Nocna wizyta w stajni

Nie pamiętał, jak się tu znalazł. Wspomnienia przelewały się przez głowę jak bystra rzeka. Gdy tylko usiłował pochwycić jakieś mgnienie wczorajszego dnia, wymykało mu się natychmiast, przelewało przez palce i uciekało z wartkim nurtem. Jęknął cicho i chwycił się za skronie. Porywająca myśli, skłębiona rzeka szumiała mu w uszach.

Zza tumanu mgły wychynęły jakieś obce twarze. Przyjęcie… Tak, chyba był na przyjęciu. Uchwycił się tej myśli. Tłum gości… lejący się alkohol. Śmiechy. Korowód malarzy i poetów, kolorowy pasjans ułożony z postaci najznamienitszej cyganerii. Zabawa, czy desperacka pogoń za strzępem artystycznej wizji? Coś boleśnie ukłuło go w rękę. Strzykawka? Pamięć skwapliwie podsunęła nazwę – morfina?

Spojrzał, w dół zamroczonym wzrokiem, usiłując skupić się na miejscu, skąd dochodził ból. To było źdźbło słomy. Wstrząsnął głową i rozejrzał się. Stajnia. Był w stajni. Leżał na wielkiej kopie siana – teraz wyraźnie poczuł jego zapach. Gdzieś pod sufitem, niedaleko wielkich, półprzymkniętych drzwi kołysała się naftowa lampka. Rzucała chybotliwe, choć jasne światło na całe pomieszczenie. Przeciągnął się. Jego ręka trafiła na jakiś materiał. Spojrzał na niego i uśmiechnął się. Wielki, bawełniany stanik. Sądząc po jego rozmiarach, właścicielka musiała być naprawdę szczodrze obdarzona przez naturę. Przysunął go do twarzy i głęboko wciągnął jego zapach. Był ciepły, swojski i kobiecy. Nasuwał na myśl chichotliwe wiejskie macanki z głupiutkimi, lecz chętnymi dziewuszkami. Jaka szkoda, że nie pamiętał właścicielki tego trofeum.

Opadł na siano, ale skrzywił się, gdy jego głowa boleśnie zetknęła się z czymś twardym. Zagrzebana wśród pachnących złotych źdźbeł leżała butelka. Wygrzebał ją i wychylił resztkę gorzkiego płynu który jakimś cudem zachował się na jej dnie. Absynt. Usłyszał jakiś hałas na zewnątrz. Zielona Wróżka najwyraźniej zaprosiła mu jakiś gości. Kroki – prawdopodobnie dwóch osób. Uśmiechnął się. Najwyraźniej nie tylko jego skusiła zapraszająca przytulność stajni i słodki zapach siennego posłania. Szybko cofnął się w najciemniejszy kąt pomieszczenia i okrył się pachnącym kobiercem. Nie chciał im przeszkadzać.

Drzwi otworzyły się i dwie postaci weszły w obręb światła. Kobietę poznał ją od razu –dumna hrabianka Anna. Była pełną energii kobietą – od kilku lat władała samodzielnie swą posiadłością, zupełnie nie przejmując się opinią konserwatywnych sąsiadów. Żaden mężczyzna nie był godny zająć miejsca przy jej boku – choć nie dziedziczka bynajmniej nie stroniła od ich towarzystwa. Przeciwnie – jej styl życia był raczej wiecznym przedmiotem zgorszenia okolicznych, statecznych mężatek. Hrabianka Anna po prostu uważała, że z życia należało korzystać – i brała z niego to, co chciała, odrzucając swoje zabawki, gdy już się nimi nacieszyła.

Nie była chuda i wyschnięta, jak wiele podobnych jej arystokratek, często pragnących się upodobnić do mężczyzn tak ubiorem, jak i fizycznością. Przeciwnie, nie ukrywała swoich kobiecych krągłości. Jej piersi, często pozbawione krępującego stanika, zawsze uroczo kołysały się, przyciągając uwagę rozmówców. Tego dnia Anna miała na sobie śnieżnobiałą, męską koszulę i perfekcyjnie skrojone ciemne spodnie, które najprawdopodobniej wyszły spod igły jakiegoś londyńskiego mistrza krawieckiego. Eleganckie, czarne buty do konnej jazdy dopełniały obrazu. Jakby dla kontrastu, włosy hrabianki były ognistą esencją kobiecości – długie, falujące, rude loki okalały jej drobną twarzyczkę kaskadą płynnego płomienia. Zielone, wiecznie błyszczące oczy nadawały jej wygląd czarodziejki.

