Piętrowy, drewniany, stuletni dom niecałe czterdzieści kilometrów od Krakowa, był zupełnie wyizolowany ze zgiełkliwej rzeczywistości. Gdy weszliśmy do środka – czas zniknął, a wszechobecny zapach ziół działał odurzająco. Nastrój łagodziły dodatkowo matowiejące powierzchnie antycznych mebli, szarzejące lustra w złoconych ramach i skrzypiące schody na piętro, gdzie dostaliśmy pokój. Poza ogromnym, podwójnym łóżkiem, szafą, stołem i dwoma krzesłami nie było w nim nic więcej, a za łazienkę służyła malutka klitka z natryskiem i toaletą. Balkon łączył nas z sąsiednim pokojem, ale to nie stanowiło przeszkody, by czuć się swobodnie i sycić oczy cudownym widokiem lasu, teraz liliowiejącego w zachodzącym za czubki drzew słońcu.
Kolację podano w jadalni, przy wspólnym, długim stole nakrytym nieskazitelnie białym obrusem. Wkrótce zjawiły się tu dwie piękne dziewczyny w nieokreślonym wieku. Równie dobrze mogły mieć trzydzieści, co czterdzieści lub więcej lat. Właśnie na tym polega magia, że kobiety, akceptują swój wiek, są takie, jakimi chcą być – świadome swej urody objawiającej się w dojrzałym wieku w formie najdoskonalszej. Moja żona, Elżbieta, też należy do tego typu kobiet. co zostało skwapliwie odnotowane okiem naszych towarzyszek.
Przedsenną herbatę z melisą piliśmy wspólnie na werandzie i wtedy doszło do oficjalnej prezentacji. Okazało się. że ciemnowłosa Joanna zajmuje się fotografią, a jasnoruda Sylwia jest jej asystentka, modelką i wnosząc z zachowania – najprawdopodobniej kochanką. Pikanterii naszej znajomości dodawał takt, że dziewczyny mieszkały obok nas i że mieliśmy wspólny z nimi balkon…
Poza naszą czwórką w pensjonacie nie było zresztą więcej gości.
Mimo kilkugodzinnej jazdy samochodem w upale nie czuliśmy się z Elżbietą zmęczeni. Kiedy wyszła spod prysznica, jej pokryta kropelkami wody nagość rozbudziła moją namiętność. Gdy tylko ułożyła się na łóżku przygarnąłem ją i ucieszyłem się, że nie broni pocałunku. Lubiła się całować, a wtedy mogłem robić z nią wszystko. Byle tylko nie rozłączać ust.
Chwilę później bawiła się już moim fiutkiem, ściskając go i gładząc. Kiedy niespiesznie sięgnąłem między jej uda, rozsunęła je ulegle, pozwalając pieścić delikatnie mięciutką, gładko wygoloną cipkę… Nie dalej niż po dziesięciu minutach ,,paluszkowania” wybrała swoją ulubioną pozycję, na brzuchu, i wpuściła mnie w siebie. Wolnymi ruchami dopasowałem członka do jej pochwy, a potem zacząłem ją drążyć. Spokojnie, ale zachłannie, łagodnie, ale dogłębnie, szukając najodpowiedniejszego ułożenia.
W jakimś momencie poczułem u Elżbiety znajomy ruch otwierający ostatnią wewnętrzną furtkę. Naparłem silniej. Poszukałem jej piersi i zdusiłem w palcach nabrzmiałą sutkę. Żona poddała się i rozpoczęliśmy pieprzenie (dla nas słowo ,,pieprzyć” oznacza ostrą jazdę, gdy już jesteśmy doskonale dopasowani).
Zanim spotkałem Elżbietę, miałem wiele kobiet, a ona, przede mną wielu mężczyzn. ONA była jednak dla mnie najlepsza i mam nadzieję, że ja jestem dla niej najlepszy.
Tym razem też było przecudnie. Uwielbiany przez żonę gwałt na jej sutce przyspieszył finał i wtedy, kiedy jęczała już swoje „ale dobrze”, poczułem olśniewający błysk rozkoszy – wytrysnąłem w Nią jak ogier… Opadliśmy na łóżko, radośnie zaspokojeni i szczęśliwi… Po minucie Elżbieta spała.
Ubrałem szlafrok i wyszedłem na balkon. Czarny kontur lasu zamierał w mroku na tle ciemnogranatowego nieba.
– Ma pan piękną żonę – usłyszałem z boku. Odwróciłem głowę. Metr ode mnie stała pani Joanna.
– Ona to samo mówiła o pani – odpaliłem przytomnie.
W ciemności, obok Joanny pojawiła się owinięta ręcznikiem Sylwia.
– Mówisz do siebie, kochanie? – spytała, całując ją w ramię.
Joanna stężała. No i teraz wszystko było jasne. Już nie najprawdopodobniej, ale rzeczywiście – były kochankami! Sytuacja stała się kłopotliwa.
– Jesteście piękną parą – palnąłem bez namysłu.
– Dzięki – odetchnęła z ulga Joanna.
– A może moglibyśmy zawrzeć bliższą znajomość? Żona będzie zachwycona.
