Piękna i Bestia

Bella raźnym krokiem zmierzała w stronę domu pana Franciszka, który oprócz uczenia w szkole, zajmował się także wypożyczaniem i sprzedażą książek. Uwielbiała zapach jego salonu na pięterku, gdzie znajdował się cały księgozbiór. Ustawiony na regałach tematycznie i alfabetycznie, z pedantyczną dokładnością.
Tak, Bella kochała czytać, a dzisiejszy słoneczny i rześki poranek, postanowiła spędzić w swoim sekretnym miejscu nad rzeką, w cieniu wierzb zagłębiając się w lekturze. To będzie doskonała metoda by choć na chwilę zapomnieć o tym, że jej ojciec – Maurycy, nie wraca zbyt długo do domu.

Stanęła przed drzwiami domu pana Franciszka i uderzyła w nie kołatką. Po chwili szła za gospodarzem na górę.
– Wiedziałem, że tylko ty możesz zawracać mi głowę o tak wczesnej porze – z uśmiechem stwierdził pan Franciszek. – Jesteś nienasyconym molem książkowym, moja droga.
– Zgadza się, proszę pana – przyznała Bella. – A nikt w najbliższej okolicy nie ma większej i ciekawszej kolekcji niż pan.
Twarz gospodarza promieniała. Któż z nas, nie lubi komplementów?
– Wybierz sobie co uważasz, a ja zaraz wrócę – powiedział księgarz i zszedł z powrotem na dół.
Bella namyślając się przez chwilę, wybrała trzy książki i z zadowoloną miną, krzyknęła do nauczyciela.
– Panie Franciszku, już wybrałam!
Usłyszała szuranie kapci gospodarza, a po chwili on sam stał koło niej.
– Chciałabym zajrzeć jeszcze do kuferka – przyznała cicho.
– Ależ oczywiście moja droga – pan Franciszek podszedł do sporej skrzyni i uchylił jej wieko. – Wybieraj!

Lekko zawstydzona, co zdarzało jej się zawsze, gdy następował ten moment, zaczęła szukać odpowiedniej książki. Oprócz czytania, fascynował ją seks. Odkąd skończyła szesnaście lat, z każdym kolejnym rokiem odkrywała, że ma olbrzymi na niego apetyt. Czasem nie potrafiła opanować swojego pożądania.
Niezmiernie ucieszyła się, gdy przy okazji jednej z wizyt u pana Franciszka, ten zaproponował jej książkę o rozpustnej księżniczce zza siedmiu mórz.
– Zauważyłem, że dorosłaś i interesują cię hmm…, te sprawy.
W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, ale po dłuższym namyśle sięgnęła do ukrytych w skrzyni ksiąg. Od tamtej pory, prawie przy każdej wizycie, oprócz zwykłych książek, dobierała jedną stamtąd.

Dziś wybrała szybko. Wpadła jej w ręce, dawno nie czytana księga o pięciu córkach króla Adalberta. Zrobiło jej się ciepło na samą myśl, co będzie czuła pochłaniając kolejne jej strony.
„Zabiorę ja nad rzekę!” – postanowiła w duchu, a do gospodarza powiedziała:
– Panie Franciszku, oczywiście ani słowa tacie, ani nikomu innemu – przypomniała. – Dopiero by mi ludzie w miasteczku nie dali spokoju.
Podstarzały nauczyciel spojrzał na swojego gościa z lekkim wyrzutem.
– Moja droga, wiesz, że u mnie twój mały sekret jest bezpieczny – stwierdził. – Umowa to umowa, ja mam mieć buzię zamkniętą, a ty… otwartą.
Mówiąc to lekko pchnął ją w stronę zamkniętego już kufra. Bella poddała się bezwolnie i usiadła na nim, broniąc się żeby z niego nie spaść. Po chwili odłożyła na bok książki i rozwiązała troki swojej sukienki. Cienki materiał zsunął się z jej ramion i zatrzymał na biodrach.
Na ustach nauczyciela wykwitł lubieżny uśmieszek. Oblizał mimowolnie usta, wpatrując się w kształtne, jędrne piersi Izabeli.
– Wciąż nie mogę się nadziwić, jak piękną córkę ma Maurycy – wyszeptał i zagarnął w dłonie obydwa kuliste kształty.