„Istna Morgiana le Fey” – mówili o niej. Był innego zdania. Wyobrażał ja raczej jako Kirke, tajemniczą nimfę groźną i piękną zarazem, spowitą w nieujarzmioną dzikość. Niemal widział ją, jak stoi pośród oliwnych drzewek, władając swoją wyspą, ostatnią oazą nietkniętego, pierwotnego świata kobiecej władzy.

Ostrożnie przesunął się w swojej kryjówce, pragnąc lepiej przyjrzeć się scenie. Dziedziczka w ręku trzymała butelkę szampana. Drugą dłonią prowadziła za rękę mężczyznę. Był wysoki, ogorzały od słońca i dobrze zbudowany. Miał rozpiętą niechlujnie koszulę, spod której widać było umięśnione ciało. Nosił wysokie, proste buty. Stajenny.

– Pokaż mi go – powiedziała po prostu i bezceremonialnie, drapieżnym ruchem włożyła rękę do jego spodni.
Drgnął, jakby przestraszony wyuzdaną śmiałością dziedziczki. Jej palce pewnym ruchem obnażyły jego męskość. Nie osiągnęła jeszcze pełnych rozmiarów, ale i tak jej wielkość wzbudziła widać uznanie, bo hrabianka westchnęła cicho.
– Jest piękny – powiedziała – Nie mogę się doczekać, aż go we mnie wsadzisz.
Szybkim ruchem zdjęła koszulę i rzuciła ją na podłogę. Ręce stajennego wyciągnęły się w kierunku jej obfitych piersi. Cofnęła się.
– Jeszcze nie – powiedziała, drocząc się z nim – Najpierw pokażę ci co cię czeka, mój niecierpliwy ogierze.

Położyła ręce na biodrach i zakręciła nimi lubieżnie. Jej piersi zakołysały się w rytm jej ruchów. Nawet z tej odległości usłyszał, jak mężczyzna głośno przełyka ślinę. Hrabianka odpięła spodnie i wsunęła prowokacyjne dłoń do środka.
– Rżnąłeś kiedyś szlachciankę? – spytała – Miałeś kiedyś delikatną, pachnącą szparkę damy?
Pokręcił głową, na przemian zaciskając i rozluźniając pięści.
– A chciałbyś? – spytała, kładąc ręce na bujnych piersiach i pokazując mu je bezwstydnie – Chciałbyś zaciągnąć mnie na siano, jak prostą dziewkę ze wsi?
Dyszał ciężko. Jego ręka machinalnie gładziła rosnącego członka.
– A może wolałbyś, żebym wypięła ci tyłeczek, co? – zamruczała lubieżnie.
Obróciła się tyłem, oparła o ścianę i zsunęła spodnie. Jej ręka powędrowała między uda, poruszając się rytmicznie.
– Pomyśl – dodała – taki piękny, delikatny tyłeczek. A ty z tyłu, jak wielki ogier kryjący malutką, niewinną klaczkę.
Zbliżył się do niej i położył ręce na jej pośladkach. Tym razem nie cofnęła się. Sięgnęła ręką w tył i umieściła jego narząd między swoimi krągłościami.
– Ale jesteś wielki. Nie wiem czy się zmieścisz – mruknęła, ruszając rytmicznie w górę i w dół i drażniąc sterczący narząd.
Przygarnął ją, kładąc ręce na jej piersiach, ale znowu go odepchnęła.
– Zachowuj się – fuknęła
Wdzięcznym ruchem wyślizgnęła się z jego objęć i usiadła na porzuconej koszuli.
– Buty – rozkazała, wyciągając nogę w jego kierunku.
Posłusznie chwycił za obcas i wysoką cholewę. Pociągnął. Długi, elegancki but zsunął się z jej smukłej nogi. Podała mu drugi. Zdjął go również – a on uczciła to solidnym łykiem szampana.
Stał nad nią, dysząc ciężko. Popatrzyła na niego i wolno, prowokującym i lubieżnym ruchem ściągnęła resztę ubrania. Leżała przed nim zupełnie naga, nawet nie kryjąc swej nabrzmiałej kobiecości.
– Podoba ci się? – przeciągnęła po niej palcami.
Rozejrzała się po ziemi i podniosła długi, prosty kształt. Szpicruta. Położyła jej koniec na nabrzmiałych płatkach i przesunęła powoli w górę i w dół. Patrzył na to jak urzeczony. Ona delikatnym ruchem końcówki rozchyliła okrycie swojego skarbu. Potem ujęła narzędzie za drugi koniec i wprowadziła czarną, skórzaną rękojeść do środka, wyginając przy tym z rozkoszy plecy w zmysłowy łuk.
– Chciałbyś tu wejść? – spytała – To pokaż, jaki może być duży.

