Gorąco

Gorąco. To była jedyna myśl, która od czasu do czasu przemykała jej przez głowę. Czuła, jakby pot z czoła ściekał głębiej i słonymi strużkami spływał do zakamarków jej mózgu. Już jakiś czas temu, nie umiałaby określić dokładnie kiedy, przestała logicznie myśleć. Pozostało jej odczuwanie rzeczywistości, a i to, przy obecnej temperaturze, stawało się pomału nie do zniesienia.

Czuła zapach swojego potu, mocny i kwaśny. Biała niegdyś koszula przylegała do jej pleców. Jeszcze tylko na przedramionach czułą słodką woń swojego ciała. Taką ciepłą i słoneczną. To lubiła. Cała reszta przesiąkła zapachem drogi, konia i zmęczenia.
Ciężkie lufy pistoletów wisiały u jej boku, obijając się czasem o udo, gdy koń ze zmęczenia potykał się o wystające kamienie. Czuła pod udami krągłość siodła, intensywny zapach nagrzanej żarem słonecznym skóry i spienionego zwierzęcia co i raz uderzał ją w nozdrza.
Dukt był suchy, ubity setkami kopyt i stóp, które go od lat przemierzały. Piach unosił się przy każdym kroku wierzchowca. Łąki wzdłuż drogi nabierały już późnosierpniowego koloru. Trawa była spalona słońcem i szeleściła niepokojąco przy lekkich podmuchach gorącego wiatru. Biała kula słońca nie pozwoliła dziś żadnym chmurom zakłócić błękitu nieba.
Jej głowa bezwładnie opadła. Pozwoliła zmęczonemu zwierzęciu prowadzić. Padające prawie pionowo promienie tworzyły straszliwy kontrast pomiędzy jaskrawością bluzki a twarzą spowitą cieniem kapelusza nasuniętego na czoło.

Ocknęła się nagle, zaniepokojona przyśpieszonym krokiem konia. Widok, który ujrzała był tak cudowny i nierealny, jak miraż na pustyni. Przy żółtej, piaszczystej drodze stała zbita z czarnych, smolonych bali karczma, kryta deskami, które już dawno wymagały naprawy. Ożywiła się, ścisnęła kolanami boki wierzchowca, którego nie musiała poganiać, bo sam wyciągał szyję i szerokimi chrapami węszył zapach wody. Poprawiła się w siodle, przetarła mokre czoło brudnym rękawem i sprawdziła broń. Rewolwery łatwo wysuwały się z pochew, magazynki były pełne, nagrzany metal pewnie spoczywał w jej dłoni.
Zbliżywszy się do brudnego obejścia szynku zeskoczyła z siodła, pewnie stając na lekko ugiętych nogach. Jednym spojrzeniem oceniła to miejsce. „Nie w takich spelunach się bywało” pomyślała. Musiała napoić konia, sama napić się czegokolwiek i coś zjeść. Zapasy wody skończyły się dziś rano. Od jej braku, co jakiś czas traciła świadomość. A w jej fachu to nie było bezpieczne. Tak. Zdecydowanie musiała się tu zatrzymać.
Poluzowała popręg w siodle swojego gniadego wierzchowca i zaprowadziła do budy, która najwidoczniej robiła tu za stajnię. Zauważyła stojącego w niej, przytroczonego do prowizorycznej konstrukcji pięknego karego konia. „Hmm.. mamy towarzystwo..” przemknęło jej przez myśl. Niedobrze.. Poprawiła pas z bronią na biodrach i ten błogi ciężar dodał jej pewności.

