Córki McLoeda

Warownie McLoeda zaatakowaliśmy bladym świtem, kiedy głowy strażników opadają ze zmęczenia i niewyspania. Moi kusznicy szybko i bezszelestnie zdjęli strażników z wieżyczek obronnych. Przy pomocy lin zakończonych hakami, kilku żołnierzy przedarło się na drugą stronę palisady otwierając nam bramę. Parę psów szwędających się po osadzie zostało uciszonych, kiedy próbowały podnieść alarm. Podzieliłem moich ludzi na czteroosobowe grupy: trzech zbrojnych i jeden kusznik. Na dany przeze mnie znak, żołnierze wpadli do uśpionych domostw, wyciągając zaskoczonych mieszkańców z ich pieleszy. Większość nie stawiała oporu, nieliczni tylko próbowali stawać w obronie swoich bliskich. Wcześniej Nakazałem moim ludziom, oszczędzić zdrowie i życie tubylców. Sam, razem z Haldorem, dowódcą moich wojsk oraz kilkoma wojami wkroczyłem do siedziby starego McLoeda. W głównej komnacie spały trzy córki wodza, obok zaś ich ojciec. Haldor wyciągnął odwiecznego wroga za włosy na środek pokoju. Najmłodsza z córek, Serena rzuciła się na ratunek swojemu ojcu. Złapałem dziewczynę w pół, sadzając ją sobie na kolanach. Serena zaledwie 14-to letnia panna obdarzona była boską urodą. Długie włosy kolory słomy opadały jej swobodnie na plecy. Wydatne usta o wiśniowej barwie, ciemne rzęsy, brwi i oczy. Ciało dziewczyny zadrżało lekko, kiedy moja opancerzona dłoń musnęła jej nogi.

– Zostaw ją !!! – warknęła najstarsza z sióstr – Shyla.
Shyla miała 20 lat, i była rozważną kobietą znaną z mądrości i talentu do dyplomacji. Ona to, zapewne odziedziczy schedę po starym wodzu. Stała teraz na środku pokoju, ubrana tylko w krótką koszulkę. Zdawała sobie sprawę z powagi jak i niezręczności swojego położenia.

– Zostaw ją – powtórzyła pokorniejąc.
– Nie przybyłem, tu gwałt czynić tylko paktować – odparłem. Po tym jak wasz ojciec kazał nadziać na pal moich posłańców, nie miałem innej możliwości. Wiesz Pani, że ludy północy zagrażają naszym ziemiom. Tylko razem zdołamy się przed nimi obronić.

Na mój rozkaz żołnierze wyprowadzili do sąsiedniej komnaty milczącego wodza.
Średnia z sióstr, Karima, 17-to letnia wojowniczka, ukradkiem spoglądała w stronę przewieszonego przez krzesło miecza.
– Zaniechaj Pani – rzuciłem w jej stronę

Karima znana była ze swojej waleczności. Biegle władała mieczem, dzidą i łukiem. W siodle nie miała sobie równych. Mało który z jej rówieśników dorównywał jej w polu. Cofnęła powoli dłoń. Ruch ręki spowodował, że koc, którym była nakryta, osunął się lekko obnażając jej wspaniałe piersi. Dziewczyna nie zrażona tym faktem, patrzyła nas, czekając tylko na naszą reakcję. Gdyby któryś z nas ruszył w jej stronę, szanse w walce na miecze w małej komnacie byłyby dla niej znacznie większe. Ruchem dłoni uspokoiłem moich żołnierzy. Karima znana był nie tylko z waleczności ale również olbrzymiego temperamentu. Chodziły słuchy, że miała więcej kochanków niż liczyła sobie wiosen. Pokładała się zarówno ze szlachcicami jak i pospólstwem. Jeżeli któryś z wybrańców nie dogodził jej, narażał się na złość, kpinę i mówiąc po prostu – solidne mordobicie.

Shyla i Karima miały jedną matkę, obie wysokie, czarnowłose i zdecydowane. Serena zaś była córką którejś ze służących, bardziej cicha, skromna oddawała się graniu na harfie i śpiewaniu.