Stanął niezdecydowany. Zbliżyła się do niego na kolanach i objęła ustami jego wyprężony narząd. Pracowała szybko. Jej wargi ze głośnymi mlaśnięciami ślizgały się po nabrzmiałym członku. Dłoń czule gładziła zwisający, wielki wór. Nagle stajenny wyprężył się, krzyknął zdławionym głosem i wypchnął biodra do przodu. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Nabrzmiały członek wytrysnął białą strugą. Anna odskoczyła jak oparzona do tyłu. Syknęła gniewnie i zerwała się na nogi, płonąc wściekłością.
– Ty… – rzuciła ciężkim słowem, zupełnie nie pasującym do jej ładnej, dziewczęcej twarzy – Jak śmiałeś teraz dojść! Czy ty myślisz, że wolno ci skończyć, gdy ja jeszcze nie nawet go nie poczułam!?
– Pani… – spróbował niezręcznie się tłumaczyć – Ja… Ja mogę…
Wyglądał żałośnie i groteskowo, stojąc przed rozzłoszczoną dziedziczką, z opuszczonymi spodniami i szybko malejącą męskością. Jego lękliwy głos doprowadził Annę do furii. Sięgnęła po leżącą na ziemi szpicrutę i jej końcem dotknęła zwisającego członka.
– Co możesz, kretynie? – warknęła – Tym?!
– Ja… przepraszam – powiedział pokornie
Nie zdzierżyła. Powietrze przeszył ostry świst – i krzyk stajennego, gdy szpicruta wyrysowała na jego twarzy krwawą kreskę.
– Precz – wysyczała – Myślałam, że jesteś mężczyzną, a ty jesteś jak baba. Won!!
Stajenny podciągnął spodnie i żałośnie, chyłkiem wymknął się przez półotwarte drzwi.

Obserwował tą scenę z zapartym tchem. Cóż to była za kobieta! Ognista, niepohamowana, władcza. Taka, która potrafi władać nie tylko mężczyznami, ale i całym światem. Była jak ucieleśnienie nieujarzmionego żywiołu, jak dzika bachantka, jak Bodiacea.

Nieświadoma, że jest obserwowana, Anna szybkim krokiem podeszła do drzwi stajni i zatrzasnęła je ze złością. Nie wyładowała chyba całego gniewu, bo kopnęła w nie z wściekłością. Najwyraźniej pomogło – bo poprzestała na tym i oparła się plecami o ścianę. Jej piersi wznosiły się szybko i opadały w gwałtownym ruchu, a nozdrza falowały gniewnie. Wzrok dziedziczki padł na przyniesioną butelkę. Sapnęła z furią, pokręciła głową i podeszła do niej. Podniosła w górę – była do połowy pełna, więc przytknęła ją do ust i pociągnęła długi łyk. Złocisty szampan popłynął przez jej gardło. Piła łapczywie, nie przejmując się strużkami spływającymi po jej szyi i pozostawiającymi perliste ślady na jej nagich piersiach. Nagle w stajni rozległo się stłumione stuknięcie.

– Czyżby były tu jeszcze jakiś podglądacz? – przemknęło mu przez myśl.

Hrabianka natychmiast odstawiła butelkę.
– Kto tu jest? – krzyknęła
Błyskawicznym ruchem sięgnęła ku ścianie i zdjęła wiszący na niej, zwinięty bicz. Obserwowała stajnię podejrzliwym wzrokiem. Rude włosy spływały kaskadą na jej plecy, a nagie ciało błyszczało w świetle zawieszonej u powały oliwnej lampki. Była jak groźna, słowiańska boginka, niebezpieczna i pełna dzikiej namiętności. Jej spojrzenie przesunęło się po miejscu, gdzie się ukrył. Poczuł, jak skóra na karku pokrywa się zimnym potem. Gdyby się dowiedziała, że był tu przez cały czas… Na szczęście jednak z jednego z boksów dotarł kolejny hałas. Kobieta błyskawicznie obróciła się w tym kierunku. Jednym ruchem otworzyła drzwi na oścież.
– Ach, to tylko ty… – roześmiała się