Pomału, kołysząc się jak każdy, kto całe życie spędza w siodle weszła do ciemnego wnętrza śmierdzącej karczmy. Dźwięcznie zadzwoniły ostrogi. Przystanęła w progu na chwilę, żeby przyzwyczaić oczy do mroku. W nozdrza uderzył ją nie zaduch, jak się spodziewała, a przyjemnie chłodniejsze powietrze. Woń nie była zachwycająca, ale przynajmniej słońce nie paliło ramion. Szynk był prawie pusty – mało kto wybierał się w podróż tym traktem o tej porze roku. Taka wyprawa graniczyła z samobójstwem. Wolnym krokiem podeszła do baru, spoglądając spod ronda w róg sali, gdzie dostrzegła siedzącą przy stole postać.

– Piwo i coś do jedzenia. – z zaschniętego gardła wydała z siebie chrapliwe polecenie.
Jeden rzut oka barmana wystarczył, żeby traktował ją poważnie. Jej czarne, przenikliwe oczy przeszyły go krótkim spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu. Wyciągnęła papierosa i błękitny obłok dymu spowił jej twarz. Była piękna – regularne, wręcz posągowe rysy, prosty, nieduży nos, doskonale wykrojone usta.. Tylko te oczy.. Kto raz w nie przypadkowo popatrzył, długo pamiętał to spojrzenie. Przy płowych, jasnych włosach, które niesfornie wychylały się spod kapelusza, jej ogorzała twarz i niesamowicie ciemne oczy, oczy, które kryły w sobie niejedną tajemnicę, robiły niezwykłe wrażenie. Wypiła piwo jednym łykiem, kilka kropel zaczęło wędrówkę po jej szyi, spływając niżej, do łączących się guzików koszuli. Zaciągnęła się papierosem, czekając, aż podadzą strawę. I znów jej wzrok skierował się do rogu i zatrzymał się na nieznajomym, który zasłonięty szerokim rondem kapelusza z pewnością ją obserwował.

Znała kiedyś mężczyznę, który jeździł na podobnym koniu jak ten, który stał teraz obok jej wierzchowca w stajni. Piękny czarny rumak. Najpiękniejsze zwierzę, jakie widziała. A jego właściciel.. Jego właściciel, mówiąc najprościej, złamał jej serce. Wdarł się z zatrważającą siłą w jej całkiem uporządkowane życie, wydarł z niego szczątki spokoju, i zniknął tak samo szybko jak się w nim pojawił. I nic już dla niej nie było takie samo. To wtedy zdecydowała się obrać taką drogę. Drogę, na której była tylko sama. Nikt już nie mógł, nie miał prawa zabrać jej tej najgłębszej, najskrzętniej ukrytej części jej jestestwa. Były, od tych ośmiu lat, jakie upłynęły od ich pierwszego spotkania, jakieś miłości w jej życiu, jakieś westchnienia przy świetle księżyca, jakieś przygody na jedną noc. Ale nie pozwoliła nigdy więcej sama sobie, kochać kogoś tak mocno, tak tragicznie i beznadziejnie, jak kiedyś jego. Na to już była za mądra. I niestety, dla niej samej, zbyt skryta pod tym pancerzem, którym obudowała serce. Już nie miała litości.. Podeptane serca kochanków i przestrzelone bandytów, na których polowała za pieniądze, krwawiły długo.. cóż. Nie mogła nic na to poradzić. I nawet nie chciała. Nie zbawi przecież całego świata.

Do ciężkiej, dębowej ławy, czarnej i lepiącej od piwa i tłuszczu od lat na nią wylewanych, podszedł opasły barman z półmiskiem parującego kawału mięsa. Zapach pieczystego przewiercał jej mózg.. nie miała nic w ustach od wczoraj rana. Dopiero teraz zorientowała się, jaka była głodna. Skinieniem głowy podziękowała grubasowi i łapczywie rzuciła się na posiłek. I tylko jedna rzecz nie pozwalała jej się skoncentrować tylko na upragnionym jedzeniu. Czuła na sobie świdrujące spojrzenie mężczyzny w kącie sali. Czuła jak ten palący wzrok pochłania ją, jak bada każdy kawałek jej ciała, jak mierzy jej możliwości, sprawdza jej cierpliwość. Jeszcze chwila, a jednym płynnym i potwornie szybkim gestem wyciągnie spluwę i odstrzeli mu łeb. O taak, w tym była dobra. Niejeden zbyt pewny siebie dżentelmen tracił rezon, kiedy kapelusz był zmiatany z jego głowy jednym celnym strzałem. To, że była niepozornie wyglądającą kobietą stanowiło wadę, dopóki nie wyciągała swojego colta. Potem już wystarczyło, że spojrzała..