– Wierzę Pani – zwróciłem się do najstarszej z córek – że rozumiesz jak groźni są barbarzyńcy z gór. Wybacz, ale wasz ojciec jest zaślepiony nienawiścią do mnie z powodu starych zatargów. Albo zjednoczymy nasze klany albo pójdziemy w niepamięć. Oczekuję was jutro wieczorem, gwarantując nietykalność i gościnę.

W drodze powrotnej nie obawialiśmy się pościgu, bardziej jednak strzyg, zwierzołaków i innego rodzaju stworów rządzących knieją w nocy. Na szczęście dotarliśmy do grodu bez strat otoczeni magią wytworzoną przez jednego z moich czarnoksiężników.

Dziewczyny przybyły następnego dnia krótko przed zachodem słońca w eskorcie dwóch silnych wojów. Pierwsza jechała wyprostowana Shyla na czarnym koniu, ubrana w skórzany kaftan, takież obcisłe spodnie i wysokie jeździeckie buty. Włosy luźno opadały jej na ramiona. Tuż obok niej, w siodle siedziała Karima na siwym ogierze. Amazonka jechała boso, ubrana w krótką ciemną tunikę, porozcinaną na dole w kilku miejscach. Pogardliwy uśmieszek nie schodził z jej ładnej buzi. Do pasa miała przypięty krótki sztylet, do siodła zaś, długi, szeroki miecz. Na plecach kołczan ze strzałami i łuk zrobiony przez ludzi wschodu. Pachołek, który chciał przytrzymać za uzdę jej konia, został poczęstowany solidnym kopniakiem i wylądował w krzakach rozcierając szybko puchnącą wargę.

– Ty!!!!! – zwróciła się do koniuszego – zajmiesz się moim ogierem – powiedziała – rzucając wodze chłopakowi. Przestraszony pachołek umknął tak szybko jak tylko się dało. Karima nie zważając na otaczających ją ludzi, wolno skierowała się do głównej sali

Na samym końcu jechała Serena ubrana w białą sukienkę i sandały. Na czole miała szeroką opaskę, świadczącą o jej dziewictwie. Nie wyglądała na zaskoczoną postawą swojej starszej z siostry, wszak często widziała jak była przez nią traktowana służba. Podszedłem do dziewczyny pomagając jej zsiąść z konia, podałem jej ramię.
– Wybacz Pani moje wczorajsze zachowanie, nie chciałem Cię urazić.
– Mocno mnie Panie wystraszyłeś, ale nie mam żalu.

Pierwsza do sali wkroczyła Karima zajmując miejsce po środku stołu. Z jednej strony usiadła Shyla z drugiej zaś Serena.
– Pozwólcie, że przedstawię wam mojego przybranego syna Yakina. Serena skromnie spuściła oczy wpatrując się we własne kolana, kiedy do sali wkroczył młodzieniec nie wiele od niej starszy. Przygarnąłem go, gdy stracił rodziców podczas którejś z wypraw wojennych na południu kraju. Yakin ukłonił się gościom po czym zajął miejsce naprzeciwko najmłodszej z córek McLoeda. Widać było na twarzy dziewczyny rumieńce oraz fakt jak wielkie wywarł na niej wrażenie. Również Yakin nie pozostał obojętny na urodę Sereny Yakin był pokojowo usposobiony, nie szukał rozgłosu na turniejach czy walkach rycerskich. Jego domeną była poezja i śpiew.

Do komnaty wniesiono różnego rodzaju mięsiwa, przedni chleb, południowe owoce. Kazałem wyciągnąć z piwnicy najlepsze trunki. Z każdym wzniesionym toastem, odwieczna wzajemna niechęć między klanami topniała jak wiosenny śnieg. Po kilku godzinach biesiadowania, Haldor, Yakin i ja zostaliśmy sami z córkami McLoeda.
– Co proponujesz Panie? – zapytała Shyla
Spojrzałem na Karimę
– Dla ciebie miejsce pierwszej nałożnicy u boku Haldora. Na jesień udaje się on na południe formować nowe oddziały. Wtedy obejmiesz stanowisko dowódcy naszych zjednoczonych wojsk.

