Było… Minęło…

Praktycznie wychowała mnie ulica. Bo moje dzieciństwo skończyło się gdy miałem 12 lat. Odkąd pamiętam zawsze mieszkałem z matką. Ojciec wyprowadził się gdy miałem 4 lata. Szanowany w mieście pan mecenas, mieszkał na sąsiednim osiedlu. Co miesiąc wysyłał jakieś grosze alimentów. Syna nie znał w ogóle. Bo na ile mógł mnie poznać w parogodzinnych comiesięcznych wizytach, z których i tak ostatnio się wymigiwał? Mama była zaradną kobietą. Za dnia harowała w fabryce, nocami szyła i haftowała na sprzedaż. Dzięki temu, nie prosząc się o nic ojca, jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Żyliśmy skromnie, ale szczęśliwie. Do czasu… Tego pijanego kierowcę, który potrącił idącą poboczem, odwieziono na izbę… moją matkę do kostnicy…

Zagubiony, rozgoryczony po śmierci ukochanej matki musiałem sam sobie radzić ze swoim bólem. Nie miałem nikogo bliskiego. Nikogo do kogo mógłbym się przytulić! Kto dawałby mi schronienie w silnych, ciepłych i bezpiecznych ramionach! Nawet na pogrzebie ojciec stanowczo chwytając mnie za ramie, wyszeptał przez zaciśnięte zęby „tylko nie becz!”. A mnie łzy same cisnęły się do oczu. W końcu byłem jeszcze dzieckiem… miałem tylko 12 lat! Zaciśniętymi piąstkami wycierałem lecące łzy i cicho szeptałem „mamusiu!” Po pogrzebie chciałem wrócić do swojego domu. Do tych ścian, które stanowiły moje schronienie przed zewnętrznym światem i które tak dobrze znałem. Do domu, w którym obecny był jeszcze zapach gotowanego w dniu śmierci matki bigosu… Tymczasem trafiłem pod opiekę zupełnie obcego mi człowieka. Mojego ojca.

Pozwolił on mi wziąć ze sobą bardzo mało rzeczy. Wszystko bowiem było tylko starymi, nic niewartymi gratami, których nie chciał widzieć w swoim domu. Jego mieszkanie… było takie zimne, bezosobowe… Przydzielił mi on najmniejszy z trzech pokoi. Zażądał nieskazitelnego porządku. Nie było mowy o jakichkolwiek zabawkach, żołnierzykach czy śmiesznych rysunkach przyklejonych do lodówki.

Sam jeden Pan Bóg wie ile bezsennych nocy przepłakałem w moim nowym łóżku, ile razy zagryzałem pięści by nie wyć z tęsknoty za matką! Ojciec kategorycznie zabronił mi o niej mówić. Nie mogłem też postawić w ramce jej zdjęcia na biurku… Trzymałem je więc pod poduszką i zawsze przed snem wpatrywałem się w tą ukochaną matczyną twarz…

Po paru tygodniach, podczas których ojciec wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, przystosowałem się do sztywnych barier panujących w jego domu. Nauczyłem się ścielić łóżko, prasować swoje spodnie, czyścić swoje buty, trzymać porządek na biurku. Chodziłem jak wskazówka w szwajcarskim zegarku. Najlepszą nauczycielką była dla mnie silna ręka ojca. Nie chce wiedzieć ile razy nią oberwałem. Bo z pewnością za dużo.

Na szczęście dla mnie, przed zimą, wprowadziła się do nas Ulka. Kobieta ojca. Wszyscy na osiedlu wiedzieli, że to dziwka. Tylko nie on. Wszyscy mówili, że poleciała na kasę. Tylko nie on. Ja w tej kwestii zamilkłem. Nie moja broszka. Skoro na niej ojciec skupił całą swoją uwagę ja natychmiast to wykorzystałem. Po lekcjach uciekałem do starych kumpli, na podwórze. Oni zawsze mieli czas i nigdy nic ode mnie nie chcieli…

Życie powoli toczyło się nowym torem. Skończyłem podstawówkę. Poszedłem do samochodówki. Wbrew woli ojca. Im więcej mi on zabraniał, w tamtym czasie, tym więcej mu się przeciwstawiałem. W końcu chyba zrozumiał, że jego silna ręka nie robi już na mnie żadnego wrażenia. Dał mi spokój…