Bella westchnęła cicho. Franciszek nie był najmłodszy, a wręcz podstarzały i z początku ta forma płacenia za jego milczenie, wydawała jej się niezbyt miła, ale po kilku razach przyzwyczaiła się. Teraz nie sprawiało jej to żadnego kłopotu i chcąc być jak najszybciej nad rzeką, sam na sam z lekturą książki, bez ociągania zabrała się do rzeczy.
Rozchyliła stary, poplamiony szlafrok nauczyciela i wzięła w dłoń jego lekko sflaczałego i pomarszczonego członka. Dłonią szybko doprowadziła go do stanu sztywności. Stary lubieżnik z błyskiem w oku obserwował jej zabiegi.
– O tak, moja droga – westchnął zachwycony, gdy dziewczyna językiem wodziła po zaczerwienionym czubku jego penisa. – O taak!
Starała się tego nie słyszeć, koncentrując się na pieszczocie. Kiedy księgarz zaproponował jej swoją cenę za milczenie, stwierdziła, że to obrzydliwe. Dziś nie stanowiło to żadnego problemu. Lubiła czuć – tak jak teraz – jak członek rośnie w jej ustach. Wypełnia je sobą pęczniejąc.

Przeciągała ustami po całej jego długości, czując na twarzy kłujące włosy łonowe pana Franciszka. Każdy kolejny ruch był wykonywany z pieczołowitością. Gorliwie i dokładnie.
Twarz nauczyciela wykrzywił grymas rozkoszy. Niewielkie okulary zsunęły mu się na czubek nosa. Twarz zaczerwieniła się z podniecenia.
– Starczy, moja panno! – zarządził i wyciągnął penisa z jej ust.
Bella wiedziała czego teraz chce. Podsunęła się bliżej, złapała się za piersi i odchyliła je lekko na boki. Franciszek przytrzymał swojego członka u nasady i wsunął go między w rozkoszną szczelinkę, a potem zaczął pocierać nim o piersi dziewczyny.
Z satysfakcją patrzył jak budzi się rozkosz Belli. Niestety był w wieku, kiedy zbyt długi wysiłek jest problemem. To on miał mieć przyjemność, a Iza niech jej szuka na spotkaniach z tym swoim narzeczonym – Gastonem. Dlatego przesuwał swoją męskość z coraz większym zapałem, póki jeszcze starczało mu sił. Czuł, że kulminacja zbliża się coraz bardziej.

W końcu strumień nasienia wydobył się z jego lędźwi i popłynął, wypełniając podbrzusze przyjemnym uczuciem, a po chwili wystrzelił w stronę twarzy dziewczyny.
Franciszek zacisnął usta w spazmie rozkoszy i z zachwytem patrzył jak kolejne strużki spermy przylepiają się do ślicznego lica Izabeli. Czerpał dodatkową przyjemność z tego widoku. Kleiste krople przywarły do brody, szyi i policzków dziewczyny. Resztkę, która wisiała smętnie z końca jego penisa wytarł o jedną z piersi.
– Moja słodka panno, interesy z tobą to czysta przyjemność – wydyszał z zadowoleniem, zawiązując pasek od szlafroka, gdy już ochłonął.

Bella tylko coś wymruczała, ocierając chusteczką twarz z nasienia. Ubrała się pośpiesznie i skierowała na schody.
– Mam nadzieję, że kiedyś pozwolisz mi na coś więcej – pan Franciszek zaryzykował zapytanie.
Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem.
– Umowa to umowa, proszę pana! – przygadała mu i pogroziła palcem.
Stary lubieżnik uśmiechnął się niewinnie.
– Nie dziw się, że próbuję – stwierdził – Jesteś cudowna, moja droga. Zazdroszczę Gastonowi.
Uśmiechnęła się do niego bez przekonania.
– Nie ma czego, proszę pana – powiedziała mrugając do niego okiem. – On gania cały czas po lesie polując, albo wypija beczki piwa w karczmie i zagląda do mnie nieczęsto, a ja u pana jestem raz albo dwa razy w tygodniu.
Franciszek zaśmiał się rubasznie.
– Coś nie tak z głową tego Gastona – przyznał. – Gdybym był młodszy nie wypuszczałbym cię z łoża.
– No, cóż… – westchnęła Bella – Chyba już pójdę.
– Do zobaczenia, mój droga – pożegnał się z nią księgarz, stojąc w progu swojego domu.