Haldor kazał wezwać Yasminę, swoją pierwszą żonę aby przygotowała dla nich kąpiel. Na widok wchodzącej kobiety, Karima odchyliła się lekko na krześle, opierając stopy na stole. Krótka tunika obsunęła się, ukazując w całej krasie jej zgrabne uda. Haldor wpatrywał się w dziewczynę z głupim wyrazem na twarzy. Po kilku minutach podając jej swoje ramię zaprowadził do łaźni. Na środku pomieszczenia stała balia z parującą wodą. Haldor przyciągnął do siebie swoją nową nałożnicę całując ją mocno w usta. Rozerwał rzemienie na dekolcie tuniki i czarny materiał spłynął na podłogę. Odwrócił dziewczynę tyłem do siebie i mocno pchnął na ścianę. Karima opierając dłonie na kamiennej ścianie, usłyszała jak kolczuga żołnierza uderza o posadzkę. Pojęcie gry wstępnej było Haldorowi obce, przysunął nogą stołek i oparł na nim prawą stopę kochanki. Legendy o wielkości jego maczugi nie były przesadzone.

Dziewczyna poczuła jak olbrzymi kutas wsuwa się w jej rozgrzaną norkę, wypełniając ją szczelnie. Unosiła się na palcach po wpływem silnych pchnięć kochanka. Jego wielkie dłonie miażdżyły wręcz dorodne piersi Karimy. Lubiła kiedy mężczyzna sprawiał jej niewielki ból. Z rozkoszą oddawała się ostremu rżnięciu. Czując na karku oddech wojownika, odwróciła maksymalnie twarz w jego stronę, wpychając język do jego ust. Haldor od czasu ostatniej wyprawy na południe, nie miał tak młodej kobiety kiedy to gwałcił na sianie córkę jakiegoś wójta. Z tym większą satysfakcją kochał się z wojowniczką, mocno w nią wchodząc. Złapał ją za biodra zmuszając aby mocniej wypięła pośladki w jego stronę. Usłyszał jak Karima oddycha coraz szybciej a oczy zachodzą mgłą. Uderzał w nią coraz szybciej i mocniej aż w końcu wykrzyczała swoje spełnienie. Chwilę potem poczuła jak jej grotę wypełnia gorąca lawa. Mężczyzna odwrócił kochankę łapiąc ją za tyłek. Całowali się długo i mocno obejmując się zachłannie. Haldor wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do balii wypełnionej gorącą wodą. Usiedli na przeciwko siebie rozkoszując się tym, czego przed chwilą doznali. Jeżeli chodzi o sprawy alkowy, stanowili idealną parę. Karima wstała z parującej wciąż wody pokazując swoje piękne umięśnione ciało. Jej piersi ciągle falowały, wzrok nadal lekko obłędny. Kosmyki mokrych włosów poprzyklejały się do jej krągłych ramion.
– Chcę do łoża – powiedziała dobitnie

Haldorowi nie trzeba było dwa powtarzać. Nie wycierając się ponownie wziął na ręce swoją nałożnicę niosąc ją w kierunku swojej komnaty. Po drodze minęli Yasminę, która ze wzrokiem wpatrzonym w podłogę szła w przeciwną stronę,

…………………..

– Jaką rolę przewidziałeś dla mojej najmłodszej siostry? – zapytała Shyla, twardo wpatrując się we mnie.
– Chcę stworzyć królestwo oparte nie tylko na armii łupiącej, palącej wsie, mordującej. Chcę również aby wspominano nas jako ludzi nie zapominających o malarstwie, poezji i muzyce. Myślę, że Serena oraz Yakin dali by wspaniały przykład innym, młodym, następnym pokoleniom.

Na te słowa dziewczyna jeszcze niżej opuściła głowę, skubiąc kawałek węzełka swojej sukienki, chłopiec zaś głośno przełknął ślinę.
– Yakinie – zwróciłem się do syna – zaprowadź naszego gościa do jej komnaty.

