Nuty na pięciolini

Codziennie o godzinie 10.30 wchodziłam do gabinetu męża. Jan wstawał zazwyczaj wcześnie i szedł na dół, żeby w ciszy poranka popracować nad książką. Podanie Janowi kawy należało nieodłącznie do moich obowiązków. Osobiście zaparzałam czajniczek mocnego aromatycznego naparu i o pół do jedenastej, trzymając przed sobą tacę otwierałam drzwi pokoju, w którym pracował. Był to od dawna ustalony rytuał, któremu towarzyszyło kilka zasad.

Wiele lat temu, na początku naszej wspólnej drogi, weszłam do gabinetu z pytaniem, czy miałby ochotę zrobić małą przerwę i napić się w moim towarzystwie kawy. Byłam boso i miałam na sobie poranny szlafrok narzucony na nagie ciało. Postawiłam tacę na niskim stoliku, do filiżanki Jana włożyłam dwie kostki cukru. Nie zauważyłam, że przerwał pisanie i przyglądał mi się jak pochylona , nieco zwrócona do niego tyłem krzątam się nalewając kawę do czaszek. Kiedy podawałam filiżankę, złowiłam jego spojrzenie.
– Wiesz- patrzył na mnie długo z tajemniczym uśmiechem w ciemnych oczach – Od jutra będziesz codziennie o 10.30 przychodzić do mnie z kawą- powiedział- Chcę widzieć ciebie ubraną w tę twoją kopertową sukienkę, albo w coś do niej podobnego. Nie życzę sobie guziczków, suwaczków, ani bielizny. A teraz chodź do mnie.
Za drzwiami gabinetu

Kiedy dzieci wychodziły do szkoły, mogłam wreszcie wziąć prysznic, doprowadzić się do porządku, aby o ustalonej godzinie ubrana w wiązaną, kopertową sukienkę na nagie ciało, wejść z kawą do gabinetu. Jan zamaszyście stukał w klawiaturę nie odwracając się do mnie.

– Chyba skończymy dziś ten rozdział, kochanie. Zostało mi zaledwie kilka stron. Będziesz mogła usiąść potem do korekty- skrzypnęło odsuwane krzesło.
– Zdecydowałeś już, czy Eleonora wyjedzie, naprawdę opuści Antoine`a?- zapytałam nalewając kawę- przyznam, że to byłoby zaskakujące zakończenie.

Pochylona nad niskim stolikiem poczułam tuż za sobą obecność Jana. Sięgnął do dekoltu sukni i delikatnym, powolnym ruchem zaczął uwalniać z koperty moje piersi. Przez chwilę trzymał je w dłoniach uciskając lekko, tak jakby zastanawiał się, co dalej. Zrobił krok w tył i rozkoszował się ich kołyszącą nagością.
– Później ci powiem- zamruczał rolując mi sukienkę nad pośladkami i zatykając ją za pasek- czego dziś posłuchamy? Może trzech Symfonii Rachmaninova?

Wolno mieszałam cukier w filiżance czując zsuwające się z moich piersi chłodne dłonie. Prześlizgnął się jeszcze przez ramiona, plecy, zatrzymał się na odsłoniętych pośladkach. Zelektryzował mnie ten dotyk. Po chwili z głośników popłynęła muzyka. Stałam nieporuszona z wypiętymi, nagimi pośladkami wsłuchując się w rozlewające się we mnie czerwone iskierki podniety. Jan patrzył na mnie. Zdawałam sobie sprawę, że widok pochylonej, obnażonej od pasa w dół z prostej, ciemnej sukienki żony, liryczne dźwięki klarnetu obfitujące w różnorodność emocji, muszą znaleźć ujście. Najdoskonalszym tłem dla romantycznej liryki i porywającej ekspresji Rachmaninowa mogła być tylko moja chłosta. Czekałam; jak zwykle z zapartym tchem. Od tamtego momentu sprzed lat, kiedy po raz pierwszy weszłam w kopertowej sukience do gabinetu, rytuał, który za chwilę miał się stać moim udziałem, nieodmiennie był dla mnie ekscytującym doznaniem: podnieceniem, lękiem, fascynacją. Zaiste, dziwne uczucie, którego nigdy nie udało mi zrozumieć.

Z parapetu okiennego wziął skórzaną packę. Był to jeden ze zwyczajów panujących w naszym domu. Skórzane packi leżały w różnych miejscach i Jan restrykcyjnie przestrzegał, żeby nie przenosić ich gdzieś indziej. Tylko my oboje wiedzieliśmy, dlaczego było to takie ważne- Jan lubił mnie bić gdy byliśmy we dwoje kiedy chciał, i gdzie chciał.
– Odłóż łyżeczkę kochanie- usłyszałam jego spokojny głos- nie chcemy przecież, żeby kawa nam się rozlała, prawda?

W ślad za tą uwagą packa spadła ze świstem na lewy pośladek. Wyprężyłam się pod wpływem bólu i zaciągnęłam powietrzem. Miękko zachodził mnie z jednej, to z drugiej strony, a odgłos spadających na moje ciało uderzeń stanowił swoiste preludium do Allegro moderato. Skurcz w podbrzuszu splótł się z połyskliwym dźwiękiem sekcji smyczkowej Symfonii. Szeroka, lejąca się melodia brzmiała nastrojowo, tęsknie, chwilami depresyjnie…
– Słyszałaś już to wykonanie? Jest jednak w tej muzyce ogrom piękna, a ile w niej jeszcze bardziej intensywnych emocji, ile burzliwości przeżywania- packa klaskała raz z jednej, raz z drugiej strony.