Na osiedlu często mówiono o mnie „zdolny leń”. Czasem, gdy brakowało kasy, dorabiałem sobie po szkole u osiedlowego mechanika. Lubiłem to i byłem w tym dobry. Dobry też byłem w wielogodzinnym wystawaniu z paczką kumpli pod blokiem. Z nudów przychodziły nam różne, głupie pomysły do głowy. To wybiliśmy okno w sklepie monopolowym. To ukradliśmy radio z zaparkowanego pod blokiem samochodu. To sklepaliśmy mordę kolesiowi z drugiej dzielnicy… Wpływy ojca nie zawsze przynosiły efekty. W końcu założyli mi kartotekę. Trafiłem do policyjnej izby dziecka. Przydzielili mi kuratora. Mnie niczego to jednak nie nauczyło. Wręcz przeciwnie. Imałem się coraz to nowszych i głupszych pomysłów… Za kolejny taki trafiłem do poprawczaka.

W zakładzie poznałem pierwszego prawdziwego przyjaciela. Na imię miał Oleg. Był synem Polki i Rosjanina. Miał 17 lat. Urodził się i wychował w Polsce. Mieszkał z bratem. Siedział za rozbój. Przypuszczam, że gdyby nie ta znajomość, moje życie dziś potoczyłoby się inaczej.

Po opuszczeniu zakładu ponownie wróciłem do mieszkania ojca. Do osiemnastych urodzin brakowało mi niecały tydzień. Potem wiedziałem co chce zrobić. Wystarczyło wytrzymać jeszcze tylko tych parę dni.
Ojcu schodziłem z drogi jak tylko mogłem. Przypuszczam, że gdyby mógł to by mnie z wściekłości rozszarpał na kawałki. Zawiodłem wszystkie jego oczekiwana. Do czego to podobne, żeby syn mecenasa siedział w poprawczaku…? Żeby zadawał się z podejrzanym, bądź co bądź, Rosjaninem? Żeby go sąsiedzi na klatce przeklinali za to, że im dzień dobry nie mówi? Jedynie normalny kontakt miałem z Ulką. Tak mi się przynajmniej wydawało…

Jak co rano ubrany w tylko w jeansy zszedłem do kuchnie zrobić sobie śniadanie.
Siedząc z kubkiem kawy w ręce przy kuchennym stole przeglądałem w gazecie dział sportowy. Po chwili ubrana w krótki szlafroczek, pojawiła się w kuchni Ulka. Przechodząc obok swoja dłoń położyła mi na nagim ramieniu, witając mnie słowami:
– Dzień dobry prawie dorosły mężczyzno…
Jej dłoń podążyła w stronę mojego sutka, a usta musnęły mój policzek.
Zerwałem się z krzesła. Bez słowa wyszedłem z kuchni. Nie było to bowiem jej normalne zachowanie.
Przez resztę dnia nie wyszedłem ze swojego pokoju. Myślałem o niej. Była cholernie seksowną kobietą. Wszystko, we właściwych proporcjach, miała na swoim miejscu. Pociągała mnie i odstraszała jednocześnie. Wiedziała czego pragnie i wiedziała jak to zdobyć. Teraz najwidoczniej pragnęła mnie. Mogła mnie mieć… Tylko zagrała nie tą kartą. Przegrała…

Ta sytuacja miała miejsce we wtorek, do czwartku z Ulką się praktycznie nie widziałem. W owy właśnie czwartek zrobiłem coś z czego będę dumny i czego będę się jednocześnie wstydził, do końca swoich dni. Właśnie kończyłem się golić w łazience gdy wtargnęła tam Ulka. Miała na sobie tylko komplet bordowej seksownej bielizny. Bez żadnego skrępowania podeszła do mnie i kładąc dłoń na moim przyrodzeniu uwodzicielsko wyszeptała:
– Jesteś już prawie dorosły, pokaż swojej mamusi czego się nauczyłeś. Zrób jej tak dobrze by błagała Cię o jeszcze, by wiła się w twych objęciach i namiętnie krzyczała z rozkoszy.
Nie wytrzymałem. Mocno, nawet bardzo mocno, pchnąłem Ulkę na pralkę stojącą w kącie. Podszedłem do niej. Chwyciłem jej brodę pomiędzy swój kciuk i palec wskazujący, zmuszając ją tym samym aby spojrzała na mnie i wściekłością w głosie powiedziałem:
– Zapamiętaj sobie pieprzona dziwko, że nigdy nie byłaś, nie jesteś i nigdy nie będziesz moją matką. Nawet nie waż się z nią porównywać. A teraz zejdź mi z oczu kurwo, bo o wszystkim powiem ojcu.
Ulka wyszła. Szybko skończyłem się golić. Włożyłem pierwszą z brzegu koszulkę, buty i już pędziłem do kumpli. Jak zwykle w tej sytuacji niezawodny był Oleg. Jemu nie musiałem nic tłumaczyć. Wystarczyło, że miałem się z kim napić. Przy kim przeanalizować w głowie swoje zachowanie. Dumny z siebie byłem bo umiałem się oprzeć kobiecie, która mnie pociągała i która nie była moja. Nienawidziłem się za to, że użyłem wobec niej przemocy…