Oboje w milczeniu poderwali się i kłaniając opuścili komnatę. Szli powoli mijając służbę, która pokornie schodziła im z drogi. Na końcu długiego korytarza ujrzeli Haldora niosącego na rękach nagą Karimę. Yakin otworzył drzwi prowadzące do komnaty przygotowanej dla najmłodszej z córek McLoeda. Kiedy chłopiec zapalał świece na stoliku obok łoża, Serena błyskawicznie podjęła decyzję. Zerwała z czoła opaskę, rzucając ją pod stopy zdumionego młodzieńca. Zaryglowała drzwi, po czym rozpięła broszę spinającą jej sukienkę na wysokości piersi. Spływający po jej nieskalanym ciele materiał, powoli odsłaniał uroki jej ciała. Yakin pomimo młodego wieku posiadał duże doświadczenie z kobietami. Wielokrotnie odwiedzał pobliską świątynię, gdzie młode, wyposzczone akolitki nie szczędziły wysiłków aby zaciągnąć chłopca do alkowy. Podobno sama główna kapłanka używała magii i swoich wdzięków aby syn wodza został u niej na całą noc. Yakin zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli dobrze to rozegra, to dziewczyna będzie na każde jego skinienie. Podszedł do niej powoli obejmując ją w pasie, całując delikatnie jej wydatne, dziewicze usta by po chwili zaprowadzić do łoża.

Klęknął przy niej zdejmując sandały ze stóp a następnie położył na niedźwiedzich skórach. Spodziewał się, że Serena szybko ukryje się pod szorstkim materiałem, ta jednak zachęcająco rozchyliła swoje smukłe nogi wyciągając jednocześnie ręce w kierunku chłopca. Serena czuła jak z jej ciałem dzieję się coś nowego, innego. Pomimo ciepłej letniej nocy, przeszywały ja dreszcze. Podobnie czuła się kiedy przypadkiem podejrzała Karimę w stodole kiedy chędorzyła się z dwoma pachołkami na sianie. Yakin położył się obok dziewczyny zdecydowanie całując jej w usta i szyję. Jego lewa ręka powoli wędrowała wzdłuż brzucha dziewczyny aż do mocno wilgotnej groty. Delikatne ruchy jego dłoni doprowadzały jej dziewicze, młode ciało na skraj rozkoszy. Yakin przybliżył usta do jej nabrzmiałych sutek całując, ssąc i liżąc je na przemian . Zdając się na swoje doświadczenie, młodzieniec położył się na dziewczynie powoli wkładając swoją męskość między nabrzmiałe od krwi wargi sromowe. Z łatwością przebił się przez je dziewiczą błonę sprawiając niewielki ból.

O Bogowie!!!!!!!!!!!!! – pomyślała Serena czując jak wielki, twardy jak skała kutas powoli pozbywa ją dziewictwa. Nieświadomie wbiła paznokcie plecy Yakina obejmując go jednocześnie stopami. Dalej wszystko potoczyło się szybko. Yakin kochał się ze swoją nową partnerką zdecydowanie, zmuszając ją do uległości i pokory. Najmłodsza z córek McLoeda oddała mu się kilkakrotnie tej nocy poznając nie znane dotąd pozycje i uroki współżycia z mężczyzną. Zasnęła mocno wtulona w ramiona swojego pierwszego kochanka.

…………………..

– Jaką rolę przewidziałeś dla mnie – zapytała Shyla obchodząc stół dookoła i siadając na nim na przeciw mnie.
– Jesteś stworzona aby być królową, władczynią, twardo rządzącą niepokornymi i wyrozumiałą dla błądzących.

