Co mi dasz, św. Mikołaju

-Bożenko, masz już może gotowe te moje wydruki?- wpadła do biura jak przysłowiowy przeciąg, korpulentna, aczkolwiek o bardzo ładnej twarzy i długich brązowych włosach Violetta.
– O cholera – Bożena oparła się w swym przybiurkowym fotelu z miną kompletnie załamanej.
– Jeszcze rano o nich pamiętałam – spojrzała przepraszającym wzrokiem na Violettę.
Violetta przyjrzała się jej przez chwilę, jakby ważąc słowa, które ma wypowiedzieć. Odsapnęła i życzliwym tonem powiedziała do niej:
-Bożenko, dlaczego nie weźmiesz tego zaległego urlopu? Z dnia na dzień, wyglądasz coraz gorzej. Zawsze zazdrościłam ci sztuki makijażu, ale teraz już nawet on nie pomaga w maskowaniu twego przygnębienia! Posłuchaj mnie i weź chociaż tydzień wolnego!
Teraz Bożena rozważała w skupieniu słowa swojej przyjaciółki. Próbowała znaleźć jakieś sensowne argumenty, by skutecznie odeprzeć usłyszaną namowę, ale nie znalazła już niczego, czym mogłaby się zasłonić i nie brać urlopu. Zupełnie zrezygnowana, spojrzała w oczy Violetty i zapytał przyciszonym tonem:
-Naprawdę ze mną tak źle?
-Bez obrazy, ale naprawdę wyglądasz jak z krzyża zdjęta.
Bożena znów zapadła w rozmyślania. Pomimo przekroczenia trzydziestki, nadal można ją było nazwać chodzącą sex bombą, choć nigdy się tym nie chełpiła i nie obnosiła się z tym np. poprzez wyzywające stroje, choć byłoby na czym oko zawiesić. 165cm wzrostu , 56kg wagi , 90-66-90 w wymiarach, zgrabne nóżki , blond włosy do ramion codziennie w innym ułożeniu, smukła twarz , małe usta i te zielone oczy! Czyż za taką kobietą nie warto się obejrzeć? A ilu mogło na jej temat fantazjować? Marzyć o randce z nią?
-Nie mogę zostawić tego wszystkiego tutaj i pójść na urlop- wyszukała ostatniego argumentu.
-Oczywiście, że możesz!- obstawała przy swoim Violetta.- Nie tylko możesz , ale musisz! Jeśli nie odpoczniesz chociaż przez tydzień, to i tak nie będzie z ciebie tutaj żadnego, sensownego pożytku. Musisz się pozbierać po tej operacji, a tutaj nie masz przecież nawet czasu na poprawienie makijażu! Weź ten urlop i wyjedź gdzieś, albo najnormalniej w świecie zanudzaj się bezczynnością w domu, a sama się przekonasz, że przyjdziesz do siebie i nabierzesz wigoru do wszystkiego. Bożena, nie bądź uparta i weź to wolne!
Na takie argumenty, Bożena nie znalazła już nic. Odsapnęła dwukrotnie, powzdychała i w końcu ustąpiła:
-Chyba mnie przekonałaś- Violetta aż klasnęła w dłonie.- Ale nie ciesz się- odrzekła Bożena na tą reakcję,- i tak nie wdrapiesz się na moje miejsce!- zażartowała, co obie rozbawiło.
-Ile mam ci zgłosić tego wolnego? Miesiąc? Dwa?- Violetta utrzymywała wesoły ton.
-Pewnie! Załatw mi od razu pół roku!- wrócił jej wreszcie humor.
-Jeśli sobie tak życzysz …- kpiła słodko.
-Dobra, dobra. Tydzień powinien mi wystarczyć.
-Od kiedy?
-Dziś jest piątek, więc niech będzie od nadchodzącego poniedziałku. Tydzień.
-Nareszcie się zdecydowałaś. Zobaczysz, będziesz mi wdzięczna za te namowy, gdy wrócisz do pracy.
-Oby!
Wychodząc, Violetta zatrzymała się w drzwiach i powiedziała do niej:
-Udanych Mikołajków!
-Mikołajków?- powtórzyła zaskoczona.
-No widzisz, tak jesteś rozgoryczona, że nawet nie wiesz, że jutro Mikołaja.