– Świetnie! – ucieszyła się Sylwia.
– Robię jutro zdjęcia przy basenie.
Może zechcecie państwo być tam z nami? – spytała Joanna.
– Z przyjemnością.
Elżbieta z niedowierzaniem przyjęła opowieść o moim nocnym spotkaniu na balkonie, ale z natury ciekawa nie chciała przepuścić okazji ewentualnej przygody. Podczas śniadania byliśmy w saloniku sami, ale kelnerka wyjaśniła, że „panie jadły wcześniej i oczekują nas przy basenie”.
Basen usytuowany był ,,w dołku”, na tyłach pensjonatu. Prowadziły do niego drewniane schody. Zakręcały wśród gęstych krzewów, które skutecznie osłaniały kąpielowiczów. Pełna intymność! Bo też ów, z prawdziwego zdarzenia, duży, betonowy obiekt miał zapewniać gościom swobodę, jeśli chcieli być tam nago.
My byliśmy ubrani. Podobnie Joanna, przygotowująca sprzęt fotograficzny… Sylwia natomiast- golusieńka.
Była ładniejsza niż mi się wcześniej wydawało. Szczupła, o jasnej karnacji skóry. I cala piegowata! Długie włosy i mikroskopijny ,,krzaczek” na łonie miały kolor rudy.
Elżbieta, która nie ma obiekcji przed publicznym rozebraniem się, skorzystała z przykładu Sylwii, ale jej nagość była diametralnie inna. Bardziej kobieca, choć też filigranowa. Z czekoladową opalenizną, bez śladu bieli, miała – przynajmniej dla mnie – dużo więcej naturalnego piękna niż ruda minette.
Widząc Elżbietę, nasze nowe przyjaciółki oniemiały, potwierdzając moją opinię. Joanna ocknęła się pierwsza.
– Dziewczyno – powiedziała z podziwem. – Jakaż ty jesteś piękna… Do licha! I wydepilowana pizdeczka!
Dasz sobie zrobić zdjęcia?
– A ja? – zawołała zazdrośnie Sylwia.
– To może razem? – zaproponowałem chytrze.
Dwie pary damskich oczu spojrzały na mnie uważnie, a jedna przeciągle.
Pierwsze ujęcie zaaranżowała Joanna. Usadowiła Sylwię i Elżbietę na ocembrowaniu basenu, naprzeciw siebie… Kolana ugięte, ciała odchylone, podparte z tyłu na dłoniach. Ich nogi krzyżowały się, jakby chciały się spleść. Nie było wątpliwości jak należy to rozumieć. Potem już był żywioł! Sylwia zaczęła obejmować i tulić moją żonę (sic !).
Stały, biegały, klęczały, tańczyły, całowały się i lizały. Potem weszły do basenu, a Joanna rozebrała się szybko i dołączyła do nich z aparatem w ręku.
Obserwowałem to wszystko w milczeniu, siedząc na ogrodowym foteliku. Byłem urzeczony uroda przedstawienia i tylko od czasu do czasu zamieniałem kilka zdań z Joanną, która podbiegała do stołu pod parasolem, by wymienić kasetę w aparacie. Muszę przyznać, że i ona, naga, była dziełem sztuki.
W końcu Sylwia z Elżbietą wyszły z basenu, a Joanna rozłożyła dla nich na trawie frotowe prześcieradło. Dziewczyny położyły się na nim i zaczęły „nieprzyzwoite” pieszczoty. Podszedłem bliżej, żeby nie uronić niczego z fotografowanego nieprzerwanie live show. Byłem zaskoczony bezwstydną odwagą mojej żony, kiedy lizała cipkę Sylwii, ale było to miłe zaskoczenie. Tym bardziej, że Sylwia nie pozostawała jej dłużna. Obydwie „modelki” dyszały już zresztą z pożądania. Ich pizdeczki, rozdrażnione dotknięciami palców i języków, pulsowały lekko rozwarte.
Widząc mnie i moje szalone podniecenie, Joanna skinęła palcem.
– Zdejmij spodenki – mruknęła spoza aparatu.
Bezwolnie wykonałem polecenie i stałem, zdychając niemal z podniecenia. Joanna przejęła znowu rolę reżysera i zdecydowanie zaaranżowała scenę. Ułożyła Sylwię na piecach. Nad nią, w odwrotnej pozycji klęczała moja żona, nie przerywając lizania rudo zwieńczonej cipki. Sylwia wyrywała się co prawda, by odwzajemnić pieszczotę, ale Joanna miała inne plany. Uniosła biodra Elżbiety, rozsunęła jej nogi i zaprosiła mnie do tercetu.
Uklęknąłem za uniesionym tyłeczkiem żony i, nie namierzając nawet „celu”, wsunąłem się do jej norki gładko i pięknie. Elżbietka poderwała głowę, zerkając w tył. Stwierdziwszy, co się dzieje, posłała mi mokrego całusa, po czym wróciła do lizania cipki Sylwii. Było to rudej Piękności bardzo potrzebne, bo tylko sekundy dzieliły ją od runięcia w radosną otchłań..
