Weselisko

To był sierpień. W dzień temperatury dochodzące do czterdziestu stopni w cieniu, w nocy było niewiele chłodniej. Okoliczne pola żółciły się jeszcze gdzie niegdzie resztkami zbóż, w lesie okalającym wieś z jednej strony, wszystko było suche jak pieprz. Nawet ptakom nie chciało się śpiewać. Za to nad całą okolicą brzmiało cykanie świerszczy. Musiało być ich tu tysiące, bo hałas jaki robiły, zagłuszał wszystkie inne odgłosy. Leżałem pod czereśnią i patrzyłem na dom weselny, pod który co kilka minut zajeżdżały coraz to nowe samochody. Do ślubu jeszcze parę godzin ale na podwórzu był ruch jak w mieście w godzinach szczytu.

To miał być ślub Agaty i Marcina, mojego parę lat młodszego kuzyna; zawsze byliśmy jak bracia.

Wzrok przyciągały co młodsze ciotki, ubrane tylko w absolutne minimum żeby nie paść z gorąca. Dawno niewidziane kuzyneczki powyrastały już mocno, paradując w skromnych letnich sukieneczkach. Gorączka weselnego strojenia się, miała przyjść dopiero za dwie, trzy godziny. Wujowie oddelegowali kilku spomiędzy siebie do jeżdżenia, reszta obok mnie padła w środku sadu i próbowała skrócić sobie oczekiwanie, rozpracowując pierwsze buteleczki po obiedzie.

Polewali i mnie z ochotą, ale wymigiwałem się od licznych kolejek, żeby w tym upale za wcześnie nie urwał mi się film. Przez cały ranek do teraz przyuważyłem kilka ciał, które chciałbym poznać bliżej organoleptycznie – myślę o tańcu, najlepiej kiedy już zapadnie zmrok. Po co pozbawiać się szans i skuwać się jak świnia?… A do zmroku jeszcze wiele godzin.

W kościelnej zachrystii po zakończeniu dopełniania formalności, Agata z Marcinem zostali sami. Rodzice ze świadkami poszli szybciej do głównego wejścia, młodzi mieli jeszcze czekać na proboszcza.

W przedślubnym stresie Marcin nie wiedział co zrobić z rękami. Zaczął poprawiać piękną, białą suknię, przykucnął rozkładając równo jej fałdy, strzepując niewidzialne pyłki. Agata patrząc z góry na jego szamotaninę postanowiła mu pomóc. Kiedy jego ręka była na wysokości jej bioder, wypchnęła je mocno do przodu, przyciskając rozgrzany wzgórek do wierzchu jego dłoni. Jej przyszły na chwilę znieruchomiał, ale nie byłby facetem, gdyby teraz on nie natarł dłonią na osłoniętą licznymi warstwami koronek – ale tylko koronek, gorącą cipeczkę. Mając głowę na wysokości zadania, uniósł wzrok do góry i zobaczył ciepły, przyzwalający uśmiech swojej ukochanej. Patrząc jej w oczy, uniósł skraj białych koronek i wsunął pod nie rękę. Jej nogi opięte białymi pończochami były lekko rozchylone. Szybko ominął kolana, poczuł że mija już końce pończoch i chwilę później wdarł się palcami pod materiał skromniutkich majteczek.

Nie było czasu, lada moment mógł wejść proboszcz, albo ktoś inny. To ona znalazła wzrokiem głęboką niszę z wygodnym wielkim fotelem – za drzwiami wejściowymi zachrysti. Tam byli w miarę bezpieczni i naturalnym było, że czekali na księdza siedząc. Złapała jego drugą rękę błądzącą na sukience w okolicach bioder i pociągnęła go za sobą w kąt. Dla idących od ołtarza byli teraz niewidoczni, jeśli ktoś otworzy drzwi zewnętrzne, ma do pokonania małą sień i drugie drzwi… Tak czy siak, duża szansa że nikt ich niespodziewanie nie nakryje.

Chciał znów wrócić ręką w jej majteczki, ale zaciągnęła go do fotela ustawiając go przy nim tyłem i lekko popychając. Poleciał do tyłu, a ona zanim jeszcze opadł na siedzenie, już kucała między jego kolanami. Nie wiadomo już teraz kto rozsuwał suwak; gwizdnął tylko krótko i już dorodny członek prężył się przed twarzą Agaty. Z niekłamanym zachwytem obejrzała sobie co zyskuje, chwilę później pakując go sobie całego do buzi. Zatrzymała jego rękę, próbującą dopchnąć jej głowę – nie można przecież naruszyć misternej fryzury, tworzonej całe przedpołudnie… Z chlupotem połykała go całego, nadziewając głowę energicznymi ruchami. Zaczynał drgać…

Ktoś otwarł drzwi na zewnątrz. Proboszcz głośno i dosadnie informował kogoś co może sobie zrobić ze zwiędłymi kwiatami… zatrzymując się w sieni.

Z paniką w oczach wypuściła jego członka… i w tej samej chwili wystrzelił. Pierwsza salwa poleciała lobem na jej szyję i dekolt. Szybko oceniając sytuację, wróciła ustami przypinając się do oczka na czubku, wysysając i połykając wszystko, tak szybko jakby z kimś konkurowała. Robiąc to, miała już wyprostowane nogi, gotowa w ułamku sekundy wyprostować się całkowicie, gdyby poruszyła się klamka obok jej głowy. Teraz on zerwał się z fotela; jedną reką upychał małego w spodnie i zasuwał jednocześnie suwak, drugą szukał po kieszeniach chusteczki, zaraz potem wycierając szybko szyję i górę jej piersi. Udało się.

Ksiądz już się ubierał, kiedy Marcin zapuszczał żurawia w dekolt. Między krągłymi piersiami ciągle lśniła strużka, której końca nie mógł już dojrzeć. Ale za to obydwoje należeli do najspokojniejszych par, jakie sobie tu w tym wiejskim starym kościółku kiedykolwiek ślubowały… miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Nie denerwowali się już, bo i czym; decyzję przecież podjęli dużo, dużo wcześniej…

Spokojnym krokiem obchodząc stary drewniany kościółek dochodzili do głównego wejścia, kiedy usłyszeli pierwsze takty marsza weselnego.

Po ślubie kawalkada samochodów za Mercem państwa młodych, z gwizdami, trąbieniem i hukiem, przetoczyła się przez wieś. Zresztą chyba cała wieś była zaproszona na wesele, bo za samochodami, szybko podążały liczne grupki sąsiadów szybkim krokiem, żeby nie stracić przedstawienia przedweselnego – błogosławieństwa rodziców, witania chlebem i solą, itd. Kilka stołów dla najstarszych i dla najznamienitszych (skąd się wziął przy pierwszym stole proboszcz?) było w domu, reszta pod olbrzymim namiotem w sadzie. Podłoga do tańca zbita z grubych dech, razem z podium dla orkiestry, była umiejscowiona tuż za namiotem.
Cóż… Cała wieś musiała słyszeć i podziwiać, jak sołtys usamodzielnia syna.

Gospodarz zaproponował mi biesiadowanie w domu, ale tłumacząc się upałem wymigałem się, wolałem młodsze i mniej dystyngowane towarzystwo. Już po chwili wjechały na stół gorące dania – nikomu właściwie nie chciało się jeść w tym upale. To była zakąska do strugami lejącego się teraz alkoholu. Przypiąłem się do smacznego, wiejskiego rosołku, przezornie próbując zabezpieczyć się przed skutkami całonocnej pijatyki. Potem oczywiście okazało się, że byłem jednym z niewielu którzy o tym pomyśleli.

Już po godzince, siedząca obok kuzynka – pamiętałem ją sprzed wielu lat jako wypłosza, teraz to studentka, na której widok, co prostszym wyrywają się pełne podziwu gwizdnięcia – zaczęła mi się wypłakiwać w mankiet.
– Jesteśmy razem dwa lata. Po pierwszych dniach znałam na pamięć numer jego telefonu i gg, po miesiącu znałam numery jego rodziców, brata i siostry, po pół roku jego IP, numery kart kredytowych, kod pin jego komórki, kod domofonu, piętnaście numerów gg jego przyjaciół, jego pesel i numer ubezpieczenia, a on kurwa nie może zapamietać że przedwczoraj miałam urodziny?!!!