-Już jutro? Cholera, całkiem zapomniałam. Ale i tak to nie zmienia faktu, że już wyrosłam z tego.
-Nie mów tak, nigdy nic nie wiadomo, co ci się może przytrafić- stwierdziła dość poważnie Violetta.
-Pewnie! Zwali się jutro do mnie sam święty Mikołaj z samej Laponii z całym worem prezentów!- zażartowała, przekomarzając się z nią.
-Nie wierzysz w Mikołaja?- zapytała wesoło.
-Wiesz co Violettko, idź już lepiej i życz mi dobrego wypoczynku- odrzekła uśmiechając się.
-Wypocznij dobrze i wracaj szczęśliwsza! Cześć!
-No to cześć.

Po pracy, w drodze do domu, zrobiła chybcikiem zakupy. Będąc już w domu, wiedząc, że ma od jutra wolne, wszystkie zajęcia i obowiązki przełożyła na sobotę. Mieszkała w dwu pokojowym mieszkaniu, na szóstym piętrze, w natłoku betonowych płyt. Niby ludzi wokół, setki oświetlonych okien, a w rzeczywistości, człowiek sam jak palec. Bożena praktycznie już przywykła do takiego stanu rzeczy. Będąc nadal panną, mogła tą nudę zabić oddając się bez reszty swej zawodowej pracy, w co, niestety, zaangażowała się aż zanadto, przypłacając to zdrowiem. Skończyło się to operacją, po której nie mogła się odnaleźć i skupić nad swym życiem, jak i zawodowym, tak i prywatnym.
Włączyła telewizor, rozłożyła się wygodnie na kanapie i próbując się uporać z pytaniem: „Jak ja spędzę ten tydzień wolnego?”, sama nie wiedząc kiedy zasnęła…
Przebudziła się, gdy za oknem się rozwidniało. Spojrzała na zegarek: ósma piętnaście. Obróciła się na drugi bok i powiedziała do siebie:
-Skoro mam wolne to śpię do upadłego!
Przykryła się drugim kocem i oddała się sennym marzeniom, przynajmniej taki miała zamiar. Jednak pomimo dużych wysiłków, sen nie przychodził. Przewracała się z boku na bok, a snu ani za grosz. Nieco rozzłoszczona tym faktem wstała z kanapy i leniwie poszła do łazienki. Przemyła twarz i spojrzała w lustro.
-Och kochanie, jak ty wyglądasz?- powiedziała do siebie.- Musisz coś ze sobą zrobić! Sen ci na pewno nie pomoże, przynajmniej nie w przesadnej ilości… Może…? Tak! Spędzę ten urlop aktywnie. Maluj się kochana i do miasta na zakupy!
Jak postanowiła, tak zrobiła. Po pół godzinie od powzięcia tej decyzji, już „plądrowała” pierwszy sklep z zamiarem uzupełnienia swej garderoby i upiększenia domu. Na mieście wszędzie panował już świąteczny nastrój, a i nie brakowało św. Mikołajów. Odżyła podczas tej zakupowej eskapady. I nawet się nie spostrzegła, gdy zbliżała się pora zamknięcia sklepów. Wychodząc z ostatniego upatrzonego sklepu, pomyślała sobie: Kochana Violetka. Gdyby nie ona, znów bym ślęczała w biurze, nie mogąc nad niczym się skupić.”
Wróciła do domu z mnóstwem planów i aż się przejęła, że na ich realizację, zabraknie jej tego urlopu! Z tym większym żywiołem, przystąpiła do ich realizacji. Praktycznie wszystkie jej pomysły tyczyły się domu i jej osoby. Miała więc zajęcie, a nawet trochę się przeliczyła ze swymi zamiarami, ale tym bardziej była zadowolona, bowiem dzięki temu, z każdą godziną poprawiało jej się samopoczucie i samoocena.
Z nie małym westchnieniem, wzięła wieczorem solidną kąpiel i odziana jedynie w skąpy szlafrok, zasiadła przed telewizorem, wraz z otwartą butelką szampana. Mimo zmęczenia fizycznego, dawno nie czuła się tak wyluzowana psychicznie. I już nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się wciągnęła w film! Sączyła powoli szampana i przeżywała perypetie bohaterów romansu. Będąc w połowie filmu (i połowie butelki) wyrwał ją z transu dzwonek domofonu.
