolnić się z napięcia, nie tylko tego seksualnego. Ściągnąłem mu majtki i zabrałem się za delikatne dojenie. Ktoś obserwujący nas z zewnątrz nie widziałby nic poza dwoma ludźmi patrzącymi przez okno. To najważniejsze było niedostępne dla oczu ciekawskich. Zainteresowany może dostrzegłby, że śliną zwilżyłem dłoń, która natychmiast zniknęła z pola widzenia. Ale przecież równie dobrze mogłem podrapać się po wardze… No i na pewno nie widziałby zmian na twarzy Macieja, tego dreszczu rozkoszy. W takim momencie musiałem bronić kaloryfera, by go przypadkiem nie zachlapał.
– A ty? – zapytał, gdy już skończyliśmy.
– O mnie się nie martw. Na razie posłuchaj mojego pomysłu…

– Wiesz, że myślałem o czymś podobnym też myślałem? – zaskoczył mnie, gdy już wyłuszczyłem, co przyszło mi do głowy. Wcale się nie zdziwił, bałem się, że będzie protestował, oponował, ale nic z tych rzeczy nie nastąpiło. – Tyle że ja nie wiedziałbym co zrobić dalej. No i forsa.
– O to się nie martw, mam półtora tysiąca funtów na koncie.
– Ile to na nasze?
– Coś z siedem tysięcy złotych.
– Rany boskie… To kupa siana – powiedział z podziwem Maciek. – Ja chyba nie widziałem tyle kasy naraz…
– Kilka lat to zbierałem. Praca, trochę dołożyli dziadkowie. Składam na samochód, jak będę miał szesnaście lat. Ale w takiej sytuacji jestem gotów z niego zrezygnować…
– Tak szybko dają u was prawko? – zdziwił się Maciej.
– Później opowiem ci, jak to u nas działa – nie dałem się zbić z tropu. Zdaje się, że już niedługo będę miał bardzo wiele czasu, by mu to opowiedzieć. Na razie były do załatwienia o wiele bardziej palące rzeczy. Prosiaczek upominał się o rewanż, jednak przy tym oknie było to niemożliwe, choć bardzo chciałem, by to właśnie Maciej towarzyszył mi do końca tej rozkoszy. Na to też znajdzie się niedługo czas…
– Jesteś pewien, że to wypali? – zatroskał się.
– Pewien nie jestem, nigdy nic nie wiadomo. Możemy nawet nie wydostać się ze Szklarskiej. Ale spróbować warto. Później, jak wsiądziemy w autobus, to już będzie dziewięćdziesiąt procent sukcesu…
– Nie musimy się spakować? Mnie będzie ciężko – powiedział Maciek. – W każdym razie spróbuję.
– Weź co się da, a resztę się kupi po drodze – odpowiedziałem, patrząc na dwie sylwetki wyłaniające się ze szczytu ulicy. Na szczęście alarm okazał się fałszywy. – I zacznijmy już teraz. Naprawdę czas zaczyna działać przeciwko nam.
Uzgodniliśmy szczegóły i pożegnaliśmy się, ciągle zezując w stronę ulicy. Na szczęście nikt nie miał okazji zobaczyć się pary całujących się chłopaków.
– Ale jego też daj mi pocałować – poprosił Maciek już przy drzwiach. Nie chciałem już się z nim droczyć, ściągnąłem za jednym razem i spodnie i slipy a prosiaczek wyskoczył prawie jak nóż sprężynowy. Maciek wziął go tylko raz, tak jakby chciał go pocałować na pożegnanie, ale bardzo głęboko. Na chwilę pociemniało mi w oczach.

Jeszcze przed przyjściem matki spakowałem plecak i wykonałem masę innych rzeczy: sprawdziłem odjazdy pociągów, kupiłem dwa bilety przez komórkę, przestudiowałem plany Szklarskiej i Wrocławia. Matka przyszła jakieś dwadzieścia minut po zniknięciu Maćka, ciągle w tym paskudnym nastroju. Coś tam do mnie mówiła, ale konsekwentnie jej nie odpowiadałem. Znów o tych badaniach, że mam się rano czysto ubrać i podobne bzdety. Oczywiście ubiorę się rano czysto, bo później może być problem ze spaniem. Tyle że niech sobie wybije z głowy badania… Zasypiając żałowałem, że jednak nie pozwoliłem Maćkowi dokończyć roboty, samemu to jednak nie to. Chyba nigdy nie robiłem tego tak krótko, kilka ruchów wystarczyło bym popłynął, obficiej niż zwykle. Matka chyba nie słyszała, bo już leżała w łóżku. Dobra, śpij mamusiu i za wcześnie się nie budź…
Jeszcze nie otworzyłam oczu, a wydarzenia wczorajszego dnia zaatakowały mnie z siłą, jakiej się nie spodziewałam, przesuwały się przed oczyma, początkowo bezładnie, pchając się jedne przed drugie, by po dość długim momencie ułożyć się w logiczny ciąg. Rozmowa Sama z Robertem, tępa twarz Tima, jego uparte milczenie. No ale tak na zdrowy rozum, co miał powiedzieć? Opisać mi swoich kolejnych facetów? Chorobę, która go trawi? Opowiadania Sama to jedno, ale przecież widziałam jego zakrwawione majtki, i to w tym miejscu, gdzie wszyscy chłopcy mają swoje siusiaki. Przecież nie ma menstruacji, do licha… Nawet chciałam z nim wtedy pogadać, ale zabrakło mi odwagi. O co zapytać? Jak to zrobić? O takich rzeczach nigdy się u nas nie rozmawiało. Jeszcze jak żył Konrad, mój mąż, to on załatwiał z Timem wszystkie męskie sprawy, jak go zabrakło, puściłam to na żywioł. Zresztą Tim nie zadawał kłopotliwych pytań, był do bólu samodzielny, nie musiałam nic robić. Dopiero gdy wszedł w okres dojrzewania, wcale nie tak dawno temu, widziałam jego początki na bieliźnie, którą zostawiał do prania. Nie żeby tego było dużo, niemniej widoczne. Nawet trochę brzydziłam się to brać do rąk, ale później mi jakoś minęło. Dopiero wtedy… Teraz to sobie mogłam wyrzucać, to już się nie odstanie. No i te dziwne krosty, o których mówił Sam. Jak mogłam to przeoczyć? Tim nie jest jakiś specjalnie wstydliwy, potrafi przejść przez dom z odkrytym torsem, kiedy zapomnę powiesić w łazience nowych ręczników do prania, nie sprawia mu to żadnego problemu. Zauważyłabym przecież… A może nie? Musiał się jakoś z tym kryć, to oczywiste. Gdyby to się zdarzyło w jakiś naturalny sposób, przecież poinformowałby mnie, czasem tak robi mi to od dziecka. Zawsze był małą marudą jeśli chodzi o zdrowie i leciał do mnie z każdym rozwalonym palcem, nawet najdrobniejszą ranką, z każdym kaszlnięciem. Nie to, co Sam, który gra supermena. Tim zaś lubi opiekę i to w obie strony. Zatroszczy się, gdy boli mnie głowa, zapyta, czy w czymś pomóc, zrobi herbaty z własnej inicjatywy. Zawsze uważałam go za dobre i kochane dziecko, a on mi się tak odpłacił… Jak mało wiem o swoich dzieciach. Te jego późne powroty ze szkoły też mnie nie martwiły, wiadomo, jest w tym wieku, kiedy ptaki powoli wyfruwają z gniazda. Domowe życie już tak nie bawi w tym wieku, mnie też nie bawiło. Wiadomo, potrzebuje kolegów, koleżanek. Dlatego siedziałam cicho, przekonana, że wszystko się mieści w jakichś ramach, przecież zawsze był taki spokojny i ułożony. Mnie matka starała się pilnować, a i tak nie upilnowała, przecież w wieku Tima byłam już po pierwszym razie. Nawet myślałam, że zaszłam w ciążę, zatrzymał mi się okres, specjalnie wywalałam watę tak, by matka widziała i była przekonana, że wszystko jest w porządku. A ten pierwszy raz… Byłam głupia i poszłam z pierwszym chłopakiem, który się nawinął. Chciałam to już mieć za sobą i nie świecić oczyma przed koleżankami, które dzieliły się swoimi doświadczeniami, mówiąc, że to takie fajne, podniecające i w ogóle siódme niebo. Wcale nie było fajnie, on się denerwował, ja też, lada chwila miała wrócić matka, pamiętam tylko jego papierosowym oddech i ból między nogami.
Dlaczego uderzyłam Tima? Przecież miał już gorsze odzywki, to, co powiedział, było w innych sytuacjach nawet akceptowalne. Trudno mi się przyznać przed samą sobą, że po prostu zawiodły mnie nerwy. Dobrze, ale jak miały nie zawieść, skoro on wyprawia takie rzeczy? Czułam się, jakbym sama dostała w pysk, brudna, zmięta, ciśnięta o ścianę. Więc dlaczego on nie miał tego poczuć? Nie, nie biję dzieci, jeśli o to chodzi, bicie nie jest żadną cudowną receptą, załatwia sprawę tylko na chwilę i uspokaja sumienie, przekonując, że jednak coś w tej sprawie zrobiłam. Moi rodzice dla odmiany kilka razy przetrzepali my dupsko i doskonale wiedziałam, co myślałam w tamtej chwili i jak to działa u dziecka. Dlatego postanowiłam nie bić, nie licząc incydentalnego klapsa. Ile razy? Dwa? Trzy? I zawsze Samowi, Tim jakoś sobie nie zasłużył. Może trzeba było lać i patrzeć czy równo puchnie? To wtedy tym bardziej znalazłby sobie czułego i troskliwego tatusia, który zatroszczyłby się nie tylko o serce dzieciaka. Zresztą, na jedno wyszło.

Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Leżeć, wstać jak najpóźniej – mówiłam do siebie. Mimo wszystko nie chciałam spotykać się ze wzrokiem Tima. Od czasu, kiedy wymierzyłam mu ten policzek, zaciął się i nie odezwał się do mnie ani razu. Pewne jak w szwajcarskim banku, że dziś też będzie kontynuował swój strajk. W zasadzie powinnam mu zejść z drogi na cały dzień, tyle że właśnie wymagał dozoru i szczególnej opieki. O nie, nie puszczę go już więcej samopas, koniec tego dobrego. Może nawet wyjdę za mąż, byle zapewnić mu kontrolę dwadzieścia cztery na siedem. Popatrzyłam na zegarek. Piętnaście po siódmej. Za chwilę zacznie dzwonić budzik. Wyłączyłam go na pięć minut przed akcją i poszłam poszukać torebki, w której były tabletki od bólu głowy. Na łóżko Tima nawet nie spojrzałam. Po co? Będzie chciał wstać to wstanie. Zażyłam proszek, popiłam wodą z kranu i wróciłam do łóżka. Jeszcze nie rozłożyłam się wygodnie, gdy usłyszałam pukanie.
– Kto tam – zapytałam głośno.
– Lilka, otwórz – usłyszałam głos Roberta. No bez przesady, przecież zobaczymy się za pół godziny przy śniadaniu. Lubię człowieka, może nawet coś odrobinę więcej, ale to nie znaczy, że będzie mną rządził i przychodził, kiedy chce.
– Nie mogę, spotkamy się w stołówce! – odkrzyknęłam, nie troszcząc się o to, czy Tim śpi czy nie. W końcu i tak pora wstawać.
– Lila, to naprawdę ważne, otwórz.
Co może być takiego ważnego? Najpewniej coś się stało z Maćkiem, bo co może mieć do mnie Robert? znamy się niecały tydzień, przespaliśmy się zaledwie raz… Jeden cudowny raz. Zarzuciłam szlafrok, poprawiłam fryzurę, na chybcika przejechałam szminką po wargach i nie zapalając światła podeszłam do drzwi.

– Lila, jest Tim? – zapytał bez wstępów. Mógłby się przynajmniej przywitać. Popatrzyłam na jego twarz, która nie zdradzała żadnych objawów zdenerwowania. Po cholerę mu Tim? Chyba jednak coś z Maćkiem.
– Śpi – odpowiedziałam.
– Czy jesteś tego absolutnie pewna? – zapytał takim tonem, że machinalnie obejrzałam się za siebie. Tim spał chyba zwinięty w kłębek, jak lubi najbardziej. Przynajmniej tak wywnioskowałam z pościeli, którą dostrzegłam w ciemności.
– No chyba tak…
– To obudź go koniecznie, Maciej zniknął.
– Jak to zniknął? – zdziwiłam się. – Znów jakaś heca z zamianą łóżek? – zastanawiałam się głośno. – Przecież zamknęłam Tima na cały wieczór, a jak wróciłam, był sam.
– Nie gadaj, tylko natychmiast obudź Tima – zażądał Robert zdecydowanym tonem, którego u niego jeszcze nie słyszałam. Podeszłam do łóżka.
– Tim!
Żadnej reakcji. Dotknęłam koca na wysokości ramienia. Ręka, zamiast zatrzymać się na ciele, zanurzyła się w pościeli. Zdenerwowana rzuciłam się do drzwi zapalić światło. Łóżko chłopca było puste, a „ciało” wypełnione moimi kurtkami.

– Pewnie są gdzieś w Szklarskiej Porębie – powiedział Robert, kiedy już ochłonęliśmy po pierwszym szoku i przy śniadaniu zastanawialiśmy się, co robić dalej. – Jak zjemy, wezmę auto i pojeżdżę. Przecież nie mogli opuścić miasta, nie mieli żadnych pieniędzy.
– Tim ma ponad tysiąc funtów na swoim koncie i kartę debitową – wyprowadziłam go z błędu. – Z taką forsą można naprawdę sporo zrobić. Co prawda on jest straszna kutwa, oszczędza na samochód i nie wyda nic na żadną przyjemność, tego jestem raczej pewna. Nie ma szans, by ufundował Maćkowi wycieczkę.
– A ja sądzę nieco inaczej – zaoponował Robert. – Wiesz Lila, ja ich trochę obserwuję, bo przecież siedzą non stop w naszym pokoju. Tim może i jest samodzielny i niegłupi, ale Maciej nieźle zawrócił mu w głowie. Wczoraj obserwowałem ich przy kolacji, po tej awanturze u ciebie na górze. Oni nie zamienili ani słowa a rozumieli się idealnie. I sądzę, że Tim mógłby wydać na Macieja nie tysiąc a dziesięć tysięcy funtów.
Chyba miał rację.
– Ruszmy się, zróbmy coś – zdenerwowałam się. – Zawiadommy policję, jedźmy do miasta, może rzeczywiście gdzieś tam są, na jakimś śniadaniu, czy w jakimś lokalu.
Twarz Roberta była nieodgadniona.
– Na policję pojedziemy dopiero, jak przeczeszemy całe miasto. Zresztą sądzę, że to będzie niepotrzebne i się znajdą bez policji.
Zauważyłam cień, który przemknął przez twarz Roberta, kiedy padło słowo policja. Czyżby miał coś na sumieniu? Może jest poszukiwany? Nie wyglądał na takiego, przecież zachowywał się zupełnie normalnie. Popatrzyłam na niego i pierwsze, co przy tym spojrzeniu zwróciło moją uwagę, to obrączka. Wielka, złota obrączka małżeńska na serdecznym palcu. No jasne, przecież to groziło niebezpieczeństwem w domu. Policja zacznie pewnie od szukania ich w domu w Poznaniu. Wtedy dowie się jego żona, i to o wszystkim, o wypadku, o którym na razie nie wie, o zniknięciu syna, wreszcie, co dla mnie było szczególnie istotne, o naszym romansie. Dla niego zapewne też i postanowił ratować, co jeszcze się da. Nie zazdrościłam mu tej sytuacji. Ponadto do końca nie dochodziło do mnie, że chłopcy zniknęli, byłam skłonna przypuszczać, że po prostu się gdzieś zawieruszyli, wyszli na colę czy po drożdżówki.
– Dobra, to zbierajmy się – powiedział zrezygnowany i popatrzył na mnie jakoś dziwnie.
Zanim wyjechaliśmy pytaliśmy tych, którzy zamarudzili na narty lub z innych powodów nie opuścili pensjonatu, jakieś siedem, osiem osób, czy nie widzieli przypadkiem naszych synów. Personelu w nocy nie ma, mogliśmy liczyć tylko na wczasowiczów, jednak nikt nie potrafił sobie niczego konkretnego przypomnieć. Tylko jeden mężczyzna w starszym wieku, na pewno po pięćdziesiątce, w eleganckim dresie powiedział, że wydawało mu się, że widział jakieś cienie na korytarzu, nad ranem.
– O której to mogło być? – zapytałam, choć nie wiem, czy chciałam usłyszeć odpowiedź. Im później tym lepiej…
– Jakieś dwadzieścia po czwartej – odpowiedział mężczyzna po zastanowieniu. – Ale niech państwo nie biorę tego za pewnik, może mi się tylko wydawało.
Z jego twarzy wywnioskowałam, że bardzo niewygodnie mu się, było przyznać, że tak późno wracał z miasta, jakby wcześniej był u kochanki. A może istotnie był? Tu w każdym razie przyjechał z żoną, chyba żoną, sporo młodszą od siebie, której twarz kojarzyłam sobie z jakimś serialem. A może po prostu ona był żoną a on mężem w innej konfiguracji? Zresztą, co to mnie obchodzi? Zdaje się, że mam inny problem…

Z początku Robert krążył po głównej ulicy Szklarskiej, co oczywiście nic nie dało, chyba żadne z nas nie spodziewało się ich tu znaleźć, tyle że nikt nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Nie było ich ani w Biedronce, ani w tanim barze dla turystów.
– To miasto ma tylko jedną ulicę? – zapytałam, widząc, że Robert zawrócił, zresztą wbrew przepisom. Szklarskiej nie znałam i poza drogą na stok narciarski nie znałam niczego innego.
– Są, ale na nich nic nie ma, domy prywatne i pensjonaty. Może podskoczymy na oba wodospady?
No był to jakiś pomysł, choć wątpię, by zabrali się za wycieczki krajoznawcze. Tim jest raczej typem domatora, nie wychodzi bez potrzeby, choć teraz już niczego nie byłam pewna. Zresztą wspominał, że byli obejrzeć jakiś wodospad a Sam mu zazdrościł i jęczał o nim do samego wieczora, stąd to pamiętam. W pół godziny zaliczyliśmy oba, oczywiście bezskutecznie. Bufetowy co prawda mówił, że widział dwóch chłopców o podobnym wyglądzie, jednak trzy dni temu.
– A dziś rano, jak pan jechał do pracy, nie? – mój ton stawał się coraz bardziej agresywny, tak jakbym obwiniała go za to, że widział moje dziecko.
– Niestety nie – pokiwał smutno głową. – Oni są tak charakterystyczni, że poznałbym ich od razu. Tu ich nie było – powtórzył na zakończenie.
Krążyliśmy jeszcze jakiś czas po mieście, Robert zwalniał na widok każdego chłopca wieku od dwunastu dom szesnastu lat i to tak, że gdyby nie kobieta na miejscu pasażera, można by spokojnie powiedzieć, że to pedofil. Dziewczynek też nie oszczędzał.
– A może stację kolejową sprawdzimy? – zaproponowałam, a Robert zerknął na mapę.
– Są trzy, ale chyba Dolnej i Średniej nie ma sensu – powiedział z powątpiewaniem i ruszył z miejsca z potężną szprycą śniegu spod kół. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Stacja w Szklarskiej Porębie mieści się w starym, stylowym budynku, który jednak dramatycznie wołał o porządnego gospodarza. Gdyby nie nastrój, mogłabym nawet powiedzieć, że jak na stację kolejową było to miejsce urokliwe, z drugiej strony torów stację kończyła prawie pionowa, urwista skalna ściana. Nie byłam w nastroju do kontemplacji architektury, więc z miejsca udałam się do kasy biletowej.
– Jakiś chłopiec kupował dwa bilety do Wrocławia, ale nic więcej pani nie powiem – powiedziała kasjerka z wahaniem w głosie. Jaka szkoda, że nie miałam zdjęcia Tima przy sobie…. Postarałam się opisać go najdokładniej jak potrafiłam i błagalnie patrzyłam na starszą kobietę w eleganckim niebieskim fartuchu.
– Wygląda, że ten – odpowiedziała.
– Sam był? – zapytał Robert, pochylony obok mnie nad okienkiem kasowym.
– Tu był sam – odpowiedziała kasjerka. – Ale to nic nie znaczy, przecież na peron można wejść z pominięciem budynku dworca. Ci, którzy mają miesięczne czy powrotne, tak robią. No i dobrze, bo otwierają drzwi jakby wchodzili do obory i zimno się robi – kasjerka uznała rozmowę za skończoną, zwłaszcza że za nami zaczynał się robić wcale pokaźny ogonek. Chciałam jeszcze pytać pracowników stacji, ale Robert zdecydowanie odmówił.
– Lilka, od tego jest policja, chyba nam nic nie zostało innego.
– W ogóle od tego powinniśmy zacząć – wpadłam mu w słowo, rozwścieczona, nawet nie wiem, z jakiego powodu. – To przez ciebie marnujemy nasz czas. Oni już są we Wrocławiu…
– Przede wszystkim nie wiadomo, czy to oni. Są ferie, to po pierwsze. Rodzic dał dzieciakowi pieniądze, by kupił bilety w kasie a sam poszedł na peron, bierzesz pod uwagę taką sytuację?

