Z moim krzyczacym chaosem poszedlem do lekarza. Zanim otworzylem potezne, drewniane, pomalowane na staro-zielono drzwi minela przerazliwa godzina w ciemnej, pelnej tlumu poczekalni. Gabinet nie roznil sie wiele od szkaradnego korytarza za sciana. Tak samo ciemny i zielony, z metalowo szklana szafa na zastrzyki po jednej stronie, biurkiem z tegoz samego materialu naprzeciwko i szpitalnym lozkiem po drugiej. Za oknem krwawe slonce wlasnie rozpoczelo ucieczke z dzisiejszego dnia, powoli wpadajac do jeziora. Oczekiwalem doktora, lecz przyjela mnie kobieta. Nie moglem dokladnie okreslic jej wieku, mrok byl tak natarczywy.
Odetchnalem i usiadlem na krzesle. Ona zapalila lampe na biurku i wtedy ocenilem ja na trzydziestoletnia zone polityka albo adwokata. Miekkie, dlugie dlonie trzymaly olowek, oczy bez zainteresowania pytaly.
Odetchnalem i rozpoczalem swoj monolog.
Bylem milionowym jej gosciem z przedwczesna ejakulacja, strachem przed seksem z wlasna kobieta i psychoza religijna, lecz teraz wlasnie byl moj pierwszy dzien.
Rozpoczal sie.
Gdy skonczylem, w jej oczach nie dosztrzeglem nic.
„co mam zrobic?”- spytalem.
Ona jeszcze przez chwile przygladala mi sie, poczym wstala i podeszla do drzwi. Uslyszałem trzask zamka.
Za chwile powrocila do biurka i usiadla na jego brzegu.
„Prosze wstac”- powiedziala.
Wyprostowalem sie trzy metry przed nia. Slonce rzucalo ostatnie podziekowanie ziemi, tonac beznadziejnie. Gdyby nie lampka, gabinet juz dawno wypelnilby mrok.
„Prosze zdjac spodnie”- powiedzial glos. Glos, gdyz z trudnoscia rozpoznawalem teraz jej ksztalt. Zolte swiatlo bylo tuz za nia, oklamujac mozg.
Pomimo zdziwienia wykonalem i to polecenie. Zrzucilem spodnie i tkwilem tak w samych majtkach.
Ona Wstala i przesunela sie o metr w prawo. Teraz blask zarowki oswietlal ja. Odgarnela wlosy z czola, swiatlo piescilo nagi kark. Zauwazylem, ze w momencie gdy siadala, jej lekarski fartuch obsunal sie opinajac ciasno uda.
Gladka skora kolan.
Przestraszylem sie. Patrzac na nia poczulem ze gdzies we wnetrzu rodzi sie podniecenie. Spojrzalem w dol tam, gdzie rosl ksztalt mego czlonka. Bylem pewien, ze nie uszlo to jej uwagi. Spojrzalem w jej oczy, lecz nie wyczytalem z nich nic. rutynowe dzialanie – przebieglo mi przez glowe.
„Widzi pan”- rozpoczela -”panski przypadek jest szczegolny” tutaj zawiesila glos i przez sekunde swidrowala mnie czernia zrenic.
„Bardzo dobrze ze nie zwlekal pan dluzej…”- kolejna przerwa.
Slyszalem jej przytlumiony oddech. Ptak krzyknal za oknem.
„Nie, niech sie pan nie martwi”- uspokajala ” wszystko bedzie w porzadku, jednak potrzebne jest natychmiastowe dzialanie. Zaraz wytlumacze, na czym ono polega”
Mowiac to wstala z biurka i podeszla do mnie. „prosze nic nie mowic, tylko oddychac gleboko ” – rozkazala.
Zamknalem oczy. „oddychac”, szept. Byla blisko, czulem jej wlosy tutaj. Nagle znowu oddalila sie i uslyszalem trzask wylacznika lampki. Otworzylem oczy. Gabinet zalala ciemnosc.
Otworzylem usta, aby zaprotestowac, jej ciemny ksztalt zblizyl sie.
„Metoda, ktora zaraz wykorzystam” – kontynuowala cicho, tak blisko glodnego ucha. „wymaga bezwzglednego posluszenstwa. Prosze nie zadawac pytan, od tego zalezy panskie zdrowie”
Ksiezyc wyplynal w swoja swieta podroz i wlal srebro do pokoju.
