Bitch

„Za błędy z góry przepraszam. Opowiadanie może być trochę przydługie i dla niektórych nudnawe, uprzedzam. Całej reszcie życzę miłego czytania.”

Obraz matki. Obraz matki na tle błękitnego nieba. Była taka piękna. Inne wspomnienia wyblakły – ludzie, których spotkał, zwierzęta, powody działań i rozmów. Nawet teraz, sięgając pamięcią. nie poznawał stojących obok Niej osób. Postacie były zamazane. Jedynie biały obrus na wielkim, drewnianym stole, a przed nim Ona. W czerni. Pamiętał każdy detal. Pamiętał wszystko, a szczególnie uśmiech. Ciepły, miły, matczyny. Uśmiech nadziei …uśmiech wyrażony nie tylko ustami. Uśmiech całej twarzy, policzków, nosa i oczu… oczu w kolorze szafirów…. W tle błękit nieba…

– Rysiek, kurwa, bo pękniesz.
Otrząsnął się z marzeń. Nad nim stał jego stary znajomy, Miecio. Rękami podpierał sztangę obciążoną wielkimi odważnikami ważącymi pewnie ze 150 kilo. Uginała się na końcach pod ciężarem ładunku, dygocząc lekko pod wpływem drżenia rąk Ryśka.
Opamiętał się. Ostatkiem sił podniósł pręt o kilka centymetrów i z hukiem opuścił na łapki.
– Ehh, Rysiek, następnym razem puścisz sztangę i łeb Ci urwie. A co ja wtedy zrobię? Ha? – marudził lekko wystraszony Mietek.
Ryszard skarcił się w myślach. Ostatnio często mu się zdarzało zamyślać. Wracał wspomnieniami do różnych chwil swojego życia, a ćwiczenia wykonywał mechanicznie. Mietek miał racje, kiedyś ocknie się gdy będzie już za późno…
– I czemu milczysz? Ehhh, kurwa, szkoda z Tobą gadać. Weź się chłopie w garść. A teraz spadaj, trening skończony. I zrób coś ze sobą, znajdź sobie dupeczkę, albo co – machając ręką Mieczysław odwrócił się od przyjaciela i sięgnął po ręcznik.
Rysiek chwilkę jeszcze siedział uspokajając oddech. Patrzył w dół zbierając myśli. Gdy podniósł oczy zauważył podejrzliwe spojrzenie kolegi. Szybko wstał i ruszył do przebieralni.

Zimno grudniowego wieczoru wściekle zakuło skórę. Pod butami zaskrzypiał świeży śnieg. Na noc zapowiadano ochłodzenie. Z ust wydobywała się para. Do domu, mieszkania w starej kamienicy, miał spory kawałek. Ale to nie stanowiło dla niego problemu. Wychował się na wsi, dużo pracował i sporo chodził. Lubił chodzić. Pomagało mu to myśleć. Zerkając na boki, wcisnął wielkie ręce w kieszenie kurtki i ruszył znaną drogą zatapiając się w myślach…

I to był jego główny problem. Myślenie. Rysiek był potężnym mężczyzną. Kupa mięśni. Nie przypominał kulturysty, bynajmniej. Nie miał nic wspólnego z pięknem antycznych posągów, jego ciało nie spotkało się nigdy z terminem „proporcje”. Cóż, wyglądał jak pobieżnie ociosany pieniek. W życiu raczej mu to nie pomogło. Co to, to nie.

To jeden z powodów, dla którego ludzie uważali go za „ciemnego”. Uważali, że mało myślał. Jednak on myślał dużo. Nawet dużo za dużo. To był jego problem. Rzadko się odzywał, próbując ocenić to o czym mówią inni, rozgryzając problem dokładnie i powoli. Zazwyczaj jeszcze po spotkaniu. Taki już był.

Między innymi przez to rzuciła go żona. Już od pięciu lat żył samotnie w starej, szarej i ponurej dzielnicy. A pamiętał czasy gdy zielona trawa kuła w bose stopy, stół z białym obrusem pełen był smakołyków – chleba własnego wypieku, śmietany, miodu, masła i kiełbaski. Nad tym wszystkim górowało błękitne niebo. Na ziemi zaś, tuż przed nim stała jego matka…

Rysiek wychował się na wsi. Jego ojciec umarł gdy był małym dzieckiem. Mimo swego cierpienia, matka zawsze się do niego uśmiechała. Właściwie całą miłość po stracie ukochanej osoby przelała na syna. Był jej oczkiem w głowie. Zawsze kryła w zanadrzu coś pysznego, najczęściej chleb z masłem i cukrem, zawsze obdarzała go tym jedynym, przeznaczonym tylko dla niego uśmiechem. Pamiętał jak pomagała mu zasnąć czytając bajki na dobranoc i całując w czoło gdy już niemalże usypiał. Była wspaniała. Była również piękna. Cudowne, gęste blond włosy i niebieskie oczy sprawiały że wybijała się z tłumu wsiowych kobiet. Zawsze uczesana, lekko umalowana, z upiętymi włosami poruszała się zgrabnie jak kotka, przyciągając gorące spojrzenia obcych mężczyzn. Potrafiła dbać o dom, prać, cerować i gotować. Pracowała w polu na równi z tatą, jednak zawsze czysta i schludna wywoływała zawiść u kobiet, które nie umiały robić i nie umorusać się przy tym od stóp do głów.

Tak, była prawdziwą kobieta z krwi i kości. Gdy umarł ojciec, ciężko było utrzymać gospodarstwo. Wielu zalotników dokładało wszelkich starań aby położyć obleśne łapska na wspaniałym ciele matki. Po kolejnej próbie zniewolenia kobiety, przerwanej przez Rysia, matka postanowiła sprzedać gospodarstwo i wrócić do miasta. Wrócić, bo tam się wychowała. Za pieniądze ze sprzedaży gospodarstwa kupili mieszkanie w kamienicy. Było ciężko, ale nie narzekali. Rysiek nigdy nie narzekał.. dopóki miał matkę. Jednak i ona odeszła. Jedenaście lat temu.

Bardzo cierpiał po stracie rodzicielki. Nigdy już nie czuł się tak jak kiedyś. Do tej pory wracał myślami do czasów gdy jeszcze mógł podziwiać siłę i zapał tej szlachetnej kobiety, jej wspaniałe ruchy, ciało, które emanowało kobiecością w każdym calu.
Spotkani ludzie, czy to w szkole, czy też później w pracy zawsze uważali go za tępego. Jego żona, robotnica w zakładzie dziewiarskim, w którym pracował, była kobietą jak wiele innych – zmęczona życiem, styrana , nie przejmująca się wyglądem swoim, jak również swojego męża. Wszystko ją denerwowało. A szczególnie on sam – mąż-ciemniak.

Zawsze starał się być dla niej dobry, kochany, opiekuńczy. Nawet dziś nie rozumiał jak to się stało, że uciekła z paczką młodych gówniarzy. Łamał się długo nad tym problemem jednak nic nie przychodziło mu do głowy.

