Feniks

– Świetna robota! – słowa zwisały w powietrzu wypełniającym salę konferencyjną przez ułamek sekundy. Cholernie długi ułamek sekundy. A w szczególności cholernie długi ułamek sekundy dla Marka, powodując w nim niezwykłe uczucie dumy, z dobrze wykonanej pracy. Mężczyznę poznaje się przecież po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna, więc satysfakcja Marka sięgnęła zenitu. Każdy kawałek jego ciała przepełniała radość i głębokie poczucie spełnienia. Przynależności do zespołu, akceptacji, szacunku i uznania. Zawsze pytano go o zdanie, liczono się z nim. Był główną osobą, nadzorującą projekt i miał czasem wrażenie, że bez niego ta firma nie miałaby szans, tak się rozrosnąć. Długo i ciężko na to pracował, ale uważał, że było warto.

To on kierował projektem, dopilnowywał wykonania prac i poprawiał błędy. Stanowił markę samą w sobie, gwarancję powodzenia. Był zorientowany na cel. Dlatego właśnie prócz porządnie wykonanej roboty, potrafił również zarządzać ludźmi. Intuicyjnie rozumiał ich potrzeby. Zawsze starał się znaleźć czas, by sprzedać podwładnemu dwa słowa, dodać otuchy, lub chociaż pochwalić samym uśmiechem. Kiedy coś nie szło, wystarczyło nawet samo spojrzenie, aby pracownik poczuł się skarcony. Ale najważniejsze było to, że próbował zainteresować swoich ludzi całym przedsięwzięciem, zmotywować ich do pracy. Ceniono go za to. Taki szef był rzadkością.

Był też lubiany, oczywiście na tyle, na ile można lubić przełożonego. Gdy więc został publicznie pochwalony przez zwierzchnika, salę wypełniły gromkie brawa . Zaczął ściskać wyciągane w jego stronę ręce. Dłonie ludzi, z którymi spędził ostatnio tyle godzin pracy. Wszyscy się doskonale znali i rozumieli. Bardzo dobrze wiedzieli, ile kosztowała ich ta pięciomiesięczna robota. Ile należało zarwać dni i nocy, rodzinnych spotkań i proszonych kolacji. Cieszyli się też z tego, że wreszcie będą mieli czas, aby odpocząć, wyjechać, pobyć przez kilka urlopowych dni z rodziną, z dziećmi, z mężem lub żoną. Właśnie, z żoną…

Agata była cudowną, wręcz idealną dla niego partnerką. Doskonałym uzupełnieniem jego kariery. Piękna, zadbana, wykształcona, inteligentna. Doskonale prezentowała się zarówno w salonie, na bankiecie, jak i w sypialni. Niewiele mógł jej zarzucić, w końcu każdy z nas ma wady. Zresztą, prawdę mówiąc, nie miał czasu tych wad roztrząsać. Prócz tego, że ją kochał, było mu z nią po prostu wygodnie.

Gratulacje i pochwały powoli minęły, kilka przemówień, kilka dowcipów, podziękowania i wreszcie koniec. Zmęczenie faktycznie dawało się we znaki Markowi, dlatego wepchnął resztę papierów w teczkę i ruszył do wyjścia. Teraz musiał jeszcze pokonać miasto. O tej porze nie było już co prawda korków, ale „posiadłość” była jednak oddalona od miasta o ładnych parę kilometrów. Chcieli przecież stworzyć idealny dom, najlepsze z możliwych miejsc, gdzie będą wychowywać się ich dzieci. Dzieci na które ciągle jeszcze nie przychodził odpowiedni czas.

„Ach ten czas.” – myślał – „Tak mało mamy go dla siebie, nawet na seks, albo chociaż na zwyczajne bycie razem. Wreszcie, ona i ja, będziemy mieć chwile dla siebie.” – marzył, zatopiony w myślach, pokonując kolejne zakręty szarej drogi – „Cholera, nie pamiętam już, kiedy ostatni raz ją przytuliłem, tak naprawdę, tak mocno. Szczególnie ostatnio. Często byłem zmęczony, podenerwowany. Wiem, że ją trochę zaniedbałem. Wiem, że tak lubi zasypiać wtulona w moje ramiona. A ja… ech, godziny spędzone w siedzibie firmy do późna w nocy przy biurku, przeglądanie do rana faktur, ekspertyz, zamówień. Jestem pewien, że będzie szczęśliwa, że to już koniec.” – uśmiechnął się do siebie na myśl o niespodziance, czekającej w kieszeni jego marynarki. Niespodziance, która miała wynagrodzić jej te ostatnie, samotne miesiące.

„Już nawet nie pamiętam, kiedy razem wyjechaliśmy na wakacje” – zatopił się we wspomnieniach – „trzy lata temu? Mój Boże… Tak, tak, to było chyba trzy lata temu”– dawne sytuacje i momenty przemknęły mu przez głowę, wywołując na twarzy lekki uśmiech – „Jak ten czas szybko leci. Dobrze, że ona tak nie haruje. Wystarczy, że ja przynoszę do domu pieniądze. Zawsze chciałem, żeby była ze mnie dumna, żeby miała wszystko, czego zapragnie, i żeby niczego jej nie brakowało. Dlatego właśnie wybrałem tę firmę. Co prawda jestem w stanie gotowości od świtu do nocy, ale pensja nie jest mała. A dodatki…”

Docisnął gaz, bo Agata nie mogła przecież czekać cały wieczór.

– Kochanie… – zawołał, nie zdejmując nawet butów. Roznosiły go emocje i najchętniej rzucił by się na żonę już od progu, ale… wszystko w swoim czasie – Proszę, dla najpiękniejszej Róży świata – stwierdził wyciągając w jej stronę dłonie z ogromnym bukietem czerwonych róż.
– Są tylko marnym odbiciem Twojego blasku, ale będą ci przypominały ten radosny wieczór – był dumny, szczęśliwy i chciał się tym wszystkim z nią podzielić. Chciał, aby była tego częścią, aby poczuła tę odrobinę radości też w sobie.

Stała na schodach i patrzyła na niego z tajemniczym uśmiechem. Była zachwycająca. Po tylu latach nadal robiła na nim niesamowite wrażenie. Jakby czas się dla niej zatrzymał. Pukle jasnych blond włosów, zakręconych w delikatne loczki, spływały frywolnie na jej odkryte ramiona. Długa suknia, w kolorze głębokiego burgunda i złote dodatki. Uwielbiał ją w tych połyskujących kolczykach, szczególnie wtedy, kiedy lekko nimi potrząsała. Dodawały jej niezwykłego uroku.

Cały dom pachniał wykwintną kolacją. Aromat pieczeni, świec i kadzideł. „Jak ja ją kocham.” – przemknęło mu przez głowę – „Taka kobieta nie powinna siedzieć tak długo w domu, samotna. Jest taka piękna. I moja… Taka czarująca. A to dlatego, że wiedziała… wiedziała o zakończeniu projektu. Pamiętała. Jak można nie kochać takiej kobiety?”. Uśmiechnął się sam do siebie i do niej równocześnie. Zapowiadał się uroczy wieczór.

Odłożył róże i przytulił ją, tak naprawdę. Tak mocno. Tak jak trzeba tulić ukochaną żonę. Włożył w ten uścisk całą swoją siłę, aż prawie zabrakło jej tchu.
– Przestań, sukienkę mi wygnieciesz – wyrywała się śmiejąc.
– Wygniotę? Zaraz ją zedrę z ciebie, moja piękna… – droczył się Marek, łapiąc ją za nadgarstki i całując jednocześnie po smukłej szyi. Agata promieniała, takiego go lubiła. Słodkiego i pełnego energii chuligana. Długo czekała na taki swobodny i pełen czułości wieczór. I mimo nagromadzonych przez te miesiące jego ciężkiej pracy uraz, teraz w jej oczach tańczyły wesołe ogniki.

– Nie ty jeden, masz niespodziankę na dziś – powiedziała, zalotnie przechylając głowę na bok.
– Taak? A cóż tam dla mnie przygotowałaś? – pytał z nadzieją w głosie.
– „Domain Gauby” – powiedziała wskazując dłonią na pięknie nakryty stół – miał wrażenie, że jej zalotne oczy mówiły nie tylko o winie.
– Mmmm… rocznik 2004 – stwierdził wchodząc do jadalni i oglądając butelkę – nieźle. Naprawdę mamy czym świętować – nie krył lekkiego zaskoczenia – to nie tylko dla mnie ważny wieczór, jak widzę, prawda?
– Jasne. I ja się bardzo cieszę, jak widzisz. Butelka była kupiona już jakiś czas temu, ale w r e s z c i e się doczekała… – powiedziała, z westchnieniem, spuszczając wzrok..

Chciała, aby to zauważył, aby choć trochę go zabolało. Przez tę krótką chwilę, kiedy ją tulił, była szczęśliwa. Ale nie mogła się powstrzymać, od tej małej uszczypliwości. Tyle negatywnych uczuć się w niej nagromadziło, przez te wszystkie puste, spędzone samotnie, bez niego – dni. Tyle emocji w kruchej osóbce. Obiecała sobie, że porozmawiają o tym jutro, na spokojnie, kiedy oboje nie będą już zmęczeni. Ale jakiś złośliwy chochlik w jej głowie, kazał jej to powiedzieć. To jedno małe słowo. Taka niewinna szpileczka, przypięta do jego sukcesu. Ale wcale nie zrobiło jej się przez to lżej.

