Bieszczadzki poranek

Zabłąkany promień słońca buszował po twarzy chłopca, odpędzając resztki snu. Potrząsnął głową, ale oczywiście nic to nie pomogło. Słońce już było dość wysoko, rozpoczynał się kolejny dzień tego gorącego, dusznego lata. Poczuł, jak przebudzenie leniwie – ale nieustępliwie – ogarnia całe jego ciało. Przeciągnął się, aż zatrzeszczało mu w stawach i przewrócił na bok. Nie otworzył jeszcze oczu, ale wyczuł, że jest sam. Musiała wyjść wcześniej – w przeciwieństwie do niego, lubiła chodzić po porannej trawie, chłodnej od rosy. On wolałby raczej przytulić się go jej ciepłego ciała, przeciągnąć ręką po jej miękkich włosach, wyszeptać do ucha czułe słowa – i oczywiście wykorzystać kończące się chwile tego letniego poranka do miłosnych igraszek.

Na samą myśl o jej uległym, chętnym ciele przeszedł go dreszcz, a członek natychmiast drgnął i zaczął się unosić. Czuł jego przyjemną ociężałość; nabrzmiałą oczekiwaniem niecierpliwość. Sięgnął ku niemu ręką, aby kilkoma ruchami prostej, młodzieńczej i niewinnej nieskromności pobudzić go do pełniejszego ożywienia. Rozkoszne mrowienie przeszyło jego ciało, ale opanował się. Poranne robienie sobie dobrze jest przyjemne – ale daje tylko połowę zadowolenia. Są przecież lepsze sposoby – nawet jeśli wymagają przejścia gołymi stopami po mokrej trawie.

Szybko wysunął głowę z szałasu – i mrużąc oczy przed słońcem, rozejrzał się wkoło rozamorowanym spojrzeniem podnieconego nastolatka. Stała o kilka metrów od brzegu jeziora, ciesząc się słonecznym ciepłem. Spojrzał na nią, skąpaną w łagodnym blasku i poczuł, że przepełnia go dziwne, tkliwe uczucie. To było ich pierwsze wspólne lato. Rozmarzył się przez chwilę, ale sztywny członek przypomniał o swoich potrzebach. Poranny, letni seks na zielonej trawie – to jest to! Na romantyczne westchnienia czas przyjdzie potem.

Popatrzył na nią raz jeszcze, sycąc zmysły jej kształtami. Przez chwilę zmarszczył czoło, niezadowolony, że jakiś zabłąkany turysta – albo mieszkający w nieodległej wiosce tubylec – mógłby podejrzeć tę intymną chwilę; stać się jakimś obcym, nieprzyjaznym świadkiem ich miłości. Po chwili jednak uśmiechnął się do siebie. Wokoło nie było żywego ducha. Chłopi zwykle pracowali od świtu na polu, a na przyjezdnych było jeszcze zbyt wcześnie. Poza tym, pomyślał przelotnie, dlaczego ktoś miałby tu przyjść, w ten położony na końcu świata zakątek?

Ich zakątek. Byli tu tylko dla siebie, cały zewnętrzny świat nic ich nie obchodził – mógłby nawet nie istnieć. Chłopiec niezgrabnie wygramolił się z namiotu i podszedł do niej cichym krokiem – usłyszała go jednak. Obróciła głowę i spojrzała w jego stronę. Uśmiechnął się łobuzersko i wyprężył dumnie swe młodzieńcze skarby. Wniesiony członek zakołysał się lubieżnie.
– Obudziłem się i od razu pomyślałem o tobie – powiedział z błyskiem w oku.
Spojrzał jej w oczy i zobaczył, jak tańczą w nich wesołe iskierki, które tak lubił. Fala pożądania zalała jego ciało.

Zbliżył się do niej, objął i przytulił. Czuł jak jego wzwiedziony członek ociera się o jej ciało, sprawiając, że przeszywa go gorący dreszcz. Wiedział, że ona pragnie go tak samo mocno. To był ich zwyczaj, rytuał, od którego zaczynały się ich zabawy. Jego palce zanurzyły się w jej gęstych, mocnych włosach. Przysunął do nich twarz i głęboko wciągnął jej zapach. Upajający, podniecający. Czuł, jak jego męskość jest już boleśnie naprężona. Wiedział jednak, że ona potrzebuje jeszcze jego pieszczot. Jego ręce gładziły jej ciało, jego usta szeptały miłosne zaklęcia przesuwając się w kierunku nagiej, delikatnej dziureczki. Dotknął jej najpierw palcem, jakby w subtelnym, nieśmiałym przywitaniu. Rozchylił jej brzegi, odsłaniając wrażliwe, różowe wnętrze. Położył ręce na jej udach i przejechał językiem po cudownej szpareczce. Pod palcami czuł drżenie jej ciała. Zawsze tak samo niewinne, nieśmiałe i kuszące – jakby swoją tajemnicę poznawali po raz pierwszy.