Pięć lat samotności, sprawiło, że pogodził się z życiem. Samotny, z jedynym kumplem Mietkiem, pracą i siłownią. Nie, przypuszczał, że życie może go jeszcze zaskoczyć. A jednak…

Gdy skręcał w ostatnią ulicę do swojego domu, lekki ruch w sąsiedniej bramie zwrócił jego uwagę. „A to ci dopiero” – pomyślał szczerze zdziwiony. Nieczęsto zdarzało się, że coś wyrywało go z rozmyślań. Jednak tym razem, jakiś wewnętrzny impuls skłonił go do zwolnienia. Jedyna migocząca latarnia stała kilka metrów dalej. Ciemna sylwetka postaci, opartej o brudną, spękaną bramę wzbudziła zaniepokojenie. Przystanął. Oświetlała go snop światła natomiast tajemnicza osoba stała w cieniu, tym bardziej utrudniając rozpoznanie. Jednak już po chwili wiedział, że to na pewno kobieta. Zapewne prostytutka. Coraz więcej dostrzeżonych szczegółów, ujawniających się w miarę przyzwyczajania się oczu do ciemności, świadczyło o jej profesji. Wysokie , opinające łydki czarne kozaczki, krótka świecąca sukienka odsłaniająca zgrabne nogi w czarnych rajtuzach oraz szare, krótkie i tandetne futerko.
Chwilkę pomyślał. Nie zaznał ciepła kobiety już od dawna. Perspektywa była zaiste kusząca. Jednak nie mógłby się na to zdobyć. To było takie poniżające… poniżające dla kobiety. Już miał ruszyć przed siebie gdy postać odepchnęła się plecami od muru. Ruszyła w jego kierunku. Coś było nie tak. Powinna poruszać się zalotnie, kręcić tyłkiem, wyprężać ciało. Jednak ona szła powoli pozwalając nacieszyć oczy ciałem zgrabnych, oszczędnych ruchów. Niepokojące.
W momencie jej twarz wyłoniła się z cienia, snop promieni elektrycznej lampy rzucił cienie na lśniące jasne włosy. Cienie zatańczyły w błyszczących szafirowych oczach.
Ryszard stał oniemiały. Jedyne o czym myślał to fakt, że ta kobieta przypominała jego matkę…
– Jestem profesjonalistką. Zapewniam, nie będziesz żałował – jego duszę kusił uwodzicielski głos anioła.
Patrzył na nią z otwartymi ustami… gdy uświadomił że od kilku już sekund stoi z tą głupią miną, zamknął usta i poruszył energicznie głową na znak zgody.
– Nie będzie drogo. Obiecuję. Chodź, dam ci rozkosz. Będziesz zadowolony – obiecywała.
Uśmiechała się, lecz nie był to uśmiech jego matki. Zimny i obojętny przeczył jej słowom zachęty. Rysiek jeszcze raz skinął głową po czym ruszył w stronę mieszkania „ To ci dopiero…” – myśli kołatały się w opętanej gorączką głowie.

Już w mieszkaniu, blask zapalonego światła przegonił mrok wieczoru, ukazując jednocześnie bałagan powstały po pięcioletnim zapuszczaniu mieszkania. Po całej podłodze, walały się pomięte kartki, brudna odzież, ubłocone buty, opakowania po jedzeniu. Ściany dawno już nie malowane, w ponurym milczeniu, opowiadały swoją historie składającą się głównie ze śladów zalewania, plamach po różnych płynach i ciałach stałych oraz intensywnego życia insektów. Na półkach panował totalny bałagan, zasłony już dawno pożółkły. Widać było, że od dawna brakuje tutaj kobiecej ręki.

Gdy Rysiek pośpiesznie ściągał z siebie kapotę i buty nerwowymi ruchami, kurtyzana poszła w głąb pokoju dziennego. Dający się słyszeć, po chwili, odgłos przełączanego kontaktu świadczył o tym , że znalazła sypialnię. Ryszard szybko pobiegł w tamtym kierunku.
Gdy stanął w drzwiach, oniemiał. Kobieta siedziała przy starej toaletce jego matki. Malowała usta. Jej szybkie, pewne siebie ruchy barwiły wargi czerwonym, świecącym błyszczykiem. Nie odrywając oczy od tej sceny, wielkolud przeszedł dwa kroki i usiadł na skrzypiącym łóżku. Znieruchomiał. Łapczywie podpatrywał każdy detal. Tak bardzo Ją przypominała….

Jej twarz odbijała się w lustrze, a tuż za nią widać było postać Ryszarda siedzącego na łóżku. Nie spojrzała na niego ani razu. Poprawiała kreskę dużych oczu, kształtem przypominających kocie, odciągając w dół powiekę aby nie dotknąć kredką źrenicy. Na koniec wyciągnęła puder z różową gąbeczką i kilkoma lekkimi puknięciami zasłoniła odbicie delikatną mgiełką kosmetyku. Nie spojrzała na niego nawet wtedy gdy, chowając do torby przybory, powiedziała:
– Na co masz ochotę? Jestem profesjonalistką. Powiedz, a spełnię Twoje życzenie. Nie będziesz żałował.

Rysiek siedział oniemiały na brzegu łóżka. Nie miał ochoty na nic szczególnego. Trudno było mu zebrać myśli. Tykanie zegara wymierzało płynący nieubłaganie czas. On siedząc jak ostatnia sierota, starał się ułożyć jakieś sensowne zdanie. Nie chciał od niej nic. Po prostu wspaniale się czuł patrząc na nią. Już miał to wypowiedzieć gdy kobieta wstała. Ruszyła powoli ku niemu, stawiając jedną stopę przed drugą, w jednej linii. Głośny stuk szpilek o drewno grzmiał w ciszy sypialni naśladując tykanie zegara. Wstrzymał oddech, skamieniał.
Patrzyła mu głęboko w oczy. Jej spojrzenie sondowało go jakby wprost ze środka głowy chciała wydobyć odpowiedz na swoje pytania. Stanęła tuż. Wyprężyła ciało. Jej piersi wysunęły się spod kożuszka. Jędrne i krągłe zafalowały opięte wyłącznie przez bawełnianą, kremową bluzkę. Kucnęła.
– Niezdecydowany? Zajmę się tobą najlepiej jak umiem.
Rysiek głośno przełknął ślinę. Jej palce nagle dotknęły jego męskości. Przez chwilkę delikatnie ściskała ją całą ręką jakby chciała ocenić rozmiar. Z zadowolonym pomrukiem zaczęła wodzić długimi palcami po szorstkim materiale spodni. Jej zadbane paznokcie mieniły się krwistą czerwienią w blasku lampy. Ryszard szybko oddychał. Jej zabawy doprowadziły go do wzwodu. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie traktowała jego skarbu z taką czułością. Penis rósł pobudzany wolnymi orężnymi ruchami. Chciał coś powiedzieć jednak mocne pchnięcie wolnej ręki kobiety zmusiło go do ułożenia pleców na nieświeżej pościeli. Jeden ruch i jego rozporek był rozpięty. Kobieta powoli wepchnęła dłoń do środka. Gmerała chwilkę szukając dojścia do jego klejnotów. Bawiła się nimi przez materiał slipek drażniąc słodką pieszczotą to jedno to drugie jąderko. Rysiek oszołomiony zrezygnował z dalszego myślenia. Poddał się w całości obcej, a jednak tak dobrze znanej osobie. Czując opadające napięcie kącik ust kobiety podniósł się leciutko na znak aprobaty. W nagrodę rozpięła guzik spodni i zsunęła je jednym ruchem razem z majtkami. Od razu w górę wyskoczył narząd Rysia, całkiem pokaźnych rozmiarów. Już pokryta „przednią strażą” główka lśniła. Niespiesznym ruchem kurtyzana przysunęła twarz do sterczącego penisa. Jej prawa ręka powoli zaczęła pieścić sam czubek główki. Powoli zaciskając i rozluźniając chwyt drażniła najbardziej wrażliwe miejsce mężczyzny. „Mięśniak” szybko oddychając prawie tracił przytomność z rozkoszy. Nigdy wcześniej nie doświadczał tak słodkiego uczucia.

Prostytutka odrzuciła niesforne włosy i jednym szybkim ruchem oblizała kroczę mężczyzny. Jej ręka przytrzymywała grzbiet prącia, tak żeby nie wysunęło się, jej języczek raz po raz atakował całą swoją powierzchnią męskość Ryśka od jąder po samą główkę. Ruchy stawały się coraz częstsze i powolniejsze. Coraz dłużej lepki język sunął w górę. W pewnym momencie zatrzymał się na pulsującej końcówce. Przez chwilkę łaskotał małe wybrzuszenie od dolnej strony po czym kobieta bez ostrzeżenie złapała całą górną połowę pulsującego penisa. Ryszarda przeszył dreszcz podniecenia.

