Ich miłość od początku nie była łatwa… zresztą od początku to chyba jej nie było, przyszła z czasem…a kiedy już przyszła wypełniła ich serca i ciała gorącym uczuciem, ekscytacją i namiętnością. Z każdym kolejnym spotkaniem odkrywali w sobie tego coraz więcej. Sprawiało im przyjemność powolne odnajdywanie siebie nawzajem…robienie kolejnych kroczków naprzód. Ten raz był wyjątkowy…wyjątkowy jak każdy poprzedni czy przyszły…W tym jednaka tkwiło coś niesamowitego…i bardziej naturalnego niż zwykle, może ze względu na otoczenie??..
Ten dzień był typowym letnim dniem, jednaka nie upalnym i dusznym. Było chłodno ale nie zimno, było…może było po prostu ciepło..?? Delikatny wiatr rozwiewał jej kolorową letnią spódnicę i włosy kontrastujące z kolorem ubrania. A on? On wpatrzony był w jej oblicze takie piękne w blasku słońca. Obleczona tym słonecznym, rażącym światłem była w jego oczach niczym postać z baśni…ze snów… szli lasem, śmiali się i co trochę przystawali aby odpocząć od dźwigania ciężkich koszyków i kocy. Po co im one? Szli na swój pierwszy, od dawna planowany piknik… piknik we dwoje. Tylko On z nią i Ona z nim…na uboczu, z dala od ludzi, problemów i oczu całego świata.
Tak! Znaleźli… znaleźli to wymarzone miejsce… miękkie i spokojne pośród sosen i kilku starzejących się już brzóz. Wysoka, zielona trawa… szelest liści… i oni na kocu wpatrzeni w swoje oczy… leżeliby pewnie tak do końca świata i jeszcze dłużej gdyby nie fakt, że On nie był do końca odporny na jej długie falujące włosy i tętniące czerwienią usta… zaczął delikatnie muskać palcami jej policzki…odgarnął z twarzy kosmyk włosów i złożył na ustach pocałunek…pocałunek który był niczym hołd oddany kobiecie swojego serca… chociaż ciężko nazwać to pocałunkiem…bo dotknął jej ust tak jakby sam posiadał zamiast warg motyle skrzydła… splatali swe dłonie tak mocno jakby ktoś miał ich zaraz rozdzielić… a może chcieli pokazać jak bardzo są sobie bliscy?? mieli w zanadrzu jeszcze tyle sposobów okazywania sobie bliskości… a na początek wybrali taki symboliczny…taki wyjątkowy i niepowtarzalny… zaraz potem jednak on puścił dłoń Ukochanej i postanowił odbyć wędrówkę po jej ciele…rozpiął delikatnie guziki jej bluzki… a ona w jego oczach ujrzała blask… ujrzała podziw, szacunek, uwielbienie i pragnienie… widziała to pożądanie palące go od środka… nie mogła tak dłużej… postanowiła dać mu pozwolenie na coś więcej… złapała go za dłoń i poprowadziła ja w kierunku swoich piersi…ten dotyk dal jej więcej przyjemności niż jakakolwiek wymyślna pieszczota… poczuła fale gorąca od stóp do głowy i poczuła drżenie jego dłoni… nigdy tak nie reagował… nie nadążał oczami za dłonią…ta wędrowała po piersiach… szyi… brzuchu… biodrach… ramionach… a oczy usilnie próbowały prześcignąć ręce… nie były w stanie bo dłoń była tak zachłanna, a oczy chciały patrzeć, patrzeć i patrzeć! z tego amoku wyrwał go jej gwałtowny zryw… zdjęła z niego koszulkę… poczuł strach ze nie biedzie w stanie teraz dorównać jej samym sobą…i zdziwił się gdy Ona zaczęła z czułością i miłością dotykać jego szyi, klatki piersiowej… brzucha… uśmiechając się przy tym tak jak umiała najpiękniej… czuł że tonie w rozkoszy… w rozkoszy obcowania z jej ciałem, z nią samą… uwielbiał ją dotykać… i kochał gdy dotykała jego… nagle zapragnął więcej… chciał więcej jej i jej ciała… powoli i ostrożnie zdjął jej spódnice i wprawnie pozbawili ja również intymnej części odzienia… zachwyt osiągnął granice.. nie umiał odnaleźć siebie w tej sytuacji, jak? jak ma ja dotknąć? Czy aby na pewno nie zrobi jej krzywdy??