Jej słowa naprawdę go ukuły. Był jak barometr – czuły na każdy taki drobiazg. Od razu dostrzegał, że coś było nie tak. Że na tej z pozoru gładkiej powierzchni jest jakaś rysa. Wytłumaczył sobie jednak, że nie chciała tak powiedzieć. Odwróciła przecież głowę i nakładała jedzenie na talerze. Marek nie chciał kontynuować. „Jest kobietą, to na pewno emocje.”

Dziś był ważny wieczór. Niepotrzebne były kłótnie i wypomnienia, które ostatnio za często pojawiały się w ich związku. Dziś nie da się sprowokować, wszystko musi ułożyć się dobrze, zgodnie z jego planem. Podszedł do niej od tyłu. Wtulił się w jej włosy. Zawsze tak pięknie pachniały, czymś bliżej nieokreślonym. Lubił upajać się tym zapachem. Był taki szczególny, taki jej. Odwróciła się i uśmiechnęła, ale jakoś tak smutno.

– Kochanie chodź, zacznijmy jeść – powiedział do jej ucha – bo wszystko ostygnie.
– Tak wiem – powiedziała oschle – zawsze stygnie, kiedy czekam na ciebie – znowu ugryzła się w język, ale nie mogła dłużej dusić tego w sobie. Łzy napłynęły jej do oczu. Mimo tego, że siedział obok, czuła się samotna. Nieszczęśliwa. Podejrzewała, że ją oszukuje, zdradza. Bo czy mógł istnieć inny powód tej ciągłej nieobecności w domu? Czy praca naprawdę była ważniejsza od niej? Nie mieli nawet kiedy o tym porozmawiać. Zresztą czy w takich sprawach można liczyć na szczerą odpowiedź? Wstydziła się swoich podejrzeń. Swoich niskich insynuacji, które zagnieździły się w jej głowie i toczyły, jak mały, ale nieustępliwy robak. Nie była wstanie cieszyć się tym wieczorem i nim. Była już zmęczona udawaniem, że wszystko jest w porządku. Coś w niej pękało. Nie wiedziała, czemu akurat teraz, po prostu nie mogła inaczej. Miała ochotę wykrzyczeć mu wreszcie wszystkie swoje żale.

Marek patrzył na nią, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. On stawał prawie na głowie, aby ona była szczęśliwa, a tymczasem widział łzy.
– Kotku…- zaczął – proszę… kochanie, co się stało? Zobacz, co dla ciebie mam – sięgnął po marynarkę i wyłowił z wewnętrznej kieszeni dwa bilety. W tej całej bieganinie bardzo się natrudził, aby zrobić rezerwację i wszystko zaplanować. Boskie plaże i rafy koralowe Egiptu. Marzyła o tym od dawna. Agata była zaskoczona. Długo wpatrywała się w otrzymany właśnie prezent.

– Kochanie, nie cieszysz się? Wreszcie będziemy mieli tydzień wolnego. Egipt o tej porze roku jest naprawdę wspaniały. Wypoczniemy, opalimy się. Przecież chciałaś tego… – zaczął.
– Chciałam tego? Ja chciałam?!!! Samotnego życia? Posiadania ciebie raz na rok? Jesteś pewien, że tego właśnie chciałam od życia? – krzyczała przez łzy – samotnych poranków, wieczorów z wibratorem, bo ty jesteś zbyt zmęczony, albo nie ma cię wcale? Nawet nie wiem na pewno, gdzie dokładnie jesteś kiedy cię nie ma – dodała ze złością, trochę z rozpaczą, patrząc na niego bezradnym wzrokiem. Niczym mała dziewczynka, której życie za mocno dopiekło i musi się teraz wykrzyczeć i wypłakać. Oczekiwała, że przytuli ją mocno, powie, że wszystko już będzie dobrze, że on się postara, że coś zmieni. Że to już ostatni raz. Tak bardzo go potrzebowała w tej chwili, chociaż on nie mógł o tym wiedzieć.
– Kiedy wreszcie zaczniemy naprawdę żyć? – spytała już tylko z wyrzutem.

Marek słuchał osłupiały i praktycznie nie mógł już kontrolować narastającego w nim ciśnienia. „Co jest z tą kobietą?”. Czuł narastające wzburzenie. Resztką spokoju zaczął tłumaczyć:
– Przecież dobrze wiesz, dlaczego tak jest – próbował opanować sytuację – prawie każda koleżanka ci zazdrości. Masz wszystko, czego potrzebujesz. Mam to wypieprzyć do śmieci… O to ci chodzi?
– Chce żebyś zmienił pracę, dłużej tak nie mogę – powiedziała już zupełnie spokojnie – nie damy rady…
– Ty nie dasz rady?- wszedł jej w słowo – Nudzisz się między wizytami na basenie, sauną, a fitnesem? Masażysta się nie spisał? – odciął się złośliwie – a może ja nie chcę rezygnować? Pomyślałaś o mnie? Może ja się właśnie tak spełniam. Może ja chcę być w najlepszej firmie i mieć z tego pieniądze i zadowolenie? Może również chciałbym mieć czas na swoje zajęcia? Pamiętasz może, kiedy ostatni raz coś przeczytałem, tak tylko dla siebie? Zupełnie dla własnej przyjemności?– brnął coraz głębiej – kiedy oglądałem jakiś film? Myślałaś o tym? – wstał i prawie krzyczał – Kiedy byłem na piwie z kumplami? Hę? Jak mam się rozluźnić, kiedy nie mogę nawet chwili mieć dla siebie. Bo pracuję na ciebie!

– Ha – niemal krzyknęła – i tutaj dochodzimy do sedna. Zawsze chodzi o ciebie. Ty zawsze myślisz tylko o sobie. A pomyślałeś, jak ja się czuję? Sama w domu? Czy jest mi dobrze, czy jestem bezpieczna? Zaspokojona? Szczęśliwa? – zanim zdążył odpowiedzieć, parła dalej – nie, nie myślałeś. Ja nie potrzebuję aż takich pieniędzy, takiej kasy. Potrzebuję twojego czasu, twojej obecności, bliskości, potrzebuję ciebie – na chwilę jej głos się załamał – kiedy ostatni raz powiedziałeś, że mnie kochasz?
– … – Marek stał oniemiały i zaskoczony rozwojem wypadków. Jego szampański humor zdawał się dawno wyparować – No kiedy? Odpowiedz! Ale przecież nie pamiętasz. Nic dziwnego, bo ja też nie pamiętam. Tyle razy cię prosiłam – zaczynała krzyczeć, wręcz sama się nakręcała – tyle razy z tobą rozmawiałam – wstała i gestykulują, zaczęła chodzić po pokoju – ale ty mnie w ogóle nie słuchasz. Albo wreszcie to zrozumiesz, albo bardzo się zdziwisz któregoś razu, bo…

Nie wytrzymał już dłużej tego nagłego potoku słów. Złość lawiną uderzyła mu do głowy. Tak ciężko harował, żeby zapewnić jej dostatnie życie i status społeczny, na jaki zasługiwała. Tyle wyrzeczeń, aby spełnić ich marzenia, a jej było ciągle źle, ciągle czegoś mało i zawsze był powód, aby się do czegoś przyczepić, ponarzekać. Jak mogła zepsuć mu taką chwilę? Taki projekt, taki sukces? Nawet obcy ludzie bardziej go doceniają i szanują.
– Więc chcesz się rozejść? – krzyknął – A mam to w dupie !

W Agacie zawrzało. Jak mógł w ogóle tak powiedzieć. Jak mogło mu to przejść przez gardło tak gładko.
– Nie rozumiesz – brnął dalej Marek – trudno. To twoja sprawa. Mam dość narzekania, krzyków i kłótni. – wrzeszczał – mam powyżej uszu rozmów i tego, że nic nie rozumiesz. Nawet w łóżku nie dostaję tego, co lubię. Ale nie narzekałem. Byłem cierpliwy, a co w zamian dostaję? Ciągle niezadowolenie. Dość! Słyszysz? Rób co chcesz, bo ja nie mam zamiaru tego dalej ciągnąć. Skończyłem! – i zanim się odezwała, ruszył do drzwi.

Zostawił ją samą, stojącą na środku pokoju, jak bezradne dziecko, całą tonącą we łzach i bezsilności. Kochała go i to bardzo. Przecież chciała tylko być z nim. Dlaczego nie potrafili się dogadać? Był spełnieniem jej marzeń, królewiczem z bajki i tylko czar gdzieś prysł.

Marek szedł ostro pod wiatr. Osłonił szyję przed podmuchami stawiając kołnierz płaszcza na sztorc. Miał po dziurki w nosie fochów Agaty. Kierował się do hotelu, żeby tam spędzić noc. „Niech ma nauczkę. Jeśli nie akceptuje mnie takiego, jaki jestem, trudno. Próbuję zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa, a ona…w taki wieczór, mając perspektywę wyjazdu…” – z takimi myślami pokonywał kolejne ulice – „Czy ona w ogóle pomyślała czego mi potrzeba? Nie wspominając o łóżku. Kiedy ostatni raz kochaliśmy się tak jak należy? Kiedy ostatni raz mogłem jej dotknąć, a ona była otwarta? Ehhh… zawsze tylko później miała pretensje, że ma mnie za mało. Przecież… ja jej też mam za mało!”.