Powolnymi ruchami kobieta masowała potężnego członka. Ściśle opinała go wargami i z wielkim entuzjazmem drażniąc całość gwałtownymi ruchami języczka. Rysiek czuł, że powoli odpływa. Fale ciepła napływały do głowy by za chwilę spłynąć przez całe ciało wzbudzając gwałtowne dreszcze. Tuż przed końcem kobieta wyciągnęła z ust członka. Powolne ruchy ręką nie pozwalały osłabnąć emocjom. Po chwili spytała o pieniądze. Rysiek nie mogąc powiedzieć słowa skinął ręką w stronę dygoczącej nogi. Wolną ręką kobieta wyczuła schowany w kieszeni mały portfel. Nie ociągając się dłużej ponownie objęła ustami rozpaloną męskość by już po chwili poczuć w ustach gorzko-słonawy smak nasienia Ryszarda. Mimo spazmów targających penisem, kurtyzana mocno zaciskała go w ustach, ssąc przy tym i przedłużając rozkosz wielkoluda. Tuż po jęku rozkoszy Ryszard wypuścił powietrze i chwilowo stracił przytomność.

Obudził go odgłos wody lecącej z kranu w przylegającej do sypialni łazience. Najprawdopodobniej kobieta chciała pozbyć się z ust gorzkiego smaku i nalotu, który pozostawił sok namiętności. Powoli odzyskiwał siły po ostatnich przeżyciach. Jego umysł z sekundy na sekundę działał coraz szybciej i jaśniej. Zrozumiał, że za nic na świecie nie może dopuścić by od razu wyszła. Już tęsknił za jej obecnością. Jednak wyczerpanie po stosunku nie pozwalało mu się podnieść. Gorączkowo zastanawiał się co zrobić walcząc przy tym z ogarniającą go nagle sennością. Zdołał wciągnąć spodnie i podciągnąć się na łóżku. Nogi drżały. Sam dziwił się temu wszystkiemu – przecież nie zaniedbywał swego ciała, a tu nagle takie coś… przez ten czas kobieta zdążyła dokończyć toaletę i weszła do sypialni. Widząc stan Ryszarda, zgasiła światło po czym podeszła do łóżka. Nachyliła się sięgając po portfel schowany w kieszeni spodni. Rysiek ostatkiem sił złapał ją za rękę. Znieruchomiała. Nie chciał aby źle go odebrała. Wyszeptał jednym tchem:
– Zostań proszę dopóki nie zasnę…
Kobieta chwilkę trwała bez ruchu po czym powoli usiadła na skraju łóżka. Z zadowoleniem położył dłoń na jej ciepłych udach. Powoli ogarniała go ciemność. Na tle jaśniejszej ściany rysowała się ciemna sylwetka kobiety. Tak bardzo przypominała..
– Mama – jego słaby głos wypowiedział słowa z pogranicza snu i jawy.
Ostatnim wspomnieniem był miły dotyk ciepłej dłoni na czole… zapadł w marzenia.

Śnił. Jakże dziwny to był sen. Nie podobny do jakiegokolwiek poprzedniego śnienia, które zsyłała na niego ciemności nocy.

Z mroku usłyszał wdzięczny głosik dziecka, nawołujący matkę. Po chwili w jego umyśle zagościł obraz. Mała dziewczynka w szarym ubraniu, koszulce i sukience, biegła po trawie.
Dookoła złociły się pola pszenicy, złoty blask sunął szeroką falą, gdy całe połacie kłosów gięły się pod naporem wiatru. Przejrzyste niebo zamykało linię wzroku, skażone jedynie na krańcu horyzontu ciemnymi chmurami.

Dziewczynka biegła, a pęd rozwiewał jej włosy, włosy koloru otaczających ją zbóż.
Wtem wpadła w objęcia matki, mocno dociskając kruche ciałko do nogi kobiety. Jej bufiaste ubranko zamortyzowało uderzenie. Podniosła główkę. Spojrzenia ich szafirowych oczy spotkały się. Stały obok siebie, dziewczynka i kobieta, jedna będąca częścią drugiej, każda z nich odmienna, a jednak obydwie jakby wyrzeźbione z tego samego materiału.

Kobieta czule pogłaskała małą po jej puszystych włoskach. Niebo ściemniało. Pierwsze krople deszczu uderzyły w suchą i łaknącą życiodajnego płynu ziemię. Matka podniosła wzrok, w którym krył się niepokój. Jednak widać było, że nie myślała o burzy. Przez pola przetoczył się, głuchy, daleki grom nadchodzącej wichury…

Rankiem obudziło go jasne, zimowe słońce wpadające przez brudne zasłony. Po chwili walki z pytaniami rodzącymi się w głowie usiadł na łóżku. Czuł mięśnie , co prawda nie tak boleśnie jak po treningach na siłowni, niemniej jednak i to go dziwiło. Jednak większym zaskoczeniem był widok mieszkania. Większość rzeczy stała poukładana na półkach, w tajemniczy sposób zniknęły śmieci zaścielające przedtem podłogę, a ubrania leżały na fotelu w rogu pokoju, złożone i przygotowane do prania. Gdy szedł do kuchni po wodę aby ugasić pragnienie zauważył, że również w pokoju dziennym problem bałaganu został pobieżnie rozwiązany. Zaczął robić śniadanie wspominając przeżycia ostatniej nocy.

Z minuty na minutę, coraz lepiej docierało do niego co będzie musiał zrobić. Powoli jego przemyślenia stawały się coraz bardziej czytelne. Wiedział, że nie ma wyboru.
Pierwszy raz od jedenastu lat czuł, że znalazł się w odpowiedniej chwili, w odpowiednim czasie. Był zdeterminowany.

Obserwował ją gdy szła ulicą. Zmysłowe ruchy, szybkie i pewne kroki, pewność kobiecości zmuszały mężczyzn do odwrócenia głowy . Rysiek stał w bramie z kapturem naciągniętym na głowę i starał się jak mógł (choć nie było to łatwe przy jego rozmiarach) nie rzucać się w oczy. Sprawę utrudniał również jasnoniebieski dres. Zdecydował się go założyć gdyż było to jedyne ubranie z kapturem jakie posiadał.
Od czasu pamiętnej nocy z cudowną „damą” minęło 6 dni. Dziś, w czwartek, po długich poszukiwaniach, dowiedział się gdzie pracuje obiekt łakomych spojrzeń stojących na ulicy facetów. Oczywiście, pracowała w jedynym burdelu w mieście. Teraz Rysiek dziwił się sam sobie, że na to wcześniej nie wpadł. Jakoś nie było to takie oczywiste od początku.

Już nie mógł doczekać się spotkania. Nie zależało mu na seksie, chciał jedynie nacieszyć oczy pięknem kobiecego ciała. Dziś w świetle przedwieczoru mógł wyraźnie zaobserwować detale odróżniające ją od jego matki. Mimo, tych wszystkich szczegółów kobieta zapewne była uosobieniem, wcieleniem wdzięku tak jak jego rodzicielka. Zapewne to miało wpływ na sposób postrzeganie jej tamtego wieczoru.

Obserwował jak otwiera duże, drewniane drzwi, aby po chwili zniknąć w mrokach domu rozpusty. Gdy skrzypnęły zamykane na powrót „wrota”, ruszył z miejsca. Przeciął na wskroś ulicę, podbiegł do schodków i chwycił za klamkę.