Pamiętam, że wróciłem do domu późno. Nieźle zawiany. Wiedziałem, że ojciec się wścieknie. Nie robiłem sobie jednak z tego zupełnie nic. Wchodząc do swojego pokoju, przez cienkie ściany miejskiego blokowiska, słyszałem namiętne pojękiwanie Ulki i systematyczne skrzypienie łóżka. Puściłem głośniej radio. Otworzyłem okno i siedząc na parapecie paliłem papierosa. Jakiś kwadrans później do pokoju gwałtownie wtargnął ojciec. Coś wrzeszczał o ciszy nocnej, o moim zachowaniu, o tym, że znów piłem. Wzruszyłem tylko ramionami i powiedziałem:
– Najlepszy prezent jaki mi możesz zrobić na osiemnaste urodziny, to oddać klucze do mieszkania matki. Zejdę Ci z oczu i przestaniesz mieć problem.

Rano na stole leżał komplet kluczy i biała koperta. W niej była urodzinowa kartka i tysiąc złotych. Wziąłem klucze. Spakowałem niewielki dobytek zgromadzony przez sześć lat mieszkania z ojcem i wyszedłem. Kasą sobie nie zawracałem głowy. Nie była mi ona potrzebna. Właściwie to jej nie wziąłem, bo nie chciałem, by ojciec kiedykolwiek mógł mi coś wypomnieć. Nienawidziłem go. Całym swoim sercem. Zabrał mi on całe dzieciństwo. Zagrabił je. Bez słowa jakichkolwiek wyjaśnień.

Wróciłem do mojego domu. Prawdziwego domu. Nie byłem tu od tamtego dnia, kiedy pochowałem matkę. W tych tak znajomych ścianach nie zmieniło się nic. Na lodówce wciąż wisiały te same rysunki, które powiesiła tam matka. W jej pokoju stała rozłożona maszyna do szycia. Brakowało tylko kwiatów, które ona tak lubiła. I trzeba było trochę posprzątać, bo wszędzie było pełno kurzu. Zakasałem więc rękawy i wziąłem się do roboty.

Godzinę później rozdzwoniła się moja komórka. Oleg. Zapowiedział się wizytą. Zaintrygowało mnie jego niecodzienne zachowanie. Zawsze bowiem podjeżdżał pod blok i czekał aż zejdę. Oleg wiedział gdzie mnie szukać. Jemu pierwszemu powiedziałem jakie mam plany na resztę swojego życia. Zresztą nawet nie musiałem mu mówić. To właśnie on i jego starszy brat Aleksiej czekali na mnie gdy opuszczałem mury poprawczaka. Wyrysowali przede mną bajkową i kolorową wizję przyszłość. Przystałem na to. Aleksiej miał być moim szefem. Oleg partnerem. Robić mieliśmy różne rzeczy.

Oprócz nich w drzwiach pojawił się Anioł… Przynajmniej tak myślałem w pierwszej chwili. Ta młoda kobieta o długich blond włosach, zielonych oczach i drobnej posturze ciała na imię miała Agata. Należał do Aleksieja. A mnie przysłoniła cały świat…

