Balsamica

Wycierała włosy pachnące jaśminowym szamponem. Z pokoju obok dobiegało rytmiczne chrapanie Kuby, którego udało jej się doholować do łóżka mimo tego, że ona była małą kobietką, a on miał metr dziewięćdziesiąt i prawie sto kilo wagi. Cóż obowiązki żony wypełnia się od nocy poślubnej, prawda? Na weselu poznała chyba z pięćdziesiąt osób z najbliższego kręgu jego znajomych. Spośród jej przyjaciół zjawiły się tylko Ola i Bianka, Amsterdam wykręcił się sądem, Jeanne miała sesję, a Grigorij był nie do namierzenia. Piękny ślub w majowy poranek, cały dzień jak z bajki. Lazurowe niebo, soczysta zieleń i piękna tęcza kiedy wychodzili z kościoła… A teraz jej mąż leżał pijany jak bela, goście legli pokotem pod stołem, a ją bolały nogi od niewygodnych butów. Zaparowana łazienka domagała się tlenu, zarzuciła więc na siebie płaszcz kąpielowy i wyszła pozostawiając otwarte drzwi. Na krześle obok nich leżała piękna biała suknia. Cała w wymiocinach. Westchnęła i poszła zrobić sobie gorącej herbaty. Skuliła się w fotelu uzbrojona w szklankę i dobrą powieść.

Stukanie do drzwi oderwało ją od książki. Odruchowo spojrzała na zegarek. Minęła już druga w nocy. Zabezpieczyła drzwi łańcuchem i dopiero wtedy otworzyła.
– Ty?! – krzyknęła zaskoczona.
– Julia?! Co ty tu robisz? – zakpił.

Zamknęła szybko drzwi. Zdjęła zabezpieczenie i otworzyła ponownie. Od razu dostrzegła, że coś jest nie tak. Miał ranę na lewym policzku, która krwawiła obficie, a rękaw skórzanej kurtki był w strzępach.
– Miałeś wypadek? – zapytała zaniepokojona.
– Zmierzałem tu na twój ślub. Ale te podstępne sukinsyny zestrzeliły nasz samolot nad Bośnią. Tylko ja ocalałem! Ale jako wierny przyjaciel czołgam się tu, by złożyć ci serdeczne życzenia na nowej drodze życia. – zrobił jedną ze swoich teatralnych min.

Odsunęła się, żeby wpuścić go do środka, zrobił krok do przodu i zachwiał się.
– Szkoda. Tyle niewinnych ofiar – złapała go i pomogła mu dojść do kanapy. – A tak na serio, potrąciła cię polewaczka?
– To był wściekły TIR. – jego głos obniżył się od wysiłku.
– Mam tylko nadzieję, że dotkliwie cię pogryzł. – rzuciła przez ramię, idąc do łazienki po środki opatrunkowe.
– Masz coś do picia? – zapytał słabo, gdy wróciła.
– Mleko może być? – namoczyła w wodzie utlenionej jeden ze świeżo otwartych gazików i delikatnie zaczęła czyścić ranę na policzku.
– Dałaś gościom całą wódkę? Nic nie zostało na poprawiny? – zerknął na skrzynkę z pustymi butelkami stojącą pod oknem.
– Przeczuwałam, że wpadniesz. – przytrzymała jego głowę i przyjrzała się bliżej. Rana nie wyglądała groźnie, a krwawienie ustało. Pod palcami poczuła szorstki zarost. Przeciągnęła nimi po zarysie szczęki. Napotkała jego uważny wzrok i poczuła, że się mimowolnie rumieni.
– Wyszłaś za mąż… – szepnął – Więc gdzie jest pan i władca? – ciche słowa otrzeźwiły ją. Julia westchnęła. W odpowiedzi z sypialni dobiegło ich potężne chrapnięcie. Widok zaskoczenia na jego twarzy był bezcenny.
– Dasz radę zdjąć kurtkę? Muszę obejrzeć twoją rękę, – powiedziała szybko, jakby chciała zatrzeć wrażenie chwili. Grigorij nie dał się tak szybko zbyć.
– Śpi, bo… schlał się, czy?…

Jej błagalny wzrok odwiódł go od drążenia sprawy. Nieporadnie zdejmował z siebie kurtkę. Mógł ruszać lewym ramieniem, co było dobrym znakiem. Rękaw koszuli był poplamiony krwią.
– Musisz się rozebrać. – odsunęła się lekko skrępowana. – Ujmijmy to tak: Pan Młody doznał nagłego ataku torsji i ucierpiała Panna Młoda.
– Obrzygał cię?! – zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Powiedzmy, że za dużo wypił…
– I kto ci pomagał dociągnąć tu z wesela te dwa metry na sto kilo? – patrzył rozbawiony prosto w jej oczy. – …Nikt ci nie pomagał. – dodał poważnie.
– Koszula, Greg. – nalegała.
Pokręcił głową i dał jej spokój.

Nie radził sobie z guzikami i musiała mu pomóc. Kiedy je rozpinała i zsuwała mu ubranie, unikała jego wzroku. Wystarczało jej, że z trudnością powstrzymywała dłonie przed drżeniem. Starała się skupiać na szczegółach. Miał pięknie umięśnione ramiona. Nie o takie szczegóły jej chodziło. Skupiła się na lewym. Skóra była obtarta, ale krwawienie już się zatrzymało. Obtarcie było duże, ale mało groźne. Ot, bolesna pamiątka na kilka dni, góra tydzień. Jego skóra była gorąca, a mięśnie pod nią twarde. Przemywała obtarcie, błagając w duchu, by zapach odkażacza zagłuszył wreszcie zapach jego skóry. Zaczynało jej się kręcić w głowie. Zawsze lubiła ten zapach: piżmo, sandałowiec, mech i kilka różnych korzeni.

– Jeżeli posiedzisz tak chwilę, nie trzeba będzie bandażować. – szepnęła ze ściśniętym gardłem.
Przytrzymał jej dłoń zdrową ręką.
– Dziękuję. – mruknął.

Odruchowo spojrzała mu w oczy i natychmiast zrozumiała swój błąd. Płonęły i przyciągały ją, jak magnes. Nikt nie powinien mieć takich oczu. To powinno być karalne. Nikt nie powinien mieć takich głodnych ust. Nikt, kto ma takie oczy i usta, nie powinien w środku nocy siedzieć półnagi na jej kanapie.