Coś ją jednak hamowało przed prostym rozwiązaniem problemu bystrych oczu w zacienionym rogu. Nie widziała go. Jego sylwetka ciemniejszą plamą rysowała się na tle czarnych ścian karczmy. Miał na sobie długi płaszcz i ten kapelusz, który wyglądał tak znajomo. Nie widziała go, ale niepokój rósł z każdą chwilą. Zakradał się do każdej komórki jej ciała, wypełniał jej myśli.. Zadrżała z zimna, chociaż przecież na dworze panował skwar. Usiadła wygodniej, rozsunęła nogi, dłonie położyła na stole i paznokciem zaczęła przesuwać po szczelinach w drewnie.. Stare ślady zabaw z nożem jakiś podpitych dawnych klientów.. plamy krwi wciąż rysowały się na słojach drewna.

Mężczyzna w kącie poruszył się. Jej dłoń automatycznie zsunęła się na kolbę. Pomału wstał i wolnym, czujnym krokiem szedł w jej kierunku wciąż pozostając pod kotarą cienia. Znała ten krok, znała te sprężyste ruchy przywołujące automatycznie na myśl dzikiego kota. Zamarła w oczekiwaniu. A odgłos uderzania twardych obcasów o podłogę i wtórujące mu brzęczenie błyszczących ostróg wibrował w jej mózgu. Wydawało jej się, że ta chwila trwa w nieskończoność. Jeszcze sekunda, a nie wytrzymałaby tego potwornego dźwięku..

Stanął przed nią. W czarnym płaszczu z postawionym kołnierzem, czarnych butach, które sama mu kupiła, z nieodłączną czterdziestką piątką z lśniącą długą lufą (piekielnie celne cholerstwo), w czarnym kapeluszu ocieniającym jego oczy.. Te oczy potrafiły ją z miejsca zahipnotyzować. W niesamowitym, nieokreślonym kolorze.. Ani brązowe ani piwne.. Ciemne, zmrużone, pod czarnymi gęstymi brwiami, przeszywające.. Wysoki, szczupły, opalony, kilkudniowy zarost na ogorzałej od wiatru i słońca wyrazistej twarzy.. I ten błąkający się uśmieszek na wąskich ustach.. Siedziała bez ruchu. On wyglądał dokładnie tak jak go zapamiętała. Fala wspomnień – tych pięknych i ciepłych, a także tych strasznych, nasiąkniętych samotnością do bólu przelała się przez jej umysł. Coś jednak zmieniło się w jego twarzy, coś na tyle nieuchwytnego, że nie potrafiła od razu tego wskazać, dokładnie określić. Ale zmiana była widoczna prawdopodobnie tylko dla niej. Znała tą twarz zbyt dobrze, jego obraz pojawiał się w jej myślach w najmniej oczekiwanych chwilach i z łatwością wytrącał ją z równowagi. Z upływem lat nauczyła się nad tym panować, a teraz musiała zmierzyć się ze swoim największym strachem. Fizycznego bólu się nie bała, była wyjątkowo na niego odporna. Nie raz lizała rany, dochodząc do siebie po jakiś pijackich burdach, po zabłąkanej kuli, która przez przypadek jej dosięgała. Ból ciała był niczym w porównaniu do nieszczęsnego bólu serca.