Jeszcze pokręciliśmy się po mieście dobrą godzinę, kiedy Robert odmówił dalszej pracy.
– To jest bez sensu – mruknął parkując przed Biedronką. – Chyba jednak będziemy w końcu uderzyć na ten komisariat, nie ma innego wyjścia. – Wypijmy jakąś kawę i jedziemy.
– W takim momencie chcesz pić kawę? – rzuciłam się na niego, prawie z pazurami. Teraz Robert zaczął być problemem. Faceci zresztą stanowią problem niezależnie od wieku, co właśnie się sprawdzało.
– Wyglądasz tak, że ciężko cię pokazać światu, prawie jak topielica – spokojnie odparł Robert. – Wypijesz kawę, poprawisz makijaż, będziesz przynajmniej wyglądać wiarygodnie. I nie urządzaj tam histerii, proszę cię.
– Bo to twoja wina! – krzyknęłam i wygramoliłam się z seata Roberta. – Gdyby nie ten cholerny Maciej, nic by się nie stało! – już prawie wrzasnęłam, po czym położyłam rękę na dachu auta i zaniosłam się płaczem. Zdaje się, że zrobiliśmy niezłe widowisko, bo przecież do Biedronki waliły tłumy.
– I gdyby nie ja to Maciej nie miałby tej wysypki na całym ciele? – ironizował Robert. Co za bydlę, w takim momencie wypominać mi, że nie zajmuję się synem… Chyba jednak przerwę ten romans, przecież nie będę zadawać się z cynikiem. A sprawę wysypki będę roztrząsała sama, nie chcę żadnej pomocy, obejdzie się.
– Lila, opamiętaj się – powiedział Robert, kładąc mi rękę na ramieniu. – Teraz chyba nie będziemy się kłócić?
Jego dotyk zadziałał na mnie magicznie i po chwili, uspokojona, piłam kawę. Chyba jednak nie przerwę tego romansu…

– Czy chłopcy uciekli po jakiejś awanturze w domu? – zapytał starszy, wąsaty policjant. Wyglądał na takiego, który naprawdę chciał nam pomóc.
– Chyba nie… – odpowiedziałam. Przecież nie będę go wtajemniczać we wszystko, co się wydarzyło. Zwłaszcza moje podejrzenia, że ukochany synek zamienił się w męską dziwkę, nie przeszłyby mi przez gardło. Jak tu zrobić tak, by powiedzieć i nie powiedzieć jednocześnie?
– Proszę panią, nie mówiąc wszystkiego szkodzi pani nie tylko sobie, ale przede wszystkim chłopcom, prawda? A na pewno pani tego nie chce.
Popatrzyłam na Roberta, ale on siedział cicho, odzywając się tylko wtedy, kiedy to naprawdę było konieczne, przy podawaniu rysopisu, wzrostu, wagi i tym podobnych szczegółów. Może to dziwne, ale w tamtym momencie dopiero do końca zrozumiałam, że zaginął mój syn. Ale wzrost wzrostem, waga wagą, ale od naszych domowych sprzeczek niech się odczepi.
– No trochę się pokłóciliśmy jeszcze o nasze angielskie czasy, to naprawdę nie ma nic wspólnego ze sprawą. Poszło o kolegów Tima – powiedziałam, zastanawiając się, czy sześćdziesięcioletni dziad może być kolegą dla piętnastolatka. Strasznie głupio to zabrzmiało… Policjant pokiwał głową i zadawał inne pytanie. Robert solidarnie zeznawał tak jak ja.
– Szkoda, że nie mają państwo żadnego zdjęcia – powiedział funkcjonariusz – i szkoda, że państwo nie mówią nam wszystkiego do końca – dorzucił. – W każdym razie bardzo prosiłbym poszukać fotografii, to bardzo ułatwia nam pracę – dodał na zakończenie.

Wracaliśmy do pensjonatu, gdy Robert nagle zahamował, z piskiem opon. Dobrze, że było to tuż przy skrzyżowaniu.
– Patrz – powiedział.
– Co, gdzie – zapytałam wyrwana z otępienia i odrywając wzrok od śnieżnych kolein, które bezwiednie śledziłam.
– No tu – pokazał na stojący niedaleko kiosk Ruchu. – To chyba oni.
– Co, gdzie jak – krzyknęłam. Wyszukiwałam znajomych sylwetek, tymczasem w pobliżu było pusto, nie licząc starszej kobiety z reklamówką wypełnioną zakupami.
– No na kiosku – zniecierpliwił się Robert. – Tam, gdzie są reklamy dzisiejszych gazet.
Istotnie, na jednej z okładek było zdjęcie jakichś dwóch chłopców, choć z tej odległości mogłyby to być równie dobrze dziewczynki z przedszkola, jak i pensjonariuszki domu spokojnej starości. Ale ten Robert ma oko!
– Poczekaj, zaparkuję i obadam sprawę – powiedział.
Po chwili przyszedł z naręczem lokalnych gazet. Pierwsza strona zapełniona była jednym zdjęciem. Maciej siedzi na zielonych, plastikowych saniach, z bardzo rzucającymi się w oczy rękami w gipsie a obok stoi Tim i karmi go drożdżówką. Wszystko to w głębokim śniegu i z ośnieżonymi sosnami w tle. Podpis literami wielkości wołu „Zima w pełni”. Mimowolnie wybuchłam szlochem. Ta fotografia była kwintesencją wszystkiego, co zaszło tu, w Szklarskiej Porębie. I pokazywała dwie istoty, które są tylko dla siebie.
– Piękne zdjęcie – powiedział słabym głosem Robert. Założę się, że gdyby nie moja obecność, rozpłakałby się tak samo jak ja…
– Wracajmy z tym na policję, a później do małego do szpitala. Ty mi się dziś nie nadajesz do jeżdżenia – zarządził, kiedy doszliśmy do siebie. Aż do samego komisariatu nie patrzyłam na drogę, a na okładkę gazety.

– Weź ten laptop – poprosił mnie Robert, kiedy przejeżdżaliśmy koło pensjonatu. – Sama obejrzysz te zdjęcia, zobaczysz, ile są warte i co to za ludzie.
– A skąd mogę wiedzieć? – powiedziałam może za bardzo opryskliwie. – Bristol ma prawie pół miliona mieszkańców, z których znam maksymalnie sto osób.
– Może się coś wyjaśni, skąd wiesz.
Nie wiedziałam, w ogóle nie byłam w nastroju do męczenia chorego Sama z tego powodu. Z ociąganiem wysiadłam z samochodu i weszłam na piętro. Wpadłam do pokoju, tym razem już wiedząc, gdzie jest laptop, więc zajęło mi to niecałą minutę. Aha, jeszcze zasilacz – przypomniałam sobie zamykając drzwi.

– Sam, ale to naprawdę konieczne, żebym zobaczyła te zdjęcia – perorowałam – możliwe, że Tim znajduje się w niebezpieczeństwie. Lepiej wiedzieć niż nie.
– Ale ja je skasowałem – bronił się mały.
– Jak to mogłeś skasować, skoro całą noc laptop był w domu – zgasiłam go. Jak było do przewidzenia, Sam przyjął zniknięcie chłopców jako sensację, niespecjalnie martwiąc się ich losem. Nawet jeśli, to nie dał tego po sobie poznać. Raczej interesowała go wizyta na policji, o czym z kolei ja nie chciałam mówić, bo była to dla mnie porażka. I wychowawcza, i wizerunkowa, ogólny śmietnik i pomyje.
– No opcją „skasuj”. Po co mam to trzymać?
I wtedy stało się coś, czego w ogóle nie brałam pod uwagę. Robert wstał ze swego siedzenia przy ścianie, bez słowa poszedł do łóżka chłopca i bez pytania wyszarpnął mu komputer.
– Moje, nie ruszać! – zaprotestował gorliwie, co jednak na Robercie nie zrobiło żadnego wrażenia. Wrócił na swoje miejsce z laptopem w ręce i zaczął wertować zawartość folderów.
– Patrz, to zdjęcie – powiedział, gdy w tym momencie przytrzymywałam Sama, by nie wyszedł z łóżka. Wyglądał tak, jakby miał się rzucić na Roberta. Rzuciłam okiem na fotografię i zdumiałam się.
– To? Przecież to piekarz, u którego Tim pracuje. Ma żonę i pięcioro dzieci. Widzisz, nawet w tle są półki piekarni, puste, bo on przychodzi po południu, kiedy całe pieczywo jest już sprzedane.
– A to? – pokazał mi następne. Ta fotografia była zrobiona podczas wycieczki Tima do Francji. Znałam ją, z tym że to było zdjęcie całej klasy, a Tim stał koło nauczyciela, który go obejmował. Tu było to starannie wykadrowane, tylko dwie osoby. Rzeczywiście, bez kontekstu i bez znajomości osób na zdjęciach można by mieć różne myśli.
– To też zobacz – Robert pokazał następną fotografię, tym razem, ojca Sama z Timem, kiedy pojechali na pchli targ do Cheddaru.
– Myślę, że wystarczy – powiedział Robert wysłuchawszy moich tłumaczeń. – Teraz byśmy chcieli, byś nam powiedział, dlaczego to zrobiłeś – zwrócił się do patrzącego w sufit Sama, który nagle zaczął być bardzo chory. Ponadto wcale nie wyglądał na takiego, który zrozumiał, że zrobił źle.
– Bo nie pozwolę, by Sam i Maciej byli razem – powiedział z zaciętością, której nigdy nie słyszałam u dziecka w jego wieku. – Bo normalna para to chłopak i dziewczyna, no nie? Nie chcę mieć brata pedała, tfu! – wykrzyknął i splunął na podłogę. Jakie to szczęście, że był w separatce, choć dyżurna pielęgniarka słysząc poruszenie zajrzała na chwilę do salki… – Ja to zrobiłem tylko dla ich dobra, Maćka też, bo go bardzo lubię – zakończył zaczerwieniony z emocji.
Za oknem świtało. Otworzyłem oczy i ponownie je zamknąłem, by otworzyć je jeszcze raz, już bardziej świadomie. Nie, to nie był sen. Pociąg mknął przez fioletowobiałe pole, gdzieniegdzie pojawiały się chatki oświetlone na zewnątrz mlecznym światłem. Pociąg syknął groźnie i zaczął hamować przed następną stacją. Dobudziło mnie agresywne światło w wagonie, drażniące oczy i nos.
– Następna stacja Boguszów-Gorce – zapowiedział damski głos w dwóch językach. – Destination Wrocław Główny.
Zatem prawdziwe, jak najbardziej prawdziwe. Udało się! Dlaczego tak się denerwowałem na stacji w Szklarskiej Porębie? Zwłaszcza ten policjant napędził mi strachu, szedł w naszym kierunku tak, jakby chciał nas wylegitymować, a serce mało nie wyskoczyło mi przez gardło. Jeszcze nigdy w życiu nie uciekałem, nie licząc jakichś wagarów w szkole, ale to tylko z jednej lekcji. Nikt się zresztą nie skapował i nawet matka się nie dowiedziała. Teraz na pewno się dowie… Co będzie dalej? Matka jak matka, ale ojciec… Tak naprawdę to niczym mi nie podpadł. Z tego, co mówił, zrozumiałem, że bardziej się boi o mnie niż ma mi za złe przyjaźń z Timem. Przecież Tim go w końcu ubłagał, byśmy kolację zjedli razem. Tę ostatnią w Szklarskiej Porębie. Ale przecież nie zostawię chłopaka samego. Na początku, kiedy zdradzał mi swój plan, byłem nastawiony sceptycznie. Dopiero świadomość, że już nie będzie go przy mnie, sprawiła, że powiedziałem końcowe „tak”, zwłaszcza że efekt ucieczki będzie o wiele większy. Nie będę ukrywał, że walczę również o siebie, bo jednak życie bez Tima nie będzie już takie samo. I, jeśli nastąpi, będzie podłe.
– Dzień dobry państwu, proszę bilety do kontroli – usłyszałem męski głos gdzieś z tyłu wagonu. Miałem głowę opartą o ramię Tima i nie chcąc, by konduktor pomyślał sobie czegoś głupiego, zerwałem się tak, że Tim, który dotąd nie reagował na żadne dźwięki, od razu otworzył oczy.
– Wszystko w porządku? – mruknął rozglądając się dokoła. Był jeszcze bardziej zamroczony niż ja, jednak na moje potrzeby wyglądał przez to jeszcze korzystniej. Kto jeszcze może oglądać go w takiej sytuacji i cieszyć się tym widokiem? Nawet czułem się mniej senny, mimo że w nocy spaliśmy raptem cztery godziny.
– Legitymację proszę – powiedział starszy konduktor w eleganckim garniturze i sporym wybrzuszeniem w miejscu, które do niedawna wcale mnie nie interesowało, przypatrując się uważnie naszym biletom. Aha, zaczyna się – zdenerwowałem się. Pierwszy, który może zapamiętać moje nazwisko, a miałem bardzo charakterystyczne, nazywam się bowiem Zając. Łatwe do zapamiętania i nikt go nie mylił, jak innych kumpli z klasy, choć ludzie potrafili i nazwisko Nowak przeinaczyć na jakichś Nowackich, Nowaczyków i podobnych. Mam koleżankę Milenę Nowak w klasie i już się nasłuchałem różnych wersji najpopularniejszego nazwiska w Polsce. Myślałem zawsze, że nazwisko będzie działało na moją korzyść, a tu może być wręcz przeciwnie. Z niejakim ociąganiem podałem legitymację łudząc się, że konduktor znudzi się czekaniem. Nie znudził się, ale na szczęście niezbyt długo się w nią wpatrywał. Znów smacznie ułożyłem się na ramieniu Tima. Jeszcze chętniej ułożyłbym głowę na jego kolanach, ale po prostu nie było na to miejsca. Te nowe pociągi są może i szybkie i eleganckie, ale na pewno nie są wygodne.
– Śpijmy jeszcze, później może być różnie – powiedział Tim tym samym, rozespanym głosem. – Wszystko w porządku? Nie chcesz jeść, pić czy cokolwiek innego?
– Nie, chcę spać – powiedziałem, opierając się na jego ramieniu. Tak naprawdę w kącie mojego siedzenia był wygodny zagłówek, ale chciałem być tak blisko Tima, jak to możliwe. Dodawało mi to pewności i czegoś nie do końca określonego, ale potrzebnego.

Wychodząc z pociągu na peron wrocławskiego dworca patrzyłem uważnie, wypatrując patroli policji. Było wpół do dziewiątej, nasi rodzice na pewno już wiedzą o ucieczce. Ciekawe jak zareagowali? Ojciec pewnie spokojnie, a matka Tima? Czy od razu powiadomili policję? Moje myśli powędrowały po raz pierwszy tego dnia do domu.
– Przypomnij mi, o której jest ten autobus – poprosiłem Tima, gdy schodami ruchomymi zjeżdżaliśmy do wyjścia na miasto.
– O dziesiątej. Nie mamy za wiele czasu, a jeszcze musimy zrobić zakupy. Nie mamy nic do żarcia a czeka nas wiele godzin w drodze. Poza tym nasze plecaki są za lekkie.
– Jak to za lekkie – zdziwiłem się.
– No wyglądamy, jak byśmy się wybrali do Biedronki po bułki. No najwyżej do zoo, ponoć jest tu ciekawy ogród zoologiczny.
– To chyba dobrze? – zastanowiłem się. – Nikt nie będzie nam się przypatrywał.
– Już same twoje ręce wystarczą, by pół miasta zwróciło na nas uwagę – szydził Tim. – Chyba bardziej wyróżniać się nie można. No chyba żebyś miał fiuta na czole.
– Ja? A dlaczego nie ty? – skontrowałem. Tim nareszcie zaczął być w dobrym humorze, chyba tak naprawdę po raz pierwszy, odkąd go poznałem, co pomagało również mnie. Minęliśmy główny hol dworca i wyszliśmy na zewnątrz. Tu śnieg nie był tak intensywny i tak biały, jak w Szklarskiej. Tymczasem Tim zauważył charakterystyczny żółtoczerwony szyld Biedronki i wykonał nagły skręt w lewo. Mało na mnie nie wpadł.
– O i nawet zakupy mamy blisko – powiedział.

Wkrótce mieliśmy już zapasy na całą drogę: chleb, czipsy, kilka butelek pepsi, drożdżówki, jakieś parówki i oczywiście masę słodyczy, bez których mój nowy przyjaciel nie mógł się obejść. Mnie było wszystko jedno. Jest baton to go zjem, nie ma – niewielka strata.
– Jeszcze musimy wejść do jakiegoś sklepu z odzieżą – powiedział, gdy czekaliśmy w kolejce do kasy. – Po pierwsze, nie możemy za szybko pojawić się na dworcu autobusowym, bo tam może być policja, po drugie zapomniałeś czapki, przydałyby ci się rękawiczki, w nich nie widać tak bardzo gipsu jak teraz. A najlepiej by ci zmienić kurtkę. Nasi starzy widzą, w co byliśmy ubrani, przecież znają nasze rzeczy, nie? W końcu sami nas pakowali. Gliny będą szukać dwóch chłopaków w niebieskich kurtkach. Tymczasem jak jeden będzie miał czerwoną, to zgłupieją i nawet na nas nie popatrzą.
Więc myśli to samo co ja, tyle że lepiej się maskuje, pomyślałem. Ten humor i beztroska musi być pewnie dla mnie, a w rzeczywistości boi się tak samo jak ja, a może jeszcze bardziej… Złapałem się na tym, że rzadko zastanawiałem się, co inni o mnie myślą i jak się wobec mnie zachowują, zwłaszcza jeśli nie przekraczało to dopuszczalnych granic. Czy zależy im na mnie czy traktują mnie jak zło konieczne? Kiedyś było mi to doskonale obojętne, ten etap się chyba zakończył, chyba od momentu, kiedy ojciec podciągnął mi majtki i pierwszy raz po dziesięciu latach pocałował mnie na dobranoc. Odtąd świat zaczął być zupełnie inny. Czy on wie, co zrobił? Gdyby nie on, nie byłoby Tima, bo przecież nie zacząłbym nagle myśleć o chłopaku, nie byłoby ucieczki, nie prowokowałbym go tak chamsko, jak tego pierwszego dnia, może nawet nie zgodziłbym się, by mnie wykąpał, bo niby z jakiej racji… Może byłbym zwykłym, normalnym chłopcem, znalazłbym dziewczynę, ożeniłbym się i spłodzilibyśmy potwora podobnego do Sama. Tato, coś ty najlepszego zrobił?

– Tim, nie podoba mi się jedna rzecz – powiedziałem obserwując go lawirującego między stoiskami nowej galerii handlowej z drugiej strony dworca, z reklamówką wypchaną czapką, rękawiczkami i innymi drobiazgami. Olśniło mnie nagle, że on te wszystkie rzeczy kupuje dla mnie i zaczęło mnie to powoli wkurzać. Dlaczego nie myśli o sobie? Przecież równie dobrze tę kurtkę mógłby kupić dla siebie, a czapkę o wiele tańszą.
– Mnie się wiele rzeczy nie podoba – odparł refleksyjnie. – Co cię ugryzło? Patrz, ten sweter przydałby ci się w autobusie, jakby zrobiło ci się zimno, chcesz?
– Nie – odpowiedziałem chłodno. – I nic więcej już mi nie kupuj, najlepiej, gdybyśmy opuścili ten *******nik – dokończyłem oschle. Tim zorientował się z tonu mojego głosu, że coś jest nie tak.
– O co ci chodzi? – zapytał patrząc na mnie uważnie.
– O to, że wydajesz na mnie ciężko zapracowane pieniądze, które przeznaczyłeś na co innego i to coś,na czym ci bardzo zależy. Ja naprawdę nie będę miał ci z czego oddać, a prezentów nie chcę.
– Nikt nie będzie cię prosił o oddanie. To jest mój pomysł i to ja od początku do końca odpowiadam za jego wykonanie. I nie rób sobie żadnych wyrzutów, jeśli o to chodzi.
Mimo że mnie jakoś przekonał, nie czułem się z tym najlepiej i atmosfera między nami była na dłuższą chwilę zwarzona. W milczeniu patrzyłem, jak przepastna reklamówka pochłania kolejne zakupy i wcale nie było mi z tym dobrze. Podejrzewam, że gdybym, tak jak w bajce o dziewczynce z zapałkami zamarzył sobie poziomek w lutym, Tim zapytałby tylko, czy mają być z Borów Tucholskich czy z Puszczy Białowieskiej.

– Tim, jest problem – poinformowałem go, gdy w głębi kawiarenki przepakowywaliśmy zakupy z reklamówek do plecaka. W jej wnętrzu nie było za wiele ludzi i na szczęście przysłowiowy pies z kulawą nogą nie zwracał na nas uwagi. Postanowiliśmy, że na dworcu autobusowym pojawimy się na dziesięć minut przed odjazdem autobusu, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Jest takie powiedzenie „strzeżonego pan Bóg strzeże” i tu właśnie znajdowało zastosowanie.
– Mianowicie?
– No sikać mi się chce… W tych spodniach i kurtce sam nie dam sobie rady. W domu jestem w dresie i…
– Nie tłumacz się – odpowiedział spokojnie. – Pomogę ci, nie ma sprawy.
Dokończyliśmy pakowanie i bez większych problemów znaleźliśmy toaletę dla niepełnosprawnych, taką dużą, w której zmieści się kilka osób. Zanim jednak weszliśmy do środka, Tim obejrzał się kilka razy.
– Nie teraz – wysyczał i przytrzymał mnie ręką. Po chwili jednak puścił i sam otworzył drzwi.
– Co się stało?
– Ktoś się na nas patrzył, zresztą nieistotne.
– Mów kto – zdenerwowałem się. – Może już nas szukają?
– Szukać pewnie już szukają – popatrzył na zegarek – na mój rozum są właśnie na policji albo tam jadą. Chodziło mi o taką babę o wrednej twarzy, taką, która wygląda na plotkarę. Już widzę, jak rozpowiada, że dwóch chłopaków weszło razem do ustępu. Jak zobaczy komunikat policji w telewizji, bo mogą nadać, to pierwsza poleci nas zakablować. Tak przy okazji, mamy dwadzieścia minut do autobusu.
Jaki on jest ostrożny… Ale to chyba dobrze, ja nie pomyślałbym o połowie tych rzeczy, co on, nawet nie przyszłyby mi do głowy. Tymczasem rozbierał mnie energicznie, zupełnie inaczej niż przedwczoraj, kiedy szliśmy razem do łóżka.
– No dawaj malucha.
Tim obserwował żółty potok moczu, trzymając mojego siusiaka trzema palcami. Już mi trochę zesztywniał w ręku, liczyłem na to, że jeszcze będzie mała przyjemność przed autobusem.
– Innych rzeczy nie musisz? – zapytał. – Bo w autobusie może być kiepsko a wątpię, by było wiele przystanków po drodze.
– Nie, dobra jest.
– To na razie, kochane maleństwo – powiedział lokując mój członek w slipkach. On mówi do mojego siusiaka! No tego jeszcze nie było… Pewnie nie czeka na odpowiedź?
– Powinienem ci slipki zmienić, bo cię poobciera, ale już na to nie mamy czasu – dotknął mi pachwiny i przejechał palcem od bioder po udo. – A teraz pędem na dworzec, bo zostało naprawdę niewiele czasu.
– Dokumenty są? – zapytał wąsaty kierowca oglądając komórkę Tima z potwierdzeniem zapłaty za bilet.
– Tak – odpowiedział i wyjął z kieszonki w plecaku brytyjski paszport. Kierowca na widok okładki machnął ręką, nie zajrzał do środka, nawet nie musiałem wyjmować swojego dowodu osobistego.
– Ale bagaże kawalerowie muszą zostawić – powiedział wskazując na nasze plecaki. – W wozie jest niewiele miejsca. I pewnie chcecie siedzieć koło siebie, tym razem możecie, do Legnicy będzie pustawo.
Oczywiście że chcieliśmy. Tim szybko przepakował jedzenie do reklamówek i po chwili siedzieliśmy wygodnie obok siebie na tyle autobusu, obserwując brudny, topniejący śnieg na ulicach Wrocławia. Dla nas zima się chyba już skończyła. Tymczasem autobus wjechał na autostradę i wesoło mknął przed siebie. Słyszałem o licznych korkach na tej drodze, myśmy chyba mieli więcej szczęścia, bo kierowca nie zdejmował z gazu, wkrótce pojawiły się niebieskie znaki na Legnicę. Coś za dobrze nam idzie. Najtrudniejsze dotąd miejsce czyli Wrocław pokonaliśmy w miarę bezproblemowo. Może to ręka samego Boga? O ile nie wierzyłem w amorka strzelającego zatrutymi strzałami, o tyle Boga nie odrzucałem aż tak jednoznacznie. Coś w tym musi jednak być, bo czasem trudno niektóre rzeczy wytłumaczyć inaczej jak tylko boską ingerencją. Chociażby naszą sąsiadkę, panią Kalinowską, której lekarze kilka lat temu dawali pół roku życia, a ona żyje do dziś i jest najbardziej krzepką babą w okolicy. A może to właśnie Bóg sprawił, że spotkaliśmy się z Timem? Nawet za cenę rozwalonych nadgarstków? Bo nadgarstki się w końcu zagoją, a pewnie inaczej się nie dało.
– Tim, wierzysz w Boga? – przerwałem mu czytanie czegoś na czytniku elektronicznym.
– Nie – odpowiedział stanowczym tonem – wierzę w ludzi. Nie wszystkich co prawda, ale wierzę w to, że są w stanie zrobić wszystko, zarówno najlepszego jak i najgorszego.