Wychylił się ostrożnie, aby zobaczyć, kogo miała na myśli. Dziedziczka weszła do boksu. Na szczęście był on tak usytuowany, że widział jego wnętrze. W boksie stał wieki, kary ogier. Podeszła do stojącego zwierzęcia, poklepała je po zadzie.
– Goliat – powiedziała pieszczotliwie – Przestraszyłeś mnie.
Sięgnęła po wiszące na ścianie zgrzebło i wolnym krokiem podeszła do konia. Wypity szampan pulsował w jej żyłach. Położyła rękę na grzbiecie rumaka i przeciągnęła po nim w wyrafinowanej pieszczocie. Potężne mięśnie zagrały pod jej dotykiem.
– Ty przynajmniej jesteś naprawdę męski – zamruczała.

Wyglądała nieziemsko, kusząco i niezwykle erotycznie. Płomiennowłosa, naga, dzierżąca w ręku potężny bicz. Stała oparta o bok potężnego zwierzęcia bezwstydnie przyciskając do niego obfite piersi. Istny archetyp doskonałej, nieokiełznanej seksualności – pomyślał.

Nieświadoma niczego Anna przytuliła się do boku zwierzęcia. Nie czuła chłodu. Szumiący w żyłach alkohol rozgrzewał jej ciało. Pociągnęła jeszcze łyk szampana i roześmiała się głośno.
– Zobacz, Goliat… ten durny pastuch trysnął na sam widok mojej szparki, jak nieopierzony podrostek – przesunęła dłonią po jego grzebiecie – A ty stoisz tu koło mnie i nawet nie drgniesz. A wiesz czemu? Bo masz wielkie jaja, a nie takie małe groszki jak on.
Wypiła jeszcze jeden łyk.
– To kwestia krwi, Goliat – dodała – Ten wieśniak nawet nie zna swoich rodziców. Podrzutek, rozumiesz? Co innego ty, mój słodki ogierze. Ty masz rodowód. Chcesz, powiem ci coś w sekrecie. Wiesz gdzie pierwszy raz robiłam sobie dobrze? Właśnie tu. W tej stajni. Zakradłam się tu jako mała dziewczynka, gdy twój przodek miał pokryć klacz.
Przytuliła twarz do końskiej szyi, jakby pragnąc wyszeptać swoje tajemnice do ucha Goliata
– Wszystko widziałam. Zerżnął ją jak chciał. Miał takiego wielkiego… A ja wtedy, głupia, nawet jeszcze nie widziałam nagiego faceta. Wiesz, jak otworzyłam oczy? Wielki, czarny kutas, wbijający się w tę małą klaczkę. Ale mu się nadstawiała! Mówię ci, to we mnie gdzieś zostało. Brandzlowałam się jak szalona. Po nocach mi się to śniło. Wyobrażałam sobie, że on mnie tak dosiada jak wpycha mi ten wielki kształt aż po same jaja.

Czuła głośne uderzenia pulsu. Nagle powróciła fala mrocznego pożądania. Przysunęła się do ciepłego boku zwierzęcia. Jej piersi rozpłaszczyły się na jego boku. Czuła, jak jej sutki nabrzmiewają żarem jego ciała. Wypuściła zgrzebło i opierając się o koński bok, sięgnęła ku swoim udom. Szukające znanego sobie celu palce wniknęły głęboko w jej ciało. Westchnęła dziko, gdy odnalazła swój najintymniejszy ośrodek rozkoszy.

Przed oczami stanęły jej dzikie, wyuzdane fantazje. Pragnęła złamać wszystkie zakazy, poddać się tej pulsującej namiętności. Wysunęła rękę, dotykając jego uda. Jej dłoń przesunęła się po aksamicie jego skóry pieszczotliwym, niemal miłosnym ruchem, jak po ciele kochanka. Wtuliła się w jego bok, palcami drugiej dłoni przesuwając po swojej kobiecości, która krzyczała o rozkosz. Jęczała głośno, zaciskając palce na skórze Goliata, przyciskają usta do jego boku aby nie krzyczeć. Nagle zdecydowała się. Jej ręka, jak wąż wsunęła się w pachwinę zwierzęcia. Koń zarżał głośno i zadudnił kopytami o klepisko.

