Odcienie szarości

Darek siedział na kanapie wielkiego salonu, po brzegi wypełnionego ludźmi. Złoty trunek miękko sączył się do jego gardła. Rozluźniał, przynosił ukojenie. W nozdrza uderzał zapach tysiąca pomieszanych ze sobą, kobiecych perfum. Mocnych, nachalnych, niedyskretnych, ciężkich i narzucających się , jak same właścicielki. Rytmiczne techno dudniło z głośników, skutecznie zagłuszając wszelkie niepokojące myśli i problemy. Wszystko w jego życiu musiało dziać się teraz szybko i mocno. Żeby nie czuć za dużo, nie myśleć. Żyć chwilą, czerpać z każdej nadarzającej się okazji. Z każdej chętnej dupy.

Potrzebował zagłuszyć ból, omamić zmysły, zapomnieć. Dać pozory prawdziwego życia, wypełnić łoskotem wewnętrzną pustkę. Cisza oznaczała powracające myśli. Natrętne i przykre. Wciskające się w każdą szczelinę jego mózgu. Ale nauczył się już, jak sobie z tym radzić. Jak zabić w sobie czułego i wrażliwego mężczyznę, którym był kiedyś. Gardził takimi małostkowymi i tkliwymi facetami, a jednocześnie było mu ich żal. Już nigdy więcej nie da się zranić, nigdy więcej nikogo do siebie nie dopuści, nie zaufa. Będzie żył tylko dla siebie. Teraz on będzie burzył i mącił. Pokarze tym wszystkim szmatom, ile kosztuje chwila przyjemności.

Dlatego kochał imprezy – sens jego obecnego życia. Tylko wtedy czuł znowu wiatr w żaglach. Dawały mu wszystko, czego potrzebował. Wszechogarniający ruch, alkohol, kobiety. Piękne i łatwe – na wyciągniecie ręki. Kto by z tego nie korzystał? Bo ile jest warta lojalność w tym świecie? Zaufanie, oddanie. Istnieje jeszcze coś takiego? Bzdury. On wiedział swoje. Wiedział lepiej. Te wszystkie mężatki, narzeczone, cnotki i szukające pieprzenia jak powietrza, ciągłego potwierdzania własnej atrakcyjności – wygłodniałe single. Te młodziutkie lolitki – żywcem ściągnięte z teledysków, dla których dojrzały mężczyzna był jak wyzwanie, jak trofeum o którym opowiada się potem w szkolnych toaletach. I te dojrzalsze, mające już wszystko, prócz dreszczu przygody, chcące jeszcze raz przeżyć magię pierwszego dotyku. Sprawdzające, czy w dalszym ciągu są pożądane. Wszystkie mówiły o wierności i zasadach, ale każdej miękły nogi, kiedy trochę nad nimi popracował. A był w tym dobry. W podchodach, spojrzeniach, gestach, oddechach i czarodziejskich słowach. Mistrz ściemy.

Na te najbardziej oporne potrzebował góra trzech miesięcy. Choć łapał się już na tym, że w dobie kobiecego urodzaju – bo nie czarujmy się, mężczyzn jest przecież mniej, a co druga pragnęła udowodnić, że nie jest gorsza od tych z rozkładówek. Że też potrafi tak się napiąć i wypiąć, a nawet nadstawić język, połknąć i w ogóle full service, tak więc – duch pradawnego łowcy, powoli w nim zamierał.

I tym razem zwierzyna sama pchała się w jego lepkie łapki. Kilka metrów przed nim wypinał się w jego stronę okrągły, soczysty, roznegliżowany tyłeczek Basi – dziewczyny jego kumpla. Bezczelnej, zepsutej i bogatej smarkuli, której wszystko przychodziło z łatwością. Która miała wszystko zanim jeszcze nawet o tym pomyślała. Ta siksa go podrywała, nęciła, kusiła. Dyskretnie, ale wyrafinowanie i z pełną świadomością swojej kobiecości.

Wiedziała, jak to zrobić. Niedawno skończona osiemnastka na karku, tysiące zaliczonych imprez, godziny wyleżane na solarium i litry wypitego alkoholu na koncie. Dla niej seks był dobrą zabawą. Rozrywką. Miłym spędzaniem czasu i relaksem po męczącym dniu. Ale również łechtaniem jej próżności. Szkoda tylko, że jej chłopak był taki mało tolerancyjny. Ale przecież teraz nie patrzył. Za to wpatrywał się on. Rozbierał ją wzrokiem. Lekko szklistymi od alkoholu i przymrużonymi oczami. Kochała być pożądana. Nie tylko przez tego jedynego, ale przez wszystkich. Potrzebowała dokarmiać rosnącego w niej i kwitnącego narcyza. Uwielbiała tę iskrę, atmosferę zakazu i pierwszy grzeszny dotyk. A wszystko to wśród ludzi, na niewidzących oczach tłumu. Podniecało ją to. Jego nachalne i bezczelne spojrzenie, ślizgające się po jej krągłościach. Przenikające przez materiał i obłapiające wręcz jej prężące się kształty.

Na początku w ogóle na niego nie patrzyła. Siedząc bokiem, założyła nogę na nogę. Króciutka sukienka – zupełnie przypadkiem dla obecnych – podwinęła się jeszcze wyżej, ukazując koronki błyszczącego nylonu i biały, ściśle przylegający do jej skarbu skrawek materiału, z którego teraz robiła widowisko dla niego. Chciała dać mu przedstawienie, napawać się swoją kobiecą przewagą, poczuć, że ma go w garści. Widzieć, jak kręci się, dyskretnie poprawiając ułożenie, swojej coraz mocniej sterczącej męskość. Pragnęła udowodnić sobie, że ta jego Asia to może jej skoczyć, że przy niej jest niczym. Że ona może mieć każdego, jeśli tylko kiwnie palcem, lub po prostu da przyzwolenie.

