Droga Dziwki część I – Kontrast.

To dopiero wstęp do opowiadania, życzę miłego czytania i mam nadzieję, że zachęcę Was do czekania na następną część 🙂

Wszystko co wydarzyło się przez ostatnie kilka dni pamiętała jak przez mgłę. Atak na miasto, oblężenie, poddanie się. Warunków oczywiście nie dotrzymano, za murami zaczęła się rzeź, gwałty i rabunki. Jej ojciec broniący córki, żonę, przybity sztychem do podłogi, matka, jeszcze młoda kobieta, brutalnie zgwałcona i zamordowana, pięcioletnia siostrzyczka w kałuży krwi.
Chaos w głowie, krzyki bólu i rozpaczy, wrzaski mordowanych, zduszone jęki rozdziewiczanych dziewczyn. I śmiechy prześladowców. Kalejdoskop przerażających obrazów, które nie chciały jej opuścić, które zawłaszczyły sobie jej sny. Zwłaszcza jeden obrazek, jedna scena miała w nich wyłączność. Ta, która już nie była mgłą, nie była zasłonięta tą miękką i chroniącą od całego realizmu kotarą. Koszmar, który kończył się jej krzykiem każdej nocy. Krzykiem, za który dostawała baty od wiozących ją strażników i nienawistne spojrzenia od towarzyszek podróży, liczących każdej nocy na nieco odpoczynku.

***

Schowała się pod łóżkiem. Jak mała dziewczynka, która bawi się z rodzeństwem w chowanego. Była przerażona, bezmyślnie biegała po pokojach, szukając jakiejś kryjówki. Wczołgała się ostatkiem sił pod wielkie łoże rodziców, okryte grubą czerwoną kapą, sięgającą podłogi. Miała nadzieję, że jej nie znajdą, że nic nie zauważą. Drżała, trzęsła się i nieudolnie hamowała szloch. Jeszcze niedawno wydawało jej się, że jest taka dorosła, że sobie poradzi. Że z każdej sytuacji jest jakieś logiczne wyjście. „Nawet jeśli zdobędą miasto to przecież uda nam się uciec, najbogatsze rodziny mają zapewniony przewóz, a przewodnicy znają trasy wyprowadzające z miasta!” – mówiła to zaledwie kilka dni temu, z całą pewnością. Nie wiedziała jak bardzo była naiwna. Nie zwracała uwagi na zaciśnięte usta matki i zmarszczone brwi ojca, za każdym razem, kiedy posłaniec przynosił coraz to nowe wiadomości z oblężenia.

A teraz trzęsła się ze strachu i błagała Tarayę, swojego boga, aby ją uratował. Modliła się tak żarliwie jak nigdy dotąd. Śmiechy były coraz bliżej, rechot rozochoconych żołnierzy niósł się po korytarzach, akompaniując trzaskom palącego się domu. Raseya zwinęła się w pozycję płodu, starając się oddychać jak najciszej. Mężczyźni krzyczeli coś do siebie, nie rozumiała słów. Wpadli do pomieszczenia, tupiąc i przewracając wszystko po drodze. Dziewczyna zacisnęła powieki. TRZASK! Domyśliła się, że któryś z nich wybił okno. I nagle, jeden z mężczyzn szarpnął za kapę i rzucił ją w kąt. Raseya poczuła jak ktoś łapie ją za włosy i wyciąga spod łóżka. Zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć, niezdolna do jakiejkolwiek obrony. Dostała w twarz. Mocno. Ucichła, łkając cicho. Mężczyzna, który ją trzymał krzyknął coś groźnie, puścił ją, uderzył jeszcze raz. Zatoczyła się w stronę okna, upadła, wbijając sobie boleśnie resztki szkła w dłoń. Przez mgiełkę łez dostrzegła, że jest dwóch oprawców. Obaj byli wysocy, postawni, na nogach mieli skórzane spodnie, a w poprzek klatki piersiowej czarne pasy ze skóry, krzyżujące się na środku. Ten, który ją bił podszedł bliżej i mocno złapał ją za podbródek. Skrzywiła się, usiłowała odwrócić głowę, ale mocniejszy uścisk nie pozwolił jej na to, wyrwał cichy jęk z ust.