Nie kontynuowałem tematu. Tim dalej czytał, tymczasem za oknem znaki polskie zmieniły się na niemieckie i niebieskie tablice informowały, że zaraz będzie Drezno.
– Daleko do kolacji? – zapytałem.
– Z tego, co czytałem na internecie, wynika, że koło Dortmundu będzie dwugodzinny postój. A co, już jesteś głodny?
Z jednej strony byłem, z drugiej zaś siedzieliśmy wtłoczeni w fotele i oprócz siedzenia niewiele mogliśmy zrobić. Poza tym w autobusie było trochę ludzi, po drugiej stronie przejścia siedziała jakaś starsza para i bardzo nie chciałem, by oglądali nas w takiej sytuacji. Karmienie mnie nie było przeznaczone dla ich oczu.
– Wiesz co, Tim? W zasadzie mógłbyś mi poluzować tę część gipsu na lewej ręce, zaraz przy palcach, to ta ręka, która jest mniej uszkodzona, mógłbym więcej zrobić palcami, choćby wyjmować czipsy z torebki. Ale on nawet nie chciał o tym słyszeć.
– Czyś ty doszczętnie ogłupiał? Przecież to może tylko zrobić lekarz. A jak ci się źle zrośnie? Będziesz musiał zapomnieć o swoim modelarstwie.
– Ale już mnie prawie nie boli, naprawdę! – zaperzyłem się.
– Wcale nie muszę i nigdy mnie już o to nie proś, jeśli o to chodzi – odpowiedział tonem, który już dziś słyszałem. – A jeśli czegoś chcesz, to po prostu poproś – dodał i znów zanurzył się w czytniku dając jednoznacznie do zrozumienia, że z jego strony temat jest wyczerpany. Znów mnie rozzłościł, Chyba jednak sobie na zbyt wiele pozwala. To jest moje ciało i będę z nim robił dokładnie to, co uważam za stosowne. Owszem, Tim mnie może pocałować, dotknąć tego i owego, ba, nawet powinien, ale resztę zostawić mnie. I nie decydować, do ciężkiej cholery, a najwyżej doradzić. Całe życie wyznawałem tę zasadę. Kiedy już osiągnąłem wiek, w którym nie dawali mi zastrzyków, szczepień i podobnych rzeczy, sam dysponowałem sobą i nikt nie był w stanie nic na mnie wymusić. Gdy złapałem grypę, matka dawała mi masę pigułek, które za pięć minut lądowały w muszli klozetowej. Lekarze w telewizji wyraźnie powiedzieli, że na wirusy nie ma żadnego lekarstwa i żeby nie pakować w siebie połowy apteki, bo to nic nie da.

Było już zupełnie ciemno, kiedy dojechaliśmy do Dortmundu, coś koło ósmej wieczór, i kierowca zapowiedział dwugodzinną przerwę, chyba oczekiwaną z utęsknieniem, bo pasażerowie wręcz rzucili się do drzwi, część niezbyt trzeźwych.
– Poczekaj, obadam teren – oznajmił Tim – ale muszę mieć twoją nową kurtkę.
Trochę trwało, zanim przyszedł z powrotem.
– Czysto, zero policajów – powiedział. – Teraz możesz iść do toalety.
Byliśmy na jednej z tych stacji benzynowych, które przy niemieckich autostradach nazywają się Raststätte i są całymi kombinatami: oprócz benzyny znajdują tam również bufet, restauracja i sklepiki, coś w rodzaju naszych kiosków, gdzie można kupić gazety, napoje i inne drobiazgi, a także restauracje. Toaletę dla niepełnosprawnych też mieli, szybko załatwiłem swoje potrzeby, tym razem obie, przy niewzruszonej obojętności Tima, którego już się tak nie wstydziłem, i już wychodziliśmy na zewnątrz, gdy poczułem nagłe szarpnięcie z tyłu.
– Zostajemy – szepnął mi Tim do ucha. Już wiedziałem, o co chodzi. Na duży parking wjechał charakterystyczny niemiecki policyjny radiowóz. Zamarłem i nogi się pode mną ugięły. Często tak piszą w powieściach i jest w tym sporo przesady, ot, taki chwyt stylistyczny, ale tym razem mało się nie wywaliłem z wrażenia. Tymczasem auto zrobiło rundkę po parkingu i zatrzymało się na wprost wejścia do bufetu. Z radiowozu wysiadła policjantka, blondynka w żółtej kamizelce odblaskowej z groźnie wyglądającym napisem POLIZEI. Od razu skojarzyło mi się to z faszystami i drugą wojną.
– Idź do bufetu – zarządził Tim i zniknął gdzieś w kierunku autobusu. Jak on mógł mnie tak zostawić… Policjantka tymczasem weszła do bufetu, nawet obrzuciła mnie wzrokiem, miałem nawet wrażenie, że chciała do mnie zagadać. Jednak minęła mnie i podeszła do kontuaru.
– Zwei Schachtel Marlboro, Bild und eine Flasche Cola bitte – usłyszałem. Ręce jeszcze nie przestały mi dygotać, kiedy dostrzegłem Tima. Chyba zrozumiałem, o co mu chodziło. Jeden ma zawsze mniejsze szanse na wpadkę…

Resztę prezerwy przesiedzieliśmy w autobusie jedząc kolację, Tim wyskoczył tylko po ciepłą herbatę, którą przyniósł w kubkach z rurkami. Pojawiły się jeszcze jakieś policyjne wozy, ale jeden z pasażerów wytłumaczył nam, że w Niemczech zawsze tak jest. „Niemcy to najbardziej kontrolowany naród na świecie” – dodał ze śmiechem. Możliwe, że tak jest, ale to nam niestety nie pomagało. Tymczasem autobus ruszył znów. Popatrzyłem na zegarek, prawie północ. Przespałbym się, gdyby nie jeden mały problem.
– Chce mi się – szepnąłem do Tima, który tym razem męczył jakąś grę na tablecie.
– Sikać? W razie czego mam butelkę.
– Nie… Wiesz czego.
Jeśli myślałem, że będzie mnie odwodził, mówił, że zrobimy to w domu czy coś podobnego, myliłem się srodze.
– Poczekaj – powiedział i sięgnął do reklamówki, skąd wyjął zwinięty w rulon i fabrycznie zapakowany w folię koc. Nawet nie widziałem, że go kupił, chyba wtedy, kiedy byłem na niego wściekły i nawet nie chciałem patrzeć, co robi. Uporawszy się z folią, którą zmiął i wcisnął do reklamówki, rozłożył niebieski koc w dużą białą kratę i przykrył nas obu. W autobusie tymczasem panował mrok i nie byliśmy jakoś specjalnie widoczni. Następnie reklamówkę umieścił sobie na kolanach i przytulił się do mnie bokiem, jakby do snu. Następnie, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę wnętrza autobusu rozpiął mi rozporek. Myślałem, że ograniczy się tylko do wsadzenia ręki w spodnie, ale nie, zręcznie wyjął mój dygoczący z żądzy członek, nawet poczułem ten charakterystyczny moment, kiedy wydostaje się na wolność. Najdyskretniej jak tylko się dało, wyjął rękę i nawilżył palce, chwilę delektując się zapachem. Myślał pewnie, że tego nie widzę… To akurat mnie krępowało, bo dzień w pociągu i autobusie to nie to samo co ciepłe łóżko po kąpieli i człowiek jest, mówiąc delikatnie, nie pierwszej świeżości i nie pachnie luksusowym mydłem. Ale widać, że mu to nie przeszkadzało, a nawet podniecało go jeszcze bardziej. Jeśli miałbym być szczery, to w przypadku Tima ten zapach mógłby również działać na moją korzyść. Jeśli byłem ciekaw jak to zrobi, to tajemnica wkrótce się wyjaśniła. Ugniatał mi samą główkę, od czasu do czasu zjeżdżając na śliski wał.
– Zaczynasz wilgotnieć – wyszeptał mi do ucha tak, że ledwie to zrozumiałem. Nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi, ale dla mnie ważniejsze było, że do mnie szepcze, równie dobrze mógłby mi w tym momencie recytować Pana Tadeusza. W autobusie panował szmer, choć trunkowe towarzystwo uspokoiło się już nieco, ale ich rozmowy w tym momencie bardziej nam pomagały niż przeszkadzały. Koniec nadszedł trochę później niż zazwyczaj, kiedy to wystarczy mi kilkanaście ruchów, by było po wszystkim.
– Mmmmmm – wydałem z siebie odgłos, który miał znaczyć, że zaraz będzie finał. Tim zrozumiał go od razu, tworząc ze swej dłoni kapturek, który zatamował nieuchronną powódź. Później jakiś czas trzymał tę rękę przy własnej twarzy, choć jak długo – nie wiem, bo zapadłem w sen.

Obudził mnie Tim. Na dworze było zupełnie jasno. Popatrzyłem za okno i zdębiałem. Tyle policji na raz nie widziałem w życiu. Jakiś gliniarz coś tłumaczył ciemnoskórej kobiecie z dzieckiem na ręku, jego starszy braciszek usiłował się dobrać do widzącej u pasa funkcjonariusza krótkofalówki, ten odganiał się od niego tak, jak człowiek odgania się od natrętnej muchy.
– Jesteśmy już w Calais i wolałbym, byś się przygotował na to, że to najtrudniejszy moment w całej naszej wyprawie. Jeśli się tu uda, to wygraliśmy.
Calais, Calais, coś mi to mówiło. Jakieś obozy uchodźców, próby nielegalnego przekroczenia granicy i dostania się do Anglii. Aha, to dlatego tu tyle glin. Pewnie dlatego będą dokładniej sprawdzać.
Gdzie oni są? Leżałem w łóżku i zupełnie nie chciało mi się wstawać. Wstanie to zmaganie się, walka, a po wczorajszym dniu zupełnie mi się jej odechciało. Prawdę powiedziawszy nie miałem żadnego pomysłu. Na to co jeszcze zrobić, by znaleźć chłopaków, na Lilkę, na to, co powiedzieć żonie, bo pewnie będę ją musiał poinformować, o ile sama już nie wie. Przecież policja powinna pójść tam zaraz po przyjęciu zgłoszenia. Gdzie jeszcze mogą być? Przecież nie pojechali do Anglii? Maciek może jest lekko szurnięty i na propozycję takiej wyprawy zgodziłby się od razu, ale Tim jest chyba rozsądny? Przynajmniej tak mi się wydawało, odbierałem go jako człowieka silnie osadzonego w realiach i stąpającego po ziemi. I tak na pewno jest, tyle że nic nie jest bezwzględne, to tak jak w fizyce, każde ciało stałe zachowuje się normalnie tak długo, jak czynniki na nie działające nie przekroczą jego progu wytrzymałości. Topi się złoto, szlifuje diamenty, mimo że nie ma nic twardszego, a co dopiero przy takiej delikatnej materii, jaką jest psychika człowieka? Czy to, co się stało, przekroczyło jego psychikę? Martwiłem się od Tima dlatego, że to on w tej dziwnej parze jest mądrzejszy, to on, jak to mówią Francuzi, nosi spodnie. Maciek to świszczypała, podatny na sugestię, choć czasem potrafi tupnąć nogą, to Timowi nie podskoczy, nie ma szans. Ciekawe, czy to znajduje przełożenie na nich związek? To znaczy czy Maciej dosiada Tima, czy na odwrót? Bo jeśli jeszcze miałem jakieś wątpliwości czy nadzieje, zniknięcie obu właściwie tłumaczyło wszystko. Wyobraziłem sobie Tima leżącego na Macieju i wcale mnie to nie odrzucało. Ciekawe, czy wszyscy rodzice wyobrażają sobie stosunki płciowe własnych dzieci? Choć obyczaje się ostatnio mocno rozluźniły, nigdzie nie widziałem nic napisanego na ten temat. Może za bardzo wstydliwe? Tymczasem w mojej wyobraźni obaj chłopcy kopulowali przy głośnym sapaniu, takim, jakie słyszałem u Macieja, kiedy dochodził w moich rękach, a zwłaszcza lewej. To działało na moją wyobraźnię. Też się, kurde, wygłupiłem. Gdybym przewidział, odesłałbym go w cholerę. Choć nie tylko Maciejowi się podobało, gorzej, że mnie też. To miękkie uderzenie członkiem o jego policzek… A może popełniłem błąd zapraszając Tima do pomocy przy karmieniu? Maciej był w potrzebie, Tim albo nie miał nic przeciwko, albo wręcz tego pragnął i pomógł mu uwolnić się od nadmiaru spermy… Kto, czy co spowodowało, że mm syna homo?

Kiedy postanowiłem, że nie wstanę przed dziesiątą, zadzwonił radiobudzik. Z nerwów sięgnąłem po komórkę, żeby go wyłączyć. Freudowska pomyłka? Każdy SMS, każda informacja z Onetu i Wyborczej zwiększała mi ciśnienie. Podszedłem do okna, członek wystawał mi ze spodni od pidżamy, ale nawet go nie chowałem, nie ma przed kim. Pewnie stanął mi na myśl o tym, co robi Maciej. Za oknem śnieg zmienił kolor z ostrej bieli na o wiele bardziej ziemisty, z sopli na dachu kapały duże krople. No tak, wczoraj cały dzień wiał halny, to musiało się tak skończyć. Podobno po halnym jest najwięcej zawałów serca… Mimowolnie złapałem się za puls. Zwykle mam o wiele wolniejszy, więc coś w tym jest. Jednak odwilż oznaczała, że nawet nie będę mógł jechać na stok, choćby na godzinę, by się zrelaksować. Nie umiałem i nie lubiłem jeździć po mokrym śniegu, wolałem mniej zwarty. Eh, nawet urlop mi nie wychodzi… Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Odszedłem od okna i włączyłem radio. Właśnie leciał jakiś dziennik.
– …nastąpił wzrost zarażeń wirusem HIV, o osiem procent w stosunku do analogicznego okresu w roku ubiegłym. Zachorowania na AIDS… – ciągnęła niezmordowana spikerka. Podszedłem do radia i zmieniłem stację. Jeszcze ten problem mnie czeka… Facet to skoki na bok, wcześniej czy później, znam to aż za dobrze z własnego życia. Upilnować – nie upilnujesz, to nie lata siedemdziesiąte, kiedy naprawdę trzeba było się postarać, by znaleźć sobie partnera do seksu homo. Temat nie istniał, spotykali się w jakichś kiblach, potajemnie, latem w umówionych miejscach na dzikich plażach nad jeziorami. Miałem takiego kumpla we Wrocławiu, którego milicja zgarnęła w publicznym szalecie. Kiedy to było? W siódmej czy ósmej klasie? W każdym razie jeszcze nie miał piętnastu lat i była spora awantura, nawet szkoła się dowiedziała… Jakie to szczęście, że chłopaki żyją w innych czasach. No ale z drugiej strony teraz seks homo jest na wyciągnięcie ręki, jakieś kluby, sauny, dark-roomy, czaty, aplikacje, przez które partnera na szybkie bzykanko znajdziesz w piętnaście minut. Że też jeszcze nie wybuchła ogólnopolska epidemia jakiejś zarazy… I jak w takiej sytuacji upilnować syna? Umówi się na szybki numerek po drodze ze szkoły i nawet się nie domyślę. Bo Tim, gdziekolwiek jest, nie będzie przy nim wiecznie. Jeśli jeszcze jest. Jeśli.

Wzdrygnąłem się, tylko jakimś cudem uwolniłem się od ponurych myśli i poszedłem wykonać poranną toaletę. Gdyby nie to, że trzeba pojechać na policję, odpuściłbym sobie, ręce mi drżały jak po całonocnym chlańsku, śliskie mydło wypadało mi z rąk, przy goleniu zaciąłem się najbezpieczniejszą maszynką świata, tą, którą według reklamy trzeba trzymać za kratkami. Ważne tylko, żeby przed Lilką grać bohatera. Po pierwsze dlatego, że zależy mi na niej coraz bardziej, po drugie, bo się zupełnie rozsypała. Ktoś jednak musi nad tym panować i na pewno tą osobą nie będzie Lilka. Ona potrzebuje faceta i to nie tylko w łóżku. Przetarłem poharataną brodę wodą toaletową i poszedłem ubrać się na śniadanie. Członek dalej mi sterczał, czyżbym aż tak potrzebował rozładowania? Objąłem organ go i wykonałem dłonią kilka ruchów, jakbym walił konia. Stwardniał jeszcze bardziej. No nie, nie będę się brandzlował przed śniadaniem, choć zaczynała mnie dopadać chcica. Dziwna chcica, bo przed oczy wrócił znowu obraz kopulującego syna. Co ja takiego zrobiłem… Ubrałem się mechanicznie i zszedłem do stołówki.

Lilki nie było w stołówce, ani przy stole ani w ogóle nigdzie. Co jakiś czas zerkałem dyskretnie w stronę drzwi wejściowych, dużych, oszklonych i otwierających się w obie strony, ale na próżno. Znajoma sylwetka nie pojawiła się ani na moment. Wczoraj wieczorem umówiliśmy się, że w przypadku otrzymania jakiejś wiadomości, będziemy się informować niezależnie od pory dnia czy nocy. Lila wpadła coś koło wpół dziesiątej powiedzieć mi, że dzwoniła na policję i dowiedziała się, że istotnie wyjechali wrocławskim pociągiem. To akurat przypuszczałem, bo z tej dziury jest niewiele kierunków, w które można się wybrać, a tak naprawdę jedyny sensowny, do Wrocławia. Można jeszcze jechać do Liberca, tylko po co? Czyli doszedł mi nowy problem, szukanie Lilki. Tak, to dorosła kobieta, tylko wczoraj prezentowała psychikę trzynastolatki. Jak ona wymiękła nad tym zdjęciem z gazety… Mnie samemu zawilgotniały oczy, ale jakoś się opanowałem, głównie ze względu na nią. Poza tym wydawało mi się, że to jedyny sposób na zdobycie jej, pokazanie, że mam jaja. Nie, nie w dosłowny sposób, to widziała przedwczoraj w łóżku, ba, nie tylko widziała, ale ssała jak opętana. Co mi się dziś wszystko kojarzy z seksem? Jeszcze chwila, a wyrucham żabę… Po śniadaniu mój talerz wyglądał jak talerz mojego syna, gdy nie ma apetytu: rozgrzebana jajecznica, pokruszony chleb, resztki kakao. Wstyd to pokazać sprzątaczce. Odniosłem naczynia do okienka starając się nie patrzeć w oczy odbierającej je dziewczynie. Ale rozpoznała mnie wcześniej.
– I coś wiadomo o pańskim synu? – zapytała.
– Nie, siedzimy i czekamy na jakąkolwiek informację – odpowiedziałem i czym szybciej odszedłem. Informacja o zniknięciu chłopców rozeszła się lotem błyskawicy i stanowiła niemałą sensację. Podczas śniadania ludzie z sąsiednich stolików obserwowali mnie baczniej niż zazwyczaj, jednak żaden z nich nie był na tyle odważny, by podejść i zapytać, zrobiła to dopiero dziewczyna ze zmywaka. Może to i lepiej, przynajmniej z tym mam spokój.

Nie doceniłem jednak ludzi, po śniadaniu sporo podeszło do mnie, przekazując mi słowa otuchy, drobne acz pomocne informacje, na przykład takie, gdzie ich na pewno nie widziano i kilka ofert pomocy. Odwilż spowodowała, że mało kto wybierał się na narty, więc w ośrodku było rojno i gwarno.
– Jeśli potrzebuje pan kierowcy, to niech pan mówi śmiało – zaproponował mi ten mężczyzna, który wczoraj wrócił nad ranem.
– Dziękuję, będę pamiętał – odpowiedziałem tylko. Przecież nie będę korzystał z pomocy żadnych obcych ludzi. Poza tym miałem zupełnie inny problem na tapecie, mianowicie zniknięcie Lilki. Postanowiłem, że od tego rozpocznę. Poszedłem więc na górę zapukać do drzwi jej pokoju, ale, zgodnie z przewidywaniami, odpowiedziała mi głucha cisza. Wróciłem do siebie, przebrałem się w ciepły kożuch i wyszedłem na parking. Jej samochodu nie było. Przez kilkanaście minut krążyłem po głównej ulicy, sprawdzałem kawiarnie, bary, sklepy spożywcze, wszystko na próżno. Nie sądziłem, by gdzieś wyjechała, święcie wierzyłem, że w takiej sytuacji mnie nie opuści. Błąd, że nie wziąłem jej numeru komórki, ale kto by pomyślał. Był jeszcze jeden powód, otóż mam naprawdę poważne podstawy, by sądzić, że moja żona grzebie mi w mailach i esemesach. Co prawda telefon mam zabezpieczony hasłem, ale dla chcącego… i tak dalej. Różne są patenty, a na cztery cyfry jeszcze więcej… Na pewno mieszkając z jakąś osobą poradziłbym sobie z tym problemem, gdybym chciał mieć kontrolę nad jej korespondencją.

Przejeżdżając koło kiosku zauważyłem, że dalej wystawiali gazetę ze zdjęciem mojego syna. Może to i dobrze, niech się ludzie opatrzą, w tej sytuacji może tylko pomóc. Zaraz, co myśmy wczoraj robili? Chyba wracaliśmy z dworca czy z policji, kiedy zauważyłem tę fotografię. Dworzec… Może by tak sprawdzić? Pociągi do Wrocławia są często i jeśli zamierzała tam pojechać, to zapewne się to już stało, ale sprawdzić nie zawadzi. W najbliższym możliwym miejscu zawróciłem i pojechałem w kierunku dworca Szklarska Poręba Górna. Na ławce przy peronie przy samym budynku dworcowym siedziała Lilka i tępo wpatrywała się w kamienną ścianę zamykającą stację. Była blada, tak bladej kobiety nie widziałem jeszcze w życiu. Chyba mnie nawet nie zauważyła, dopiero, kiedy usiadłem przy niej. Nawet nie drgnęła.
– Lilka – powiedziałem cicho, kładąc jej rękę na ramieniu. Wzdrygnęła się, ale jej nie odrzuciła.
– Lilka, tak nie można – powtórzyłem – jeśli ktoś się w tej chwili wykańcza to nie nasze dzieci, ale ty.
W odpowiedzi zakasłała tylko, może usiłowała coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle.
– Lilka… – przytuliłem się do niej, jej ciało było tak sztywne, że nie zareagowało na ruch mojej ręki dociskający ją do siebie.
– Pociąg osobowy Kolei Dolnośląskich ze stacji Wrocław Główny wjedzie na tor przy peronie pierwszym. Pociąg osobowy Kolei Dolnośląskich do stacji Liberec… – dobiegł metaliczny głos z głośników.
– Może właśnie tym pociągiem… – odezwała się Lilka cicho i nie skończyła, a oczy zaszły jej łzami.