Co miał zrobić, kiedy piękna małolatka wypinała się przed nim, odsłaniając swoje wdzięki? Kto by nie patrzył na wiercący się tyłeczek? „Suka – pomyślał – ma faceta, który jest tu całkiem niedaleko, a tymczasem ona szczuje bezpruderyjnie innych. Kamil to dureń. Biedny, ślepy dureń. Ufa tej szmacie, kocha ją, a ona wystawia tyłek, jak chętna suka. Swoją drogą niezła dupa… soczysta, jędrna…”

– A ty na co się tak gapisz? – wyrwał go z tego letargu lodowaty głos Asi. Fuknęła na niego rozżalona, marszcząc brwi i nosek. Lubił w niej tą małą furiatkę. Uwielbiał, kiedy kobiety się o niego kłóciły. Śmieszyło go to i dawało przewagę. Asia była o niego okrutnie zazdrosna i oboje wiedzieli, że miała do tego powody. Sama nie wiedziała, czemu się na to godzi. Dlaczego toleruje jego wyskoki i udaje, że wierzy w jego tłumaczenia. Zazwyczaj kończyła jego wpadki dziką awanturą, po której i tak to ona przychodziła przepraszać, bo przecież wywołała awanturę. Tak czy inaczej nie mogła liczyć na pierwszy krok z jego strony. Nie wytrzymywała jego milczenia, jego obojętności. Potrafił tak cudownie kłamać. Udawała, że w to wierzy, bo nie chciała tak formalnie dać mu wolnej ręki na wszystko. A kiedy on po kolejnym wyskoku, po raz kolejny odwracał kota ogonem, wszystko wydawało się takie logiczne. On taki biedny, skrzywdzony i niewinny. Jak mogła mu nie wierzyć? Przecież potrafił być dla niej taki czuły i miły. A jednocześnie w łóżku dawał jej to, czego potrzebowała. Umiał ją zeszmacić, poniżyć, potraktować, jak przedmiot. Tylko tak dochodziła, a on był przecież tylko mężczyzną. Gdzie znajdzie drugie takie połączenie czułości i dominacji? Taki zabójczy i trujący miks? Uzależnił ją od siebie. Nie kochał, ale pożądał jej wielkich piersi i kształtnych ud, pełnych pośladków i suczego oddania w oczach. Wiedział, że ona mu na wszystko pozwoli i wszystko wybaczy. Gdzie znajdzie drugą taką? A przecież po każdym wyskoku dobrze jest wrócić do stałego, małżeńskiego portu.

Nawet nie pamiętał, jak i czemu się jej oświadczył. Chyba w jakimś romantycznym odruchu, kiedy emocje wyrwały mu się z pod kontroli. Kiedy rozczuliła go i dotarła do małego skrawka jeszcze żywej, pompującej rytmicznie krew – tkanki jego organizmu. Tak pasowało do nastroju i stało się. To już rok. Cholerny rok. Czasem myślał, że gdyby Magda do niego teraz wróciła, rzuciłby wszystko. To pieprzone małżeństwo, te pozory szczęśliwego życia. Kochał ją jak wariat. Szalenie i wściekle za razem, bo czasem też ją nienawidził. Nawet nie wiedział czemu odeszła. Ale był zbyt dumny by pytać, by jej szukać.

– No na co się gapisz? – zasłaniając mu widok, Asia dalej żądała odpowiedzi.
– Na nic kotku, przecież siedzę tu grzecznie. Nic nie robię. O co ci chodzi? – dzielnie grał swoją kolejną rolę. W tym teatrze martwych cieni, gdzie życie było dla niego co chwilę tylko nową premierą. Basia tymczasem zdążyła już obciągnąć sukienkę. Choć bardzo żałował, że nie obciągnęła czegoś innego. Miała takie pełne usta. Stworzone wręcz do tej roli… mmm… rozmarzył się.
– Jak to o co mi chodzi? Gapisz się na tą dziwkę – syczała wściekle, na tyle cicho, aby nie robić ogólnej sceny, bo było jej wstyd, ale też na tyle głośno, aby główna zainteresowana usłyszała. Nie potrafiła nad sobą panować w takich chwilach. Miotana bezsilnością mogła tylko robić mu wyrzuty. Tylko biernie się przyglądać, bo przecież on i tak robił co chciał. Robił swoje. Nie grały w nim już żadne emocje. Żadne wyrzuty. Nie miał sumienia.
– Kotku, co ty wymyślasz? Masz obsesję. To gdzie mam patrzeć, w podłogę? – żartując przyciągnął Asię do siebie. Wiedział, jak działa na nią jego dotyk – a oddychać mogę? – przycisnął trochę szarpiącą się dziewczynę do siebie i zaczął całować po szyi.
– Widziałam – mówiła już z mniejszą ekscytacją – gapiłeś się na tyłek tej zdziry…

– Kretynka – przerwała jej Baśka, nie mogąc podarować tych wszystkich epitetów. Podeszła pewna siebie, z prowokująco wypiętym biustem– licz się ze słowami wywłoko – syknęła równie cicho, z tajemniczym uśmieszkiem kontynuując swoją diabelską kwestię. Przedstawienie musi przecież trwać.

– Ależ moje panie – w Darku obudził się dumny kogut – spokojnie, bo zaraz się pozabijacie –– nie to, że bym chętnie nie popatrzył – brnął coraz bardziej rozbawiony kobiecą potyczką – ale takie piękne kobiety… mogłybyście sobie zrobić krzywdę, a szkoda by było takiego towaru… – mówiąc to spojrzał w stronę do niedawna wypiętej pupci i oblizał bezczelnie wargi. Rozbawił Baśkę tym gestem i zniwelował napięcie. Teraz wiedziała już na pewno, że go dostanie. Obrzuciła jego ukochaną pogardliwym spojrzeniem, zmierzyła od góry do dołu i odchodząc otarła się o jego ramię miękką wypukłością piersi.