-Nie teraz!- powiedziała na głos, popijając szampana i prawie „wchodząc” w ekran.
Jednak dzwonek był tak natarczywy, że nie pozwalał jej w skupieniu na dalsze oglądanie. Nieco podenerwowana, podeszła szybkim krokiem do słuchawki i dość chłodno zapytała, unosząc ją:
-Kto tam?!
-Dobry wieczór- usłyszała ciepły męski głos w słuchawce.- Tu święty Mikołaj. Zaparkowałem moimi reniferami przed blokiem i mam tutaj do odwiedzenia kilka adresów, a nie chcę prosić się o wpuszczenie jeszcze przed blokiem! No bo jak to by wyglądało? Miast przez komin, którego i tak tu nie ma, wolałbym przynajmniej zapukać prosto do drzwi tych dzieci, które na mnie czekają!
Rozbawiły ją te słowa i choć z reguły była bardzo nieufna, nacisnęła przycisk zwalniający na dole elektromagnes i równie ciepłym tonem powiedziała:
– Proszę, święty Mikołaju, niech święty Mikołaj wejdzie.
– Niech ci to będzie po stokroć wynagrodzone, moje dziecko- usłyszała odpowiedź.
Odwiesiła słuchawkę i wróciła do filmu. Jednak już z nie takim zaangażowaniem jak przedtem. Gdzieś w podświadomości, kołatał się ten święty Mikołaj i słowa Violetty; „…nigdy nic nie wiadomo co ci się może przytrafić.” Uśmiechnęła się tylko do siebie, machnęła ręką i wróciła do filmu.
Po trzech kwadransach, z łzami w oczach (nie pamiętała, kiedy tak się ostatnio wzruszyła?), rozstała się z bohaterami romansu. Wylała resztkę szampana do lampki i w oczekiwaniu na kolejną super produckję, jakoś mimowolnie podeszła do okna. Podniosła żaluzje i zerknęła w dół. Od razu przykuł jej uwagę biały mercedes. Na dachu była przymocowana atrapa sań świętego Mikołaja z nim w środku i dwu-reniferowy zaprzęg. To i cały samochód lśniło kolorowymi lampkami i naprawdę robiło wrażenie.
-No tak, nawet Mikołaje idą z postępem- powiedziała do siebie uśmiechając się i popijając szampana. Popatrzyła jeszcze przez chwilę na ten „święty pojazd” i wróciła przed telewizor. Zdążyła zaledwie usiąść, gdy rozległ się na przedpokoju głos gongu. Zaskoczona, spojrzała na zegarek: dochodziła 22-ga.
-Któż to może być?- zapytała samą siebie.
Wstała jednak i poszła otworzyć, nawet nie sprawdzając przez wizjer tożsamości dzwoniącego. Aż dech jej zaparło, gdy otworzyła drzwi! Stał przed nią rosły i w kompletnym stroju… święty Mikołaj! Tak ją zatkało, że aż rozwarła usta, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Mikołaj zlustrował jej ciało, znacznie uwydatniające się spod skąpego szlafroku i odezwał się miłym głosem:
-Dobry wieczór. Z tego, co mi doniosły moje zapracowane krasnale, mam z tobą trochę do porozmawiania.
Była tak zaskoczona, tak rozbawiona całą tą sytuacją, że nadal nie wydusiła z siebie ani słowa.
-Wiesz, moje dziecko- kontynuował, widząc jej zaskoczenie- zazwyczaj święty Mikołaj nie rozmawia z dziećmi na korytarzu i nie ma zamiaru robić wyjątku dla ciebie!
Powiedział to tak sympatycznie i życzliwie, choć z małą domieszką stanowczości, że Bożena w końcu przemówiła z nieukrywanym rozbawieniem:
-Bardzo przepraszam świętego Mikołaja, ale ja nie mam dzieci i chyba święty Mikołaj pomylił adresy?
Zaniepokojony jej słowami wyjął podręczny notes, spojrzał w niego, na wizytówkę na drzwiach, zamknął głośnym klapnięciem i spokojnie oznajmił:
-Wszystko się zgadza. Moje krasnale wiedzą co robią. Więc jak, będziemy gawędzić na korytarzu?- spojrzał przez swe złote okulary takim zniewalającym wzrokiem, że wszystkie obawy Bożeny gdzieś prysły.
