Opowieści ze Starego Zamczyska – fragment I i II

I. Wieczór.

Pan na Zamczysku. Tak go zwali. Czy miał imię? Zapewne tak, ale nikomu go nie wyjawiał. Tak kazał się do siebie zwracać kilka wiosen temu, gdy przybył z kilkoma zbrojnymi i zajął ów opustoszały zamek. Gości nie przyjmował. Czasem tylko znów kilku zbrojnych przybywało dołączyć, a i przywożąc kolejny, czarny kufer.

Co w nich było – tego też nie wiedział chyba nikt prócz Pana na Zamczysku. Wszystkie nakazywał składować w wieży północnej, do której klucze miał tylko on.

Jest magiem. Ma więcej niż sto lat, chociaż wygląda na czterdzieści. Nosi ze sobą laskę tylko ku ozdobie, a tak naprawdę to jego magiczny kostur. Jego imienia nie wolno wymawiać, bo wypala język i trzewia temu, kto je wypowie – to mówili o nim okoliczni chłopi. Plotki, plotki… a tak naprawdę, szanowali go, bo i pracę dawał i ochronę przez zbójnikami. Spokojniej i bezpieczniej się żyć zaczęło, gdy na zamku zaczęli stacjonować żołnierze.

***

Na korytarzu słychać było ciche postukiwanie laski. Pan na Zamczysku wyszedł ze swego gabinetu na wieczorny obchód. Dokoła nie było nikogo. Służba dawno już udała się na odpoczynek, a jedynym towarzyszem w owym obchodzie było światło mrugających co jakiś czas kaganków.

Mag kierował się ku schodom do północnej wieży. Zatopiony we własnych myślach, całkowicie im oddany, nawet nie zauważył jak drzwi jednego z pokoi się uchyliły. Minąłby je i poszedł dalej, gdyby nie biały, zamkowy kociak, który wymknął się i przebiegł mu prosto pod nogami. Przystanął by nie trącić go laską. Zza uchylonych drzwi dobiegał szmer.
Pan zamczyska podszedł do nich, nasłuchując. Przyspieszony, tłumiony oddech… może dwa… Lekko pchnął drzwi, by móc zajrzeć do środka.

Jedna ze służek opierała się dłońmi o stół, oddając ciepło swych kobiecych wdzięków, lokajowi. Mag uniósł brwi, nie do końca zadowolony z tego co ujrzał. Dziewka była młoda, zaś lokajowi już dawno siwizna przyprószyła włosy. Cofnął się pół kroku, przyglądając się scence.

Dziewczyna oddychała szybko, dociskając do ust fragment swej sukni. Biodra lokaja uderzały silnie w jej pośladki. Jeszcze silnie wbijał swe palce w jej biodra, zostawiając na nich czerwonawe ślady. Miał lekko rozchylone usta, które co i rusz lubieżnie oblizywał.

– Jeszcze chwilę… – wydyszał – Jeszcze chwilę i będziesz wolna… – lewą ręką chwycił włosy służki i szarpnął je, wyginając tym samym jej ciało w łuk. Jęknęła przy tym boleśnie, tym bardziej, że ruchy lokaja przyspieszyły w tym samym momencie. Dziewczyna nie próbowała zaoponować. Poddawała się całkowicie woli starszego mężczyzny. Pojękiwała tylko coraz mocniej, gdy i on, mocniej się w nią wbijał. Jego pośladki skakały, niczym zad kopulującego capa, a twarz czerwieniała coraz silniej.

Pochylił się, dociskając dziewczynę do stołu. Puścił jej biodra, a w zamian złapał jej krągłe, młode piersi. Zacisnął z całych sił palce na jej sutkach. Dwa ruchy i stęknął, tryskając w dziewkę porcją dobrze ubitej spermy. Jeszcze kilka razy w niej się poruszył i zamarł, oddychając z szeroko otwartymi ustami. Dziewka pochlipywała, próbując jak najszybciej się uwolnić. Puścił ją. Ta, szybko chwyciła ubranie i zamarła, przerażona.

Pan na Zamku przyglądał się jej, nie kryjąc swej obecności. Lokaj zaś, szybko zaczął sznurować spodnie.

– Wybacz, Panie. Nie powinienem… – jego słowa przerwał gest ręki maga. Nakazywał on milczenie.