Wiedziała, że to poczuł. Musiał poczuć, że nie ma stanika, że prawie wbił mu się w ramię, jej podniecony do granic sutek. Sztywny i gotowy na jego zachłanne ręce. Musiała chwilę odczekać i być bardziej ostrożna. Wybrać bardziej dogodny moment i baczniej obserwować, czy ta pinda nie patrzy. Kamil podał jej kolejnego drinka i zajął się rozmową z kumplami.

Kamil był cudownym chłopakiem. Idealnym kandydatem na męża. Przy nim czuła się bezpieczna i kochana. Z nim chciała ułożyć sobie życie. Był kilka lat starszy od niej, z nadzieją na wielką fortunę swoich rodziców. Ustawiony, inteligentny i przystojny. Dobra partia – jak mawiał jej ojciec. Tylko…, że był tak irytująco normalny. „Jak to strasznie brzmi” – myślała. Nawet nie bardzo mogła z nim o tym rozmawiać. Bo i co miałabym mu zarzucić. Że jest dobry i kochający? Że ją szanuje i traktuje jak damę? „Nawet w łóżku…kurwa…” – przekleństwo wymknęło jej się w myślach. Wkurzała ją sama świadomość, że on nie może się zdobyć na żadne przekleństwo w łóżku. A nawet jak już się zmusił, to wyglądał z tym tak nienaturalnie i miał przy tym taką ubiedzoną minę. Nie rozumiał, czego ona od niego oczekiwała. Gdyby też była taka jak on, byłoby prościej. Grzeczna i subtelna, jak jej matka – dama w każdym calu. Po kim ona to ma? Chciałaby być taka normalna, dobra, czysta i zwyczajna, jak wszyscy dookoła. Robić to zawsze tak, jak normalni ludzie.

Pasowałaby wtedy do całej układanki i do Kamila – najlepszego studenta na roku. Wiedziała, że on będzie wyśmienitym architektem i mężem. Wszyscy mówili, że do siebie pasują. Widzieli w niej ciągle uśmiechniętą prymuskę z dobrego domu. A ona miała coraz większą ochotę, aby odkleić wreszcie ten uśmiech z twarzy i przestać się zastanawiać, czy komuś zrobi się wtedy przykro. Żyć wreszcie tak, żeby być sobą i nie musieć ciągle zasługiwać dobrym zachowaniem na czyjąś miłość i akceptację. Być sobą, móc pozwolić sobie na słabość i być kochaną bez względu na to. Czy znajdzie kiedyś kogoś takiego, kto będzie ją tak kochał?

Zawsze, kiedy próbowała go wtajemniczyć głębiej w swoje fantazje, bała się, że on weźmie ją za wariatkę. Chorego dziwaka. Miała nadzieję, że nie i że jest tylko zwyczajnie inna. Próbowała, ale nie mogła wymazać z głowy tych rozgrzewających fantazji, które przychodziły, gdy już kładła się do łóżka. Które wdzierały się między nią, a Kamila, tworząc coraz głębszą przepaść. Od dawna już tęskniła za mężczyzną, przy którym będzie mogła się zupełnie otworzyć i prosić go o wszystko, czego potrzebuje. A najlepiej otrzymywać bez proszenia. Żeby on sam wiedział, czytał w jej oczach i pragnął taki być. Taki jak mężczyźni z jej sennych majaków. Czasami jej samej przed sobą było trudno się przyznać, czego by chciała, co ją rozgrzewało i przyprawiało o drżenie. To było zbyt przerażające albo zbyt krępujące. A im bardziej czuła się zawstydzona, tym bardziej tego chciała. Tym większą rozkosz przeżywała.

Śniła w ramionach Kamila wszystkie te swoje sprośnie fantazje, a on nie miał pojęcia, jakie sceny rozgrywały się w jej głowie, kiedy czule się z nią kochał. Była przerażona na samą myśl, że on prawdopodobnie nie mógłby na nią nawet patrzeć, gdyby wiedział, jakie jest jej wnętrze. Mroczne, zatopione w snach o silnych, władczych mężczyznach i rozmaitych sposobach, w jakich mogli ją sobie brać i podporządkowywać. Przejmować nad nią kontrolę. Wchodzić w nią głęboko w rozmaitych sytuacjach. Najchętniej publicznie. Upokorzoną, onieśmieloną, zakłopotaną, zmieszaną, z dziwnie skrępowanym ciałem. Pieprzyć, ujeżdżać, jakby była brudnym zwierzęciem lub zabawką. Drażnić się z nią i rozkazywać. Umierała wtedy z poniżenia i rozkoszy.

Kiedy poznała swojego grzecznego chłopca, nie wiedziała, że najlepsza cecha jego charakteru – jego normalność – będzie jej tak przeszkadzała. Chociaż zawsze czuła, że to nie jest to, że czegoś jej brakuje, ale wtedy nie umiała tego nazwać ani sprecyzować.

