Gładki

To był jego bojowy uniform egzaminacyjny. Garniturek, spodnie w kancik, biała koszulka, krawacik i niewinne spojrzenie zza drucianych okularków. Nieważna była ranga egzaminu. Wszystkie traktował tak samo. No prymus… prymus absolutny. Przed sobą na blacie dwa zapasowe długopisy, ołówek, przybory kreślarskie – pieczołowicie i długo wcześniej rozkładane… „Chwast” – postrach wszystkich początkowych roczników na uczelni, do tego stopnia był nim zachwycony, że pisząc pytania na tablicy i wyjaśniając nam swoje oczekiwania, zwracał się właściwie tylko do niego, traktując go jako absolutnego pewniaka. Gładki z wzorowo skupioną miną, skrobał pozłacanym parkerem wszystko (łącznie z oczekiwaniami prowadzącego) na ostęplowanym pieczątkami wydziału arkuszu A4.

Postać w białym fartuchu spod tablicy rzuciła sakramentalne:
– Czy są jakieś pytania? – wzorzec z Sevres pod Paryżem się przebudził.
Nieśmiało się uśmiechając tak samo nieśmiało podniósł rękę.
– Tak, panie Gładkowski. Słucham?
– Panie profesorze chciałbym zapytać o termin egzaminu poprawkowego…
Zdziwienie Chwasta było pokazowe, oczy prawie wyszły mu w orbit.
– Aleee… Myślę że to jeszcze za wcześnie… Po egzaminie jak poznam wyniki, to przy liście będzie podany termin… – ciągle miał mocno rozszerzone oczy.
– Wolałbym jednak panie profesorze znać go już dzisiaj – z niewinnym uśmiechem i proszącym wzrokiem, Gładki utkwił swoje oczęta z natężeniem w twarzy wykładowcy.
– Eeee, nooo dobrze… Myślę że za dwa tygodnie spotkamy się jak dzisiaj w podobnym składzie, tutaj – teraz Chwast miał satysfakcję widząc popłoch na wielu twarzach.
– Bardzo dziękuję panie profesorze – Gładki tak samo pieczołowicie i powoli jak przedtem rozkładał, teraz zaczął zbierać swoje zabawki. – Do widzenia – i już pędził do Myszowatej, która była pewna, że zobaczy go dopiero za dwie godziny.

To była niecodzienna para, dobrali się w korcu maku. Ona – przyszła pani doktor, na pewno wtedy nie oddałbym się wtedy w jej ręce jako lekarki, chociaż marzyłem jak wielu innych, żeby się w te rączki i nie tylko rączki, oddać na jak najdłużej… Dzisiaj jest szanowaną lekarką, panią adiunkt na Akademii. On bliżej nieokreślony przyszły magister inżynier – nieokreślony, bo wydział i kierunek zmieniał co rok, albo częściej… Nie szło się z nimi nudzić, chociaż tak wychodziło, że kiedy nie spali, albo się nie kochali, byliśmy prawie zawsze razem. Jedliśmy razem, imprezowaliśmy razem, razem jeździliśmy zimą na narty, latem na łódki. Byliśmy nierozłączni do tego stopnia, że niektórzy brali nas za dziwny trójkąt…

Ale wtedy Gładki został zmuszony do przejścia przez Chwasta, bo został przez staruszka przyparty do ściany. Usłyszał: „Jak stąd też cię wyrzucą, to zacznij sam o sobie myśleć”. Taka alternatywa? Skracać sobie na własną prośbę tak drastycznie młodość? Gładki nie był idiotą, nawet byłem pewien że wprost analogicznie przeciwnie… Ale poprawkowy olał, zdaje się że o tej porze kiedy ten egzamin się odbywał, trzebaby go tam wnosić… Więc w tym czasie szansa żeby go zdał była nie po tej stronie zera co powinna. Trafił więc miesiąc poźniej z dwudziestoma innymi skazańcami na komis.