– Nie powinieneś – odparł Pan. Odwrócił się i wyszedł z komnaty, zostawiając ową dwójkę samą. Znów laska stuknęła o podłogę, gdy kroki oddalały się w stronę wieży.

***

II. Pergamin

Lubił przesiadywać w wieży. Tam miał swą bibliotekę i zupełnie nikt mu nie przeszkadzał. Regały pełne ksiąg, wygodny fotel i stół. Okno z widokiem na pobliskie jezioro – spełnienie marzeń każdego, kto para się magią i potrzebuje chwil tylko dla siebie.
Wygodnie rozparł się w fotelu, biorąc na kolana kolejny, opasły tom.
– „Likantropia i jej wpływ na poszczególne rasy” – Przeczytał na głos tytuł i otworzył księgę.
– „Wystrzegać trzeba się tych, których brwi zrośnięte, zaś nocami nie śpią w domu” – wzniósł oczy ku górze. – Co za banały… – westchnął do siebie. Stracił ochotę na czytanie i skierował wzrok w stronę okna. Słońce stało wysoko. Chyba było koło południa. Odłożył księgę i wstał. Na czytanie poświęcił cały poranek. Pukanie do drzwi oderwało jego uwagę od rozmów z samym sobą.
– Przyniosłam panu coś do jedzenia – dobiegło zza drzwi.
– Wejdź – zezwolił.
Do biblioteki weszła młoda dziewczyna. Najął ją na służbę parę dni temu. Była córką wioskowego kowala. Krzepka dziewoja o dość obfitej figurze i wylewających się z dekoltu piersiach. Rumiana, jasnowłosa i pracowita. Widział, że ani chwili nie próżnuje. Postawiła na stole tacę.
– Mleka przyniosłam i świeżego chleba. Trochę sera. Nie wiem, czy pan jest głodny, ale od wczoraj nie był jeść, a tak nie można – dość hałaśliwie i bezpośrednio zakomunikowała.
– Dobrze, Olivio. Zostaw. Chętnie zjem – skinął głową.
– A może wyszedłby pan wreszcie z tej ciemnicy? – rozejrzała się dokoła. Rzeczywiście, okno wielkie nie było, a pomieszczenie spore. Na półkach i księgach gromadził się kurz. – Posprzątałabym. Widzi pan ile tu kurzu? – podeszła do jednej z półek i przetarła ręką grzbiety manuskryptów – Po co znać litery, jeżeli nawet nie można ich odczytać. – zaśmiała się i wzięła pod boki, wyczekująco patrząc na maga. Rozbawiła go. Jej prostolinijność i szczerość chwytały go za serce.
– Sprzątaj zatem. Byleś skończyła przed wieczorem – sięgnął po kubek z mlekiem i kawałek chleba.
– To pan niech sobie zje, a ja przyniosę co trzeba – zakręciła się w miejscu jak fryga i tylko trzaśnięcie drzwi po niej pozostało.
Mag jadł na stojąco. Nie widział potrzeby sprzątania, ale może miała rację? Może warto czasem wyjść i przejść się? Nacieszyć się dniem i słońcem?
Nim zdążył dokończyć jedzenie, wróciła z wiadrem pełnym wody i kilkoma szmatami. Rozstawiła się z tym wszystkim na środku biblioteki.
– To może sobie pan iść – roześmiała się – Ja tu o wszystko zadbam. I do wieczora będzie gotowe.
– Tylko nie zniszcz ksiąg – zwrócił się do niej, odstawiając kubek i sięgając po stojącą przy stole laskę – A tych z czerwonymi obwolutami – wskazał na jedną z półek – Te zostaw. Niech będą zakurzone. Nie dotykaj ich nawet – nakazał.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. – A co mi tam. Jak pan każe – zmoczyła ścierkę i dobrze ją wyżęła. Mag wyszedł z biblioteki. Jeszcze przez chwilę słychać było stukanie jego laski, gdy schodził na dół.
Zajęła się myciem podłogi. Nie przestawała pracować. Na kolanach szorowała deski, nucąc wesoło pod nosem. Czas płynął szybko przy pracy. Przetarła stół i fotel, złożyła leżący na nim koc i przewiesiła przez oparcie. Zabrała się do wycierania półek i ksiąg. Dotarła do półki, którą nakazał ominąć.
