Switch

Pisane do muzyki Fluke (album: Risotto) – jeśli masz pod ręką, włącz podczas czytania 🙂

Idę przed siebie zdecydowanym, mocnym krokiem. Ciężkie, wojskowe buty miarowo wybijają rytm w betonowym tunelu. Stęchła, oleista woda wybucha miliardami czarnych kropel, gdy moje kroki rozbijają szklistą powierzchnię zimnych kałuży. Chodniki miejskie. Beton, stal i wszechobecna, mokra ciemność. Wilgoć oblepia ciało, chłodzi je, sprawia, że wszystko jest śliskie, obłe i szare.

Kocham to miasto, perwersyjną, chorą, obłąkaną miłością. Myśl o życiu gdziekolwiek indziej jest po prostu torturą. Gdzież można być jednocześnie śmieciem i władcą. Wiecznym łowcą i nieprzerwaną ofiarą? Gdzieś wysoko nade mną, ponad betonową kopułą zwieńczoną zmęczonym światłem jarzeniowych żarówek rozciąga się niedostępny świat korporacyjnych wieżowców. Jasna strona życia, z której widać ciężkie, zasnute wiecznymi chmurami, niedostępne niebo. Szkło i chrom. Ale to nie tam jest prawdziwy świat. Real jest tutaj, w Lower City, którym rządzi beton i stal. Tu, gdzie nie ma dnia i nocy, a tylko mdły, paskudny technozmrok, rozświetlany wiecznym światłem neonów otulonych stęchłą mgłą.

Idę dziś na twarde rwanie. Mam cholerną chcicę. Megapragnienie zrobienia czegoś perwersyjnego, jazdy bez trzymanki, ślizgu po Krawedzi. Totalnego odjazdu. I wiem, jak to osiągnąć. Miasto jest wielkim Rynkiem, na którym liczy się tylko Kredyt. Jeśli go masz, możesz dostać wszystko. A ja wiem, skąd go wziąć.

Muzyka koi duszę, dlatego przemierzam drogę z uszami otulonymi najnowszym psychodelicznym kawałkiem ściągniętym z jakiegoś ustronnego terminala Sieci. Netrunners Paradise, czy jakoś tak. Zresztą tytuł nie jest ważny. Słowa nie są ważne. Muzyka to Matematyka, a Matematyka to Nieskończoność. Moje uszy pieści niekończący się zalew wibrujących dźwięków, a mózg pobudza wprowadzony właśnie do krwioobiegu popołudniowy strzał. Oczywiście nic wielkiego, bo osłabiłoby to moje reakcje. Ot, prosty koktajl dopaminy, metatechu i syntetycznej teobrominy.

Idę dalej, chłonąc niezmienny klimat zapomnianych zaułków. Nie zwracam uwagi na dziwne cienie, skaczące po ścianach. Zimny powiew wiatru wdzierającego się w każdy zakamarek dzielnicy jest dla mnie częścią Istnienia. Uśmiecham się słysząc potępieńczą symfonię wygrywaną przez wiatr na wyprężonych strunach kolczastego drutu zdobiącego okoliczne parkany. Witam ten złowrogi rapsod radośnie, jak każdy mieszkaniec Miasta. Nie ważne, czy jesteś twardym solo, czy chytrym fixerem – śpiew betonowej dżungli jest częścią ciebie.

Wreszcie jestem u celu. Strome stopnie wiodą mnie w dół, w kierunku zapomnianej przez Architekta piwnicy. Jakimś dziwnym trafem, przenikliwy ziąb tu nie dociera, ale to może tylko moje rosnące podniecenie rozgrzewa wypalone emocjami ciało? Miejski półmrok rozświetla stary, różowy neon. Kładę dłoń na płytce sensorycznej archaicznego deku wmurowanego niedbale w betonową ścianę.

Drzwi pubu otwierają się przede mną ze śmiertelnym zgrzytem, który przebija się przez odcinającą mnie od świata warstwę rytmiczną Netrunners Paradise. Natychmiast uderza we mnie wielozmysłowa kakofonia dźwięków, zapachów i obrazów, oszalały maelstrom doznań. Kocham to. Rozgarniam dłonią zadymione powietrze. Rozstępuje się przede mną jak magiczna zasłona.

