Od kiedy sięgam pamięcią, miałam problemy z delikatnie mówiąc, wizytami w toalecie (którą odwiedzałam w wiadomym celu niezmiernie rzadko). Niepokoiło to moją mamę, która wymyślała najróżniejsze metody „leczenia” tej przypadłości. Zwyczajowo były to, poza dietą, wieczorne wizyty w moim pokoiku. Mama odsłaniała wtedy kołderkę i zdejmowała mi spodenki od piżamki, albo unosiła do góry koszulkę nocną. Kiedy już leżałam na brzuszku, mama rozchylała delikatnie moje pośladki i powoli wsuwała do mojej zaskoczonej pupy czopek glicerynowy. Wyjęty z lodówki i zimny czopek powodował zawsze bardzo dziwne uczucia (uczucie to przypomniałam sobie całkiem niedawno, kiedy podobną niespodziankę zgotował mi mój chłopak, umieszczając w mojej pupeczce aż dwa czopki, które nieznośnie przesuwały się w moim brzuszku, doprowadzając mnie do szału). Kilka razy zbyt szybko udałam się do łazienki, jednak kiedy odkryła to moja mama, skrupulatnie pilnowała bym odpowiednio długo leżała na brzuszku z czopeczkiem w środku. Wszystko było spokojne i toczyło się swoim torem, aż kiedyś nie poskutkowały ani czopeczki (które wówczas już aplikowałam sobie w miarę potrzeby sama), ani też napar z ziół. Ponieważ sprawa przeciągała się zbyt długo (aż 4 tygodnie!) mama skonsultowała się telefonicznie z lekarzem, który zarządził natychmiastową lewatywę…, grożąc że jeśli ta by nie pomogła konieczny będzie szpital. Byłam niezwykle skonfudowana całą sytuacją, gdyż miałam już 13 lat i byłam młodą kobietą. Mama porozumiała się jednak błyskawicznie z babcią i niebawem na gazie stał już garnek z wodą na wywar z rumianku. Kiedy zioła ostygły, babcia przyszła do mojego pokoju, a ja musiałam się rozebrać od dołu i położyć na brzuchu, wypinając lekko pupę. Byłam zawstydzona i czerwieniłam się, ale wiedziałam że to konieczne. Babcia napełniła starannie dużą (wówczas wydawało mi się że ogromną) gumową gruszkę z lekko zakrzywionym czarnym zakończeniem, sprawdziła czy nie ma w środku powietrza i… wepchnęła kankę od gruszki do mojej pupy. Wolno, ale zdecydowanie wypychała wodę do mojego wnętrza. Czułam się okropnie, a woda wciąż lała się do mojej pupki. Wreszcie koszmar się skończył i babcia wyciągnęła gruszkę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy babcia przytrzymała mnie i nie pozwoliła wstać, napełniając w tym czasie drugą porcję. Już po chwili gruszka była znowu w mojej pupie, a woda niemiłosiernie napełniała mój brzuszek. Uczucie było bardzo dziwne, a ja czułam się jak skazaniec. Za to zupełnie nie myślałam już o tym że jestem naga i wypinam pupę. Przy trzeciej gruszce, uczucie zdziwienia przerodziło się w strach, mówiłam babci, że zaraz rozsadzi mi brzuch, który wyraźnie urósł, ale babcia powiedziała, że przesadzam. Na szczęście po paru minutach było już po wszystkim. Teraz rozpoczął się kolejny etap cierpienia. Babcia nie pozwoliła, bym udała się do toalety. Musiałam czekać osiem długich minut i miałam wrażenie, że nie dam rady. Kiedy wreszcie poszłam do toalety, myślałam, że eksploduję. Woda wyciekała ze mnie strumieniem i myślałam, że się to nigdy nie skończy…
Dopiero po tym poczułam ogarniające mnie uczucie odprężenia i czystości. Nic mnie nie bolało i wreszcie nic mnie nie cisnęło. Lewatywę miałam jeszcze dwa razy i za każdym razem wywołała we mnie niesamowitą falę emocji. Emocji, które jednak dopiero teraz są dla mnie erotyczne… Wówczas rozpatrywałam je w innych kategoriach.
Wówczas też nie wiedziałam również co jeszcze czeka moją pupę… (o tym w drugiej części opowiadania).