Udając obojętność, nachyliła się nad miską z gorącym jedzeniem, chwyciła kawał mięsa i zaczęła spokojnie jeść, zagryzając pajdą czerstwego chleba. Wzrok wbiła w jego znoszone buty i czekała, aż pierwszy się odezwie. Mijały kolejne chwile, zdążyła pochłonąć już większą część posiłku, czuła jak żołądek pomału wysyła do mózgu błogie sygnały sytości, a on wciąż stał bez słowa patrząc na nią. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. On tylko skinął głową, uśmiechnął się bokiem i podniósł kufel w geście powitania. Odpowiedziała mu tym samym. Nie trzeba było im słów. Po co one, skoro można tyle wyrazić za pomocą spojrzeń, niby nic nieznaczących gestów. Znów poczuła, tak jak dawniej, że topnieje pod jego wzrokiem, że staje się coraz bardziej bezbronna, a co najgorsze, że on dokładnie widzi jej słabość. Napięcie między nimi rosło, gęstniało i tak duszne powietrze, niewidoczna nić łącząca ich oczy zaczynała drżeć od ciśnienia, jakie wytworzyło to połączone nad ławą spojrzenie.
Barman stojący za kontuarem przyglądał się tej niespodziewanej próbie sił. Słyszał o nich obojgu niejedno. Swego czasu stanowili zabójczy zespół, a ich sława urosła przez te wszystkie lata do rangi legendy. Mówiono, że znalazł ją jakieś osiem lat temu, w jakiejś knajpie, kiedy to mocno już podpita imponowała łaszącym się do niej obleśnym kowbojom strzelając do pudełek po zapałkach. I o dziwo, strzelała celnie. Jednak na tym jej siła się kończyła. Kiedy jeden z pijanych poganiaczy bydła wykręcił jej ramiona i zaczął pchać ręce pod bluzkę, a ona nie była w stanie mu się wyrwać, On zareagował błyskawicznie. Kula śmignęła kowbojowi koło ucha i momentalnie puścił swoją niedoszłą zdobycz. Ona wyrwała mu się gwałtowanie, jednym celnym ciosem przywaliła typowi w twarz i spokojnie podeszła do baru. Jej wybawca zdziwił się tą reakcją, spodziewał się choćby słowa wdzięczności. Nie doczekał się. Uśmiechnęła się do niego, zapaliła papierosa i zaczęła kolejne piwo.

– Nie powinnaś tyle pić – zaczepił ją – to może skończyć się niebezpiecznie. Teraz byłem w pobliżu i mogłem szybko zareagować, ale..
– Ale, drogi rycerzu, nie potrzebuję twojej łaski. – odparowała. Uśmiechnął się na te słowa – trafiła kosa na kamień.
– Nieźle strzelasz – mruknął patrząc na ustawione za barem butelki.
– Dzięki. – odpowiadając, popatrzyła na niego i wtedy dotarło do niej z kim ma do czynienia. Nie mówili na niego inaczej, jak tylko Mistrz. Był najszybszym rewolwerowcem, jaki żył w ich czasach. W jego ustach słowa „nieźle strzelasz” to nie był pusty komplement. To była nobilitacja.

Ich znajomość, ich uczucie, było krótkie i gwałtowne niczym, cóż za romantyczne porównanie, wiosenna burza. W tym kilkumiesięcznym okresie połączyła ich wspólna pasja, namiętność i niespotykane u normalnych śmiertelników zamiłowanie do ryzyka. Godzinami szkolił ją w fachu, który miała zamiar wykonywać. Wspólne akcje przeprowadzane bezbłędnie i z zadziwiającą finezją wzbudzały szacunek im podobnym – bounty hunterom. Łowcom nagród.

