Paris

Paryż już od przeszło dwóch wieków nazywany był „miastem zakochanych”. Pełen wspaniałych ogrodów, parków, bulwarów, które tętniły na co dzień życiem, a nocą zamieniały się w miejsca do romantycznych spacerów i miłosnych uniesień dla setek tysięcy par. Nic dziwnego bo miasto pełne było uroku, a im więcej przybywało w nim tego niezwykłego czaru jakim obłożone jest one do dnia dzisiejszego. Tak, niewątpliwie Paryż jest miastem zakochanych, ale pełen jest także ludzi bogatych, mających wpływy i władzę. Dla nich też to miasto było stworzone i idealne. Pełne domów mody, restauracji, winiarni. To miasto skupiało w sobie pragnienia i tęsknoty, tu w otoczeniu sztuki, piękna, pięknych kobiet ludzie żyli i czuli się inaczej. Paryż pełen jest kawiarenek, ale tych, które są takie jak ta jest już niewiele. Wciśnięta między stare, renesansowe kamienice, z czerwonymi, drzwiami i przerdzewiałą kołatką o dawno zatartych rzeźbionych rysach stanowiła iście odrealniony i fantastyczny widok. Nawet droga, która tu prowadziła była niezwykła. Wąska, ciemna uliczka, ograniczona starymi kamieniczkami. Nad głowami przechodniów widniało niebo usiane przewieszonymi przez balkoniki szarfami, z których zwisały kolorowe wstążeczki. Gdy chciałoby się spojrzeć w tył lub przód nie można było by się dopatrzeć wylotu wąskiej drogi. Wiłą się ona bowiem ciągłymi zakrętami, aż doprowadziła ich tutaj. Weszli razem do kawiarenki nad którą poruszał się delikatnie zatarty szyld, z niewidoczną już nazwą. Słońce zostało na zewnątrz ostatnimi promieniami obdarzając skąpany w zmierzchu Paryż. Było to poddasze. Małe, zagracone i jakże przez to przytulne. Siedzieli razem obok siebie i patrzyli na swoje dłonie. Żadne z nich nie mogło się zdobyć na nawet najmniejszy gest. Wygodne fotele, niskie, obite miękkimi poduszkami zignorowali od razu, a skierowali się ku zniszczonej kanapie. Stała w kącie, jakby zapomniana i mająca swoje najlepsze lata za sobą, jednak oni nie myśleli nawet by usiąść osobno. Byli młodzi, ani piękni, ani brzydcy. Nie byli wyjątkowi. Byli zwyczajni. To co ich spotkało też było jakże zwyczajne i nie niosące ze sobą żadnej historii, która mogłaby skłonić kogokolwiek do spisania ich opowieści. Byli parą zakochanych w „mieście zakochanych”. Nie zakochali się od pierwszego wejrzenia, nie łączy ich tragiczna, mroczna historia, nie są, ukrywającymi prawdę, przed znienawidzonymi partnerami, kochankami. To ich nie dotyczy. Ich uczucie kiełkowało powoli, pełne nieśmiałości, młodzieńczego zapału i czaru tego miasta. I to ich odróżniało od reszty. Bo oni wiedzieli, że kochają i kochają prawdziwie. Stała przed nimi kawa, na okrągłym i niskim, drewnianym stoliczku, który przystawił chłopak. Z dołu sączył się gwar małej kawiarenki i starych melodii, które tak lubili bywalcy tego miejsca. Zapach kawy zmieszanej z jej perfumami o owocowym i subtelnym zapachu odurzał go powoli. Przez jej ciało przechodziły dreszcze gdy on tylko ruszył najdrobniejszym nawet mięśniem w trzymanej przez nią dłoni. Nic nie istniało teraz dla nich, a muzyka, aromat kawy stanowiły tylko dodatek do tworzonego przez nich w tej chwili wszechświata. Wszechświata, w którym były tylko dwa ciała, dwie dusze, dwie istoty. Krążyły one wokoło siebie w magicznym tańcu, który mógł zawieść ich tylko w to miejsce. Miejsce gdzie ich trajektorie się przecinały. Gdy potem i jeszcze później rozmyślali nad tym co doprowadziło do wybuchu żadne nie mogło znaleźć odpowiedzi. Mógł to być gołąb startujący z parapetu wąskiego okienka, który skrzydłami uderzył w jego framugę. Mógł to być