* * *
Niezliczoną ilość bezsennych nocy spędzałem na fantazjowaniu o kochaniu się z Agatą. Wyobrażałem sobie jak podchodzi do mojego łóżka, chwyta mnie za rękę. Prowadzi do ogrodu. Tam pod nisko zwisającymi, pod słodkim ciężarem gałęziami jabłoni, kładzie mnie na trawie. Sama siada na mnie. Rozpuszcza swoje śliczne długie włosy. Powoli rozpina zapinaną szeregiem małych guziczków, przypominających perełki sukienkę. Ściąga ją z siebie. Następnie jej dłonie podążają na ramiona. Palce ześlizgują ramiączka biustonosza. Powoli go rozpinają. Zsuwają z piersi. Spragnione pocałunków usta szukają moich ust. Obejmują je. Zatopią w swojej słodyczy. Jej dłonie błądzą po mojej klatce piersiowej. Palce zabawnie wkręcają się w krótkie włoski. Swoimi dłońmi obejmuję jej ramiona. To właśnie od tamtąd zaczynam poznawać jej ciało. Ramiona. Barki. Łabędzia szyja. Twarz. I znów powoli w dół: Szyja. Barki. Małe, cudowne, słodkie piersi. Płaski brzuch. Tajemniczy trójkąt jasnych włosków. Zgrabne uda…
Teraz to Agata leży w pachnącej trawie. Moje usta poznają smak jej skóry. Zatracają się w pieszczocie cudownych słodkich piersi. Płaskiego brzucha. Poznają smak jej kobiecości. Wznoszą moją kochankę, mojego Anioła, na wyżyny. A potem przynoszą cudowne ukojenie.
Nasze ciała łączą się w jedno. Ściśle do siebie przylegające. Wspaniale współgrające. Umiejące dostarczyć sobie wzajemnie nieopisanych rozkoszy… A po wszystkim czule złączone w uścisku pozwalają na chwilę wytchnienia. Krótką chwilę kiedy razem jemy jabłka…

To znów siedzę oparty o ścianę. W mych ramionach spoczywa Agata. W pokoju pali się setka poustawianych po wszystkich meblach świec. Pachnie pomarańczami. Za oknem poda śnieg. Z głośnika cicho sączy się Sinatra. A ja szepczę mojemu Aniołowi jak bardzo go kocham i co mam ochotę z nim zrobić. Moje palce pieszczotliwie głaszczą jej ramiona. Mój oddech błąka się po jej szyi. Policzku. Uchu. Niecierpliwe palce gubią się pod sweterkiem. Głaszczą brzuch. Pieszczą piersi. Trącają stojące z podniecenia sutki… A po chwili delikatnie zatapiają się w soczystej kobiecości. Zaczynają się w niej powoli poruszać. Na tyle wolno, że jej łono napiera na moja dłoń. Prosi o pieszczoty. Jak mógłbym odmówić? Poruszam więc palcami szybciej. I czuje wzrastające podniecenie. Coraz szybciej. A mój słodki Anioł wije się w moich ramionach. Podnieconym głosem prosi o jeszcze. Przyspieszam. Mój wskazujący palec muska jej najczulszy punkt. Jej kwiatuszek. Jej źródło kobiecości. A usta mojego Anioła wyśpiewują najpiękniejszą melodię. Melodię spełnienia…

Budzi mnie zapach aromatycznej kawy. Kawy, którą przygotował dla mnie mój Anioł. Schodzę do kuchni. Widzę Agatę. Bosą. Ubraną tylko w moją koszulę. Nie ma na świecie piękniejszego niż ten widoku. Uśmiechnięta, piękna kobieta. Kobieta promieniująca jakimś wewnętrznym blaskiem. Kobieta, która bez skrępowania siada mi na kolanach. I pochłania mnie w siebie. Otula ciepłym, soczystym wnętrzem. Powoli się porusza. Jej dłonie błądzą po moich mokrych, po porannym prysznicu, włosach. Usta całują skronie. Powieki. Moje dłonie obejmują jej pośladki. Unoszą je do góry. Opadają pod ich ciężarem w dół. I znów powoli w górę… Niepotrzebne są nam słowa. Doskonale rozumiemy się bez nich… Nasze urwane oddechy, przeciągłe jęki mówią nam wszystko, co chcemy w tym akurat momencie wiedzieć Dla nas świat zewnętrzny się nie liczy. Liczmy się my. To miejsce. Ta chwila. Chwila przyjemności…
* * *

Tych fantazji z Agatą w roli swojej kochanki miałem niezliczona ilość. Praktycznie co noc, wymyślałem sobie nową historię. Zadręczałem nimi siebie. Najgorsze jednak było widzieć Agatę w objęciach Aleksieja. Kochałem go jak brata i jednocześnie nienawidziłem, jak ostatniego wroga. Dlaczego miał coś czego ja tak bardzo pragnąłem???
Zapomnienia szukałem w wódce, amfie, lub trawce. Piłem i ćpałem kiedy tylko nie miałem do wykonania roboty. Najczęściej towarzyszył mi, niczego nieświadomy Oleg.