Gdy żółto-biały pociąg wjechał na peron i zgodnie z przewidywaniami nie było w nim dzieci, zaprowadziłem ją do auta.
– Ty nie będziesz dziś prowadzić, nie ma mowy. Pojedziemy do jakiejś kawiarni, rozgrzejesz się, a potem na komendę policji, może mają jakieś nowe wiadomości dla nas. Lila, naprawdę…
– Dlaczego ja go uderzyłam – załkała.
– Teraz to już nie ma znaczenia, nie odstanie się – tłumaczyłem spokojnym, pewnym głosem, choć w środku wszystko się we mnie gotowało. Macie, kochane feministki, swoje silne kobiety. – Teraz musimy tylko czekać.
– Do żony dzwoniłeś? – zapytała.
Tu mnie ma. Oczywiście nie dzwoniłem, bo do tego trzeba odwagi. Anita potrafi w trudnych sytuacjach odstawić cyrk trzy razy większy niż Lilka, choć czasem potrafi w zadziwiający sposób zapanować nad sobą i to w sytuacji, w której najchętniej lałbym w pysk. Z nią nigdy nie wiadomo, Lilka okazywała się o wiele bardziej przewidywalna i był to jeden z powodów, dla których mi się podobała.
– Tak, nie ma tam chłopaków – odpowiedziałem starannie unikając jej wzroku. Kłamstwo, oczywiste łgarstwo, ale z drugiej strony prawda, gdyby istotnie tam byli, moja żona poinformowałaby mnie w dwie minuty po ich przybyciu, oczywiście urządzając mi dziką awanturę.
– Mówiła coś jeszcze? Jak to przyjęła? – dociekała Lilka, która powoli dochodziła do siebie po kilku łykach piwa z puszki, którą znalazła w samochodzie. Nawet się nie pytała, czy może otworzyć.
– No wściekła się, a co? – brnąłem. – Awantura dopiero się zacznie, kiedy wrócę do Poznania.
– Nie sądzisz, że powinna być z tobą? – nie dawała za wygraną Lila. – Przecież to jest jego matka, nie?
Jeszcze tego brakowało, by Anita tu przyjechała. Nawet bym jej tego nie zaproponował, chyba że zrobiłaby to z własnej inicjatywy, co w jej przypadku było nader prawdopodobne. Dlatego wolałem, by na razie trzymać ją na uboczu.
– Wy wszyscy faceci jesteście tacy sami – skwitowała. – To jedziemy na tę policję?
– Najpierw na kawę.
Na policji dowiedzieliśmy się, że chłopcy byli widziani we wczesnych godzinach porannych we Wrocławiu, najpierw na dworcu, gdzie zwrócił na nich uwagę peronowy dyżurny ruchu, bo jednak chłopak z dwoma zagipsowanymi kończynami rzuca się w oczy, później z tego samego powodu zauważono ich w Biedronce. Niestety, właśnie wchodzili do sklepu i świadkowi trudno było powiedzieć, czy robili większe zakupy, czy tylko wpadli po czipsy i colę.
– Ile pieniędzy mieli chłopcy? – zapytał policjant, ten sam co wczoraj, widocznie jemu przydzielono tę sprawę.
– Maciek ani grosza, ale Tim miał swoją kartę debitową z ponad tysiącem funtów – odpowiedziałem, bo Lilka nadal nie nadawała się do rozmowy, w której potrzeba było myśleć.
– Paszporty mieli ze sobą? – dociekał funkcjonariusz gładząc sumiastego wąsa.
– Tim miał swój brytyjski paszport, Maciek dowód osobisty, ale przecież ważny w całej Europie, nawet poza strefą Schengen – odpowiedziałem.
– Zaalarmujemy więc posterunki graniczne – skwitował gliniarz.
Rany boskie, to jeszcze tego nie zrobili? Za co ja, do ciężkiej cholery, płacę podatki? Tak, tylko granice raczej nie istnieją, przynajmniej w kontynentalnej Unii. Nie wiedziałem, jak sytuacja wygląda w Wielkiej Brytanii, ale to dalej Unia, Brexit jest dopiero za rok.
– Zaraz wrzucę do bazy, znają państwo numery dokumentów swoich synów?
Żadne z nas nie znało, kto o tym myśli? Znam tylko swój PESEL, nawet nie syna.
– Dobrze, że chłopcy mają pieniądze, przynajmniej nie umrą z głodu, a i mogą spać w jakimś hostelu. Sądzę, że znajdą się wcześniej czy później – pocieszył nas na pożegnanie. – A jak wrócą, to nie żałować paska. Ja na waszym miejscu…
Nie chciało mi się tego słuchać, ten tępy glina nie wiedział, że od przemocy cała chryja się zaczęła, no nie do końca, ale przemoc była jednym z powodów. Nie mogłem już patrzeć na tego luja i słuchać jego umoralniających gadek.
– To w razie czego czekamy na telefon, a jutro też wpadniemy – powiedziałem na pożegnanie.

– Co robimy teraz? – zapytałem, gdy już wyszliśmy z komisariatu.
– Ja wiem? – zastanowiła się Lilka, bezmyślnie rozgarniając swym kozakiem brudną śniegową bryję. – Obiad na pewno, a po południu? Chyba jednak musimy pojechać odwiedzić Sama, chociaż nie mogę na niego patrzeć.
– Tylko błagam, nie wyżywaj się na nim – ostrzegłem ją. – Już dość szkody narobiliśmy. Bo jak jeszcze mały zwieje ze szpitala…
– Obyś nie wypowiedział tego w złą godzinę. Wiesz co? – ożywiła się. – Chyba będziesz musiał porozmawiać z nim na te męsko-męskie tematy. Chłopak ma głowę nabitą głupotami z filmów i rozmów z kolegami. Ja tego nie potrafię, a nawet jak zacznę, to mnie zlekceważy, bo powie, że to nudne i się wyłączy albo po prostu wyjdzie z pokoju, co praktykuje i to nawet dość często.
– Ja? – zdziwiłem się. – Przecież ma ojca od tych rzeczy.
– Takiego samego głupka jak on sam, jeśli nie większego. Od Sama różni się tylko wzrostem.
Cóż, to nie ja wybierałem sobie partnera do łóżka, teraz przyjdzie mi gasić pożar, którego nie spowodowałem.
– Z moim angielskim? – broniłem się ostatkiem nadziei.
– No już nie przesadzaj, mówisz całkiem dobrze. Robisz błędy, racja, ale przynajmniej zdania składasz poprawnie i znasz wiele słów.
Co prawda wątpiłem, czy te słowa, które znam, będą w przypadku Sama pożyteczne, ale to była prawda, a i komplement Lilki połechtał mnie mile. W firmie co jakiś czas mieliśmy szkolenia językowe, nawet pracowałem rok za granicą na budowie, w Irlandii. Gdyby nie rodzina, zostałbym z chęcią na dłużej. Na Sama na razie starczyło, a czego nie wiem, to jakoś ominę – pocieszałem się w duchu. Rozmowa zapowiadała się na trudną wcale nie ze względów językowych.

Ustaliliśmy, że do szpitala pojedziemy około czwartej, bo Lilka nie spała całą posiedzieć w saunie i wypoicić trochę zbędnych kalorii. Miałem niedawno elektrokardiografię i lekarz uważa, że nic nie zagraża mojemu sercu. Poza tym liczyłem na… Nawet nie wiem, na co. Sauna jest co prawda otwarta i przychodzą do niej ludzie spoza pensjonatu, ale… no właśnie. Są godziny męskie, damskie i rodzinne, można też za stosowną opłatą wynająć dla samego siebie. Dziś po południu na szczęście były godziny męskie. Dobrze, chciałem nieco odpocząć od kobiet. Poza tym obecność kobiet wymaga zawsze zakrywania tego i owego, a moje ciało darło się o nieskrępowaną wolność. Gdy przyszedłem, byłem sam. Opluskałem się zimną wodą i wszedłem do kabiny na dolną półkę. Wnętrze było dobrze nagrzane i miło pachniało świeżo ściętym drewnem. Gdy ułożyłem się wygodnie na ręcznikach, usłyszałem, że do pomieszczenia wchodzą ,jacyś ludzie, głosy brzmiały młodo. Poczułem się nieco dziwnie, a członek lekko drgnął. Trzeba coś zrobić, by nie zauważyli – pomyślałem i na wszelki przypadek przykryłem łono ręcznikiem. Tymczasem do kabiny weszło dwóch chłopaków w wieku od osiemnastu do dwudziestu lat. Jeden, ten niższy blondyn, wyglądał chyba młodziej. Starszy miał o wiele ciemniejszą karnację, możliwe, że z domieszką krwi cygańskiej. Stał do mnie tyłem, gdy mniejszy gramolił się na półkę. Obserwowałem jego kształtne pośladki i zazdrościłem mu w duchu pięknej pupy. Z całej postaci właśnie ona robiła najlepsze wrażenie. Aż zagotowało mi się w genitaliach. Jak to dobrze, że były przykryte. Tymczasem ciemniejszy odwrócił się przodem do mnie. Czyżby jego członek był we wzwodzie? Ciężko było powiedzieć, bo nabrał już grubości i nie przystawał do jąder, jak to się dzieje u większości mężczyzn, przynajmniej tyle pamiętam z wojska. Napletek był odsunięty do połowy żołędzi, której koniec był mocno wydłużony. Takiej dziwnej budowy jeszcze nie widziałem, ale, bądźmy szczerzy, moje doświadczenia w tym względzie nie były jakieś oszałamiające.

Wyszli pierwsi i zza drzwi słyszałem, jak biorą prysznic. Przeniosłem się na górną półkę, ale wkrótce miałem dość. Chlapnąłem wodą na kamienie, spiekłem raka i wyskoczyłem pod prysznic. Niedługo trwało, zanim wytarłem się i poszedłem do pokoju wypoczynkowego. Były to właściwie dwa pokoje, przedzielone przesuwaną ścianką, ten bliższy saunie służył za przebieralnię. Poszedłem powiesić ręcznik na wieszaku i udałem się do tylnego pokoju. Przesunąłem drzwi i poczyniłem pół kroku do przodu. Popatrzyłem przed siebie i zamarłem z wrażenia. Starszy siedział na materacu pod ścianą ze skrzyżowanymi nogami, młodszy siedział mu na łonie przytulony do tego drugiego i nadziany jakby na pal; rytmicznie podskakiwał, jęcząc przy tym cichutko. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi, choć na pewno zauważyli moją obecność. Nie wiem, co zaatakowało mnie pierwsze, wstyd czy podniecenie. Wiedziałem, że muszę wyjść stamtąd jak najszybciej, ale coś mnie przytrzymywało, tyle że właśnie nie mogłem się na nich tak otwarcie gapić. Z ogromnym ociąganiem opuściłem pomieszczenie i postanowiłem coś zrobić ze swoją erekcją, która z przerwami męczyła mnie od samego rana. Usiadłem na jedynym fotelu, jaki był w tym pomieszczeniu, wymościwszy go uprzednio ręcznikiem, po czym zabrałem się za mojego członka. Byłem w ferworze walki i nie zauważyłem, jak jeden i drugi opuścili pokój wypoczynkowy, ale nawet nie czułem żadnego wstydu, nawet podniecenie. Nie przewidziałem tylko, że ten młodszy, z krótką parówką, stanie przy mnie, miękko usunie mi rękę i będzie kontynuował zabawę. Ten drugi patrzył z oddali, ale nie wykazywał ochoty na dołączenie. W pewnym momencie dłoń młodszego puściła członek, a jej właściciel odwrócił się i usiłował się na mnie nadziać pośladkami.
– Nie, nie – zaprotestowałem praktycznie w ostatniej chwili. Po czym odwrócił się ponownie przodem i szybko doprowadził mnie do wytrysku.
– Fajny samiec jesteś – powiedział na odchodnym, głaszcząc mnie po brzuchu.

– Tobie coś jest? – zapytała Lilka, kiedy jechaliśmy do szpitala. Po odwilży znów złapał lekki mróz i droga przypominała szklankę.
– Nie, wściekam się na służby drogowe – odpowiedziałem. – Ta droga grozi śmiercią.
Że groziła śmiercią to prawda, ale pierwsza część pytania zasługiwała na odpowiedź twierdzącą. Mózg cały czas mielił wydarzenia z sauny. A więc to tak wygląda męski seks. Mało brakowało, by stał się i moim udziałem. Nie doszło, do niego tylko dlatego, że obawiałem się chorób, byłem wtedy tak podniecony, że w innej sytuacji nawet bym się nie zastanawiał. Co prawda bardziej podobał mi się ten starszy, ale i młodszemu nic nie brakowało. Tak to wygląda, nawet nie znasz imienia faceta, którego przelecisz… Aż zjeżyły mi się z włosy na samą myśl, że taka może być przyszłość Maćka. I Tima przy okazji, już tak się do niego przyzwyczaiłem, że myślałem o nim jako o części mojego syna. Teraz wypada tylko wierzyć, że to rozsądni chłopcy i nie będą nadziewać się na facetów, których zobaczyli po raz pierwszy w życiu niecałe dwadzieścia minut wcześniej… Może i ta sytuacja była podniecająca, ale w wykonaniu mojego dziecka… No i jeszcze problem, co ze mną. Cały czas uważałem się za stuprocentowego het*******ualistę, choć po tym pamiętnym wieczorze z Maćkiem trochę w to zwątpiłem. Tymczasem dziś…
– To jak, pogadasz z nim?
– Będę musiał – odpowiedziałem. Po tym, co zaszło w saunie, moje zadanie wydawało mi się odrobinę lżejsze.

– Widzisz Sam – powiedziałem do chłopca leżącego na łóżku. Wyglądał już o wiele korzystniej niż przedwczoraj, już tak nie kasłał a oddech był o wiele mniej świszczący. – To wszystko nie jest wcale takie proste.
– Ja tego nie rozumiem – przyznał mi się. – Chcesz dziewczynę to podrywasz dziewczynę, chcesz chłopaka to szukasz chłopaka, no nie? A chłopak wybierze chłopaka wtedy, jeśli jest pokręcony. Po co, skoro jest tyle dziewczyn?
– Bo to właśnie nie do końca tak jest – tłumaczyłem. – To nie jest do końca kwestia świadomego wyboru.
– Jak nie jest, jak jest – zaoponował Sam. – Idziesz do sklepu, chcesz cytryny, to kupujesz cytryny, chcesz pomarańcze, to kupujesz pomarańcze.
– A jak nie ma pomarańcz?
– To kupuję sok pomarańczowy – wypalił Sam.
– Źle to rozumiesz. Po pierwsze, to ma mało wspólnego z chceniem. Tu raczej bierzesz co ci dają. Nie, nie przerywaj mi. Około czternastego, piętnastego roku życia chłopak wie, czy pociągają go dziewczyny czy chłopcy. Tu raczej nie mówiłbym o sklepie z owocami a o wypożyczalni płyt DVD. Jakie filmy lubisz najbardziej?
– Kryminały – wypalił Sam machinalnie. Takiej odpowiedzi się zresztą spodziewałem, przygotowanie całej akcji, zbieranie haków nie bierze się znikąd, to trzeba zrobić z jakąś wiedzą.
– A romanse?
– Czy ja wyglądam na idiotę? – prawie wykrzyknął dzieciak siadając z wrażenia na łóżku. – Ach kocham cię, kocham, całuj mnie, całuj – błaznował.
– A widzisz, ja uważam kryminały za filmy głupie i bezwartościowe, a czasem lubię obejrzeć dobrą komedię romantyczną, zwłaszcza gdzie są ładne kobiety, wytwornie ubrani panowie. Trochę podobnie jest z partnerami i partnerkami – nie do końca tak było, ale na razie przykład działał dobrze.
– Hmmm – zamyślił się Sam. – Dobrze. Tyle że chłopak nie pasuje do chłopaka, jak już się będą kochać. Dziewczyna ma dziurkę a chłopiec ma w nią co włożyć, no nie? A później są z tego dzieci.
Nie ma co, najważniejsze wie. Ja chyba w jego wieku też wiedziałem co i jak, ale nie miałem pojęcia dlaczego.
– No układ chłopak i dziewczyna jest klasyczny, choć bywają wyjątki i niektórzy jednak wolą chłopców. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak jest, naukowcy zdaje się jeszcze tego nie rozpracowali.
– Zaraz zaraz – zastanawiał się gorączkowo Sam. – To znaczy, że ja też mogę woleć chłopców? – przeraził się. – Bo jeżeli nie wiadomo, skąd się to bierze, to…
– No trochę wiadomo, Są naukowcy, którzy uważają, że to przez brak ojca w rodzinie…
– To chyba mam problem…
– Nie masz żadnego problemu, poczekaj, to dwa, najwyżej trzy lata, sam będziesz już wiedział – uspokoiłem go. Zdaje się, że miałem go edukować, a nie straszyć. – Poza tym inni uważają, że ma to związek z dotlenieniem płodu, no wiesz, kiedy kobieta jest w ciąży.
– E to nie jest tak źle, matka nie pali – odetchnął. – A powiedz mi jeszcze wujku, jak robią to dwaj chłopcy? W pupę?
A jednak padło to pytanie, którego tak się obawiałem. I co mu odpowiem? To co widziałem dwie godziny temu?
– Wiesz, to nie jest takie proste, jest wiele sposobów uprawiania seksu i każdy robi to jak umie, lubi i o ile nie przeszkadza to partnerowi.
– Wiem, widziałem na filmach, oczywiście nie tych, co lecą w telewizji – uśmiechnął się Sam. – Ale wujek nie powie mamie, dobra? I właśnie na tych filmach widziałem, jak gwałcili chłopaka, we czterech, z takimi pałami prawie po kolana. Jeśli to tak ma wyglądać… Na szczęście Tim ma krótszego, widziałem.
Jakoś nie zaskoczyła mnie, ani nie zaszokowała ta uwaga. Już wcześniej sądziłem, że chłopak naoglądał się jakichś nieodpowiednich filmów i teraz wyszło na to, że miałem rację. Jakie to szczęście, że nie trafiło to do Lilki…
– Wygląda to zupełnie inaczej, a jeśli chłopcy robią to za obopólną zgodą, nikt nikogo nie gwałci. Najważniejsze, że się kochają i akceptują.
– Dobrze, warunkowo uniewinnieni – powiedział Sam z uśmiechem.
– Mogę wam przerwać? – to Lilka wtargnęła do pokoju, w którym leżał Sam. Nawet je nie zauważyłem, zorientowałem się po głosie. – Jest telefon z policji.
Popatrzyłem uważnie na Macieja. Czerwone oczy, blady, jakby wystraszony. Niezbyt dobrze zniósł tę podróż. Czy dobrze zrobiłem zabierając go ze sobą? A jakie miałem inne wyjście? Tak, jestem samolubem, chciałem go mieć przy sobie. Nie wyobrażałem sobie, by to, co tak pięknie się zaczęło, skończyło się po pięciu dniach. A forsa? Maciej wart jest wszystkie pieniądze świata. Gdyby nie to, że przez jakiś czas musimy żyć z mojej karty debitowej, kupiłbym mu o wiele więcej, porządne spodnie, buty… Wiem, że jemu się to nie podoba, ale nie ma wyboru. Szkoda tylko, że jest taki wymiętoszony, bolące ręce dodatkowo wprawiają go w rozdrażnienie. Wczoraj w tej galerii mało się nie pokłóciliśmy. Jeszcze bym mu coś powiedział, tylko nie chciałem robić zbiegowiska, im mniej osób nas widzi tym lepiej, prawda? Na razie jakoś się udaje, choć na tym parkingu w Dortmundzie będzie krucho. Ciekawe co zrobią, jak nas złapią. To znaczy według mojego planu nie mają na to szans, ale różnie to w życiu bywa, jak mówi moja mama. Na razie musimy dotrzeć do Bristolu, dalej też mam plan. Zobaczymy, jak się sprawdzi. No a jak nie… Zamkną nas na jakiś czas w więzieniu, to pewne. Ciekawe, czy posadzą nas w jednej celi. Normalnie zapytałbym o to Sama, on w kółko ogląda filmy detektywistyczne i czyta kryminały, więc na pewno wie. Tyle że z Samem to miałem do pogadania na inne tematy i bez łomotu się nie obejdzie, nieźle sobie nagrabił. Później będzie musiał jeszcze wytłumaczyć się rodzicom z tej podłości, bo to, co zrobił, było po prostu podłe. Choć, z drugiej strony, mistrzowsko wykonane. W autobusie zastanawiałem się, jakie zdjęcia mógł pokazać rodzicom i chyba wiem. Jakiś czas temu biegał z komórką i pstrykał wszystko, co mu podeszło pod kadr, pewnie sporo razy cykał mnie z różnymi ludźmi. No i pokazał to tylko ojcu, co było drugim mistrzowskim posunięciem. Tak, jak to mawia moja nauczycielka, inteligencja nie zawsze idzie w parze z mądrością. Na razie jednak nie czas na takie czcze rozwiązania, dotarliśmy do punktu krytycznego, przeprawy promowej do Dover.
– Co zajączku, dobrze spałeś? – uśmiechnąłem się do niego. Odwzajemnił mój uśmiech.
– Wiesz, mama do mnie mówiła „zajączku”, jak byłem mały i mówiła, że jesteśmy rodziną nie Zająców a zajęcy. – powiedział i posmutniał nagle. Pewnie to wspomnienie domu tak na niego podziałało. Co się dziwić, moje myśli też krążyły nieustannie wokół mamy, Sama, a nawet wujka Roberta, którego już zdążyłem polubić, nie tylko za to, że zachował się wobec mnie bardzo w porządku i nie odizolował mnie od Macieja. W ogóle to fajny facet. Ale zaczynam mieć nieprzyzwoite myśli… A gdyby tak Robert ożenił się z naszą mamą? E tam, bzdury mi przychodzą do głowy, pewnie przez brak ojca. Śmierć mojego przeżyłem bardzo ciężko i później cały czas mi go brakowało, a najbardziej to gdy matka urodziła Sama. Nienawidziłem go na początku i nigdy nie polubiłem tak, jak brat powinien lubić brata. Oczywiście że byłem zazdrosny. A kto by nie był, jak spada z dnia na dzień na ostatnie miejsce w tabeli? Sam to, Sam tamto, Sam nie zrobił kupki… Gdyby nie to, że uczę się bardzo dobrze, pewnie zawaliłbym szkołę. Tak, w wieku pięciu lat chodzimy już do szkoły.
– Teraz uważaj, bo to najtrudniejszy punkt tej całej awantury.
Do autobusu zbliżała się grupa pograniczników w oliwkowych mundurach. Po minie Macieja odgadłem, że traci rezon, właśnie wtedy, kiedy najbardziej trzeba być skupionym i skoncentrowanym. Jeśli będą pytać i coś pójdzie nie tak, z miejsca będziemy podejrzani.
– I pamiętaj, co ci mówiłem – dodałem.
Mieliśmy oczywiście przygotowaną historię dla władz wszelakich, jeśli nas będą rozpytywać. Oficjalnie Maciej jedzie do mnie na wakacje, rodzice oczywiście o wszystkim wiedzą, nawet sporządziłem specjalne pismo ze sfałszowanym podpisem ojca Macieja. Mam wyrobiony charakter pisma, nikt nie będzie mnie podejrzewać. Mogłem wydrukować na komputerze, ale nie było okazji. Oczywiście pokażę je tylko we ostateczności. Tymczasem jeden z mundurowych wszedł do autobusu, stanął obok kierowcy i powiedział czystą angielszczyzną bez cienia akcentu:
– A teraz proszę odebrać bagaże i udać się ze mną na punkt odprawy granicznej. Proszę przygotować dokumenty do kontroli, paszporty, wizy i wszelkie inne niezbędne dokumenty podróżne, potrzebne do odprawy paszportowej i celnej. Dziękuję za uwagę.