Nastoletnia dziwka niepewnym krokiem wytacza się gdzieś z tego pandemonicznego wnętrza, jak wyplute z trzewi Bestii, przeżute ścierwo. Ma na sobie starą, zniszczoną ramoneskę i krótką, plisowaną spódniczkę udającą część szkolnego mundurka. Spod kurtki widać przybrudzony biały t-shirt z nabazgranym flamastem, koślawym napisem: I want YOU to be my Dirty Daddy.

Ile może mieć lat? Trzynaście? Pewnie więcej. Ta knajpa jest zbyt podła, żeby przyciągnąć lepszy, świeższy towar. Kiedy mija mnie, zatopiona w swoim świecie, zatrzymuję ją ręką. Chwytam ją za podbródek i podnoszę do góry, żeby lepiej obejrzeć jej twarz. Nie kupuję, ale lubię pooglądać. Ma wielkie, zielone oczy, których źrenice są teraz tak małe, że prawie ich nie widać. Wrak. Nastoletnie zombie na ostatniej prostej Ślizgu Korsakowa. Nawet wyfrezowane botoksem, uszminkowane jadowitą czerwienią usta nie mogą mnie do niej przekonać.
– Jestem Rachel. Chcesz mnie? – pyta prowokująco, a przez jej twarz przewija się krótki grymas nadziei – Umiem takie rzeczy, że nie uwierzysz.
Przeciągam palcem po jej wargach, patrząc jak uginają się pod naciskiem, po czym puszczam jej drobną twarzyczkę.
– Nie tym razem, junkie.
– Jeśli masz strzał Red Duke’a, dostaniesz sesję za darmo.
Wzruszam ramionami. Chcę przejść, ale łapie mnie za rękę.
– Przyjdę z siostrą. Prawdziwą – podnosi ofertę – Ale tylko za Red Duke’a.
– Spadaj – rzucam i odpycham ją – szukam czegoś innego.
Wzrusza ramionami i rzuca się w objęcia trzewi betonowego molocha, którego nazywamy Miastem. Wchodzę do knajpy.

Wnętrze jest obskurne, ale ma w sobie magiczną moc przyciągania. Zgęstniały dym, w którym można odnaleźć połowę tablicy Mendelejewa, wypełnia całą przestrzeń. Wszyscy tu nim oddychają, dzieląc się narkotyczną komunią – może z wyjątkiem tych, których stać na spirosuportowe wszczepy. Dwie na wpół zmechanizowane dziwki kopulują na stole w rytm hipnotycznego, elektronicznego synthu wylewającego się z wszechobecnych głośników. Kilku naszprycowanych widzów otacza spazmatycznie drgającą parę. Jedna z dziewczyn – ta, która znajduje się właśnie na dole – patrzy mi prosto w oczy. Druga pieści mechaniczną dłonią jej małe, ciemne sutki. Syntetyczna ekstaza. Wrażliwe ciało i chłodny metal. Czuję dreszcz podniecenia pomieszany z obrzydzeniem. Odwracam wzrok i podchodzę do staroświeckiego baru. Chromowany blat lśni odbitym blaskiem nerwowo drgających, neonowych świateł.

Barman jest wysokim, zwalistym mężczyzną. Jest zupełnie łysy, a jego twarz i kark pokrywa pretensjonalny, wzorzysty tatuaż, nieudolnie stylizowany na wzory Yakuzy. Fantazyjnie zakręcone fraktale nieporadnie usiłują ukryć prostackie wzgórki neurosocketów wystające z jego czaszki. Obrzuca mnie zawodowo sympatycznym spojrzeniem.
– Coś podać?
– Jakiś spokojny startup.
– Wintermute? O ile nie wytwarzasz inhibitorów.
– Może być. Nie wytwarzam, mam blokadę genową.
Przysuwa mi zmrożoną szklankę. Podnoszę ją do ust i upijam łyk. Moje receptory błyskawicznie analizują skład. „Nawet niechrzczone” – myślę z odrobiną zaskoczenia, gdy pierwsza fala stymulantów rozchodzi się po moim organizmie. Ciśnienie błyskawicznie rośnie, zmysły wyostrzają się. Podrażniony ośrodek rozkoszy, zanurzony gdzieś w szarej brei mojego mózgu skacze jak podkręcony ostrogą koń.