***

Wyprawa nad rzekę była bardzo udana. Lektura książki wywołała w Belli tyle emocji, że doprowadziła się do szczytu dłonią. Wracając do domu, jeszcze pod drzwiami czuła piekące ją policzki. Wróciła na chwilę myślami do poranka. Do wizyty u pana Franciszka i pobytu nad rzeką.
„Czy ze mną jest coś nie w porządku?” – pomyślała.
Inne panny w miasteczku, raczej się tak nie zachowywały. Ich dni były wypełnione obowiązkami i jeśli myślały o kochaniu, to nie przekraczało to zwykłych norm.
„Hmm, trudno… jestem jaka jestem!” – rozgrzeszyła się w duchu.
Z myślenia wyrwał ją męski głos.
– Bella, co z tobą?!

Wróciła do salonu i niechętnie spojrzała w stronę sofy. Na niej leżał z nogami położonymi na oparciu mebla Gaston. Jedna z jego skarpet miała dużą dziurę na pięcie, ale to najwyraźniej nie spędzało snu z powiek właściciela.
Gaston nigdy nie przejmował się takimi drobiazgami, przekonany o swojej wyższości nad mieszkańcami małej mieściny, jeśli nie całego świata. Dobrze zbudowany, o twarzy urodziwej, choć nieco prymitywnej był dla tutejszych mieszkańców usposobieniem prawdziwego mężczyzny. Uwielbiał wieczory w karczmie, polowania na dziką zwierzynę i okazywanie wyższości nad innymi.
Z ust rzadko kiedy schodził mu bezczelny uśmiech człowieka pewnego siebie.
Nieodłącznym jego towarzyszem był Lefou, mały, niepozorny człowieczek o niskim poczuciu własnej wartości. Idealny kumpel dla kogoś takiego jak Gaston.

Bella poznała jednak miejscowego bohatera nieco lepiej. Od roku byli uważani za narzeczonych, odkąd Gaston zaczął ją odwiedzać. Z początku imponowało jej, że wybrał właśnie ją, ale z każdym miesiącem coraz bardziej ją drażniło jego towarzystwo. Był nieokrzesanym prostakiem, którego ulubionym tematem był on sam, a potem sukcesy w polowaniu i obgadywanie innych.
Jednak najbardziej stracił w jej oczach, okazując jej zbyt mało zainteresowania. Poza tym był chyba najnudniejszym kochankiem na świecie. Zawsze to samo. Piętnaście minut łowów, gdy musiała pozwolić Wielkiemu Łowcy się złapać, a potem dwie minuty sapania i mozolenia się między jej nogami. Ona na plecach, on na niej – za każdym razem. Obowiązkowo też po wszystkim musiała wyznać, jak jej było cudownie.

Tego wieczoru Gaston był już mocno podchmielony wypitym wcześniej piwem.
– Lefou, czyż Bella nie jest szczęściarą, że jest moją narzeczoną? – rzucił pytanie w stronę towarzysza, którego czasem zabierał ze sobą do niej. Tak jak dziś.
Skulony na krześle Lefou przytaknął energicznie.
– Pewnie, że tak Gastonie. Pewnie.
Dziewczyna poczuła nagle przemożna chęć wypędzenia ich za drzwi. Jednak nie zrobiła tego. To był Gaston. Całe miasteczko wzięło by ją za wariatkę.
– I tak się czuję – wyznała zrezygnowana.
Gaston uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Usiądź przy mnie, szczęściaro! – zaproponował.