– Co teraz będzie? – zapytał Maciej z lekkim drżeniem głosu, gdy nałożyliśmy już nasze plecaki i ruszyliśmy na końcu grupy. Maciej rozglądał się ciekawie wokoło. Port jest koloru białego: białe kadłuby promów, białe budynki odprawy granicznej, celnej i inne, białe słupy. Nawet główny pawilon był biały, z niebieskim zakończeniem u szczytu. Może to ta biel go onieśmieliła?
– Nic nie będzie, sprawdzą nam paszporty i zawiozą na prom – odpowiedziałem. Przejście w Calais znalem dobrze, jechaliśmy przez nie kilka razy do Polski i na wycieczki z klasą. Wszystko odbywało się według tej samej procedury.
– Jak to zawiozą? – nie rozumiał Maciej.
– Zobaczysz. A teraz skup się, bo zaraz będą nam sprawdzać dokumenty.
Ciekawe, czy polskie władze poinformowały już posterunki graniczne, jak to się zwykle robi w takich przypadkach. Jeśli tak, to święty Boże nie pomoże. Mieli na to prawie dwadzieścia cztery godziny. A może myślą, że jesteśmy w Polsce?
Weszliśmy do dużego pomieszczenia, przypominającego nieco niewielką poczekalnię kolejową. Ściany pomalowane były na żółto, na ścianach wisiały jakieś tablice z przepisami, po francusku i angielsku. Pod ścianami panował spory tłok, zwykle jest tu tylko kilkoro ludzi, tym razem było ponad pięćdziesięciu, w różnym wieku, o różnych kolorach skóry, zazwyczaj z wielkimi walizkami na kółkach. Czyli będziemy tu siedzieć i się denerwować. Popatrzyłem na Zajączka, chyba nie do końca dotarła do niego groza sytuacji. A w ogóle to lubię nazywać go w myślach Zajączkiem, czuję, że jest mi wtedy jeszcze bliższy. Bezbronny zajączek, którym trzeba się zająć. Nawet pocałowałbym go w ten słodki pyszczek, gdyby tylko nie było tu tylu ludzi. Cóż, trzeba będzie poczekać. Tymczasem ludzie znikali za jednym z dwojga drzwi.
– Ustawcie się w kolejce z nami – powiedział jakiś barczysty mężczyzna, którego widziałem w autobusie – bo jak się zawieruszycie, to przepadnie wam prom.
Stanęliśmy więc posłusznie z plecakami u stóp i wolno posuwaliśmy się w kierunku magicznych drzwi.
– Dajcie tych chłopców na początek kolejki – ten sam mężczyzna uznał za stosowne nam pomóc, a inni nie protestowali, więc szybko znaleźliśmy się na czele.

Weszliśmy do małego pokoiku. Za biurkiem siedział umundurowany urzędnik Immigration Office, starszy szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy i w okularach. Moje niewielkie jeszcze doświadczenie życiowe mówiło mi, że im szczuplejszy facet tym bardziej wredny, z kobietami było różnie. Pewnie grube baby wściekają się że są grube, a facetom to mniej przeszkadza.
– Wasze paszporty proszę – odezwał się sucho po angielsku. Wyciągnąłem i podałem mu nasze dokumenty, Maciej stał w rękach z naciągniętymi na dłonie rękawiczkami, by gips nie rzucał się w oczy. Urzędnik starannie przejrzał mój paszport i plastikowy dowód Maćka, a dane przepisał na kartce.
– Mamy awarię terminali – oznajmił. – Nie mogę sprawdzić was w komputerze. Zajac? Tak to się czyta?
Maciek uśmiechnął się.
– Zając – poprawił.
– Aha. Dokąd jedziecie?
– Do Bristolu, do nas do domu. Pan Zając jedzie do mnie na wakacje.
– Aha – zadumał się urzędnik. – Pokażcie, co macie w plecakach.
Podałem mu plecak. Pewnie był ciekawy, co w środku. Narkotyków nie przewoziliśmy, nie wyczuwałem tu niebezpieczeństwa. Założył białe, gumowe rękawiczki, a następnie jakiś czas gmerał jedna ręką, przyświecając sobie latarką, którą trzymał w drugiej. Jeszcze raz zrobiłem rachunek sumienia.
– Ale te brudne majtki mógłbyś choć wsadzić do jakiegoś woreczka foliowego.
Zarumieniłem się lekko. Faktycznie w To były gacie Macieja, które zmieniłem mu na ostatnim postoju przed granicą.
– Mam nadzieję, że twój przyjaciel jest porządniejszy – powiedział zapinając mój plecak i tylko rzucając okiem na czerwony plecak Maćka. – Dobrze, dziękuję i życzę przyjemnej podróży – uśmiechnął się swoim służbowym uśmiechem.

– Nie wszystko zrozumiałem – powiedział Maciej, gdy już siedzieliśmy w autobusie, który miał nas zawieźć na prom.
– Zobaczył twoje brudne gacie i go zamurowało.
– Jeszcze coś mówił?
– Tak – odparłem – mówił, że mają awarię komputerów. Prawdopodobnie dlatego jeszcze żyjemy – dotarło do mnie dokładnie w momencie, gdy mówiłem te słowa. Przecież gdyby zaczął nas sprawdzać to cycki w górę. Nie, jak mnie uczył Maciek? Dupa blada. – No daj pyska – dodałem, całując go w policzek przy samym kąciku ust. Chciałem więcej, ale jeszcze będzie na to czas.
Tymczasem autobus zamknął drzwi z sykiem i ruszył w kierunku promu. Gdy byliśmy już na statku, usiedliśmy w pokoju przypominającym nieco hotelowe foyer, z recepcją, automatami do gry w rogu i czerwonymi fotelami.
– Zaraz odpływamy. Chcesz może jakieś ciepłe picie?
– Nie – odparł Maciek, choć wiedziałem, że chce, od Dortmundu nie miał niczego ciepłego w ustach. Znów ten jego ośli, a może zajęczy upór. Już ja go tego oduczę.
– To poczekaj, bo ja chcę – powiedziałem i poszedłem do bufetu. Oczywiście kupiłem dwie, przecież ta sierota wykończy mi się jeszcze przed Bristolem. A będzie protestował, to, jak mówił tata Maćka, w dziób.
– Mówiłem ci, że nie chcę – protestował Maciej.
– Tak? A leki czym popijesz?
– Wziąłbym łyka z twojej. A właśnie, mam jeszcze pytanie. Czy na tym statku można płynąć tak, żeby widzieć morze? No wiesz, na pokładzie? Kiedyś płynąłem statkiem po Warcie i tam można było.
Masz, jeszcze mi się przeziębi. Właściwie to powinien się przespać tę godzinkę, te fotele są o wiele wygodniejsze niż siedzenia w autobusie. Popatrzyłem na niego. Siedział w zasadzie w pozycji półleżącej, a na spodniach rysował się lekki wzwód. Z chęcią zmniejszyłbym mu prosiaczka, ale przecież nie w tym miejscu, tutejsze ubikacje są małe, a taki numer jak w autobusie to nie przejdzie, w foyer tłoczyło się wielu ludzi. Poza tym… Było jeszcze jedno miejsce na ciele Maćka, które rozbudzało moją wyobraźnię, ale to załatwię już na miejscu.
– Można wejść na pokład, ale tam jest zimno i wieje. Chyba nie chcesz się zaziębić do tego wszystkiego?
– Na jeden malutki momencik – błagał.
Syrena zawyła i prom linii P&O zaczął stopniowo odrywać się od nadbrzeża. Maciej delektował się każdym szczegółem. Dopiero kiedy najgorsze niebezpieczeństwo minęło, odetchnął i zaczął coraz bardziej wracać do życia. Omiotłem wzrokiem pokład. Kilku pasażerów, którym niestraszne były lodowate podmuchy wiatru stało i obserwowało oddalający się port. Jeden z nich uparcie wpatrywał, się w nas, tak nachalnie, że zaczęło mi to przeszkadzać. Jakiś zboczeniec czy co? Zaraz, jeśli on jest zboczeńcem to my… Właśnie, chyba jednak naturalniej jest z chłopakiem w równym wieku? No ale z drugiej strony sam byłem ciekaw jak wygląda tata Maćka, gdyby tak zrzucił z siebie wszystkie szmaty. Miał wydatną górkę, pewnie byłoby na co popatrzeć… Dlaczego ja myślę o świństwach? Tymczasem obserwujący nas człowiek oderwał się od barierki i zmierzał w naszym kierunku. Po chwili rozpoznałem w nim tego mężczyznę, który przesunął nas na przód kolejki w Calais.
– Wszystko w porządku? – zapytał stając koło nas, tuż przy Maćku. Tego jeszcze brakowało, nie miałem ochoty na żadne przygodne znajomości. Trzeba go jakoś spławić…
– Tak, jak najbardziej – odpowiedziałem drętwym głosem.
– Ale musicie mieć sporo odwagi, podróżując sami taki szmat drogi. Gdzie wyście wsiedli? W Opolu?
– We Wrocławiu – odpowiedział Maciek.
– Niewielka różnica. Mam syna w waszym wieku, nigdy nie puściłbym go samego do Polski, nawet z kolegą. Bóg wie, co też może takim młodym przyjść do łba?
– Pana syn mieszka w Polsce czy w Anglii? – zapytał niewinnie Maciej. Zaczynałem się wściekać. Czy ten chłopak nie ma odrobiny instynktu samozachowawczego? Jeśli tamten zacznie nas ciągnąć za język to po herbacie. Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie i miałem nadzieję, że zrozumiał, w każdym razie zauważył.
– W Szkocji, mieszkamy w Dumbarton. Siedzi w domu i czeka na tatę… A tata przyjeżdża trzy dni spóźniony. Ale jak go znam, nie martwi się, zawsze to lepiej, jak starych nie ma w domu, nie, młodzieży? – puścił porozumiewawcze oko. Maciej już chciał coś odpowiedzieć, ale ściągnąłem go na ziemię kolejnym spojrzeniem, które zabija. Nie wiedziałem, czy nie da się sprowokować, a rozmowa zmierzała w niebezpieczne rejony.
– Skądże, ja lubię moją mamę – odpowiedziałem za niego, szybko, zanim było za późno – Oczywiście jak to dorośli, czasem ma swoje za uszami, ale raczej nie mam z nią większych przejść – właśnie przeszło mi przez gardło największe kłamstwo w moim wieku.
Jak zbawienie zadzwoniła komórka mężczyzny. Wyjął ją i wpatrywał się krótko w ekran zanim odebrał rozmowę.
– A jednak żyć beze mnie nie może. A zwłaszcza bez tego laptopa, który mu obiecałem – uśmiechnął się i odszedł przepraszając. Do końca już byliśmy sami obserwując zbliżające się białe klify Dover zza kół ratunkowych wiszących na burtach.

Byliśmy na dworcu autobusowym Victoria i do odjazdu mieliśmy jeszcze około czterdziestu minut. Szybciej byłoby pociągiem, ale o wiele drożej. Jeśli pieniądze mają wystarczyć na kilka dni nie możemy sobie pozwolić na zbędne luksusy. Gdyby Maciej poprosił, zastanowiłbym się, tymczasem mu było wszystko jedno. Postanowiliśmy wypić jakąś herbatę w jednej z knajpek przy dworcu. Zostawiłem Maćka w ogródku przed barem i wszedłem do środka zamówić napoje. Właśnie wychodziłem z nimi na zewnątrz, kiedy na ulicy pojawiło się dwóch policjantów. Zatrzymali się przy nas.
– Dzień dobry – powiedział ten wyższy, gdy kładłem kubki na blat stołu. – Dokąd się wybieramy? – zapytał patrząc na leżące przy stole plecaki.
– Do Bristolu, do domu – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. A co ich to obchodzi?
– Zwiedzaliście Londyn? – zapytał ten drugi.
– Nie, wracamy z Polski – powiedział Maciej z całkiem niezłym akcentem. Struchlałem. Już nie było czasu na spojrzenia, które zabijają, trzeba było się maksymalnie skupić.
– Z Polski – zastanowił się ten niższy. Bezmyślnie wpatrywałem się w kamerę i mały monitorek zawieszony na czarnym mundurze na wysokości piersi i błyskający kolorowym obrazem. A więc to prawda, że zaczęli nagrywać interwencje policji, od pewnego czasu mówiło się o tym. W tej sytuacji nie było to bynajmniej pomocne.
– A rodzice wiedzą, gdzie byliście? – zatroszczył się. Z najbardziej obojętną miną, na jaką mogłem się w tej sytuacji zdobyć, sięgnąłem za pazuchę i wyjąłem portfel, a z niego lipny list od rodziców. Podałem go temu wyższemu. Ten przebiegł go wzrokiem.
– W porządku – odpowiedział, zwracając mi pismo. – Potrzebujecie może jakiejś pomocy?
Ledwie docierały do mnie te słowa, a w ustach zrobiło się tak sucho, że nie wiem, czy odpowiedziałbym w sposób niebudzący podejrzeń. Łyknąłem trochę herbaty, kiedy Maciek uznał za stosowne się odezwać.
– Nie, dziękujemy. Damy sobie radę.
Długo musiałem się uspokajać po tym zdarzeniu, jeszcze w autobusie dygotały mi ręce.

– Zdejmij plecak – powiedziałem, stając przed drzwiami naszego domu i grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu kluczy.
– Ale dlaczego? – dociekał Maciek.
– Nie gadaj tylko zdejmij – powiedziałem wyjmując klucz. Otworzywszy drzwi, złapałem go wpół i wniosłem przez próg z ręką podtrzymującą jego pośladki. Zaraz się nimi zajmę…
– Jak na jakimś weselu – śmiał się, gdy już weszliśmy do salonu.
– Przyniosłem kogoś, kto… – przerwałem. Maciej podszedł do mnie i przytknął swoje wargi do moich. Był trochę niższy ode mnie, musiał lekko zadrzeć głowę. Całowaliśmy się po raz pierwszy w życiu, może na początku było to nieporadne, ale rozkręcaliśmy się z sekundy na sekundę. Nasze języki walczyły ze sobą w najbardziej przyjacielskiej wojnie świata. Sprawdziłem stan jego prosiaczka i z zadowoleniem stwierdziłem, że był gotowy do figli. Już miałem zabrać się do dzieła, gdy przypomniałem sobie o ważnej rzeczy.
– Teraz mnie posłuchaj. Najpierw trzeba zrobić kilka ważnych rzeczy, a później będziemy mieli dla siebie cały wieczór i całą noc. Przede wszystkim bezpieczeństwo. Trzeba zasłonić wszystkie okna, tak by dom wyglądał na opuszczony. Żadnego słuchania głośnej muzyki. Sąsiedzi nas na razie nie widzieli, bo są w pracy i lepiej, żeby tak było dalej. Żadnego palenia zbędnego światła, tylko w korytarzu. Ja muszę wyskoczyć na zakupy, bo coś musimy jeść. Nie odbieraj żadnego telefonu, nie włączaj na razie komputera. Jakby ktoś pukał, to zignoruj. Najlepiej idź do pokoju na górze, obojętnie, mojego czy Sama i czekaj. Ja nie będę długo.

Przebrałem go, wyciągnąłem rower i pojechałem do marketu. Zrobiłem spore zakupy za całe trzydzieści funtów, takie na trzy dni, choć według mojego planu jutro już nie będzie potrzeby się ukrywać. Na razie zagrożenie było całkiem realne, zwłaszcza że od naszej ucieczki minęło już trzydzieści godzin i o naszym zaginięciu wie już cała Europa. Zrobiwszy zakupy wracałem najprostszą drogą do domu. Już miałem wjechać w naszą ulicę, jakieś sto metrów od domu, kiedy zauważyłem policyjne auto stojące przed naszym domem. Tego nie było w planie… Schowałem się u szczytu ulicy tak, by nie być widoczny a jednocześnie obserwować wydarzenia. Wyprowadzą Macieja czy nie? Jak on zareaguje? Pewnie umiera ze strachu… Byle tylko nie stał pod drzwiami, bo usłyszą jego oddech. A może miał już wszystkiego dość i jednak im otworzył? Eee, chyba tego nie zrobi. Po przejechaniu połowy kontynentu… Patrzyłem na samochód i z łomoczącym sercem oczekiwałem powrotu gliniarzy. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy w końcu para policjantów, mężczyzna i kobieta wyszli zza żywopłotu odgradzającego chodnik od przydomowego ogródka. Mieszkaliśmy w domu o zabudowie rzędowej, żywopłot oddzielał wszystkie domy od ulicy. Tymczasem policjanci płci obojga wsiedli do radiowozu i ruszyli w moją stronę. O rany, co teraz… Wsiadłem na rower i natychmiast skręciłem w jedną z bocznych uliczek. Na wszelki wypadek nie oglądałem się za siebie przez jakiś czas, zatrzymałem się dopiero na Arundel Street. Cholera, chyba nie zostawili jakiejś obstawy? Miałem jednak sporego cykora wracać drzwiami frontowymi. Na tyłach naszego domu jest niewielki ogródek, który jest odgrodzony murem od bocznej uliczki, takim sięgającym do piersi, bardziej ozdobnym niż ochronnym. W murze nie ma co prawda żadnej furtki, ale to akurat nie było żadną przeszkodą, już nieraz go przechodziłem. Co prawda matka bardzo tego nie lubiła i zawsze potem miałem burę, ale teraz przecież nie będzie się awanturować… Zlustrowałem okolicę, stwierdziłem brak żywej duszy, następnie ostrożnie przerzuciłem rower i na końcu moje ciało doczesne, jak mówi ksiądz w kościele. Zwycięstwo.

Gdy wszedłem do domu, rzuciłem się do salonu, ale tam Zajączka nie było. Pognam na górę, a schody dudniły tak, że chyba było słychać w okolicy. W końcu znalazłem go w moim pokoju. Leżał na łóżku i spał w najlepsze, z lekka posapując. Pewnie policja go wcale nie obudziła, w tym pokoju niewiele słychać i właśnie dlatego był najlepszy w całym domu. Nie zamieniłbym się z Samem za żadne skarby świata, mimo że jego pokój jest większy, tak jakoś wypadło. Jest za to przy schodach i słychać z niego gwar całego domu. O nie, dziękuję za takie luksusy. Podszedłem do łóżka i okryłem Maćka kocem, po czym usiadłem obok niego. Był to najpiękniejszy widok w moim życiu. Mógłby się nie budzić jeszcze kilka godzin, nie nudziłbym się ani sekundy.

– Pomożesz? – zapytał Maciej, gdy już leżał w wannie a ja mydliłem jego ciało. Jednak kąpanie połamańca w wannie jest o wiele wygodniejsze, niż męczenie się pod prysznicem. Trochę wbrew sobie postanowiłem umyć go po żołniersku, krótko, bez ekscesów, jednak łóżko do tych rzeczy jest lepsze. Jednak Maciej, a tym bardziej jego członek, nie chcieli widać o tym słyszeć.
– Teraz? Zaraz pójdziemy do łóżka, tam jest więcej miejsca.
– Ale…
– Pamiętaj, ja też chcę – odwołałem się do ostatniej instancji. Poskutkowało.
Wkrótce po kąpieli leżeliśmy w moim łóżku, które gościło pierwszą osobę w moim życiu i pewnie w swoim, kupiliśmy w końcu fabrycznie nowe. Sama i moich kolegów, którzy na nim siedzieli, nie liczyłem. Pierwsze zwarcie było niezwykle silne ale krótkie, obaj byliśmy tak naładowani, ze wiele nam nie było potrzeba, by kwiczeć z rozkoszy. Zwłaszcza mnie, bo nie robiłem tego od trzech dni, Maciek miał jednak codzienny serwis.
– Powiedz, jak to jest mieć mojego prosiaczka w buzi? – zapytałem, gdy siedzieliśmy koło siebie oparci o ścianę. Dwa białe ciała, których biel jest symetrycznie zakłócona kępkami chłopięcych włosów łonowych i to tylko nad samymi siusiakami.
– Fajnie i tak bardzo ślisko – odpowiedział Maciek. Spróbujesz?
– Nie wiem – miałem opory. Nigdy dotychczas o tym nie myślałem. Widziałem oczywiście na różnych pornosach, wyłącznie damsko-męskich, które oglądałem z kolegami. Na początku myślałem, że to taka akcja pod tytułem „czego się nie robi dla filmu”, bo jak to brać siusiaka do buzi? Przecież on służy do czegoś innego. Gdy Maciej zrobił to po raz pierwszy, myślałem, że po prostu się nade mną lituje, bo przecież użycie rąk było w jego przypadku niemożliwe. Jednak później dostrzegłem, że czerpie z tego sporą przyjemność a jego maluch twardnieje od razu, gdy mój członek wchodzi w jego usta. I nie opada, jak wyjmuję…
– Spróbujesz? – zachęcił mnie.
– No nie wiem…
– Nie bój się – prawie szepnął. Spełzłem z posłania i nachyliłem się nad jego kroczem. Oklapnięty już nieco prosiaczek Maćka wyprostował się niemal automatycznie. Dotknąłem go językiem na próbę w samą główkę. Jakieś słabe dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa.
– Odważniej – zaśmiał się Maciek. – Naprawdę to nie jest takie złe.
Odważniej to odważniej. Zdążyłem już poznać zakamarki jego malucha i wiedziałem, co najbardziej lubi. Po niedługim czasie oswoiłem się z ciałem obcym ale jak najbardziej pożądanym w moich ustach. Zacząłem pompować.
– Ściśnij – wyszeptał Maciej. Po chwili jęczał z rozkoszy a ja już wiedziałem co robić. Mój mózg się wyłączył, robiłem to intuicyjnie, dodatkowo podniecały mnie uderzenia mojego własnego prosiaczka o pępek.
– Aaaaaa….
Nie zdążyłem wyszarpnąć na czas, część płynu została mi w ustach, reszta ochlapała mi twarz.
– No i co, było tak źle? – zapytał Maciek, gdy znów leżeliśmy koło siebie, a ja pieściłem jego tors.
– Gdzie tam, na początku jakoś tak dziwnie, ale później bardzo fajnie.