Chwast stworzył sobie komisję; po jednej swojej stronie usadził kumpla – prodziekana, po drugiej swojego asystenta – nie było szans żeby ten miał kiedykolwiek inne zdanie niż wódz i zaczął odpytywanie. Zalęknieni ludkowie wchodzili przez wielkie drzwi na drżących nogach i prawie na kolanach, płaczliwym głosem recytowali przeważnie bezsensowne własne teorie, starając się za wszelką cenę pokonać trzy pytania z kartki, którą wcześniej sami sobie wylosowali.

Gładki był oazą spokoju. Trzeźwy, odpachniony, w galowym garniturku, pewnie wkroczył do sali.
– Dzień dobry – posłał komisji swój najniewinniejszy błysk zębów.
– Proszę panie Gładkowski, proszę sobie wylosować pytania – Chwast z uśmiechem wskazał kupkę poskładanych kartek przed sobą.
Wcale nie onieśmielony delikwent, wyciągnął kartkę ze środka. Z namaszczeniem ją rozwinął, przeczytał powoli trzy pytania z twarzą pokerzysty.
– Proszę – oprawca łaskawie mu pozwolił na ośmieszenie się.
Ale nie docenił klienta. Gładki bez zmrużenia oka przeczytał pytania jeszcze raz, komisja jeszcze nie straciła cierpliwości.
– Proszę przeczytać te pytania na głos – podpowiedział przewodniczący z grymasem szczęścia na twarzy.
– Czy mogę prosić o inny zestaw pytań? – odparowała ofiara, wprawiając wszystkich w osłupienie.
– Tak, proszę – bąknął prawie powalony bezczelnością prodziekan, Chwast obrzucił go niechętnym spojrzeniem pozbawiony prawa głosu.
– Dziękuję – Gładki złożył pieczołowicie karteczkę i wsunął w stosik, wybierając jednocześnie inną.
– No to prosimy – postrach przejął inicjatywę.
Nie docenił zwierzyny.
– Mogę prosić o czas na przygotowanie się? – prodziekan świadomy swojego niedawnego błędu nie wychylił się więcej, główny myśliwy obrzucił zawartość garniturka przed sobą niechętnym spojrzeniem.
– Proszę, ma pan dziesięć minut. Tam – pokazał brodą ławkę dwa metry od siebie.
Gładki wylosował akurat chyba jedyne pytania, na które mógł odpowiedzieć, bo tylko chyba te poznał dwie godziny przed egzaminem. Zostali odstrzeleni dwaj skazańcy, po czym znowu został zaproszony do stolika komisji. Podszedł pewnym krokiem i tak samo pewnym, dżwięcznym głosem wyrecytował odpowiedzi… Na cztery!!! Zdał jako jeden z czterech…

Trzeba było to uczcić. Zrobił imprezę, na którą zaprosił połowę grupy – przeważnie tą powabniejszą i kilka kumpeli Myszowatej – też tych bardziej reprezentacyjnych. Miał w sobie to coś, że chyba żadna mu nigdy nie odmówiła. Na imprezie było po około dwie laski na „człowieka”.

I to były najlepsze laski z roku i z Medyka – z roku Myszowatej. Nadmiar urody i za duży wybór czasami są deprymujące. Na skutek takiej a nie innej sytuacji to ta uspodniona płeć była rwana, z upływem czasu i alkoholu coraz intensywniej. A kto był przede wszystkim otoczony wianuszkiem blondynek na nogach do szyi? To było pytanie retoryczne. Kiedy dwie wisiały Gładkiemu po bokach, trzecia lgnęła do jego pleców a kolejne dwie czarowały go twarzą w twarz trzepocząc rzęsami. Żaden z nas nie narzekał na brak zainteresowania, ale to co działo się przy nim… Myszowata była wściekła.