– Jestem od Dexa – mówię – Mam dostać Switch.
Przestaje się uśmiechać, tężeje na moment.
– Nie wiem o czym mówisz – oznajmia chłodno
– Wiesz. Jestem Noir. Wczoraj o 18:34 dostałeś transfer z Ginkgo Funds.
Zamyka na chwilę oczy. Niemal fizycznie czuję, jak przegląda logi serwera.
– No dobrze, powiedzmy, że suma się zgadza – oznajmia w końcu – Ale to chwilę potrwa.
– Poczekam.
Uśmiecha się.
– Noir, powiadasz. Inaczej sobie ciebie wyobrażałem. To prawda co o tobie mówią?
– Nie.
– Słyszałem, że ktoś ostatnio przekradł się do zaibatsu Tyrella. A oni mieli pieprzony czarny lód. To ty?
Milczę. Czekam. Bawię się myślą, że mój Switch jest gdzieś obok, że tylko przeciągam oczekiwanie. Bawię się nim. Jestem jak gwałciciel, który zaczajony w mroku obserwuje zbliżającą się do niego ofiarę. Adrenalinowy rush ślizga się po moich wytęsknionych neuronach.
– Nie chcesz gadać? Hmmm… Dex powiedział, że jeśli przyjdzie Noir, to jest autoryzowana do Switcha. Ale skąd mam wiedzieć, że Noir to ty?
– Jestem Noir – rzucam przez zęby, bo zaczyna mnie to już nużyć – Czekam na mój towar. Czekam za długo.
Barman uśmiechnął się wyzywająco.
– Powiadają, że Noir potrafi wejść wszędzie. Udowodnij mi. Powiedz mi coś, czego nie wiem… – popatrzył po sali, szukając jakiejś ofiary. O tym gościu – wskazuje palcem, wyjmując zza baru niewielki terminal. Gość, którego wybrał to niewysoki, nijaki Azjata. Jeden z trybików jakiejś korporacji, szukający ciemnej strony swego ego w zapleśniałej spelunie Lower City.
– Przeginasz – rzucam zimno
Nie odpowiada. Skurwiel, uśmiecha się tylko. Czuję, jak hormony w mojej krwi zaczynają szaleć. Potrzebuję dziś tego Switcha. Nagłym ruchem zagarniam terminal i wyciągam z niego sprzęg. Fuck, pudełko może i wygląda na pieprzony zabytek, ale błyszcząca igła zdradza interfejs nowej generacji. Rzadko można je spotkać i wielu pewnie nie podłączyłoby się. Ale ja JESTEM Noir, dla mnie to nie jest przeszkoda. Gniazdo mam wszyte w szyję. Taki kaprys. Wejście do Sieci jest jak pocałunek wampira.

Patrzę barmanowi prosto w oczy i wbijam igłę interfejsu prosto w otwór.

Jak zawsze, Przejście przypomina zderzenie z rozpędzonym pociągiem. Jeszcze przed oczami mam obraz tego obskurnego typa, a tu nagle otacza mnie cyber. Świat Nieskończoności i Niematerialności. Świat, w którym Informacja jest Bogiem, a tacy jak ja – Jego aniołami. Mój świat.

Wiszę w przestrzeni, dryfuję swobodnie nad Nieskończonym Miastem. Wokół mnie śmigają ulotne błyski przelatujących Programów, złote iskierki Robaków, zielono połyskujące kaskady Transferów. Jestem ich częścią, ich język jest moim. Jak hawajski surfer na niestabilnej fali spływam w dół, pomiędzy połyskujące widmowe pudełka Gmachów. Mijam krzyczące pustką ulice, z rozbawieniem obserwując, jak odbijam się w wypolerowanych lodowych taflach. Mijam pogardliwie wielkie, najeżone światłami budynki korporacji, stalowozimne ściany banków i łagodnie pulsujące prywatne Gniazda.

W końcu staję przed niepozornym, błękitnym sześcianem należącym do metropolicji. Podchodzę do jego mroźnej powierzchni, czując jak igiełki lodu pokrywają moją niematerialną skórę. Wyciągam nieistniejące palce i kładę je na szklistej szybie. Zamykam oczy. Moje dłonie przenika chłód, a w umyśle rozbrzmiewa bezosobowy głos.
– Terminal 34183. Dostęp tylko dla upoważnionych. Próba nieautoryzowanego wejścia będzie karana natychmiastowym kasowaniem. Zostałeś ostrzeżony.