Nie znałem odpowiedzi, mogłem jedynie znowu polać… Dalej się wynurzała ale przestałem słuchać, sprawiając jednocześnie wrażenie że słucham i współczuję… Jeszcze jasno a ta już prawie nabzdryngolona, coraz mocniej przyciskała się biustem do mojego ramienia ciągle nadając… Miło było czuć miękką elastyczność jej piersi, ale teraz swoją uwagę poświęciłem wujowi Jackowi – przykładnemu ojcu i mężowi cioci Krysi, która siedziała trochę dalej. Człowiek dwa lata tylko starszy ode mnie… Właściwie kumpel.

Jacuś nadskakiwał korpulentnej brunetce po trzydziestce, która mogłaby podzielić się biustem z trzema innymi kobietami i przypuszczalnie ciągle miałaby nadmiar. Coraz bliżej siebie siedzieli i coraz częściej zanosili się śmiechem. Podejrzane… Upuściłem łyżeczkę tylko po to żeby zobaczyć co jest grane. Metr od moich oczu łapa Jacusia robiła biuściastej palcówkę pod obrusem, pracując intensywnie w jedwabnych majteczkach. Jej wargi były tak imponujące jak biust, nie mieściły się w tych skąpych jedwabiach. Pobiegłem wzrokiem dalej… Ciotka Krysia (w moim wieku) była bez majtek… Ach ten upał… W tej chwili niechcący dotknąłem uchem uda kuzynki. Ta myśląc że zaglądam jej pod sukienkę, rozchyliła szeroko uda, przyciskając do nich mocno moją głowę. Ledwo zdążyłem się odwrócić, żeby faktycznie ją sobie obejrzeć. Była pięknie wygolona i wydatna – taka jakie lubię – odziana w siatkowe stringi… – komplet do kabaretek? Nie trzeba było ich nawet odsuwać żeby w nią wcisnąć palec… albo dwa. Jej wargi błyszczały…

Jest jeszcze za jasno, żeby to sprawdzić. Może później nadarzy się okazja.

Dwa krzesła dalej głośno dyskutowali dwaj moi młodsi kuzyni.
– Gdzie podziałeś Dominikę, jeszcze jej nie widziałem. Mówiłeś że tu będzie.
– Ale nie ma. Tydzień temu zadzwoniła i powiedziała – „przyjdź, nikogo nie będzie”. Poszedłem. I faktycznie kurwa nikogo nie było. To olałem ją. Teraz mam na oku inny towar. Pamiętasz tę dupę, którą pokazywałem ci przed szkołą.
– Nooo…
– Zdobyłem jej telefon.
– Ooo żesz tyyy… portfel też?
– Ty…Kurwa, weź już przestań pić.

Źle być w miarę trzeźwym między podpitymi, ale czasami ma to swoje dobre strony.
Dopiero nadchodził wieczór. Sądząc po tempie, niektórzy zdążą wytrzeźwieć ze trzy razy, zanim padnie orkiestra, kończąc tym samym imprezę.

Wróciłem uwagą do nawalonej coraz mocniej kuzynki. Ciągle do mnie perrorowała coraz głośniej. Nie mogłem jej zrozumieć, więc zacząłem patrzeć na jej usta.
– … ale kaaatechetka powieedziała, że niikt nigdyyy nie weźźmie mnie na zakonniicę – zaniosła się śmiechem. Widocznie skończyła właśnie opowiadać kawałek swojej biografii, uśmiechnąłem się grzecznie poklepując ją po całkiem odsłoniętym do siatkowych majtek udzie.
– Taaa? A jak jest na zakonnicę? – zainteresowała się jakaś blondynka siedząca po jej drugiej stronie.

Kuzynka chyba jej nie usłyszała skupiając swoją całą uwagę na mojej ręce, ściskającej górną część jej nogi. Najmniejszym palcem szorowałem po jej rowku, zbierając nektar spomiędzy cieniutkich sznureczków majteczek.
– Czemu obrabiasz mi cipkę – nachyliła się w moją stronę konspiracyjnie szepcząc.
– To czemu wcześniej wpychałaś mi tam głowę? Teraz się dziwisz? – szczerość do bólu.
– Słabo się czuję, może pójdziemy na jakiś spacer? – pozornie straciła zainteresowanie moją dłonią, chociaż miała w sobie już dwa palce… i to wcale nie te najmniejsze.

Wydawało się jakby momentalnie trochę przetrzeźwiała.
– Poczekaj jeszcze trochę aż się zrobi ciemno – dalej byłem szczery.
Pokiwała głową, rozchylając szerzej nogi i zsuwając się po krześle, żeby schować pod obrusem nagą prawie a teraz jeszcze rozpychaną palcami szparkę. Przysunęła do mnie krzesło, wciskając mi pierś w bok.

Moi młodsi kuzyni dalej do siebie krzyczeli.
– No mówię ci… Siedzimy na meczu. Oczywiście jak zawsze dziadki w pierwszym rzędzie… i sędzia nie podyktował nam karnego, chociaż trawa była zryta za linią…
– To kurrrrwa wał!
– Ale zrywa się jakiś wysuszony dziadek, tak na oko osiemdziesiątek i wrzeszczy – Te, sędzia. Chcesz kurwa sprawdzić jak w karawanie telepie?
– Hehehehehehe.

Wyciągnąłem błyszczące palce, jeszcze ktoś z rodziny zauważy … Przeciągnęła się jeżdżąc mi teraz biustem po plecach.
– Może pójdziemy teraz?… – wymruczała.
– Chcesz żeby ktoś nas zobaczył? – próbowałem być tym rozsądnym, ale te parę kieliszków już zrobiło swoje.
– Wisi mi to. Chodź pójdziemy nad staw – była zdecydowana na numerek za wszelką cenę.
Popatrzyłem w jej głęboki dekolt na jędrne trójeczki i złamałem się.
– Chodżmy.

Do stawu było spacerkiem z piętnaście minut przez las. Kapela nawet tutaj nie odpuszczała nam jakimś Stachurskim czy innym „Mydełkiem Fa”. Moc kolumn była na tyle duża, że niosło po całym lesie. Zaraz po niewinnym przejściu miedzy weselnikami, między drzewami zadziałaliśmy na siebie jak magnesy. Tu wcześniej zaczynał się wieczór pod koronami olbrzymich dębów. Wieczór to mało powiedziane, ciemna noc że oko wykol. Za wcześnie było jeszcze na księżyc i gwiazdy.

Moja prawa ręka od pierwszego drzewa, pokonała jedwabną sukienkę, wdzierając się pod nią głęboko, potem wysoko ją unosząc. Miętoliłem jej pośladki co rusz wdzierając się w rozpulchniony, ociekający rowek. Po co iść aż nad staw? Widząc tuż przy ścieżce olbrzymi dąb, popchnąłem ją w tym kierunku. Posłusznie podeszła do rozrośniętego staruszka (jako dziecko często po nim łaziłem), opierając dłonie o szeroki pień i wypinając pupcię. Zadarłem do góry cieniutką sukienkę, opadająca ręka miała zedrzeć na uda „kabaretowe” stringi; nie wytrzymały, została mi w ręku plątanina grubych nitek.
– I jak teraz będę tańczyć bez majtek? – zadała dziwne pytanie.
– Nie czułem ich kiedy cię obmacywałem – to jej wystarczyło.

Z wypiętą pupcią cierpliwie czekała aż się uporam z guzikami. Uwolniwszy maczugę, bez żadnych gier wstępnych, z rozmachem wbiłem się po nasadę. Aż głęboko jękneła. Zaraz potem moje biodra wpadły w rezonans z jej biodrami. Kiedy byłem szczeniakiem, na wakacjach nieraz marzyłem: jak to by było fajnie gdybym jej wsadził. Teraz, kiedy marzenia się urzeczywistniły, marzyłem żeby jak najszybciej sobie ulżyć nie dbając o jakość. Mocno ją posuwałem, trzymając ją za biodra i obijając jej szparkę klejnotami.