-Oczywiście, że nie! Zapraszam świętego Mikołaja do środka!
-Dziękuję, moje dziecko.
Pokierowała go do pokoju. Zrzucił z pleców ogromny wypełniony Bóg wie czym wór obok fotela i z wyraźną ulgą usiadł w owym fotelu. Bożena przyglądała się jego zachowaniu i gdyby nie wiek, była gotowa uwierzyć, że jest prawdziwy!
-Czy ten biały, niebiański pojazd przed blokiem, to świętego Mikołaja?- zapytała.
-Tak, moje dziecko, trochę nietypowy, ale biorąc pod uwagę trudności komunikacyjne w dzisiejszych czasach, te wszystkie zezwolenia na starty i pozwolenia na lądowanie, nie wyrobiłbym się w czasie, chcąc odwiedzić wszystkie pociechy.
Mówił to z takim przekonaniem, że Bożena wręcz nie dowierzała własnym uszom! Oczywiście, rozbawienie tą cała sytuacją, nie opuszczało jej ani na krok!
-Może święty Mikołaj napije się czegoś?- zapytała, podejmując tym samym rozpoczętą grę z nie wiadomym skutkiem.
-Niech tylko sprawdzę, czy mam jeszcze jakieś adresy do odwiedzenia- otwarł znów swój notes, przejrzał go dość szczegółowo i zamknąwszy go, powiedział jakby z ulgą:
-Twój adres, moje dziecko, był dzisiaj ostatnim. Jeśli chcesz mnie czymś uraczyć, to chętnie napiję się czegoś na rozgrzewką.
-Coś ciepłego, czy raczej mocniejszego?
-Wolałbym to drugie- rozpiął dwa górne guziki kaftana.
Bożena podeszła do barku i zapytała:
-Drinka!? A może koniak?
Podrapał się pod brodą o odrzekł:
-Koniak szybciej rozgrzewa.
Nalała więc większą część koniakówki i podała gościowi. Zrobił większy łyk i wyraźnie smakował się nim.
-Markowy trunek- powiedział po chwili.
-Niech święty Mikołaj wybaczy moją dociekliwość- zaczęła, siadając na skraju kanapy- ale bardzo jestem ciekawa, cóż to za krasnale zleciły wizytę zacnej osoby właśnie u mnie?
-Usiądź moje dziecko przy mnie, a wszystko ci opowiem- wskazał jej miejsce tuż przed fotelem.
Nieco zaskoczona oferowanym miejscem, jednak je zajęła. Uklękła wpierw i usiadła na piętach, będąc dosłownie na wyciągnięcie ręki św. Mikołaja.
-Moje krasnale- zaczął- zawsze mają uszy i oczy szeroko otwarte i przez cały rok podglądają życie poszczególnych owieczek.
-A czym ja sobie zasłużyłam na taką szczególną uwagę?- wpadła mu w słowo.
-Nie wszystkie niebiańskie tajemnicy mogę wyjaśnić, a ta kwalifikuje się właśnie do teczki z napisem: „ściśle tajne”. Ale to nie ja mam odpowiadać na pytania tylko ty, moje dziecko!
-Czy mam rozumieć, że czeka mnie przesłuchanie?- zapytała z miłym uśmiechem.
-Przesłuchanie raczej nie, ale mała spowiedź…- zawiesił głos, spoglądając na nią swym coraz bardziej zniewalającym wzrokiem.
-Skoro tak, niech więc będzie. Może jednak wpierw święty Mikołaj oświeci mnie, z czego to ja mam się spowiadać?
-Już ty się moje dziecko o to nie martw, zostaw wszystko mnie- zrobił łyk koniaku, odsapnął i oznajmił:- Moje krasnale stwierdziły, że w ostatnim czasie, byłaś nieco uciążliwa dla otoczenia. Czy to prawda?
-Nie bardzo rozumiem?- spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
-Miałaś chyba kłopoty ze samą sobą, co dość znacznie odbiło się na twojej pracy zawodowej, prawda?
Zdumiała ją wiedza o jej sprawach, ale póki co, niczego nie kojarzyła.
-Muszę przyznać, że te krasnale świętego Mikołaja, mają naprawdę dobry wywiad!