Odpowiadał mu tylko szum wiatru i stukot butów o brudne krawężniki miasta…

– Robert prosi cię do siebie – powiedziała Klara, idąc do swojego biurka. Marek podniósł głowę znad papierów. Myślami był cały czas przy wczorajszej kłótni. Ale starał się skupić na pracy. Wstał i ruszył na spotkanie z szefem.
– Dobrze cię widzieć – od razu uścisnął prawicę Marka – mam nadzieję, że wczoraj zaświętowałeś , hę?
– Hmm, bywało, że lepiej się bawiłem – burknął – czemu pan chciał mnie widzieć?
Szef przedstawił Markowi nowy kontrakt. Na całkiem pokaźną sumka.
– Problem w tym – zaczął prezes – że zależy nam na tym kliencie. Nie możemy sobie pozwolić, aby wziął to zadanie jakiś nieopierzony żółtodziób. Chcemy aby zajął się tym nasz najlepszy człowiek, chcemy, żebyś to ty się tym zajął.
Przez chwilkę Marek patrzył mu w oczy. Podejrzewał, że to nastąpi. Ciągle myślał o biletach. Może uda się jakoś to przesunąć.
– Hmmm, ale ja mam również swoje plany. Nie wiem… – kombinował gorączkowo – … kiedy miałbym zacząć?
– Jutro jest wstępne spotkanie. Pojutrze już idzie praca. Zaczynamy od rozpoznania.
„Świetnie. Rozpoznanie jest zawsze najważniejsze. Musiałbym tam być. Wtedy z wyjazdu nici…”.
– Przepraszam, ale wolałbym nie brać tego zlecenia. Chcę wyjechać z żoną, już mamy zaplanowaną wycieczkę… – powiedział i czekał na jego reakcję.

Robert się nie uśmiechał. Patrzył bystro. Taksował spojrzeniem.
– Posłuchaj Marku – zaczął wreszcie prezes – zrobisz jak zechcesz. Wiedz jednak, że bardzo nam zależy na tym kolesiu, na jego zadowoleniu. Jeśli on będzie zły, my również. Mnie jest wszystko jedno, jaką odpowiedź przedstawię radzie – to ich gniew się skupi na tobie… – na chwilę przerwał – … lub, gdy będą zadowoleni, na pewno cię nie pominą przy najbliższym posiedzeniu zarządu. A przecież wiesz, że niedługo zmienia się główny koordynator działu planowania. Twoja kandydatura jest na dobrej pozycji – patrzył na mnie i bawił się długopisem – a sam wiesz, że na takim stanowisku zaczyna się mieć dużo więcej czasu dla siebie. Wystarczy poczekać. Już za miesiąc być może wszystko się zmieni. Ale jeśli teraz odmówisz, oni stracą do Ciebie zaufanie….

Marek targany wewnętrznymi sprzecznościami, długo milczał. Nie chciał podejmować decyzji, bez konsultacji z Agatą, ale musiał dać szybką odpowiedź. Nie miał wyboru, musiał działać po męsku – wóz albo przewóz. Ona zrozumie, przecież tyle już lat byli małżeństwem i z niejednego pieca chleb jedli.
– Masz racje Robercie. Wezmę to zlecenie.
– Ha, dobrze, nie pożałujesz – uśmiech znów wykwitł, zupełnie tak jak na początku – postaraj się szybko pakować. Jeszcze dziś jedziesz do Poznania, tam spotkasz się z tym człowiekiem…
– Poznań? – wpadł mu w słowo.
– Tak. Niestety on jest zbyt zajęty, żeby tutaj przyjechać. Jakieś sprawy z córką, cholera wie. „Zbyt zajęty.” – pomyślał – „Szlag by go trafił i całą jego rodzinę. A jego osobiste sprawy to są niby mniej ważne?”
Słuchał Roberta tylko jednym uchem. Wiedział, że to się dobrze nie skończy.

Wpadł do domu i od razu ściągnął z szafy walizkę. Gorączkowo przeglądał rzeczy i wybierał te najpotrzebniejsze. Agaty nie było. Bardzo tego żałował. Żałował tamtego wieczoru, słów jakie wypowiedział. Ale z drugiej strony, ona również nie miała racji. „Gdyby choć trochę spojrzała na sprawę pod moim kontem.” – myślał. Mimo to, ciążyły mu wyrzuty sumienia. Chyba nawet bardziej przez ten niezapowiedziany wyjazd. Musiał przyjść akurat w takim momencie., nie zdążyli się nawet pogodzić. Wiedział, że powinienem jej to powiedzieć wprost. Ale musiał zadzwonić. Skończył pakować ubrania, zamknął walizkę i przysiadł na pustym łóżku. Sięgnął po komórkę i wyszukałem numer.

„…currently unavailable…’ – przez myśl przemknęło mu siarczyste przekleństwo. Nie pozostawało nic innego, jak zostawić list. Nie szukał długo kartki i długopisu. Wylał na papier swoje przeprosiny i wszystko wytłumaczył. Co jak co, ale Agata powinna to zrozumieć. Już niedługo miał zmienić funkcję w firmie, wtedy wiele spraw ulegnie zmianie. I ona będzie zadowolona. Zabrał drugą parę butów oraz płaszcz. Wychodząc jeszcze rozejrzał się po mieszkaniu. Przy schodach na stoliczku zostawił kartkę. Nie dało się jej nie zauważyć. Nie mógł zrobić nic więcej – nacisnął klamkę i wyszedłem z domu.

To już trzeci dzień wyjazdu służbowego. Czas tak szybko leciał. Właściwie, to nie miał chwili, aby zatęsknić. Od rana do samego wieczora coś się działo. Był pochłonięty pracą, wkurzony i zmęczony. Chodził jak cień człowieka. Cały czas zastanawiał się, co też robi Agata.

Miał poczucie winy, bo zostawił ja taką roztrzęsioną, a jednocześnie wiedział, że dobrze robi, że to jedyna droga do lepszego życia. Przecież pracował dla niej. Żałował jednak, że płakała, że nie pogodził się z nią przed wyjazdem. Ta cholerna duma nigdy nie pozwala mu na taki luksus.

Wyjął z torby owiniętą w szary papier butelkę czystego płynu. Rzucił się na łóżko, nie zdejmując nawet ubrania, ani butów. Chciał o wszystkim zapomnieć, trochę się odprężyć, złagodzić ból istnienia. Tak się starał, a tak często wychodziło odwrotnie, niżby się tego spodziewał. Gdzie robił błąd? Do tego ten ból w brzuchu. Nie mógł się już na niczym skupić. A od dwóch dni, co noc miał koszmary. Budził się zlany potem, przerażony, ale też cholernie podniecony. Nie mógł sobie przypomnieć o czym śnił. Sen mieszał mu się z jawą, przeplątał zdarzenia i osoby. Niby był spokojny. Na zewnątrz opanowany. Ale budził się z zaciśniętymi zębami i obolałą szczęką.

Czysty, palący płyn gładko spływał mu do gardła. Łyk za łykiem, prosto z butelki. Po co się wysilać na kieliszki i całą tą kurtuazję. Było mu wszystko jedno. Przed oczami miał Agatę. Jego piękną małżonkę. Myślami wrócił do chwil, w których byli tacy szczęśliwi. Do pierwszych lat ich małżeństwa. Ten widok niósł mu ukojenie. Jego piękna, radosna i zadowolona z życia kobieta. Tak, wtedy potrafił sprawić, że była szczęśliwa, choć tak nie wiele mieli. A teraz? „Teraz” rodziło w nim złość i frustracje. „Gdzie się pogubiliśmy? Jak do tego doszło.” – nie chciał o tym myśleć. Znowu ona przed jego oczami. Tym razem była kotką, łasząca się do jego stóp i proszącą o rozkosz. Nisko, przy jego stopach, z zalotnym spojrzeniem. Taką ją kochał najbardziej. Taką lekko wyuzdaną dla niego. Taką zrzucającą codzienność i trochę dziką. O jak dawno jej takiej nie widział. Strasznie dawno. Ale szlag z tym, bo ona właśnie szła do niego na czworakach. Powoli. Krok za krokiem. Kręciła cudownym tyłeczkiem, kusząc go i nęcąc. Na rękach miała długie, skórzane rękawiczki aż do ramion, a na nogach jedynie czarne pończochy. Patrzyła na niego spod lekko opuszczonej głowy. Mrużyła oczy. Miała lekko otwarte, wabiące go usta. Czas zwalniał. Marek zaczynał masować pojawiającą się wypukłość w spodniach. Kolejny łyk rozgrzewającego trunku. Sen mieszał mu się z jawą, przeplatał zdarzenia i osoby. Urwane myśli … Ona w domu. Sama…a może z kimś? Tak dawno się nie kochali…. Dom… jego dom… Krawędzie obrazu zacierały się. „Ale przecież ona jest sama w domu – przeleciała mu przez głowę ostatnia myśl, zaplątana w resztce świadomości – zrozpaczona, smutna i taka oszołamiająco piękna. Kto ją teraz pociesza, kiedy mnie z n o w u nie ma? Szaleję za nią … za jej wypiętą pupcią”

… dom, mój dom… drzwi wejściowe … schody…

Wchodzę do domu. Czuję zapachy – zapach ludzi, jedzenia, płynów do czyszczenia, odświeżacza, perfum. Taki zapach, jak panuje w każdym domu gdzie mieszkają ludzie. Gdzie dom jest rodzinny. Taki mój, mojej żony, Agaty. I … i jeszcze inny zapach. Obcy. Negatywny.