Zaśmiała się, cofnęła dłoń, położyła ją na swym łonie. Spojrzała na konia, jej wzrok padł na jego silny brzuch, tam, gdzie jego piękna linia spotykała się z ze zdecydowaną cięciwą ud. Tak, nie pomyliła się! Zareagował na jej dotyk. Zielone oczy rozbłysły, gdy wzrokiem objęła jego wielkość. Tak pragnęła, tak chciała, aby czuł to samo, co ona. Ogarnęła ją wirująca fala szaleństwa. Ognisty szał pulsował w jej żyłach. Szybkim ruchem odwiązała Goliata i wyprowadziła go na środek stajni. Wychyliła ostatni łyk szampana i z rozmachem rozbiła pustą butelkę o ścianę, śmiejąc się w głos. Wolna, dzika, nieujarzmiona.

Jednym ruchem wskoczyła na swego wierzchowca. Trzymała się na nim pewnie, mimo braku siodła. Jej nagie, zwinne ciało płonęło jasną plamą na tle jego grzbietu. Czuła, jak jej otwarta kobiecość, wołająca o spełnienie, dotyka końskiego grzbietu. Przeszył ją dreszcz, gdy obnażona łechtaczka prześlizgnęła się po jego skórze. Nachyliła się szyi ogiera, wtuliła w jego pachnącą grzywę.
– Goliat – szepnęła namiętnie – chcę, żebyś ze mną dzielił szał tej nocy. Dzisiaj jesteśmy tylko ty i ja. Naprzód, Goliat, naprzód. W noc – po miłość!
Spięła konia i natarła nim na drzwi. Ustąpiły pod jego silnym uderzeniem, otworzyły swe szerokie podwoje w chłód wieczoru. Gdzieś z oddali, od strony pałacu dobiegały dźwięki muzyki i delikatny, chybotliwy blask ognisk, ale oni nie zwrócili na to uwagi – pogalopowali w dal, znikając w delikatnej, wieczornej mgle. Rozpłynęli się w niej, jak duchy, pozwalając aby okryła ich zasłoną słodkiej tajemnicy.

– Proszę pana… – poczuł delikatne szarpnięcie za ramię – Panie Władysławie!
Otworzył oczy. Światło dnia uderzyło go boleśnie w oczy.
– Oj, zdrzemnął się pan – powiedziała wesoło dziewczyna – A ja panu kawę przyniesłam. Bo to pan pracuje po nocach, aż strach. Trza się wysypiać więcej.
Uśmiechnął się, rozglądając po pokoju. Dochodziło południe, oświetlając pracownię smugą złotego światła. Jego gospodyni już pewnie dawno wyszła na miasto, a służąca widać postanowiła zajrzeć do jego pracowni.
– Dziękuję panno Kasiu – powiedział, strząsając z powiek resztki snu.
Dziewczyna zaśmiała się głośno, aż zafalowały jej bujne piersi.
– A jakaż tam ze mnie panna – spytała dźwięcznie, biorąc się pod boki i strosząc rudą grzywkę – Ja tam zwykła Kaśka jestem. A pan malarz to do mnie tak po jaśniepańsku, jakbym jaką hrabianką była.
Wstał, uniesiony nagłym impulsem, aż musiała się odsunąć.
– Kasiu, a chciałaby mi Kasia pozować do obrazu?
Cofnęła się o krok. Gorący rumieniec wypłynął na jej policzki.
– Ja? A pan to by mnie chciał malować?
– A chciałbym! I to zaraz.
– Naprawdę? Nie żartuje pan aby? Bo jak powiem we wiosce, to dziewuchy skręci z zazdrości! Ino skoczę na dół po korale i świąteczną bluzkę.
– Nie trzeba, Kasiuniu – objął ją ramieniem i uśmiechnął się do niej – wystarczy, że zdejmiesz tę.
– Ale jakże to tak – zaprotestowała – Nie uchodzi!
– Ciii, Kasiu – szepnął i rozpiął pierwszy guzik jej białej bluzki – To dla Sztuki.
Jego męskie ręce wzbudziły w niej gorące, nieznane uczucia. Ciekawość walczyła o lepsze z resztkami skromności.
– Ale… – powiedziała jeszcze słabo, ale jakby bez przekonania
– Dla Sztuki – powtórzył
– No, chyba, że tak – powiedziała i pomogła malarzowi pozbyć się krępującego ją ubrania. Dorodne, bujne piersi zakołysały się uroczo – A jak się będzie ten obrazek nazywał? Pan malarz już wie?
– Wiem. Nazwę go „Szał”

Scroll to Top