brzdęk filiżanki gdzieś na dole. Może był to ruch mięśni w jego dłoni? Żadne z nich tego nie wiedziało, a w tym momencie, w tej chwili świat dla nich stracił znaczenie. Wszystko się rozpadło. Dziewczyna ścisnęła mocno jego dłoń. On odpowiadając tym samym porwał ją na swoje kolana. Czuł jej zapach. Czuł ciepło bijące od jej ciała. Ich oczy się spotkały i oboje ujrzeli w nich dokładnie to samo. Pragnienie. Ich wargi spotkały się, a było to jak zderzenie pełne czułości i szaleństwa zarazem. Chłopak czuł słodki ciężar na swoich kolanach, czuł nachalny język dziewczyny walczący z jego językiem. Kąciki jej ust drgały w pożądaniu palącym jej ciało. Na jej plecach tuż pod delikatną, granatową bluzką poczuła miękką dłoń chłopca, który przyciągał ją coraz bliżej i bliżej. Sama już nie wiedziała co robi. Ich usta były złączone, a on nie pamiętał momentu, w którym stracił koszule. W jego głowię świat wirował lecz on i ona parli dalej. Dziewczyna usiadła mu na kolanach tak by móc być do niego przodem, jej dłonie błądziły po torsie chłopaka, delikatnie drażniąc go paznokciami. Pochyliwszy się wysunęła języczek po czym polizała prawy sutek chłopca, który jęknął cichutko i szybko pocałował ją w usta. Szybko pozbyli się jej bluzki, a jej stanik sam zniknął. Czerwień wystąpiła na twarz dziewczyny, a na ten widok serce stanęło chłopakowi w piersi. Była tu. Tuż przy nim. Z zaróżowionymi policzkami, drżącym ciałem i falującymi w rytm oddechu cudownymi piersiami, o których tyle marzył, a teraz były jego. Wsunął w nie swoją twarz wdychając zapach dziewczyny i słuchając bicia jej serca. Lewa pierś znalazła się w jego dłoni, a on zaczął ją masować. Nie wiedział co robi. Nie wiedział jak. Po prostu czuł to. Twardy sutek prawej piersi szybko znalazł się pomiędzy jego wargami co sprawiło, że z ust dziewczyny dobył się cichy stłumiony jęk rozkoszy. Czuła siedząc na kolanach chłopaka jego męskość. Nie można było nie poczuć tak jawnego dowodu pożądania. Dziewczyna czuła, że jej ciało również reaguje, a w podbrzuszu pojawia się cudownie ciepło. On kontynuował pieszczoty wsuwając jedną dłoń w dżinsy dziewczyny dotykając jej ukrytych w koronkach fig pośladkach. Ona mruknęła z zadowoleniem i z coraz większą śmiałością podskoczyła na kolanach chłopca trącając przez materiał spodni jego męskość. Młody mężczyzna sapnął z rozkoszy. Nie trwało długo gdy chłopak rzucił dziewczynę na sfatygowaną kanapę. Nie trwało długo gdy pozbył się resztek jej ubrań. Ona zamknęła oczy gdy zsunął ostatnią część bielizny z jej ciała, która jak reszta ich garderoby wylądował w koncie poddasza. Nie interesowało ich nic. Usta chłopca rozpoczęły długą wędrówkę przez ciało dziewczyny nie omijając najdrobniejszego jej fragmentu, a dla niej każdy pocałunek, każde muśniecie językiem było jak delikatny przepływ prądu przez rozgrzane ciało. Całował jej nogi, tak kształtne, jakby wyszły spod dłuta antycznego mistrza, delikatnie opalony brzuszek, smukłe dłonie, delikatne uda, a ona poddawała się mu zupełnie. Dreszcze przechodziły przez jej ciało, a pieszczoty dawane jej przez swojego kochanka tylko sprawiały, że była coraz bardziej podniecona. W końcu dotarł do jej skarbu. Wysuwając języczek samym jego koniuszkiem przesunął wzdłuż jej kobiecości czując jej smak i intensywny zapach. Złożył na jej wargach delikatny, namiętny pocałunek, a zwinny języczek chłopca wsunął się do jej wnętrza. Dziewczyna wypięła się w łuk zagryzając dolną wargę, a jej paznokcie wbiły się w materiał kanapy. Stłumiony jęk wydobył się z jej ściśniętych warg. Pieszczoty trwały, aż przez ciało