Historia jednych korepetycji

Jakiś czas temu w lokalnej gazecie zamieściłem ogłoszenie o korepetycjach. Kilka telefonów, małolaci nie radzący sobie z banalnymi rzeczami w gimnazjum, uczniowie L.O., dwóch studentów. Nawet nie rejestrowałem przelatujących uczniów, bloków, domów i pieniędzy, które szybko i bez większego wysiłku wpadały do mojego portfela.

Po jakimś czasie stwierdziłem jednak, że nie chce mi się tracić czasu i energii na gnojków, którzy nie wiedzą, jak rozłożyć wielomian, co zrobić z równaniami parametrycznymi albo jak postępować przy złożonych zadaniach z geometrii analitycznej. Denerwowało mnie, że muszę swoją wiedzę sprzedawać jakimś niedoukom, wyrzutkom polskiego systemu edukacyjnego, którzy i tak nigdy nie zrozumieją po co czegoś się uczą, gdyż jedynym ich celem było nie świadome poszerzanie swojej wiedzy, ale bezmyślna i bezrefleksyjna promocja do kolejnej klasy ze średnią 2,3.

Krótko mówiąc, zacząłem wpadać w dołek, który nigdy nie powinien dotknąć żadnego nauczyciela – z podmiotu nauki zrobiłem przedmiot. Zamiast na przekazywanej wiedzy skupiałem się na walorach estetycznych odwiedzanego mieszkania. Gdy w domu, który odwiedzałem w związku z korepetycjami było brudno, byłem opryskliwy, powolny w tłumaczeniu i niechętny do udzielania dodatkowych wyjaśnień. Gdy zaś mieszkanie było schludne, oferowano mi smakowity poczęstunek i dobrą kawę, wtedy zrelaksowany podchodziłem do zajęć z większym zaangażowaniem.

Z czasem jednak i to przestało wystarczać. Rutyna, w jaką wpadłem spowodowała, że nudziły mnie zajęcia z chłopcami. Owszem, przyznać trzeba, że byli bardziej pojętni, wykazywali więcej zaangażowania, ale – zapewne z powodu wieku – bardziej interesowali się swoim komputerem albo tym, jakim samochodem przyjechałem niż problemami kombinatoryki.

O wiele bardziej wolałem specyficzny, niezwykle podniecający klimat, gdy prowadziłem zajęcia z dziewczynami. Nowe miejsca, nowe twarze. Każda dziewczyna to inny zapach, inne kształty. Różne rodzaje uśmiechu, głosu. Za każdym razem, gdy przekraczałem próg domu kolejnej uczennicy, zastanawiałem się jaka będzie – czy będzie mieć długie, czy krótkie włosy, czy jej nogi będą podczas zajęć odsłonięte, czy też skryje je za dżinsami. Wyobrażałem sobie, jak dziewczyna zareagowałaby na nagły dotyk albo niewinne położenie ręki na ramieniu podczas tłumaczenia zadania.

Po jakimś czasie wyselekcjonowałem uczennice, do których chodziłem najchętniej. Najczęściej były to dziewczyny 16-18 letnie, z dobrych domów, gdzie rodzice pilnie dopingowali, aby uzyskiwały coraz lepsze wyniki w nauce. Grzeczne, skromne i dobrze ułożone. Ich uroda wynikała nie tyle ze szczególnych walorów cielesnych, choć wszystkie były niezwykle pociągające, szczupłe i zgrabne, ale z racji wieku – był to ten okres, kiedy młode kobiety osiągają pełnię swojej kobiecości. Z jednej strony ciekawe świata a z drugiej otoczone troskliwą opieką rodziców.

Jedna z nich – Edyta szczególnie mi się podobała. Była szczupłą brunetką z pięknymi, ułożonymi w loki włosami. Czasami zapinała je w kok, zostawiając pojedyncze kosmyki nieugięte i wesoło opadające na czoło i policzki. Pamiętam, że na pierwsze zajęcia ubrała się bardzo starannie – włożyła fajną, dziewczęcą spódnicę dżinsową a na górę zwykły biały podkoszulek, przez który prześwitywał staniczek ze Snoopym Jej niewinny, delikatny ale niezwykle staranny makijaż dyskretnie podkreślał piękne rysy twarzy – przyznam, że było mi wtedy niezwykle miło, że ktoś traktuje mnie z takim szacunkiem i tak poważnie podchodzi do zajęć.