Wiem, co to jest, ale boję się tego nazwać. Od razu pojawia się uczucie – mam w plecy wbity zimny pręt. Czuję, jak na skroni pojawia się tysiąc maleńkich kropelek. Od razu. Bez uprzedzenia. Czuję wiatr, który wpada do domu przez otwarte drzwi. Czuję go wyraźnie przez tych tysiące maleńkich kropel potu, które występują na czoło. Łapię za klamkę. Zamykam drzwi. Ale już od chwili nie słyszę nic. Wszystko na zewnątrz – odgłosy, słowa, dźwięki samochodów są jakby za ścianą z waty. Nie dostrzegam całej reszty, słyszę tylko puls w żyłach, gwałtowne bicie serca. Boże, ta krew chce mi rozsadzić czaszkę. Czuję, że mięśnie na szyi się zaciskają. Zmieniają się w postronki. Mam wrażenie, że gdyby nie to, głowa spadłaby na podłogę.

Patrzę przed siebie. Słyszę swój przyspieszony oddech. Boję się, że wszyscy, że cały świat go słyszy. Boję się, że „oni” usłyszą moje walące serce. Przełykam ślinę. To nie pomaga, bo dalej mam zaciśnięte gardło. Oddycham jak ryba, z otwartymi ustami. Suchy język i wargi. Tak jest lepiej, bo wtedy nie słychać. Powoli stawiam krok, noga odmawia mi posłuszeństwa, stąpam na krawędź buta. Prawie upadam. Odruchowo chwytam poręcz schodów, które są przed drzwiami. Spocona ręka ześlizguje się, upadam na kolana. Drewniana barierka wibruje. Słychać typowy odgłos uderzenia w drewno. Ale oni nie przestają. Słyszę skrzypienie. Są tam i nic nie słyszą. Sapią. Boże, jak to wyraźnie słychać. Idę w górę. Stopień po stopniu, noga za nogą. Trzymam się poręczy. Widzę schody – kawałek drewna, na nim położony dywan, który jest zatknięty, za mosiężne trzymadła. Każdy szczegół zapada mi w pamięć, zwraca uwagę. Idąc, patrzę na wszystko – skupiam się na tym, żeby się nie przewrócić.

Jestem na górze. Czekam. Nogi mi drżą. Trzęsę się jak galareta. Sucho, piecze. I …i czuję to w brzuchu. Czuję, że powoli się podnosi. Wiem, co tam się dzieje. Boję się tego, jestem przerażony. Drżę z obawy o to, co za chwilę zobaczę. Czy nie umrę od tego widoku. Ale on … on reaguje. On wie. To on mnie prowadzi. To przerażenie mną kieruje. Jakby chciało jeszcze. Jakby chciało, żebym zemdlał. Wiem, że nie zemdleję. Idę dalej korytarzem. Już widzę drzwi od sypialni – są uchylone. Podchodzę do nich. Staje na rogu tuż przy framudze, tyłem. Opieram potylicę o malowaną ścianę. Łapię oddech. Wiem, że zaraz tam zajrzę.

Nie. Nie mogę. Nie wytrzymam. Osuwam się po ścianie. Uderzam tyłkiem o podłogę z głuchym klapnięciem. Robi mi się gorąco i zimno jednocześnie. Widok uderza we mnie, jak piorun i przygważdża do podłogi. Zazdrość rozdziera na pół, a podniecenie ściska w gardle, tak że ledwo mogę złapać oddech. Jestem rozdarty. Powinienem natychmiast to przerwać, a jednocześnie pragnę być tylko widzem, a może… może nawet się przyłączyć? O czym ja w ogóle myślę? Pierwszy raz w swoim życiu czuję się jak laska, która nie wie czego chce.

A łóżko dalej skrzypi. Boże, tak szybko. Tak szybko… ze mną… nie skrzypiało. I ten głos… jego też nigdy nie słyszałem. Nie takim. Nie takim … takim… zwierzęcym. Zawsze się bałem, zawsze podejrzewałem… Teraz już wiem – dopiero teraz ona czuje przyjemność. Czyli… Gdzie ja w tym wszystkim jestem, gdzie ja byłem w jej życiu? Myśli mi się plączą. Potrząsam głową. Mogę nabrać śliny. Oddycham. Zamykam oczy i wychylam się. Czuję gorąco na policzkach. On stoi, stoi tak twardo jak nigdy. Całe ciało pulsuje. Wiem, co zobaczę i boje się tego. Teraz, gdy to się dzieje, nie mogę sobie tego wyobrazić. Ale chcę tak naprawdę to zobaczyć… otwieram oczy….

Łóżko pulsuje. Widzę, jak barierki drżą, poruszają się troszkę za każdym razem, gdy on się rusza. Gdy dopycha. Czasem zwalnia, robi to powoli, czasem przyśpiesza – wtedy słychać wibrujący dźwięk metalowych części. Aga tam leży. Leży w białej pościeli, na pierzynie, która układa się naokoło niej w dziwny, kanciasty wzór. Jej skóra jest lekko opalona – doskonale odznacza się na jasnej, jedwabnej tkaninie.

Aga ma szeroko rozłożone nogi. Bardzo szeroko. Jest naga, spocona, mokra, jej ciało lśni w łagodnym świetle nocnych lampek. Blond włosy przykleiły się do skóry, zamienione w strąki – oblepiają jej szyję. Jest taka dzika, wyuzdana i chętna niczym kotka w rui. Takiej jej nie znałem. Zastanawiam się, dlaczego nie jest taka przy mnie. Czuję się jak nic nie warta dupa. Jak frajer, który funduje jej życie, a ona pieprzy się z innymi. Widzę, jak soki wyciekają z jej rozgrzanej cipki. Cienką strużką płyną w dół, osadzając się na białych kabaretkach.

Ręce ma założone za głową, wypręża się w moją stronę, jeszcze bardziej eksponując piersi. Jest bezwstydna. Uległa tym facetom i posłusznie spełniają ich zachcianki. Jeden trzyma ją za włosy. Za moje cudowne blond włosy. Tyle razy wtulałem w nie głowę, wdychałem jej szczególny zapach, który jeszcze teraz potrafię przywołać w pamięci. Głaskałem ją po głowie, a teraz on trzyma ją, jak swoją własność, jak kępę zmierzłej trawy, jak upolowane zwierzę. Mocno, bez strachu, że ją zaboli. Jemu jest wszystko jedno, a ona podporządkowuje się temu bez mrugnięcia. Jestem niemym świadkiem tej sytuacji. A ona zatraca się w tych rosłych facetach. Dobrze zbudowanych mięśniakach.

Poruszają się rytmicznie. Gdy on uderza, napiera swoim ciałem na jej ciało – nogi jeszcze bardziej się rozchylają. Jest napięta. Widzę jej delikatne łydki, lekko zgięte kolana. Widzę, jak zaciska palce u obydwu stóp. Wiem… ona tak robi, gdy bardzo, bardzo jej się podoba. Już dawno zauważyłem ten odruch. Już na samym początku, gdy zaczęliśmy być razem. Później coraz rzadziej… a teraz, teraz kurczy te palce, tak jak nigdy dotąd. Widzę, że wypina do góry piersi. Ręce trzyma wczepione w pościel. Krwisto czerwone paznokcie prawie wrzynają się w materiał.

Nie poznaję samego siebie. Nie mogę uwierzyć, że tak tu stoję, a tam… przecież to moja żona… Coś jednak trzyma mnie w bezruchu. Chcę na to patrzeć. Od dawna czułem, że ona to robi z innymi. Chowanie telefonu, częste smsy… Ale dlaczego? Czy jest jej ze mną aż tak źle, że potrzebuje innych? A może się nie spisuję, może ona przy mnie tylko udaje? Czemu to robi? Czemu moja dłoń zaciska się na sterczącej wypukłości w spodniach? Kurwa, odbiło mi?! Zaczyna być mi wszystko jedno. Nie ważne. Patrzę na nią. Ona to robi. Jest mi wstyd, że stoję w tym miejscu, jak kołek, że ta sytuacja mnie kręci. Wiem gdzieś w środku, że jako samiec powinienem interweniować. Wytargać dziwkę za włosy, napluć suce w twarz. Dać po ryju kolesiom. Ale coś trzyma mnie w tamtym miejscu. Czuję, jak wzrasta moje podniecenie, jak fiut w moim ręku robi się coraz bardziej twardy i śliski. Jestem szmatą. Nic nie wartą szmatą, która stoi i pieprzy się, patrząc, jak dwóch gości obrabia mi żonę.