Kobieta przykucnela i poczulem jej oddech na udach. Zamknalem oczy. Jej dlonie rozpoczely wedrowke od moich kolan i teraz powoli posuwaly sie w gore. Ich cieple wnetrza powoli wciskaly sie pomiedzy nogi gdy nawiedzil mnie bol pozadania. Oddychalem ciezko. Czulem zar w ledzwiach. Jej oddech wzniosl sie i lepka wilgoc jej warg przylgnela do materialu w miejscu gdzie wybrzuszyl go twardy czlonek. Jej usta objely go, jej dlonie powedrowaly na moje plecy a palce wniknely pod majtki. W chwile potem poczulem, jak zsuwa je w dol uwalniajac demona, ktory wyprezyl sie drgajac. Otworzylem oczy i popatrzylem w jej szeroko rozwarte zrenice. Dyszala a jej glos gubil sie wsrod szumu wiatru
” Prosze zdjac koszule”- wyszeptala, wkladajac dlon pomiedzy moje uda. Zrzucilem koszule i zanurzylem rece w jej wlosach. Jej dlon objela moje jadra i zacisnela sie na nich. Druga reka zamknela sie na nasadzie czlonka i powoli zsunela z niego skore. Zblizyla sie bardziej i poczulem jej rzesy na zoledziu. Jej usta rozwarly sie a ja przyciagnalem jej glowe do siebie, az jej wargi i czolo zetknely sie z podbrzuszem. Czulem jej jezyk zataczajacy mokre kola gdzies wewnatrz. Przez kilkanascie sekund kierowalem jej glowa, az ona podniosla sie. Stanela tylem i wskazala mi szereg guzikow kitla, niknacy w cieniu kosmosy dalej . zaczalem je rozpinac i kiedy bylem w polowie drogi fartuch opadl. Pochylila glowe zabierajac szalenstwo wlosow, calowalem jej kark. Jej plecy w polowie przeciete biela stanika i tak samo rozdzielone posladki oddzielaly sie brazem od jasnej bielizny. Rozpialem stanik, ktory spadl na podloge. Objalem jej duze i gorace piersi i zacisnalem palce na sutkach. Przez chwile piescilem ja w ten sposob, wsluchujac się w jej chropowaty oddech. Byla mroczna. Wygieta, jej posladki zamknely go pomiedzy soba. Nagle odwrocila sie. Wziela moja dlon i polozyla na swoim brzuchu.
” Teraz nastapi bardzo wazny moment w calej kuracji” – szepnela slabo. „bedzie pan uwaznie przygladal sie „- kontynuowala, ciagnac moja dlon w dol. Wsunela ja pomiedzy swoje uda i poczulem, ze jej bielizna jest wilgotna. Zaczalem ugniatac ta wilgoc i piescic ja otwarta dlonia. Po chwili i ona stala sie mokra.
” teraz jest czas, aby z bliska ocenil pan rezultaty” – odurzona szeptala i pomagajac sobie druga reka zsunela majtki. Otwarla biodra i oparla sie o szklo szafki. Ukleknalem pod nia.
” ten…ten moment”- powtarzala gdy przywieralem ustami do jej krocza. jej kolana poczely drzec. Czas. Calowalem ja powoli, gdy stawala sie mokra i tysiac razy goraca. Poczulem zapach kobiety. jedna jej dlon wbila sie w moje wlosy, a druga zacisnela na ramieniu. Przyciagala mnie blisko, znaczac plecy czerwonymi liniami. „slyszysz?” Po chwili poczulem, jak zsuwa sie nisko.
„Slyszysz?”- cisza. Odsunalem sie a ona przywarla do podlogi. Jej oczy patrzyly nieprzytomnie. Po chwili uniosla sie i zblizyla do mnie. Zaczela calowac moje czolo i usta, suche od zaru i schizofrenii, szalone.
„kochany” szeptala „kochany”. „kochana” – mowilem zanurzony w jej wlosach. „kochana” mowilem calujac jej oczy i wiersze. Ksiezyc schowal sie gdzies umarly, tylko nasze oddechy mowily ze to ludzie. Nasze dlonie przywarly do siebie i, usta, rozpoczely swoj taniec. Nie wiem, kiedy znow calowalem jej szyje. Ukleknela ponad i powoli, tajemnica, zaczela schodzic w dol. Czulem, jak wbijam sie w nia az nasze wlosy polaczyly sie chichoczac. Teraz przywarlismy do siebie, jej brzuch i piersi zmiazdzone o moj tors. Patrzyla mi w oczy unoszac sie i opadajac a ja pytalem sie boga dlaczego pozwala aby bylo tak dobrze. Nasze usta na nowo odnalazly sie i mowila mi o czym mysli, byla glebia i rozumialem to. Wstala nagle i pociagnela mnie za soba. Zanurzylismy sie w krochmalonym powietrzu i w puchu. Opadla na lozko zapraszajac nocny strach na opowiesc. Dotknalem jej czola i pracowalem nizej, az odnalazlem przesieke wsrod wzgorz zoltych czap. Przepuscilem kolejno cztery czolna aborygenow i zacisnalem zeby na sutkach. Krzyczala kiedy wschodzilo slonce. jego tajemniczy blask oswietlil mi droge i znow bylismy razem