Też nie było jej do pieszczot, potrzebowała ostrego rżnięcia. Jęczała za każdym razem kiedy dobijałem do dna, tarła dłonią łechtaczkę z całej siły, dobierając się przy okazji długimi paznokciami do mojego napiętego woreczka.
– Szybciej… Włóż go głębiej…

Dawałem z siebie wszystko, unosząc ją do góry tak, że stała na czubkach palców jak baletnica. Teraz ścisnąłem mocno jej naprężone piersi. Przez cieniutki jedwab, to prawie jak nagie, ale prawie czyni w tym przypadku wielką różnicę. Rozwiązałem jej sukienkę z przodu i pociągając za kołnierzyk, ściągnąłem na plecach, uwalniając z przodu biust. Coś głośno zatrzeszczało…

Nie bawiłem się w rozpinanie biustonosza. Zadarłem go do góry, uwalniając gorące, elastyczne półkule. Objąłem je mocno, nie mieściły mi się w dłoniach, ale twarde brodawki same wpychały się między palce prowokując do ściskania, ciągnięcia, kręcenia nimi… Teraz stojąc na palcach i zapierając się o drzewo, wyprężyła się jak kotka i jak kotka pojękiwała…

Słyszałem w tych jękach udrękę – sprawka grubaśnego korzenia na który już teraz sama nabijała się całą masą, odbijając się od drzewa i ekstazę – to też sprawka grubaśnego korzenia, rozciągającego do niemożliwości ciasne ścianki i wydłużającego jej jamkę; jak dotąd rzadko jej się chyba zdarzało mieć w sobie coś tak dużego. Teraz już drżała jak w febrze. Potężny orgazm nadchodził wielkimi krokami, anonsując się coraz chrapliwszymi jękami wychodzącymi teraz z najwrażliwszych głębi jej trzewi. Już naprężona jak napięta struna, drgała całą sobą, jęcząc jak w malignie i zalewając mojego małego swoim nektarem. Poczułem strużki na jądrach skapujące z nich w miękki mech. Teraz ja dołożyłem swoje… Salwy rozpryskiwały się o aksamitne dno jej jamki i nie mieszcząc się tam spływały po jej opalonych, napiętych udach.

Daliśmy sobie nawzajem dużo, bardzo dużo. Daliśmy sobie wszystko, czego w tamtej chwili potrzebowaliśmy. Oprzytomniała pierwsza zsuwając się z ciągle naprężonego członka i opadła przed nim na kolana. Zbliżyła do niego głowę, przytulając go delikatnie i z wdzięcznością do policzka. Wysunęła języczek i zaczęła pieczołowicie lizać go, zaczynając od spodu.

Ciemności, potęgowały dziwnie nasze odczucia, zdane tylko na dotyk. Dopiero teraz można było wyczuć delikatność skóry jej policzka i aksamit palców; szorstkość i gorąco jej języka i jedwab napiętego przełyku. Mały mi nie zmalał ani nie zwiotczał nawet na moment.

Wdzięczna za wspaniały seks, wznosiła się ponad granice swoich możliwości. Masochistycznie się dusząc wpychała go głęboko, głęboko… Chyba intuicyjnie wiedziała jak zadowolić kogoś, kogo naprawdę chciała zadowolić. Nie trzeba było mi więcej, robiła to idealnie. I nie trzeba było już długo czekać. Teraz ja znowu drgając nieskoordynowanie i chrapiąc z zaciśniętymi oczami, zaklejałem górę jej płuc gorącym budyniem. Nie musiała łykać, bo główka tkwiła gdzieś w dolnych rejonach jej gardła i wypluwała coraz nowe porcje prawie bezpośrednio do żołądka. Tuląc się do moich ud, powoli wysuwała go z ust.
– Wiesz jak uszczęśliwić kobietę – wyszeptała, wtulając chłodny nosek w rozgrzany woreczek , kiedy trzon był oparty o gładkie czoło a główka zaplątana we włosy.
– Nie każdą… Tyko te które mają równie dużo do zaoferowania – podniosłem ją na równe nogi, mocno przytulając.
– Chodźmy. Ktoś może zauważyć, że za długo nas nie ma.

Wtuleni w siebie szliśmy tak, póki nie rozdzieliła nas jasność.

Musiało nas nie być z godzinkę, bo towarzystwo przy stołach zdążyło się już kompletnie przetasować. Czułem się lekki i rześki, jakbym nie wypił nawet kropli. Można było zaczynać wesele od nowa.

Stanowczo dużą miałem rodzinę. Zjechali dzisiaj z całej Polski i było z czego wybierać. Było z kim porozmawiać i wypić ale było też z kim popuścić wodze wyobraźni. Marzyłem o większości tych soczystych kobiet, kiedy miałem szesnaście lat, a ile lasek wartych grzechu z rodziny panny młodej kręciło się dookoła… Chwilowo niezdolny do jakichkolwiek ekscesów, zacząłem szukać ciekawszego towarzystwa przy stole. Jeszcze niezdecydowany, zobaczyłem machające do mnie ręce. Grupa ulubionych wujów obsiadła jeden stolik, racząc się trunkami bardziej zdecydowanie od innych.

– Siadaj, gdzie się tak długo wałęsałeś?
Zrobiłem minę pod tytułem – sam nie wiem. Dostałem karniaka. To był aktualnie chyba najweselszy stolik. Kobiety gdzieś się ulotniły, dając facetom chwilowe, złudne poczucie wolności. Wykorzystywali tę chwilę maksymalnie, chlejąc i obgadując każdą ładniejszą laskę w zasięgu wzroku. Minęła nas właśnie nieznana mi opalona piękność o figurze JLo sprzed paru lat.
– Tyłeczek to ma świetny – rozmarzył się Mareczek.
– Prawie jak mojej żony – stwierdził już mocno nawalony Leoś.
To była iskra na beczkę z prochem.
– Leoś, prawie?…Wolę sobie tego nie wyobrażać – dołożył mu Jacuś.
– Leoś, twoja żona ma zgrabniejszy tyłeczek i bardziej melodyjne usta – pastwił się Zdzichu.
– No nie wiem bo zawsze przodem staje – Jacuś jeszcze raz wtrącił swoje trzy grosze.
– Ale lepiej wygląda w tych czerwonych na specjalne okazje… – dorzucił następny.
– Masz rację Leoś, twoja lepsza.
– Ja tam wolę żonę Leosia.
– Ja tam żonę Leosia widziałem tylko nago, więc nie mogę porównywać…

Jeden wielki ryk śmiechu. Robiło się gorąco.
– Wiesz Leoś, trudno porównywać, bo zawsze klęka przodem do mnie…
– Leoś, zdecydowanie twoja lepsza!
Gdyby nie alkohol i tłum wokół polałaby się pewnie krew. Leoś siny na twarzy toczył wokoło obłąkanym wzrokiem.
– Ucałuj dzieci, bo z żoną będę się widział – następny dołączył do kompanii.
Chyba nie lubili Leosia…
– Eee tam, córka Leosia jest lepsza od jego żony.
– Leoś nie przejmuj się. Ty też masz niezły tyłeczek – ktoś litościwy zakończył jego męczarnie, wywołując nowe salwy śmiechu. Aż się popłakali co poniektórzy…
Teraz Jacuś przypomniał sobie coś, skupiając na sobie uwagę.
– Ale wiecie co, moja pięcioletnia córa przebiła wszystko… – skupił już uwagę wszystkich wokół.
– Normalnie – ciągnął – możnaby się spodziewać że dziecko w tym wieku zada typowe pytanie – skąd się biorą dzieci. A ta zapytała żonę, „mamo, a co zrobić, żeby nie było dzieci?”. W życiu nie zapomnę miny żony – teraz rechot zaczął przyciągać coraz to nowych niedopitych.

Kawały i wesołe rodzinne wpadki zaczęły unosić się nad naszym stolikiem. To w ten właśnie sposób poznaje się rodzinne tajemnice. Znowu zacząłem odczuwać po pół godzinie wlane w siebie kieliszki. Potrzebowałem świeżego powietrza.

W drzwiach wpadłem na proboszcza, patrzącego coraz bardziej wilczym wzrokiem na pijaństwo i „rozwiązłość” obyczajów” wokół.
– Jak myślisz synu? Co jest w dzisiejszych czasach większym problemem, niewiedza czy obojętność? – zaatakował łapiąc mnie za ramię.

Nie wypił mniej ode mnie, sądząc po oddechu…
– Nie wiem. Nie interesuje mnie to – był ostatnią osobą z którą chciałoby mi się teraz dyskutować. Wyrwałem ramię, obierając azymut na największy hałas. Na „parkiecie” mogło być teraz interesująco.

Jeszcze godzina do północy. Całe towarzystwo skaczące teraz „kaczuszki” na podłodze z grubych bali, było w apogeum swoich możliwości. Podpite, ale jeszcze niezupełnie pijane, szalało. Gdyby te dechy były cieńsze, poszłyby w drzazgi.