Drugi klęczy nad nią. Masuje swojego wielkiego, nabrzmiałego penisa. Masuje powoli, przesuwa rękę w górę i w dół, przy końcu przekręca dłoń na główce. I znów, znów, znów… Klęczy nad nią i zmusza ją do lizania jąder. Zmusza… nie, nie prawda. Widzę, jak szybko porusza się jej głowa. Każdy skrawek mojego ciała robi się ciężki, nie mogę się ruszać. Serce przyspiesza. Dyszę, sam już nie wiem z jakiego powodu, ale ta sytuacja mnie podnieca. Wychylam się bardziej… widzę, jak łapczywie go liże. Nie przejmuje się niczym – jej mokry język klei się do spoconych jąder, sunie dalej, wyżej, dotyka nawet jego zwieracza. Wtedy przyśpiesza, jeszcze mocniej dociska się do skóry.

Widzę, że jest jej cudownie. Że gdzieś zgubiła wszystkie zahamowania. Że nie boli ją, gdy ten pierwszy wchodzi w nią ogromnym kutasem. Dopycha po same jaja. Ze mną, raz po raz by ją bolało. Ostatnio coraz częściej. A teraz doskonale widzę jej soki na kutasie tamtego. Jest cała mokra, spocona i chętna. Nie mogę wytrzymać, wyciągam go ze spodni. Odwracam się do końca, do drzwi. Klęczę. Jedną ręką zapieram się ściany, drugą chwytam jego. Jest mi głupio, cholernie głupio. Jest mi wstyd. Gdyby ktokolwiek to widział… nawet nie chcę o tym myśleć. Robi mi się słabo. A on jeszcze bardziej się pręży.

Mimo tego, jest sporo mniejszy od penisów tamtych dwóch. Marny, wręcz śmieszny. Chociaż przecież większy niż przeciętna… chyba piszą bzdury w tych wszystkich pismach. A mnie jest tym bardziej wstyd. Nic dziwnego, że ona wcale nie była przy mnie zadowolona, bo pewnie to, że rozmiar się nie liczy, to jest kłamstwo… oczywiście, że to kłamstwo, przecież widzę, na własne oczy. Widzę tego wielkiego kutasa, opiętą na nim, mokrą cipkę. Jest tak duży, że widać, jak wargi układają się w idealny niemalże okrąg. Widzę, co oni jej robią i jak bardzo jej się to podoba. Jak wygina plecy w łuk. Eksponuje się, pokazuje całą siebie, żeby tylko rżnęli ją dalej. Wygląda jak maszyna do pieprzenia. Idealnie. Pociągająco. Zwierzęco. Szybko łapie oddech i otwiera buzię. To się nie dzieje naprawdę… To niemożliwe… Dlaczego nigdy mnie tak nie robiła? Zawsze mówiła, że się wstydzi, zachowywała się jak świętoszka. Nie wierzę w to, co widzę. To nie jest żona, jaką znałem.

Tak samo jest teraz z jej ustami. Czerwone od szminki zaciskają się na drugim, wcale nie mniejszym kutasie. On wpycha jej go prawie do gardła. Przyciska go w dół, tuż przy nasadzie. Pozycja nie jest zbyt wygodna, chociaż wcale im to nie przeszkadza. Widzę, że ona specjalnie wysuwa język, że mocno opina go wargami. On wsuwa jej raz po raz – coraz szybciej, coraz głębiej. Ślina ścieka z kącika ust – toruje sobie ścieżkę po jej delikatnym policzku. Jak wulgarne przekleństwo wyplute przez zaciśnięte wargi w kościele… przyśpieszam…

Traktują ją, jak szmacianą lalkę. Ona kręci wypiętymi biodrami, jak zwykła suka i dziwka. Kaja się przed tymi dwoma, tylko po to, aby wsadzili jej, żeby ją zerżnęli, poniżyli. Poniżyli.. nieprawda. Ona po prostu bierze z życia. Tak jak oni. Nie obchodzi ich nic innego. Po prostu biorą, co chcą, jak chcą i gdzie chcą. I mam przed sobą niezbity dowód, że tylko tak jest naprawdę dobrze. Że tylko tak ona jest zadowolona. Że tylko tak czuje się prawdziwą, piękną, pożądaną kobietą. Chce być po prostu pieprzona przez dwóch przystojnych facetów z wielkimi kutasami. A ja czuję się jak szmata, jak pokurcz. Mały i śmieszny. Moje policzki płoną. Wiem, że nigdy nie dam jej tego, co tamci dwaj. Nie będę dla niej bożyszczem seksu, nie będę spełnieniem, dobrym mężem, dobrym kochankiem. Nawet trochę.

Cały czas zatapiam się w oglądanej scenie. Widzę, jak tamten wsuwa w jej szeroko otwarte usta swoje wielkie przyrodzenie. Chwyta ją za nos i powoli wsuwa i wyciąga pałkę. Daje jej złapać powietrze, ale od razu chwyta ją za głowę. Dociska ją do podbrzusza, tak głęboko jak się da. Z szeroko otwartymi oczami widzę, jak jego sprzęt wsuwa się coraz głębiej. Jak w końcu znika cały, usta opierają się na jądrach. Widzę jej gardło, całe pełne tego penisa. Rozepchnięte. I nie mogę uwierzyć. Moje nie wzięła nawet do połowy, mówiła że jej niedobrze, że nie może.

Czy jest możliwe, że w ogóle pomyślała o mnie? Nie, to niemożliwe. Na pewno nie teraz. Może przed całą sytuacją? Chciałbym, aby była to prawda… a może nie? Sam nie wiem. Gorączka przesłania mi zmysły. Przerażenie stopiło się z podnieceniem, sprawiając mi niewysłowioną rozkosz. Nie zważam na to, że przy coraz szybszych ruchach dłoni, coraz głośniej słychać chlupot. To przez mojego mokrego członka. Wydziela dużo soków. Jest podniecony.

Obejmuję całą scenę wzrokiem, upaja się tym. Jestem obrzydliwy. Ale jestem również w niebo wzięty. Nie rozumiem tego, ale nie muszę – najważniejsze, że to widzę. Tyle czasu o tym myślałem – a teraz to rozgrywa się przede mną. Myślałem, że będę w rzeczywistości zły, załamany. Nie. Jestem cholernie podniecony. To jest inny poziom, to jest nie do opisania. To jest bardziej podniecające niż mój pierwszy raz. Perwersyjne. Zakazane. Chore…. I ja jestem w t y m – w środku. Upajam się, czuję każdą cząstkę. Czuję strach, sekret całej sytuacji. Intymność i niezdrowe podniecenie. Nie będę tego ukrywał, nie przed sobą. Jest mi bosko.

I nagle spotykam jej wzrok. Jestem zażenowany. Na chwilę przerywam swoje niecne zajęcie. Czuję się podle, jak mały chłopiec przyłapany na gorącym uczynku. Dlaczego czuję się winny? Sam nie wiem, przecież to ona mnie zradza. A patrzy teraz bezczelnie prosto w oczy, jakby chciała żebym to zobaczył. Żebym zobaczył, jaka jest naprawdę i jaki jestem przy nich żałosny. Żebym wreszcie przestał traktować ją jak królewnę i świętą. Abym przeczytał w jej oczach, że jest kobietą z krwi i kości i pragnie samców. Prawdziwych, niewyżytych samców, którzy zawładną jej ciałem i duszą. A co ma w domu? Pantoflarza, który ustępuje jej na każdym kroku. Który boi się, że się pokruszy, jeśli mocniej jej dotknie. I miała rację, kiedy powiedziała im, że nic nie zrobię. Będę stał, jak ciele i patrzył z rozdziawioną gębą. Że mi stanie. Cholera, przecież nie wiem, czy faktycznie ona tak myśli. Ale boję się, że tak jest.

Jeden z nich się odwraca. Już zdążyłem się uspokoić, poczuć sytuację. I znów czuję przerażenie. Inne. Wstyd kolejny raz napływa falą i odbija się na policzkach mocnym rumieńcem. Klęczę jak idiota, palant z kutasem w dłoni. Zastygam z otwartymi ustami. Mała kropelka śluzu zwisa z główki mojego kutasa, spływa po palcach. Wiem, że wyglądam głupio i żałośnie. Wiem, i jeszcze bardziej jest mi głupio. Dlatego próbuję podnieść się na miękkich nogach. Próbuję uciec.

Już wszyscy na mnie patrzą. Oni i Agata. Szybko chwytam framugę. Drugą rękę mam cały czas zaciśniętą na członku. Odwracam się i stawiam krok. I przewracam się. Zaplątuje w spuszczone spodnie. Boże, co za upokorzenie. Nie wierzę, że to się dzieje. To jakiś koszmar. Nie zrobiłem sobie większej krzywdy, tylko trochę pieką mnie kolana. Z bijącym sercem i twarzą przyciśniętą do podłogi, modlę się, żeby zarwał się strop. Żeby ta cała sytuacja była tylko snem. Oni się śmieją. Słyszę ich głosy. Śmieją się ze mnie, z mojego stanu. Z tego, kim teraz dla nich jestem. Chciałbym, żeby to był tylko okropny koszmar…

Ale nie jest. Z nadziei wyrywają mnie silne ręce jednego z mężczyzn. Chwyta mnie za koszulę. Ciągnie do sypialni. Staram się go powstrzymać. Szuram rękami po dywanie, ruszam nogami. Tylko spadają mi do końca spodnie. Jest coraz gorzej. Śmiech brzęczy mi w głowie. Obelgi… jak można być tak okrutnym? Teraz pewnie wyglądam naprawdę beznadziejnie. Ze szklistymi oczami, cały czerwony. To takie osobiste, moje. Oni są przecież w moim domu, w mojej sypialni. Pieprzą moją żonę, moją Agatkę! Czy to im nie wystarczy? Czy nie rozumieją, że to wystarczy? Po co jeszcze mnie upokarzają? Boże, jak oni mogą to robić.