Do chwili w której poznała jego. Nawet nie wiedziała, jak się nazywał. Był artystą i zawodowym fotografem o wyrafinowanych skłonnościach. Poszukiwał fotomodelki. Inteligentnej, atrakcyjnej, zadbanej, gotowej na wiele kobiety, dla której rozebranie się, będzie wyzwaniem a nie rutyną. Która jednocześnie byłaby zdecydowana i gotowa do spełnienia każdego jego polecenia. A ona właśnie taka była. Zaangażowała się w tą relację bez ograniczeń. On spełniał jej ukryte pragnienia i potrzeby w najbardziej wysublimowany sposób, a ona dawała mu się poniewierać. Jej ciało, umysł i wola stały się jego własnością. Nie płacił i nie oczekiwał zapłaty. Chciał aby jej uległość była naturalna, wynikająca z predyspozycji. Żeby robiła to dla jego i własnej przyjemności. Ta przygoda otwarła w niej coś, czego nie była już w stanie zamknąć. Znajomość się skończyła, a ona czuła pustkę. Brakowało jej tego haju, który przy nim czuła. Tej nieustannej adrenaliny, tego zawrotu głowy.

A Kamil… tak bardzo się starał, ale nie mógł jej dać tego wszystkiego. To nie był jego świat, nie odczuwał tego zupełnie. A w tej grze fałszywe nuty czuje się szczególnie mocno. Po prostu coś nie gra, nie stroi. Są co prawda koncerty, ale bez owacji i bez bisów. Na samą myśl, że przy Kamilu tak już będzie do końca życia, że ich orkiestra nigdy się nie dostroi, dostawała ataków depresji. Koleżanki jej nie rozumiały. Zazdrościły jej chłopaka i uważały za rozpieszczoną smarkulę, która nie potrafi docenić tego, co ma.

Za to Darek, ten zagadkowy mąż Asi, wydawał się być podobny do jej artysty. Jej tajemniczego fotografa, pokątnego kochanka, na którego wpadła przypadkiem na jednej z wystaw. Który przykuł ją wzrokiem do ściany, zawładnął snami i o nic się jej nigdy nie pytał. Odgadywał każde jej pragnienie i robił z nią, co chciał, a to diabelsko ją kręciło. Ściągnął ją do swojej pracowni. Powoli odkrył każdą najskrytszą myśl, każde wstydliwe, ukrywane przed światem pragnienie. Upokarzał na jej i własne życzenie. Wprawiał jej ciało w drżenie, głaskał, muskał, pieścił, wyuzdanie i długo. Zapadała się przy nim w siebie i ożywała na nowo, tylko dla niego. Jako jego niewolnica, wyuzdana dziwka i suka. Miała wrażenie, że Kamil nie miał pojęcia, jakie rzeczy można robić z ludzkim ciałem.

A Daro? Była piekielnie ciekawa. W jego oczach widziała obietnicę. Kobiety mówiły o nim różne rzeczy, ale też ją ostrzegały.

Poszła w najciemniejszy kąt salonu, w miejsce, w którym pokój przechodził w kuchnię. Oparła się zmysłowo o barek i rozglądała po sali, szukając jego oczu. Wypięła rozkoszną pupcię w stronę pustej przestrzeni. Nagle poczuła dwie silne dłonie, ściskające jej pośladki. Uniosła się na placach i niemo otwarła usta. Ciepło, miękkość jego jedwabnej koszuli i ten zniewalający zapach. Wiedziała. To był on. Poddała się tej nagłej pieszczocie bez protestu. Temu zagarnięciu, zaanektowaniu jej prywatnego terenu, zdobyciu bez pytania i bez mrugnięcia okiem. To właśnie kochała w starszych facetach. Wyczucie, improwizację, pewność siebie. Tą bezczelność, graniczącą z chamstwem i prostactwem. Po prostu wziął ją sobie. Przylgnął do niej całym ciałem. Błyskawicznie, zanim zdążyła stęknąć, jego dłonie wjechały pod spódniczkę, gładząc i ściskając soczyste pośladki. Obmacywał ją, pomimo obecności tych wszystkich ludzi na sali.

– Przestań, zobaczą nas – prosiła, trzymając fason. Nie dawała po sobie nic poznać. Tylko on czuł jej szalone tętno i przyspieszający oddech. Chciała go mieć, ale nie aż tak otwarcie. A właściwie czemu nie? To było tak szalenie niebezpieczne, podniecające. Czuła, że serce zaczyna jej walić, jak oszalałe.
– Uspokój się – wyszeptał wprost do jej ucha. Ciepłe powietrze na karku, wilgotna końcówka języka błądząca po jej szyi, muskająca skrawek ucha. Jej zmysły zaczynały szaleć – musiałabyś się ze mną naszarpać, wtedy by zobaczyli. Stój tak – warknął, wiedząc, że będzie posłuszna. Takie dziwki zawsze były. Momentalnie znalazł się pod ladą, schowany przed resztą imprezowiczów.

Basia poczuła, że wrasta w ziemię. On, ten niesamowity facet, ogier z opowieści jej koleżanek, bohater jej snów na jawie, a jednak nieznajomy, siedział teraz pod ladą i najwyraźniej zaglądał jej pod sukienkę. Rozłożyła szerzej nogi. Czekała z niepokojem i narastającym mrowieniem, przebierając palcami po ladzie. Przedłużające się oczekiwanie generowało napięcie. Obrzuciła spojrzeniem salon, sprawdzając, czy aby nikt nie widział całego incydentu, czy nikt nie patrzył w ich stronę i poczuła to.

Elektryzujący dotyk jego dłoni, na swojej łydce. Coraz wyżej, coraz nieuchronniej brnęła do góry po cieniutkim nylonie. Dalej i dalej, sącząc przyjemność. Zaraz tam dotrze, muśnie. Obce palce dotkną jej płatków. Zagłębią się w nią na oczach tych wszystkich ludzi, a ona mu na to pozwoli.