Przywitał go ciepły półmrok. Korytarz prowadził do dużego hallu, gdzie z lamp na dawno otynkowane powierzchnie sączyło się miękkie światło zabarwione przez czerwone i różowe bibułkowe lampiony. Powietrzu unosił się dziwny zapach – mieszanka płynu do podłóg nasączonego chemią, perfum, potu wielu mężczyzn. Czas jakby zatrzymał się by po chwili ruszyć, dużo wolniej niż poprzednio. Atmosfera usypiała do tego stopnia że przyjemne dreszcze biegły po plecach. Na środku pomieszczenia stała dębowa lada z baldachimem, a za nią były schody prowadzące na wyższe galerie, z których można było dostać się do wybranych pokoi oznaczonych numerkami.

Po obu stronach schodów siedziało na odrapanych krzesłach dwóch milczących w tej chwili drabów. Obserwowali w skupieniu każdy ruch nowoprzybyłego gościa. Za ladą zaś siedziała pulchna, starsza kobieta. Rysiu pomyślał, że na pewno nie jedno już widziała. „Może nawet przeżyła wojnę stuletnią” stwierdził w myślach patrząc na zmarszczki i blade rybie oczy. Kobieta spróbowała się uśmiechnąć. Naprawdę, wolał aby tego nie robiła:
– W czym mogę panu służyć?
Ryszard rozglądając się w około po chwili utkwił wzrok w kobiecie i powiedział:
– Chciałbym kupić czas z pewną kobietą. Przed chwilą tu wchodziła. Wysoka blondynka z niebieskimi oczami…
Na wargach starej ropuchy zagrał perfidny uśmiech.
– A, Sylwia. Masz szczęście bo naprawdę trudno się do niej dostać. Ma wielu … „adoratorów”. Ale akurat do umówionego spotkania zostało trochę czasu więc jeśli uwiniesz się w godzinę Kochasiu to zapraszam.
Grymas złości przebiegł po twarzy Rysia. „ Jak ona w ogóle może coś takiego robić” łamał sobie głowę. Kobieta błędnie to odbierając zachęciła:
– No Kochasiu nie przejmuj się. Zejdziemy trochę z ceny – powiedzmy na trzy stówki. A satysfakcja gwarantowana. Nie będziesz chciał później innej , zapewniam.

Nigdy nie słyszał o większej cenie za prostytutkę niż sto złotych. Jednak w tym wypadku potrafił zrozumieć wygórowaną cenę. Ze złością wyciągnął portfel i wyszukał banknoty. Nie zależało mu na pieniądzach. Prawie nic nie wydawał dzięki czemu trochę odłożył na „czarną godzinę”.

Kobieta schowała pieniądze i wcisnęła jeden z wielu guzików na konsolecie znajdującej się poniżej lady. Niemal natychmiast zapaliło się pod nim zielone światełko.
– Masz szczęście Kochasiu. Robert Cię zaprowadzi.
Za jego prawym ramieniem pojawił się barczysty mężczyzna. Jeden z dwóch siedzących. „Nieźli są” pomyślał bo nawet nie zauważył jak się tamten podkradł.
„To pewne przez to jasne światło przy tej cholernej recepcji” myślał idąc za umięśnionym dryblasem.

Gdy stanęli przed drzwiami Ryszard ukradkiem rzucił spojrzenie w stronę gościa.
Tamten z kamienną twarzą powiedział:
– Będę miał na Ciebie oko. Lepiej się pilnuj i bez wygłupów.
Powoli ruszył na dół. Rysio chwilkę stał przed pokojem. Serce szybciej biło pod wpływem całej sytuacji. Wziął głęboki oddech „Raz kozie śmierć”, wszedł do środka.

Zwykły pokój. Jedyne co go wyróżniało to duże łóżko utrzymane w idealnym (jeszcze) stanie oraz parawan w rogu. Za nim zapewne stały narzędzia do utrzymania higieny.
Zwykły, a jednak… na brzegu łóżka siedziało zjawisko. Ona.

Okryta cieplutkim, różowym szlafroczkiem wyciągnęła zgrabne nóżki prezentując ich krasę. Jednak gdy zobaczyła kto ją odwiedził usiadła prosto. Jej spojrzenie z obojętnego przeszło w grymas irytacji. Uniosła brew równiutko podkreślona kredką zadając tym samym nieme pytanie.
– Czego sobie życzysz? – spytała lodowatym głosem.
Ten dźwięk zranił Ryszarda. Chciał szybko naprawić szkodę, wytłumaczyć dlaczego tu jest.
Dwoma krokami znalazł się przy łóżku i uklęknął. Spojrzał w jej zimne oczy.
– …to nie to co myślisz. Zrozum proszę, chciałem tylko popatrzeć. Nie potrzebuję nic od Ciebie, naprawdę – tuż po tym jak to powiedział wiedział, że źle to ujął. Sylwia wstała i miarowym krokiem podeszła do okna po przeciwnej stronie łóżka. Obrócił głowę prawie o 180 stopni aby nie stracić jej z oczu. Nie patrząc na niego, odsłoniła firankę o kilka centymetrów bardzo zainteresowana tym co dzieje się w dole na ulicy.
– Więc lubisz podglądać kobiety, tak mam to rozumieć? Pośpieszyłeś się, nie mam w tym momencie klienta.
Nie rozumiała go. Wyszło zupełnie nie tak jak chciał. Musiał jej to szybko wytłumaczyć.
– Nie, nie to nie tak. Podobasz mi się dlatego tu jestem. Twoje ubrania, to jak się poruszasz…
Podniosła wolną dłoń nakazując by przestał. Zamilkł posłusznie. Przez chwilkę wpatrywała się w okno, daleko błądząc myślami po czym kontynuowała:
– Więc lubisz ubrania? Może chcesz moje majtki? – Spytała podniesionym głosem patrząc na niego z góry – A może wolałbyś je dostać gdy skończę pracę? Zdarzają się tacy jak Ty, oj już ja takich spotkałam. Ale miałam o Tobie inne zdanie gdy się spotkaliśmy. Widać, pomyliłam się.
Rysiek był zrozpaczony. Czemu ona w ten sposób mówi. Przecież on nie chciał od niej nic prócz pozwolenia bycia przy niej.
– Niczego nie chcę. A już na pewno nie po… Nie po… ani nie chcę nic oglądać. Czemu to wszystko robisz? Przecież nie musisz. Mogę Ci pomóc, mam pieniądze…
Nie dokończył widząc jak w jej oczach zapłonął gniew. Ze złością wykrzywiła usta i krzyknęła :
– A , już wiem o co Ci chodzi. Też się tacy zdarzali. Otóż wiedz, że będę robiła to co zechcę i za żadne skarby nie zostanę jakąś kurą domową. O nie, wybij to sobie z głowy. A teraz wynocha, słyszysz? Wynoś się – nie krzyczała, jej podniesiony głoś ciął powietrze lodowatą furią trzymaną jeszcze na wodzy.
Rysiek nie rozumiał czemu jest taka zła. Przecież tylko chciał z nią porozmawiać.

Nie zdążył dokończyć myśli gdy do pokoju wparował Roberto. Jego tyłu ubezpieczał go równie wysoki kolega. Omiótł wzrokiem pokój i po krótkie wymianie spojrzeń z Sylwią chwycił Ryśka za kołnierz. ciągnął go na dół chociaż Ryszard wcale się nie opierał. W głowie miła kłębowisko myśli, które musiał okiełznać. Na dole tuż przy recepcji stała burdelmama „ Nie powinna wstawać. Wygląda jeszcze gorzej.” Wcisnęła mu w kieszeń kurtki pomięte banknoty. Gdy wyrzucano Rysia na korytarz krzyczała jeszcze coś o „Zboczeńcach” i „Złych czasach”.

Rysiek wracał do domu brnąc przez śnieg i zbierając myśli. Wszystko było takie nierealne. Sen, wspomnienia o matce, spotkanie z Sylwią. Sam sobie nie umiał wytłumaczyć dlaczego tak się zachowuje. Przecież nawet jej nie znał. „Ale czumu się aż tak zdenerwowała? Jestem dla niej obcy, nie musiała nic tłumaczyć, a już tym bardziej krzyczeć.”
Przecież coś w tym wszystkim było i on to czuł. Czuł oślizgły dreszcz pełzający po plecach.
„To przez ten sen” – mamrotał.