Oczyszczam świadomość i zanurzam dłonie w Lodzie. Mija krótka chwila i oto przenikam przez szklistą barierę, rozpoznany jako mało istotny transfer danych z Atlanty. Otwieram oczy, a przed nimi rozbłyskują wirującym światłem wszystkie tajemnice tego świata. Czas zamiera, a ja rzucam się w otchłań wiedzy. Przebiegam życiorysy, pragnienia i biogramy jak Anioł Sądu. W końcu odnajduję to, czego szukam. Uśmiecham się zwycięsko i rozsypuję w nicość.

Wyłączam się. Obskurny bar nadjeżdża z wyciem hamującej lokomotywy, zajmując miejsce czystej nieskończoności Sieci. Barman przygląda mi się pytająco.
– Niezły kawał drania z ciebie, Butch – uśmiecham się, wypinając z terminala.
– Nie pytałem o siebie, pytałem o niego
– Pan Wei? Och, ma parę ciekawych grzeszków na sumieniu. Może opowiem ci o nich, kiedy mój nowy Switch mi się spodoba. Ale ty to co innego. Powiedz mi, naprawdę kręcisz te obrzydliwe filmiki z własną matką w roli głównej? Chciałbyś, żeby w sieci zaczęły krążyć wybrane sceny…?
Momentalnie zmienia się na twarzy.
– Kurwa, ty naprawdę jesteś Noir. Dostaniesz swojego pieprzonego Switcha. Kabina piąta.

Idę. Podobno Switch jest darem bogów. A może demonów? Mówią, że to czysta esencja rozkoszy. Że jest wart swojej ceny. Że jeśli raz spróbujesz, do końca życia będziesz chodził na krótkiej smyczy swego bankowego rachunku. Ale ja nie musze troszczyć się o kredyt. Ja jestem Noir.

Wchodzę do sali numer 5. Mam trochę czasu, mogę się rozgościć. Po krótkim namyśle wybieram staromodny fotel. Mój czarny, znoszony płaszcz kładę na stylowej kanapie. Sekundy skradają się niepostrzeżenie, chyłkiem przekradając się w minuty. Pomieszczenie jest jak z bajki. Dla niezupełnie grzecznych dzieci. Ściany i sufit wyłożone są krwistoczerwonym aksamitem, który kontrastuje z ciemnymi, prawie czarnymi deskami podłogi. Syntetyczny dąb. Musiał kosztować fortunę. Przestrzeń z wolna pulsuje synchronicznym rytmem amarantowego światła. Delikatna muzyka szepcze wprost do mózgu wyuzdane obietnice, zapowiada spełnienie najskrytszych pragnień. Sięgam po wysmukły, elegancki kieliszek z czerwonym winem. I wtedy słyszę pukanie do drzwi.
– Wejść – rzucam

Wkraczają do środka. Moja Czarna Pani i jej nowe Zwierzątko. Ona jest wyniosła, smukła i ubrana w drapieżny, czarny gorset, zmysłowo podkreślający jej boskie kształty. Mocne, czarne wiązania wpijające się w jej alabastrowobiałe ciało nadają jej atrakcyjny, nieziemski charakter. Krótkie, czarne włosy i równie czarna szminka dopełniają wizerunku. Oto moja Kapłanka. W jej mocarnym ręku – skórzana smycz. A na jej końcu płochliwe, nieułożone jeszcze Zwierzątko. Tym właśnie jest – nieopierzonym, niewykształconym jeszcze stworzonkiem. Oczywiście zajmiemy się jej nauką.

Przyglądam się uważnie. Dziewczyna kuli się na czworakach, widzę wyraźnie, jak drży. Z zimna, czy ze strachu? Jest młoda, delikatnie zaokrąglona i zupełnie naga – oczywiście, jeśli nie liczyć obroży spinającej jej szyję. Czyjeś dłonie ogoliły jej głowę do gołej skóry, choć w kilku miejscach widać drobne pozostałości jasnych włosów. Rzuca na boki przerażone spojrzenia, niebieskimi oczami pełnymi nienarodzonych jeszcze łez. Oto moja Ofiara.

