Jeżeli ktoś będzie kwestionował, że naszym życiem rządzą przypadki, to ja jestem w stanie udowodnić, że tak nie jest. Moje spotkanie z Krystyną jest następnym dowodem na to, że są ludzie, którzy „działają na tych samych falach” Mało tego, to spotkane 13-tego i w piątek potwierdza, że „piątek to dobry początek”. Rano miałam telefon, że pewna kobieta chce przyjść na konsultacje służbową, za którą oczywiście chce zapłacić. Z naszej wymiany zdań wynikało, że ma rację w swoich rozliczeniach podatkowych, ale chciała się upewnić. Umówiłyśmy się na 15-tą, weszła potężnie zbudowana młoda kobieta w zaawansowanej ciąży. Zaprosiłam do biurka, zrobiłam kawę, zaczęłyśmy rozmowę, w kilku zdaniach przedstawiła swoją firmę, oraz swój problem. Stwierdziłam, że w proponowanym rozliczeniu ma racje, ale ogólnie to można było kilka innych rzeczy rozliczyć inaczej, teraz jest już za późno, bo są pewne faktury zaksięgowane, ale na przyszłość…W tym momencie Krystyna jęknęła – na przyszłość …Spojrzałam, po czym zapytałam – chcesz porozmawiać ? Popatrzyła na mnie mówiąc – chyba tak. Umówiłyśmy się na 19-tą u mnie w domu, przygotowałam lekka kolację, kawę, herbatę, inne napoje. Przyjechała taksówką zasiadłyśmy przy ławie, popatrzyłam na nią, po czym powiedziałam – może zacznijmy od Twojej firmy. Krystyna spojrzała, po czym usłyszałam – Firma to pryszcz, ale całe moje życie, to problem. Wzięła głębszy oddech, wypiła kilka łyków soku, zaczęła mówić:
Ostatnio w mediach dużo się mówi na temat księży – pedofilii, natomiast na temat „Księży – mężów i ojców dzieci” nie mówi się nic. Ale zacznę od początku, mojego życia nie było wcale łatwy, byłam uznana za dziecko ociężałe umysłowo. Urodziłam się 13 marca 1980 roku, przyniosłam sobie na świat imię – Krystyna i tak zostałam ochrzczona. Byłam dużym dzieckiem, ważyłam w chwili porodu 5400gram, to też poród nie był taki łatwy, ale w końcu, przy pomocy doświadczonej położnej wszystko się udało. Po porodzie wszystko wyglądało normalnie. Dopiero, kiedy miałam prawie roczek okazało się, że ze mną jest coś „nie w porządku”. Większość dzieci w tym wieku bierze się już do chodzenia, ja cały czas raczkowałam. Większość dzieci już zaczyna mówić, ja nadal „bełkotałam”. Tak to trwało do mojego 5-tego roku życia, lekarze mówili – wyrośnie, wówczas Mama zapisała mnie do Przedszkola. Tam okazało się, że bardzo odstaję od swoich rówieśników, zamiast być w „średniakach” byłam w „maluchach”. Zachowywałam się „normalnie”, ale z widocznym opóźnieniem. To opóźnienie spowodowało, że zostałam „odroczona od obowiązku szkolnego” i jeszcze jeden rok chodziłam w Przedszkolu do zerówki. Dopiero jako 8-latek poszłam do szkoły podstawowej, okazało się, że sobie zupełnie nieźle radzę. Oczywiście, pracowali ze mną rodzice, nie byłam „orłem”, ale też nie byłam ostatnia. We wrześniu 1996 roku, mając 16 lat rozpoczęłam naukę w liceum. Tutaj też okazało się, że idzie mi nieźle, przede wszystkim przedmioty pamięciowe. Nie miałam większych kłopotów z językiem polskim, zupełnie dobrze uczyłam się historii, biologii, geografii, a przede wszystkim języki, mieliśmy rosyjski i angielski, później już sama nauczyłam się niemieckiego. Niestety, miałam problemy z matematyką, tutaj dawała o sobie ta moja ociężałość umysłowa. Ale udało mi się skończyć liceum z oceną dobrą, na maturze nie było matematyki. Nie startowałam na studia dzienne, obawiałam się egzaminu