Chciała tylko poczuć jego smak. Sprawdzić, czy jego usta są tak miękkie i obezwładniające, jak w jej snach. Bo może wyobraźnia ją okłamywała? Może wcale nie były tak idealne? Śnił jej się często. Sen zawsze zaczynał się gdy wchodziła do jego mieszkania. Potem powoli osaczał ją i lądowali w łóżku. I zawsze budząc się żałowała, że to tylko sen. Nikt jej tak nie dotykał, nie pachniał, nie czekał na nią… W tych snach tańczyła w jego ramionach, unosiła się w chmurach i robiła rzeczy, na które nigdy nie zdecydowałaby się na jawie. Przestrzeń zakrzywiła się, dystans dzielący ich nagle zniknął. chociaż żadne z nich nie było się w stanie poruszyć. A już na pewno nie ona. Zastanawiała się, czy naprawdę jest taki idealny. Czy czekają na nią doskonałe dłonie usta i upojny zapach sandałowca i piżma. Usta były obok. Czekały na nią… Jakby chciały pokazać, czym naprawdę jest pocałunek. Wplotła palce w czarne włosy, miękko wijące się na karku. Westchnęła, gdy jego dłonie wślizgnęły się pod szlafrok. Chciała, żeby nie przestawał jej całować. Chciała czuć jego dłonie. Chciała poczuć go mocniej. Chciała spełnić sny, w których czekał na nią spragniony. Chciała. Pomyślała jeszcze, że to musi być kolejny sen. A sen nie jest zdradą, ani grzechem…

Jego dłonie odnalazły jej piersi i mimowolnie oderwała się od jego ust, wyginając się w łuk, pod jego dotykiem. Zaczął całować jej szyję, a ona przekręciła głowę, żeby trafił na punkt, który doprowadzał ją do szaleństwa. Zrozumiał i lekko zacisnął na nim zęby. Jęknęła. Wciągnął ją na kanapę i obnażył jej dekolt. W pokoju obok, jej świeżo upieczony mąż zachrapał głośniej. Objął dłońmi jej piersi i muskał ustami na zmianę to jeden, to drugi nabrzmiały pożądaniem sutek. Przyciągnęła jego głowę bliżej i przesunęła dłonie. Chciała poczuć znowu jego umięśnione ramiona. Syknął, gdy przeciągnęła po lewym, więc oderwała dłoń i uwolnioną ruszyła na poszukiwanie. Po klatce piersiowej, w dół do linii włosów zaczynającej się poniżej pępka, do chłodnej klamry paska. Potrzebowała obu rąk, żeby go rozpiąć. Wyprostował się, gdy poczuł jej manewry. Jęknęła w proteście, uspokoił ją i rozpiął pasek i guzik dżinsów, co skwapliwie spróbowała natychmiast wykorzystać. Rozwiązał tasiemkę jej jedynego okrycia. Powoli, milimetr po milimetrze zsuwał z niej materiał, doprowadzając ją do szału. Każdy fragment skóry, którego dotknął, płonął. Szlafrok nareszcie odfrunął na bok, a on sięgnął do jej włosów i rozpuścił je, wplatając w nie palce i rozrzucając niedbale.

Pochylił się nad nią by rozpocząć zwiedzanie. Miał bardzo ciekawskie palce i nie mniej ciekawskie usta. Z niewiadomych powodów najbardziej zaciekawiały go miejsca, które wprawiały jej ciało w drżenie i wyrywały z niej mimowolne jęki. W takich miejscach zatrzymywał się dłużej, jakby uczył się ich na pamięć. Kiedy jego dłonie i usta posuwały się powoli w dół, lubieżnie drapiąc jej skórę brodą, szukała jakiegoś punktu zaczepienia, którego mogłaby się chwycić, gdy kanapa zapadała się pod nią, a przestrzeń wokół wirowała.

Ktoś głośno jęknął. Jej głosem. Nie przypominała sobie, żeby to zrobiła. Nie mogła się skupić, bo jego dłonie wsunęły się pod jej pośladki i pochłonęło ją odczuwanie, jak palcami i ustami delikatnie rozpala jej kobiecość. Po chwili ruszył dalej błądząc dotykiem po jej udach, łydkach i obolałych stopach, które przez chwilę masował. Jęknęła nagląco, by przyśpieszyć jego pieszczoty. Spojrzał na nią z diabelskim uśmiechem i skupił się, na drodze powrotnej, którą pokonywał, drażniąco powoli. Przecież już znał tą drogę? Dlaczego tyle czasu zajmowało mu sprawdzanie ile pocałunków może zmieścić się na jej udach? Może zapomniał, dokąd zmierza?

Rozsunął jej nogi i przycisnął usta do wilgotnego centrum. Odnalazł nabrzmiałe wargi i zaczął je drażnić językiem. Poruszyła się niecierpliwie, ale uspokoił ją naciskiem dłoni. Objął dłońmi jej biodra i zataczał kółeczka wokół łechtaczki, by nareszcie dotknąć jej, raz, drugi, dziesiąty. Wczuwając się w jej drżenie szukał właściwego rytmu i idealnego miejsca. Palcami dłoni wsunął się w jej wilgotne wnętrze i przyśpieszył ruchy języka. Pociemniało jej w oczach i zapomniała, czym jest oddech. Westchnęła, gdy wszystko rozbłysło oślepiającym blaskiem. Westchnienie przeszło w jęk, gdy poczuła, jak jego ciało przesuwa się do góry, a miejsce języka i palców zajmuje coś twardego, gorącego i bardzo, bardzo natarczywego.

Nie pamiętała, żeby zdejmował spodnie i bieliznę, ale odnosiła wrażenie, że przez moment miała małą przerwę w życiorysie. Myśl pierzchła, jak spłoszony motyl i przyciągnęła go do siebie, objęła ramionami, owinęła udami, pragnąć, by w nią wszedł, wypełnił i ukoił. I zrobił to. Jednym, długim, mocnym pchnięciem, po którym zatrzymał się na moment. Jakby stracił całą siłę, jakby zamierzał w niej zostać na zawsze. Pocałował ją, a jego język powtórzył pchnięcie. Poruszyła biodrami, niezdolna do zachowania spokoju. Jęknął i zamruczał w proteście.
– Zaczekaj. – błagał ją. – Za mocno cię pragnę. Nie chcę… – wysunął się z niej lekko, żeby pchnąć ponownie. – za szybko skończyć. – Znów się zatrzymał.- Chcę… cię… czuć… jak… najdłużej… – szeptał w rytm pchnięć drażniąc jej ucho szorstką brodą.