Wpił się w jej wnętrze, buszując po nim wszędobylskim, pewnym językiem. Czuł, że pod tym dotykiem ciepła, rozkoszna ciemność błyskawicznie wypełnia się zapraszającą wilgocią. Jego członek był już tak naprężony, że czuł, jakby między nogami zwisał mu kawałek sztywnego, ciężkiego kija. Nie miał siły na dłuższe wstępy – ona zresztą też już nie chciała przedłużać tej gry. Potrzebowali tego oboje. Wspiął się na nią od tyłu, na pieska. Rozchylił jej błyszczącą od soków szparkę i wślizgnął w tę gorącą, tak dobrze mu znaną norkę. Pchnął szybko, mocno, z dziwnie podniecającą mieszaniną namiętności i niezręczności – jak każdy młody chłopak. Czuł jak jego jądra przyciskają się do jej gorącego ciała. Uwielbiał ten dotyk, fascynujący, erotyczny, obiecujący zbliżające się spełnienie. Sięgnął ręką i sztywne, duże sutki, które zawsze tak go podniecały, same wskoczyły mu w dłoń. Jęknął przeciągle i ścisnął je delikatnie, tak, jak lubiła, a potem zatopili się oboje w odwiecznym rytmie, w tajemnym tańcu rozkoszy. Mimo tak młodego wieku, nie zadowolili się krótkim, drapieżnym aktem przynoszącym proste rozładowanie. Kochali się w dojrzały, namiętny sposób, smakując każdy ruch swoich ciał, ciesząc się każdą chwilą uprawianej miłości. Chłopak prowadził ją pewnie, ale powoli, ku tej magicznej chwili. Wspólnie szli tą drogą, w której ważny jest nie tylko cel, ale też każdy krok, który ku niemu wiedzie.

I nagle, w najcudowniejszej chwili, tuż przed szczytem rozkoszy, coś wytrąciło go z miłosnego zapomnienia. Gdzieś z góry, z drugiej strony łagodnego stoku dochodzącego aż do jeziora dobiegły go jakieś głosy. Chciał przestać i wysunąć się z rozgrzanego miłością ciepłego wnętrza, ale w tym samym momencie poczuł, jak ona dochodzi. W cudownej eksplozji orgazmu, jej mokra od soków szparka zacisnęła się na naprężonym do granic możliwości członku chłopca, wysyłając spazm rozkoszy wzdłuż jego kręgosłupa. Wówczas na niego także spłynęło tak długo przedłużane spełnienie. Krzyknął głośno, zaciskając palce na jej ciele i mocno pchnął. Gdzieś w jej środku, w sam środek jej pulsującego orgazmu wpłynęła gorąca struga jego nasienia. Jedna za drugą, fale wdzierały się w jej oczekujące wnętrze. Zacisnął zęby, żeby nie krzyczeć z rozkoszy. Gdzieś, spoza granic jego świadomości, jak zza kurtyny mgły, usłyszał także jej głos – zduszone i odległe, przeciągnięte stęknięcie. A potem spłynął na nich śmiech. Zły śmiech. Szyderczy. Zaraz za nim pojawiły się okrzyki.

– Patrzcie, tam na dole głupi Jasiek znowu owieczkę dyma!
– Te, pastuch, jak ci z nią jest?
– Zobaczcie, tam pod lasem pasą się następne dziewczyny tego głupka!

Jasiek wysunął się z Białej z cichym mlaśnięciem. Kilka kropel białej, gęstej spermy wyciekło z jej nabrzmiałego sromu. Obejrzała się na niego pełnymi, smutnym oczami i zabeczała cichutko.
– Cichaj, Bialutka, cichaj. Dobrze będzie. – powiedział uspokajająco – Oni se zaraz pójdą.
Grupka wyrostków stanęła na wierzchołku pagórka. Wiejskie dzieciaki – małe, złośliwe, paskudne. Nienawidziły do i wyśmiewały się z niego, od kiedy pamiętał. Spojrzał na nich wrogo. Zacisnął pięści, nie bacząc na to, że stojąc zupełnie nago, z ociekającym i więdnącym narządem wyglądał raczej żałośnie niż groźnie.
– Won – powiedział krótko.
Odpowiedział mu śmiech. Okrutny.
– Te, owcojebca – usłyszał – Zajmij się lepiej narzeczoną, bo ci ją tryk odbije.
Zabolało. Postąpił krok w kierunku grupki.
Wtedy nadleciał kamień. Przeszył powietrze z cichym, złośliwym świstem i uderzył go w ramię. Mimowolnie syknął z bólu. Biała spojrzała na niego ze strachem. Przed drugim zdążył się uchylić.
– Zostawcie nas – krzyknął w bezsilnej wściekłości – Idźcie stąd!
Znowu ten śmiech. I obce, nienawistne spojrzenia.
– Bo co, pastuchu, baranem nas poszczujesz?
– E, nie – przeca baranowi on dziewuchy kradnie…
– No to może, jak mu tyłek nadstawi, to go baran będzie bronił?
– Owcojebca, nadstawisz się trykowi?
– Głupek!
– Niedorozwój!

Świsnął kolejny kamień. Poleciał długim łukiem, minął Jaśka i z nieprzyjemnym stuknięciem uderzył w Białą tuż na okiem. Ostra krawędź przecięła skórę; pojawiła się wąska strużka krwi. Owca beknęła przeraźliwie i pobiegła w stronę reszty stada. Przerażone zwierzęta zbiły się momentalnie w niewielką grupkę. Jasiek krzyknął głośno i ruszył pędem w stronę wyrostków. Nie dobiegł. Kolejny kamień trafił w czoło. Świat zawirował. Chłopak zwolnił i osunął się na kolana. Był od nich starszy, ale było ich zbyt dużo. A potem było jak zawsze. Były pięści i kopniaki. I wyzwiska.

Kiedy się ocknął było już po południu. Był cały posiniaczony. Wstał ciężko i powlókł się w stronę spokojnego znowu stada. Siadł koło Białej i obejrzał jej ranę. Na szczęście nie była groźna, więc pogładził ją tylko po głowie. Spojrzała na niego pytająco. Jasiek westchnął i przytulił się do niej. Zapłakał cicho. Słone łzy biednego, wiejskiego pastucha szybko wsiąkały w runo owcy, jego ukochanej.

Scroll to Top