Impreza się rozkręcała. Dziewczyny… nie było chyba żadnej w spodniach (to tak a propos słonia), coraz bardziej były „rozluźnione”. Niektóre już o północy w pozycjach mocno niedbałych, padnięte na kanapach, prezentowały wyeksponowane „obszary marzeń”. Przynajmniej ze dwie, które były obiektami moich „intensywnych przemyśleń” podczas kąpieli, straciły przewagę tajemniczości. Poznałem ich myszki dokładnie zarysowane na majteczkach, wgapiając się między rozchylone uda, kiedy „zmęczone” przysypiały po paręnaście minut, żeby potem z nowymi siłami wracać na parkiet.

Gładki popełnił jeden chyba z nielicznych błędów w swoim życiu. Przygarnął imitację Pamelki Anderson, olewając całkowicie Myszowatą. Ta wytrzymała widok dziesięciu tańców pod rząd z Pamelką, ale kiedy mocno zmęczona imitacja rozłożyła się wylewnie w ciemnym rogu na wielkim fotelu, a Gładki coś jej usilnie tłumaczył siedząc na oparciu i gładząc jej udo przez cieniutką pończochę (było widać że to na pewno nie były rajstopy), poddała się, rzucając w tany z przypadkowymi ludkami. Obłaskawiłem jeden z obiektów moich marzeń, do tego mocno go podpaliłem głaskając w tańcu w okolicach uważanych powszechnie za „erogenne”, więc przezornie się zmyłem do swojego pokoju ciągnąc za sobą ujarzmione gibkie ciałko. Nie chciałem rozstrzygać żadnych spięć między moimi najlepszymi kumplami – piorunochron zawsze obrywa najbardziej. Po co mi to?

Blondynka nr 2 była już bez bluzeczki i majteczek, w rozpiętym biustonoszu… i doustnie zajmowała się mną bardzo dokładnie i pociągająco, kiedy drzwi od mojego pokoju zostały prawie wyrwane z zawiasami…
– Jasiu, tylko ty możesz tu coś zrobić, ja już nie mam nerwów – Myszowata wpadła do pokoju, psychicznie stawiając mnie od razu pod ścianą. – Pomóż… Nie przeszkadzaj sobie – to do blondynki, która nagle dostała wszędzie intensywnych kolorków. – Zabierz go od tej kurewki – i padła po mojej drugiej stronie, przyklejając mi się do ramienia i przejmująco łkając.

Blondynka gorączkowo oczami szukała majtek, próbując zapinać na czas skąpą bluzeczkę a łokciem opuścić spod biustu mini do normalnej pozycji. Znalazła swoje stringi pod stopami i plącząc się w nich, biegła na oślep kierując się w stronę drzwi. Przygrzała ramieniem o framugę aż ją obróciło… Myszowata aż się roześmiała przez łzy:
– Przecież ona nawet tego nie potrafi, mogłeś lepiej wybrać – powiedziała ze śmiechem, mocząc mi znowu koszulę łzami. – Jasiu pomóż, sorry że wam przerwałam – i nowa porcja łez na mojej koszuli…

Schowałem kumpla wygładzając pokaźny namiot. Patrzyła uważnie co robię…
– Jak mam ci pomóc? I co wogóle mogę tutaj zrobić? – wiedziałem że do tego dojdzie, kiedy tylko zauważyłem niecodzienne zainteresowanie Gładkiego Pamelką.
– On ją przy wszystkich bezczelnie obmacuje. Brak mi czegoś? Mam tyle samo co ona, albo więcej – dodała już ciszej. – No powiedz Jasiu, brak mi czegoś? – przygarnąłem ją mocniej wtulając sobie pod pachę.