Dodatkowo, podobieństwo do matki skłaniało go ku tej kobiecie. „Nie żeby coś, co to, to nie”. To nie pociąg seksualny popychał go ku niej. Całe życie był z kobietą, która znała swoją wartość, z kobietą pewną siebie, piękną i perfekcyjną – ze swoją rodzicielką. Brakowało mu jej. A tu nagle spotyka kogoś, kto nosi cechy charakteru dawnej, ukochanej osoby. Już nawet nie myślał o ruchach, zachowaniu, atmosferze wokół Sylwii gdy była obok – te jej oczy mówiły wszystko. Gdy zaglądał w nie widział determinację i pewność. I coś jeszcze… „tak smutek, to jest to…” gorączkowo przeszukiwał wspomnienia… „Czyżby…?” Tego było za wiele jak dla niego. Musiał zrobić coś, czego nie robił od 11 lat. Znał drogę. Za rogiem pchnął stalowe drzwi i wszedł do baru…

Minął tydzień. Zadzwonił do pracy i nakłamał o chorobie. Był dobrym pracownikiem. Szef od razu mu uwierzył i poprosił aby dobrze się prowadził. „ Przyjdź jak tylko wyzdrowiejesz, nie forsuj się, dobrze wypocznij” tak mówił do słuchawki. „Heh, porządny gość. Dziś już takich nie robią” myślał Rysiek idący wężykiem w stronę domu. Był pijany. Od tamtego dnia chodził do baru co wieczór. To było łatwiejsze niż głowienie się nad jakimiś problemami, kto, gdzie, kiedy itd. Wszystko było jasne. Wystarczyło kupić kordiał i już po pierwszej szklance życie nabierało tępa. Po połowie butelki, śmiał się i bawił ze stałymi bywalcami knajpy. Problemy ulatywały. Wszystko było takie jak powinno. Tam nie było miejsca na sny, domysły, smutek. Zabawa trwała, opowieści i wspomnienia umilały czas.

Dziwne, że zawsze traktował swoich obecnych druhów jak zwierzęta. Teraz już rozumiał jacy oni są wspaniali – ile w nich mądrości, jak dużo wiedzą i ile tak naprawdę są warci.
„Nooo, i to jest najważniejsze. Przyjaźń” tak w myślach twierdził Rysiu próbując ominąć szybko poruszające się zaspy, które nieustannie spotykał na drodze. „ Ktoś powinien tu odśnieżyć, przecie można się zabić i umrzeć…zamarść…” tak klął po cichu brnąc przez śnieg.

Zatrzymał się tuż przed domem. Chłodne powietrze trochę otrzeźwiło jego umysł. Marzył o tym by położyć się, spać. Jednak znów, jak co wieczór, stanął obok pamiętnej bramy.
Wspomnienia uderzały pojedynczymi obrazami z przeszłości. Pamiętał dobrze pierwsze spotkanie. Czarna sylwetka kontrastująca z jasnym tłem podwórza, twarz ukryta w mroku bramy, lekko poruszająca się głowa… „Ej, zaraz, zaraz. Co do cholery…:”nie skończył myśli.
W bramie ktoś stał. Teraz, wśród ciszy nocy, usłyszał przerywany oddech. Szybko przycisnął się do muru. Serce biło mu szybciej, starał się uspokoić oddech „Czyżby to ona?”.
Małymi krokami zbliżył się do otworu. Po chwili zajrzał w ciemną otchłań. Stała tam, lekko pochylona do przodu. Jej ciało miarowo poruszało się w przód i w tył. Dopiero po chwili dostrzegł mężczyznę schowanego w zakamarku w ścianie. Pchał łapy pod podwiniętą spódnicę dotykając ud Sylwii. Walił ją miarowo, ona zaś starała się jak najmocniej nabijać na jego pałkę.

Już po chwili kobieta dostrzegła Ryszarda. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że na jej twarzy zagościł uśmiech. Ale na pewno nie był on ciepły, raczej złośliwy. Może odległość i alkohol mamiła jego percepcję. Jednak w tym momencie kobieta odsunęła się od mężczyzny.
– Co jest , kurwa? Czemu przestałaś? Dawaj dupsko. – pienił się nieznajomy.
Bez słowa Sylwia uklęknęła przed nim. Wzięła cieplutkiego penisa w rączkę, drugą chwyciła za jądra. Pieściła kutasa obcego na całej powierzchni, a po chwili zaczęła lizać główkę. Klient nie protestował. Penis już trochę wilgotny, od soków dziewczyny po chwili cały był pokryty śliną. Sylwia rozcierała ją na całej długości nie pozostawiając suchego miejsca.
– Zimno mi. Odwróć dupę. – rzeczowo stwierdził mężczyzna.
Rysiek patrzył na scenę jak zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać spojrzenia od oczu Sylwii. Nie wiedział o co jej chodzi, co chce mu udowodnić.
Po chwili Sylwia już odwrócona, lekko ugięła kolana. Lewą ręką złapała za pobliską framugę, w prawą zaś uchwyciła sterczącego członka. Lekko pociągnęła go do siebie opierając główkę na ciaśniejszej szparce.
– Wow, wow, czekaj. Nie mam kasy, umowa była inna. – nieznajomy zdenerwował się perspektywą dopłaty za usługę.
– To gratis, od firmy. Mówiłam Ci, że to lubię. Będziesz zadowolony… – mruczała.
– Skoro tak to lubisz to może dokończymy to za darmo? – z przebiegłym uśmieszkiem spytał mężczyzna. Wciskał już powoli swoją pałkę w ciasną szparkę.
Sylwia chwilę się wahała. Spojrzała na Ryszarda i rzekła do swojego klienta.
– ..d..d..dobrze… – jęknęła pod wpływem bólu.

Koleś uznał to za jęki rozkoszy więc wepchnął penisa dalej. Ona zachłysnęła się powietrzem.Szybkimi miarowymi uderzeniami nabijał kurtyzanę na swoją lancę. Ona, już rozluźniona, wydawała stłumione odgłosy. Framuga skrzypiała pod wpływem ruchu wbitych w nią palców dłoni kobiety. Te nowe doznania, ciepło i ciasnota drugiej jamki, podnieciły mężczyznę. Zwolnił, dopychał go do końca i wyciągał aż po główkę aby czuć kobietę na całej długości. Dochodził. Blade pośladki Sylwii błyszczały kroplami potu spod podciągniętej sukienki. Czuła, że facet kończy. Wbrew sobie, mimo że wiedziała jaki ból się z tym wiąże, zacisnęła mięśnie aby dać mu jeszcze większą rozkosz. Czując ucisk, penis mężczyzny targnął się w środku kobiety napełniając jej wnętrze ciepłym płynem. Grał twardziela jednak nigdy wcześniej nie było mu tak dobrze. Pompował w nią spermę, raz po raz, przy każdym drgnięciu. Wąska dziurka przylegała do prącia, przedłużając podniecenie. Ostatnie drganie trochę bolały, jednak Sylwia już po chwili nic nie czuła.

Ryszard załamany odwrócił się od pary. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę wejścia do budynku… szybko wytrzeźwiał, ale, mimo to, trzymał się poręczy bojąc się o pewność swego kroku.

W oparach alkoholu, zapachach nocy, smużkach uczuć gniewu, nienawiści i irytacji – po raz kolejny, rodził się sen. Ciemnymi mackami przyciągał stare, zapomniane wspomnienia by zmieszać je, a później dopasować do jawy teraźniejszości. Wszyscy znają takie sny. Śnimy w tedy o rzeczach, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, jednak w jakiś sposób rozumiemy, że są one bardzo ważne. Dlatego właśnie, podświadomie, żałujemy że ich nie rozumiemy.
Pocieszcie się jednak. Nikt tych snów nie rozumie.