-Ma się rozumieć! Lata praktyki!
-Rzeczywiście, w ostatnim czasie nie najlepiej się czułam, przez co być może, utrudniałam pracę współpracownikom, ale…
-To jest ewidentne przyznanie się do winy-przerwał jej.- A za takie zachowanie, święty Mikołaj nie może cię nagrodzić jakimś miłym prezentem. Pamiętasz chyba z dzieciństwa, czym obdarowywał święty Mikołaj niegrzeczne dzieci?
Pomyślała przez chwilę i odrzekła, coraz śmielej wplątując się w tą grę:
-Oczywiście, że pamiętam! Zazwyczaj obierki z kartofli, albo węgiel, albo…- tu nieco się zawahała.
-Albo?
-Albo rózgę…- powiedziała w końcu, jakby przyciszonym głosem.
-Właśnie.- odrzekł i sięgnął do swojego wora. Pogrzebał w nim przez chwilę i w końcu wyjął… długą, brzozową rózgę!
Bożena nieco oniemiała na jej widok i od razu przypomniały jej się czasy, gdy za dziecka była dość surowo karana przez rodziców najczęściej laniem w gołe pupsko. Przyglądała się wyjętej rózdze z dużym zażenowaniem i wodziła za nią wzrokiem, gdy święty Mikołaj obracał nią, by zaprezentować ją jej z każdej strony. Miała gdzieś z pół metra długości i kilka rozgałęzień.
-Pojmujesz chyba,- kontynuował -że taka właśnie rózga powinna ci się należeć?
-Skoro na nic innego nie zasłużyłam…- odrzekła, nieco drżącym głosem. Odczuła jednocześnie, jak w jej całym ciele zaczynają się rozchodzić jakieś dziwne dreszcze, jakieś mrowienie, niby początkowo nie przyjemne, ale po chwili zmieniające się jakby w dreszcze rozkoszy i podniecenia.
-Niestety, moje dziecko, zasłużyłaś sobie tylko na to- oznajmił, jakby z wyraźnym smutkiem i litością w głosie. Pozwolił jej jeszcze przez moment wpatrywać się w rózgę, by powoli przenieść ją na jej włosy. Zaczął nią je wolno gładzić, a Bożena zaskoczona przez samą siebie swą reakcją, zaczęła się temu bezwiednie poddawać. Widząc to, św. Mikołaj rozpoczął powolną, ale odważną podróż rózgą po całym jej ciele. Robił to z takim wyrafinowaniem, że Bożena coraz bardziej stawała się od niego uzależniona, gotowa na wszystko. Z włosów, przesunął rózgę na jej twarz i wodził nią przez dłuższą chwilę, nie omijając dosłownie żadnego skrawka jej twarzy: Czoło, uszy, policzki, oczy, nos, brodę, usta… które nieoczekiwanie otworzyły się i w towarzystwie przymrużonych oczu, zaczęły delikatnie całować i oblizywać końce rózgi. Zaczęło to Bożenę podniecać i choć wiedząc jeszcze, że to zupełnie do niej nie pasuje, bez słowa sprzeciwu świadomości, zaczynała coraz bardziej się poddawać tej pieszczocie rózgi! Po twarzy, rózga zaczęła pieścić jej podbródek, szyję i ramiona. Bożena odchyliła nieco głowę do tyłu, by bardziej zmysłowo poddać się jej plądrowaniu po ciele, które zaczynało dosłownie całe nabrzmiewać, a nawet w co niektórych miejscach ogromnie się moczyć! Po spenetrowaniu szyi, rózga zaczęła się zapuszczać niżej, w miejsce uchylonego przez szlafrok dekoltu. Dotarła już do styku piersi, lecz dalej droga była zamknięta, zawiązana szlafrokiem.
-Lepiej by chyba było, gdybyś moje dziecko zdjęła ten szlafrok, by rózga mogła zaznajomić się z całym twoim ciałem- zasugerował św. Mikołaj, niezmiennym ciepłym głosem.