Ciepło rozlewało się po jej ciele, nogi zaczynały drżeć, oczy odpłynęły. Dotarł tam. Ścisnął delikatnie i za chwilę mocniej. Odsłonił materiał i patrzył. Rozchylił jej płatki, takie otwarte teraz dla niego, że mógł prawie zajrzeć do środka. Ociekające i nabrzmiałe. Czuła się obserwowana i obnażona, jak mysz w pułapce. Naciągnął jej wydatne wargi. Mocno i szeroko. Uwielbiała to.
– Basiu chodź do nas, co tam tak stoisz, jak posąg? – zagaiła ją kumpelka.
Język na łechtaczce, sam koniec, wilgotny, drażniący, muskający…
-… odpoczywam – wydukała z bijącym sercem – zaraz przyjjj…dę – mocnym szarpnięciem spuścił jej majtki w dół. Wstyd, zażenowanie, podniecenie. Naga wypięta pupa, podczas gdy inni są tak blisko. Wypięta, jak dupka niegrzecznej dziewczynki, pokornie gotowa do przyjęcia razów. Jego nos wciśnięty w jej szparkę. Gorąco, duszno, mokro. Rozkosz płynąca z jej skarbu. Zakręciło jej się w głowie. Czuła, jak płonie jej twarz. Miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą, że widzą jej zakłopotanie i wiedzą co tam się wyprawia pod stołem.
– Źle się czujesz? – nie dawała za wygraną koleżanka.
Spuszczone majtki na udach. Palce wwiercające się w jej zakazany otworek, zaciśnięty punkcik rozkoszy… szaleństwo…

– Kamil mogę skorzystać z twojego Internetu i odebrać pocztę? – zagaił Darek – mam coś pilnego.
– Jasne stary. Pokój na piętrze. Po schodach do góry i w prawo – wskazał mu kierunek i wrócił do pozostałych gości, zatapiając się w głośnej muzyce i rozbawionym tłumie.
Darek wszedł do pustego pokoju kumpla. Liczył trochę na to, że ta suczka w rui mu nie odpuść i przybiegnie tu za nim. Wpadnie w jego sidła i sama się w nich ugotuje.

Czekał też na e-mail od Kasi. Był strasznie ciekaw, czy ta internetowa cizia zmięknie w końcu pod wpływem jego gładkich słówek i da się namówić na spotkanie. Ech, mężatki były jego specjalnością. Wyrafinowane, zdecydowane, ale tez trochę znudzone i zblazowane. Najgorsze były dziewice. Takie to się później za człowiekiem ciągnęły i były z nimi tylko problemy. Te sobie zdecydowanie odpuszczał. Traktował po ojcowsku. Ewentualnie wymacał w jakimś ciemnym kącie i puszczał wolno, z klapsem na pożegnanie.

– Może skończyłbyś to, co zacząłeś? – wytrąciła go z rozmyślań Basia. Rozjuszona i drżąca z pożądania, stała wyzywająco w świetle otwartych drzwi, oparta o framugę ościeży – nieładnie tak odchodzić przed finałem – mówiła odważnie, wręcz żądając, jak od podwładnego. Wściekła, że nie dał jej orgazmu, do którego w czasach emancypacji miała pełne prawo, a on wręcz obowiązek jej go dać. Rozsierdzona, że śmiał ją tak zostawić, że tak się nią zabawił, teraz oczekiwała zadość uczynienia.

– Mało Ci szmato? – czekał na reakcję. Wkurzy się na te ostre słowa czy nie? Wyjdzie urażona, trzaskając drzwiami, czy też da mu przyzwolenie na wszystko? Do której grupy się zalicza? Odpowiedziała mu tylko cisza i spuszczone spojrzenie. A więc wszystko jasne.
– Podejdź tu – wyciągnął do niej rękę z udawaną łagodnością, prawie jak z łaską, która jest grzecznością króli. Podeszła wolno, majestatycznie, stawiając z gracją każdy krok. Jeszcze dumna, nieposkromiona.
– Uklęknij – powiedział tak zwyczajnie, jakby prosił o kanapkę. Basia bez protestu wykonała polecenie. Poczuła, że to jest wreszcie to, czego tak długo szukała. Miała nadzieję, że wreszcie z nim to przeżyje. Klęczała przed nim i już teraz wiedziała, że ten mały gest pozbawił ją godności. Że zdradziła się ze swoją uległością. Darek chwycił mocno jej podbródek i spojrzał prosto w oczy.

– Przyszłaś się tu pieprzyć? – kontynuował prawie szeptem swoją szaradę – chcesz, żebym cię pierdolił jak tanią dziwkę? – zabolało ją to i podnieciło jednocześnie. Takie otwarte obnażenie jej emocji, takie odarcie z pozorów. Jawne pokazanie, że jest warta tyle, co zwykła ulicznica. Może mniej, bo przecież nawet jej nie zapłaci.
– Chcesz tego –ciągnął dalej – potrzebujesz, widzę to. Wiem czego pragniesz maleńka – chciała się wyrwać, ale trzymał mocno. Słysząc tylko ciszę, puścił ją i wrócił do ekranu monitora. Nic na siłę. Ona musi się ukorzyć i sama przyznać do swoich pragnień. Powiedzieć, że tego chce. Uwielbiał je łamać. Te dumne lale, które i tak zawsze wracały. A im gorzej je traktował, tym były milsze i bardziej podporządkowane.