-nie zrobisz…- szepnęła i powtórzyła gest rozebrania na swoim ukochanym…
Teraz byli już cali dla siebie… tylko oni istnieli a cały świat zniknął w odległej przepaści… nikomu nie była dostępna ta rozkosz i to szczęście, które teraz oni przezywali. pocałował ja namiętnie… całował tak długo… mówiąc przy tym swoim sercem jak bardzo ja kocha… każdy jego dotyk oddawał uwielbienie dla niej… uwielbienie dla każdego centymetra ciała, które zaczął obsypywać pocałunkami… nie umknął mu żaden kawałeczek skory. Żaden kosmyk włosów. A ona nie wiedziała co robić… jak się zachować… czuła się obezwładniona jego miłością i może to egoistyczne ale nie chciała się z tej niewoli ratować. Gdy wreszcie pochylił się nad nią i zajrzał głęboko w oczy, wciąż czuła ciepło jego ust na swoim ciele. Posłała mu uśmiech w podzięce i drugi jako znak ze jest gotowa zrobić kolejny krok… i była już gotowa oddać się tej pełni rozkoszy… pełni szczęścia… i wzniesień… gdy poczuła jak jego Język wędruje po jej szyi jakby mu było gdzieś spieszno. Nie otwierała oczu… z zamkniętymi było jej dobrze… czuła jak Jerzyk delikatnie pięści jej skore na piersiach zawężając kolka… wreszcie doszedł do sutków które zupełnie chyba nieświadome sytuacji nabrzmiały i stwardniały budząc w Nim jeszcze większe żądze. Jak On to robili ze potrafili dawać jej przyjemność podwojona? pieścił bowiem zarazem językiem jej piersi oraz dotykał nóg… biodra, uda łydki… poznawał to na nowo pomimo iż już tak dokładnie wiedział jak one wyglądają. Delikatnie i wręcz niepostrzeżenie przesuwał się w stronę brzucha kreśląc na nim linie i niewidzialne wzroki językiem… aż wreszcie… dotarł tam gdzie kryla się Jej największa tajemnica…i już, już miał ja zgłębić gdy jej dłonie podciągnęły go z powrotem do miejsca wyjścia. Poczuł się zawiedziony, lecz szybko o tym zapomniał, kiedy tylko poczuł jak teraz to Ona przejęła role malarza ludzkiej skory…smakowała jego ramiona… jego tors… napawała się smakiem skory jego brzucha i powoli… bardzo delikatnie zbliżała się w miejsce o którym on marzył aby odnalazła do niego drogę….w jednej chwili jednaka zrozumiał dlaczego Ona kazała mu wrócić… zrozumiał to i zrobił z nią to samo…jak dobrze się rozumieli mimo iż żadne nie wypowiedziało ani jednego słowa… żadne nawet nie jęknęło ani nie westchnęło… a jednak wiedzieli już ze oboje chcą tego samego – czystej, powoli rozpalanej w sobie nawzajem rozkoszy, na którą czekali i odliczali już tyle czasu… nie chcieli wiec niczego popędzać… nie chcieli zakłócać naturalnego rytmu tego zbliżenia…
przytulił ja mocno…czuł jak wali jej serce…jak chce ono wyskoczyć z jej klatki piersiowej…i modlił się aby nie waliło tak ze strachu ale z miłości do niego. chciał ja uspokoić… chciał otoczyć opieką. Zamknęli się w kleszczach swoich ciał… opletli nogami…rękami i ustami aby już nikt i nic nie mogło im odciąć drogi od tego miejsca gdzie miłość dosięga gwiazd… drżeli oboje… drżeli niczym liście brzozy które tańczyły nad nimi z wiatrem… to prawda ze bali się oboje… ale przecież kochali się tak mocno… a jak się kocha nie sposób jest kogoś skrzywdzić. Poczuła jak powoli i delikatnie… bardzo ostrożnie wypełnia ja miłość jego ukochanego. czuła jak owija się na nim aby dosięgnąć tego spełnienia cala sobą…On drżący i skupiony chciał wreszcie dać jej całego siebie i spróbować tego czym jest pełnia niej samej… pełnia jej ciała i umysłu… oboje ostrożnie, wspólnie ruszyli ku rozkoszy i temu spragnionemu spełnieniu. Powoli… bardzo powoli kroczyli… coraz dalej i dalej… czując na sobie swoje gorące oddechy. Delikatnie przyspieszali kroku jakby to miało im pomoc w odczuwaniu przyjemności… przyspieszali kroku… szli coraz szybciej i szybciej… stali się tak zachłanni na swoje ciało jak nigdy przedtem! zaczęli oddychać szybciej… Szybciej i szybciej… gorące strumienia powietrza z ich ust pokrywały skore ramion, szyi… już biegli… biegli tak szybko jak samolot próbujący wzbić się w niebo!…
-aaaahhh- wydobyła z siebie resztka sil Ona…
-ciii moja kochana…ciii- wyszeptał on i przycisnął do siebie mocniej. Chciał teraz dać jej tyle czułości… bezpieczeństwa i opieki ile tylko mógł… wzbijali się powoli… zaczęli już z góry patrzeć na świat…zaczęli czuć jak ziemia odrywa się spod nich i lewitują w powietrzu…
-tak… właśnie tak… jak pięknie…- szeptała ona oddychając szybko…
-kochana moja… jedyna… słońce najdroższe… kobieto mego życia… promyku nadziei… kocham cię ponad wszystko! – wyszeptał jej On i dal znak ze czas przyśpieszyć aby dosięgnąć gwiazdy, ich gwiazdy! Wzbijali się w gore ponad te sosny i brzozy które ich pilnowały… ponad wody i łaki… nagle poczuł jak jej dłonie ściskają jego szyje coraz mocniej i mocniej, jak przywiera do niego tak bardzo jak nigdy… tak jakby chciała wejść w jego ciało… gorąco… było im tak strasznie gorąco… czuli na sobie każda krople potu… tonęli w swoich objęciach i żadne ni chciało ratować drugiego… ciągnęli się wzajemnie w te otchłań głęboką… głęboką rozkosz i szczyt szczęścia. Nie byli głośni… nie… byli tak blisko siebie ze mogli mówić szeptem. Nagle oboje wygięli swoje ciała… przywarli do siebie ustami… wstrzymali oddech i serca tez na chwile zatrzymały swój bieg… wydali z siebie równocześnie dźwięk… dziwkę którego nie da się przyrównać do niczego innego… dźwięk prosto z serca… z głębi człowieka… glos miłości który chcieli od siebie wzajemnie usłyszeć… upojeni przeżyciem… wsłuchani w siebie i swoja miłość zaginęli pośród sosen i topoli…