Tymczasem moje myśli wędrowały w zupełnie inny zakamarek Maćkowego ciała. Pomagając mu przełożyć ręce, położyłem go na brzuchu i patrzyłem na jego pośladki. Położyłem na nie rękę i napawałem się ich krągłością, jędrnością. Były białe, niewielkie, jak jego właściciel i pociągające. Rozchyliłem je.
– Nie – powiedział stanowczo Maciek.
– Co: nie? – zdziwiłem się.
– Bo to miejsce jest jakieś takie… – szukał odpowiedniego słowa – nieczyste.
– Przecież dopiero co cię kąpałem? – zdziwiłem się.
– Nie o to mi chodzi. Wiesz, ono służy do czego innego.
– Nie skrzywdzę cię – powiedziałem. – Ale zobaczyć chyba mogę? Już tyle ci widziałem…
– No zobaczyć tak, ale nic poza tym.
Niech mu będzie. Zobaczyłem to miejsce. Było prawie fioletowe przy samym końcu i pomaszczone wokół samego centrum.
– Mogę dotknąć?
– No w ostateczności… – odpowiedział, kiedy przełamał już pierwszy wstyd. Dotknąłem i zobaczyłem reakcję. Mój prosiaczek aż podskoczył z radości.
– Do proktologa to ty raczej nie pójdziesz – zaśmiałem się.
– Prokto co?
– Proktolog. To taki lekarz, który leczy takie dziurki. Tam też można zachorować. Takie badanie przechodzi się z palcem w dupie – użyłem świeżo poznanego idiomu. Maciej roześmiał się. Tymczasem wszedłem na łóżko i klęczałem nad nim na czworakach pocierając jego odbyt śliskim z emocji członkiem. Na więcej jeszcze nie jest gotowy, nie będę go męczył, nie dziś. Maćka trzeba oswajać jak osiołka na łące.

– No i co, jak było? zapytałem, kiedy już było po wszystkim a Maciek wycierał moje nasienie chusteczką.
– Nigdy nie powiedziałbym, że to może być fajne – odpowiedział. Byliśmy już nasyceni, teraz trzeba było ubrać się i zjeść kolację, póki na dworze jest jeszcze jasno. Gdy już nałożyłem moje domowe ogrodniczki, wziąłem do ręki telefon i odszukałem znajomy numer.
– Do kogo dzwonisz? – zapytał zaniepokojony Maciej.
– Do mamy.
– Dortmund, gdzie to jest? – zapytałam. Moja znajomość geografii była pobieżna, nieobejmująca wiele poza Polską i Anglią.
– Na zachodzie Niemiec – odpowiedział krótko Robert, skupiony na prowadzeniu auta w śniegowej paćce. – Ale czy to na pewno oni?
– No właśnie nie wiem – odpowiedziałam, pamiętając strzępy rozmowy z policjantem. – Ten młodszy był w czerwonej kurtce, a o ile pamiętam, Maciek takiej nie miał. Miał?
Robert tylko pokręcił przecząco głową.
– Podobno nawet gipsu nie widzieli, więc może to nie oni. Boże, gdzie oni są…
Radio nadawało przebój ostatniego lata, Despacito, który wybitnie działał mi na nerwy. Bez pytania zmieniłam stację na nadającą muzykę poważną, o wiele bardziej odpowiadającą mojemu nastrojowi, widokiem za oknem i ogólnemu armagedonowi, w jaki przeistoczyło się nasze życie. Sama byłam mu winna… Ale czy ja? Przecież to musiało zacząć się o wiele wcześniej, tak ni z tego ni z owego dwóch chłopaków nie zapała do siebie miłością. Przeszukiwałam zakamarki pamięci. Tim zawsze był spokojnym chłopcem, no chyba że chodziło o zdrowie, potrafił być hipochondrykiem jak każdy samiec. Nie był agresywny, nie bił się z kolegami, choć umiał zawalczyć o swoje. Chyba miał więcej koleżanek niż kolegów, ale nie dałabym się za to pokroić, od kiedy na świat przyszedł Sam, zaniedbałam trochę starszego syna, trzeba się w końcu do tego przyznać. Dzieci są dobre, jak nie krzyczą i jeść nie wołają, jak to mówią, a Sam krzyczał wiele, zresztą był młodszy. A może to brak ojca? Przecież nie ochajtam się z pierwszym lepszym facetem tylko dlatego, że dziecko potrzebuje ojca. Zresztą trudniej znaleźć ojca dzieciom niż mężczyznę na jedną noc czy nawet na kilka lat. Może gdybym trafiła na kogoś takiego jak Robert, który w oczywisty sposób lubi moich synów, a przy tym jest świetny w łóżku, to kto wie?
– Robert, czy ty wcześniej wiedziałeś, że… no, wiesz, że Maciej jest, no wiesz?
Odpowiedź przyszła później niż się spodziewałam i była negatywna. Wydawało mi się, że Robert drgnął, a może to tylko podrzuciła nas lekko następna bryła ubitego śniegu. Miałam jednak wrażenie, że nie mówi prawdy.
– Nie zastanawiałem się nad tym, w ogóle ostatnio miałem słaby kontakt z synem – dodał usprawiedliwiająco. – Wszystkim zajmowała się moja żona.
Klasyczny samiec, no pewnie. U wielu facetów rodzicielstwo ogranicza się wyłącznie z dumy do bycia ojcem.
– A właśnie. Nie uważasz, że twoją żonę jakoś niespecjalnie interesuje to, co dzieje się z jej własnym dzieckiem? Przecież od czasu, kiedy zniknęli, nie zadzwoniła ani razu, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Puszczam jej esemesy – uciął Robert. Zauważyłam, że ile razy jest mowa o jego żonie, wpada w rozdrażnienie. Miałam kilku kolegów, głównie z pracy, którzy tak reagowali. Ich małżeństwa były głównie na papierze, później szybko się rozwodzili.
– A właśnie, a jak tam rozmowa z Samem? – przypomniałam sobie. – Coś do niego dotarło? – zapytałam, choć nie wiem, czy byłam przygotowana na odpowiedź. Cholera wie, czego on mu nagadał. Do tej pory trzymałam syna z daleka od tych rzeczy, zresztą nie sądziłam, że go to interesują, to jeszcze nie ten wiek. Ostatnio był bardziej zainteresowany śledzeniem kotów sąsiadów, po tym jak zobaczył na BBC program dokumentalny, w którym przymocowali kotom kamery i wyszły na jaw bardzo ciekawe rzeczy. Po prostu dzieciak jak wielu w jego wieku. Prawdziwa rewolucja przyjdzie za dwa, góra trzy lata…
– A wiesz, że nawet, nawet? – Robert uśmiechnął się na wspomnienie tej rozmowy. – Oczywiście nic od razu, ale coś do niego na pewno dotarło. W każdym razie już wcześniej wiedział, że to można robić w różne dziurki.
– Skąd? – przerwałam szorstko. Pewnie wiedział, ale ta cholerna męska solidarność wzięła górę.
– A tego do końca się nie dowiedziałem – odpowiedział, ale wiedziałam, że kręci. Jedna z typowo męskich odzywek, podobna do słynnego „to nie jest tak jak myślisz”. – Lilka, w jego wieku to ja również wiedziałem, choć nie było internetu, pornosów w każdym kiosku i parad równości. Chodziła propaganda szeptana, o takich rzeczach rozmawiało się za podwórkiem na śmietniku, byle broń cię Boże dorośli nie usłyszeli.
– Ty też brałeś udział w takich rozmowach?
– W kilku tak – zaśmiał się Robert. – Ale zbyt dużo się nie dowiedziałem. Zdecydowanie mniej niż w ciągu kilku ostatnich dni.
Szczeniak pewnie ogląda pornole z kolegami. Czytałam damską prasę, z tych, które czyta się zwykle w poczekalni u fryzjera lub dentysty, w której zaniepokojone matki łapały dzieciaki na oglądaniu filmów pornograficznych, ba nawet na onanizowaniu się przy tych produkcjach. Dlaczego nie miałoby to dotyczyć Sama, to znaczy oglądanie, na to drugie jest zdecydowanie za młody?
– Bardzo był zaskoczony? – z trudem oderwałam się od swoich myśli.
– Ja wiem? Pewnie gdzieś w podświadomości się tego spodziewał, że wcześniej czy później ktoś wytłumaczy mu dokładnie, co się stało. Aha, Lilka, czy ty podczas ciąży z Samem paliłaś papierosy?
– Popalałam – odparłam zmieszana. A co to ma do rzeczy? Zresztą palenie rzuciłam wkrótce po porodzie, głownie ze względów oszczędnościowych. Dwoje dzieci, w tym jedno w wieku niemowlęcym, to przede wszystkim potworne wydatki. Paczka papierosów kosztowała wtedy pięć funtów, tyle, za ile można wykarmić rodzinę w dzień. – A dlaczego pytasz?
– Bo jedna z teorii powstania homoseksualizmu to niedotlenienie mózgu w okresie okołoporodowym – wyjaśnił.
W tym momencie zaczęłam być spokojna o poziom wiedzy przekazanej przez Roberta. Znów mi zaimponował. Nieważne, jak się tego dowiedział, możliwe, że gorączkowo grzebał w Wikipedii przez tą rozmową, w każdym razie chyba zrobił to bez zarzutu.

Jeszcze nie dojechaliśmy do Szklarskiej, a zadzwonił telefon. Znów policja. Okazało się, że dzieciaki przekroczyły granicę brytyjską i tym razem nie może być żadnych wątpliwości, bo zgadzały się nazwiska. To, że ich nie zatrzymali, zawdzięczają tylko przypadkowi, padł system komputerowy na posterunku granicznym i całą odprawę robiono tak jak dwieście lat temu, ręcznie, nie sprawdzając pasażerów w Interpolu i na listach poszukiwanych.
– To chyba dobra wiadomość – skwitował Robert. – Przynajmniej mamy pewność, że będą w domu i nic złego im się nie stanie.
– Wcale nie mamy – prychnęłam gniewnie. – Dlaczego zakładasz, że mieliby jechać do domu? Anglia jest długa i szeroka. Jak uciekają, to chyba nie po to, by zostać złapani? Zamelinują się na jakimś squacie czy czymś podobnym, w Londynie jest sporo takich miejsc. Nie muszą jechać aż do Bristolu.
– Teoretycznie możliwe, tyle że głupio myślisz. Gdzie znajdą wygodne łóżka, ciepłe pokoje, gorące posiłki? Z tego, co zauważyłem, Tim to odpowiedzialny chłopak i nie da Macieja skrzywdzić. A Maciej to ciućmok, zwłaszcza na nieznanym sobie terenie. Nie, Lila, twoje myślenie nie trzyma się kupy.
– Możliwe – odpowiedziałam tępo. – Sama nic nie wiem…

– Masz jakiś pomysł na resztę wieczoru? – zapytał Robert, gdy już zapakowaliśmy przed ośrodkiem.
– Tak, wziąć jakąś pigułkę i się położyć. Ja już nic nie czuję, nic nie wiem i najchętniej bym się urżnęła w trupa, tyle że zdaję sobie sprawę, że właśnie teraz nie wolno mi tego zrobić. Ale chodź do mnie na chwilę, zrobisz mi kawy, dobrze?
Wykorzystam go, a co? Mnie nie przeszkadzała ideologia gender, jak raz na jakiś czas mężczyzna zrobi kobiecie kawę to korona mu z głowy nie spadnie. Może zresztą robić co chce, byle mi nie prał majtek i biustonosza.

Robert nie miał nic przeciw zrobieniu mi kawy, wypiłem ze smakiem i nawet trochę się uspokoiłam. Usiadłam na jedynym fotelu w pokoju, Robert stanął przy mnie, położył rękę na mojej głowie, następnie przycisnął ją do swojego, wcale nie najmniejszego brzucha, no, może odrobinę poniżej, po czym delikatnie jego ręka zsuwała się w stronę moich piersi. Nie ma na świecie kobiety, z lesbijkami włącznie, która nie wiedziałaby, co to oznacza.
– Nic z tych rzeczy, mam swoje damskie dni – odpowiedziałam, mimo że dreszcz żądzy zaczął dominować nad moim posłusznym na ogół ciałem, a zwiększył się jeszcze, kiedy twarzą wyczułam erekcję. Rozpięłam mu spodnie, które on ściągnął na wysokość kolan, zostając w samych bokserkach. Przez kolorową tkaninę drażniłam mu członek twarzą, wchłaniając samczy zapach i rozkoszując się wilgocią, która przenikała przez materiał. Z bokserek uwolniłam go sama, duży, kształtny organ wyskoczył jak strzała i za sekundę brałam go łapczywie wpijając się palcami w jego duże acz mięsiste pośladki. Oboje sapaliśmy i odreagowywaliśmy frustracje, zdenerwowanie i nieprzespane noce.

Telefon zadzwonił w momencie, gdy Robert uwalniał się od ładunku, który zalewał mi twarz. Jak dzika rzuciłam się do telefonu, ocierając w locie nasienie. Na wyświetlaczu komórki pojawił się pyszczek Tima. Nie od razu nacisnęłam na zieloną ikonkę przedstawiającą słuchawkę, byłam do tej rozmowy zupełnie nieprzygotowana.
– Tim? – zakrzyknęłam, gdy wreszcie zdobyłam się na odebranie rozmowy. – Gdzie jesteście? Co robicie? Żyjecie? Cali i zdrowi? – wykrzykiwałam bezładnie.
– Mama, nie zadzwoniłem, aby z tobą porozmawiać, ale aby ci coś przekazać. Nie przerywaj, bo jak pierwszy raz przerwiesz, to przerwę rozmowę.
Siłą rzeczy musiałam się na to zgodzić, choć miałam ochotę wrzeszczeć i bluzgać.
– Po pierwsze, odwołujecie poszukiwania i to natychmiast, zaraz po tym, jak się rozłączę. Na policji i wszędzie tam, gdzie zgłosiliście. Jesteśmy w domu i wiesz, co się z nami dzieje, nie jesteśmy już zaginieni ani sekundę dłużej. Po drugie, Sam ma być ukarany za to, co powiedział, to przez niego ten cały pasztet. Co do tych fioletowych plam, o których naopowiadał ci głupot, poparzyłem się herbatą, gdy odbierałem telefon i użyłem twojego środka przeciwko oparzeniom, z twojej własnej apteczki. Nie zadziałał jak powinien, miałem później bąble i krosty. Po trzecie – pieniądze za nasz wyjazd, który kosztował dotąd dwieście osiemdziesiąt sześć funtów i siedemnaście pensów, zapłacisz na konto Macieja. Wreszcie po czwarte, temat nie istnieje i masz absolutny zakaz rozmawiania z nami na ten temat, ma być tak, jakby go w ogóle nie było, oczywiście o ile sami nie poruszymy go pierwsi, co, zapewniam cię, długo nie grozi. Prędzej porozmawiam o tym z wujkiem Robertem.
– Ale, posłuchaj… – przerwałam.
– Powiedziałem, jeszcze jedna próba przerwania mi i jesteśmy rozłączeni – sprowadził mnie na ziemię wyrachowany głos Tima. – Bo to jeszcze nie wszystko. Otóż jeśli nie zrobicie tego, o co prosimy, jutro rano udajemy się do Social Service i opowiadamy wszystko od początku, co się stało, z pobiciem włącznie. A doskonale wiesz, że za to cię nie pogłaszczą. To nie jest szantaż a obrona przed tym, co jeszcze możesz nam zrobić, rozumiesz? A na razie żegnam, zadzwonię jutro rano. Aha, żeby cię uspokoić, powiem, że jesteśmy cali i zdrowi, poza połamanymi rękami Maćka. Nie próbuj oddzwaniać, bo wyłączam telefon. Pa.

– Podły szantażysta! – rzuciłam się na łózko, bijąc w nie pięściami. Komórka spadła mi na podłogę, Robert, zapinający właśnie spodnie podniósł ją i położył na stole.
– Co powiedział? – zapytał łagodnie.
– Przedstawił listę żądań niczym najbardziej zbiurokratyzowany związek zawodowy. Po czym powiedział, że jak nie odwołamy poszukiwań, to zadenuncjuje mnie do Social Service. I jeszcze na końcu zabiorą mi dziecko! Oni tam nie żartują! – ukryłam twarz w poduszce.
– No dobrze, ale jakie to były postulaty? Trudno mi się odnieść do twojej, przepraszam cię Lilka, histerii, nie wiedząc, o co chodzi. Zdaje się, że podobny błąd popełniliśmy przed trzema dniami, prawda?
Miał rację. Już nieco spokojniejsza punkt po punkcie przedstawiłam mu żądania chłopców, a właściwie Tima, Maciej do nich się nie dokładał, tego byłam pewna.
– Lila, a nie sądzisz, że on ma rację? Ja w każdym razie nie widzę na tej liście żadnego warunku, którego nie da się spełnić. Odwołanie poszukiwania to oczywistość, Sam powinien dostać tak czy inaczej w skórę za ten wybryk, Tim naruszył swoje fundusz,e a z twoją psychiką wcale nie jest pewien, czy nie nałożysz mu znów po pysku. Ja w każdym razie przyjąłbym je w całości, to i tak najniższy wymiar kary za twoje, to znaczy nasze błędy. Ciesz się, że są cali, zdrowi i w bezpiecznym miejscu.
– No ale po co uciekali? przecież mógł do mnie przyjść i porozma…
Za późno ugryzłam się w język, przecież uniemożliwiłam mu jakąkolwiek rozmowę a nawet zamknęłam na cztery spusty w pokoju.
– Dobrze, że nareszcie rozumiesz, co się stało.
Musiałam tylko sprawdzić, czy dzieciaki rzeczywiście są w domu. Nie było podstaw, by nie wierzyć Timowi, ale przecież, jeśli mam respektować jego żądania, to niech w tym momencie in również będzie wobec mnie w porządku. Był tylko jeden sposób.
– Robert, gdzie jest moja komórka? – zapytałam, nie stwierdziwszy jej obecności w torebce.
– Przecież położyłem ją na stole. Gdzie chcesz dzwonić? – zapytał podając mi telefon. Jednak to prawdziwy dżentelmen.
– Tylko coś sprawdzę – odpowiedziałam wykrętem i wywołałam numer naszego telefonu stacjonarnego. Nikt go co prawda nie używa, ale na nim uwiązany jest cały domowy internet. Trochę czekała, gdy usłyszałam głos Tima.
– To ja, twoja mama – powiedziałam. Tim natychmiast odłożył słuchawkę, ale więcej nie oczekiwałam. Nie kłamał.

Piętnaście minut później przekraczaliśmy próg posterunku policji w Szklarskiej Porębie. Na szczęście nie było już tego tępego dziada, który kazał nam rozprawić się z naszymi dzieciakami. Przyjęła nas młoda, ładna policjantka. Rzecz jasna wiedziała już o co chodzi, naszą historię znał cały komisariat i wszyscy życzyli nam jak najlepiej.
– Cieszę się, że dzieci się znalazły – odpowiedziała uśmiechnięta. – Oczywiście odwołamy poszukiwania.
– Międzynarodowe też? – upewniałam się.
– Dam do centralnego systemu jako pilne, a oni powinni już zdjąć z międzynarodowego. Postaram się zrobić to, co w mojej mocy.
– Czy to już wszystko? – zapytałam się. Możliwe, że czekają nas jeszcze inne konsekwencje, wolałam o nich wiedzieć na zapas. Bałam się zwłaszcza o Macieja, mnie w Anglii już nic nie groziło, oczywiście o ile Tim nie spełni swoich pogróżek, na co w duchu liczyłam, w końcu robiłam, co chciał.
– Nie sądzę – odpowiedziała policjantka. – Pana Zająca może odwiedzić opieka społeczna, ale wątpię, chyba że prasa rozgrzebie temat. Nasz rzecznik da do prasy krótki komunikat, że chłopcy się znaleźli, bez podania dalszych szczegółów. Reszta należy wyłącznie do państwa, czy będziecie chcieli z nimi rozmawiać czy nie.
Nie chcieliśmy. Pożegnaliśmy się z funkcjonariuszką, wydawało mi się, że Robert przytrzymuje jej dłoń trochę dłużej, niż wynikałoby to z konwenansów. Cóż, każdy facet to trochę dziwkarz. Albo homoseksualista.

Wieczór spędzaliśmy w pokoju, już o wiele bardziej spokojni i zrównoważeni. Siedzieliśmy na sofie z kieliszkami dobrego wina w ręce, na które wykosztował się Robert.
– Lilka, mam jedno pytanie, ale takie niedyskretne, mogę?
– Jak bardzo niedyskretne, to może nie… A o co chodzi?
– No… – plątał się Robert i po momencie wykrztusił – czy wziął się ktoś kiedyś, no… od tyłu? o znaczy analnie?
– Nie – odpowiedziałam machinalnie i trochę ze wstydem. – A dlaczego cię to obchodzi?
– No bo przecież nie sądzisz, że nasze pociechy zaspokajają się w inny sposób? To znaczy w inny sposób na pewno też ale chyba to właśnie jest sól miłości homoseksualnej, przynajmniej w powszechnym rozumieniu.
– No tak – o tym oczywiście słyszałam i zawsze reagowałam na to z odrobiną obrzydzenia – ale co to niby ma do rzeczy?
– A nie ciągnie cię spróbować, co oni przy tym czują? Dlaczego to robią? Przecież nie tylko homoseksualne pary się tak zaspokajają, prawda?
Miał rację, ale nie ciągnęło mnie, bynajmniej. W końcu ludzie robią w łóżku różne rzeczy, przykuwają się kajdankami, leją pejczem po tyłku… Dlaczego ma mnie to interesować? Ach racja, mój syn. Czy ja kiedyś zastanawiałam się, co on może czuć? Nie tylko w łóżku, ale w ogóle? Ostatnio raczej nie, kiedyś pewnie też nie, miałam kłopoty z przywołaniem do pamięci jakiejś konkretnej sytuacji.
– Ja wiem? Nie wydaje ci się to trochę zboczone?
– Wcale nie – odpowiedział Robert niewzruszony. – Nie nazwałbym tego zboczeniem, powiedzmy pieprzykiem. Trochę inaczej niż zwykle. Zwłaszcza że przecież nie możesz…
Niewinne pytanie przerodziło się w jawną propozycję i to po kilkunastu sekundach. To się nazywa jawna bezczelność.
– Hmmm… – odpowiedziałam. – Ja wiem?
Więcej nie zdążyłam, bo Robert już zajął się rozpinaniem mojej sukienki.