Zsunąłem buty z jej zgrabnych stóp i wsunąłem ręce pod spodnie z jeleniej skóry. Delektowałem się dotykiem lekko umięśnionych nóg przyszłej Pani połączonych klanów. Shyla uniosła biodra umożliwiając mi ściągnięcie spodni z jej kształtnych bioder. Siadając na moich kolanach poruszała swoją pupą wprawiając mnie w stan podniecenia. Rozpiąłem guziki jej kaftana zrzucając go na podłogę, zacząłem masować jej idealne piersi. Wiedziałem, że od czasu kiedy w północnych kniejach zaginął przyobiecany jej syn wodza innego klanu, nie oddawała się rozkoszom cielesnym. Z tym większym zapałem zabrałem się do całowania i pieszczot ciała najstarszej z córek McLoeda. Naga Shyla zbyt długo czekała na mężczyznę swojego życia. Jej stopy ledwo dotykały podłogi a palce dłoni nerwowo wpychały się pod moją koszulę i spodnie by następnie wyswobodzić mojego wojownika. Ujęła go u nasady, powoli wsuwając do swojego wnętrza. Pieściłem jej smukłe nogi i jędrne pośladki całując jednocześnie kształtne piersi. Przyszła królowa unosiła się powoli w górę i dół obejmując mnie.

Czułem ciepły oddech kobiety na szyi i torsie i jak coraz szybciej porusza biodrami. Położyłem Shyle na stole rozkazując wyciągnąć ręce nad głowę. Objęła mnie mocno stopami. Teraz ja dyktowałem tempo, wchodziłem w kochankę mocnymi, pełnymi pchnięciami. Po kilku minutach ostrego rżnięcia odwróciłem dziewczynę tyłem do siebie, opierając szeroko jej dłonie na blacie stołu. Zdecydowanym ruchem rozchyliłem mocno jej uda a czarne włosy rozsypały się na dębowym stole. Wszedłem ponownie w Shyle mocno, zdecydowanie jak Pan i Władca nie pozostawiając złudzeń kto będzie rządził połączonymi klanami. Wściekły orgazm targnął jednocześnie naszymi spragnionymi ciałami. Jęk rozkoszy przetoczył się przez komnatę, gdy ja w tym czasie wypełniałem jej grotę nasieniem. Opadłem z powrotem na krzesło a Shyla odwróciła się powoli przodem do mnie, klękając na kamiennej posadzce. Smukłymi dłońmi ujęła wciąż dumnie sterczącego wojownika wkładając go ust. Zlizywała resztki mlecznobiałego płynu.
– Czy dogodziłam Ci Panie, przyszły królu połączonych klanów?- Zapytała.

Pytanie świadczyło dobitnie, że złożona przeze mnie propozycja została przyjęta pozytywnie przez córkę starego McLoeda.
– Jesteś Pani nie tylko mądra i piękna ale również tajemnice alkowy nie są Ci obce.

Shyla roześmiała się głośno ukazując białe równe ząbki.
– Pozwól teraz, ze razem udamy się do królewskiej sypialni – przepuściłem nagą dziewczynę przodem. Służba posprząta i przyniesie twoje ubranie – powiedziałem, widząc jak rozgląda się za swoimi porozrzucanymi po podłodze rzeczami.

Idąc do alkowy oboje czuliśmy, że to nie był ostatni raz tej nocy.

Tak oto daliśmy początek nowemu, silnemu państwu, którym, rządziliśmy silną, twardą ręką jednak również bardzo sprawiedliwie. Opanowaliśmy najazd barbarzyńców z północy i podbiliśmy sąsiadów mediacją albo opancerzoną rękawicą. Losy nasze potoczyły się różnie. Serena z Yakinem walnie przyczynili się do rozwoju sztuki na naszych ziemiach, krzewiąc poezję i śpiew wśród poddanych. Haldor po kilku miesiącach, zginął ugodzony kilkoma strzałami podczas jednej z wypraw na południe. Karima nie zbyt długo opłakiwała swojego kochanka. Rzuciła się w wir tworzenia nowej armii oraz ramiona jednego ze swoich chorążych. Stary McLoed zmarł wkrótce ze zgryzoty i złości w zupełnym zapomnieniu. A Shyla i ja daliśmy początek nowe, wielkiej dynastii

Scroll to Top