– Co, lubisz tak, suko? – odezwał się chrapliwym głosem, z dziwnym akcentem. Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią mściwie i z pożądaniem. Wybuchnęła głośnym szlochem, szarpnięcie za włosy przywróciło ją do porządku. – A płacz, płacz, kurwo, zaraz będziesz miała powód…

Pociągnął ją i rzucił na łóżko, a sam zaczął rozpinać spodnie. Jego towarzysz, z obleśnym uśmiechem zrobił to samo, przyglądając się jej łapczywie. Podszedł i jednym ruchem rozdarł jej sukienkę. Usiłowała się zasłonić, ale złapał ją za nadgarstki i przytrzymał je nad głową jedną ręką. Kark miała tuż na skraju łóżka, więc głowa zwisała jej lekko, a uścisk mężczyzna miał silny- bolało. Drugą dłonią odrzucił resztki jej ubrania, przyjrzał się jej ciału. Jak na szesnastolatkę Raseya nie była jakoś wybitnie kobieca. Miała średnie piersi, dosyć wąskie biodra, szczupłą sylwetkę. Ciemne włosy i pociągła twarz razem ze smukłym ciałem sprawiały, że była inna niż pozostałe dziewczęta, oryginalniejsza, ciekawsza. Ale im było wszystko jedno, byle tylko zerżnąć coś co ma dwie dziurki. Żołnierz uśmiechnął się, przygryzł jej ucho, zaczął masować pierś. Dziewczyna dyszała, dusiła się płaczem, kiedy dłoń przeniosła się na jej drugą pierś, palce ugniatały sutek. Zacisnęła szczęki, zamknęła oczy.

– Aaa!!! – mężczyzna uśmiechnął się drwiąco, uszczypnął ją w sutek jeszcze raz. W tym samym czasie puścił jej nadgarstki, jego ręka powędrowała niżej, między jej uda.
– Nie! – wrzasnęła, usiłując się wyrwać. Gwałciciel przygniótł ją swoim ciałem, uderzył ją w twarz. Czuła palący ślad na policzku. Gruba dłoń rozszerzyła jej nogi, palec wbił się między wargi, zaczął poruszać. Raseya jęknęła z bólu, nieprzyjemne i mocne tarcie przyspieszało w miarę jak rosło podniecenie leżącego na niej mężczyzny. Jej były rozmówca obszedł łoże, stanął nad nią i pochylił się ze zmrużonymi oczami, zatrzymując twarz kilka centymetrów przed jej twarzą.

– Podoba ci się, dziwko, co? Wiedziałem… podoba się… – złapał ją za szczęki, uklęknął nad jej twarzą i włożył jej penisa w rozwarte usta. Zakrztusiła się, szeroko otworzyła oczy. – Ssij, mała kurewko, liż go… – mówił cicho, wsuwając i wysuwając go powoli. Dziewczyna krztusiła się, łzy spływały jej po policzkach. Palce wbiły się w nią głębiej, krzyknęłaby, gdyby nie gruby penis zajmujący jej całe usta, końcowo wyszedł jej zdławiony jęk.
Myśli płynęły jej szybko, chaotycznie. Penis w ustach, twarde i grube palce między wargami, gdzieś głęboko, w dziurce, prące ciągle naprzód, dalej, trące delikatną skórę. Ból, pieczenie, upokorzenie. Penis wysuwa się do końca, szybki oddech, znowu wypełnione usta, dotyka gardła, zduszony kaszel, dławienie, rozbiegane oczy proszące o litość, o oddech. Wypełniacz ust porusza się coraz szybciej, szybciej, coraz dalej, Raseya czuje, że traci świadomość, kontakt ze światem… Palec w niej, w środku, wielka dłoń na piersi, sutku, kutas w ustach, coraz większy twardszy… -Aaach!

Gorąca sperma wypełniła jej usta, słonawy smak drażnił kubki smakowe. Nie mogła oddychać, przełykać, zaczęła się krztusić, oczy rozszerzyły jej się prawie do niemożliwości, ręce biły rozpaczliwie o materac łoża.