Chciała, bardzo chciała spełnić jego prośbę, ale jej ciało funkcjonowało już niezależnie od jej woli. Biodra dostosowały się do jego ruchów, amortyzowały je, pogłębiając pchnięcia, wychodząc im naprzeciw. Trzymała się go mocno, bo czuła, że powoli się rozpada i zatraca w tej wspinaczce na szczyt. Każde jego pchnięcie drażniło jej nadal nabrzmiałą kobiecość. Wszystko wirowało coraz szybciej i szybciej, aż znowu zalała ją fala gorącego białego światła i eksplodowała na miliardy kawałeczków. Trzepotała w jego ramionach, gdy doganiał ją, bo nie mógł powstrzymać się, czując, jak jej mięśnie zaciskają się wokół niego w tym rozkosznym rytmie. Eksplodował z ciemnym jękiem, którego rezonans przetoczył się przez nią pogłębiając i wydłużając jej własną rozkosz. Trzymała go mocno. Nie zamierzała go puścić. Nigdy.

Napięcie opadało i poczuła, jak rozplata jej uda i zsuwa się z niej. Usiadł na podłodze i sięgnął po dżinsy. Obserwowała jego postać, gdy szybko ubierał się by zakryć protezę i utrzymujący ją kołnierz. Kiedy zwiesił głowę i usiadł zmęczony, podniosła się i przytuliła do jego pleców. Objęła go ramionami i głaskała powoli, uspokajająco, całując jednocześnie barki. Nie odepchnął jej, odchylił tylko głowę do tyłu i oparł się o nią, chłonąc jej ciepło, zapach jaśminu z jej długich włosów i spokój, który ogarnął obydwoje. Musiał być wyczerpany, a skutki wypadku znowu zaczynały dawać znać o sobie. Wstała i wyciągnęła do niego rękę. Ciężko dołączył do niej i przytulił kiedy znów usiedli na kanapie.
– Przepraszam, że nie było mnie na ślubie. – spojrzał na nią z jakimś nieodgadnionym żalem.

Nie potrafiła niczego powiedzieć. Wolała wsłuchiwać się w spokojne bicie jego serca.
– Ostatnio ciągle wycieka gdzieś Marburg, czy inna ebola… – tłumaczył. Uciszyła go pocałunkiem.
– Ta ma być moja noc poślubna. – szepnęła kiedy płuca zmusiły ich do zaczerpnięcia tchu. – Więc mógłbyś przestać gadać o swoich wirusach.
– No właśnie. – mruknął wstając z kanapy. Chwyciła go za rękę. – Mam prezent. – wyjaśnił uspokajająco i sięgnął po kurtkę. Z kieszeni wyciągnął mamą paczkę owiniętą w zielony papier, usiadł na kanapie i znowu ją objął. W środku był zegarek na łańcuszku z białego i czarnego złota, czarna tarcza ozdobiona gwiazdą z diamentów. Otaczały ją kolory kart do gry, leżące naprzemianlegle, każda figura powtarzała się dwa razy.
– Na wypadek, gdyby mąż zabronił ci wpadać do przyjaciół, możesz nosić ich wspomnienie na sercu. – Grigorij uśmiechnął się figlarnie. W sypialni Kuba znów wydawał koncertowe dźwięki. Julia zapięła łańcuszek z ozdobą na swojej szyi i pogłaskała go po torsie.
– Jestem starszym panem, nie dam rady tego powtórzyć. – przykrył jej plecy szlafroczkiem.
– Nie musisz. – szepnęła obejmując go mocno. – Zostaniesz?
– Taa… A on mnie zabije jak wytrzeźwieje? Zniknę jak zaśniesz. Jak zawsze.
– Zawsze? – zapytała niepewnie.
– Przecież to tylko sen, Julio. – odpowiedział jej swoim ciemnym, głębokim głosem.
– Więc zegarka nie dostanę? – zapytała całując jego obojczyk.
– Dostaniesz. Tylko trochę później. – wyszeptał jej prosto do ucha. – Mogę nie chcieć? – odepchnął ją delikatnie i spojrzał w oczy z przekorą.
– Oczywiście, że możesz. Ale to mój sen. – uśmiechnęła się niegrzecznie.
– Gdyby był mój… – mruknął taksując jej niewielkie piersi. – Nie miałbym też nic przeciw pończochom.

Rozpięła mu spodnie i schyliła głowę.
– Ani się waż…
– Nie zdejmę ich – spojrzała na niego uspokajająco. – … tylko zsunę.
Po chwili Grigorij zacisnął zęby i położył jej rękę na głowie. W pokoju obok Kuba przekręcił się na drugi bok.
– Julia, Julia… – ktoś potrząsał lekko jej ramieniem. Usiadła i przetarła dłońmi twarz, odgarniając potargane włosy. Niechętnie otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą Kubę. Jej ciało natychmiast zareagowało spięciem.

– Dobrze spałaś? Ala kazała mi cię obudzić, bo razem z twoją mamą robią śniadanie. – był w wyjątkowo dobrym humorze. Rozejrzała się i stwierdziła, że bez najmniejszych wątpliwości jest w swoim łóżku (nie na kanapie), za oknem sypie śnieg (więc to nie maj), a Kuba nie ma na twarzy śladów kaca (czyli nie był pijany).
– Gdzie jestem? Co ze ślubem? – zaczęła panikować.

Kuba zachichotał.
– Miałaś jakiś zły sen? Wyglądasz na przerażoną. I kiedy się zadrapałaś? Halo, tu ziemia! Są święta, jesteśmy u twoich rodziców, a daty ślubu jeszcze nie ustaliliśmy, bo oświadczyłem ci się dopiero wczoraj. I jest Boże Narodzenie! Wszystkiego najlepszego przyszła żono! – pocałował ją uradowany w policzek i wyszedł podśpiewując jakąś kolędę.

Kamień spadł jej z serca i opadła z powrotem na poduszki. Więc to znowu był sen… Nagle rumieniec wypełzł jej twarz. Poduszka pachniała piżmem, sandałowcem, mchem i korzeniami. Kwiat kobiecości pulsował obolały. Dotknęła dłonią policzka. Zarumieniła się mocniej kiedy przypomniała sobie jak doszło do tego w jej śnie.