Basia klęczała zdezorientowana, roztrzęsiona taką grą w otwarte karty z tym w sumie nieznajomym mężczyzną, który zdawał się dokładnie wiedzieć, jak należy ją potraktować. Było jej wstyd, ale przecież tego właśnie chciała. Tego nie mógł dać jej Kamil.
– Więc Jak? – zapytał w ogóle na nią nie patrząc. Jakby go nie interesowała ta półnaga, piękna, młoda kobieta – decyduj się i nie marnuj mojego czasu.
– Tak – bąknęła cicho, speszona i zdeprymowana, że się przyznała.
– Co kurwa „tak”? – znalazł się przy niej błyskawicznie. Chwycił całą dłonią za włosy, mocno zwijając je w pięścią z tyłu jej głowy. Przyciągnął do siebie i jednocześnie pociągnął do tyłu, zmuszając ją do wypięcia pulsujących piersi i odsłonięcia nagiej szyi. Zadrżała. Taka unieruchomiona, wyeksponowana, zdana na jego wszędobylski wzrok. Klęczała obnażona, licząca sekundy do wysunięcia napiętych półkul, z opinającego je mocno materiału – mów całym zdaniem, jak się ciebie pytam – szepnął i przejechał po jej policzku mokrym, gorącym językiem. Cały czas trzymając ją sztywno, w żelaznym uścisku, obleśnie wpakował jego koniec do ucha. Drażnił jej najczulsze punkty, rozpalał. Czuła jego gorący oddech na skórze. Oszałamiający zapach wody kolońskiej. Jęknęła.

– Powiedz, że tego wieczora pokornie spełnisz wszystkie moje zachcianki, że będziesz dziś moim posłusznym kurwiszonem. Poddaną i uległą dziwką.
– Zrobię wszystko, co zechcesz – odpowiedziała łapiąc powietrze, głodna jego brudnych słów, siły i przewagi, jaką jej okazywał.
– Rozbierz się – rzucił beznamiętnie i odwrócił się znowu w stronę monitora.
Te słowa uderzyły w nią i wbiły w podłogę jak pocisk. Klęczała zamurowana. Uwolniona z jego uścisku, myślała, że wreszcie zacznie się dziać, a tu… jak to się rozebrać, tak bezceremonialnie, jak u lekarza? Myślała, że zedrze z niej ubranie, weźmie całą omdlałą… ale jednocześnie ten rozkaz ja podniecił. Chciała poleceń i komend. Łaknęła ich jak wody na pustyni. Wymyślnych i świńskich. Potrzebowała tego. Chciała być najlepsza, a najlepsze są posłuszne.

– Nie będę powtarzał. Suka ma być naga. Rozbierz się, albo się wynoś – warknął.
Nikt jeszcze tak jej nie traktował. Aż tak szorstko, aż tak beznamiętnie. Ale czuła, że tego właśnie chciała, że cała drży przy tym władczym mężczyźnie, płonie, spragniona kolejnych obelg. Już była w jego władaniu. Wiedziała, że on będzie potrafił ją upokorzyć. Zdusić jej wolę samodzielnego istnienia. Spęta i zabije na małą chwilę – pozbawiając urwanego oddechu.

Przemogła się. W końcu striptiz jest sztuką, tylko czemu on nie patrzy? Powoli uniosła kawałek sukienki, odsłaniając coraz większy fragment uda. Zakołysała ponętnie biodrami…
– Co robisz dziwko? – zaśmiał się szyderczo, patrząc jak próbuje wyjść z tego z twarzą, jak nadrabia miną – nie tak. Zrób to szybko, bez tych ceregieli – mówił z pogardą w oczach – rozbierz się zanim policzę do trzech, albo natychmiast wyrzucę cię za drzwi – skończył kategorycznie i skupił na niej cała uwagę.

– Jeden… – wiele już nie myśląc, natychmiast chwyciła sukienkę i przeciągnęła przez głowę. Czuła jak napinały się jej piersi, kiedy w pośpiechu wysoko uniosła ręce. Musiał czekać na tę chwilę. Delektować się sterczącymi sutkami. Nagą kobietą, która na ułamek sekundy miała tak wysoko zadartą sukienkę i zasłoniętą twarz. Na ten ułamek, w którym była całkowicie bezbronna i obnażona. Wiedziała, że on patrzy, jak kołysały się jej dwie półkule, kiedy rzucała materiał na ziemię. Była taka podporządkowana, wykonując tę komendę na czas. I taka obdarta z godności, nie mogąc zaprezentować swojego ciała w jakiś ładnej pozycji.
– Dwa… – liczył dalej z uśmieszkiem wyższości na twarzy.
Chwyciła za majtki i ściągnęła w dół, cały czas czując jego bacznie obserwujący wzrok, na kołyszących się w rytm dramatycznych ruchów piersi. Na wypiętym tyłku. Rzuciła mokre majtki na podłogę.
– Trzy… – udało jej się. Stała teraz przed nim zupełnie naga, pozbawiona wszelkiej osłony. W bieliźnie jest łatwiej, można coś zatuszować, ukryć. Można kokietować, ale tak… była naga a on całkowicie ubrany. Jak więźniarka na przesłuchaniu. Oglądana i oceniana, jak zwierze na wystawie. Czuła się zażenowana i pożądana jednocześnie. Jego przewaga była miażdżąca, w końcu do niczego jej nie zmuszał, nawet nie krzyknął, a ona i tak spełniała jego rozkazy.

– Dobrze moja mała, posłuszna kurewko – wbijał w nią wzrok, zatrzymując się na wilgotnej, wygolonej cipce – posłuszeństwo, rozumiesz? Od tej chwili masz wykonywać wszystko bez mrugnięcia okiem, albo tak jak stoisz, wylądujesz na korytarzu. Rozumiesz? – stanął przy niej blisko, chwytając całą dłonią za zgrabną pierś. Pisnęła.
– Nie słyszę… – zasyczał.
– Zrób ze mną wszystko… – stała tak naga, naprężona, prawie na baczność, z piersiami strzelającymi w jego stronę. Obnażona i odarta z godności.
– Niby co? – obchodził ją dookoła i drażnił się z nią dalej. Napawał jej bezradnością, jej nagością.
– Wszystko na co masz ochotę. Każde twoje pragnienie. Wszystko o czym marzysz od dawna.
– Rączki za głowę. Odwróć się i wypnij do mnie. Pokaż mi wszystkie swoje kurewskie otworki. Czekaj. Mów. Proś – widział, jak wstyd i zażenowanie maluje się na jej twarzy, jak walczy o utrzymanie równowagi. Pochyliła się, wypinając śliczną pupę. Piersi zakołysały się
– Wbij się we mnie, proszę, już, wślizgnij bez oporów i rżnij do utraty tchu…. błagam… Chcę żebyś mnie brał, posuwał, rżnął. Gdzie chcesz i jak chcesz…