dziewczyny przeszedł wstrząs, stłumiony szybko przez usta chłopaka. Świat wirował jej za zamkniętymi oczami, a feeria barw migotała pulsując jej w głowie boskim blaskiem. Ciepło rozchodziło się wraz z prądem… emocje jeszcze nie opadły gdy poczuła coś nowego. Bolesnego i przyjemnego. Coś co tylko przedłużyło jej przyjemność i czemu oddała się bez pamięci. Był w niej. Maiła go w sobie. Sztywna męskość chłopaka ostrożnymi, powolnymi ruchami wchodziła w ciasne i gorące ciało dziewczyny. Niewprawne ruchy przyprawiały obojga o zawroty głowy, a rozkosz płynąca z okolic podbrzusza nie dała się porównać z niczym innym czego do tej pory doświadczyli. Ona czuła delikatny ból, ale on tylko ją stymulował. Brakowało im tchu, ich usta tak jak ich ciała nie rozstawały się już w ogóle, stając się jednym. Raz po raz zaczerpując tchu ich gardeł dobywały się stłumione jęki. Kochali się tam długo, nikt ich nie niepokoił. Byli sami, choć tam na dole koneserzy wyśmienitej kawy, dobrego wina i wybornej Brendy raczyli się papierosowym dymem i miłą rozmową. Ze starego gramofonu dochodziły ciche, nienachalne odgłosy instrumentów, które w harmonijny sposób wpasowywały się w dźwięczny głos śpiewającej francuski. Gdy schodzili krętymi schodkami do głównej sali nikt im się nie przyglądał, każdy zajęty był rozmową, śmiechem i bóg jeden wie czym jeszcze. Stanowili oni niezwykłe towarzystwo, które potrafiło do białego rana debatować nad sobie tylko zrozumiałymi sprawami. Chłopak otworzył dziewczynie drzwi i oboje wyszli na oświetloną gdzieniegdzie tylko nielicznymi, starymi lampami ulice. Gwiazdy błyskały widoczne przez poszarpany parawan czarnych w nocy wstążek. Ciepłe letnie powietrze okazało się jednak dość orzeźwiające, że otumanione minionymi chwilami umysły chłopaki i dziewczyny pozwoliły im spojrzeć na to co się stało. Oboje się uśmiechnęli, a ich usta ponownie się złączyły. Ruszyli razem trzymając się za rękę przez krętą paryską ulicę. Nie było tu żadnych skrzyżowań, żadnych bocznych przejść…nic. Zobaczyli ich wtedy gdy ucieczka była już niemożliwa, a opór wydawał się całkowicie bez celowy. Ciemni, ubrani w byle jakie, wymięte ubrania. Trzech. Na nic zdały się błagania chłopaka, na nic zdały się obietnice. Cios zwalił go z nóg, a szybkie kopnięcia pozbawiły tchu. Świat pociemniał mu przed oczami Jednak jedynym co było w jego życiu teraz istotne to ona. Tylko ona się liczyła i nic więcej. Dlatego próbował walczyć. Próbował. Tamci widząc to po błyskawicznym obezwładnieniu i uciszeniu dziewczyny zarechotali i wymienili się szybko krótkimi uwagami w niezrozumiałym dla niego języku. Jednak słowa choć nie zrozumiałe wydały mu się dziwnie złowrogie. To co się stało chwilę później nie mogło należeć do żadnego koszmaru, żadnego piekła. To nie mogło się dziać, ale się działo. Jeden z nich trzymał go gdy jego dwaj towarzysze zaczęli zrywać ubranie z szamoczącej się dziewczyny. NIE. Chciał krzyczeć chłopiec ale jego usta były zaciśnięte przez żelazny uchwyt stojącego za nim mężczyzny. Chciał odwrócić wzrok, ale patrzył. Patrzył i widział jej oczy. Słyszał ich rechot i czuł nienawiść, która nie mogła znaleźć swojego ujścia…patrzył za każdym razem. Pierwszy, drugi i trzeci, a potem była apatia. Na ból, na kopniaki. Nie było tego. Patrzył na jej spokojną i niemal wydawać by się mogło radosną twarz. Uśmiechnięte usta tylko maleńka stróżka krwi psuła ogólny widok. Trzymał jej dłoń, a nagie ciało okrył swoją koszulą. Tulił ją do piersi. Tulił jej bezwładne i zimnie ciało. Nad Paryżem zaś – „miastem zakochanych” – stawał nowy dzień

Scroll to Top