Myszowata była nawalona jak bombowiec. Musiała za każdym razem, kiedy zobaczyła łapę Gładkiego między udami Pamelki, gasić pożar zazdrości coraz nowymi wynalazkami z zawartością… Była już mało przytomna.
– Idź go tu ściąg… albo mu przypierdol za mnie – szarpała mi koszulę na klacie opadając zaraz potem twarzą między dłonie.
– Uspokój się. Ona do ciebie nie ma szans. Zresztą, przecież tam jest mnóstwo ludzi. Nie ma szans żeby ją przeleciał. Jesteś pewna że on tego właśnie chce? – byłem pewien że chce… i pewnie właśnie już to robił; miał dziesiątki miejsc w najbliższej okolicy spełniających warunki piętnastominutowego odosobnienia.
– Jesteś kochany. Olać go… Odpocznę u ciebie minutkę – i wtuliła się we mnie nakrywając mnie udem.

Bałem się ruszyć. Gorączkowo myślałem jak się wyplątać z niewąskiej matni w jaką złośliwie wplątał mnie zbieg okoliczności. Myszowata głęboko oddychała, posapując głośniej od czasu do czasu. Leżała na mnie całym ciężarem, przygniatając mi teraz udem małego i… najnormalniej głęboko śpiąc.

Podobno ci co mają Miss Polonię, też się znudzą, przesycą po jakimś czasie. Znałem Myszowatą już parę lat, ale na pewno nie czułem przesytu. Nooo, nie miałem jej, ale to nie stanowi. Dziewczyna była na pewno nietuzinkowo urodziwa. Gładki był idiotą odstawiając ją chociażby na pół dnia, zwłaszcza że na tej imprezie (i każdej innej na której z nimi byłem) była bezspornym numerkiem one, jeśli chodzi o ciałka w mini i pończoszkach. Musiał być idiotą… Mogło go tylko tłumaczyć to, że był przesyconym nią idiotą.

Myszowata przez sen wtulała się coraz bardziej, drażniąc udem pobudzonego na maxa kumpla. W końcu „wygoniła” blondynę… Bo na pewno rano samotnie bym się nie obudził… Oderwałem się od niewesołych przemyśleń, rzucając okiem w dół. Kształtne, pełne udo w ściągaczu lśniącej pończochy na moim podbrzuszu, kłuło w oczy. Gładki był najlepszym kumplem, tak samo zresztą jak Myszowata, ale… sam to sobie zrobił. Byłem prawie przed wytryskiem z widokami na upojną noc, kiedy zaatakowała mnie jego lepsza połowa… nie bez powodu zresztą. Przestałem czuć wyrzuty sumienia.

Jedną ręką obejmowałem Myszowatą jak siostrę, druga niestety opadła mi na jej kolano. Jeszcze się wahałem, ale sama powoli „poczołgała” się po udzie docierając do ściągacza pończochy. Poczułem gorące, elastyczne ciałko nad ściągaczem. I straciłem hamulce… Po ściągaczu ręka przepełzła na wewnętrzną stronę uda. Tam ciałko było jeszcze delikatniejsze i gorętsze. Wsunąłem ją głębiej… Bawełna majteczek była mocno zawilgocona ale gładko przesuwała się po elastycznym, dokładnie wygolonym wzgórku. To było jakby dotykaniem powleczonego aksamitem, rozpalonego, najbardziej bezspornie podniecającego kawałka kobiety. Był najbardziej podniecający!… I chociaż nie w aksamicie, to wrażenie było identyczne. Myszowata była równie piękna wszędzie… Tak samo podkochiwałem się w jej wspaniałym ciałku, jak i niemniej pociągającej osobowości. Była blondynką nie kwalifikującą się do kawałów; była wyjątkiem.