Prężąc się i przeginając w łokciach przypadłam do blatu stołu. Pod nosem miałam filiżanki pachnące kawą. Brałam coraz płytsze i szybsze oddechy, lekko unosiłam się na palcach nóg tworząc figurę, oglądaną kiedyś w balecie- łabędzia podrywającego się do lotu. Ból spowodował pulsowanie w kroczu. Podniecał i niepokoił. Pochyliłam się jeszcze niżej nad filiżankami mocniej zaciskając palce na brzegu stolika.
– Nieustannie mnie zachwyca, jak szybko bledną ślady na twoim ciele, Auro. Po ostatnich pasach nie ma nawet kreseczki, czy przebarwienia!- Kolejne mocne uderzenie- Lubię ten moment, kiedy skóra robi się rumiana jak jabłuszko – znów głośne klaśnięcie packą- A najbardziej zachwycają mnie wypukłe pręgi na twojej pupie. Wiesz, jakiej to wymaga pracy z mojej strony?! Hm, ta muzyka prosi się o inną batutę…

Przerwał i sięgnął po rzemienny pas. Z trudem łapiąc oddech spojrzałam w górę i napotkałam spojrzenie Jana. Uśmiechnął się dotykając grubym rzemieniem do mojego policzka. Poczułam intensywny zapach garbowanej skóry; pogładził po rozgrzanych pośladkach, wślizgnął palcami w pulsujące krocze. Ciepła, wilgotna ciasność mojego wnętrza zamknęła się na jego dłoni. Delikatna, i wyrafinowana gra palców stawała się agresywniejsza, wyzwalała żądzę. Z głośników popłynęły teraz groźne, dramatyczne takty, które jeszcze bardziej wznieciły napięcie. Każde drążące pchnięcie ręki Jana wprawiało mnie w ekstatyczny trans. Symfonia mieniła się jak kameleon, zmieniała barwy pozostając przejrzystą. I zaraz pofrunęło uskrzydlone scherzo…
– Gotowa? Rozsuń nogi, będzie bolało- Zamknęłam oczy. Wówczas uderzył.

Ból rozchodził się promienistą falą po pośladkach. Odczekał chwilę, zanim wymierzył kolejny raz. Wiedział, że potrzebuję tego czasu, żeby przyjąć kolejne smagnięcie. Moje ciało chłonęło uderzenia, które wymierzał. Pragnęłam, by sprawiał mi ból. I nie była to z mojej strony ofiara, przyzwolenie na coś, czego tak naprawdę nie akceptuję. Oboje chcieliśmy tego w równej mierze.

Bił metodycznie co kilka sekund tak, jakby na moje ciało spadały razy w rytm jednostajnie tykającego metronomu. Z trudem nadążałam chwytać powietrze przy rozciągającej się w zwolnionym tempie Symfonii. Wilgoć strużką podniecenia spływała po wewnętrznej stronie ud, w pośladkach żarzył się ból. Kula szlochu spazmatycznie drgała w moim gardle. Czułam gorące pieczenie rozchodzące się w dole pleców, zaczynały mi drżeć nogi.
– Słyszysz adagio? Mmm, to najpiękniejszy fragment Symfonii- docierał do mnie przez mój śpieszny, ciężki oddech, spokojny głos Jana- Kiedy słucham tego Adagia, prowadzę je jakby mimo woli wzrokiem, nie chcąc rozstać się ani z jedną nutą, którą nakreślam rzemieniem na twoich pośladkach- przeciągnął mocnym smagnięciem po mojej skórze, aż ugięły się pode mną kolana- zobacz, z jak czułych nutek spleciona jest ta zadziwiająca tkanina muzyczna twojego ciała… – kolejne razy spadły na obolałe do granic pośladki- Cudowne brzmienie. Auro, tworzymy swoją własną symfonię.

Uderzenia, które mi wymierzał wyzwoliły myśl, że to jeszcze trochę potrwa nim muzyka ustanie. Poprzez paroksyzmy bólu czułam całą rozległość wszystkich czterech części Symfonii, jej nie kończące się, posępne i melancholijne przestrzenie. Kiedy rozbrzmiewały ostatnie takty, szlochałam już bez umiaru wtulona w Jana. Kołysał mnie całując mokre od łez policzki. W ciszy, która potem zapadła zauważyłam ze zdumieniem, że wskazówki zegarka przesunęły się o 55 minut…
– Bolało?
Kiwnęłam głową
– I nigdy więcej już nie będziemy słuchać muzyki?- przekomarzał się ze mną.
– Nigdy nie chcemy, żeby mogło się nie powtórzyć słuchanie muzyki. Ta wolna część Symfonii z rozmarzoną melodią klarnetu brzmiała zachwycająco- uśmiechnęłam się przez łzy.
– Masz dziś piękne pięciolinie na pupie- Kolistymi delikatnymi ruchami rąk wmasowywał kojącą maść w moje pośladki.

Nie rysowałeś na moim ciele pięciolinii, Janie, pomyślałam. Ty rysowałeś nutki i klucze wiolinowe. Wszystko ma swój klucz wiolinowy. Już dawno pięciolinie zostały bardzo wyraźnie nakreślone, ale nie miały klucza wiolinowego…..Jakiś czas temu klucz stał tak daleko w przyszłości, że nie było go widać. Zaczynałam już wątpić, czy kiedykolwiek nastąpi ten moment, kiedy uda nam się go narysować. Pięciolinia już jest, nuty na pięciolinii również i klucz wiolinowy też. To jest właśnie nasza muzyka….

Scroll to Top