Bożena bez jakiegokolwiek oporu pozbyła się szlafroka i w tęsknocie za dalszą pieszczotą rózgi, wysunęła piersi do przodu, w stronę św. Mikołaja. Teraz rózga miała do dyspozycji całe jej ciało! Bożena poprawiła się, klęcząc teraz w rozstawionych nogach św. Mikołaja, na swych piętach, z coraz bardziej odchyloną głową do tyłu i przymkniętymi oczyma. Rózga rozpoczęła dalszą penetrację jej ciała, na dłuższy czas zatrzymując się na jej piersiach. Wodziła wokół nich, pod nimi, by w końcu podrażnić kilkakrotnie jej nabrzmiałe brodawki. Bożenie przyśpieszył się przez to oddech i zaczęła cichutko pomrukiwać. A rózga poszła sobie dalej. Odwiedziła wszystkie zakątki jej płaskiego brzucha, wświdrowywując się parokrotnie w zagłębienie pępka. Później zsunęła się w pokręcone kłaczki zarostu nad cipką. Nawinęła na swe rozwidlenia kilka loczków i naciągała je, by się z nich uwolnić.
Kolejnym etapem podróży rózgi, były uwydatnione uda. Wodziła wzdłuż nich w tą i z powrotem, z wierzchu, z boku, od środka. Po tym, zaczęła się domagać ich rozszerzenia, przez natarczywe wciskanie się w zejście ud z podbrzuszem. Pomimo usilnych starań, uda były nadal mocno zwarte. Wówczas, zniecierpliwiona rózga, smagnęła ją dość mocno! Bożena zaskoczona tym faktem, spojrzała pytająco na św. Mikołaja.
-Nie bądź uparta, moje dziecko- odrzekł spokojnie spod swych złotych okularów.
Bożena nie miała zamiaru dalej się opierać. Znów odchyliła głowę do tyłu przymknęła oczy i… rozsunęła dość szeroko uda, umożliwiając tym samym penetrację rózgi jej całego krocza, z czego skwapliwie skorzystała. Przesuwała się wzdłuż jej sromu, trąc o moczące się coraz bardziej wargi i kłaczki. Było to dla niej tak ogromnym doznaniem, że dwukrotnie wyrwało się z jej ust spontaniczne:
-Achchchch! Aaaa!
Jeszcze przez kilka chwil, uporczywie rózga nacierała na jej krocze, by nagle unieść się w górę, a jej władca wypowiedział:
-Nachyl się moje dziecko w moje krocze, by rózga mogła także spenetrować twoje kształtne plecki i wypiętą pupcię.
Już po chwili leżała na jego kroczu, mocno przytulona głową, a rózga wodziła po jej plecach, dostarczając coraz mocniejszych, rozkosznych dreszczy pożądania. Pomimo nie najlepszego dojścia, dość odważnie wdzierała się w rowek pomiędzy pośladkami, by znów przenieść się raz na lewy, raz na prawy półdupek. W między czasie, św. Mikołaj zaczął gładzić wolną ręką jej włosy, a po chwili… jedno! Drugie! Trzecie uderzenie rózgi w napięte pośladki! Bożena chciała zaprotestować przynajmniej spojrzeniem, ale wówczas św. Mikołaj mocno przytrzymał jej głowę, nie pozwalając tym samym na jej podniesienie. Ból z tych uderzeń był chwilowy i przerodził się wpierw w dziwne mrowieniu w całym tyłku, a potem w … przyjemność, ku wielkiemu zadziwieniu Bożeny!
-Niech moje dziecko wyjmie teraz kutasa świętego Mikołaja i bardzo czule się nim zaopiekuje!- padło dość stanowcze polecenie.
Bożena dopiero teraz wyczuła, że od dłuższego czasu jej twarz przylega do czegoś twardego w kroczu św. Mikołaja. Mimo to, jakoś nie mogła się na to zdecydować. Pomogła jej w tym… rózga, kolejnymi trzema mocnymi uderzeniami w dupkę!
-Czyżbyś nie wiedziała, moje dziecko, że świętemu Mikołajowi nigdy się nie odmawia?!- i kolejne trzy uderzenia!- A święty Mikołaj niezbyt lubi katować takie zgrabne dupcie!