Podnoszę się z miejsca i podchodzę do przewodniczki. Mimo wysokich szpilek jest niższa ode mnie o głowę. Chwytam ją za kark, mocno, po męsku. Całuję jej usta, pachnące piżmem i cynamonem. Czuję jak mięknie. Potem patrzę na dziewczynę. Podnoszę jej podbródek. Odwraca wzrok.

– Nie bój się, malutka – mówię cicho, aby jej nie spłoszyć – Nic ci się nie stanie. Już wszystko dobrze…
Kieruje na wzrok z nagłym rozbłyskiem nadziei. Uśmiecham się.
– Nic ci nie grozi… O ile oczywiście będziesz się odpowiednio zachowywać. Widzisz… – zawieszam na chwilę głos, rozkoszując się paniką, która maluje się w jej oczach – Wszczepiliśmy ci dwa małe chipy.
Głaszcze ją po głowie, choć mój dotyk wywołuje u niej dreszcz.
– Są gdzieś tu… w twojej uroczej główce. Jeśli spodoba mi się to, co robisz… Nagroda będzie wielka – uruchamiam impuls. Nagły prąd rozkoszy przeszywa ciało dziewczyny. Wygina się w ekstatyczny łuk, gdy budzi się do życia procesor stymulujący jej ośrodek rozkoszy. Chwilę patrzę, jak fale rozkoszy przebiegają przez jej ciało. Kto wie, może to pierwszy raz w jej życiu. Sutki błyskawicznie sztywnieją, wnętrze zalewa gorąca wilgoć. Nogi bezwiednie rozsuwają się w błagalnym zapraszającym geście. Jej ciało zupełnie poddaje się kontroli prostych impulsów, pozostawiając przerażoną, zafascynowaną resztkę świadomości. Koniec przyjemności spada na nią niespodziewanie. Siada na piętach i z trwogą wpatruje się w swoje ciało. Fascynujący obraz. Nie może zrozumieć, jak jej ciało mogło ją tak zdradzić. Jeszcze nie pojmuje, czemu jej niewinna, młoda muszelka zupełnie bez jej woli nagle przemieniła się w wypełnioną sokami, nienasyconą cipkę nimfomanki.
– Oczywiście… – dodaję bawiąc się jej zdezorientowaniem – może się okazać, że nie będę z ciebie zadowolony. Wtedy…
Uruchamiam drugi wszczep. Paroksyzm bólu błyskawicznie przepełnia ciało dziewczyny. Studiuję z fascynacją jej drgawki, patrzę na zaciskające się kurczowo palce. Spod zamkniętych powiek sączą się łzy. Neurochirurdzy dobrze wykonali swoje zadanie. Impuls kończy się. Warunkowanie. Tresura. Władza i potęga.

Dziewczyna leży na podłodze, dysząc ciężko. Szybko nauczy się swoich nowych obowiązków. Moja pomocnica, jej treserka patrzy na nią oczami rozszerzonymi z emocji. Jej dłoń bezwiednie przesunęła się na jej łono. W tym miejscu materiał gorsetu rozwiera się zmysłowym otworem, dając wygodny dostęp do nabrzmiałej kobiecości. Jej wargi mienią się krwistą, jędrną czerwienią, podniecająco kontrastującą z czarnym materiałem. Są nabrzmiałe, zapraszające, jak u goniącej się suki – to najmodniejszy w tym sezonie efekt chirurgii plastycznej. Odwracam wzrok i ponownie patrzę na drżące ciało, rozciągnięte na ziemi.
– Skąd ją mamy? – pytam Treserkę.
– To córka dyrektora banku Shodan. Wybrała się na przejażdżkę po Nowym Tokio. Niestety – uśmiecha się perfidnie – Pilot jej śmigacza został odpowiednio zmodyfikowany. Zamiast do nowego Centrum Symstymu, trafiła prosto w moje objęcia.