Była tu cała młodzież, chyba wszyscy którzy nie skończyli trzydziestki i kilka starszych par. Kloszowe kreacje tak jak i te z rozcięciami do końców ud, fruwały wysoko pokazując coraz to w innym miejscu podłogi, zupełnie odsłonięte wirowaniem uda, czasami o wiele więcej… Z facetów już żaden nie miał marynarki. Najbardziej szalona dyskoteka w remizie przy tym co się tutaj działo, była wieczorkiem geriatrycznym. Były tu wszystkie nastolatki z rodziny i z okolicy. Wybór jak w średniowieczu na targu niewolników.

Dopiero teraz zauważyłem kuzyneczkę z którą wcześniej „spacerowałem”. Uśmiechnęła się szeroko, machając do mnie żebym podszedł. Poczerwieniały mocno blondyn, który ją obłapiał w tańcu, co rusz pchał się z łapami pod sukienkę, kiedy był z tyłu nie mógł darować sobie, żeby nie złapać za pisię albo chociaż przeciągnąć po niej palcami. Darowałem sobie z nią taniec… może później. Pan młody obtańcowywał Krysię. Coś za mocno przyklejał się udami do jej podbrzusza, chyba wiem dlaczego… Mało było mini, ale teraz z tego co widzałem, wszystkie były lekko zadarte, przez trzymających mocno jędrne dupcie partnerów. Ciekawy widok, zwłaszcza jeśli stoi się trochę niżej… a najlepiej siedzi. Ze dwóch małolatów już nawet leżało, ale nie mogli docenić takiej okazji, bo byli pogrążeni w pijackiej śpiączce. Jest taka pora na każdym weselu, kiedy następuje nagłe padanie płci obojga. Tutaj właśnie teraz zaczęli padać jak muchy.

Poszedłem dalej w stronę zabudowań gospodarskich.
O żesz… Jeśli wzrok mnie nie mylił to panna młoda kucała teraz przed teściem. Ten nachylony nad nią, jedną łapą dociskał ją sobie do małego za kark, druga buszowała w głębokim dekolcie ściskając piersi. Agata pojękiwała przyduszana, może za mocno ściskał piersi. Stanąłem za rogiem stodoły ciekawy jak to się skończy.
– Szybciej córciu, szybciej – doping teścia był bez sensu, bo jej głowa chodziła jak piła tartaczna, bez chwili spoczynku. Stary stracił cierpliwość nie mogąc dojść.
– Wstań córciu – myślał że prawo pierwszej nocy jest ciągle żywe? (kiedyś dziedzic, albo jakiś najważniejszy magnat w okolicy, miał niepisane prawo rozdziewiczania panien młodych).

Tylko gdzie teraz znaleźć dziewicę…
Zadarł już teraz wymięte ale ciągle białe koronki, odwrócił ją opierając o ścianę i mocno się wbił.
– Tato, nie tak mocno. Uważaj bo mi podrzesz majtki – a więc miała jeszcze na sobie majtki, ciekawostka przyrodnicza.
Stary głośno sapiąc podrzucał brzuchem, starając się chyba zaimponować młódce. Bez cienia szansy. Odwróciłem się i cicho poszedłem dalej.

Na ciemnym klepisku za stodołą, stało kilkanaście samochodów. Po dokładniejszym wpatrzeniu się, stwierdziłem, że przynajmniej dwa się kołyszą… Ale jeszcze w dwóch innych zauważyłem po jednej głowie… Gdyby tam zajrzeć, znalazłoby się pewnie jeszcze inne poziom niżej. Dałem sobie spokój i żeby całkowicie wytrzeźwieć poszedłem dalej.

Stajnia była ciemna i pozamykana, … ale będąc tuż przy ścianie, usłyszałem za nią stłumione piski, brzmiało to jakby ktoś wzywał ratunku z zakneblowanymi ustami. Dwa metry dalej, był wielki otwór w ścianie do wrzucania siana i owsa. Podszedłem na palcach, delikatnie wsuwając głowę… W środku paliła się w wysokim słoiku świeczka na wysokiej półce na ścianie – była tak ustawiona, że nie było widać światła na zewnątrz. W migotliwym świetle zobaczyłem dwie dziewczyny i pięciu nastolatków miotających się na rozłożonej plandece. Nie znałem ich, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Jedna z dziewczyn leżała z rozłożonymi szeroko nogami i spokojnie przyjmowała głębokie ruchy wypiętego nad jej szparką tyłka, druga walczyła z resztą napaleńców. Na oko były jeszcze niepełnoletnie, tak samo zresztą jak i napastnicy. Stałem dwa metry od rozwartych nóg leżącej, więc nie musiałem niczego się domyślać. Chłopak który ją grzmocił, nie musiał się na pewno wsydzić swojego organu. Olbrzymi członek rytmicznie rozszerzał piękne, błyszczące i wydatne wargi; dziewczyna coraz głośniej sapała, drapiąc go konwulsyjnie po plecach przez koszulę. Drugiej to musiało się o wiele mniej podobać, bo walczyło z nią aż czterech. Jeden unieruchamiał ją przyciskając do siebie jedną ręką za duże piersi, drugą trzymał na jej ustach tłumiąc krzyki. Następny zadzierał jej mini próbując ściągnąć majtki, dwóch innych usiłowało złapać wierzgające długie nogi. Chcieli ją rozłożyć jak jej koleżankę. Długo nie czekałem; ten z tyłu pociągnął ją na siebie, tak że straciła równowagę wypinając biodra do przodu. Ci od nóg wykorzystali to idealnie, w sekundzie mając ją w powietrzu w pozycji horyzontalnej. Ostatni i chyba najmłodszy nie miał żadnych teraz problemów z zadarciem jej mini pod same piersi i ściągnięciem majtek. Po kilku sekundach leżała rozkrzyżowana i przytrzymywana czterema parami rąk.

Myślałem intensywnie czy nie przyjść im z pomocą, ale doszedłem do wniosku że na pewno nie przyprowadzono ich tu siłą. Nieważne jak tu je zwabiono, musiały przyjść same. Inna możliwość nie istniała, bo wokół przecież były tłumy. Będą miały nauczkę na przyszłość – nie wchodzić z chłopakami w ciemne zaułki; chyba że… będą chciały same. Zdecydowałem, że gdyby rozpaleni małolaci zdecydowali się na zbyt ostre sekscesy, przegonię gówniarzy. Na razie z głębokiego cienia, przyglądałem się uważnie; dorodną mamy młodzież…miałem potężny namiot w spodniach.

– Mam gumki, chcecie? W lidlu była promocja – to ten co ją kneblował.
– Jaka? – zainteresował się ten od lewej nogi, wpatrzony teraz jak szpak w rozwartą pisię.
– Dziesięć za piątkę – skonkretyzował silny.
– Eee, to chyba jednorazowe – najmłodszy sięgnął do kieszeni po swoją.

O mało się nie zdradziłem parsknięciem, kiedy silny i najmłodszy już je sobie zakładali.
– To nie są źrebaki palanty. Schowajcie te pały, bo bracia was wyłapią od jutra… wszystkich… ratun… mmmmhmmmiiiii – znowu ją zakneblowali.
Więc na to je tu zwabili. Teraz poznałem tą waleczną – sąsiadka Marcina, zdaje się maturzystka… ma na imię Ola i startowała ostatnio na miss nastolatek województwa.
– Kurwa, nie daj jej krzyczeć, bo ktoś tu się zaraz zwali – zdenerwował się blondynek.

Rozciągnęli jej szeroko na boki nogi i największy z łomotem uklęknął między naprężonymi, próbującymi ciągle walczyć udami.

Dopiero teraz zauważyłem że ci obok już skończyli. Rozwarta, teraz prawie fioletowa cipka, błyszczała w świetle świeczki. Tylko opadające i wysoko wznoszące się piersi w głębokim oddechu, mówiły że padły obok kochaś jej kompletnie nie wykończył.
– Chodź tu pomóc – padnięty małolat z jeszcze przed chwilą imponującym narządem a teraz flaczkiem – przeciążona gumka sama mu spadła, dowlókł się do ciągle walczącej Oli, łapiąc ją za lewą stopę. Ten, który cwanie pozbył się odpowiedzialnego zadania – unieruchamiania lewej nogi, przez moment trzymał dwie laski za uda tuż pod pachwinami. Zdecydował, że lepiej jak zajmie się tą bierną. W mgnieniu oka zaległ między jej nogami, rozpinając szybko rozporek i zakładając gumkę. Ta dopiero teraz zaczynała go odpychać, ale było za późno; już w niej był, pracując teraz jak królik.