Patrzą w oczy, tak wyniośle, z góry. Wiedzą, wiedzą że są lepsi. Są prawdziwi. Mężczyźni. Robią to, czego ja się bałem. Bałem się, a ona to wykorzystywała. Teraz patrzy na mnie. Jak suka… nie, nie jak suka. Jak królowa. A jej giermkowie właśnie się nade mną znęcają. Wypięta. Chętna. Cała spocona. To jakiś koszmar. Ja nie mogę tego wytrzymać. Jestem taki marny – nagi i ze sterczącym…

Patrzę na nią. W jej pewne siebie, okrutne oczy. Podniesione w wyrazie wyższości, równiutko wydepilowane brwi. Patrzę na jej szyderczy uśmiech. Widzę, jak dobrze się tu czuje. Jak wpasowuje się w tę cała sytuację. Próbuję odnaleźć w niej choć część dawnej osoby. Moją żonę, Agatę. Nie ma jej. Nie ma jej w tym ciele, w tych oczach, karykaturze uśmiechu, wypiętych biodrach. Nie ma jej, nie ma.

Jest tylko napalona suka, z jadowicie zielonym spojrzeniem. Chętna i gorąca. Podniecona. Tak, podnieca ją cała ta sytuacja, kręci ją, że tu jestem w takim stanie. Już widzi, że ma nade mną kontrolę. Bo mnie też to podnieca. Bo to przecież moja żona, moja Agatka. Ta, która robiła mi codziennie obiady, z którą śmiałem się, z którą kochałem. Czasem wolno, intymnie, dosłownie, a czasem szybko, gwałtownie, namiętnie. A czasem… czasem… byle jak. Ostatnio prawie w ogóle…. Nic dziwnego, że jest teraz taka. To rewanż. To kara. I ma rację. Nie byłem dla niej mężczyzną. Może na początku, ale ostatnimi czasy… byłem zbyt zmęczony, zbyt zajęty…

Nic dziwnego, że to się dzieje. Nic dziwnego, że nie reaguję, że potrafię tylko walić sobie konia. Przegrałem. Obydwoje to wiemy. To ona ma przewagę, ma rację… a może tak mi będzie po prostu łatwiej. Przez klika sekund patrzymy na siebie. Przez kilka sekund te wszystkie myśli bombardują moja głowę. I nagle, brutalnie, obce ręce znów sprowadzają mnie na ziemię. Koleś łapie mnie za szyję. Bez żenady. Jest silny, dużo silniejszy ode mnie. A ja już nie próbuje się bronić.

– Kretyn – słyszę obelgę rzuconą w moją stronę – zobacz jak traktuje się takie suki, jak twoja żona. Patrz kutasie i ucz się, czego potrzebują prawdziwe kobiety – przypina mnie kajdankami do rury. Dłonie z tyłu, nisko, przy pośladkach. Spodnie cały czas zaplątane gdzieś przy kostkach. Oddycham bardzo szybko, chcę coś powiedzieć, zaprotestować…
– Ryj psie – dostaję w twarz. Taśma zakleja usta. Mogę już tylko bezradnie patrzeć. Nic innego. Śmieją się ze mnie. Z mojej bezradności i głupowatej miny. Spuszczone do połowy uda majtki sprawiają, że wyglądam jeszcze bardziej żałośnie. Mój „twardziel” cały czas jest w pełnej gotowości. Sterczący niczym rakieta. Nabrzmiały i pokryty pajęczyną wypukłych żył. Jego bordowy kolor wyraźnie odcina się od bieli skóry. Głupio się czuję, kiedy wszyscy wlepiają w niego oczy. Głupio mi, bo wiedzą, że to mnie kręci. Ona wie. Jej wzrok oskarża. Czuję, że nigdy nie dałem jej tego, co chciała.

– Niezły z ciebie świr, wiesz koleś? – znowu śmiech, bezduszny, pełen pogardy i uszczypliwy – patrzcie, jak mu stoi – czuję gorąco, coraz większe, cały płonę. Ogień pali policzki. Duszno. Pulsująca krew uderza w tętnice. Taka sytuacja, a ja jestem podniecony i oni to widzą. Gardzą mną. Dla nich nie jestem prawdziwym facetem. Jestem fiutem, namiastką mężczyzny. Tak się właśnie czuję i wiem, że mają rację. Zawsze to podejrzewałem, a teraz spełniają się najczarniejsze sny. A może po prostu najmroczniejsze?

Fantazjowałem o tym przecież, chociaż nie dopuszczałem myśli, że to może się wydarzyć. Nie z nią. Nie z moją cudowną i delikatną Agatą. Chciałem wierzyć, że jest taką porządną kobietą, wzorową żoną. A jednocześnie śniłem o tym. W samotności, nikomu nie mówiąc o mojej wstydliwej tajemnicy.

– A więc lubisz patrzeć kmiocie? – pyta jeden z dryblasów – napatrzysz się dzisiaj, może się czegoś nauczysz – podchodzi do mojej żony.
– Patrz fiucie, ona to lubi – rzuca jak obelgę. Wkłada jej rękę do buzi i potrząsa jej głową. Ona nie protestuje. Ręce ma cały czas nad głową. Patrzy na niego z uwielbieniem – przychodzi do nas od pół roku i ciągle jest głodna, napalona, nienasycona. Gorąca z niej i namiętna suka. Wiedziałeś, że lubi się z nami kurwić ? – patrzy na mnie z pogardą i drwiącym uśmieszkiem.
– Mówiła, że jesteś do dupy – chwyta ją kciukiem za podbródek i syczy tak, abym wszystko słyszał.
– Powiedz teraz: jestem twoją dupą, dupą do rżnięcia – pozostałe palce dociskają język – mów kurwo! – i drugą ręką głaszcze ją pieszczotliwie po włosach.
– Uhmo duuą do ruhm – wyrywa się z jej gardła, bo nie bardzo może dokładnie artykułować głoski z jego dłonią w ustach. W tych ustach, które tyle razy pieściłem, obsypywałem pocałunkami. Resztki sprzeciwu pomału gasną w moim wnętrzu, kiedy patrzę na zamglone rozkoszą oczy żony.
– Dobrze mała – uderza ją kilka razy otwartą dłonią w policzek – tak, tak, właśnie tak mała kurewko, lubisz to, wiem, że lubisz nam dawać – i znowu policzek – possiesz teraz maleńka, zasłużyłaś na to. Otwórz te słodkie usteczka, szeroko, ooo tak… – idź, zrób temu frajerowi dobrze. Jest przecież we własnym domu. Musimy o niego zadbać – dodaje szyderczo.

Widzę otwartą buzię Agaty. Duże i sprawne dłonie dalej przytrzymują jej głowę. Momentalnie nadziewają ja na moją pałę. Widzę przed sobą jej cudowny, wypięty tyłeczek, rozgrzane plecy. Jestem spocony, rozdygotany i bardzo napalony. Mam wrażenie, że każdy dotyk spowoduje eksplozję. Ale nie chcę tak szybko kończyć. Chcę jeszcze przez chwile ją poczuć. Głowa pomału nasadza się na mojego penisa. Facet celuje nią jak hangarem. Wsuwa i wysuwa. Nabrzmiały penis wchodzi pomału do środka i wychodzi cały na zewnątrz.
– Tak skarbie, dobrze, patrz mu w oczy – i znowu celuje – śliczna mała, jesteś w tym naprawdę dobra – mężczyzna przytrzymuje jej głowę i dociska do mojego podbrzusza – o tak, teraz on na pewno cię poczuje – Agata wstrzymuje oddech, ale ani drgnie. Widzę, jak kręci ją taka akcja. Jest całkowicie posłuszna.

Drągal puszcza wreszcie jej głowę. Agata już zupełnie sama liże główkę mojego kutasa. Jej język zwija się jak mokry liść – przylega, masuje prącie. Wygląda to bardzo podniecająco. Lepiej niż na jakimkolwiek filmie, który widziałem. Musi jej się to podobać, zachowuje się jak rasowa dziwka. Skupiam się jednak na jej wypiętym tyłeczku. Widzę, jak czerwona główka tamtego drugiego ociera się o wejście do jej zakazanej szparki. Zakazanej dla mnie, ale nie dla niego. Koleś bardziej rozszerza nogi Agaty i spluwa na jej ciaśniutki otworek. Rozsmarowuje ślinę tuż przy samym wejściu. Gładzi jego zaciśnięty punkcik. Powoli wkłada do niego palec. Żona zaczyna rozumieć kontekst sytuacji. Na jej gładkim czole pojawiają się zmarszczki niepokoju. Rozbiegane oczy… Rodzi się w niej panika. Nie przepada za tym.

Patrzy na mnie błagalnie, abym coś zrobił. Spuszczam wzrok. Walczę z podnieceniem. Ona to widzi. Nigdy nie pozwalała mi na te zabawy… raz próbowaliśmy. Bardzo ją bolało i krępowało, nie chciała, abym kiedykolwiek starał się to powtórzyć. Oni zaś… oni brali to co chcieli. Muszę to zobaczyć. Mam okazję choć trochę odpłacić jej się za całą sytuację. Teraz i ona poczuje, co to ból i wstyd.