Teraz trzeba by się zastanowić, co robimy dalej – powiedział Robert, gdy wtuleni w siebie oglądaliśmy nocny film w telewizji. Patrzyłam na jego opanowaną twarz wiedząc już, że jestem w nim zakochana.
– Ktoś musi odebrać Maćka, to oczywiste, na razie mam dziecko w szpitalu i trudno mi się będzie stąd ruszyć. Lekarz powiedział, że jeszcze trzy do czterech dni, choć młody rozrabia tak, że z chęcią by się go pozbyli. Zresztą żartował, bo Sam jaki jest, taki jest, ale na pewno da się lubić.
– Samej cię nie puszczę, zwłaszcza z dzieciakiem po zapaleniu płuc, bądź tego pewna.
– A jak odmówię? – zapytałam przekornie.
– Nie odmówisz – zamknął mi usta pocałunkiem.
– Weźmiemy twoje auto – kontynuował, kiedy już zakończyliśmy namiętny pocałunek – a ja wrócę z Maćkiem samolotem, bo przecież nie będę się tarabanił autobusem w zimie. Maciek też z pewnością ma już dość. Co dziś mamy? Piątek? To pojedziemy we wtorek, w poniedziałek wypiszemy młodego ze szpitala.
– Może tek być – zgodziłam się. – Co za beznadziejny film.
– Możemy go wyłączyć i zająć się czym innym – Robert przytulił się do mnie i położył mi rękę na udzie.
– Tak jak poprzednio? – upewniłam się.

Rano zgodnie z umową zadzwonił Tim i poinformowałam go, że warunki zostały przyjęte i punkt pierwszy, odwołanie poszukiwań, zrealizowany. Nie wydawał się by≥ć zaskoczony. Poinformowałam go również, że przyjeżdżamy za cztery dni.
– Dobrze, a co z Maciejem? – upewniał się.
– Włos mu z głowy nie spadnie a do Polski wróci na pewno – uspokoiłam go. Wizyta Roberta miała być niespodzianką, zgodziłam się na nią również dlatego, że dogaduje się z moimi urwisami lepiej niż ja, poza tym dłużej będzie ze mną…

Cztery dni później siedzieliśmy w restauracji na stacji benzynowej pod Dortmundem, tej samej, na której byli nasi synowie.
– E, szkoda, że nie zabrała ich policja i nie wsadziła ich do więzienia. Tim miałby przynajmniej o czym opowiadać, no nie? – Sam słuchał właśnie opowiadania Roberta o tym, co się działo z chłopcami. Ze szpitala wypisaliśmy go kilkanaście godzin temu, teraz nadrabiał zaległości.
– Ty się ciesz, jeśli w ogóle będzie chciał z tobą rozmawiać – przerwałam mu. – A kara ciebie nie minie. Masz areszt domowy na wszystkie weekendy aż do lipca – powiedziałam groźnie.
– Za co? Za to, że troszczyłem się o brata? – zapytał piskliwym głosem Sam. – Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Teraz już rozumiem, że niem powinienem, ale…
– Ale zawsze warto być w porządku wobec innych – wpadł mu w słowo Robert. – Masz tu pięć euro na automaty.
Sam podarunek przyjął z wdzięcznością i ulotnił się w tempie niemal kosmicznym. Facetom jednak czasem brak konsekwencji, powinien dostać klapsa w tyłek a nie pięć euro.
– A co będzie z nami, jak to wszystko się skończy? – zapytał Robert. – Już widzę ten lament, jak chłopaki będą musieli się rozdzielić. Maciej dwa miesiące nie przyjdzie do siebie i zrujnuje mnie finansowo przez te rozmowy z Anglią.
– Są tanie sposoby dzwonienia do Polski – pocieszyłam go. – A dzieciaki muszą zrozumieć, że wszystko się kiedyś kończy – powiedziałam patrząc na niego smutno. Właśnie, a co będzie z nami? Kto się będzie bardziej mazał przy pożegnaniu, my czy oni? Bo że Roberta nie puszczę, to była oczywistość. Nawet w moim mężu nie byłam tak zakochana jak w nim. I nie widziałam dla siebie innej przyszłości.
– A my? – zapytał Robert, jakby odgadł moje myśli.
– Zrób w swoim życiu porządek, a później zobaczymy. Na razie niech sytuacja się wyklaruje, choć nie uważam, że mamy do czynienia z jakimś przelotnym romansem naszych chłopaków, sądzę, że to jest o wiele głębsze, niż nam obu się wydaje…
Patrzyłam tępo na parkujące ciężarówki zastanawiając się, czy nasz przypadek nie jest jeszcze beznadziejny.

Było już dobrze po dziewiątej, kiedy zaparkowałam przy naszym domu. Przez całą drogę prowadził Robert, kierownicę przejęłam dopiero przede Bristolem, na którym się znam, byliśmy zbyt zmęczeni, by bawić się jeszcze w pilotowanie. Przez kanał przejechaliśmy Eurodziurą, co może nie zaoszczędziło mi funtów, ale czasu. Dom wyglądał na opuszczony, światło w pokoju Sama i Tima było zgaszone. Czyżby nie było ich w domu? Trzęsącymi się ze zdenerwowania rękoma szukałam kluczy. Co się z nimi znowu stało? Już po otwarciu drzwi usłyszałam muzykę, co uspokoiło mnie nieco. Popędziłam przez długi hall i wpadłam do salonu. Zamarłam. Na suficie wisiały girlandy i inne ozdoby, migały choinkowe lampki przyczepione do kotary. Z głośników leciała głośna muzyka a chłopcy… tańczyli twista! Maciej wywijał nieporadnie zagipsowanymi rękoma, Tim niby tańczył, ale bardzo nieporadnie i raczej wpatrywał się roziskrzonymi oczyma w partnera.

Twist again, to jest taniec trupa
Oddzielnie tańczy biust, oddzielnie du… du pa ra ra – śpiewał Maciej na głos śmiejąc się. Miałam ochotę w nich rzucić w nich czymkolwiek, byle tylko przestali. Popatrzyłam na Roberta wściekłym wzrokiem, ten od razu zrozumiał podtekst.
– Nie przerywaj im szczęścia – powiedział. – Pokażemy młodziakom, jak się naprawdę tańczy twista?
Uśmiechając się kiwnęłam głową.
Tim odłożył telefon i z powrotem wśliznął się do łóżka.
– No, załatwione – powiedział. – Matka mówi, że odwołała pościg. Jesteśmy wolni! – oznajmił wesoło i śmiejąc się natarł mi uszy.
– I nie będzie żadnych innych konsekwencji? – nie chciało mi się wierzyć. Pamiętam, jak jedna kumpela z klasy uciekła kiedyś z domu. Później miała przerąbane: policja, psycholog, chyba nawet do psychiatry ją wysłali. O tym wszystkim zapomniałem, kiedy podejmowałem decyzję o ucieczce. Co prawda później, zwłaszcza w autobusie, gryzło mnie trochę sumienie, ale ono ma to do siebie, że gryzie. Uważam, że postąpiłem jak najbardziej słusznie i gdybym miał jeszcze raz uciec, zrobiłbym to bez wahania. Oczywiście z Timem, samemu bym się bał.
– A jakie mogą być konsekwencje, poza tym, że przyjdzie ktoś z es es i pogada ze mną czy moją matką?
– Es es? – zdumiałem się. Co mają niemieccy faszyści do cichego, spokojnego domku gdzieś na zachodzie Anglii?
– Social Services, jak to się u was mówi?
– Opieka społeczna – podpowiedziałem. Chyba o to mu chodziło.
– Właśnie. Oni są nawet gorsi niż prawdziwe SS, męczący i upierdliwi, jak to mówimy po angielsku, ból w dupie. Ale nie wezmą cię do poprawczaka, najwyżej, ale to już musiałbyś mocno nabroić albo mieć na pieńku ze starszymi, wyślą cię do takiego domu opieki. Ta opieka jest tam tylko w dni powszednie, od dziewiątej do piątej, a później hulaj dusza. Tam dopiero jest chlanie i ćpanie. Jeszcze nie spotkałem nikogo, kto by stamtąd wrócił lepszy, a znam kilka osób, które tam poszły.
– W Polsce coś takiego nie jest możliwe – powiedziałem. – No ale dość o tych smutnych sprawach. Masz jakieś konkretne plany na dziś?
– Dużo męczenia prosiaczka, ale to na później. Przede wszystkim pojedziemy do miasta, trzeba jakieś zakupy zrobić, a poza tym na pewno chcesz zobaczyć Bristol. Co prawda tu nie bardzo jest tu co oglądać, ale ty przecież jeszcze nie byłeś w Anglii.
– Jest coś fajnego w tym mieście?
– Nic, ale to ty sam ocenisz – odpowiedział ze znudzoną miną. Może dla niego Bristol jest nudny, dla mnie nie ma nieciekawych miast, zwłaszcza jeśli mam je zobaczyć po raz pierwszy.

Siedzieliśmy w kuchni, Tim smażył jajecznicę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Kto to może być? – zapytałem. Ale Tim nie wiedział.
– O tej porze? Najwyżej listonosz z paczką, ale przecież matka nic nie zamawiała, chyba że przez komórkę, ale jej o to nie podejrzewam. Idź i otwórz, bo ja to przypalę.
W miarę jak zbliżałem się do drzwi, pukanie stawało się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. Gdy już byłem przy drzwiach, zerknąłem przez szybkę po lewej. Przed domem stały dwa policyjne samochody, w charakterystyczną niebieskożółtą kratkę. No to po nas. Jeden dla Tima, drugi dla mnie. I pewnie rozwiozą nas na przeciwległe krańce Anglii. Biec do Tima do kuchni czy po prostu otworzyć? Serce zaczęło mi dudnić tak, że aż czułem je w gardle. Ciekawe czy założą nam kajdanki?
Drzwi załomotały jeszcze kilka razy, zanim otworzyłem je. Prawie cały widok na przeciwną stronę ulicy zasłaniała para policjantów w czarnych strojach, mężczyzna i kobieta. Biały napis POLICE nad kieszonką munduru tylko wzmagał grozę.
– Dzień dobry – przywitała się kobieta, niewysoka brunetka, krótko obcięta, wyglądająca na sympatyczną. Cały czas się uśmiechała. – Możemy wejść?
Przecież jej nie powiem, że nie. Przecież nie będę gadał z nimi w progu, zwłaszcza z moim angielskim. Już wczoraj przekonałem się kilka razy, że czeka mnie masa nauki.
– Proszę bardzo – odpowiedziałem i zaprowadziłem ich do kuchni, gdzie Tim właśnie nakrywał do stołu i nalewał herbatę do szklanek. Myślałem, że przestraszy się bardziej niż ja, ale on tylko się uśmiechnął. O tyle dziwne, że na co dzień uśmiecha się bardzo niewiele i jest śmiertelnie poważny.
– Jak się czujecie? Wszystko w porządku? – odezwała się znów policjantka. No do ciężkiej cholery, czy to jest policja czy teatr? Brzmiała jak moja nauczycielka od angielskiego na jednej z pierwszych lekcji. Przecież nie wpadli tu dwoma radiowozami tylko po to, aby zapytać, jak się czujemy.
– Nie przeszkadzajcie sobie – powiedziała brunetka. – Śniadanie wam wystygnie.
– Nie mieliście żadnych kłopotów w drodze? – zapytał mężczyzna.
– Nie… – odpowiedział Tim, pewnie celowo z pełnymi ustami.
– Pokłóciliście się z rodzicami? – dociekała kobieta. I wtedy Tim powiedział coś, co mnie zamurowało.
– Nawet nie to. Nie każdemu rodzicowi łatwo jest pogodzić się z homoseksualizmem swoich dzieci.
Patrzyłem przerażony, jak na to zareagują policjanci, ale oni nie zareagowali w ogóle, to znaczy nie tak, jak się spodziewałem.
– Każdy nastolatek ma jakieś problemy, jedni mniejsze, drudzy większe. Jeśli nie narozrabialiście po drodze, nikt nie powinien mieć do was pretensji. Macie jakieś pieniądze do czasu przyjazdu rodziców?
– Tak, starczy nam, najwyżej matka poratuje jakimś przelewem albo zamówi zakupy przez internet z odstawą do domu. Jak nie, poproszę piekarza z tej piekarni na rogu o pożyczkę i później odrobię.
Widać była to odpowiedź, jakiej policjanci się spodziewali, bo nie pytali już o nic więcej i, zapytawszy, czy nie potrzebujemy innej pomocy wyszli. Patrzyłem jak odjeżdżali tymi swoimi radiowozami. Dziwna u niech ta policja. Gdyby nie mundury to można by pomyśleć, że to sławetne SS, o którym mówił Tim. W Polsce policjanta chyba nie byłoby stać na taką pogawędkę, a już na pewno nie przyjechaliby zapytać się jak się czujemy. Wróciliśmy, sprawa załatwiona, koniec problemu.

– I po co im to mówiłeś – napadłem na Tima, kiedy już wróciłem do kuchni. – Co to ich obchodzi, dlaczego uciekaliśmy? Wim spokojnie obserwował mój wybuch furii, odłożył ostatni talerz na suszarkę, wytarł ręce i usiadł koło mnie, chwytając mnie za gips.
– Teraz posłuchaj mnie uważnie. Po pierwsze, tu nie jest Polska, gdzie takich jak my bije się na ulicy i wyrzuca z pracy. Poza kilkoma idiotami, głównie kibicami różnych Chelsea czy Srelsea, tu jest to traktowane najzwyczajniej pod słońcem. Jesteś jaki jesteś i masz prawo zachowywać się jak chcesz, o ile rzecz jasna nie robisz nikomu krzywdy. Po drugie, czy zauważyłeś, że nasza ucieczka nie zawierała żadnego kłamstwa? Wszystko było oparte na prawdzie. Tak samo tutaj. Jak przyjdzie co do czego, nie będziesz się plątał, nikt ci nie udowodni czegoś dokładnie odwrotnego, bo nie będzie w stanie.
– To oświadczenie, które pokazałeś gliniarzom przed tym dworcem autobusowym w Londynie, też było na sto procent prawdziwe, prawda? – zakpiłem.
– No nie… To był stan wyższej konieczności i teraz trochę żałuję, że im to pokazałem, ale byłem już potwornie zmęczony i chciałem, by to się jak najszybciej skończyło. Również ze względu na ciebie.
Co do tego byłem absolutnie pewny.
– Dużo jeszcze miałeś przygotowanych takich tricków na stan wyższej konieczności?
– Możesz mi nie wierzyć, ale ten był jedyny – zapewnił żarliwie Tim, a ja nie miałem żadnych podstaw, by mu nie wierzyć.

Ten dzień spędziliśmy na życiu domowym i gospodarskim, odkurzanie, sprzątanie pokoju i tym podobne. Z tej okazji Tim zrobił gruntowną rewizję w pokoju Sama i pewnie coś znalazł, bo był prawie tak zadowolony jak po naszych nocnych wyczynach w łóżku. Nawet nie chciałem go pytać co to takiego, bo pewnie by mi nie powiedział. Trochę mnie martwi, że w tej naszej przyjaźni nie jesteśmy równi. Tim może mi się sprzeciwić, ja jemu nie. O wszystkim, co będziemy robić decyduje on. Poza tym jest strasznie upierdliwy, jeśli chodzi o takie drobiazgi jak wycieranie rąk, mycie zębów i podobne, prawie jak moja matka, to już przy ojcu mam o wiele więcej luzu. Ale czy to takie złe? Tim przecież wykonuje większość niewdzięcznej roboty i zwalnia mnie trochę z odpowiedzialności. Czasem mi się wydaje, że doszedł mi nowy ojciec. Jak to mawiają, od przybytku głowa nie boli.

Bristol nie zaskoczył mnie. Były rzeczy, które mi się podobały, były takie, które mniej, jak w każdym mieście. Mają piękny dworzec kolejowy, ładny uniwersytet i kanał, za to wcale nie zachwycała mnie architektura, brak było jakiegoś dominującego stylu i wszystko było zupełnie wymieszane. Nie chciałbym tu mieszkać, jeśli o to chodzi. Tim za to czuł się jak ryba w wodzie i pokazywał mi wszystko z dumą rodowitego Brystolczyka.
– Czy wiesz, że ten most jest pierwszy tego typu na świecie? – pytał, gdy pokazywał mi Clifton Suspension Bridge. Gdzieś już widziałem podobny, aha, Most Grunwaldzki we Wrocławiu na wycieczce szkolnej. Jednak bristolski był o wiele bardziej majestatyczny, poza tym jakby zawieszony nad przepaścią.
– Ciekawe, czy dołem przeleciałby samolot – zastanowiłem się głośno, bo przestrzeni było co niemiara. Potrzeba było tylko sprawnego pilota.
– Nie tylko przeleciałby ale i przeleciał, niestety roztrzaskał się o tamte klify – Tim wykonał nieokreślony ruch ręką. Staliśmy na moście i spoglądaliśmy w dół. Normalnie mam lęk wysokości i nie dla mnie takie widoki, ale z Timem bałem się o wiele mniej, zwłaszcza kiedy położył mi rękę na ramię.
– Ej, zostaw, co ludzie powiedzą? – zaprotestowałem.
– Co powiedzą? Że jest nam dobrze razem? – odpowiedział Tim i puścił do mnie zawadiackie oko.
Gdy napatrzyliśmy się do zawrotów głowy, pojechaliśmy na marinę, jak Tim nazywał miejską przystań. Jachtów było co prawda niewiele ale było to miejsce z rodzaju tych, z których moglibyśmy w ogóle nie wychodzić. Uwielbiam statki i wszystko to, co pływa po wodzie. Ta godzinna przeprawa promem z Calais do Dover mogłaby trwać trzy razy dłużej i nie miałbym wcale pretensji. Szkoda tylko, że wszystkie jachty były zacumowane, jednak zimą mało kto żegluje.
– A co to za statek, tam? – zapytałem widząc kolosalną bryłę na drugim brzegu.
– A to jest Queen Mary 2, kiedyś największy statek świata, teraz to jest muzeum. Zdziwisz się, ale zaprojektował go ten sam inżynier, który zaprojektował ten most, na którym byliśmy, nazywał się Isambard Kingdom Brunel. Chcesz zobaczyć?
Durne pytanie, oczywiście, że chciałem. Siedzieliśmy tam prawie dwie godziny, bo wszystko chciałem dokładnie obejrzeć. Znajomość takich szczegółów często przydaje się w modelarstwie. Zrobiłem masę zdjęć komórką Tima. Na koniec kupowaliśmy pamiątki w małym sklepiku na pokładzie. Mieli fajny model Queen Mary do sklejania, taki w dużej skali, z dużą liczbą szczegółów. Popatrzyłem na cenę – kosztował trzydzieści funtów! Na tutejsze warunki to masa forsy, można za to przeżyć tydzień. Tak bardzo chciałem go mieć… Rozczarowany odłożyłem go na półkę. Kiedy mnie będzie na to stać? Nawet jeśli przyjadę tu latem, o czym dziś już rozmawialiśmy, to zdobyć trzysta złotych będzie potwornie ciężko. Zwłaszcza że jest tyle innych fajnych rzeczy, które tutaj bym sobie kupił.
– Poczekaj, jeszcze polecę się wysikać – poprosił Tim, kiedy już opuściliśmy pokład statku-muzeum. To wcześniej nie miał na to czasu? Powoli robiło się ciemno, as jeszcze mieliśmy zrobić zakupy na kilka dni, bo według prognozy pogody miało padać, a ponadto nie wiedzieliśmy, kiedy spodziewać się rodziców. Sami na ten temat się nie wypowiadali, widocznie chcieli nam zrobić niespodziankę a jeszcze bardziej prawdopodobne, że po prostu sprawdzić, czy nie przychodzą nam do głowy jakieś głupoty. Poza tym nie wiadomo, kiedy młodego wypiszą ze szpitala. Tim wrócił po krótkim czasie i poszliśmy zrobić resztę zakupów.

Rodzice wrócili i zastali nas oczywiście na wygłupach. Ponieważ to był ostatni dzień karnawału, zrobiliśmy sobie bal na ostatki. Miało być z piwem, ale kto nam sprzeda? Podobno w Anglii przestrzegają tego jeszcze bardziej niż w Polsce. Dlatego tylko łyknęliśmy sobie trochę koniaku, który znaleźliśmy w barku, miejmy nadzieję, że ciocia Lila się nie pokapuje, w końcu nie wypiliśmy jej do dna. Jakie szczęście, że Tim schował tę flaszkę zanim rodzice wparowali do pokoju. Wparowali to chyba najlepsze słowo, bo zauważyliśmy ich dopiero jak tańczyli koło nas. Trochę się obawiałem, że zacznie się gadanie i opieprz, ale nic takiego nie nastąpiło, zachowywali się tak, jakby wrócili ze spaceru w parku miejskim. Tylko Sam rzucał jakieś uwagi, ale Tim uspokoił go szybko.

– Maciek, list do ciebie – zawołała pani Lila sprzed drzwi. W Anglii nie mają skrzynek pocztowych jak w Polsce, pocztę wrzuca się przez szczelinę w drzwiach wejściowych.
– List? Do mnie tutaj? A kto niby miałby mój adres? Poza tym kto dzisiaj pisze listy? Wszystko załatwia się przez snapchata i e-mail, nawet poczciwych esemesów wysyła się coraz mniej. Ale adres na kopercie był wyraźny i trudno mówić o pomyłce. Koperta była sztywna, pewnie w środku jest kawałek jakiegoś kartonu. Rozdarłem kopertę, w środku była kartka z serduszkiem i dwoma misiami. „Od kogoś, kto cię bardzo kocha, Walentynki 2018”. Nie musiałem nawet kombinować, kto mi to wysłał, natomiast jak ja się odwdzięczę? Zupełnie zapomniałem o walentynkach, do tej pory to święto nie było mi potrzebne i śmiałem się ze wszystkich, którzy bawią się tego dnia w wysyłanie pocztówek. I jak mam za to podziękować? Trzeba dziękować czy udawać, że nic się nie stało? W końcu w tej zabawie chodzi chyba o to, żeby zrobić to anonimowo i żeby to adresat miał zagwozdkę, prawda? Postanowiłem więc wyprzeć się wszystkiego a Tim o nic nie pytał, co mi bardzo odpowiadało.

– Gdzie idziecie? – zapytałem patrząc na Tima i mojego ojca przepasanych niebieskimi ręcznikami kąpielowymi.
– Do sauny.
W tym domu oprócz zwykłej łazienki była sauna. Tim opowiadał, że matka kupiła ją razem z domem od poprzednika, a jej były właściciel nie zdemontował jej, a tylko dorzucił cenę do budynku, zresztą ponoć tanio wyszło. Jednak wiadomość, że będą tata i Tim zaalarmowała mnie. Tego się po nim nie spodziewałem! Jeśli ojciec ze mną zrobił taką rzecz, to aż strach pomyśleć, co tam będzie wyprawiał z Timem. Dla niego chwycenie Timowego prosiaczka nie będzie stanowiło żadnego problemu. I że on się na to zgodził… A jeśli nie miał wyjścia i ojciec go czymś zaszantażował? Dobrze, ale czym?
– Idę z wami – zdecydowałem.
– Nic podobnego – wyprowadził mnie z błędu ojciec. – Masz ręce w gipsie.
– No i co to ma do rzeczy? – zdziwiłem się.
– Ma. Przecież wiesz, że skóra się poci, a pot się rozkłada. Jeśli masz na skórze jakieś zadrażnienie, rozdrapanie, krostę, czy w coś podobnego, to pot się rozłoży i może dojść do zakażenia, bo przecież bakterie uwielbiają takie środowisko.
Brzmiało to przekonująco, a ja nie chciałem już na nic chorować i nie planuję na najbliższe dziesięć lat. Dobrze, tylko co ni będą wyprawiać w środku i jak to skontrolować? Wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Tim podnieci się gołym facetem, ojciec to zauważy, a że jest starszy to wykorzysta. Coś trzeba wymyślić, tylko co? Podpatrywać się nie dało, sauna miała co prawda dziurkę od klucza, ale bez prześwitu. Dało się co prawda podsłuchiwać i najbliższe dwadzieścia minut, z przerwami na to, kiedy mi nogi ścierpły, przesiedziałem z uchem przy dziurce. Niewiele słyszałem. Sapać i owszem sapali, ale właśnie tak, jak się sapie, kiedy człowiek za bardzo się spoci lub zmęczy. Gdy wychodzili pod prysznic, szybko opuściłem łazienkę i patrzyłem przez szparę w drzwiach, którą przezornie zostawiłem. Ojcu wisiał prawidłowo, natomiast prosiaczek Tima był lekko powiększony, ale również zwisał. Co tam się działo?