z matematyki, zapisałam się na studia zaoczne, na Wydział Chemiczny, Przetwórstwo Tworzyw Sztucznych. Dlaczego taki kierunek ? Mój dziadek, kiedy nastała epoka Gierka kupił 4 wtryskarki i produkował różne rzeczy z tworzywa, głównie z polietylenu i polipropylenu. Po dziadku przejął firmę Tata, wszystko wskazywało, że następną osobą, która powinna poprowadzić rodzinny interes powinnam być ja. Dlatego takie studia, nie szły mi łatwo, szczególnie pierwszy semestr, matematyka, geometria wykreślna. Nie zaliczyłam. Później okazało się, że wyszło mi to na dobre. Drugi semestr już zaliczyłam normalnie. W następnym roku pewne przedmioty robiłam „awansem” powtarzając matematykę i geometrię. Tym razem, na trójki, bo na trójki, ale zdałam i dalej już nie miałam problemów, w wieku 26 lat uzyskałam dyplom magistra – inżyniera Wydziału Chemicznego w specjalności Technologia Tworzyw Sztucznych. Tyle na temat studiów. Z okresem nauki mocno wiąże się mój rozwój fizyczny. Jak to się mówi, nigdy nie byłam ułomkiem. Jako dziecko, dobrze jadłam, mało się ruszałam, byłam jak pulpecik. W szkole podstawowej byłam już „baryłką”. Ale pod koniec szkoły podstawowej ruszył rozwój hormonalny. Bardzo późno, bo mając już 16 lat dostałam pierwszy okres, niektóre dziewczyny już były po pierwszych zbliżeniach. W tym czasie również zaczęłam mocno rosnąć, osiągając pod koniec liceum wzrost 170cm. Poza tym, że rosłam w pionie, rosłam również w szerz, wyrosłam na tzw. potężną kobietę. Miałam ponad 140cm w biuście i ponad 150cm w biodrach, a wagę 120kg. Ta moja ociężałość umysłowa oraz moje „gabaryty” spowodowały, że nigdy nie interesowali się mną ani koledzy w liceum, ani mężczyźni, kiedy studiowałam. Mając 26 lat byłam nadal panienką – dziewicą. W 2004 roku przejęłam firmę Taty. Wzięłam kredyty, przebudowałam budynki produkcyjne, dobudowując nowe, rozwinęłam inna produkcję, głownie folię polietylenową bezbarwną i z nadrukami, ale również pojemniki dla celów spożywczych. Z warsztatu rzemieślniczego powstała firma zatrudniająca dzisiaj 24 osoby. Będąc już „szefową” firmy postanowiłam całkowicie się uniezależnić od rodziców i wyprowadzić z ich mieszkania. Po Dziadkach dostałam w spadku domek na peryferiach miasta. Jest to murowany, jednopiętrowy domek o powierzchni użytkowej 180m2. Dziadkowie w 70-tych latach zrobili w nim remont, wprowadzając media, ale od tamtego czasu pewne rzeczy zużyły się. W czasie studiów pracowałam u swojego Taty, płacił mi normalna pensję, nie za dużą, ale będąc u nich „na garnuszku” miałam na swoje potrzeby, a przede wszystkim dość dużo odłożyłam. Tata obiecał trochę też dołożyć i tym sposobem zrobiłam prawie kapitalny remont domku. Wymieniłam dach, okna, instalacje, urządziłam wnętrza tak, jak ja chciałam. Na parterze był i został duży przedsionek, urządziłam w nim „szatnię”, dalej po lewej stronie kuchnia, 22m2, za kuchnią spiżarka, salonik, 45m2 po prawej stronie sypialnia z garderobą, 36m2, obok duża łazienka oraz mój pokoik – gabinet, 22m2. Na piętrze trzy dość duże pokoje „gościnne”, również łazienka. Przy saloniku, na zewnątrz dość duży taras, częściowo zadaszony, częściowo z roletą. Przy wymianie dachu z płaskiego na spadzisty, powyżej I pietra powstał strych, też zagospodarowany na „magazyn” różnych rzeczy. Urządzając ponownie mieszkanie starałam się wykorzystać wszystko, co zostawili mi dziadkowie. A było tego wcale nie mało, praktycznie