Tymczasem drągal znowu spluwa i rozszerza jej otworek, wkładając kolejny palec. O ile ten pierwszy był jeszcze do zniesienia, nic szczególnego, prócz uczucia rozpychania, to teraz wiem, że zaczyna być już ciasno. Nie pasuje jej to, zaczyna wiercić pupą, uciekać. Wyraźnie nie che, ale ja…ja chcę.

Bardzo chcę, aby ten gach nie pozwolił jej uciec. Gdzieś w środku wręcz pragnę, aby ukarał w ten sposób jej kurestwo. A poza tym, po prostu to lubię. Kręci mnie anal. Uwielbiam patrzeć, jak w dupkę mojej żony wchodzi duże nabrzmiałe prącie. Szkoda tylko, że nie moje. Chciałbym poczuć ciasnotę tego otworka, jego zakazany smak. Od dawna chciałem tak pieprzyć żonkę. Przyzwyczaiłem się już do myśli, że nigdy tego nie dostanę i bolało mnie to. To wielka niesprawiedliwość. Chciałbym od życia czegoś więcej, a czuję, że stoję pod ścianą. Że nie będzie mi dane spełnić tej drobnej fantazji, a do cholery, nie chcę przecież niczego niemożliwego. Od tak dawna tego pragnę, że mam już niemal obsesję.

Więc, kurwa, niech ją tak wypieprzy. Kocham ją, ale chcę aby troszkę ją zabolało. A niech ma. Nie chciała ze mną , a przecież byłbym delikatny, subtelny, kochający. Więc niech ją teraz zerżnie tamten. Może zatęskni za moimi czułymi ramionami. Pomału przestaję czuć wyrzuty sumienia. Znalazłem doskonałe usprawiedliwienie dla swojej chorej żądzy. Ale to i tak gdzieś w środku boli. Nie ugaszę tego bólu do końca.

Mężczyzna pieści ją już dwoma palcami, wkłada je i wyciąga, rozszerza coraz mocniej uciekającą dziurkę, pozwalając zajrzeć mi do środka. Jestem jak zahipnotyzowany. Przestaję myśleć. Rodzi się we mnie tylko rządza. Trafili w moją słabość bezwzględnie. Facet przykłada już do niej swoją fujarę. Ależ on ma pałę. Musi ją zaboleć. Czemu ta myśl mnie podnieca? Za chwilę chyba eksploduję, a myśl o tym, jak bardzo będzie mi wtedy wstyd, przeszywa jeszcze mocniejszą falą rozkoszy. Sam nie mogę uwierzyć, że to mnie kręci. Że jestem taki popierdolony.

Aga wierci się i ucieka. Panicznie się boi, ale widzę, że myśl o tym, że on i tak zrobi z nią, co zechce – podnieca ją. Nie rozumiem tego mechanizmu. Nawet się nie staram. To automat. Mięśniak wyciska do jej rozgrzanego otworka dużą porcję śliskiej substancji. Mimo tego ona wcale nie pomaga mu w siebie wejść.
– Aaaa… – odrywa się ode mnie, a jej krzyk przeszywa powietrze.
– Co jest kurwa – drab obok mnie, który cały czas obserwując, obrabiał sobie fujarę, chwyta ją za podbródek – będziesz cicho, albo cię zaknebluję – mężczyzna z tyłu próbuje nacierać na słodką dupcię mojej żony. Drażni ją i bawi się, pocierając kutasem o wejście do zakazanej jamki, a pewnymi dłońmi trzyma jej drobne pośladki. Podszczypuje gładką, wypielęgnowaną skórę.
– Błagam, wszystko, tylko nie to – widzę grymas na jej twarzy i walkę o zachowanie spokoju. Spogląda na mnie, pełna bólu i wyrzutu. Osiłek widząc jej panikę, zmienia ton.
– No mała spokojnie, będzie dobrze – gładzi ją po pośladku, wymierza małe klapsy i wyciska jeszcze jedną, obfitą porcje lubryfikantu – fajna dupa z ciebie, naprawdę fajna, ten frajer nie wie, co traci.

Agatka milknie, ale wygina się jak może, próbuje ustawić się w dogodnej pozycji. Te początki zawsze są najlepsze. Oni to wiedzą, dlatego czerpią z tego przyjemność, starają się przedłużyć to. Ja jestem najwyżej kilkanaście centymetrów od całej sceny. Widzę wszystko dokładnie, każdy detal, każdy szczegół. Widzę, jak kutas powoli łamię barierę. Już dłużej nie czeka, zaczyna wsuwać się powoli, ale systematycznie, nieubłaganie. Słyszę jak ona głośno wciąga powietrze. Usta ma blisko mojego nabrzmiałego członka. Ociera się o niego policzkiem.

Całe zajście trwa kilka sekund, ale dla mnie to są wieki. Napawam się widokiem napiętej dupy mojej żony, penetrowanej przez obcego członka. Gdy dochodzi do końca, ona kurczowo zaciska pięści. Widzę grymas na jej delikatnej, dziewczęcej twarzy. Wtula się w moje drżące nogi. On go wsuwa aż do główki. Wraca z powrotem. Widzę, jak Agata zaciska zęby. Razem z kolesiem stojącym obok, obserwuję jej reakcję. Obydwaj czerpiemy z tego widoku przyjemność, ale ja mam lepiej. Tak myślę. Paranoja…

Kolejne pchnięcia. Zaczynam słyszeć jęki Agaty. To niesamowite. Pieprzący jej dupę koleś, zaczyna również jęczeć. Widać lubi takie ciasne szparki. Nic dziwnego. Widzę, że ona się zaciska, nie może jeszcze do końca przyzwyczaić się do sytuacji. Koleś natomiast jest w niebo wzięty. Chyba jest w tym coś. Jej usta układają się w kolejny grymas cierpienia. A może…

Im dalej on się wsuwa, tym ona bardziej się zaciska. Widzę to wyraźnie. Dlatego tak mocno się w nią wpycha. Za każdym razem próbuje jeszcze dalej niż poprzednio. Ona prawdopodobnie również zaczyna odbierać przyjemne doznania. Jest jej coraz lepiej. Tak, tak, na pewno. Ten obok chwyta ją za włosy. Z fascynacją w oku obserwuję to, co się dzieje, podsuwając przy tym swojego kutasa pod jej usta. Ona jęcząc cichutko, bierze posłusznie do budzi. Dryblas znowu nabija ją na mnie gwałtownie. Próbuje teraz naśladować ruchy tamtego z tyłu, jego tępo. Przyśpieszył. Spocony tyłek żony jest ostro nabijany na pokaźną lancę. Szparka jest tak wąska, że widać uciśnięcie penisa przy dziurce. On naprawdę wchodzi i wychodzi jak tłok jakiejś wielkiej maszyny. Coraz szybciej, coraz sprawniej.

Bierze moją żonę na całego. Bez żenady wyciskają z niej ostatnie soczki, sprawia, że ta chora sytuacja doprowadza ją do rozkoszy. Nawet mimo tego, że bierze ją brutalnie, gwałtownie, inaczej niż ja to robię zazwyczaj. A może to właśnie to sprawia, że puszczają bariery, że ona tak dobrze się z tym czuje? Pewnie już gdy podjęła decyzję, gdy wpuściła ich do domu, była gotowa na wszystko. A teraz tylko udowadnia… tylko… to naprawdę niesamowite, jak bardzo może zmienić się ktoś, kogo się zna. A wszystko pod wpływem podniecenia. I nie myślę tylko o niej. Nie.. ja sam… mmmm…

Niemy obserwuję całą scenę, cały czas balansując na granicy orgazmu.

Czuję co jakiś czas piersi żony, które obijają się o moje nogi. Jej cycuszki poruszają się dość szybko, rozkoszuję się tym dotykiem. Tamten już ostro posuwa ją w dupkę. Wchodzi szybko i dopycha swoją pałkę do samiutkiego końca. Cała zanurza się w dupce żony. Ona podnosi pupę troszkę wyżej, jakby chciała aby ten wielki pal wchodził w nią jeszcze bardziej dosadnie.

Nagle czuję, że piersi się nie ruszają. Słyszę głośne jęki. Agata jęczy, spazmatycznie chwyta powietrze. I wreszcie jest! To wszystko, choć przecież nie całkiem, dzieje się za sprawą tego wielkiego członka, który teraz… teraz on się kurczy. I pompuje w dupeczkę mojej ukochanej gorącą spermę. Widzę, jak drga uwięziony w uścisku kakaowego oczka. Wiem, że zaraz ten widok się skończy, ale ja również osiągam limit. Spuszczam się wprost do ust mojej cudownej żonki. Jest tego dużo. Sperma cieknie jej kącikami ust. Gach obok mnie dociska jej głowę, aby nie mogła uciec. Musi wszystko połknąć, jak grzeczna sunia. W skurczach ekstazy chłonę scenę przed sobą, mając świadomość że właśnie dochodzę w ustach mojej żony, którą wypełnia sperma obcego faceta.