Tak… Barman znał ich za dobrze, żeby wiedzieć, że to zaskakujące spotkanie nie wróży nic dobrego. Rozstali się wówczas nagle. Mistrz ją zostawił, kiedy najbardziej go potrzebowała. Kiedy postrzelona w udo dochodziła do siebie w jakiejś zatęchłej dziurze. Rita, bo tak miała na imię, nie wybaczyła mu tego nigdy, ale też nie szukała zemsty. Do tego poziomu nie mogła i nie chciała się zniżyć. Teraz nastąpiła ta cała sytuacja….

Wstała od stołu, wciąż patrząc Mu w oczy. Nieśpiesznym, ale zwinnym krokiem podeszła do baru.
– Macie tu jakieś pokoje? – jej głos był już dźwięczny, niski głęboki alt wydobył się z jej kształtnych ust.
– Jest.. jeden, ale nie wiem czy będzie pani odpowiadał, pani Rito – wydukał barman.
– Nieważne – odburknęła. Co jej po luksusach.. Jakość pokoju nigdy nie wpływała na jej hmmm… stosunki z Mistrzem.
Wzięła klucz i zaczęła się wspinać po skrzypiących deskach schodów. Mistrz uśmiechnął się tylko pod nosem, rzucił barmanowi monetę, którą ten złapał w locie i zaczął równie powolnych krokiem podążać za nią.

Kiedy tylko ją dziś zobaczył, krew zagotowała się w jego żyłach. Przez te nieszczęsne osiem lat żałował tylko jednego. Tego, że wówczas ją zostawił. Wracał myślami do tamtych dni, do swej tak niedojrzałej decyzji. Że przecież na Niej nie kończy się świat, że jest tyle jeszcze kobiet do poznania, tyle wrażeń do odkrycia.. Nie było. Nie widzieli się ani razu od tamtego feralnego wieczora. A dziś.. kiedy stanęła w drzwiach, kiedy doleciał do niego zapach jej cudownego ciała, kiedy już wiedział, że uczennica dawno dorównała mistrzowi w jego umiejętnościach, że jest niezwykła – piękna, piekielnie inteligentna, diabelnie dobra w swoim fachu.. Ech.. Wydała mu się dziś jeszcze bardziej pociągająca niż dawniej. A teraz właśnie go prowadzi do pokoju, chyba chce się z nim kochać.. Chyba, bo pewności nie miał. Potrafiła być okrutnie nieprzewidywalna.

Otworzyła drzwi, odrzucił ją w pierwszej chwili zaduch zatęchłego, bo dawno nieużywanego pomieszczenia. Zobaczyła rozpadające się łóżko, na które padała smuga światła przeświecającego przez brudne szyby. Nieważne.. Najważniejsze było to, czy on podąża za nią. Nagle poczuła te cudowne, silne ręce otulające jej ciało. Objął ją w pasie i mocno przytulił. W tamtej chwili poczuła, jakby czas cofnął się magicznie i przeniósł ją do tego najwspanialszego w jej życiu okresu. Ale to przecież działo się teraz. To teraz ją przytulał, to teraz czuła jego gorący oddech na swojej szyi, to teraz jego ciało przylegało do niej tak szczelnie, że wyczuwała każde drżenie, każdy nerw, każdą najmniejszą zmianę w jego pożądaniu.

Przywarł do niej. Jej upragnione ciało było w jego ramionach. Jej zapach otulał go, wnikał w każdą komórkę jego ciała. Chłonął i zabierał jej zmęczenie, jej pot, te kilka łez wylanych jeszcze przez nią o poranku, słodki zapach skóry, który przecież tak lubiła, jej intensywny zapach podniecenia, który zaczynał unosić się w powietrzu. Jego dłonie przesuwały się powoli po jej zapiętej koszuli, palce sprawnie radziły sobie z kolejnymi guzikami, jeden po drugim rozpinały je. Już dotykał jej doskonałego brzucha. Pamiętał jego słodką miękkość, więc to, co poczuł pod palcami zaskoczyło go. Mięśnie wyraźnie rysowały się pod gładką skórą. Ale i to było podniecające. Zabójczo podniecające. Jej ciało było doskonałe. Skóra jak aksamit, lekko lepiąca od potu, pachnąca, jej pępuszek – kochany, jedyny, upragniony.. Jej cudowne, gładziutkie pachy, odurzający zapach… I jej piersi.. Wspaniałe. Idealne. Jednakowe półkule zbiegające się w absolutnie niesamowitym rowku. Z przecudnymi, purpurowymi brodawkami sterczącymi dumnie, czekającymi na spotkanie pieszczoty. Jeeezu.. Tyle lat pragnął dotknąć ich. Posmakować. Obdarzyć tysiącem pocałunków, wylizać te cudowne truskaweczki.. Pragnienie sięgało zenitu.. Mogła to doskonale poczuć na swoich pośladkach. Jego naprężony członek wyrywał się ze spodni. Ocierał się o twardy materiał.