Rysiek śnił. Czuł, że jego marzenia senne są ważne, lecz tak jak każdy normalny człowiek, nie potrafił uchwycić ich znaczenia. Ale snom to nie przeszkadzało. Lubiły obserwować…

– Mamo…- cichy głoś młodej dziewczynki zagłuszył świszczący wiatr, który rozbijał się o ściany domu. Zaniepokojona zbliżającą się nawałnicą, dziewczyna podniosła kołdrę i usiadła na łóżku. Obrzuciła ciemny pokój spojrzeniem szafirowych oczu, które odziedziczyła po matce.
Trochę bolał ją brzuch. Najadła się na kolację słonej ryby, poza tym, od niedawna dostawała okres. Zapewne te niedogodności musiały przerwać jej niespokojny sen.
W szyby zaczął uderzać deszcz. Wpierw powoli, po kilku sekundach przerodził się w ulewę. Dziewczynie zachciało się pić. Wstała i ruszyła do kuchni.
Stąpała w ciemności, powoli, tak aby w nic nie uderzyć. Powolny krok zagłuszał gęsty dywan. Szum deszczu uderzającego o szyby maskował każdy jej oddech.
Szła korytarzem w kierunku kuchni. Po drodze minęła drzwi rodziców. Uchylone. Dziwnie kuszące. Wróciła się. Zerknęła. Zamarła.

Mała lampka oświetlała błyszczące od potu sylwetki. Ojciec klęczał na łóżku i szybkimi, energicznymi pchnięciami uderzał podbrzuszem w nagą pupę jej matki. Zwijała się, kręciła jak kotka, w objęciach silnych łap trzymających ją za pośladki. Twarz wtulona w kołdrę, zęby zagryzione na pościeli. Nawet z takiej odległości rozpoznawalne były ślady tuszu do rzęs pozostawione na białym tle łóżka. Matka coraz mocniej wciskała głowę w miękką pościel.

Dziewczynka zamarła pod drzwiami. Wiedziała co robią. Mimo tych wszystkich rozmów z koleżankami, mimo wielu przeczytanych książek, nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła tego ogarnąć – myśli wędrowały własnymi ścieżkami, podsuwając głupie skojarzenia, idiotyczne zdania i pomysły. Ciało zareagowało. Usta wyschły, mięśnie brzucha napięły się samoczynnie, a w środku dziewczyny rosła wielka kulka, wypełniająca jej podbrzusze. Tuż poniżej zaś narastało dziwne mrowienie. To dziwne uczucie było jak żywe stworzenie. Ciepłe, a zarazem oślizgłe, pulsowało i wędrowało tuż nad kroczem, aby co jakiś czas wywołać dreszcz – wstydliwy… ale równie rozkoszny. Obserwowała zamurowana, ciekawa i przestraszona.

Sylwetki rodziców zastygły w milczeniu, trwając tak przez kilka sekund. Wreszcie ojciec zgiął plecy i zwalił się na matkę. Ona przesunęła się na bok.
Dziewczynka zrozumiała, że musi odejść. Szybko. Wróciła do pokoju.

Długo leżała, zanim zasnęła. Przez resztę nocy męczyły ją obrazy, szczególnie ostatnia scena, która do końca życia utkwiła jej w pamięci. Najlepiej zapamiętała, gdy rodzice opadli z sił, a z pupy jej matki wysunął się lśniący penis ojca, wydając przy tym głośny dźwięk, słyszany przez nią, pomimo panującej na zewnątrz zawieruchy.

Rysiek nigdy nie był skory do pośpiesznego działania. Jednak tym razem nie miał zbyt wiele czasu. Dziwne uczucie za plecami nie dawało mu spokoju. Zupełnie jakby ktoś kroczył tuż za nim pchając go do przodu.
Oczywiście Rysiek nie chciał czekać. Od kilku lat żył spokojnie, wręcz nudno, a od ostatnich dwóch tygodni cały czas trwał w napięciu – pobudzony, gotowy i zwarty.

Chciał już powrotu dawnych dni, powrotu poprzedniego życia, a może nawet czegoś więcej. Rozumiał jednak, że żadna sprawa nie rozwiąże się sama, tym bardziej „ta” sprawa.

Oczywiście mógł to teraz rzucić, odwrócić się i pójść w swoją stronę… i oczywiście do końca życia trwałby w niepewności i pluł sobie w brodę, bo nic nie zrobił…

Poza tym, sprawa nie mogła rozwiązać się sama, ale czuł, że wystarczyłoby jej jedynie muśnięcie, aby toczyła się dalej.

Dlatego też, od samego rana, ruszył na ulicę.

Przyśpieszał i zwalniał, gubił rytm, a gdy docierało do niego, że chwieje się na środku ulicy przed zdziwionymi twarzami przechodniów, zbierał się w sobie i przyśpieszał tempo marszu.
Stanął przed przybytkiem rozkoszy. Starał się coś wymyślić, lecz nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł wejść do środka niezauważony przez goryli, nie mógł również dowiedzieć się od kogokolwiek, jak znaleźć Sylwię.

Gdy się rozejrzał, dostrzegł nieopodal grupkę bezdomnych, zebranych w koło i grzejących się blisko kubła ze śmieciami. Śmieci płonęły, dając światło i ciepło, które zimowej atmosferze nadawało jaśniejszego zabarwienia. Zachęcało. Podszedł do grupki, jednak trzymał się na dystans. Głównie ze względu na smród, który ział od opatulonych sylwetek. Przysiadł na pudełku ustawionym pod ścianą. Było to dobre miejsce obserwacyjne – z tego punktu ogarniał całą długość ulicy. Nikt nie miał prawa umknąć przed jego wzrokiem, nikt, kto wychodziłby z burdelu lub do niego zdążał. Naciągnął kaptur. Zapatrzył się w solidne drzwi, oddalone o jakieś 50 metrów. Czekał.

Stał oparty o mur, w zaułku na tyłach burdelu. Zmierzch nastał jakąś godzinę temu – teraz sylwetki ludzi i samochodów rozpoznawalne były jedynie w kręgu światła sączącego się z ulicznych latarni. Stał w cieniu, nie chcąc dać poznać swojej tożsamości postronnym przechodniom.

Nigdy nie interesował się samochodami, jednak wzmożony ruch przykuł jego uwagę. Od kilkunastu minut, na tyły kamienicy podjeżdżały samochody, często taksówki. Wysiadali z nich goście. Szybko przebywali odległość dzielącą ich od drzwi zaplecza, które były otwarte. Rysiek zerknął do wewnątrz. Ochroniarz oglądał podane zaproszenia, po czym zapraszał wszystkich do dalej, przez kolejne drzwi.

Problem stanowił brak zaproszenia oraz ubiór Ryśka. Długo nie myśląc, postanowił najpierw załatwić sprawę ubioru. Ruszył w stronę domu.

Był w połowie drogi, gdy do zaułka weszła dobrze ubrana postać. Rysiek udał wstawionego, oparł się o mur i pozorując, że chcę się wysikać. Obserwował spod kaptura, postać przechodzącą obok niego. Nieznajomy wyciągnął spod płaszcza maskę i już miał ją założyć, gdy jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Ryśka. To był jego szef.