Ręka jeszcze bardziej zadarła kusą spódniczkę. Obydwa uda podziwiałem w całej okazałości. Ale też już zobaczyłem skąpe, bawełniane, śnieżnobiałe majteczki. Podnieść spódniczkę z przodu jeszcze bardziej nie było żadnym problemem. Ukazał się śniady pasek ciała nad gumką majteczek. Odchyliłem gumkę, odciągając je najdalej jak się dało. Gładziutko wygolone, sprężyste ciałko, rozpołowione na dole różowymi napiętymi wargami. Nie dało się więcej zobaczyć od góry, jedynym wyjściem było poznanie organoleptyczne. Łapa bez zastanowienia wjechała w majteczki. Środkowy palec bez błądzenia od razu trafił między wydatne wargi. Było ślisko, wdarł się bez wysiłku w początek tuneliku. Wtedy coś mnie podkusiło. Gmerając opuszkiem w norce, resztą palca zacząłem masować nabrzmiałą, twardą łechtaczkę. Ostatni palik palca zanurzył się całkowicie w gorącej i wilgotnej norce taplając się w soczkach, jednocześnie dłonią objąłem cały wzgórek jeżdżąc coraz szybciej po coraz bardziej nabrzmiewającej łechtaczce.

Otworzyła oczy, unosząc je i wpatrując się w moje, obserwujące jak jej myszka szybko… coraz szybciej, odkształca się pod naciskiem mojej dłoni. Teraz już „stalowa”łechtaczka przemykała po moim palcu w tempie wibratora na najwyższym biegu.

Patrzyła mi w oczy, coraz głębiej i głośniej oddychając.
– Jasiu, co ty robisz? – powiedziała urywanym szeptem. – Przestań.
Nic nie odpowiadając wzmogłem jeszcze tempo. Wygięła się, spazmatycznie, głośno oddychając. Teraz już mlaskało głośno, a zaśliniona myszka tańczyła swój taniec nikogo nie słuchając pod moją dłonią. Jęknęła wczepiając się w moje ramię paznokciami. Podsunęła jeszcze bliżej biodra, dociskając je do mojej dłoni. Schowała twarz w koszulę pod pachą głośno jęcząc… Naprężyła jeszcze bardziej biodra drżąc konwulsyjnie… Jęknęła przejmująco… i oklapła ściskając mi mocno palce udami. Przylgnęła nimi do moich nóg, wtulając mocno moje ramię między nabrzmiałe twarde piersi, podgrzewając mi bark gorącym oddechem.
– Przepraszam, zawsze o tobie marzyłem… Jesteś wspaniała – tłumacząc się, wyszeptałem pod wpływem impulsu.

Nic nie odpowiedziała wtulając się we mnie jeszcze bardziej.
Wyjąłem rękę z majteczek, przenosząc ją na jej policzek i przytulając ją jeszcze mocniej do siebie. Milczeliśmy odpoczywając. Zamknąłem oczy spodziewając się że wstanie i odejdzie. Dopiero teraz do mnie dotarło co zrobiłem, w całej okazałości.

Poczułem nagle ciepłą, delikatną dłoń, głaskającą mój namiot. Nie otwierałem oczu maksymalnie zaskoczony, nie chcąc przerywać pięknego snu. Gorąca dłoń powolutku, delikatnie odsunęła suwak, zagłębiając się w spodnie. Bokserki zsunięte kiedy jeszcze tam działała blondyna, nie stanowiły żadnej przeszkody. Nabrzmiały, żylasty członek szybko zobaczył piękniejszy świat.

Poczułem jak jej głowa zsuwa się z mojej piersi zatrzymując się na brzuchu. Ciepła, miękka dłoń obniżyła go nieco i sekundę później gorące usta objęły napiętą główkę. Aksamitny języczek omiatał ją ze wszystkich stron. Nie mogłem otworzyć oczu, nie wierzyłem w to co się dzieje. Teraz poczułem jak elastyczne, jakby powleczone jedwabiem usteczka, mocno obejmują główkę zasysając ją soczyście. Raz, drugi… piąty… ósmy… Teraz poczułem jak jej głowa przesuwa się po moim brzuchu i… nabija na sterczącego kumpla. Niesamowite gorąco i wilgoć objęły w posiadanie całą moją dumę… Trzymając w wilgotnej, pulsującej otchłani nieruchomo cały trzon, zaczęła go ssać … Brał w tym udział język, gardło, policzki wciągały się do wewnątrz… Nie trzeba było mi wiele.