Po tych słowach i po tych uderzeniach, Bożena pozbyła się wszelkich oporów i bez reszty oddała się władzy świętego Mikołaja. Rozpięła jego rozporek, zsunęła nieco slipy i w jej dłoni zaistniał twardy, żylasty, dorodny kutas! Już prawie zapomniała jak się trzyma takiego kutasa w dłoni! Na sam jego widok, w cipkę poszła kolejna porcja gorących i obfitych soków! Chciała się jeszcze nim nacieszyć wzrokiem, ale zdecydowane ucapienie za włosy przez św. Mikołaja i zmuszenie do jego „połknięcia”, nie pozwoliły na to. Miała go pełne usta i z wrażenia aż znieruchomiała, by jak najszybciej i jak najwięcej się z niego nacieszyć, ale zapobiegliwy św. Mikołaj, nadał jej głowie ruchy w górę i w dół, i tak oto rozpoczęła obciągać druta samemu św. Mikołajowi. Mruczała przy tym jak kocica i coraz szybciej poruszała głową, podniecając się do granic możliwości! I nagle, św. Mikołaj przytrzymał jej głowę oburącz w chwili, gdy jego żołądź sięgała jej przełyku i sam poruszył parokrotnie biodrami by w końcu wysyczeć przeciągle:
-Połykaj, moje dziecko, połykaj… achch! Łykaj mała ssssssssssukoooooo!!!
W tym samym momencie, w jej przełyk wpompowała się ogromna ilość spermy, samego św. Mikołaja, którą starannie, by nie powiedzieć wręcz łapczywie, wessała w gardło! Obejmowany szczelnie wargami kutas, nieco spotulniał, a wyrównawszy oddech, św. Mikołaj oznajmił:
-Moje krasnale miały jednak rację także, co do twej upartości. Nie miałaś, moje dziecko, zarobić w tyłek, ale słusznie ci się należało.
-Wiem święty Mikołaju- przyznała nieoczekiwanie,- ale to i tak wszystko za mało…-znów przytuliła się do jego krocza.
-Chcesz przez to powiedzieć, moje dziecko, że masz jeszcze jakieś poważne grzeszki na sumieniu?
-Tak, święty Mikołaju i to jakie?!
-Musisz mi więc o nich opowiedzieć, bym mógł cię rozgrzeszyć i wybaczyć ci je!
-A co mi dasz, święty Mikołaju, gdy ci je opowiem?- spojrzała na niego tak zalotnie, jakby chciała wyznać mu dozgonną miłość!
Mikołaj uśmiechnął się pomiędzy swym białym wąsem i biała brodą i tajemniczym głosem powiedział:
-Masz, moje dziecko, sypialnię!?
-W pokoju obok- odrzekła krótko.
Przejdźmy więc tam.
Wstali oboje i przeszli do sypialni, z szerokim łożem z metalowymi obrzeżami w chromowo-niklowym kolorze. Zacny gość, nie zapomniał zabrać tam swego czerwonego wora. Stanęli oboje przy łóżku. Ujął ją delikatnie za ramiona i położył na nim na plecach. Następnie zagłębił dłonie w worku i po chwili, wyjął z niego biały sznur z frędzlami na końcach. Wrócił do niej i wpierw przywiązał do ramy łóżka jej ręce, a potem szeroko rozsunięte nogi. Bożena poddała się temu wszystkiemu z dużym niepokojem, ale okazywał się on narastającym podnieceniem i rządzą rozkoszy, nawet bolesnej rozkoszy! Po skrępowaniu jej, wrócił do worka i wyjął nową, ale i dłuższą i bardziej rozłożystą, brzozową rózgę! Podszedł z nią do łóżka i tak jak uprzednio, zaczął zaznajamiać rózgę z jej ciałem. Począwszy także od jej włosów, a skończywszy na palcach stóp. Zniewolona Bożena, coraz bardziej zaczynała się miotać w swej uwięzi, ale nie z obawy przed czymś bolesnym, lecz z ogromnego podniecenia, którego w żaden sposób nie mogła ukoić!
-Święty Mikołaju…-prosiła błagalnie,- wysłuchaj mych grzechów… i zrób coś wreszcie ze mną!- te ostatnie słowa nie zabrzmiały jak prośba, lecz jak rozkaz!
-Bądź cierpliwa, moje dziecko, zaraz cię ukoję- powiedział spokojnym tonem.