– Głupie to – stwierdziła, przyglądają się czystym księgom na pozostałych częściach regału. – Toż to jak tak można? – zaczęła gadać do siebie – Wszędzie czysto, tu brudno? – zupełnie jej to nie pasowało. Nie zastanawiała się długo i zaczęła zdejmować księgi z półki. Spomiędzy nich wypadł kawałek starego pergaminu. Sięgnęła po niego i by się nie zgubił, otworzyła jedną z ksiąg, chcąc wsunąć go pod obwolutę. Zerwał się lekki wiatr. Wiał prosto z księgi.
– Olivio… – przyniósł ze sobą szept. Dziewczyna przestraszyła się i zamknęła księgę. Wiatr ucichł, jednak szept pozostał. – Pomóż mi, Olivio… – błagalnie zawibrował tuż przy jej uchu. Przerażona odskoczyła i nakreśliła w powietrzu znak ochronny.
– Ratujcie, Bogowie! – pisnęła. Księga upadła na ziemię.
– Olivio, pomóż mi… Pomóż… – rozejrzała się dokoła. Nie było nikogo i nic się nie działo. Serce jej waliło niczym kowalski młot.
– Ktoś tu jest? – spytała niepewnie.
– Zniszcz ten pergamin. To tak niewiele. Uwolnij moją duszę… – znów ten sam szept.
– Gdzie jesteś? – spytała. Z jednej strony chciała uciekać, z drugiej, ten głos był taki bezradny i cierpiący.
– Zapomniano o mnie. Uwięziono i zapomniano… Jestem człowiekiem, jak ty – szept przybrał na sile.
– Ale kto… – zaczęła.
Szept jej przerwał. – Olivio, pomóż mi. To tylko pergamin. Demon mnie uwięził. Mag mnie nie słyszy. Ty mnie słyszysz. Pomóż mi…
W pierwszej chwili chciała wszystko rzucić i pobiec po maga, jednak znów to cierpienie w słyszanym głosie, aż zakłuło ją w serce. Schyliła się i wyjęła pergamin z księgi.
– Przedrzyj go. Zniszcz… – na pergaminie było tylko kilka jakichś rysunków. Szybko przedarła go na pół, później jeszcze na kilka drobniejszych części. Glify ochronne zostały złamane. Na środku pomieszczenia zaczęła materializować się wysoka postać w ciemnym płaszczu.
– Dziękuję, Olivio – zwrócił się do niej. Był mężczyzną. Zsunął z głowy kaptur. Miał nienaturalnie błyszczące, prawie zwierzęce ślepia. – Nie bój się – dziewczyna była przerażona, ale nie ruszała się z miejsca. Nie mieściło się jej w głowie to, co się działo. – Uwolniłaś mnie i zostaniesz wynagrodzona – podszedł do niej i schylił się, ujmując jej dłoń. To był zwykły, ciepły dotyk. Ucałował jej rękę, chyląc się przed nią, niczym przed prawdziwą damą.
– Kim jesteś, panie? – spytała, lekko drżącym głosem.
– Magiem, jak twój pan – uśmiechnął się do niej. Był przystojny, chociaż już nie młody. – Uwięziono mnie wiele lat temu, tworząc magię i zamknięcie zaklęcia na karcie, którą zniszczyłaś – rozejrzał się dookoła. – Nie tak ci nakazał. Będzie zły – ruchem ręki wrócił czerwone księgi na półkę. Kolejny gest zasnuł je kurzem tak, że wyglądały na nietknięte od lat. – Nic nie mów nikomu – szepnął – Twój pan mógłby się złościć,a po co? – dziewczyna nie potrafiła znaleźć słów, by o cokolwiek spytać. Patrzyła tępo na maga, tylko kiwając głową na potwierdzenie, że się z nim zgadza. – Zostaniesz wielką panią – ciągnął dalej. W jego spojrzeniu była czułość i wdzięczność – Pojadę do miasta, zakupię podarki. Zakupię też i ziemię. Dostaniesz wszystko, czego tylko zamarzysz – uśmiechał się do niej. – Za trzy dni, czekaj na mnie przy jeziorze. Przed zmrokiem. Przyjadę po ciebie. – Obiecał i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej niewielki kamyk. – Weź go ze sobą. Potrzyj tam, nad jeziorem, a wtedy zjawię się, by cię zabrać…
Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając dziewkę samą, trzymającą w dłoni kamień.