Szybkim ruchem osiłek złapał swojego przełożonego za gardło, po czym przycisnął do pobliskiego muru. Rozejrzał się. Nikt nie zauważył szamotaniny. Szybko i sprawnie pociągnął ofiarę kilka metrów dalej. Ręką zakneblował usta szefa. Pomimo oporów, bez wysiłku wciągnął go na brudną, starą klatkę pobliskiej kamienicy.
– Rozbieraj się – syknął.
– Rat… – dłoń znów trafiła na twarz szefa.
– Ani słowa bo skręcę ci kark, rozumiesz?! – syczał przez zęby. Wcisnął kciuk w szyję mężczyzny. Po kilku chwilach szef przygasnął, ramiona mu zwiotczały i kiwnął głową na znak, że rozumie.
Przełożony, grubawy facet, nie miał szans z osiłkiem rozmiarów Ryśka. Był przegrany i musiał zrobić to, co olbrzym kazał.
– Rozbieraj się, szybko – powtórzył. Szef drżącymi dłońmi szukał zapięcia rozporka.
– Zawiadomię policję.. – zaczął drżącym głosem – A ja zawiadomię twoją żonę – odparował Rysiek. Konwersacja urwała się szybko, tak jak się zaczęła.

Poszło gładko. Szef podarował swój garnitur Ryśkowi. Natomiast stare ciuchy okryły ciało tłuściocha. Rozmiar zgadzał się, tylko spodnie były trochę za krótkie na Ryszarda.

Zaproszenie było w wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki. Nie tracąc czasu, osiłek wciągnął na głowę maskę i ruszył w stronę wyjścia.
– Nie wybaczę ci tego – szepnął dawny przełożony. Stał w luźnych, roboczych ciuchach, wyglądając jak chodzące nieszczęście.- Nie pokazuj się więcej w mojej firmie, słyszysz?
Ryszard odwrócił powoli głowę. Maska zakrywała prawie całą twarz. Widać było jedynie kawałek szczeki i mięsiste, potężne usta. Maska przedstawiała drapieżnego ptaka, w każdym razie w tamtej chwili właśnie to przyszło szefowi na myśl. Spod ciemnych, wąskich dziurek wyzierało bystre i ostre spojrzenie, wwiercające się w niego i palące na tyle, że już po sekundzie wbił oczy w ziemię.
– Nic mnie to nie obchodzi – „ptak” ruszył szybko, powiewając czarnym płaszczem.

Ruszał się płynnie. Ukryty za papierową maską nabijaną cekinami, ukrywając tożsamość, przemierzał kolejne pokoje, w których na dobre panowała zabawa. Luźna atmosfera, śmiechy, muzyka z gramofonu, dym z fajek i ziół mieszał się z oparami alkoholu. Cała gama zapachu okraszona był słodko- pikantną wonią pożądania.

Wszędzie gdzie można było usiąść, pół siedzieli, pół leżeli goście, obsługiwani i „obsługiwani” przez mieszkanki domu rozpusty. Mimo wczesnej pory i świeżości spotkania, tu i ówdzie widać było pary, trójkąty bądź grupki, które bez żenady oddawały się żądzą.

Ryszard kroczył wyprostowany. Za maską stał się innym człowiekiem, a może po prostu coś w nim pękło. Coś się uwolniło. Nawet gdyby zdjął maskę, chyba nikt by go nie poznał. Pod spodem nie było już miny przygłupa – jedynie pełna i dobrze wycelowana determinacja.

Szukał jej… i znalazł. Prawie od razu.

Leżała na środku okrągłego podwyższenia. Otoczona kłębowiskiem postaci, naga. Podest był na tyle duży, by zmieściła się na nim cała jej sylwetka, na tyle puchowy, by dawał ciepło przylgniętemu do niego ciału, na tyle wysoki, by można było łatwo dosięgnąć do zdobyczy. Krótko mówiąc, ułatwiał wszystko.

Ryszard stanął w bezruchu. Serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył całą scenę. W tym momencie zgromadzeni wokoło mężczyźni powoli, niby leniwie, od niechcenia, zaczęli jej dotykać. Jedni z nich stali obok sami, przypatrując się tylko. Ci pocierali swoje krocza lub masowali wyjęte przyrodzenia.
Przy jednym z mężczyzn klęczała kobieta, która nieśpiesznie dawała mu rozkosz ustami. On natomiast skupiał wzrok na podeście, czerpiąc przyjemność z patrzenia jak męskie, wielkie i mięsiste ręce, zaczynają obmacywać jasne ciało Sylwii.

Tylko Rysiek stał obok, nie robiąc nic. Obserwował zajście. Jego wzrok skupiał się na całej scenie. Nie było mu łatwo zachowywać spokój, jednak już teraz rozumiał, że nie może się w to mieszać. To był Jej wybór. On mógł tylko stać i czekać.

Czekał cierpliwie. Widział wszystko, każdą scenę, która rozegrała się na pluszowym podeście. Jego skryte pod maską oczy zarejestrowały każdy dotyk obcych rąk, każde szarpnięcie, uszczypnięcie, każde ugryzienie i pchnięcie.

Sylwia już na samym początku zauważyła Ryszarda. Stał tam, za maską przyozdobioną piórami. Chciała, żeby pocierpiał. Choć go nie znała, wiedziała jaki jest. Wiedziała, że chce ją zmienić. Nie rozumiał jej, rozczulał się nad jej losem, ofiarował jej litość.
„Litość, której nigdy od nikogo nie potrzebowałam!” – krzyczała dumnie w myślach,.
Jej świat, a tak naprawdę świat, który był każdego, od zawsze mienił się trywialnością, prywatą, skąpstwem, kurestwem i wszystkimi złymi przymiotami, jakie tylko można było sobie wyobrazić. Sylwia poznawała ten przeklęty świat. Odwiedziła w swoim stosunkowo krótkim życiu wiele miejsc. Każde z nich, począwszy od jej własnego domu zadawało jej ból. Wszędzie była wykorzystywana, cierpiała. Z czasem, patrząc z perspektywy, dość szybko, nauczyła się czerpać z tego bólu przyjemność.
A może zawsze w niej była ta rozkosz? Może właśnie pod wpływem bólu potrafiła ją określić i wydobyć?
Te pytania były zawsze za trudne, dlatego już dawno przestała je sobie zadawać. Wolała poddać się przeklętemu nurtowi życia.

Dlatego też tym bardziej irytował ją jej „nowy znajomy”. Stał tam i patrzył. I on też znajdował przyjemność w patrzeniu na nią, braną przez innych. Próbował jej wmówić, że tak nie jest, że jest inny. Ale to nie prawda. Oni wszyscy zawsze byli tacy sami. W każdym, w głębi duszy czaiła się cząstka zbereźności, chęć zadania bólu słabszej kobiecie, czy to fizycznie, czy emocjonalnie. Właśnie to, TO, skrywane marzenia, zakazany owoc, skrywana pod płaszczykiem normalności niezdrowa perwersja, kierowały ku górze członki obecnych na sali. I nie tylko ich. Każdy normalny facet mógł mówić co chciał – gdyby znalazł się w odpowiedniej sytuacji, gdyby zdarzenia były zgodne z jego jakąś skrywaną, bolesną fantazją – każdy by się złamał, pękł i spuścił.

Tacy już oni byli. A ona dobrze ich znała.
„ Jeśli uważasz, że jesteś inny koguciku, to popatrz na to i trzymaj rozporek” – pomyślała i zamykając oczy rozciągnęła się na podeście, dając lepsze dojście stojącym obok mężczyznom.

Obce, ciepłe ręce prześlizgiwały się po jej skórze. Czuła każdy pożądliwy ruch. Z początku niedbałe, skierowane w normalne miejsca pieszczoty od niechcenia, na ułamek sekundy skręcały, dotykając jej sutków, ust, pupy i mokrej już szparki, zdradzając tym samym perwersyjne intencje. Nie trzeba było długo czekać, aby zachęceni ruchami Sylwii mężczyźni zaczęli być bardziej stanowczy i odważni.
Większość dotyku już po niecałej minucie skupiła się na najwrażliwszych Stefach ciała kobiety. Jej ściskane piersi mrowiły z przyjemności gdy obce usta ssały sutki, obce palce drażniły brodawki, masując, szczypiąc i delikatnie je pociągając.
Czuła jak czyjeś ręce rozchylają jej nogi, aby kilka par rą mogło dotykać jej ud. Poczuła palce zbierające śluz z jej nabrzmiałych warg. Czuła jak powoli zagłębiają się w gorące wnętrze, jak wędrują w głąb budząc przy tym lekki dreszczyk na plecach.