– Połknij, kurwo… – wydyszał żołnierz, trzymając ją mocno za włosy i jeszcze przyciskając do swojego penisa. – Połknij wszystko! – krzyknął, potrząsając nią. Raseya wiedziała, że on nie zamierza puścić zanim ona nie wykona polecenia. Dusiła się, brakowało jej powietrza.
„Nie mogę… oddychać… Nie chcę, nie mogę tego połknąć, nie, błagam, tylko nie to, nie chcę, to takie brudne, nie, zlituj się, proszę…” – starała się to wszystko przekazać wzrokiem, mrugała oczami pełnymi łez.
– Połknij to! Albo cię, dziwko, tak wyjebię, że nie wstaniesz!

Sperma spływała jej z kącików warg, Raseya nie miała wyboru. Przełknęła szybko, chociaż część i tak została jej w ustach i popłynęła jej po twarzy, kiedy on wyjął penisa. Ledwo zdążyła uchylić powieki, kiedy w dole poczuła straszny ból. Krzyknęła. Mężczyzna wyjął z niej palce, umazane krwią. Powiedział coś do swojego towarzysza, ten uśmiechnął się jeszcze szerzej, odpowiedział coś, zbliżył ponownie do nagiej dziewczyny. Tamten usiadł na łóżku i masował swojego penisa, przyglądając się temu, co towarzysz będzie z nią robił.
– Dziewica… Mmm… – Żołnierz złapał ją za ramię, ściągnął na ziemię. Drżąc leżała u jego stóp, z twarzą wymazaną spermą i małym wężykiem krwi spływającym po wnętrzu uda.

Pociągnął ją za włosy, wcisnął jej twarz w materac, tak że teraz klęczała, łokcie opierając na łóżku, a tyłek mając wypięty. Mężczyzna złapał ją za pośladek, pomasował, brutalnie wcisnął palce do pochwy. Rozpychał się nimi w środku. Kciukiem dotknął jej drugiej dziurki, nacisnął. Raseya zajęczała w materac, czując, że kciuk wchodzi coraz głębiej. Mężczyzna pochylił się, czuła jego oddech na karku i główkę penisa wodzącą powoli po jej pośladkach. W końcu jego podniecenie sięgnęło zenitu. Wbił się w nią mocno, miała wrażenie, że przebił ją na wylot. Gruby penis wypełniał całe jej wnętrze, a ból, który temu towarzyszył był niesamowity. Wrzask stłumiła tkanina, bo żołnierz nadal trzymał jej rękę na karku i wcisnął twarz w materac. Posuwał ją szybko, ostro i brutalnie, z każdym ruchem coraz dalej i głębiej. Kiedy myślała, że więcej nie wytrzyma, że on zaraz rozerwie ją od środka poczuła jak gwałciciel nieruchomieje na moment, jak mocniej zaciska potężną dłoń na jej karku i wytryska. Ciepłe strumienie zalały jej wnętrze, spływały po pośladkach na podłogę. Wysunął się z niej powoli, ściągnął ją z łóżka za włosy, rzucił na wznak na podłogę i wcisnął penisa w usta.
– Liż go!

Zamknęła oczy i posłusznie zaczęła poruszać językiem. Wyłączyła się, nie czuła już smaku, zapachu, nie czuła upokorzenia… To nie istniało, ona nie istniała, to nie działo się naprawdę. Nie zareagowała inaczej jak następnym zdławionym jękiem, kiedy, znowu w wypiętej pozycji, została zerżnięta w tyłek. Drugi z mężczyzn rozdziewiczył jej drugą dziurkę, na szczęście poruszając się nieco mniej gwałtownie. Ugniatał jej piersi, sutki, a używając już doświadczonej szparki dawał jej mocne klapsy.

Nie reagowała inaczej niż cichymi jękami. Nawet kiedy wygięli ją na stojąco, nawet kiedy jeden z nich posuwał ją w tyłek, a drugi wciskał jej penisa w usta. Nawet wtedy nie reagowała już inaczej. Było jej wszystko jedno, zobojętniała. Zobojętniała na ból, upokorzenie. Nie zauważyła nawet jak jej dom wali się w gruzy, a ogień trawi resztki. Nie zauważyła, że to był koniec jej beztroskiego, bogatego życia. Że zaczynała się jej nowa rola. Nie zwróciła uwagi na to, że gdzieś ją ciągną, wrzucają do ciemnego wnętrza wozu. Nic nie czuła, i choć nie mogła chodzić to nie czuła tego. Wpatrywała się martwo w mrok, a krew powoli płynęła jej po nogach i skapywała na brudną podłogę wozu.

Scroll to Top