A Agata? Ona patrzy na mnie z wyrzutem. Nie miała orgazmu. Jak to? Nikt o nią nie zadbał? Ja związany… Poczułem, że ją zawiodłem. Że z n o w u ją zawiodłem. Aguś, kochanie przepraszam, wybacz mi, że ze mnie taka dupa, wybacz…Wszystko na kilka sekund zastyga w bezruchu. Słyszę jedynie swoje bijące serce. Coraz bardziej miarowo… coraz spokojniej… i nagle…

Huk tłuczonego szkła…„Gdzie ja jestem? To był tylko sen, czy to się wydążyło naprawdę?”

Marek zerwał się na równe nogi… szary pokój… był cały spocony. Chwilę nie mógł dojść do siebie. „Światło, zapalić światło”. Ból dłoni… krew… na podłodze rozbita butelka… „A więc to był tylko sen. Koszmarny, głupi sen.” Jego zmęczony umysł, pełen napięcia, stresu i braku spełnienia – wygenerował tę absurdalną historię, wyświetlił mu wszystkie skryte i zakazane marzenia, do których trudno mu się było przyznać nawet przed samym sobą. Na szczęście to wszystko było nieprawdą. Nie oddałby swojej Agi nikomu, choć… choć marzył o tym skrycie. Ironia losu. Nie chciał tego tak samo bardzo, jak pragnął. Czy to w ogóle możliwe, czy był normalny, czy inni też mają podobne sny?

Bardzo ją kochał. Pragnął teraz tylko, przytulić ją mocno i trwać tak przez długą chwilę. Być jak najszybciej blisko niej. Upewnić się, że to były tylko majaki, że ona jest bezpieczna, z dala od jego chorych wizji. Tak bardzo chciał ją przed tym ochronić. Ochronić przed całym światem. Już wiedział. Nie przyjmie tego zlecenia. Musi być blisko niej. Już nigdy jej nie zawiedzie… bo bez niej… to ona nadawała sens wszystkim otaczającym go rzeczom. Bez niej nic nie będzie go już cieszyć, a przynajmniej nie w taki sposób.

Przez uchylone okno wpadało do samochodu rześkie powietrze czerwcowego wieczoru. Pomału zapadał zmrok, zapalały się pierwsze latarnie. „Nareszcie w domu.” – Myślał Marek parkując samochód przed okazałym domem. Nie chciał nawet tracić czasu na otwarcie garażu. Być jak najszybciej z nią. Poczuć jej cudowne ciało, wtulić się w jej pachnące włosy i wreszcie zapomnieć o pracy. Czuł jednak, że coś się zmieniło, że coś jest inaczej, ale nie wiedział co. Jakiś dziwny niepokój chwytał go za serce. Irracjonalne przeczucie ściska w krtani. Nachalnie w pospiechu nacisnął dzwonek, ale odpowiedziała mu tylko cisza. „Co jest, może śpi, może gdzieś wyszła?”. Myśli kołatały mu się w głowie. „Ale jak to, przecież wiedziała, że dziś przyjadę”. Napisał jej nawet w smsie przybliżoną godzinę powrotu. A może coś pokręcił?

Nerwowo poszukiwał kluczy. Nigdy ich nie ma tam, gdzie powinny być. Teraz przypomniał sobie jej cierpki głos w słuchawce, kiedy dzwonił ostatnio. Ale pomyślał, że jak zwykle ma jakiś gorszy dzień, że jak przyjedzie, to wszystko znowu wróci do normy. Kobiety przecież zawsze narzekają. Myślał nawet czasem, że tylko wtedy są szczęśliwe. „Kurwa, gdzie ten klucz?”. Przecież tyle razy się kłócili, to normalne, każde małżeństwo ma lepsze i gorsze dni. Ale dziś czuł, że wszystko się zmieniło.

Jest, wreszcie jest. Dopadł kluczy i w pospiechu otwarł drzwi. Rzucił torby na podłogę.
– Kochanie jestem w domu! Skarbie… – wołał dość głośno, łudząc się ciągle, że na pewno gdzieś jest, że może po prostu bierze prysznic… Ale tylko głucha cisza uderzyła w niego złowrogo. Jakby chłód i uczucie pustki. A może… może to brakowało jakiegoś, dobrze znanego zapachu?

Zaczynał się rozglądać. Niby wszystko było takie samo, ale jednak czegoś mu brakowało. Wydawało mu się, że w domu jest mniej przedmiotów, ale nie mógł dokładnie tego stwierdzić, bo właściwie nigdy nie zwracał na to uwagi. Agata była mistrzynią nastroju, prawdziwą boginią ogniska domowego. Wracał do domu po niejednej burzy, niczym statek do ciepłego portu, aby ukoić poszarpane żagle. A teraz…? Sam nie wiedział. Nie czuł już tego niezwykłego ciepła.

Przyglądał się niedokładniej. Pusty parapet. Na ziemi ich potłuczone, ślubne zdjęcie…fuck… pomału zaczynał rozumieć i czuł, jak smutna prawda zalewa mu umysł, paraliżuje, staje się jedyną dominującą myślą. Jak krew zaczęła w nim szybciej krążyć, jak gniew i żal uderzyły w jego tętnice, ale jeszcze wygrywało niedowierzanie. Jeszcze kotłowała się w nim nadzieja. Dopadł do wielkiej, wspólnej rozsuwanej szafy. Otworzył…pusto.. W jej części nie m ubrań. „Wyprowadziła się, wyjechała… Chce wszystko przemyśleć? Potrzebuje czasu? Co się kurwa dzieje, czemu nic nie powiedziała? Jak można tak bez słowa?” Trzęsły mu się dłonie.

Czas się zatrzymał. Był cały rozdygotany. Zawsze taki silny i opanowany, teraz czuł, jak świat usuwa mu się z pod nóg. Jak silna ściana, która zawsze za nim stała, której zawsze był taki pewien, osuwa się i rozsypuje. Ale spokojnie. Jeszcze nic nie jest przesądzone. Przecież tak naprawdę nie wie co się stało. Na pewno to wszystko da się jakoś wyjaśnić. Próbując się uspokoić, wszedł z powrotem do salonu. Dopiero teraz dostrzegł, że na dużym pustym stole, na którym kiedyś był jakiś fikuśny obrus, leżały jakieś papiery. Rozdygotany, chwycił je w dłonie i usiłował skupić się na czytaniu. Jedno słowo wracało do niego nachalnie i przebijało się ponad inne… rozwód. Nie miał siły doczytać do końca. Skupić się nad tabunem małych literek. Kartki wypadały mu z dłoni. Osunął się na kolana, niemo wpatrzony w podłogę. Nawet twardość mahoniowych paneli nie była w stanie wyrwać go z tego letargu.

„Kochanie tylko nie to – mówił we własnych myślach do nieobecnej kobiety, jakby ona będąc gdzieś daleko mogła to usłyszeć – porozmawiajmy. Wiesz, że cię kocham, nie opuszczaj mnie, nie zostawiaj. Bez ciebie jestem niczym, nic nie znaczę. Stracę ciebie – stracę wszystko. Wiem to już na pewno. Dopiero teraz dotarło to do mnie tak mocno. Dopiero dzisiaj naprawdę to poczułem.” Miał pustkę w głowie, łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Mimo tego co przeczytał, cały czas nie mógł w to uwierzyć. To było niemożliwe. Przecież od tak dawna byli ze sobą razem. Tak łatwo było chodzić po utartych ścieżkach. A teraz czuł, że rozpada się cały jego świat. Przecież nie mógł jej tak głupio stracić. To nie może być prawdą. Na pewno chciała go tylko postraszyć.

Zatopiony w myślach, jakby zawieszony w czasie, z pochyloną głową, dostrzegł, że zaczyna już świtać. Pierwsze promienie słońca poraziły jego zapuchnięte oczy i smugą świtała wycięły jego sylwetkę z otoczenia. Ból w zasiedziałych stawach odezwał się nagłym ukłuciem. Zupełnie jakby ból, którego zawsze tak się boimy, teraz okazał się życiodajny i budził go do życia.

Pomału zaczął podnosić się z podłogi. „Muszę, muszę ją odzyskać. Uda mi się. Znam ją. Wiem, co lubi i co na nią działa. Mam przewagę nad innymi. Przecież jestem menadżerem, podporą i filarem wielkiej korporacji. Wszyscy mi ufają, wszyscy we mnie wierzą. Musi mi się udać. Znowu będę tym Markiem, którego kiedyś poznała. Który ją wtedy tak omotał i zafascynował. Chwycił za serce, uwiódł spojrzeniem. Potrafię, znowu odnajdę to w sobie. Nie poddam się bez walki, tak łatwo jej ze mną nie pójdzie. Nie puszczę tylu wspólnych lat w niepamięć. Od dziś to ona będzie moim głównym projektem. Tak, właśnie tak zrobię. To nie jest porażka, to tylko sygnał. Ostatni przejmujący głos rozpaczy. Wołanie o pomoc. Byłem głuchy, miała rację. To się musi zmienić. Tyle razy mi mówiła, ale ja nie słuchałem. Ale dam radę, przecież jestem najlepszy. Uda się.”

Niczym feniks z popiołu, wstał z lekko przykurzonych paneli, jakby wstąpiła w niego nowa energia. Nowy dzień…

Wiki & OldFreind

Scroll to Top