W Olę też wbił się ten największy. Jej przeciągły pisk zdołali tylko częściowo stłumić. Nie trzeba było już trzymać jej nóg. Następny podpełzł do spokojniejszej, zasłonił mi widok myśląc intensywnie, ale nie na długo. Wyjął sterczącą fujarę i zajął nią pozycję tuż przy ustach biernej. Ta niczego się nie spodziewając, miała zaciśnięte powieki i lekko rozchylone usta, znów głośno sapiąc. Złapał ją za włosy, wykręcając jej twarz w swoją stronę. Zdążyła otworzyć oczy ale nie zdążyła zamknąć ust…

Tymczasem ten co kneblował Olę został bezrobotny, bo ten co się na niej uwalił, zamknął jej usta swoimi. Wyjął więc fiuta i zaczął się nim energicznie bawić nad czołem gwałconej. Posuwający ją mięśniak na chwilę odessał się od jej ust, wtedy zobaczyła co się dzieje obok i nad jej głową.
– Spróbuj mi go wsadzić a odgryzę – była już o wiele mniej buńczuczna. – Bracia i tak was jutro dojdą – ale nie zrezygnowała ze straszenia.
Jakoś nie zauważyłem żeby którykolwiek przejął się jej pogróżkami.

Kilkanaście kroków od nas, nagle rozległa się jakaś pijacka dyskusja. Wtopiłem się głębiej w cień, małolaci zesztywnieli zaskoczeni. Zobaczyłem grupkę wujów mijających stodołę, nawet nie spojrzeli w stronę stajni. Oddalali się powoli, coraz głośniej perrorując. To była okazja na przerwanie zawodów. Cofnąłem się dwa kroki i robiąc hałas jakbym chciał wyburzyć tę ścianę wkroczyłem do stajni.
– Co tu się dzieje gówniarze? – ryknąłem, ale tak żeby tu przypadkiem nie zwabić oddalających się weselników.
O mało nie pogubili butów; podciągając spodnie pryskali w mrok jak zające.
– Co tu się dzieje? – powtórzyłem.

Ola miała trochę wigoru jeszcze w sobie. Wolno unosiła się z plandeki, obciągając mini; koleżanka była w stanie tylko trochę zewrzeć kolana i dalej leżała, nie próbując nawet wstać. Niedoszła miss stanęła nad jej głową, próbując ją podnieść za ramiona, ale nie dała rady.
– Gośka, wstawaj – przywoływała ją do porządku.
– Co tu się stało? – powtórzyłem po raz trzeci. – Ola, co jest grane?
– Niiic, kuzynka trochę się zmęczyła – niechętnie odpowiadała.
– A te podarte majtki i czerwone cipki to też od zmęczenia? A kolesie, którzy tu was obracali… – oglądałem sobie teraz wyeksponowaną pisię mało przytomnej Gosi. – Rodzice będą mocno zadowoleni… – powiedziałem jakby do siebie.
– No co pan… przecież pan nikomu nie powie – zupełnie zmieniła ton, bajerując mnie słodkim głosikiem i nieśmiałym uśmiechem.

Nie odpowiedziałem. Pomogłem jej dźwignąć słaniającą się Gosię.
– Trzebaby ją gdzieś położyć, gdzie miałyście spać?
– U mnie – no ładnie, to jakieś dwieście metrów przez las, ale sam tego chciałem.

Ująłem mocniej kibić kuzynki, zarzucając sobie jej ramię na szyję. Podarte majtki i rozłożoną plandekę trzeba było schować, bo nazajutrz miałaby o czym gadać cała wieś. Ola szybko się z tym uporała, swoje i Gosi majtki wyrzuciła potem gdzieś w lesie po drodze. Złapała mój słodki ciężar z drugiej strony. Ciemno, że oko wykol, kapela zagłuszała wszystko dookoła; zaczęliśmy wędrówkę przez zarośla, próbując dojść do ścieżki.
– Ale nie powie pan nikomu?… – niedoszła misska próbowała wrócić do palącego ją tematu.
Milczałem dyplomatycznie.
– Bo Gośka chciała zobaczyć źrebaka… to moja najlepsza kuzynka, przyjechała na wakacje… jak się wszystko wyda, to dostaniemy szlaban… pierwszy raz widzę, żeby Gośka tak się skuła… proszę nikomu nie mówić… – Ola ledwie łapiąc oddech, próbowała wszystko wytłumaczyć.
– Ale to nie fair w stosunku do waszych staruszków – podgrzałem ją lekko.
– Proszę nie mówić, to potem postaram się to jakoś panu wynagrodzić – obiecanki cacanki.
– Jak?
– Nie wiem. Może… – brakło jej odwagi żeby wyartykułować najoczywistszą obietnicę.
– Dobra. Pogadamy jak dojdziemy – dałem jej czas na przemyślenie.

Dopiero teraz poczułem, że dotarliśmy do ścieżki ciągnącej się przez las wzdłuż całej wsi. Było trochę łatwiej iść. Idąc właściwie po omacku, prawą ręką za plecami trzymałem nawaloną Gosię za biust, macając go przy okazji, lewą unieruchamiałem jej rękę na mojej szyi. To było konieczne przy przedzieraniu się przez krzaki, ale teraz… Prawa ręka zjechała mi na jej pośladki, potem niżej, aż poczułem gołe uda. Wdarła się teraz pod spódniczkę i wymacałem gorące wargi… Było tam tak ślisko, że dwa palce same weszły w jamkę, unosząc Gosię bardziej do pionu. Druga ręka wśliznęła się pod elastyczną bluzeczkę, obejmując teraz nagi, gorący biuścik ze sztywnymi sutkami. Poczułem jak jej ręka zaciska mi się mocniej na szyi, ale nie zaprotestowała. Zacząłem wbijać w nią palce sięgając dna norki i zaciskać dłoń rytmicznie na dole jej pośladka. Zaczynała znowu sapać, wiercąc się i próbując na nich usiąść, żeby weszły głębiej; dlatego co parę kroków zawisała na naszych szyjach, podduszając nas konwulsyjnie naprężonymi ramionami. Ola na początku nie wiedziała co się dzieje, ale potem chyba skojarzyła.

Jakoś w końcu doszliśmy na miejsce, ale coraz większy namiot w moich spodniach nie pozwalał zapomnieć o obietnicy zapłaty za milczenie. Mokra prawa dłoń i macanie gorącego biuściku, nie załatwiały sprawy. Miałem w spodniach wojskowy namiot dziesięcioosobowy…

Pod drzwiami Ola puściła kuzynkę zdając się na mnie i wyciągnęła klucz spod wycieraczki. Otworzyła szeroko drzwi, wpuszczając nas do ciemnego wnętrza – starsi z braćmi musieli być na weselu. Zaświeciła jakieś skąpe światło:
– Musimy ją zanieść na górę do naszego pokoju – zadecydowała.
– Dobrze, idź pierwsza.

Zgiąłem nogi, żeby unieść mocno zmęczoną kuzynkę. Teraz w lewej ręce miałem gorący, sprężysty biuścik, w prawej nie mniej fascynujący goły pośladek, do tego odruchowo objęła mnie rękami mocno za szyję . Z ulgą położyłem ją w pokoju na łóżku, bo schody były strasznie strome. Przekręciła się zaraz na plecy, zginając nogi w kolanach i wystawiając znów na pełne światło swoje błyszczące skarby. Ola widząc to, szybko znalazła jakiś miękki koc, zarzucając go na pijaną w trzy trupy Gosię.

Idąc po stromych schodach na górę, momentami widziałem pod skąpą mini włoski między pięknie umięśnionymi udami Oli. Teraz nadszedł czas na wywiązanie się z obietnic, ale najpierw trzeba było je sformułować.
– To jak masz zamiar zapłacić za milczenie? – wywaliłem kawę na ławę.

Momentalnie spąsowiała, rzucając dookoła spłoszonymi spojrzeniami. Milczała. Przysiadłem na łóżku obok śpiącej.
– Podejdź bliżej.

Z olbrzymimi oporami to zrobiła. Położyłem rękę na spódniczce, na pośladkach; wiedziałem że nie ma majtek a ona wiedziała że ja wiem.
– I co teraz – zapytałem patrząc jej w oczy i wsuwając obie ręce pod jej spódniczkę z przodu i z tyłu.
Meszek nad szparką był niewiarygodnie miękki, wargi ociekały a pośladek był twardy jak kamień… ale bardzo aksamitny w dotyku. Wsunąłem delikatnie palec między wargi, delikatnie pocierając łechtaczkę.
Zadrżała.
– Przysuń się bliżej – trzeba było wykorzystać sytuację do końca.