Przez resztę popołudnia nie odzywałem się do Tima i udawałem, że czytam. To znaczy czytałem, ale… no właśnie. Albo bawiłem się z Samem, właśnie na złość Timowi, który ma z nim ciche dni z wiadomego powodu. Wieczorem z innymi oglądałem film, lecz raz po raz posyłałem Timowi wściekłe spojrzenia. Ładne walentynki, psiakrew. W myślach odwlekałem ten moment, kiedy znajdziemy się w łóżku. Tęskniłem co prawda za magiczną ręką Tima, ale czułem się zdradzony i oszukany. Jednak niczego nie da się prokrastynować (ładne słowo, prawda?) w nieskończoność mi w końcu znaleźliśmy się obaj w łóżku. Gdy Tim usiłował głaskać mi brzuch, zaprotestowałem.
– Ale o co ci chodzi? – prawie krzyknął i bałem się, że Sam usłyszy. – O tę saunę z wujkiem?
– Właśnie o tę saunę. Coście tam robili?
– Pociliśmy się – odparł lakonicznie Tim.
– Coś jeszcze? – napierałem.
– Nic, a co?
– Ojciec ci nic nie nakazał, na nic nie naciskał?
– Nacisnął mi na nogę, jeśli o to chodzi, podczas wstawania. A tak nawet mnie nie dotknął – odpowiadał spokojnie Tim.
– To po co tam poszliście razem?
– Bo zgadaliśmy się, że twój tata nie umie brać sauny. A to naprawdę trzeba umieć. Opowiadał, że był w hotelu i później cały dzień źle się czuł. Nic dziwnego, jak siedział czterdzieści minut i non stop polewał kamienie wodą, cały czas na najwyższej półce? To się zupełnie nie tak robi. Poza tym ta konkretna sauna ma swoje humory i lepiej, by nie korzystał z niej ktoś, kto jej nie zna. Na przykład termometr pokazuje złą temperaturę…
– To znaczy, że nie robiliście nic? – nie wiem czy bardziej się cieszyłem, czy rozczarowałem, bo byłem przecież przygotowany na najgorsze.
– Nawet jeślibyśmy chcieli cokolwiek zrobić, co nie jest w tym przypadku możliwe, to przecież nie w saunie, jeśli nie chcesz wykorkować na serce. Tam po prostu nie ma warunków… A właśnie, dlaczego podejrzewasz ojca o coś złego? – zapytał. – Czyżby…?
Chcąc i ten ciężar zrzucić z serca, opowiedziałem mu ze szczegółami co się stało poprzedniego wieczora zanim się poznaliśmy. Słuchał uważnie i nie przerywał mi aż do ostatniego słowa.
– Może to i dziwne – powiedział – ale przecież dzięki temu się poznaliśmy, prawda?
Nie bym aż takim optymistą, on jednak widział to zupełnie inaczej.
Inaczej sam by cię karmił aż do końca. A tak zorientował się, że potrzebujesz towarzystwa i pozwolił nam się spotkać. Ja idę jeszcze dalej, sądzę, że liczył na to, że załatwimy to jakoś między sobą. I wiele się nie pomylił.

Nie pozostało mi nic innego jak wynagrodzić Timowi niesłuszne posądzenie. Do tej pory broniłem mu tego. Wstydziłem się po prostu, wydawało mi się to krępujące. Owszem, pozwoliłem mu na trochę i spodobało mi się to, zwłaszcza kiedy to miejsce pokrywało się mleczkiem od Tima. Na więcej jednak nie miał pozwolenia i doskonale o tym wiedział. Próbował też palcem, ale wolę jednak, jak używa w tym celu prosiaczka.
– Tim
– Mhhhm? – odpowiedział.
– Dzięki za tę kartkę, przepraszam, że ode mnie nic nie dostałeś.
– Nie ma sprawy – zgodził się wspaniałomyślnie Tim. – Przecież to żadna tragedia.
– Ale też chciałbym, żebyś dostał coś ode mnie, prawda?
– Dość już dostałem – odpowiedział. – Mam to, czego chciałem najbardziej i to mi wystarczy.
– Chciałeś jeszcze coś zrobić, pamiętasz? I to wcale nie tak dawno – przypomniałem mu.
Nie od razu zajarzył, zrozumiał dopiero po kilkunastu sekundach.
– Naprawdę się zgadzasz? – niedowierzał.
– Spróbuj?
Leżeliśmy już po ścisłym miłosnym zwarciu, ale wiadomość doszła do prosiaczka błyskawicznie, bo wykazał się niesamowitym refleksem. PO chwili leżałem na brzuchu a Tim przygotowywał to miejsce. Gładził je delikatnie palcami wysmarowanymi oliwką, a ciarki przechodziły mi przez plecy. A później to wrażenie, że coś w tym miejscu porusza się w złą stronę, pozostanie za mną na całe życie.
– Nie boli? – szepnął mi prosto w ucho, kiedy był już w samym środku. Owszem, bolało, ale nie chciałem go zniechęcać. Należy mu się. Początek był ciężki, ale w miarę jak się rozkręcał, zaczynało mi być bardzo przyjemnie. Tak zupełnie inaczej. Byłem rozczarowany, kiedy trzeba było kończyć. Wbrew moim obawom nie wydarzyło się nic nieprzewidzianego, co osłabiłoby wrażenia z tego momentu.
– Kocham cię… – szepnął mi do ucha Tim.

Pożegnanie było mniej łzawe, niż się tego spodziewałem, w końcu zobaczymy się za miesiąc w Polsce, a i rodzice planowali nam już wspólne wakacje. Biorąc pod uwagę, że w Anglii zaczynają się one w połowie lipca i tak jak w Polsce trwają do pierwszego września, za dużo czasu dla siebie nie będziemy mieć. Już kierowaliśmy się do autobusu na terminal na lotnisku, kiedy Tim przypomniał sobie o czymś.
– Poczekajcie – rzucił i szybko pobiegł do domu. Po chwili wrócił z dużym pudłem.
– Czegoś chyba zapomniałeś – powiedział wciskając mi duże pudło. Nie sądzę, bym cokolwiek zapomniał, choć kto wie? Dostałem od Tima sporo jego rzeczy, z których on już wyrósł a ja będę je nosił z dziką przyjemnością i wrzucałem je dość bezładnie do plecaka, może rzeczywiście coś się zawieruszyło? Na razie jednak nie było czasu na oglądanie, bo uściskom nie było końca a ojciec prawie oficjalnie całował się z ciotką Lilą. Zdaje się, że nie tylko my będziemy tęsknić do Wielkanocy.
– Żeby tylko nie było nadbagażu – biadolił ojciec. – Kto za to zapłaci?

Pakunek otworzyłem dopiero w moim pokoju w Poznaniu. Był to ten model Queen Mary, który tak mi się podobał. W środku znalazłem oprócz części również zdjęcie Tima, na którym z drugiej strony było napisane „Nie zapomnij mnie umieścić na pokładzie”.
Ale się porobiło… Chyba będę musiał zacząć od samego początku… albo nie. Jesteśmy na wakacjach w Zakopanem, takiej miejscowości w Polsce, to znaczy mama, wujek Robert, Tim, Maciek i ja. Dzisiaj byliśmy na takim trudnym szlaku turystycznym, na którym od czasu jego otwarcia było już dziewięćdziesiąt dziewięć trupów i miałem taką cichą nadzieję, że Tim będzie setnym. Nie żebym go bardzo nie lubił, ale od czasu tamtej historii, kiedy musieli przeze mnie uciekać, mam u niego przegwizdane. Krzyczy na mnie, nie odzywa się, wymaga bym wykonywał te prace, które kazała mu zrobić mama. Za to wszystko powinien całkiem przypadkiem wlecieć w przepaść albo zlecieć z dwustu metrów, no nie? Ale i tak kilka razy miał śmierć w oczach a ja się wcale nie bałem. Przepaści tam jest cała masa, bo jak powiedział wuj Robert, to jest trasa dla prawdziwych mężczyzn i on zobaczy, czy mamy jaja w spodniach, czy tylko udajemy. Może i jest to szlak dla facetów, ale dziewczyny tam też widziałem, tylko mało. Przeszedłem i wobec tego od dzisiaj uważam się za prawdziwego mężczyznę. Tim nie może, bo oszukiwał. Jest takie śmieszne miejsce, które nazywa się Granaty i tam trzeba zrobić krok nad przepaścią. Jak Tim to zobaczył, to powiedział, że woli umrzeć niż nad tym przejść. Na szczęście jacyś turyści się nad nim zlitowali i pokazali inną ścieżkę i Tim nią przeszedł, oszust. Mnie się nad tą przepaścią bardzo podobało, jak też na całej trasie i chcę być w przyszłości alpinistą. To znaczy nie zawodowo, tylko w wolnych chwilach, bo zawodowo to chcę być detektywem. Postanowione i kropka.

Wieczorem nie jedliśmy kolacji a ośrodku, a poszliśmy do restauracji, i to wcale nie do MacDonalda, tylko takiej, gdzie kelnerzy są ubrani we fraki a kelnerki w miniówki tak krótkie, że czasem im widać majtki. Mama co prawda nie chciała, bo mówi, że w Zakopanem zdzierają skórę, ale wujek się uparł, że taka okazja warta jest o wiele większych pieniędzy. Poszliśmy więc do tej knajpy i wujek pozwolił nam zamówić to, co chcemy. No niestety nie do końca tak było. W tej restauracji nie mieli ryby z frytkami a po tych Himalajach zgłodniałem strasznie. Hamburgerów też nie mieli, w takim razie zażyczyłem sobie potrójne lody, bo przekonałem się wiele razy, że w Polsce są o wiele lepsze niż w Bristolu. Wujek może by się zgodził, ale Tim kopnął mnie w łydkę pod stołem tak mocno, że postanowiłem jednak coś zjeść i wybrałem boeuf Strogonow. Nie wiedziałem co to jest, ale ładnie się nazywało i było pioruńsko drogie i jak już była okazja, to warto spróbować, no nie? Na szczęście wcale nie było złe, nawet bardzo smaczne. Gdy już zjedliśmy i czekaliśmy na lody, wujek postukał w szklankę i poprosił o ciszę. Następnie z mamą wstali i wujek powiedział, że na Boże Narodzenie bierze ślub z naszą mamą, po czym się pocałowali. Ale się ucieszyłem! Nareszcie matka nie będzie zwalała wszystkich tak zwanych męskich prac na nas, bo tata Robert zamieszka z nami. Maciej też się ucieszył, Tim pewnie również, ale nie patrzyłem na niego. A co on mnie obchodzi? Jak się zacznie porządnie zachowywać, to pogadamy.

Później tak sobie myślałem, że nic na to nie wskazywało, że będą razem. Zawsze, kiedy wujek Robert do niej dzwonił, płakała i mówiła, że nie będzie rozwodu. Podobno nie chcieli mu go dać przez tamtą przygodę z Mackiem i Timem. Matka Maćka uważała, że jej mąż jest nieodpowiedzialny i nie powinno się z nim zostawiać syna. I prawie przekonała sędziów, tylko wtedy ojciec udowodnił sądowi, że matka cały czas miała jakichś kochanków, nawet dwóch naraz i że jest dziwką, a nie kobietą. To znaczy w sądzie tak nie powiedział, bo to bardzo brzydko i by go zamknęli do więzienia albo by musiał płacić jakąś strasznie wysoką karę, tak się przynajmniej dowiedziałem od Macieja, który mi o tym wszystkim opowiadał. Nawet w to wierzę, bo baby są wstrętne i kilka razy się o tym przekonałem. Plotkują, gadają głupoty, przeinaczają fakty, boczą się, histeryzują i w ogóle.

Jak już o babach się zgadało, to muszę się przyznać do jednej poważnej rzeczy. Ja w tej całej historii wcale nie jestem taki niewinny, jak by się wydawało. Jeszcze przed wyjazdem do Szklarskiej Poręby zauważyłem, że dziewczyny wcale mi się nie podobają i wolę chłopaków. Nawet taki jeden z klasy, Nigel mi się podobał. Jest trochę podobny do Maćka, tylko nosi dłuższe włosy, ale jest tak samo mądry. A już w Szklarskiej Porębie poznałem Maćka. Wtedy był połamany, bo źle trzymał kijki jak jeździł na nartach, ale i tak mi się bardzo spodobał, był wesoły, w przeciwieństwie do Tima, wygadany i zupełnie inaczej mnie traktował. Nawet kilka razy go karmiłem i mimo że to jest strasznie babskie zajęcie, bardzo mi się podobało i z chęcią zastąpiłbym Tima, ale on powiedział, że nie ma mowy. Jakieś dwa dni później wszedłem do pokoju, jak Maciek leżał na łóżku to Tim go głaskał po brzuchu a na dodatek, jak to mówi wuj a raczej już tata Robert, ****iki latały gęsto. Nie wiem co to znaczy do końca, ale to ma coś wspólnego ze spojrzeniami, a oni się na siebie tak dziwnie patrzyli. Wtedy trafił mnie szlag. Dlaczego Tim ma mieć takiego fajnego chłopaka? Czym sobie na to zasłużył? Tym, że go karmi? Wolne żarty, tyle to ja też potrafię. Fakt, że jestem jeszcze za mały, ale mógłbym poczekać aż podrosnę, no nie? A to już będzie niedługo, bo zaczynam się budzić ze sztywnym siusiakiem, tak samo jak Tim. Nawet mama to widziała i mówi, że będziemy mieli w domu kolejnego nastolatka. A ja już sam nie wiem, czy chcę być dzieckiem czy jednak tym nastolatkiem. Na pewno podrosnę i oddam Timowi za wszystko, również za znalezienie i pokazanie mamie Notatnika Detektywistycznego, który znalazł w moim pokoju, właśnie wtedy podczas tej ucieczki. Nie chowałem go, bo przecież wyjeżdżaliśmy wszyscy i kto mógł przewidzieć ten cały pasztet, który się wydarzył?

No ale wrócę jeszcze do tamtej historii. Zacząłem myśleć i kombinować, co by tu zrobić, żeby odciągnąć Macieja od Tima. Na początku chciałem pisać im maile i podszywać się pod jednego lub drugiego, ale oni często rozmawiają ze sobą po polsku, więc to odpadało, bo ja się polskiego nigdy nie nauczę i wpadłbym już przy pierwszym mailu. Dzień dobry, do widzenia, ****a, zjeżdżaj stąd i podobne zwroty w zupełności wystarczą. W takim razie trzeba było zrobić coś takiego, by matka przejrzała na oczy, bo chyba o niczym nie miała pojęcia. Tylko jak ją o tym poinformować? Gdybym tak po prostu powiedział, że oni się kochają i macają po różnych częściach ciała, to by mi nie uwierzyła, albo by powiedziała, że to przypadek albo że są przyjaciółmi i to jest normalne. Postanowiłem wtedy wykorzystać wujka Roberta i tego, że nic nie wiedział o angielskich znajomych Roberta i w ogóle naszej rodziny. Pomysł wydawał mi się bezbłędny. I niby się udało, ale kto by przewidział, że oni uciekną, a najbardziej w skórę dostanę ja? Tim uważa, że stało się to przez zachowanie mamy i tym razem jestem skłonny mu wierzyć, zwłaszcza że później przychodzili ludzie z SS (nie, nie Secret Service, a szkoda, tylko z opieki społecznej) i wypytywali, czy mama mnie nie bije i takie inne różne rzeczy. Oczywiście musiałem udawać, że bardzo mi zależy na Timie, żeby nie był nienormalny. Bo tak wśród kumpli odbiera się ******w, przepraszam, homoseksualistów, grunt to szacunek dla samego siebie. Nie wiem, dlaczego jest właśnie tak, przecież człowiek tego sobie nie wybiera, no nie?
To właśnie usiłował mi wytłumaczyć wujek Robert wtedy w szpitalu. Była to najtrudniejsza rozmowa w moim życiu (tych z Timem nie liczę), bo musiałem tak rozmawiać, żeby się nie wydało, że jestem za dobrze poinformowany i trzeba było, jak to się mówi, rżnąć głupa. Może gdyby nie okoliczności, powiedziałbym wujkowi całą prawdę, ale oni byli wtedy potężnie zdenerwowani i mogłoby być jeszcze gorzej, a tego nie chciałem, wystarczyło to co jest. No ale przy okazji dowiedziałem się różnych innych ciekawych rzeczy, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wujek Robert jest mądrzejszy niż mama, chociaż ona jest doktorem a on tylko inżynierem. A wcale nie żałuję tego, co zrobiłem, bo dzięki temu moja mama zaczęła kręcić z wujkiem Robertem i uprawiać z nim seks. Myślą, że o tym nie wiem… Ale detektywa Samuela Hawthorne’a nic nie jest w stanie zmylić. Pakując się do wyjazdu znalazłem w koszu na śmieci opakowania po prezerwatywach. Ciekawe, co zrobili z kondomami, w każdym razie w kuble ich nie było, a do muszli klozetowej nie wolno wrzucać takich rzeczy, bo się zapcha. W każdym razie nie przestałem być detektywem, staram się po prostu bardziej uważać.

I tak wyśledziłem, że seks uprawiają również Tim i Maciek, to znaczy podejrzewałem to od początku, ale teraz wiem na pewno. Tu w Zakopanem nie śpimy w ośrodku, a mamy wynajęty taki domek z trzema pokojami, w jednym śpią mama i wujek, w drugim Tim i Maciek a ja mam taki malutki, gdzie ledwie wejdzie coś więcej niż łóżko. Co prawda chłopaki zamykają się, kiedy czują się bardzo zakochani i ****iki stają się za gęste, a Tim nawet zapycha dziurkę od klucza chusteczką higieniczną, ale wystarczy przyłożyć ucho do ściany, żeby co nieco usłyszeć. Ponieważ mama skonfiskowała mi Notatnik Detektywistyczny, musiałem założyć nowy, nazwany Tajne Akta Detektywistyczne – Ściśle Tajne z trupią czaszką na okładce i tam są opisane wszystkie ich wybryki, o których mi wiadomo. Tak na wszelki wypadek, zresztą nie tylko ich, na mamę pewnie też by co nieco się znalazło. Maćka solo i Roberta zostawiam w spokoju, bo ich lubię. Szkoda, że nie widzę, jak to robią, bo na razie nie wiem, jak się naprawdę kochają ludzie tej samej płci. Wujek Robert powiedział mi, że w tym filmiku, którym widziałem, tym w którym czterech żołnierzy zgwałciło kolegę, to są same brednie i czyjeś urojenia i żebym natychmiast zapomniał, co widziałem, bo cała prawda wygląda nieco inaczej. Tak nawiasem, nawet mundury mieli dziwne, więc wujek miał rację. Pytałem się jak to robią, a on odpowiedział jakoś mętnie, że to zależy od ludzi, którzy się kochają, a każda para robi to nieco inaczej. To też może być prawda, bo widziałem kiedyś tablicę pozycji w seksie męsko-damskim na internecie i była tego masa, w każdym razie jest w czym wybierać. W tym przypadku pewnie jest mniej, ale próbowałem sobie wyobrazić przy pomocy tej tablicy i też wyszło mi więcej niż jedna.

Następnego dnia padał cały dzień deszcz, na dodatek nasi rodzice (bo chyba już mogę tak mówić, no nie?) pojechali do Krakowa, jak to powiedzieli, załatwić coś bardzo ważnego, więc Tim i Maciej się nami opiekowali. Usiłowałem naciągnąć Tima, który tu rządził, żebyśmy poszli w góry, ale się nie zgodził. Za to Maciek, który ostatnio ma sporo pieniędzy (muszę się koniecznie dowiedzieć skąd), kupił mi model do sklejania i całe popołudnie sklejaliśmy samolot. Jaki on jest cierpliwy, ten Maciek! To przypomina trochę układanie puzzli, tam jest cała masa rozmaitych drobniutkich części i trzeba się mocno napracować, żeby rozgryźć co do czego. Maciek ma bardzo precyzyjne ręce nawet po tym wypadku i potrafi zrobić najmniejszy szczegół. Mnie to się nie udaje, no ale przecież dopiero zaczynam. Jak Maciek mi pokazywał, to siedziałem u niego na kolanach i bardzo mi się to podobało. Tim widział, ale na szczęście nic nie mówił, pewnie był szczęśliwy, że Maciej uwolnił go z koszmarnego obowiązku i był w stanie zapłacić za to wysoką cenę. No i się niczego nie domyśla, bo niby skąd? To wszystko rozgrywa się głównie w mojej głowie, Maciej na razie zastępuje mi starszego brata, który mi się zupełnie nie udał.

Po powrocie z Krakowa rodzice zachowywali się nieco dziwnie. Patrzyli jakoś inaczej na siebie, mniej rozmawiali, wieczorem wyszli na spacer i wrócili z niego piętnaście po pierwszej, co oczywiście skrzętnie zanotowałem. Następnego dnia pogoda poprawiła się znacznie i Tim uparł się, żeby iść na Giewont, taką wysoką górę, którą widać z okna mojego pokoiku. Na to Robert powiedział, że nawet by się zgodził, ale ze względu na mamę nie pójdziemy. Czyżby była chora? Albo zmartwiona, bo na przykład ma kłopoty z opieką albo policją? Zamiast tego poszliśmy do Morskiego Oka, to takie jezioro, wokół którego jest masa ludzi, a w schronisku obok wszystko jest bardzo drogie. I właśnie podczas tego spaceru (trudno tam nazwać wspinaczką, po prostu droga pod górę) Robert zapytał nas, czy nie chcielibyśmy mieć małego braciszka lub siostrzyczki. Timowi pomysł podobał się średnio, bo mówi, że małe będzie wrzeszczeć i przeszkadzać w nauce, Maciej nie miał niż przeciwko, bo on jest zazwyczaj życzliwie nastawiony do całego świata, natomiast co do mnie… Jeśli nie będzie kolejnym homoseksualistą w rodzinie, to czemu nie? Nie to, żebym miał coś przeciw homo, ale to już się powoli staje nudne, no nie?

Scroll to Top