– Spuszczę ci się tam do środka… Lubisz tą lubieżną słodycz rozkoszy?
– Nie… nie do środka…
– Nie? Czy ja słyszę nie? – chwycił ją, szarpnął i przycisnął całą siłą do zimnej ściany, kilka centymetrów od drzwi – a więc wychodzisz suko?
– Nie nie, błagam…
– Chcę ci się tam spuścić, rozumiesz? Pokaż mi jaka jesteś gorąca w środku… powiedz, kim chcesz dla mnie być? – szeptał do ucha.
Gdyby ktoś teraz wszedł, Gdyby Kamil ją taką zobaczył… znienawidziłby…
– Chcę być Twoim kurwiszonem, dziwką i suką… – od tak dawna tęskniła za taką falą rozkoszy, która przelewała się teraz przez jej ciało. Za takim facetem. Za tą dawką perwersji. Mieszanką strachu i podniecenia. Za tą siłą, ukrytą w każdym jego mięśniu, w każdym skrawku jego spojrzenia. Za tymi kurwikami w oczach. „A może z nim… może to właśnie ten, na którego czekam, może z nim wreszcie się odnajdę?”
– Dobrze mała, właśnie tak będzie, taką cię lubię: lubieżną ladacznicę. Klękaj. Otwórz buzię. Szeroko. Dobrze, nie zamykaj. Wpuścisz mnie do samego końca.

Wyjął go. Naprężony, dumny członek wyskoczył z rozpiętego rozporka. Przejechał nim po jej policzku, otwartych wargach. Czuła jego zapach, wilgoć, pragnęła go. Chciała, aby wsunął go jak najgłębiej, aby pieprzył jej usta, jak cipkę. Posuwał jak pusty otwór, traktował jak przedmiot. Oto błagała go oczami, każdym skrawkiem napiętego i rozgrzanego pożądaniem ciała. Wtuliła się w jego nogi. Przylgnęła twardymi sutkami do dżinsowych spodni. Patrzyła na niego z dołu z uwielbieniem, niczym na boga. Był taki wysoki, cudownie męski. Całkowicie ubrany, oprócz tego jednego słodkiego fragmentu, którego pragnęła z całej siły. Chciała się wreszcie poczuć brana, zobaczyć grymas rozkoszy na jego twarzy. Dostrzec, jak daje mu satysfakcję. Zatracić się w jego podnieceniu. W szybkich ruchach. Pragnęła, żeby zrobił sobie nią dobrze. Chciała być źródłem tej rozkoszy.

– Nogi szerzej, ręce z tyłu – wykonała polecenie bez wahania – przerżnę cię pod tą ścianą szmato – czuła się jeszcze bardziej zniewolona i oddana jemu.
Wsadził go powoli do samego końca. Głęboko. Nie zakrztusiła się. Lubiła to uczucie wypełnienia, pełnego poddaństwa. Przytrzymał ją za głowę i zastygł, patrząc na jej bezradność. Na sucze, oddane, wpatrzone w niego oczy. Na powoli wyciekającą ślinę, płynącą stróżką po policzku.
– O tak moja kapryśna, dumna Basiu… wyglądasz pięknie, teraz cię czuję. Patrz na mnie – nie wyjmując go mówił dalej – wystaw język. Liż – odpłynął.
Odchylił głowę do tyłu j jęknął. Poczuła własną ślinę na piersiach. Smak upodlenia. Jego górowanie nad nią. Wstyd, że przed chwilką była najlepszą partią na przyjęciu, a teraz lepi się od własnej śliny, z jego kutasem głęboko w ustach. To uczucie się w niej rozlewało, napełniało rozkoszą. Była na granicy. Czekała tylko, aż znowu dotknie ją tam.
– Jesteś cudowna skarbie, cudowna – to mówiąc poklepał ją po policzku, dokładnie czując własnego penisa pod dłonią – lubisz takie policzkowanie?– wyjął go.
– Otwórz, otwórz, nie zamykaj – zanurzył jądra w jej ślicznych ustach – ssij moja śliczna dziwko – mówiąc to poruszał coraz energiczniej członkiem.
– O tak, tak… ooo… – biała, lepka ciecz oblepiła jej całą twarz i włosy.

„Basia szybko się nie upora z tym nieładem i bałaganem na twarzy” – pomyślał. Odepchnął ją. Upadła na podłogę. Leżała osłupiała, gdy on tymczasem podniósł jej majtki z podłogi. Przerażona drżała, łapiąc kolejny oddech. Patrzyła jednocześnie ze zgrozą, jak Darek mościł biały fragment w kieszonce koszuli – niczym lubieżne trofeum – które rażąco kontrastowało z czernią jego koszuli. Nie dało się go nie zauważyć. Nie rozumiała, co się stało, czemu wychodził, dlaczego znowu tak ją zostawiał, na samej krawędzi, przecież była tak blisko. Czy zrobiła coś nie tak? Darek nie mógł być aż tak skończonym chamem i bydlakiem. Taką podłą świnią. A przecież ją ostrzegano…

Zostawił ją taką, podnieconą, upodloną i oklejoną spermą. Będąc już w drzwiach spojrzał na nią z pogardą raz jeszcze.
– Dziwka… – wydobył z siebie z zimny dźwięk i wyszedł na korytarz.