W śnie do cholery!
Obudziły ją złe przeczucia. Bez wahania wsiadła do taksówki i przyjechała. Przestraszony kot zamiauczał pod drzwiami, kiedy tylko usłyszał klucz przekręcany w zamku. Grigorija znalazła na podłodze w łazience. Leżał, zwinięty w nieprawdopodobny kłębek i skomlał z bólu. Po chwili skamieniałej paniki, kiedy stała w drzwiach i patrzyła szeroko otwartymi oczyma, zrzuciła płaszcz i uklękła przy nim. Nieporadnie głaskała szorstką twarz, zajrzała do niewidzących oczu, zarejestrowała rozbitą skórę na czole, którym uderzał w podłogę, nie dostrzegając jej obecności. Objęła go, zaczęła głaskać czarne, spocone włosy, szeptała uspokajająco.
– Greg… Greg… już dobrze… jestem…

To było jak westchnienie ulgi we wrzeszczącym ciele. Ktoś go obejmował, czyjeś palce wplatały się w jego włosy, ktoś oddawał mu swoje ciepło, ktoś szeptał do niego takim cudownym, miękkim głosem, ktoś podtrzymał linę na której wisiał. Chciał się odwrócić, ale zmęczone bólem ciało nie miało siły zareagować

Czarna otchłań zdawała się zmieniać kolor. Otworzył zmęczone oczy, przez chwilę tańczyły przed nim mgła i chmury. Po dłuższej chwili dostrzegł biel mankietów czyjejś koszuli. Kurczowo złapał się tej nici, tych słów, tego ciepła, tego głosu. Wyciągnął ręce i z całą mocą wtulił się w tą biel , w to ciało nią okryte, które stało się nagle oddechem ulgi.

Pomogła mu sie podnieść. Zachwiał się i oparł o nią całym ciężarem, podtrzymała go uparcie i pozwoliła na przebycie tych kilku metrów dzielących ich od sypialni. Posadziła go na łóżku. Patrzył na nią spod przymkniętych powiek. Była świadkiem jak rozłożył się na łopatki. W pierwszym odruchu chciał ją wypędzić. Nikomu nie pozwalał na ten widok. Ale nie miał siły, żeby zostać z tym samemu. Wszystko co bliskie i dobre – stracił już dawno. Tracił wiele razy. Stracił nogę, dwa razy umierał na raka, odebrano mu prawo do wykonywania zawodu, musiał spłacać niebotyczne długi, był sądzony za morderstwo… Był silny dzięki wewnętrznej szkole życiowego przetrwania. Jedynie w oczach pozostała trudna do odgadnięcia rysa. I ciernista dusz schowana za kilometrami zasieków i murów obronnych. Miał już serdecznie dość starego przyjaciela Hortona. On jak kula ognia potrafił niszczyć te zasieki.

Julia patrzyła mu w oczy, te, które zawsze płonęły cynizmem, ironią i odsłaniały pustkę kiedy nie radził sobie z bólem. Ale dzisiaj zobaczyła co jest za pustką. W środku skomlał kosmaty zwierzak zbolałej duszy, bez prawej łapy, z paskudną blizną na brzuchu i oparzeniem na łokciu. Leżał na ciemnych, zielonych kafelkach i wył z bólu. Bezbronny i przerażony. Położyła go do łóżka, rozebrała, zdjęła protezę i opatuliła kołdrą. Dochodził do siebie szybciej niż przypuszczała. Pozwolił na to, by po prostu była gdzieś w bliżej nieokreślonym „obok”. Siedziała na fotelu przy biurku i obserwował go. Dopiero kiedy zasnął, zabrała Moskwę i udała się do pokoju obok, żeby spędzić noc na kanapie.

Miała piękny sen.. Taki… rozkoszny… Ona i on…. Leżeli razem, ciasno przytuleni, czuła na sobie jego gorące ręce, w nozdrzach wspaniały, męski zapach, mchu, sandałowca i piżma… Taki spokój ją ogarnął, taka błogość… Nareszcie miała go dla siebie, cały był jej, tylko jej… Poddawała się jego delikatnym pocałunkom, jego rękom na jej piersiach, błądzącym jakby od niechcenia, jego subtelnym pieszczotom … Odpowiadała mu tym samym, szukała jego ust, jego całego… Tak bardzo za tym tęskniła…. Tętno coraz bardziej przyspieszało… ręka sama wślizgnęła się pod jego t shirt, opuszkami palców tworzyła rysunki na jego piersiach, podbrzuszu, było jej tak przyjemnie… Powoli, zmysłowo, powędrowała niżej, znalazła… Och…. Tak…. Czekał na nią… Oddech co raz szybszy…. co raz śmielej, co raz odważniej, chciała… Objęła placami rozgrzaną główkę, potem całego członka… Grigorij zamruczał z zadowoleniem…
Zaczęło do niej docierać, że to chyba jednak nie sen. Naprawdę leżała przytulona do niego, naprawdę tulił ją do siebie, naprawdę jego ręce pieściły ją rozkosznie, a jej ręka… ?
Co ona robi?! To nie sen, to się dzieje naprawdę… Chciała cofnąć rękę, ale poczuła tylko jak on przykrył ją swoją dłonią, wręcz ponaglił i wymamrotał niecierpliwie przez zaciśnięte zęby:
– Nie przerywaj, nie możesz… O tak…

Jeszcze chciała się odsunąć, ale parzący oddech błądzący po jej szyi, ręce wędrujące w najbardziej intymnych miejscach… poddawała się temu bezwolnie, nie miała wpływu na własne odczucia, na własne ciało… Porywała ją fala doznań, na jakie czekała, o jakich marzyła, o jakich śniła po nocach… Rozsunął jej uda, chwycił łapczywie za biodra, przygarnął do siebie jeszcze bliżej, i jeszcze…
– Chcę być w tobie… Teraz… Proszę… – łapiąc ciężko oddech, szeptał prosto w jej usta.
Wplotła palce w jego włosy i przywarła ustami do jego szyi. Fala gorąca ją obezwładniła, nie myślała już o niczym, otworzyła się na niego… Wypełnił ją sobą gwałtownie, zachłannie… O tak, tak… Jeszcze…

– Hej, śpiąca, królewno. – obudził ją głaszcząc kciukiem łuk brwiowy. Otworzyła oczy patrząc na niego z przerażeniem. Siedział obok kanapy.
– Co jest? – zapytał ze zdziwieniem. – Zły sen?
– Nie. – szepnęła przecierając oczy. – Wyglądasz koszmarnie. – stwierdziła patrząc na jego twarz.
– A myślałem, że na mnie lecisz. – skrzywił się i podniósł. – Co chcesz na śniadanie?
– Cokolwiek. – odpowiedziała siadając.