Uśmiecha się, cynicznie oblizując wargi. Jej palce już są wilgotne od obficie płynących soków. Jej błyskawiczna reakcja na własną pieszczotę zdradza użycie silnego stymulantu. Nachylam się nad leżącym Zwierzątkiem. Moja mała Suczka. Pomagam jej podnieść się na czworaki. Jeszcze drży. Nic dziwnego. Jeszcze wczoraj była na szczycie tego Miasta, była dziedziczką korporacyjnej fortuny. Na jej zachcianki pracowały tysiące ludzi. Świat otwierał się przed nią; kusił jak czerwony chodnik sławną gwiazdę. Pewnie patrzyła na ulice tylko z wysokości drapaczy chmur. Dziś jest tylko moją Suczką. Ma szczęście. Mogła skończyć znacznie gorzej. W Lower City są tysiące perwersyjnych maniaków. Mogła też stać się żywą hodowlą organów. Naprawdę, wygrała los na loterii.

Głaszczę ją po wygolonej głowie, po plecach. Moja dłoń wprawnym ruchem zjeżdża w dół, waży jej drobne, dziewczęce piersi. Pod dotykiem moich palców, drobne sutki tężeją w mgnieniu oka. Przyjemność czy strach? Nachylam się do niej i uspokajająco szepczę do jej ucha.
– Nie bój się, kochanie. Polubisz to. Jak każda Suczka. Podobasz mi się. Może tylko masz trochę za małe piersi. Nie szkodzi, pomyślimy i o tym. A może chciałabyś mieć kilka par? Dołożylibyśmy je tu… i tu… – delikatnie wskazuję miejsca na jej płaskim brzuchu – To chyba dobry pomysł, prawda? Wyglądałabyś jak prawdziwa suczka, hmmm?

Cofa się przed moim dotykiem, drży. Jestem rozczarowany i karcę ją krótkim impulsem bólu. Nie jest zbyt mocny. To nie kara, to lekkie upomnienie – ale i tak zagryza usta do krwi. Jest taka delikatna… Więc do bólu dodaję odrobinę rozkoszy. Jej zmysły szaleją, miotane jednoczesnym strumieniem Przyjemności i Bólu. I nagle przerywam oba doznania. Oddycha ciężko, nadal nie do końca świadoma, co się z nią dzieje. Nie szkodzi. Nauczy się doceniać oba doznania.

Moja ręka przesuwa się na jej drobną, szczupłą pupę. Przesuwam palcami po łagodnej krzywiźnie pośladków, po czym kieruję się w stronę delikatnej brzoskwinki jej kobiecości. Czuję, jak pod moim dotykiem drżą jej mięśnie, jak usiłuje się odsunąć, uciec przed moim badaniem. Podnoszę ostrzegawczo dłoń. Rozumie to. Zastyga w pokornej rezygnacji, rozluźnia się, poddaje. Oddaje mi swoją intymność, czekając, aż skorzystam z jej daru. Bardzo dobrze. Szybko się uczy.

Rozchylam palcem delikatne wejście do jej skarbu. Z zadowoleniem stwierdzam, że jest już wilgotna. Trudno się zresztą dziwić – po zupełnie nowych dla niej przeżyciach. Wchodzę do środka. Jest taka czysta, taka niewinna… Wie, że musi się zupełnie poddać, bo inaczej przeszyję ją uderzeniem Bólu. Och, nadejdzie czas, że doceni i to uczucie. W życiu Suczki zawsze nadchodzi ten wspaniały moment, to Przebudzenie, gdy rozumie, że Ból może być Rozkoszą. I vice versa. Ale do tego czasu musi się jeszcze tyle nauczyć.

Patrzę na Treserkę. Ona również przeżywa swoją przyjemność. Jej smukłe palce drażnią obscenicznie nabrzmiałe wargi. Zagryza wargi w uniesieniu i bezwstydnie rozsuwając nogi pokazuje mi, jak bawi się swoim ciałem. Lubię na to patrzeć, a ona dobrze o tym wie. Podnieca ją to. Chce mieć wolne obie ręce, więc oddaje mi smycz.

Siadam na fotelu i gestem daję znak Suczce, aby się mną zajęła. Podchodzi do mnie, na czworakach, jeszcze trochę niezgrabnie. Musi przyzwyczaić się do spacerowania w ten sposób. Wyciągam nogi. Rozumie bezgłośne polecenie. Buty. Sięga do nich swymi drobnymi rękami. Szarpnięcie smyczą! Nie tak! Suczki nie mają palców. Przypada do ziemi, w jej oczach odczytuję nieme błaganie, aby nie uruchamiać wszczepów. Dobrze. Wyrozumiałością można wiele osiągnąć w tresurze, podobnie jak surowością.