***

Pan na Zamczysku minął się z Olivią na podwórcu. Dostrzegł, że dziewczyna jest wielce zmieszana. Wybiegała naprędce z wieży, prawie rozchlapując brudną wodę z wiadra.
– Coś się stało? – zawołał za nią.
– Nie, nie, panie – odpowiedziała mu – Spieszę kolację przygotować – zniknęła w wejściu do zamczyska. Dziwne przeczucie poprowadziło go do biblioteki. Zajrzał. Wszystko było wysprzątane. Spojrzał ku półce, której nie kazał dotykać. Kurz na niej leżał tak samo grubą warstwą jak rano. Pokręcił tylko głową, zniesmaczony tym, że jest zbyt podejrzliwy i zawrócił. Konie już były zaprzęgnięte do wozu. Jutro dzień targowy, a u jednego z kupców zamówił sporo magicznych ingrediencji. Droga do miasta nie zajmowała paru godzin, a przynajmniej jeden dzień. Spieszył się. Zamknął bibliotekę na klucz i ruszył do powozu.

***

– Olivka, coś taka nadęta jak wielka pani? – roześmiała się do niej stara kucharka – Toż męża nie znajdziesz, jeśli dumać będziesz miast robotną się pokazywać! – skubała kury, przyglądając się dziewczynie. Ta, siedziała nad ziemniakami już dobre parę chwil, a obrać zdążyła ledwo kilka.
– Jeszcze zobaczysz mnie wielka panią – burknęła dziewczyna.
– Na króla czekaj, bo książę to za mało – parsknęła śmiechem starucha – Olivka, bierz się za obieranie, bo chłopy głodne i panu poskarżą, że ich głodzimy. Prędzej wtedy po plecach dostaniesz, niźli dobre słowo.
Olivia nic już nie powiedziała. Zajęła się robota. Jej myśli jednak kołowały wokół kamienia, który trzymała w kieszeni sukienki.

***

Wieczór nad jeziorem był tak spokojny… Rechot żab nastrajał do wypoczynku. Dziewczyna przysiadała na łące, przy brzegu i wyjęła z kieszonki kamyk. Potarła go, tak jak nakazał jej mag.
Nic się nie stało. Potarła drugi raz, później trzeci. W jej oczach pojawiły się łzy rozczarowania.
– Głupia jestem – rzekła sama do siebie i rzuciła kamyk w wodę. Wstała, zamierzając wrócić czym prędzej do zamczyska. Tuż za nią stał ork. Potężna bestia, nie wiadomo skąd wzięta. Krzyk dziewczyny zrodził się i zamilkł w tej samej chwili, gdy złapał ją za gardło.
– Zamknij się – warknął głucho. – Zamknij, albo zginiesz – lekko popuścił uścisk palców. Dziewczyna dygotała ze strachu niczym w febrze. – Mój pan kazał cię nagrodzić – rzekł głucho, puszczając powoli jej szyję. Złapał ją jednak drugą ręką za ramię i szarpnął. – Zatem wedle woli mego pana – wykrzywił pysk w ohydnym grymasie, przyciągając dziewczynę ku sobie.
Wyrywała się na próżno, próbowała kopać, gryźć i krzyczeć. Zatykał jej usta swym długim językiem, przygniatając ją do trawy. Podarta sukienka mało co zasłaniała jej ciało. Wdarł się między jej nogi, uwalniając ze spodni potężny członek. Na oślep obijał się nim o jej łono, puszczając biodra w rytm ruchów frykcyjnych. Dziewczyna dusiła się, próbując krzyczeć, czując na sobie ciężar orka i w ustach jego język. Jak maszyna, swoje robił. znalazł wejście do jej wnętrza i pchnął. Głuchym stęknięciem podkreślił trud z jakim potworny kawał mięśnia rozepchnął jej pochwę. W pierwszym ruchu dobił do jej samego końca. Dygotała z rozdzierającego bólu. Szarpnął biodra w tył i znów silnie pchnął. Wyprężyła swe ciało, prawie tracąc przytomność. Jego język sięgnął w jej gardło, powodując odruch wymiotny. Trzecie pchnięcie było już mniej oporne. Wilgotna od własnej krwi, poddała się całkowicie, zapadając w nieświadomość.
Ork kopulował z leżącą dziewczyną jeszcze chwilę, powarkując przy tym głośno.
zniknął tak samo szybko jak się pojawił, pozostawiając tylko martwe ciało Olivii.

***

Scroll to Top