Rano wyglądał i tak lepiej, niż w nocy. Broda wróciła do normalnej czterodniowej długości, niedźwiedzie futro robiło co chciało,w ciemnych oczach błyszczała inteligencja i płonął cynizm. Mimo 47 lat wyglądał na nie więcej niż 40. Szczupły, krępy i wysportowany. Od pierwszego spotkania podziwiała jego upór. Upór, który pozwolił mu pójść w Himalaje, z niewygodną, raniącą protezą, podnosić sie po każdym upadku i odbijać od dna. I który niemiłosiernie irytował. Ten upór pomagał w codziennym życiu, mimo bólu głowy, fantomów, starej kontuzji pleców i gruzów dawnej świetności. Krótki rękaw podkoszulka, w którym spał pozwała jej zobaczyć tatuaż na prawym przedramieniu i oparzenie na lewym łokciu. I słowo VICTORY – zwycięstwo. Bała się kiedyś tych płonących, ciemnych oczu, szyderczego grymasu na twarzy. Potargana i tłusta, czarna czupryna, niechlujna broda, budziły sprzeciw i obrzydzenie. Miał szerokie bary, jakby przez lata pracował fizycznie, chodził utykając i ubierał się jak kloszard, w długi czarny płaszcz i wytarte dżinsy. A ona była drobną i bezbronną dziewczyną z dobrego domu. Młodą i smutną wdową. Grzecznie wstała i podreptała za nim.

– Chyba mi odbiło. – mruknął otwierając lodówkę. Owszem, ciągle wyobrażał sobie, jakby to było, chciał tego, ale… Zaskoczyła go, cholera! To nie on kontrolował sytuację. Przytulić i poobmacywać to jedno… Zanim się zorientował, jej ręce były wszędzie, takie ciekawskie, taki zachłanne, takie… Matko Bogów!… Było nad czym myśleć…
– Mogę wziąć prysznic? – Julia zajrzała do kuchni. O mało nie podskoczył.
– Taaa. – rzucił jedyną odpowiedź na jaką było go stać. – Ale łapy precz od mojego żelu pod prysznic. Only for men. – zastrzegł.
– Gdybyś zapomniał, mam własny. – westchnęła i wyszła.

„Jest naturalna.”- pomyślał kiedy zniknęła za drzwiami do łazienki. „Delikatna twarz, pięknie wyrzeźbione łuki brwiowe. Wdzięk ukryty w subtelnym rysie kości policzkowych, w ustach… Piękna szyja i dłonie.”
– Chyba posuwam się za daleko. – mruknął sam do siebie. – Ba! Już się posunąłem!
„Ale nic nie może być doskonałe” – warknął w myślach przywołując jej obraz – „Na oko B. Jakby życie było zbyt piękne… Cytrynki… I, na Boga, ile ona ma niedowagi? Dziesięć kilo?… Chuda kobieta z małymi cyckami! Drobne, kruchutkie, delikatne… Po prostu kochane…”
– Jeśli z sytuacji nie ma wyjścia drzwiami, można uciec oknem. – stwierdził z przekonaniem przekładając pieczywo na talerz.
– Od czego chcesz uciec? – zapytała krzyżując ręce na piersiach i marszcząc brwi. Spojrzała nad nią niechętnie.
– Jakbym nie miał od czego uciekać. – warknął stawiając przed kotką miseczkę z jedzeniem.
– Dekapitacja nie jest najlepszym pomysłem. – usiadła na barowym stołku obserwując go czujnie. Jej ciało pachniało intensywnie brzoskwiniowym żelem pod prysznic. Patrzył na nią głaszcząc swojego kota. Wyglądała na starszą niż była w rzeczywistości. Zastanawiał się kiedyś, czy to ogólna powaga jej charakteru, czy sprawa przeżyć lub ubioru. Ubierała się praktycznie i funkcjonalnie, ale jednak… kobieco? Leciutki, niemal niedostrzegalny makijaż podkreślał tylko naturalne piękno jej twarzy. Nie musiała niczego tuszować. I jej oczy. Ciepłe oczy przyjaciółki. Oczy kobiety, nie dziewczyny. W jej brązowych włosach światła odbijało się kasztanowymi refleksami…
– Dobrze spałaś? – zapytał zaczepnie.
– Twoja kanapa jest bardzo wygodna. – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem. Postawił przed nią filiżankę z kawą i usiadł obok.
– Jak tak wracasz rano do domu… – zaczął. – To co mówisz rodzinie? Że gdzie się szlajałaś całą noc?
– Zwalam to na wolontariat. – posmarowała bułkę dżemem. – Przykładowo na lumbago pani Turawiczowej.
– Pani Turawiczowa nie ma lumbago. – mruknął wsypując cukier do swojej kawy.
– Jeśli się upierasz mogę powiedzieć, że chodzę do kochanka. – prychnęła.
– O, to coś nowego! Znam go? – zadrwił.

I ten osobnik śnił się jej po nocach, w charakterze owego kochanka, od trzech lat?! Spojrzała na niego krytycznie. Zarost, niechlujne włosy, duży, garbaty nos, dołeczki w policzkach i szyderczy uśmiech. Uśmiechał się kpiąco, bezczelnie i lubieżnie, czasem jakby chciał ugryźć. Czasem ten uśmiech był ciepły i nieśmiały. I wtedy podobał jej się najbardziej. Nie lubiła mężczyzn z zarostem. Poza jednym. Broda Grigorija , była kilkudniowym czarnym porostem. Z taką brodą ludzie wyobrażali sobie bandytów lub bezdomnych. Utrzymywał ją w stałej długości jakimś niezwykłym sposobem. Mimo całej sympatii długo wątpiła, czy mógłby używać przedmiotów tak… innych, jak golarka z ustawianą głębokością golenia. Co by się wtedy stało z jego imagem? Dwadzieścia lat różnicy i był jej najlepszym przyjacielem. Różnicę wieku zacierał fakt, że nie siwiał, na co zawsze pomstował, i wyglądał na niecałą czterdziestkę. Ale to też tylko z powodu brody. Greg nosił brodę, bo nienawidził się golić. Uśmiechnęła się w myślach patrząc na muskularny tors, brzuch i ramiona okryte cienkim, czarnym materiałem – jej rówieśnicy, z mężem na czele, nie prezentowali się w ten sposób. Na pewno nie był piękny, ale za to charakterystyczny i całkiem przystojny.