Ale to Aleksiej pierwszy zauważył, że mam z czymś problem. Że coś mnie przerosło. Z czymś przestałem sobie dawać radę. Nie pytał jednak co to było. Kazał się nam spakować i zlecił bratu robotę na Wybrzeżu. Potem mieliśmy tydzień wolnego. Sopot latem jest cudowny. Pogoda była piękna. Za dnia wylegiwaliśmy się na plaży, nocą szaleliśmy w dyskotekach. Praktycznie co rano budziłem się koło innej panienki. Bez trudu je sobie znajdowaliśmy. Taktyka zawsze była ta sama.

Wchodziliśmy do dyskoteki bądź klubu. Zamawialiśmy po piwie. Z butelka w ręce stawaliśmy pod ściana i obserwowaliśmy. Skąpo odziane panienki eksponowały w rytm muzyki prawie nagie ciałka. Wyginały się zmysłowo. Ocierały o siebie wzajemnie. Zwracały tym na siebie naszą uwagę. Zawsze wybieraliśmy te najłatwiejsze. Gwarancja udanej zabawy… Przyłączaliśmy się do nich. W wolnym tańcu, podczas którego w lewej ręce nieodzownie trzymałem butelkę z piwem, prawą dłonią błądziłem pod koszulką dziewczyny (jeśli takową miała) machinalnie pieszcząc jej plecy. Jeśli te zabiegi wystarczająco nie zmiękczyły „ofiary” to przeważnie więziłem ją pomiędzy opartymi o ścianę rękami. Szeptałem jej jakieś puste słowa. Łakomie pożerałem ją wzrokiem. Oddechem błądziłem po jej szyi lub uchu. To zawsze działało. Po wszystkim panienka była gotowa iść za mną na koniec świata.

Wychodziliśmy wtedy z dyskoteki. Szliśmy do parku, zaparkowanego w pobliżu samochodu lub jechaliśmy do hotelu. To zależało tylko od tego jak napalona była panienka. To co działo się potem nazywałem rżnięciem. Miałem ją jak chciałem i gdzie chciałem… Czasem Oleg taż. Myślałem tylko o własnej przyjemności. To co czuję ona nie miało najmniejszego znaczenia. Budziłem się potem, koło takiej pustej lalki, niejednokrotnie nie pamiętając jej imienia. Ściemniałem jakiś tekstem „- Słuchaj skarbie, przepraszam ale musze już lecieć, jesteś cudowna i na pewno zadzwonię do ciebie.” i wychodziłem. Ulatniałem się niczym kamfora. A wieczorem znajdywałem sobie, w innej dyskotece, nową ofiarę. O Agacie jednak zapomnieć nie umiałem…

Żyłem tak. Z dnia na dzień. Nigdy nie myślałem o tym co będzie jutro. Jutro jeśli będzie, to będzie. Wcale nie zmartwiłbym się gdyby go jednak nie było. Nie umiałem się też w nikim z wyjątkiem mojego Anioła, zakochać. Dusiłem więc w sobie tę tajemnicę. Zadręczałem się tym nieodwzajemnionym uczuciem. I nie potrafiłem znaleźć ukojenia w żadnych kobiecych ramionach!

Dwa lata później dowiedziałem się, że zostanę wujkiem. Cieszyłem się. Naprawdę. Widziałem radość Aleksieja i nie potrafiłem się nie cieszyć razem z nim. I z Agatą. Oleg i ja urządziliśmy nawet przyjęcie z tej okazji.
…Boże jak ja bym wiedział, że być może po raz ostatni tańczyłem wtedy z moim Aniołem to zapiłbym się na śmierć… Aleksiej i Agata mieli wypadek. W ciężkim stanie walczyli o życie. Potrzebna była krew. Nie wahałem się ani chwili. Oleg też nie.

Dziś, tydzień później, siedząc nad grobem matki, w ręku trzymam kopertę. Znam jej zawartość. Gdzieś w tym szaleńczym pościgu o zapomnieniu, o swojej niespełnionej miłości, zapomniałem o zabezpieczeniu. Nie wiem ile czasu mi zostało. Nikomu o niczym nie powiedziałem. Tylko na tablicy z numerem rejestracyjnym swojego samochodu napisać kazałem: „Za szybcy by żyć, za młodzi by umrzeć!”.

Scroll to Top