Niewprawnie, nieumiejętnie szarpie zębami zapięcia moich butów. Mimo to, microlocki otwierają się. Dobrze. W nagrodę pozwalam jej użyć rąk do pomocy. Teraz spodnie. Inteligentne, sensoryczne zapięcie można otworzyć samym językiem. Czuję narastające podniecenie. Mój członek wypełnia się, rośnie, rozpycha się próbując znaleźć dla siebie miejsce. Gdy w końcu pozbywam się ubrania już pręży się dumnie, poznaczony grubymi węzłami żył. Z uśmiechem obserwuję pomieszany z fascynacją lęk, jaki rodzi się w oczach Suczki.

Treserka podchodzi do mnie. Oddycha ciężko, jej serce ciężko uderza tłocząc do żył narkotyczno-seksualny koktajl stymulantów. Chwyta mojego wyprężonego, oczekującego członka i łapczywie wpycha sobie do ust. Pracuje nad nim umiejętnie, dbając o to, by każdemu ruchowi towarzyszyło lubieżne mlaśnięcie. Jej pełne usta ślizgają się po nim szybko, pewnie, mocno. Doświadczonym ruchem dłoni waży moje ciężkie jądra. Pieści je swoimi długimi palcami tuż przed rozszerzonymi z przerażenia oczami Suczki. Bardzo dobrze, niech się uczy. Przymykam oczy i skupiam się na własnych doznaniach. Gdzie zaczyna się to wszechogarniające uczucie rozkoszy? W końcówce mojego nabrzmiałego organu, pracowicie przesuwającego się w ustach kobiety, jak tłok oszalałego silnika? A może w podbrzuszu, w promieniującym przyjemnością splocie nerwów? Nieważne zresztą. Muszę się skupić, żeby mieć siłę odepchnąć moją Treserkę i zająć się Suczką.

Wyciągam sterczący, pulsujący kształt z ust kobiety. Twardym ruchem odpycham ją od siebie, pada na podłogę.
– Teraz ona – rzucam twardo
Błyskawicznym ruchem moja Czarna Pani zrywa się z ziemi. Pieszczotliwym ruchem obejmuje drżącą Suczkę. Nachyla swoje usta do jej ucha.
– Nie bój się. Teraz nasz pan cię pokryje. Spodoba ci się, zobaczysz…
Pokazuje dziewczynie, jak ma się ustawić. W jaki sposób wypiąć drobny tyłeczek tak, aby stał się atrakcyjny. Żeby skusić i zaprosić mnie do środka. Ustawia pewnymi ruchami jej ciało, jakby rzeźbiła wyobrażenie Oczekującej Namiętności. Gdy już jest zadowolona ze swojej uczennicy, wężowym ruchem wślizguje się pod drżącą Suczkę, łącząc się z nią w namiętnym sixty-nine, ustami sięgając jej szparki. O tak, przygotuj ją dla mnie. Chcę, żeby była tak samo mokra i gorąca, jak twoje lubieżne usta. Z zadowoleniem widzę, jak zdecydowanym ruchem ręki przyciąga do swoich ud twarz dziewczyny. Ta posłusznie zanurza swoje usta w jej kobiecości.
Przed moimi oczami rozgrywa się podniecająca scena. Kusząco wypięty tyłeczek Suczki, pod nim pracowicie uwijająca się twarz Treserki. Jej wszędobylski język przygotowuje dziewczynę na moje wejście. Czuję, jak rozpiera mnie pragnienie spełnienia. Padam na kolana i z całą siłą wbijam się w uroczo rozchyloną szparkę, słysząc, jak brutalna penetracja wywołuje przeciągły, zduszony jęk protestu. Wąska, ciasna brzoskwinka otula mego potężnego przyjaciela, czuję jak wbija się w nią, przezwyciężając słodki opór. O tak, moja ty niedawna finansowa arystokratko. Poznaj swoje nowe powołanie, poznaj swoje nowe życie. Wbijam się w nią i posuwam od tyłu. Gdzieś w dole czuję ciepły język drugiej kobiety, jak umiejętnie pieści moje dumnie zwisające jądra. Przyspieszam ruchy, chcę zakosztować słodkiej rozkoszy wtłoczenia życiodajnego nasienia w młodziutkie, niedoświadczone wnętrze Suczki. Orgazm narasta we mnie powoli, czuję jak spinają się we mnie nerwy, jak mięśnie przygotowują się do tego spazmu, który narodził się gdzieś w zamierzchłych czasach początków ewolucji…