Środkowy palec sam wsunął się do jamki; jedno było pewne, zatarcie jej nie groziło. Obydwoje nas przebiegł prąd… Nagle wysunęła z siebie mój palec, gwałtownie się odsuwając.
– Potem ci obciągnę, ale teraz muszę już iść, bo mnie będą szukać – nie przejmując się niczym szybko wybiegła z pokoju.
Usłyszałem tupot na schodach i trzaśnięcie drzwiami. Hmmm… postanowiła złożyć w ofierze kuzynkę? Ta wyglądała na trochę starszą… Spała ze zgiętymi nogami, na plecach, cichutko sapiąc przez otwarte usta.

Przy pełnej iluminacji, wsunąłem rękę pod koc dotykając od razu uda tam, gdzie łączy się z pośladkiem. Nie poczuła, teraz byłem na wewnętrznej stronie… drugie udo było za daleko, żeby go dotknąć. Spała robiąc szpagat… szkoda że nie miałem aparatu. Nie było czasu, Ola mogła przysłać lada moment brata albo ojca. Pełną dłonią objąłem wydatny wzgórek, był tak mokry, że prawie się przykleiłem, odnosząc jednocześnie wrażenie że mnie parzy… Nie było na co czekać. Wsunąłem dwa palce w śliską, rozwartą szeroko norkę… i prawie natychmiast utonęły opierając się po chwili o dno.

Teraz poczuła, zaciskając konwulsyjnie uda. Półprzytomna, z zaciśniętymi powiekami, próbowała rękami wyrwać moją dłoń spomiędzy mięciutkich płatków. O nie moja droga, też coś z tego muszę mieć – pomyślałem. Sam wysunąłem z niej palce, złapałem ręce za nadgarstki i z rozmachem położyłem je po bokach. Zsunąłem koc z jej nóg łapiąc za kolana i szeroko je rozwarłem. Taaak, teraz to jest to. Palce intuicyjnie wróciły w ociekającą jeszcze bardziej norkę. Posuwałem ją trzema palcami dokonując przy okazji prawie badania ginekologicznego. Nie miała siły unieść rąk, ale znów ścisnęła mi rękę udami. Wstałem, teraz trzymając ją za kolana, energicznym szarpnięciem rozwarłem uda prawie w szpagat… przecież przed chwilą tak właśnie leżała… wygimnastykowana brama; ta pozycja nie powinna przerwać jej snu.

To była taka nasza rozmowa bez słów; zgodziła się ze mną żeby zostać z rozłożonymi szeroko udami. Wargi rozchyliły się pokazując wargi mniejsze, te z cichutkim mlaśnięciem powolutku rozkleiły się otwierając drogę do czerwonego, pulsującego tuneliku. Nie miałem wcześniej tego w planach, ale teraz musiałem sobie zamoczyć.

Szybko ściągnąłem spodnie razem z bokserkami na uda i już byłem na niej, starając się jej za mocno nie przygniatać, żeby się nie rozbudziła. Wyprężony i nalubrykowany członek, męczący się już od dłuższego czasu, od razu bez pomocy rąk, znalazł tunelik. Była wspaniale ciasna i gorąca, ale i tak pierwszym rzutem bioder dobiłem do tylnej ścianki. Otworzyła na moment oczy; zamykając je zacisnęła kleszczowym uściskiem uda na moich bokach. Powoli ale mocno, zacząłem przedłużać jej norkę. Pięknie opinała mojego małego, teraz coraz głośniej sapała. Z twarzą nad jej ustami, dopiero teraz poczułem mocny zapach alkoholu. Nieźle musiała się zaprawić…

Poczułem, że za chwilę wytrysnę… Wyrwałem go z niej szybko i klęknąłem nad jej głową. Miała teraz szeroko otwarte usta. Wepchnąłem w nie główkę, dopchnąłem jeszcze trochę zatrzymując się na podniebieniu. Pierwszy strzał aż mną wstrząsnął – zupełnie jakbym pościł przynajmniej tydzień, taki był obfity – dwa następne wypełniły jej usta po brzegi. Budyń zaczął się ulewać na policzek, płynąc cieniutką stróżką do ucha i chowając się we włosy… Dopiero teraz zaczęła łykać żeby się nie udusić, przygryzając przy okazji lekko małego. Otworzyła oczy zezując na potężną pałę poruszającą się teraz powolutku w jej ustach. Po raz pierwszy usłyszałem jak próbowała oponować:
– Nic teraz nie mów, tylko ssij – wymruczałem jeszcze ciągle w ekstazie.

Poddała się wpuszczając go głębiej i zamykając znowu oczy. Ale teraz pracowała języczkiem. Czułem delikatne muśnięcia na główce, chwilami kiedy się lekko wysuwałem, siorbała cichutko próbując podążać za nim głową. Dość już, był wspaniale wylizany.

Miałem jeszcze ochotę na następny numerek, ale coś mi mówiło – do rana daleko, jeszcze będą inne okazje. Schowałem chwilowo uspokojony organ, zapiąłem spodnie, pocałowałem ją w policzek – zamruczała. Ostatni raz rozszerzyłem jej nogi, żeby pożegnać się z niewątpliwie wspaniałą szparką. Pocałowałem ją a potem liznąłem na całej długości. Otworzyła zaskoczona oczy, uśmiechnęła się i mrucząc wyciągnęła do mnie rękę. Gdybym dał się wciągnąć pod koc, pewnie zostałbym do rana a rozsądek kazał mi z tego zrezygnować. Ucałowałem jeszcze końce jej palców, wewnętrzną część dłoni, potem delikatnie nakryłem ją kocem, zgasiłem światło i cicho się ulotniłem zamykając przedtem drzwi wejściowe. Żal było wychodzić, bo miała minę zawiedzionego dziecka.

Taki weselny sport jest dosyć męczący, ale to właśnie w takie dni można bić rekordy…

Dochodząc do zabudowań rodziny, usłyszałem że kapela przestała grać. Spojrzałem na zegarek, północ – czas na oczepiny. Znowu byłem zupełnie trzeźwy, trzeba dotankować…

Pod namiotem wyniesiono ze środka stoły, przygotowując miejsce na tradycyjne zabawy: po oficjalnym oddaniu młodej pod opiekę młodego (pozostawało mieć nadzieję że lepiej będzie jej pilnował), rzucaniu za siebie ślubnego bukietu – ten złapała moja gorąca kuzynka, doszło do tańców na coraz mniejszej ilości serwetek, jakieś idiotyczne kółeczka z trzymaniem za kolana sąsiadów, walka o ciągle ubywające krzesła, itd – dałem sobie spokój wracając do stołu. Niedługo potem znowu podano gorące dania; ludzi jakby trochę mniej, ale to był ciągle nieprzebrany tłum. Teraz młodzi zostali w namiocie. Po jednej stronie Agaty siedział rozochocony Marcin, po drugiej rozleniwiony i uśmiechnięty teść… Ciotka Krysia siedziała teraz z mężem, ale sądząc po jej nowej kreacji, ciągle nie miała na sobie majtek. Mojej ognistej kuzynce teraz nadskakiwało jakichś dwóch młodzianów – chyba bliźniacy.

Zaszyłem się na ławie pod ścianą namiotu chcąc spokojnie zjeść i wypić a tu przysiadła się długo nie widziana kuzynka – chyba z Torunia. Miała urodę i figurę 25-o letniej Edytki Górniak, ale przynajmniej trzykrotnie biła ją inteligencją.
– Cześć braciszku, mogę klapnąć koło ciebie?
– Nie musisz pytać. Ślicznie wyglądasz – dopiero teraz rzuciła mi się na szyję.

Po chwili z drugiej strony przysiadła się ta JLo sprzed paru godzin. Niełatwo było rzucić mnie na kolana, nigdy mnie nie bolała głowa na widok nadmiaru urody, ale dzisiaj na pewno miałem farta. JLo okazała się po pięciu minutach nie tak znowu nieprzystępną na jaką wyglądała Izą z Gdańska, była kuzynką Agaty. Po zapoznaniu, dalsza rozmowa toczyła się już sama. Często, za często polewałem, ale ona ani razu nie zaoponowała, sprawiając wrażenie że też chce nadrobić braki i dorównać stopniem upojenia wszystkim wokół. Zaniedbałem trochę kuzynkę, więc teraz grzecznie,co jakiś czas odwracałem się do niej z jakimś banalnym pytaniem… I tak przez godzinkę miło upływał nam czas. Wreszcie poczułem znajomy szmerek pod czaszką… Skoro ja poczułem, one też musiały.