– Hej stary, coś ci długo zajęło z tym kompem – zahaczył go wesoło idący w jego stronę Kamil – już szedłem ci pomóc… ej, coś ci tu wystaje – niczego nie podejrzewając, rozbawiony swoją spostrzegawczością, wskazał na jego nową butonierkę. I zanim Darek zdążył zaprotestować – a może właściwie nie chciał protestować – Kamil pociągnął za sterczący materiał i zamarł – majtki? Nieźle balujecie tu z Asią, co?
– No… – powiedział bez przekonania – właśnie, z Asią… heh stary… słuchaj, jakby ci to powiedzieć, uważaj na tą swoją Basię… – dodał z przekąsem.
– O co ci chodzi? Co ty sugerujesz?
– Sugerowałbym większą ostrożność… jest taka ładna i… taka… no hm… napalona…
– Przestań Darek, zaczynasz mnie wkurzać. Urżnąłeś się, czy co?
– No… – uśmiechając się lubieżnie, przyłożył biały skrawek do nosa – miodzio… – ocenił podając mu nieszczęsny kawałek materiału – poznajesz…? – spojrzał wymownie na otwarte drzwi jego pokoju komputerowego i nie dodając już nic zostawił osłupiałego mężczyznę samego…

Zszedł na dół i wplątał się w rozbawiony gwar. Nie było go może jakieś dwadzieścia minut, ale czujny wzrok Asi natychmiast wyłowił tę przerwę. Widziała, jak schodził z góry. Zauważyła też, że Basi również nie ma od pewnego czasu. Była bystra. Umiała kojarzyć fakty. Nie mogła powstrzymać łez.

Spojrzał w jej szkliste oczy. Wiedział, że źle ją traktował i w głębi duszy nie chciał jej ranić. Była dobrą kobietą. Nie zasługiwała na to. Ale on już inaczej nie potrafił. Zdrada stała się integralną częścią jego osobowości. Wciągała jak nałóg i niszczyła. Był jak skaleczone zwierze, które czasem po prostu biegnie na oślep, raniąc po drodze innych. Skrzywdzone i nie ufające już ludziom.
– Gdzie byłeś? – pytała rozżalona.
– Nigdzie – warknął zupełnie na nią nie patrząc.
– Byłeś z nią…
– Uspokój się kobieto, nie rób scen – przerwał szorstko jej skomlenie. Nie mógł teraz słuchać tego świdrującego, zaborczego głosu, który prawie wiercił mu dziurę w mózgu, który ciągle się go o coś czepiał i ciągle czegoś od niego chciał. Zakładał mu smycz na szyję, opinał i zaciskał się coraz ciaśniej, niczym bluszcz. Dusił się. Brakowało mu powietrza – przeglądałem pocztę u Kamila na kompie – mówił trochę poirytowany całym śledztwem, ale też dziwnie wypluty z emocji. Ujął w obie dłonie jej kruchą, śliczną twarz i mocno pocałował – życie to gówno Asia, zwykłe gówno, chłam… spaliłbym ten cały świat…

– Co się stało, Darek… – podbiegła za nim, bo zaczął oddalać się w stronę drzwi. Teraz faktycznie się o niego zaniepokoiła. Widziała, że jest już nieco wstawiony. Rozogniony i nieobecny – Darek… – bała się, że znowu dopadają go jego zmienne nastroje, złe dni podczas których nie wpuszczał jej do swojego świata. Zamykał się i ona nie mogła do niego dotrzeć. Był wtedy nieobliczalny. Wpadał ze skrajności w skrajność. Potrafił być szalony, tryskający energią, żeby za chwilę lodowato na nią spojrzeć, wyjść i jechać swoim Hamerem bez celu, przed siebie. Znała te wszystkie wahania bardzo dobrze i strasznie ich nie lubiła. Nie mogła nic na to poradzić. Zawsze czuła się wtedy winna, choć nie miała powodu. Miała ogromną ochotę rzucić mu się do kolan i przepraszać, mimo iż nie wiedziała za co, byle tylko wrócił mu dobry nastrój. Wiedziała, że go nie zatrzyma, że w takich chwilach on musiał być sam i to szczególnie ją raniło.
– Darek! – krzyknęła, łykając kolejną łzę. Była rozdarta między złością na niego i strachem, że go utraci. Ranił ją, ale ona nie potrafiła przestać go kochać. Nie potrafiła żyć bez tej toksycznej, dziwnej, pokręconej miłości.
– Będzie dobrze Asiu, jesteś moim aniołem. Zaraz wrócę… – odpowiedział bez przekonania – wracaj na imprezę maleńka, jest już zimno.

Wyszedł. Latarnie odbijały się w dużych kałużach. Wiatr chłodził jego rozpalone myśli a wieczorna cisza dudniła nieprzyjemnie w głowie. Zrobił wielki łyk wina z butelki, którą niósł w ręce. Nie czuł nic, zupełnie nic. Było mu wszystko jedno. Gdyby mógł, skończyłby ze sobą teraz. Nagle stanął. Zobaczył ją… Magdę. Kobieta szła w jego stronę. Serce stanęło mu na chwilę i nie mogło ruszyć. To ona… nie, nie ona. Cienie i noc zakpiły z jego zbolałej duszy mściciela. Majaki zrobiły psikusa jego udręczonemu jestestwu. Tylko mu się wydawało.

Zresztą… co za różnica? To już siedem lat, jak się rozstali. Żal i złość wrosły głęboko w jego serce. Nasączyły je żółcią i od tamtego dnia, codziennie umierała jakaś jego cząstka.

A jeśli jego serce to już tylko mięsień?

Scroll to Top