Korepetycje odbywały się w jej domu, położonym na obrzeżach miasta w cichej, spokojnej i pełnej zieleni dzielnicy. Niedzielne, poranne wyjazdy traktowałem raczej w kategoriach miłego relaksu niż jako przykrego obowiązku. Rodzice Edyty po początkowym okresie nieufności zaczęli witać mnie jak przyjaciela rodziny – raz nawet, gdy uczennica zaspała zaprosili mnie na niedzielne śniadanie. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz widziałem Edytkę bez makijażu – wyglądała po prostu świetnie a brak tych wszystkich ozdób, tuszów i gumek na włosach czynił ją jeszcze bardziej naturalną i pociągającą. Po śniadaniu jak zwykle odbyliśmy zajęcia w pokoju u niej na górze; wtedy to pierwszy raz przypadkiem dotknąłem jej ręki, gdy pokazywałem jej z wykresu zasady odczytywania rozwiązania nierówności kwadratowych. Niby nic wielkiego, ale wtedy po raz pierwszy nasze oczy spotkały się; udając lekko zagniewanego obróciłem całe wydarzenie w żart.

Niedzielne zajęcia stały się dla mnie prawdziwą przyjemnością. W domu Edytki zawsze panowała cisza, było niezwykle spokojnie i czysto. Taka atmosfera sprzyjała nauce – dziewczyna robiła widoczne postępy. Razem odczuwaliśmy satysfakcję z dobrze wykonanej pracy, wydawało mi się, że dziewczyna zżyła się ze mną i nawet trochę polubiła. Starałem się być dla niej surowy i sprawiedliwy, jednak gdy zaczynała mówić o szkole, koleżankach i nauczycielach pozwalałem się jej wygadać. Widać było, że jest osobą nieśmiałą i pragnie, aby ktoś jej słuchał. Jej refleksyjna natura powodowała, że czasami za bardzo zbaczała z tematu albo ponad miarę przedłużała rozmowy nie związane z matematyką; wtedy udawanym, surowym tonem nakazywałem powrót do zajęć. Kiedyś, żartem, pogroziłem jej, że za każdą próbę zagadania mnie i odciągnięcia od matematyki karana będzie kartkówką z materiału z poprzednich zajęć. Oczywiście moje groźby zostały podsumowane aktorskim, ale niezwykle uroczym błaganiem o litość, oszczędzeniem itp. Uśmialiśmy się wtedy obydwoje.

Termin końcowego sprawdzianu zbliżał się jednak nieubłaganie. Edyta dostała po drodze kilka czwórek, raz nawet zaliczyła piątkę z kartkówki. Wspólnie z rodzicami ustaliliśmy, że warto byłoby na koniec wyciągnąć Edytę z trójki na czwórkę. Oznaczało to jednak konieczność dodatkowych spotkań, no i oczywiście dodatkową pracę samej uczennicy. Słysząc nasze ustalenia, zaczęła uroczo przekomarzać się ze swoim ojcem. W końcu, śmiesznie udając obrażoną, „warunkowo” zgodziła się na proponowane zasady.

Rodzice Edyty mając do mnie pełne zaufanie zaczęli zostawiać nas samych w domu. Niedzielne spotkania trochę zaburzały normalny tok studiów (zbliżała się sesja), poza tym w tamtym czasie poznałem dziewczynę z roku i trochę zaczęło brakować mi czasu. Musiałem jednak doprowadzić Edytkę do końca, tak, aby była dobrze przygotowana do sprawdzianu.

Zauważyłem, że uczennica poradziłaby sobie już sama z opanowaniem wymaganej partii materiału, przychodziłem jednak na zajęcia, aby doglądać jej postępów i – co tu dużo ukrywać – aby blisko spędzić czas z piękną, młodą dziewczyną. Zdawałem sobie sprawę, że po studiach może nie być już okazji na obcowanie z takimi okazami; chłonąłem więc te wrażenia, często zamyślałem się podczas zajęć patrząc na jej dłonie i włosy albo delektując się słodkim zapachem jej ciała. W końcu, podczas ostatnich zajęć, będąc myślami gdzieś daleko, głośno westchnąłem. Edyta podniosła wzrok znad zeszytu i spojrzała na mnie.