Przycisnąłem się udem do Izy, nie ustąpiła nawet na milimetr. Odtąd nasze uda wyglądały pod stołem jak sklejone ze sobą. Po pięciu minutach nadszedł czas na następny krok. Ona była już mocno podpita, ja trochę mniej ale co szkodzi trochę poudawać. Objąłem jej szyję opowiadając kolejną wesołą historyjkę. Zaśmiewała się do łez, ocierając się o mnie od czasu do czasu biustem, łapiąc mnie za udo żeby utrzymać równowagę i pozwalając bez żadnych sprzeciwów na delikatne obmacywanie. Po następnym kwadransie wiedziałem już na pewno, że pod cieniutką śliwkową sukienką bez pleców, na gorącym kształtnym ciałku są tylko stringi. Biust, chociaż duży, był tak twardo elastyczny, że nie potrzebowała biustonosza. Ale jak twierdzą co poniektórzy, należy wierzyć i sprawdzać. Musnąłem przy pierwszej okazji „przypadkiem” sutek pod lużną górą kreacji. Był tak stojący i twardy, że mocno zadrżała. Za godzinkę, dwie, zacznie robić się szaro; nie było czasu do stracenia. Zaproponowałem taniec, oczy jej zabłysły z radości. Kiedy wstawaliśmy objęci od stołu, zobaczyłem pełen podziwu i zazdrości wzrok Jacusia zakotwiczonego już „na mocno” u boku małżonki.

Podpita kapela o tej porze już nie wydziwiała, grając tylko wolne standarty. Wkleiliśmy się w siebie tak, że byłyby trudności z wsunięciem między nas żyletki.

Że była gorąca?… To mało powiedziane. Była płonącą pochodnią, parzącą mnie od kolan po przytulony policzek. Teraz już czułem sprężystość jej piersi, twardość sutków, gorąco płaskiego brzuszka, twardą elastyczność ud… W pewnym momencie spotkały się nasze usta i jak na komendę języki zapętliły się na sobie, próbując ciągle jeszcze zapleść się wokół siebie bardziej. Nie dążyłem do tego, to musiała być jej sprawka że tak wyszło. O tej porze na podłodze z bali, królowała młodzież; wszystko w granicach rozsądku było dozwolone. Delikatnie wsuwałem kolano między jej uda, a ona tak samo wolno je rozszerzała. W końcu dotarłem udem do jej wzgórka a ona oparła się na nim całą masą, trąc o materiał spodni przy wolniutkim kiwaniu się prawie w miejscu. Wiedziałem że te stringi są, ale wcale ich nie czułem.
– Chodż się gdzieś przejdziemy, bo strasznie tu gorąco – wyszeptałem jej do ucha.

Oderwała policzek od mojej szyi, patrząc mi w oczy zamglonym wzrokiem.
– Ale… przecież ja cię wcale nie znam… – niby odpowiedź nie na temat, ale mówiła wszystko, o czym ta ślicznotka w tej chwili myślała.
– A co to ma do rzeczy?
Ciągle patrzyła mi w oczy zmagając się sama ze sobą. Podjęła decyzję w sekundę.
– Chodźmy – pociągnęła mnie za rękę do wyjścia.

Zaraz za furtką, w mroku, wtopiliśmy się w siebie idąc powoli bez celu, przed siebie. Gorączkowo myślałem gdzie by tu ją zaprowadzić; jakby nie kombinować, wychodziło że zostało nam tylko łono przyrody – stodół, stajni, czy innych altanek, wolałem nie sprawdzać bo małe szanse żeby były nie zajęte, w samochodach tłok – mogła się spłoszyć. Delikatnie skierowałem nas na leśną drogę. Wiedziałem że tu zaraz są dwie ławki, może mamy szczęście i będą wolne. Mieliśmy.

Posadziłem ją sobie na kolanach. Teraz już bez skrępowania przyssaliśmy się do siebie. Jak ona całowała… Próbowała wessać cały mój język wdzierając się swoim do oporu. Badała koniuszkiem moje podniebienie, wpychała go do gardła, sprawdziła mi wszystkie zęby – była wulkanem.

Miała długą ale bardzo cienką i lejącą się kreację. To była czysta rozkosz unosić ją, pokonywać wijącą się dłonią coraz to nowe fałdy, żeby dotrzeć nad kolana. Kiedy poczuła moją dłoń, rozwarła je szeroko, dając mi niczym już nie zasłonięty dostęp do źródełka i… jednocześnie nieme przyzwolenie. Głaszcząc gładkie i napięte wnętrze ud, z nieopisaną przyjemnością i wielkim podnieceniem dopełzłem dłonią na gorący i parujący aż wzgórek. Uniosłem ją lekko i szarpnąłem stringi, była zbyt wypięta i poszły w strzępy. Następne dzisiaj…

To chyba ją podnieciło jeszcze bardziej, bo zerwała się ze mnie w jednej chwili opadając okrakiem na moje uda, twarzą do mnie. Nienasycona przyssała się znów do moich ust, jednocześnie gorączkowo rozpinając mi guziki rozporka. Ona zaraz mnie zgwałci i nie zdążę nawet pobawić się szparką – pomyślałem. Bez dłuższych ceregieli zadarłem teraz jej suknię na biodra i wbiłem się dwoma palcami w przemoczoną szparkę. Tchnęła mi jękiem w usta, gorączkowo wyszarpując z rozporka nabrzmiałą pałę. Jej nektar spływał mi kropelkami w dłoń, pracowałem już trzema palcami w elastycznym rowku, wywołując co chwilę zduszone jęki spływające mi do gardła. Ona w tym samym tempie, pastwiła się ręką nad moim małym.

„Przecież zaraz wytrysnę jeśli nie przestanie”. Podniosłem ją, oszołomiona nie wiedziała co się dzieje, puszczając niechętnie sztywne mięsko. Położyłem się na ławce, przyciągając ją za udo do siebie i unosząc jej biodra, posadziłem ją sobie okrakiem na twarzy. Nie dość że było ciemno, to jeszcze jej kreacja zasłoniła mnie całego od pasa w górę. Ale z rozwartego rowka ten boski nektar prawie kapał mi teraz prosto do ust. Można było spijac, można było ją zatkać ruchliwą i wijącą się zatyczką. Wolała to drugie. Znowu trzepała mi go tuż przed swoją twarzą, aż nagle się przemogła i poczułem na napiętej do bólu główce gorące, pełne, miękkie usta i świdrujący w okolicach oczka języczek. Powtarzała moje ruchy; kiedy drążyłem jej norkę, wbijała go sobie w usta najgłębiej jak mogła, kiedy spijałem soczki buszując równocześnie językiem między wargami, ssała mi główkę jak opętana. Bardzo się starała oddawać z naddatkiem, to co sama dostała. Nagle mocniej wcisnęła łono w moje usta, zaczynając ledwie wyczuwalnie drżeć. Wzmocniłem jeszcze tempo, ona też… Opadła mi na usta całą sobą, ale była tak elastycznie mięciutka, że nie czując jej ciężaru, poczułem jej orgazm. Jej mokre wargi całowały drgając moje usta, zalewały ambrozją język i policzki…

Nagle… to było nieplanowane. Miałem zamiar ją tutaj przelecieć, a teraz… Po tylu strzałach już dzisiaj, nieoczekiwanie znowu wystrzeliwałem się z naboi, a mięciutkie usta starały się nie wypuścić nawet kropelki. Połknęła wszystko.

Lekko wkurzony na siebie, znowu uniosłem ją za biodra i postawiłem na równe nogi,sam też wstając. Przylgnęła do mnie całą sobą. Teraz ją położyłem na ławce. Pocałowałem mocno… Gołe plecy pozwoliły zebrać cały materiał z przodu w wąski pasek między piersiami. Wyglądały jak przeciete i przyklejone do ciała bogini dwie połówki melona. Aksamitna, gorąca skóra, idealne wcięcie w pasie, płaski brzuszek… – marzenie. Trzymając materiał jedną ręką, gładziłem idealną półkulę z twardym sutkiem; drugą piersią zajęły się moje usta. Położyłem ją przed sobą na ławce. Zgięła kolana zaciskając je konwulsyjnie – sukienka odsłoniła uda, jedną ręką przycisnęła moją głowę, druga intensywnie szukała mojego wpółwzwiedzionego fiutka. Znalazła, znowu nim nerwowo szarpiąc. Zadarłem jej sukienkę na biodra. Na ciemnej ławce, w zupełnej ciemności, jasne uda były dobrze widoczne na ciemnym tle, pozwalając na w miarę dokładne oględziny – szkoda słów, były też idealne – kształtne i pełne. Przeniosłem usta na wydepilowaną, wydatną szparkę, znowu zagłębiając w nią język. Jej piękno i jej wysiłki, sprawiły, że znów byłem sztywny i to chyba bardziej niż przedtem. Rozwarłem jej szeroko uda, przygotowując ją na prawdziwe przeżycia…

– Iza!!! Izaaa! – od wsi dobiegły wołania kilku głosów.