całe wyposażenie saloniku, sypialni, gabinetu. Kosztowało to dość dużo pieniędzy i na tym etapie nie przypuszczałam, że już niedługo będzie to „dom rodzinny”. Udało mi się skończyć ten remont w grudniu 2006 roku i urządziłam w nim „moje” święta, a właściwie Kolację Wigilijną. Byli Rodzice, był brat Taty z żona, już są sami, były jeszcze cztery osoby w dalszej rodziny. Byłam dumna, kiedy podziwiali urządzenie tego domku. Przyszedł rok 2007, a właściwie 19 stycznia 2007 – piątek. Jest to pierwsza, przełomowa data w moim życiu. Z Kościołem jestem trochę na bakier, ale jestem, jak większość z nas ochrzczona, byłam u Pierwszej Komunii, byłam też Bierzmowana. Później było różnie. Ale tradycją jest, że w okresie Świąt Bożego Narodzenia ksiądz chodzi „po Kolędzie”, we wcześniejszych latach jakoś mi nie pasowało, bo remont, w tym roku postanowiłam przyjąć. Wywieszono kartkę, że właśnie w ten piątek u nas będzie chodził Ksiądz. Miałam zaplanowane pewne spotkanie, zadzwoniłam do Kancelarii Parafialnej, że będę w domu o dwudziestej. Pani zapisała i rzeczywiście, piętnaście minut po 20-tej dzwonek do furtki. Otworzyłam, zaprosiłam księdza do środka. Poprosiłam, aby w „szatni” zdjął płaszcz, po czym zaproponowałam filiżankę kawy. Stwierdził – a to już dzisiaj ostatnie wizyta, to się napiję. Kiedy podałam kawę, za nim ja wypił, dokonał ceremonii poświęcenia domu, jak to jest w zwyczaju. Zaprosiłam go, aby również poświęcił piętro, był zauroczony wystrojem pokoików, chwaląc mnie, że w każdym jest jakiś element religijny. Zeszliśmy do saloniku, usiadł, wówczas mu się dobrze przyjrzałam, był to mężczyzna niewiele starszy ode mnie. Nie pytał, czemu ja sama w takim domu, natomiast ja zapytałam jak mu się pracuje w naszej Parafii. Wówczas wyjaśnił, że nie jest z naszej Parafii, został przydzielony do pomocy, natomiast pochodzi z „prowincji”, teraz mieszka w domu parafialnym, a jest na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie, na ekonomii, z docelową specjalizacją fundusze europejskie. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale od pierwszego zdania jakoś nam się bardzo dobrze rozmawiało. Wypił kawę, mówiąc – dobrze się z Panią rozmawiało, chętnie bym jeszcze z Panią porozmawiał, ale muszę wrócić do Parafii, rozliczyć się z Kolędy i wrócić do siebie. Nie umiem tego wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam, ale w momencie wyjmowania pieniędzy na ofiarę podałam mu swoja wizytówkę, mówiąc – to jeśli Ksiądz będzie miał życzenie kiedyś ze mną porozmawiać, tutaj jest telefon. Wziął pieniądze, wrzucił rzeczywiście do jakiegoś woreczka, wizytówkę schował do kieszeni i wyszedł. Sprzątnęłam filiżanki, umyłam się, poszłam spać i całkiem zapomniałam o sprawie. Nie wiem, czy to czysty zbieg okoliczności czy przeznaczenie, ale w piątek, 09 marca 2007r telefon, odbieram, a tam męski głos i słyszę – Dzień Dobry tu Ksiądz Konrad, ten, co był po kolędzie. Byłam całkowicie zaskoczona, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek się odezwie, a on proponuje spotkanie we wtorek. Patrzę w kalendarz, wtorek, 13 marca, moje Imieniny i 27 urodziny. Zgodziłam się, naszykowałam kolację, naszykowałam wódeczkę, ale też wino, przecież nie wiedziałam, co Ksiądz pije. Punktualnie o 19-tej dzwonek do furtki, otworzyłam, wszedł do przedpokoju, rozebrał się, po czym wszedł do saloniku, a ja stanęłam „zamurowana”. Patrzę i oczom