Deszczowe historie

Wstęp​

Było to w 1992 roku, trzy lata po słynnych przemianach politycznych i gospodarczych, dokładniej w drugiej połowie sierpnia tegoż roku. Czyli w czasach – tu ukłon w stronę młodszych czytelników – kiedy nie było Internetu, komórek, a nawet nie każdy posiadał telefon stacjonarny. Szkoła podstawowa miała osiem klas, przy czym oceny zaczynały się od dwójki, a kończyły na piątce. Programy telewizyjne były dwa, nie licząc obcojęzycznych satelitarnych. Pierwszy regularny polski program komercyjny, jeszcze satelitarny, rozpoczął nadawanie dopiero kilka miesięcy później, w grudniu i to przez około cztery godziny na dobę. Co prawda tu i tam już w 1990 roku powstawały stacje telewizyjne, ale miały lokalny zasięg. Zresztą to, że były tylko dwa programy nie miało znaczenia, bo w ośrodku wczasowym, w którym dzieje się akcja niniejszego opowiadania, gdzieś na Żywiecczyźnie, i tak jedyny telewizor był zepsuty. W sumie to dobrze, bo chciałem trochę odpocząć z dala od cywilizacji, a przynajmniej na jej uboczu. Jak łatwo zauważyć luksusów nie było, ale za to było tanio. Zresztą nie oczekiwałem luksusów. Tam właśnie usłyszałem historie, które chcę wam opowiedzieć i które starałem się jak najlepiej zapamiętać.

* * *​

Dzień rozpoczął się kiepsko. Od rana, a właściwie już od poprzedniego wieczora lał deszcz. Nic ciekawego się nie działo, nudy, nudy, nudy. Można było tylko siedzieć w ośrodku, słuchać radia, grać w bilard albo czytać jakąś książkę wypożyczoną ze znajdującej się na miejscu biblioteki. Właściwie należałoby powiedzieć „biblioteczki”. Księgozbiór był niewielki, ale całkiem przyzwoity, chociaż składający się w całości, a przynajmniej prawie w całości ze starszych wydań książek. Tak czy inaczej, zawsze coś ciekawego do czytania dało się znaleźć.
Zaraz po obiedzie sięgnąłem po książkę, ale po kilkunastu minutach zrezygnowałem. Przedpołudnie również spędziłem z książką w ręku i miałem już po czubki uszu czytania. Zszedłem na parter budynku, gdzie nieco z boku od wejścia znajdowała się wnęka zwana „zakątkiem” z kilkoma zwyczajnymi fotelami, takimi z drewnianymi poręczami, ustawionymi wokół prostokątnego stolika, a dokładniej rzecz ujmując, dwóch złączonych ze sobą stolików. Meble były dość mocno podniszczone, odrapane, z pewnością swoją świetność przeżywały dawno temu, w latach siedemdziesiątych a może nawet sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Podobnie zresztą jak cały ośrodek. Mimo to „zakątek” przyciągał ludzi, posiadał jakiś swój urok, być może za sprawą wielkiej palmy stojącej w kącie. Można było tam posiedzieć, pogadać, a nawet pograć w karty. Dlatego idąc w jego kierunku, liczyłem na jakieś interesujące towarzystwo. Podchodząc, usłyszałem głosy rozprawiających o czymś kobiet. Jak się okazało, gdy wszedłem do zakątka, siedziało tam pięć pań znanych mi już nie tylko z widzenia, ale też z imienia, w przedziale wiekowym 35-45 lat, tak na oko. Może jedna była nieco młodsza. Nie takie towarzystwo miałem na myśli, ale trudno, na bezrybiu i rak ryba…

– Nie przeszkadzam, mogę się przysiąść? – zapytałem, gdy na mój widok towarzystwo zamilkło.
– Ależ proszę bardzo – odezwała się pani Jola, spojrzawszy na mnie z zadowoloną miną, gestem ręki wskazując wolne fotele – przyda nam się męskie towarzystwo. – Jej krótkie, wręcz kruczoczarne włosy w lekkim nieładzie, bardzo ciemne, brązowe oczy, szczupła, niemal koścista sylwetka przywoływały skojarzenia z wiedźmą. Efekt wzmacniał fakt, że siedziała w lekko zaciemnionym miejscu, w fotelu pod ową palmą. Psuł efekt za to ciepły wyraz twarzy i chyba więcej niż przeciętna uroda.
– Zapraszamy, zapraszamy – wesoło potwierdziła pani Ala, drobna szatynka, najniższa wzrostem. Gdy patrzyło się w jej niebieskie oczy, miało się wrażenie, że zaraz spłata jakiegoś figla. Była chyba też osobą o najbardziej wesołym usposobieniu z całego turnusu.
Szybko zająłem miejsce w jednym z tych odrapanych foteli.
– Proszę się częstować – dorzuciła pani Jola.
Panie najwyraźniej były przygotowane do dłuższej rozmowy, bo na stole stały butelki z wodą mineralną, szklanki i jakieś chrupkie ciasteczka.
– Dziś wycieczkowicze mają pecha – rzuciłem, aby jakoś wtrącić się do dyskusji, nalewając do wolnej szklanki trochę wody – my mieliśmy prawie do końca ładną pogodę.
Tu wyjaśnię, że chodziło mi o wczorajszą wycieczkę autokarową po okolicy, na której w pierwszej turze, właśnie wczoraj, między innymi byłem ja i siedzące tu panie. Dziś, kiedy leje, pojechała druga grupa.
– No tak, mieliśmy szczęście… – ponownie odezwała się pani Jola.
– Niewiele można robić w górach, gdy pada deszcz – ze smutkiem westchnęła pani Julia, zgrabna, wysoka, niebieskooka szatynka. Śmieszne, ale gdy pierwszy raz spostrzegłem odcień jej oczu, ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że pasowałyby do nich niebieskie włosy.
Zamieniliśmy ledwie kilka zdań, gdy w zakamarku pojawił się pan Marcjan, najstarszy z towarzystwa, może nawet lekko po pięćdziesiątce. Nieco posiwiałe włosy zdawały się współgrać z szaroniebieskimi oczami. Przysiadł zaraz obok mnie, tym samym niespodziewanie pozostał tylko jeden wolny fotel. I tak toczyła się dyskusja przez kilkanaście minut w sumie o niczym. Trochę o polityce, ktoś rzucił jakiś dowcip, właśnie polityczny, aż zeszła na temat młodzieży. Czyli jaka ta dzisiejsza młodzież jest rozwydrzona, nawet rodzice autorytetu teraz nie mają, i tylko o seksie myślą… Cóż, jak to w takich dyskusjach bywa, wcześniej czy później musi ona zejść na kwestie seksu. Zaskakująco dla wszystkich pan Marcjan z tajemniczą miną zapytał, a może raczej podrzucił temat do dalszej rozmowy:
– A wy panie, jak byłyście nastolatkami, miałyście jakieś ciekawe przygody z chłopakami, czy może tak ogólnie coś nietypowego z seksem w tle?
Przez dobrą chwilę zapanowała konsternacja.
– To może ja coś opowiem – odezwała się z figlarnym uśmieszkiem na twarzy pani Ala, niepewnie rozglądając po towarzystwie w oczekiwaniu aprobaty.
Wzrok pozostałej szóstki równocześnie wbity w panią Alę, nie pozostawiał wątpliwości, że powinna kontynuować.

Scroll to Top