Lecz to ukojenie, ta tak pożądana przez Bożenę ulga, przejawiła się w dość ostry sposób: św. Mikołaj, zaczął ją poprostu chłostać brzozową rózgą! Rozpoczął od jej ud, miarowym, spokojnym, ale bardzo mocnym uderzeniem i centymetr po centymetrze, przesuwał się w górę, pozwalając każdemu uderzeniu rozejść się po ciele! Bożena po pierwszych trzech uderzeniach przestała krzyczeć. Odwróciła głowę na bok, przygryzła wargi i podrygiwała w rytm uderzeń całym ciałem! A św. Mikołaj bił dalej! Uda, krocze, podbrzusze, brzuszek i … piersi, te duże jędrne cyce okładał ze szczególnym upodobaniem! A Bożena przyjmowała to z coraz większym spazmem rozkoszy! Patrząc na to wszystko z boku, ktoś by mógł zarzucić, że to jakaś skrajna perwersja, ale to było usilne pragnienie Bożeny, które odkryła w sobie z chwilą pojawienia się św. Mikołaja, a przecież św. Mikołaj jest właśnie po to, by takie marzenia spełniać!
– Nie musisz mówić mi o swych grzeszkach, moje dziecko. Tą rózgą odkupisz je wszystkie!- powiedział drżącym głosem, a jego sterczący w czerwonych spodniach kutas, aż się ślinił na widok roznegliżowanej i wychłostanej Bożeny, którą dodatkowo aż rozpierało podniecenie! Cyce sterczały z nabrzmiałymi brodawkami, a cipka tak się „pociła”, że aż po wewnętrznych stronach ud, spływała spieniona piździana ciecz!
Święty Mikołaj odłożył rózgę, uwolnił ją z pęt, obrócił na brzuch i ponownie skrępował z szeroko rozsuniętymi nogami. Wszedł na łóżko, oparł się dłońmi tuż przy jej pachach i … wtargnął twardym kutasem w jej cipę, dobijając do samego dna! Chwilę znieruchomiał, by rozpocząć szybkie i mocne dupczenie Bożeny! Bożena wiła się całym ciałem i stękała, ba, przeraźliwie jęczała z rozkoszy! Odgłos zderzających się ciał i chlupot ubijanych soków w cipie, stawał się coraz głośniejszy! Bożenie brakowało dosłownie parę ruchów, by ocierająca się o pościel nabrzmiała łechtaczka, doprowadziła ją do szalonego orgazmu. Ale św. Mikołaj jakby przeczuwając jej zamiary, wysunął się nagle z cipy i wsadził doń jednocześnie cztery palce! Bożena aż zawyła przeciągle! Poruszał nimi chwilę i wyjął je, a za moment… poczuła, jak rozsmarowuje jej soki na jej… kakaowym zwieraczu!
-Nie…- zdołała tylko wyjęczeć, gdy kutas św. Mikołaja wdarł się bezczelnie w jej odbyt! Znów chwila postoju i szalona pogoń za orgazmem! Była tak rozpalona, że już po paru ruchach, o mały włos nie zemdlała z rozkoszy przeżywając niesamowicie mocny i długi spazm rozkoszy!!! Jeszcze targały nią dreszcze, gdy kutas opuścił jej dziuplę i po chwili obspermił dużym ładunkiem jej pośladki! Myślała, że to już koniec rozkoszy, ale… była tak zaskoczona kolejnym uderzeniem rózgi na zaspermioną dupcię, że aż zabrakło jej powietrza, a św. Mikołaj obkładał jej dupę, a sperma rozbryzgiwała się wokół! To było tylko kilkanaście uderzeń, ale wymierzonych w bardzo szybkim tempie i z dużą stanowczością. Święty Mikołaj podszedł do niej i przystawił do jej ust rózgę, ociekającą jeszcze sperma.
-Wyliż ją, moje dziecko…
Wysunęła bezwiednie język, by zlizać pierwszą kroplę spermy… brzdęk tłuczonego szkła! Drgnęła mocno i otwarła oczy. Siedziała na kanapie z rozwiązanym szlafrokiem, szeroko rozrzuconymi nogami i prawą dłonią w gęstwinie kłaczków swego krocza. Teraz dopiero poczuła wypływające z niej soki na udach. Lewa dłoń leżała na skraju kanapy, a na podłodze skrzyło się kilka kawałków rozbitego kieliszka w rozlanych resztkach szampana…

Scroll to Top