Grono ścieśniło krąg. Usłyszała rozpinanie rozporków. Ktoś pociągnął ją lekko za włosy, pokazując , gdzie ma zacząć lizać. Przyssała się do podstawy główki, lekko muskając językiem wrażliwą cześć. Zgięła nogi w kolanach, rozchyliła tak szeroko jak mogła. Nie czekała długo. Za chwilę jakiś członek zaczął wciskać się w jej ciasną jeszcze dziurkę. Chciała dać dziś z siebie wszystko.

Panowie się zmienili przy jej głowie, każdy dotykał jej włosów rękami, głaskał po twarzy gdy ona chciwie połykała i ssała ich przyrodzenia. Różnych rozmiarów i smaków. Niektórzy zostawiali w jej ustach nasienie, zapatrzeni przy tym w swoich kolegów, którzy miarowo wchodzili w Sylwię. Jej piersi drgały przy każdym pchnięciu, sutki sterczały wyprężone w nadchodzących falami ekstazach.
Kilku bardziej odważnych gości brało ją w zakazaną dziurkę, mimo że, nie było tego w umowie. Dziś takie rzeczy ustalano oddzielnie, tylko jeśli któraś z „Pań” się zgodziła.
Sylwia się godziła. Bez słowa. I miała nadzieję, że On wszystko zobaczy. Że sam przyjdzie i weźmie ją od tyłu, wsadzi swojego kutasa w lepką od spermy wąską dziurkę. Ta myśl jeszcze bardziej ją podniecała. Wiedziała, że wygra.

Gdyby zajście miało miejsce jeszcze godzinę temu, Rysiek najprawdopodobniej próbowałby temu zapobiec. Wtrącił by się, wywołał burdę, pieprznął jednemu czy drugiemu z gości. Może wtedy cała impreza wzięła by w łeb, choć raczej na to nie można było liczyć.
Godzinę temu, ale nie teraz. Znalazł ją, pobił szefa i miał chwilę do namysłu. Może to nie wiele, ale dla niego oznaczało wszystko. W jednej chwili, w tej, w której ją ujrzał, zrozumiał, że będzie za nią podążał. Dopóki wszystko się nie wyjaśni. Tak czy inaczej.
Nie chodził na siłownię, znów pił. Olewał pracę, a w końcu pobił szefa i rzucił wszystko, czym dla niego było dotychczasowe życie. Skrył się za maską i może dla tego nabrał pewności. Może zza tej maski, pewien, że nikt go nie pozna, potrafił podejmować szybkie decyzje. Może pod wpływem stresu, zmuszony myśleć bardziej dynamicznie, postawił się w punkcie, w którym nikt nie będzie go oceniał za podjęte kroki.
Za tą tekturką mógł wybrać. Mógł dołączyć się do zabawy, mógł brać teraz Sylwię. Mógł też odejść i nie mieć o to do siebie żalu. I tak nikt by się nie dowiedział. Mógł wszystko. Miał wolny wybór. I wybrał.

Zmęczona Sylwia już niemalże zapomniała o stojącym z boku mężczyźnie. Grupka jej adoratorów w głównej mierze opuściła okolice podestu. Niewielu stało z boku rozmawiając, lub przysnęła na kanapach.
Oczywiście, noc jeszcze trwała. Na pewno znajdą się jeszcze jacyś Panowie, którzy zechcą skorzystać z jej względów. Niektórzy po raz drugi i trzeci. W końcu za to zapłacili.
W każdym momencie mogła wyjść i doprowadzić się do ładu. Mogła również już nie wracać na dół – odpracowała swoje, więc miała wybór. Na razie zbierała siły.

Podszedł do niej powoli, nachylił się i zaszeptał jej do ucha. Chwile potrwało, zanim podniósł lekko głowę. Ucałował ja w pokryte kroplami potu czoło, po czym ruszył do wyjścia.

Obudził się nagle zlany potem. Cienie i błyski światła w pokoju wirowały. Starał się uspokoić oszalałe serce – skupił wzrok na garniturze, złożonym i powieszonym na krześle, na butach, które stały obok, jeden przy drugim.
„Zazwyczaj nie układam ubrań” – głupia myśl nasunęła się sama, ale powoli się przez to uspokajał.

Nawet gdyby nie chciał to i tak nie mógł zapomnieć tego snu. Znów była w nim dziewczynka. Tym razem podglądała rodziców kilkukrotnie. Czuł jej narastające podniecenie, czuł jak pierwszy raz osiągnęła szczyt, podpatrując zauroczona tym co się działo w sypialni. Pocierała palcami zakazane miejsce.
Podglądała również, gdy ojciec wychodził z domu, a matkę odwiedzali inni panowie. Czasem nawet trzech na raz. Czasem byli oczekiwani, a czasem matka oddawała się przypadkowym gościom – malarzom, hydraulikom.

Dziewczynka wszystko widziała. Ojciec się dowiedział. Śnił oczami małej, jak jechała samochodem z obojgiem rodziców. Kłócili się zaciekle. Obrzucali wyzwiskami. Ociec gwałtownie zatrzymał samochód. Uderzył matkę w twarz.
Wybiegła z samochodu wprost pod koła przejeżdżającej ciężarówki.

Czuł strach małej, jasnowłosej dziewczynki. Widział krew, widzianą jej oczami, spływającą po szybie samochodu. Czuł jej strach i bijące serce. Bum, bum… bum, bum… bum, bum…

Śnił o biciu serca do momentu, aż się zatrzymało.

Otrząsnął się. Świtało wczesnego poranka wpadało przez okno. Słońce jeszcze nie wyjrzało zza horyzontu. Ubrał się. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy w małą walizkę. Ze schowka wybrał uskładane oszczędności. Zgasił światło i zamknął drzwi. Wychodząc zostawił klucz pod drzwiami właścicielki kamienicy. Nie miał zamiaru już tutaj wracać.

Stał przed leżącym na ziemi ciałem. Kobieta wyskoczyła z drugiego piętra. Nie cierpiała. Kałuża krwi rozlała się po płytach chodnika. Dalej delikatne strużki znalazły koryto w szczelinach między kamieniami.

Przypomniał sobie swoje słowa – „ Kocham Cię. Będę czekał, zawsze, aż nie znajdziesz w sobie spokoju. Nie obchodzi mnie kim byłaś, kim jesteś, póki będę mógł być blisko Ciebie.”

Rozumiał, że nie zbyt wiele było cierpienia w jej życiu. Może nie mogła pogodzić się z tym, że nie umie inaczej żyć. Może dopiero przed skokiem przyznała się przed sobą, że cały czas po trosze się oszukiwała. Czerpała przyjemność z bólu i nie chciała dostrzec, że można być innym. Nie umiała tego dostrzec. A teraz było już za późno.
Ryszard jej wybaczył i nie miało już dla niego znaczenia kim była. Najwyraźniej jednak ona sama nie umiała sobie z tym poradzić.

Czuł się winien jej śmierci. Gdyby nie on, może przeżyłaby życie, nieświadoma, zamknięta w sobie, w swoim małym świecie. Jedyne co przekonywało go, że jest inaczej, to ostatni uśmiech zastygły na nieruchomej twarzy.

Ona wiedziała i rozumiała. Nie zostawiła listu, wiadomości ani żadnego przesłania. Za wyjątkiem tego jednego.

Ruszył w kierunku peronu. Miał przed sobą długą drogę, ale wiedział, że znajdzie nowe szczęście, nowe życie. Teraz umiał je rozpoznać i nie zawaha się go uchwycić.

Scroll to Top