Widziałem to wszystko, ale skupiony byłem głównie na wbiciu się w najgłębszy zakątek uroczej norki mojej żony i nic ponadto bardziej mnie nie obchodziło.
Dokonawszy „dzieła na Rudej”, Elżbietka uniosła głowę, wyjęczała swoje „ale dobrze”, a ja jakimś cudem przypomniałem sobie o Joannie. Skoro już tak precyzyjnie przygotowała nasz finałowy układ, byłaby zapewne niepocieszona, nie mogąc sfotografować mojej spermy. Nie ponaglałem więc orgazmu, tylko spokojnie wyczekałem na odpowiedni moment, żeby „wyskoczyć” z mojej żony i swobodnie trysnąć na jej pupę. I stało się!
Chwila, kiedy usiedliśmy wszyscy nago na leżakach, byłe okazją do rozpamiętania dopiero co przeżytych przyjemności. Czułem się doskonale. Odprężony bez cienia wstydu czy zażenowania. Po prostu to, co przeżyłem, było znakomite. Można rzec – byłem szczęśliwy. Patrzyłem na moją piękną żonę inaczej niż kiedykolwiek przedtem.
W końcu to za jej sprawą doświadczyłem przeżyć, o jakich wcześniej nawet bym nie marzył.
Wziąłem ją za rękę. Spletliśmy palce. Elżbieta odwróciła do mnie głowę i spojrzała ,,błękitnie”. Uśmiechnęła się, pochyliła do mnie i musnęła ustami moje wargi.
– Mój ty kochany, stary durniu -powiedziała miłośnie.
– A ja? – usłyszałem roześmiany głos Sylwii.
Elżbieta przechyliła się w drugą stronę i pocałowała Rudą w usta. Trudno wyrokować, co zdarzyłoby się jeszcze nad basenem, ale nagle lunęło jak z cebra. Ledwie zdążyliśmy zabrać porozrzucane rzeczy i dobiec do pensjonatu. W sam czas, bo zbliżała się właśnie pora obiadu i trzeba było się stosownie ubrać. Po zupie kalafiorowej z towarzyszeniem smakowitych, zawijanych zrazów zabraliśmy ze stołu maliny i całą czwórką poszliśmy na górę. Przed drzwiami zaproponowałem kawę u nas, co zostało przyjęte z zadowoleniem. Zszedłem więc na dół ponownie.
Chwilę trwało, zanim dostałem tacę z dzbankiem wrzątku i kubkami… Wróciłem na górę i kiedy pchnąłem drzwi do pokoju, zobaczyłem scenę, która mogłaby być spełnieniem fantazji erotycznych każdego mężczyzny. Na łóżku leżała moja żona w towarzystwie Sylwii i Joanny. Nie muszę dodawać, że wszystkie były nagie… Nie wypuściłem tacy, co mogę zawdzięczać tylko dużej odporności psychicznej.
– Zrobisz kawę, kotku? – spytała Elżbieta.
– Oczywiście! – odparłem, stawiając tacę na stole.
Sylwia leżała oparta plecami o poduszki, mając plecy Joanny przytulone do piersi i jej głowę na ramieniu. Elżbieta siedziała naprzeciw nich ze skrzyżowanymi po turecku nogami.
– Napracowałaś się dzisiaj, Joasiu – powiedziała moja żona.
– Moje małe biedactwo… – mruczała Sylwia, szczypiąc jej sutki. – Wypieszczę cię dzisiaj tak jak lubisz.
– A jak lubisz? – spytałem bezczelnie.
– Powiem ci… – zawołała Joanna, – ale dawaj tę kawę, rozbierz się i siądź obok Elżbiety. Jesteście świetną parą. Lubię na was patrzeć.
O! Tego nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Szybko przygotowałem kawę, a kilka chwil później siedziałem już obok żony, bezskutecznie próbując ukryć naprężonego członka.
– Wbrew temu, co ci się wydaje – zaczęła Joanna – nie jestem lesbijką, chociaż czasami sypiam z Sylwią. Po prostu lubię seks i zależnie od okoliczności korzystam z niego jak chcę. Gdybym zakochała się w mężczyźnie – sypiałabym tylko z nim. Paradoksalnie jestem monogamiczna, chociaż hedonistką też jestem. Gdybym zakochała się w Sylwii, byłabym tylko z nią.
– A nie jesteś? – spytałem zaskoczony, widząc jak piegowate palce wślizgują się między jej uda.
– I tak, i nie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Chyba rozumiałem i byłem pełen podziwu dla Joanny, że potrafiła sformułować to, co zazwyczaj tylko bywa obecne w rozwichrzonych myślach większości aktywnych erotycznie ludzi…
Palce Sylwii było coraz ruchliwsze. Uda Joanny rozchylały się coraz bardziej, a ja czułem ogromny apetyt na wspólną chwilę z Elżbietą. Tutaj! Teraz!
Pocałowałem ją… Żona odwzajemniła pocałunek, a wiadomo przecież, że kiedy ją całuję, mogę z nią zrobić wszystko… Ona ze mną także.