Wyczuwała to, jak sam zresztą pomyślał, doskonale. Pragnęła go ogromnie. Kiedy zaczął dotykać jej wrażliwe piersi, zamknęła oczy. Uwielbiała ten subtelny dotyk. Jej biust był niesamowicie wyczulony na pieszczoty, a on potrafił ją za każdym razem sprawić, że czuła jakby to robił pierwszy raz. Nieziemsko ją to podniecało. Właściwie, hmm, to był ich pierwszy raz. Po tylu latach przerwy musieli się nauczyć siebie od początku. Ale w tym tkwił cały urok.

I nagle, wśród szału galopującego podniecenia pojawiło się stado czarnych jak kruki myśli. Zaczęły otaczać jej zmęczoną głowę, kracząc posępnie setki pytań i wątpliwości. Może nie powinna tego robić, może znów ją zrani. Ale przecież jej teraz chodzi tylko o seks.. Wykorzystać i zostawić. Chwila przyjemności, ale żadnych zobowiązań. Co z tego, że to On, właściwie tym lepiej. Niech widzi, że jej już wcale nie zależy. Że już dawno zakończyła ten etap. Nie wiedziała, czy uda jej się na tyle doskonale oszukiwać..
Najczulszy dotyk, jaki znała. Czułość – doskonałe słowo. Delikatny, przepełniony taką miłością, że gdyby nie doświadczenie, jeszcze byłaby w stanie w nią uwierzyć. Opuszki palców, drżące, ciepłe, pomału przesuwające się po jej ciele. Zanurzała się w odczuwaniu, płynęła w jego dłoniach, a on grał na niej jak na najpiękniejszym instrumencie. Otaczała ją symfonia doznań – czułe, ciche słowa szeptane miękkim głosem do ucha, usta wodzące nieśmiało po szyi, dłonie rozpinające koszulę. Jej ciało całkiem poddawało się tej melodii, błogie dreszcze cudnie drażniły ich rosnące pragnienie..

Położył ją na starym łóżku. Zmrużone czarne oczy wyrażały teraz tylko niemą prośbę. Prośbę, którą tak bardzo pragnął spełnić. Tak bardzo, że czuł już narastający, pulsujący ból zamknięty w spodniach. Chciał ją kochać, kochać mocno i czule, i długo i pięknie, z namiętnością, która rozsadzała mu czaszkę, z miłością.. Miłością, która zaskoczyła go tak jak morderca w ciemnym zaułku, jak grom z jasnego nieba.*

Nagłe rżenie koni i głuchy, pędem zbliżający się tętent na drodze wyrwał ich z tego wspaniałego zatracania się w sobie. Oboje zadrżeli, wstali i jednym zwinnym ruchem znaleźli się przy drzwiach. Stanęli w wyczekujących pozycjach.. Broń była na swoim miejscu, a galopujące konie połączone z groźnymi okrzykami jeźdźców nigdy nie wróżyły nic dobrego..

* Skorzystałam z cytatu z książki „Mistrz i Małgorzata” Michaił Bułhakow

Scroll to Top