– Wyrosło mi trzecie ucho, że się tak przyglądasz?! – warknął. Dziwne, dlaczego właściwie się złościł? Przecież głowa już go nie bolała. Lodówka była pełna, Julia siedziała blisko… I pachniała oszałamiająco… Co zrobić… Lubił brzoskwinie.
– Wiesz, dlaczego kobiecość jest przyrównywana do brzoskwini? – wtulił twarz w jej włosy. – Bo lizanie mięsistej skórki jest niczym doprowadzanie kobiety na szczyt za pomocą ust. Pomyśl o tym – mówił powoli, tym ciemnym męskim głosem, prawie jakby chciał wprowadzić ją w trans. – Tak delikatny smak na języku. – poczuła jak liznął jej ucho. – Doskonała, miękka skórka… – wargi zjechały niżej pieszcząc delikatną skórę karku. – Ten boski sok na twoich ustach… spływający po brodzie… – przesunął szorstkim policzkiem bo jej szyj, aż przeszły ją dreszcze. – A gdy już zjesz brzoskwinię, wciąż dotykasz ust palcami i zlizujesz smak, który zapamiętały wargi… – obsypał pocałunkami jej barki. Nagle chwycił ją w tali i przywarł ustami do jej ust. Bez zbędnych ceregieli podniósł ją i posadził na szafkach, nie pozwalając się wyrwać. Podniósł jej ręce i ściągnął bluzkę. Jego gorące dłonie szybko odnalazły małe, jędrne piersi.

Julia była oszołomiona. Nie wiedziała co się dzieje. Czuła tylko jego usta, jego dłonie błądzące po jej ciele. Była w tym jakaś dzikość i gwałtowność tłumiona zbyt długo. Oderwał się od jej warg, chciała, żeby znowu ją całował, ale on miał na ten temat inne zdanie. Podwinął jej spódnicę, ściągnął majtki i poczuła jego usta na swoich udach. Były coraz wyżej, aż w końcu zatopiły się w jej miękkości. Jej ciało przeszedł gwałtowny dreszcz…Język okrążał twardy guziczek łechtaczki, przechodziły ją dreszcze, mięśnie kurczyły się pół boleśnie – pół przyjemnie, po kręgosłupie biegł prąd… Mocno trzymał jej biodra, spijał soki, badał reakcje i wsłuchiwał się w ciało. Palce odnalazły ciasne gniazdko i zaczęły pobudzać mięśnie pochwy. Z jej ust wydobył się kolejny, głośniejszy już jęk. Pieszczota była długa i wyrafinowana. Grigorij czuł jak jej uda zaciskają się coraz bardziej na jego głowie. W końcu jej ciało przeszyła fala rozkoszy, biodra poszybowały w górę, a z gardła wydobył się przeciągły jęk. Płuca jeszcze przez chwilę łapały z trudem oddech.
Patrzył na nią triumfalnie. Oczy miała nadal zamknięte. Jej policzki i dekolt płonęły czerwoną barwą. Włosy przykleiły się jej do twarzy, a oddech był znacznie przyspieszony. Od dawna marzył o takim widoku…
– Od tego właśnie chciałem uciec… ale już nie chcę. – powiedział.
Julia powoli dochodziła do siebie. Oczy nadal miała zamknięte. Bała się je otworzyć. Bała się spojrzeć mu w oczy. W jej głowie rozpętała się prawdziwa burza sprzecznych uczuć. Złość i zaskoczenie mieszały się z błogim uczuciem spełnienia. Nie miała pojęcia jak ma się zachować. „To tylko sen.” – powtarzała w myślach jak mantrę. „Tylko sen.”
Powoli wstała, poprawiając spódnicę. Unikała jego spojrzenia. Wolała liczyć kafelki na podłodze. Jej wzrok zatrzymał się na czerwonych koronkowych majteczkach, leżących tuż koło nogi od łóżka. Jej twarz oblała się rumieńcem. Nie uszło to uwadze Grigorija. Stał obok i uśmiechał się zadowolony z siebie.
– Czerwienisz się jak pensjonarka – nie mógł powstrzymać się od komentarza.
– Greg, masz zakaz zbliżania się do mnie na 5 metrów – w końcu udało jej się wykrztusić.
– A jeśli się nie zastosuje? –zapytał uśmiechając się szerzej.
Szybko wciągnęła na siebie osłonę z bluzki.
– Czym mam rozumieć, że nie podobało ci się ani trochę? – drwił z niej – Wiesz…może trzeba popracować nad techniką, poznać wzajemne upodobania…nie wszystko tak od razu…możemy spróbować na przykład… – jego uśmiech stawał się coraz bardziej lubieżny.
– Grigorij! Nie waż się do mnie zbliżać, nie waż się do mnie mówić! Nawet na mnie patrzeć się nie waż!
– Julio, przewrotna kobieto! Dlaczego mam wrażenie, że u ciebie wszystko jest na opak?
Patrzyła na niego groźnie. Najgorsze było to, że ten sukinsyn miał rację! Kiedy mówiła, żeby się nie zbliżał, marzyła, żeby zrobił to jeszcze raz… i jeszcze…i nieskończenie wiele razy…
– Rano ci się podobało… – uśmiechnął się łobuzersko. Odwróciła się do niego błyskawicznie.
– Jakie rano? – zaschło jej w ustach.
– Na kanapie. – wyjaśnił podchodząc bliżej. – Byłaś taka milutka, że niemal, nie czuję się wykorzystany.
– To ty mnie dotykałeś. – stwierdziła czując rosnące przerażenie.
– Tak, potem… Po tym jak przytuliłaś się do mnie, zaczęłaś głaskać, prawie rozebrałaś… No, może trochę ci pomogłem.
– Grigorij, ja spałam!
– Kiedy rozpinałaś moje spodnie też spałaś? – zaśmiał się.
– Przecież chciałam zabrać ręce… – szepnęła.
– Żebym cię błagał?! – naskoczył na nią agresywnie.
W oczach kobiety zaszkliły się łzy. Cała jego wściekłość uciekła gdzie pieprz rośnie.
– Julio, dobrze, spokojnie… – niepewnie gładził jej ramiona. – Nie płacz, proszę. takie rzeczy się zdarzają.
– Jak rzeczy się zdarzają?! – wybuchnęła. – Często ci pomagam, a ty w ramach podziękowań przelatujesz mnie na kanapie?!
– Gwoli ścisłości. Ty mnie przeleciałaś. Ściślejszej ścisłości. Drugi raz. – spojrzała na nią z wyrzutem.
– Ja… – zaczęła.
– Jesienią, dwa lata temu.
– Jesteś stuknięty. – stwierdziła twardo.
– Ale to się nie rozprzestrzenia wirusowo. – Grigorij znów się uśmiechnął. – Widzisz, moja trzeźwość, nie ma nic wspólnego z procesem zapamiętywania.