nie wierzę, stoi przede mną bardzo elegancki mężczyzna w ciemnym garniturze, biała koszula, krawat, okrągła twarz, bujna czarna fryzura. Na dodatek trzyma w ręku przepiękny olbrzymi bukiet bardzo długich, pąsowych róż. Basiu !!! Łzy stanęły mi w oczach. Pierwszy mężczyzna w moim życiu, od którego otrzymałam kwiaty i to jeszcze jakie i to od kogo – od Księdza !!!. Podziękowałam, zaprosiłam do stołu, spojrzał, że jest nakryty, wyjął z kieszeni płaszcza butelkę wina. Uśmiechnęłam się, podałam kieliszki, podałam korkociąg, usiedliśmy, zaczęliśmy od toastu za miłe spotkanie, po czym zaczęliśmy rozmawiać. Znowu to samo, nie wiem skąd się brały tematy, ale kiedy się opanowaliśmy po trzech butelkach wina była 1-sza w nocy. Zadzwonił po taksówkę, ja posprzątałam, nalałam sobie kieliszek koniaku i płacząc wzniosłam toast – Tato, dziękuję Ci bardzo. Dlaczego taki toast. Kiedy skończyłam maturę zapisałam się na studia zaoczne. Zajęcia były co dwa lub trzy tygodnie, ale w tym czasie coś trzeba było robić. To też Tata oficjalnie zatrudnił mnie w warsztacie, rzeczywiście pracowałam, poznam każde stanowisko, ale w końcu powierzył mi nadzór nad kompletowaniem zamówień. To było w trakcie dnia, ale były jeszcze popołudnia i wieczory. Zasugerował, abym się czegoś jeszcze uczyła. Poszłam na naukę języków, okazało się, że idzie mi zupełnie dobrze, kontynuowałam angielski, który miałam w liceum, zaczęłam się dodatkowo uczyć niemieckiego. Ale wpadłam w „amok” czytania książek. Praktycznie, raz w tygodniu chodziłam do naszej Biblioteki rejonowej wypożyczając 4-5 książek, nie raz długo w nocy je czytałam. Starałam się czytać wszystko, najróżniejszą literaturę, od dawnej klasyki po książki współczesne, ale też trochę psychologii czy socjologii. Studia moje trwały 6 lat, przez ten czas przeczytałam wcale nie mało, okazało się wówczas, że moja pamięć pracuje „normalnie”, dużo pamiętam z tego, co czytam, ale to, co najważniejsze, nabrałam pewnej „ogłady”, co zostało zauważone „nawet” przez moje koleżeństwo na studiach. To też w sobotę po południu pojechałam do Rodziców z butelką wina, Tata się zdziwił, a kiedy rozlał po kieliszkach, podziękowałam mu za jego rady, mówiąc w kilku zdaniach, jak przebiegło moje wczorajsze spotkanie z Księdzem. O dziwo Rodzice bardzo się ucieszyli, że miałam takie spotkanie, zjadłam kolację, wróciłam do siebie, do domu. Czytanie zostało mi po dziś dzień, tyle tylko, że teraz mam już zdecydowanie mniej czasu. Myślę, że ta wiedza teraz procentowała, właśnie podczas takiego spotkania. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy w połowie następnego tygodnia ponownie zadzwonił Ksiądz Konrad, pytając, czy możemy się spotkać w sobotę, 24 marca. Śmiejąc się pod nosem zgodziłam się, wówczas usłyszałam, żebym nie robiła tak wystawnego przyjęcia, bo nie ma takiej potrzeby, jak to powiedział – chleb ze smalcem i ogórek wystarczą. Jeśli on jest z Polski, to może mu wystarczy, mnie nie, cały piątkowy wieczór „pichciłam”, aby mieć co podać na stół. Ponownie przyszedł elegancko ubrany, przyniósł dwie butelki wina, ja miałam w rezerwie jeszcze jedną, ponownie zaczęliśmy rozmowę „o wszystkim”. Ale po wypiciu pierwszej butelki wina spytał, czy może zadać mi niedyskretne pytanie. Odpowiedziałam – nie ma niedyskretnych pytań, czasami tylko nie ma odpowiedzi. Uśmiechnął się, mówiąc – rozumiem, po czym zapytał, czemu ja sama w tym