Wybuchnąłem jak gejzer. Cofnęła troszeczkę głowę, trzymając go ciągle całego i szybko łykając. Łykała wszystko co tylko wypłynęło. Wysunęła go do połowy, pracując znowu języczkiem na główce. Nic więcej nawet ona nie była w stanie już wycisnąć, ale skrzętnie dalej go „rozpracowywała”. Dopiero kiedy o połowę zmalał, wypuściła go na wolność i delikatnie schowała całując na koniec i zasuwając zamek.
– Jesteś kochany. Też tego chciałam… – powiedziała cicho wtulając głowę w mój brzuch, a potem wracając nią na moje ramię.
Wtuliliśmy się w siebie momentalnie zasypiając.

Gładki obudził nas dwie godziny później. Pamelka musiała go mocno zaabsorbować… Byliśmy nienagannie ubrani, mimo to podejrzliwie łypał okiem na uda Myszowatej od dołu, sprawdzając pewnie czy biel majteczek nie jest zbrukana jakimiś podejrzanymi plamami.
– No, tu jesteście. Iwona, czemu tak nagle wybyłaś? – palenie głupa było jego specjalnością.

To nie on musiał sie teraz tłumaczyć, tylko ona. W dodatku obejmowała mnie udem wystawiając mu obciągniętą cieniutką bawełną wydatną myszkę. Kto był winny?… I podejrzany?
– Daj mi spać – olała go kompletnie.
– Pamelka już znikneła? – wtrąciłem niewinnie; błyskając zębami zmierzył mnie złym spojrzeniem.
– Iwona, wstawaj. Idziemy – złapał ją za udo, ściągając je z mojego małego; chyba przy okazji przejechał po jej rowku sprawdzając „nasycenie ciałami obcymi”.
– Spadaj – wierzgnęła biodrami. – Idź do swojej Paulinki – wymamrotała. – Ja dzisiaj tutaj śpię.

Jednak to chyba całe szczęście że spaliśmy całkowicie ubrani… i wcześniej wyjąłem łapę spomiędzy jej ud. Biustu już też nie macałem… chociaż przedtem macałem. Spałem wyprostowany, otulony miękkim, gorącym ciałkiem Myszowatej… I tylko to mnie ratowało przed utratą najlepszego kumpla.
– Iwona! Pytam ostatni raz, idziesz?

Podniosłem w górę oczy na znak że nie biorę odpowiedzialności za to co się dzieje.
– Już ci powiedziałam, goń się – i znowu przygniotła mnie udem, wystawiając perfidnie myszkę powleczoną białą mgiełką w jego stronę jeszcze bardziej.
Gapił się bezsilnie między jej uda. Przymknąłem oczy udając że tego nie widzę.
– Więc nie idziesz? – upewnił się z wściekłością.
Wzruszyła tylko ramionami, ostentacyjnie wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Odwrócił się wściekły na pięcie, sekundę później trzaskając drzwiami obudził pewnie wszystkich wokół. Chwilę potem Iwona wyszeptała:
– Chyba będzie nam wygodniej jak sie rozbierzemy i pójdziemy w pościel? – nie spaliśmy już więcej tej nocy… a drzwi nie były zamknięte…

Przyjaźnimy się do dzisiaj. Najtrwalsze są przyjaźnie z „piaskownicy”. Nasze aktualne rodziny są prawie rodziną. Myszowata zostanie pewnie niedługo ordynatorem. Gładki stracił rozsądek, siedzi w rządzie prawie na samej górze. Oglądamy go w tygodniu prawie codziennie na ekranach telewizora. Weekendy prawie wszystkie spędzają u nas. Nasze wszystkie dzieci są „naszymi dziećmi” przez okrągły tydzień, nie są w stanie egzystować bez siebie.

A my? Nigdy tego nie powtórzyliśmy. Szkoda…

Scroll to Top