Boże. Uciekła wzrokiem. Dobrze wiedziała o czym mówił. Znalazła go wtedy pod jakimś barem, bo wracała od jednej ze starszych pań, którymi opiekowała się w ramach wolontariatu, i przywiozła do domu swoim samochodem. Był kompletnie pijany. Rozebrała więc, to siedem nieszczęść i położyła do łóżka… Ale wyglądał tak niesamowicie seksownie… Instynkt wziął górę, nie pamiętała kiedy ostatnio miała ochotę na zbliżenie… „Jak było?” – Zapytałaby każda dobra przyjaciółka. – „Koszmarnie”… Zasnął zanim skończyli, pozostawiając ją samą, niesytą i spragniona dotyku… Ale najgorszy był fakt, że to nadal był najlepszy seks w jej życiu.

Pstryknął palcami tuż przed jej oczyma, by przywrócić dziewczynę do przytomności. Spojrzała na niego gniewnie.
– Mam coś dla ciebie. – powiedział cicho i poszedł do przedpokoju. Kiedy wrócił na jego dłoni leżała mała paczkę owiniętą w zielony papier. Spojrzała na niego uważnie.
– Prezent. – wyjaśnił. Przez chwilę patrzył na jej piękną twarz. Podszedł powoli, kołysząc się lekko i stanął kilka centymetrów przed nią. Sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego i gdyby nie znała go tak dobrze, nie dostrzegłaby cienia napięcia widocznego w przelotnym spojrzeniu, jakie jej rzucił. Otworzyła. W środku był zegarek na łańcuszku, z białego i czarnego złota, czarna tarcza ozdobiona gwiazdą z diamentów. Otaczały ją kolory kart do gry, leżące naprzemianlegle, każda figura powtarzała się dwa razy. Zaschło jej w ustach.
– Nie mogłem przejść obok niego obojętnie. – wyjaśnił uśmiechając się nieśmiało. Dotknął palcami jej policzka, przesunął nimi po skroniach, łukach brwiowych, ustach. Delikatnie pocałował w czoło na linii ciemnych włosów…
– Tak na serio, to nie mam nic przeciwko molestowaniu.
– Nie mam do ciebie siły. – westchnęła poddając się. Zabrał jej z rąk zegarek i zapiął łańcuszek na szyj, gładząc przy okazji delikatną skórę. Przeszedł ją dreszcz.
– Lumbago pani Turawiczowej jest bardzo poważne?
– Powiedz, że to sen. – poprosiła.
– Nie tym razem.

Kiedy przejechał językiem po jej dolnej wardze, poznając jej smak, poczuł na swojej klatce piersiowej jej dłoń i przygotowany na odepchniecie, rzucając wszystko na jedno kartę, pogłębił pocałunek, gwałtownie i nie znosząc sprzeciwu. Kiedy poczuł jak otwiera się na niego uległa i wychodzi mu naprzeciw, ogarnęło go poczucie niewysłowionej ulgi. Musnął dłońmi jej ramiona, chwycił za łokcie, podniósł, tą drobną, chudą kobietę i w kilku krokach przebyli drogę do kanapy. Grigorij wciągnął ją na kolana. Odgarnął jej włosy i pocałował w szyję. Oddawała się bezwolnie, błądząc rękoma po jego plecach. Westchnęła kiedy zacisnął zęby na jej karku. Na chwilę oderwał się i poczuła gorący oddech na swoim uchu.
– Mówisz, że już nie chcesz od tego uciec? – wyszeptała odrywając się od niego.
– Pewne rzeczy trzeba brać takie, jakie są. – stwierdził filozoficznie i ściągnął jej bluzkę po raz drugi tego poranka. Przesunął ręce na jej plecy poznając fakturę skóry. Jego dłonie przesunęły się po kręgosłupie. Ten dotyk sprawił, ze cały świat wokół Julii zawirował. Zdusił ustami jej krzyk. Cokolwiek jej zrobił, straciła grunt pod nogami. Straciła go też dosłownie, bo właśnie podniósł ją jak piórko i zaniósł na łóżko. Zebrała się w sobie i ściągnęła mu tshirt. Westchnęła z rozkoszą kiedy wreszcie dotknęła jego ciała. Gorące, twarde, jej… Przesunęła dłonią po piersi, dotknęła ustami mostka. Sama przełożyła jego dłonie na swoje piersi. Mruknął z zadowoleniem i wtulił twarz w jej włosy. Siła odczuć, jakie dawały jego dłonie, była zbyt wielka. Czuła jak w dole brzucha rozpala się ogień, pulsujący w bolesnym oczekiwaniu, i ogarniający całe jej ciało. Delikatnie tulił i muskał ją czubkami palców. Z ust kobiety wydobywał sie kolejne ciche westchnienia. Prawą dłonią zjechał wolniutko w dół, rozpiął spódnicę i pomagając sobie drugą ręką zsunął z niej zdecydowanym ruchem. Próbował po kolei jak smakuje. Jego usta znaczyły drogę biegnącą od jej pięknej, królewskiej szyi, aż po zagłębienie miedzy piersiami. Chciał znacznie więcej. Przesunął policzkiem po brzuchu drażniąc i łaskocząc. Delikatne muśnięcia ust otoczyły pępek i wyznaczyły drogę w dół, po linii włosów. rozsunął jej nogi i pogłaskał muszelkę. Była przyjemnie wilgotna. Dotyk nagiej, gładkiej i rozpalonej skóry niósł spokój i ukojenie. Słyszała jego tętno, na udzie czuła mocny ucisk członka. Przesunęła ustami po jego obojczyku, mostku i sutkach. Ciche pomruki aprobaty dodały jej odwagi. Przytuliła policzek do poszarpanej, dużej blizny na jego brzuchu. Pod nieelastyczną powierzchnią zrostów i aksamitną skórą kryły się twarde mięśnie. Zimny powiew jej oddechu sprawił, że dostał gęsiej skórki. Przejechała dłonią po jego udzie, zanim nie zatrzymała się na kroczu, wyczuła dużą wypukłość. Rozpięła guzik dżinsów, spod grubego materiału wyjrzała purpurowa główka, spragniona swojej porcji dotyku. Złożyła na niej nieśmiały pocałunek. Miała wrażenie jakby w tym, najbardziej intymnym miejscu najmocniej czuła zapach piżma, mchu i sandałowca.