Nagle całe pomieszczenie zaczyna wirować w oszalałym tańcu. Fuck, mojemu Switchowi kończy się paliwo. Jeszcze nie! Przyspieszam ruchy, żeby dokończyć dzieła. Nadchodzi obezwładniający, męski orgazm. Wspaniałe uczucie, gdy niepowstrzymany strumień gorącej spermy przeciska się przez drżący z wysiłku i podniecenia organ. Ale zanim mogę zatopić się w erotyczną nirwanę, Switch wypala się we mnie, stopniowo wygaszając synaptyczne reakcje. Tracę kontrolę… Twarze rozmywają się, zanika kolor, przestaję czuć jakikolwiek zapach. Ostatni odpływa dźwięk. A potem spada na mnie ciemność.

Klik.

Session termination code received. Connection lost. Switch offline. Thank you.

– Witaj wśród żywych – słyszę głos. Nie muszę otwierać oczu. Barman. Butch.
– Długo zjeżdżałam? – mamroczę przez zęby. Czuję metaliczny smak krwi.
– Jak na dziewczynę, krótko. Pięć godzin. Jak ci było w męskim ciele?
– To cholernie dziwne uczucie, mieć fiuta – śmieję się, sadowiąc się wygodnie sama w sobie. Mózg powoli przyzwyczaja się do pierwotnej formy – Ale teraz przynajmniej wiem, co czujecie dymając młode, niedoświadczone panienki.
– Podobało ci się?
– Niezłe. Ale chyba wolę być sobą. Nawet jeśli to oznacza, że nie mogę się podrapać po jajach. W każdym razie, ten Switch jest tak dobry, jak o nim mówią. Będę znowu w przyszłym tygodniu. Zaprogramuj dla mnie coś ekstra.
– Przelej kredyty i dostaniesz co chcesz. Na rynku jest nowy, modny kod. Postaram się go zorganizować. Wcielasz się w szefową Korporacji Syjon. Porywają cię, sprzedają do gangu. Gwałcą przez kilka dni. Może być? Tylko ostrzegam, sesja dla twardzieli – podobno parę osób miało takie doznania, że ich wypłaszczyło.
Szczerzę zęby w uśmiechu.
– Może być, już mi sutki stoją. Przyjdę po niego. O moje EEG nie musisz się martwić.
Odpinam sprzęgi, odłączam kroplówki. Nie cierpię ich, ale są potrzebne. Mięso, biologiczny worek na świadomość, który nazywają ciałem, ma swoje potrzeby. Butch patrzy na mnie z pogardą, a może z litością?
– Wiem, że przyjdziesz. Po Switchu wszyscy wracają.

Switch do dar. Switch to przekleństwo. Switch to wszechświat. Napychasz się chemicznymi stymulantami i podłączasz do maszyny, która oszukuje twój mózg. Leżysz bezbronnie, wydany na żer chemiczno-elektronicznej bestii, a ona karmi twoje neurony jak pszczela robotnica karmi ślepe, wiecznie głodne larwy. Switch nie sprawia, że czujesz się jak inna osoba. Switch sprawia, że nią JESTEŚ. Tworzy ci własny świat, w którym może wszystko się zdarzyć. Świat, który jest realny. Prawdziwy. Dziś byłam mężczyzną, jutro mogę być psem. Kleopatrą. Gandhim. Matą Hari. Mordercą. Ofiarą. Ojcem gwałcącym swoją córkę. Córką zabijającą matkę. Bez winy. Bez grzechu.

Co tylko sobie zamarzysz, otrzymasz w Switchu. Więc wszyscy wracają po więcej. Bo Switch to Życie.

A może życie to jeden, wielki, pieprzony Switch?

Scroll to Top