domu. Popatrzyłam na niego, poprosiłam, aby nalał dużo wina do kieliszka, po czym sącząc je po woli zaczęłam opowiadać historię mojego życia. Skończyłam, kiedy kończyła się właśnie druga butelka. Wówczas Ksiądz Konrad, bo tak ma na imię, wygodnie oparł się o oparcie krzesła, trzymając kieliszek w ręku długo patrzył na mnie, po czym stwierdził – to co Pani mówi nie jest prawdą, nie może być prawdą. Przecież Pani jest fantastyczną, inteligentna kobietą. Ja przez dwa lata pracowałem z osobami upośledzonymi, zarówno z dziećmi, jak i dorosłymi. Dlatego twierdzę, że to, co Pani mówi nie jest prawdą. Wówczas wstałam, poszłam do swojego gabinetu, przyniosłam segregator, w którym były dokumenty potwierdzające moją „chorobę”. Spojrzał, po czym stwierdził – tak, jak Pani zamyka ten segregator, tak w swojej świadomości proszę zamknąć tamten problem. Dzisiaj jest Pani całkowicie normalną kobietą i czas wziąć się za życie. Uśmiechnęłam się tylko, odłożyłam segregator na półkę, wróciłam do stołu, po czym poprosiłam, aby nalał mi wina. Kiedy trzymaliśmy kieliszki w dłoni wówczas mu powiedziałam – na normalne życie już trochę za późno, właśnie, gdy Ksiądz był u mnie 13 marca były moje Imieniny i moje 27 – me urodziny. Jeszcze raz dziękuję za kwiaty. Spojrzał, po czym usłyszałam – przepraszam, ale jakoś nie skojarzyłem, nie śledzę imienin kobiet ale jeżeli Pani nie chce się wziąć sama, to ja Pani pomogę. W przyszłym tygodniu w piątek, 30 marca mam dwa bilety do teatru, zapraszam Panią. Spojrzałam po sobie, a on nie czekając na moją odpowiedź powiedział – jak większość kobiet powie mi pani, że nie ma się w co ubrać. Nie wierzę. Kobieta zawsze ma się w co ubrać. Pomyślałam, rzeczywiście, od czasu szkoły nie byłam w teatrze. Ze szkoły chodziło się grupą, a później, samej, jakoś nie miałam odwagi. Za nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć podszedł do mnie trzymając w ręku mój i swój kieliszek z winem. Myślę, że podczas takiego wyjścia może być krępujące mówienie do mnie „Proszę Księdza”, tym bardziej, że będę w garniturze, dlatego proponuję przejście na Ty, podając mi w tym momencie kieliszek z winem. Nigdy tego nie robiłam, on jednak zwinnie wsunął mi swoją rękę pod moją, chwycił w pół, przyciągnął do siebie, stuknęliśmy się kieliszkami, po czym wypiliśmy po łyku, wówczas on powiedział – Konrad, wyszeptałam – Krystyna, wówczas Konrad pocałował mnie w usta. Był to mój pierwszy pocałunek od mężczyzny, trudno powiedzieć, że był to pocałunek, było to takie muśnięcie ust, a pomimo to po moim ciele przeszły dreszcze, na grzbiecie pojawiła się gęsia skórka. Konrad widząc to ponownie zbliżył swoje usta do moich i w bardzo delikatny, ale jednak bardzo namiętny ponownie mnie pocałował. Pode mną ugięły się nogi, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Spojrzała na mnie wymownie, po czym usłyszałam – jak się pojawił w moim życiu mężczyzna, to musiał to być Ksiądz ????
Na tym skończyła się pierwsza część naszego spotkania, w piątek, 13 czerwca 2014r. Cała rozmowa była, za zgodą Krystyny nagrywana, po czym wyraziła zgodę na jej opublikowanie, uznała, że nie ma co ukrywać, jakie jest dzisiaj życie. Uzgodniłyśmy również, że od dzisiaj zacznie pisać swój „pamiętnik”, bo nie wiadomo, jak się będzie toczyło jej życie, a coś po sobie zawsze warto zostawić. Uzgodniłyśmy, że w dalszej części relacji będziemy się posługiwały wyłącznie jego imieniem.