– Cześć, zwierzaku. – szepnęła ogrzewając go oddechem.
Odnalazła suwak i uwolniła go z klatki spodni, członek wyprężył się dumnie. Przesunęła czubkami palców po pomarszczonych kulach jąder. Zarumieniona podniosłą głowę i spojrzała mu w oczy. Płonęły pożądaniem, mogła zatonąć w samych ich mroku. Od tego spojrzenia znów stwardniały jej sutki. Odwróciła się zawstydzona. Drugi raz pocałowała śliwkę, objęła ją ustami i obrysowała językiem. Smukłe palce otoczyły członek i ściągnęły skórkę. Nie mogła się nadziwić jej delikatności. Opuszki czuły każdą żyłkę. Przesunęła językiem po wędzidełku, mężczyzna wyprężył się i westchnął. Żeby jej nie spłoszyć zacisnął pięści i poddał się słodkim torturom. Przeniosła ręce na jego uda, żeby zsunąć spodnie.
– Julio… – zamruczał ostrzegawczo.
– Pozwól mi. – poprosiła.
Grigorij usiadł, zobaczyła w jego oczach cień strachu i niechęci. Przysunęła się bliżej i przytuliła głowę do jego piersi, pogłaskał ją po policzku. Sięgnęła w dół jego brzucha i ścisnęła palcami członek. Jęknął cicho, sunęła dłonią w górę i w dół, a on znowu całował jej piersi i obejmował mocno w talii. Zamruczał niezadowolony kiedy zabrała rękę.
– Pomóż mi. – szepnęła gryząc go w ucho. Z wahaniem uniósł biodra, by mogła w końcu zdjąć jego dżinsy. Na prawym, znacznie szczuplejszym, chudym udzie, kołnierz utrzymywał metalowe szyny.
– Pod spodem. – powiedział cicho.
Znalazła tam paski z rzepami, które pozwolił jej odpiąć. Zawstydzony pomógł jej zdjąć protezę. Przez chwilę masowała udo podpatrzonym u niego ruchem. Z niewielkiego kikuta pod kolanem ściągnęła jeszcze żelową pończochę. Obserwował jej poczynania z niepewnością. Odłożyła protezę na podłogę. Sięgnął po kołdrę i okrył nią swoje nogi. Rozpłynął się kiedy znów dotknęła jego zwierzaka. Patrzyła na jego twarz, zamglone oczy, wsłuchiwała się w coraz szybszy oddech, pomruki i posapywania… Znów otoczyła go wargami i przesunęła językiem po wędzidełku. Pieszcząc go ustami przeniosła dłonie na jądra i zaczęła delikatnie masować je i uciskać. Grigorij był bliski wybuchu. Z ciemnym jękiem eksplodował na jej piersi. Kiedy po kilku chwilach odzyskał oddech i kontrolę nad swoim ciałem, usiadł i zlizał z niej całą śmietankę. Potem pocałował ją głęboko. Czuła gorzkawy, orzechowy smak jego spermy.

– Lubię twoje ręce. – powiedział po oderwaniu się od niej. Oparli sie o siebie czołami, otoczyły ją szerokie, męskie ramiona.
– Dzięki. – szepnął.
Julia uśmiechnęła się figlarnie i pocałowała go. Objęła go mocno i przytuliła się. Patrzył z czułością jak jej piersi unoszą się w rytmie oddechu. Palce głaskały włoski na jej łonie. Czuł jak drży pod wpływem jego pocałunków i dłoni poznających każdy centymetr jej cudownego ciała. Podświadomie szukała spełnienia. Jeśli nie będzie się z nią kochał tu i teraz chyba umrze… Jego dłoń przesuwała się po jej udzie, pieszcząc delikatnie cudownie kontrastującą z ciemną pościelą skórę. Dłoń kochanka. Zacisnęła uda w mimowolnym skurczu przyjemności i zdecydowanie wciągnęła go na siebie. Spragniona jego ust, całowała gwałtownie i zachłannie. Ogarniająca ich pasja, nabrała nowego, niespodziewanego charakteru. Pragnęła go, chciała się kochać. Nie raz. Nie dwa. Całe życie. Oderwał się, żeby złapać oddech. Miał tak płonące spojrzenie, że poczuła jak rumieni się pod jego wpływem.
– Ładne dziewczyny czują się zawsze nieszczęśliwe… Chyba, że są głupie. Nie zgłupiejesz jak cię uszczęśliwię? – uśmiechnął się kpiąco.

Jej prawa dłoń zacisnęła się na nim wlewając życie w sztywniejącego zwierzaka. Odnalazł ukryte pod kręconymi włoskami wejście. Grigorij podparł się rękoma i patrząc prosto w jej duszę wsunął się do środka. Członek wbił się w nią… wolno… delikatnie… głęboko… mocno… do bólu, który nie bolał, który wyzwalał… Wypuścił głośno powietrze z płuc pod wpływem uczucia rozkoszy jakie go przeszyło. Po kręgosłupie Julii przebiegły przyjemne dreszcze. Była gorąca, mokra i bardzo ciasna… i spragniona. Z głośnym jękiem oplotła go nogami. Poruszał się w niej rytmicznie, z pasją i pożądaniem, najpierw powoli, później nieco szybciej. Podobała się jej ta gorąca obecność rozpychająca zdecydowanie zaniedbaną norkę. Ręce kobiety błądziły w jego włosach, mrużyła oczy zatracając się w przyjemności… z ust wydobywały się pojękiwania. Jej biodra szybko dostosowały się do rytmu pchnięć, amortyzowała je i prężyła się pod nim jak zadowolona kotka. Badał jej odczucia zmieniając kąt i natężenie ruchów. Kołysali się w miłosnym uścisku… Początkowo dawkował jej przyjemność, potem sam zatopił się w płynącej z niej rozkoszy.
Nie sądziła, że będzie tak czuły i delikatny. Przesilenie narastało powoli, fala przyjemności unosiła ją coraz wyżej. Na czole i plecach czuł spływające kropelki potu. Kiedy jej ruchy stały się bardziej gwałtowne, niecierpliwe przyspieszył tempo. Wtuliła swoją głowę w jego ramiona, czując zbliżający się orgazm. Ugryzła go lekko w ramię, chcąc stłumić krzyk. Czuł jej mięśnie zaciskające się na swojej męskości. Była samym ogniem, płonęła w jego ramionach, po policzkach spłynęły łzy rozkoszy. Całował jej powieki, spił słone krople i przedłużał rozkosz nowymi pchnięciami. W końcu sam przestał myśleć i odnalazł ją na szczycie…

– To na pewno nie jest sen? – zapytała. Leżeli przytuleni w ciemnej, granatowej pościeli, w jego łóżku. Opierała plecy o jego tors, Grigorij obejmował ją w pasie i muskał brzuch koniuszkami palców.
– Nie. – mruknął i pocałował ją w ramię. – Trzeba jednak negocjować z tym lumbago.
– Grigorij…
– Mhhh?
– Jestem głodna. Jak dotąd śniadanie zjadł tylko kot…

Scroll to Top