– Mariusz, co się stało? Znowu pewnie coś pokopałam w obliczeniach? – spytała.
– Nie, wynik masz dobry – zdałem sobie sprawę, że ta cała sytuacja może z jej perspektywy wyglądać nieco dziwnie.
– No to o co chodzi? – nie ustępowała, widząc utkwione w niej spojrzenie.
Zamiast odpowiedzi delikatnie chwyciłem ją za rękę. Spokojnie obróciłem ją w swoją stronę, ująłem dłońmi jej ramiona i patrząc prosto w oczy powiedziałem:

– Edyta, zaliczysz ten sprawdzian bez większych problemów. To nasze ostatnie spotkanie, za pół godziny wrócą twoi rodzice, zapłacą mi za zajęcia. Chciałbym – na zakończenie – podziękować ci za te kilka miesięcy wytężonej pracy. Muszę stwierdzić, że byłaś moją najlepszą uczennicą; zresztą wydaje mi się, że i tobie chyba podobały się korepetycje, sporo z nich wyniosłaś. Nie ma sensu dalej się uczyć. Jutro nie zajmuj się w ogóle matematyką a na pewno świetnie zdasz. Idź gdzieś na dyskotekę, albo do kina z chłopakiem, wyluzuj się, zapomnij o wszystkim. Zobaczysz, pojutrze zdasz na piątkę.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Puściłem jej ramiona i odsunąłem się od biurka.

Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Edyta przybliżyła się do mnie, zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała mnie w policzek. Uśmiechnęła się nieśmiało, patrząc mi prosto w oczy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła, spuszczając skromnie oczy.

– Przepraszam, nie chciałam – powiedziała cicho.

I znów cisza.

Czułem, że tej atmosfery nie da się rozładować samymi słowami. Wstałem, podałem jej rękę i razem odeszliśmy od biurka. Przyciągnąłem ją do siebie, i odgarniając kosmyki włosów (była w tym swoim niesamowitym koku, jak podczas pierwszych zajęć) zbliżyłem swoje usta do jej twarzy. Edyta zaczęła drżeć z podniecenia. Rozchyliła swoje usta, jakby zapraszając do środka. Opuściłem ręce na biodra, wyczuwając krągłość pośladków i pocałowałem ją delikatnie. Objąłem jej delikatne wargi swoimi i wsunąłem język do środka. Jej biodra przybliżyły się do mojej męskości a piersi, ukryte w staniku oparły się o mnie. Myślałem, że oszaleję, członek błyskawicznie zareagował na młode, piękne ciało i stwardniał w spodniach.

Całowaliśmy się teraz jak szaleni. Wszelkie opory ustały, teraz liczyło się tylko zaspokojenie żądzy, która jak się okazało buzowała w nas od kilku miesięcy.

Wiedząc, że za chwilę zjawią się jej rodzice, zdawaliśmy sobie sprawę, że zostało nam niewiele czasu. Zerwałem z niej bluzkę, dopadłem do jej młodych piersi i zacząłem ssać jej małe, ale bardzo twarde sutki.

– Przestań, nie ma czasu – zdołała wyszeptać rozpalona i rozbierając się po drodze, pociągnęła mnie na swoje łóżko.

Szybko zdjąłem ubranie i bez żadnego przygotowania wszedłem w nią mocno i gwałtownie. Przywarła do mnie całym ciałem, mocniej rozchylając nogi. Jej cipka – młoda i jędrna, teraz rozpychana przez mojego penisa ledwo mogła go pomieścić. Puściły jej wszelkie hamulce, z cipki zaczęły wyciekać jej soczki, a ona sama przy każdym mocniejszym uderzeniu jęczała na cały dom. Gdy zacząłem przyspieszać, puściła mnie i złapała się za piersi; tak trwała w oczekiwaniu na orgazm, który w parę chwil później wstrząsnął jej ciałem. Czując drgania jej pochwy i widząc spełnienie w jej oczach mocniej wbiłem się do środka jej nastoletniej cipki i kilkoma uderzeniami spermy uwolniłem wreszcie to podniecenie, które narastało od momentu, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz. Gdy odchodząc od zmysłów wlewałem w jej młode ciało swoje nasienie, widziałem na jej twarzy spełnienie i zadowolenie.
Po chwili, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi sygnalizując powrót jej rodziców, a my w pośpiechu nakładaliśmy porozrzucane ubrania, Edyta całując mnie na pożegnanie i uśmiechając się promiennie, wyszeptała, żartując:

– Dziękuję, panie korepetytorze.

I jeszcze raz przytuliła się do mnie.

* * *

Po paru dniach otrzymałem smsa:

„Sprawdzian poszedł znakomicie, dostałam 5. Rodzice chcą kontynuować współpracę z panem w przyszłym roku. Czy jest pan gotowy na kolejny rok trudnych i żmudnych zajęć z niesforną uczennicą? Edyta”.

Scroll to Top