Zwarła szybko uda zrywając się na równe nogi.
– To moi rodzice i siostra… Muszę iść. – w oczach mimo ciemności dostrzegłem rozpacz.
– Zostań – złapałem ją za pierś przytulając.
– Nie mogę, będą mnie szukać, nie pojadą beze mnie.
– Będziemy spać u Marcina.
– Jak sobie to wyobrażasz, zresztą dlatego właśnie jedziemy, że nie ma gdzie spać…
– Na pewno coś się znajdzie… zostań… oddam ci własne łóżko – naprawdę byłem na to gotów.

Kucnęła, czule żegnając się z opadającym z wrażenia małym. Musnęła mi policzek.
– Cześć – i już jej nie było…
Kto wie… Może kiedyś to dokończymy… Powlokłem się pod namiot.

Ludzi chyba troszeczkę mniej, ale wesele jakby się ciągle rozkręcało.
– Gdzie zostawiłeś tę lalkę, przedstaw ją nam – bełkoczący Jacuś zaatakował mnie niespodziewanie.
– Pojechała już.

Wpatrywał się w moją twarz jakby była gazetą i wszystko było tam opisane. Uśmiechnąłem się lekko. To mu wystarczyło.
– Cholerka… szkoda. Chodź z nami usiąść.

Poszedłem za nim. Wlali mi karniaka – kurcze, większość z tego co wypiłem dzisiaj, to karniaki. Nawalona jak bombowiec Krysia powiesiła mi się na ramieniu, napierając biustem:
– Myśmy jeszcze dzisiaj nie tańczyli – ledwo ją zrozumiałem.

Jacuś machnął ręką;
– Zabierz ją. Będzie trochę spokoju

W tańcu Krysia bez skrępowania zaczęła się do mnie dobierac. Ciągle nie miała majtek… Gdyby to był ktokolwiek inny, byle nie ona… Nie mogłem tego zrobić Jacusiowi.
– Odbijany – wybawienie przyszło nagle, Marcin z Agatą szczerzyli się do nas.

Krysi było wszystko jedno na kim będzie wisieć, a ja miałem teraz niespodziewaną okazję podokuczania Agacie. Tak w ogóle jak przystało na porządne wesele, chyba tylko państwo młodzi byli trzeźwi.

– No i jak ci się podoba własne wesele?
Agata posłała mi enigmatyczny uśmiech.
– A jak tobie się podoba moje wesele? – odpowiadając pytaniem na pytanie, wymigiwała się od kłamstw.
– Jak dla mnie bomba – przyciągnąłem ją do siebie mocniej.
– Ej, ej… spokojniej, jestem już mężatką – ze śmiechem lekko mnie odepchnęła.
– A… twój teść o tym wie? – wypaliłem.

Zdrętwiała, podnosząc na mnie przerażone oczy.
– Ccco masz na myśli? – ledwie wyszeptała.
– Że źle cię traktuje – wyszeptałem jej do uszka. – Widziałem jak mu dawałaś koło stodoły – postawiłem kropkę nad „i”.

Oklapła zupełnie zawisając na mnie. Poczułem jak łzy płyną po mojej szyi. Cholera, co mnie podkusiło żeby jej zepsuć własnie ten dzień.
– Nie mów o tym Marcinowi, załamałby się – wyszlochała mi do ucha.
– Nie płacz. Patrzą na nas – próba opanowania się, spełzła na niczym.
– …rok temu musiałam usunąć… to nie było Marcina… – to co ją dusiło od dawna, musiała z siebie wyrzucić. – Stary się o tym dowiedział i w rozmowie w cztery oczy powiedział, że będę mogła wejść do rodziny jak jemu też dam od czasu do czasu… my się kochamy z Marcinem, naprawdę…
– Po co mi to mówisz, niepotrzebnie się wtrąciłem w wasze sprawy.
– Tak sobie pomyślałam teraz, że wiedząc to co wiesz, też będziesz chciał mnie przelecieć.
– Przeeestań – potrząsnąłem nią z łobuzerskim uśmiechem. – Zresztą, może kiedyś jak dojrzejemy… kto wie, ale nie szantażem…

Promiennie się uśmiechnęła. Łzy obsychały równie szybko, jak się pokazały.
– Mam prośbę, odprowadź Becię (jej siostrę) do ciotki Bożeny, ma tam spać a gówniara się ubzdryngoliła.
– Nie ma sprawy – zeszliśmy z bali idąc po młodą.

Rozmemłana i mało przytomna szesnastolatka, w każdym stanie świadomości jest łakomym kąskiem, ale dzisiaj czułem już przesyt. Prowadząc ją w ciemnościach przez prawie całą wieś, intuicyjnie, bez udziału świadomości, ręka mi czasami wędrowała tu i ówdzie; to była naprawdę wspaniała dupeczka. Kiedy poczuła moje palce na pupce, zaczęła nią wiercić nie wnosząc żadnych sprzeciwów… na szczęście szybko ochłonąłem. Wrzuciłem ją w bety. Dziwnie patrzyła, kiedy zamykałem drzwi.
Teraz potrzebowałem tylko snu.

Wracając, w połowie wsi zobaczyłem jakieś zbiegowisko. Przynajmniej czterech, pięciu facetów. Podszedłem bliżej; dwóch jeszcze leżało… a między nimi jakiś kłąb materiału. Ten kłąb ma ręce i nogi. No ładnie, na koniec trafiłem jeszcze na kolejarza… Nie chciałem brać w tym udziału, ale z ciekawości podszedłem bliżej… Szarzało już.

To przecież pani Luiza, nauczycielka Marcina. Kiedy byłem nastoletnim gówniarzem i przyjeżdżałem tu czasami na wakacje, to była najpiękniejsza kobieta we wsi; wcale nie żartuję. Widziałem ją wczoraj nad stawem i ciągle jest taka sama. Chętnie bym z nią poszedł nawet dzisiaj i to na trzeźwo. Zaraz, przecież widziałem ją na weselu, musieli ją dopaść, kiedy wracała nad ranem podpita… Może usiadła i przysnęła, a teraz obracają ją wiejskie wyrostki…

Położyli ją na boku, zadarli spódnicę do pasa, z bluzki jak widziałem zostały tylko strzępy… Ten od tyłu, pakował się w nią aż charcząc z wysiłku i obmacywał jej wielkie balony; ten z przodu, trzymał ją za włosy i wbijał całą dość pokaźną pałkę w jej usta. Luiza coś mrucząc trzymała tego przed sobą za pośladki dopingując do głębszej penetracji. Szczyl właśnie dostawał drgawek spuszczając się głęboko w jej usta. Wychodził z niej jeszcze trzepiąc końcówką po policzkach nauczycielki. Dosłyszałem słabe:
– No chłopcy, który jeszcze… Wszyscy już byli? Chodź jeszcze ty Damian – pokiwała palcem na jednego ze stojących.

Ten z tyłu teraz doszedł. Podnosił się powoli wypompowany. Luiza jeszcze zadysponowała zanim wzięła Damianowi do ust:
– Mirek, chodź tu się połóż – pokazała za siebie.

To taaakie buty… Cicho odszedłem zniesmaczony. Czasami niestety nic nie jest takie na jakie wygląda; pozory mylą…

Wesele powoli dogorywało. Niczego już się dzisiaj nie spodziewałem, więc z dorzynającymi się wujami, postanowiłem pójść na całość. Było już całkiem jasno kiedy dowlokłem się do łóżka.

Rano wstaję, włączam telewizor… a tu teleekspres. Z potężnym kacem, na golasa idę z zamkniętymi oczami do łazienki.

Nagle wali mnie obuchem myśl – przecież zaraz zaczynają się poprawiny…

Scroll to Top