Bella przemogła w sobie niechęć i zrobiła o co prosił, starając się jak najmniej do niego przytulać.
Przez ponad godzinę udawała, że słucha z przejęciem jego opowieści o ostatniej wyprawie do lasu. Lefou chyba nie udawał. W końcu Gaston zmęczony gadaniem zarządził:
– Przynieś nam piwa Bello. Gębę mam suchą jak wiór po tej opowieści.
„Boże, co za prostak!” – pomyślała dziewczyna, ale z ochotą uwolniła się od jego towarzystwa. Chciała go poprosić o pomoc w odnalezieniu ojca, który zbyt długo nie wracał, a o którego się obawiała, ale z każdą chwilą miała na tą coraz mniejszą ochotę.

Gdy wróciła z dzbanami wypełnionymi złocistym płynem, Gaston spał w najlepsze, chrapiąc jak wieprz. Tylko obecność Lefou powstrzymała ją, by nie parsknąć śmiechem. Lefou siedział na krześle, wiercąc się nerwowo. Najwyraźniej czuł się niepewnie. Nie wiedzieć czemu w głowie Belli zrodziła się pewna szalona myśl.
– Ja już chyba pójdę – stwierdził Lefou, podnosząc się z krzesła.
Uśmiechnęła się do niego.
– Nie musisz wychodzić. Zostań! – zaproponowała przyjaźnie. – Poza tym, ktoś musi wypić to piwo.
Mały człowieczek stał niezdecydowany co zrobić. Bella pociągnęła go za rękaw koszuli.
– Usiądź!
Lefou jeszcze chwilę się wahał, ale w końcu jej posłuchał.

Pierwszy dzbanek opróżnił prawie jednym haustem. Chciał jak najszybciej znaleźć się poza drzwiami. Bliskość Belli krępowała go, tym bardziej, że Gaston spał tuż obok. Ona jednak nie zamierzała mu niczego ułatwiać i coraz bardziej zapalała się do swojego pomysłu.
– Gaston to twój przyjaciel, prawda? – zapytała.
– O tak, dobrze o tym wiesz – odpowiedział Lefou, przyglądając jej się podejrzliwie.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem.
– Obydwoje chcemy, żeby był zadowolony, zgadza się? – znów spytała.
– Nie wiem jak ty Bello, ale ja na pewno!
Uśmiechnęła się pod nosem. Lefou nie był taki głupi na jakiego wyglądał.
– Myślisz, że byłby w dobrym humorze wiedząc, że jestem zła? – padło kolejne pytanie.
Lefou próbował się zmierzyć z drugim dzbanem piwa, ale nie dał rady.
– Byłby wściekły – stwierdził z przekonaniem. – Lubi cię niemal tak bardzo jak swoją strzelbę.
– No właśnie, no właśnie… – Bella skrzywiła się, udając złość.
– Co?! Zrobiłem coś nie tak?!
Dziewczyna machnęła uspokajająco ręką.
– Nie, ale on nie zrobił nic! – wskazała na śpiącego Gastona.
– Czego nie zrobił? – zainteresował się Lefou.
– Tego co robi chłopak z dziewczyną, gdy się spotykają – Bella podniosła się i podeszła do małego człowieczka. – Dlatego jesteś mi potrzebny ty!

Usiadła znienacka na kolanach Lefou i wpiła się wargami w jego usta. Był kompletnie zaskoczony, ale po chwili próbował ją zepchnąć.
– Oszalałaś! On mnie zabije jak się dowie! – warknął ze złością, patrząc nerwowo czy Gaston przypadkiem się nie budzi.
Był zbyt słaby, by sobie z nią poradzić. Złapała jego dłoń i wsunęła sobie pod sukienkę, pomimo jego oporów.
– Bądź cicho to się nie dowie! – szepnęła.
– Ale…
– Jeśli nie weźmiesz się zaraz do roboty, to obudzę go i powiem, że chciałeś mnie zgwałcić – mówiąc to uśmiechała się do niego słodko. – Więc?
Poznała po oczach, że dociera do niego w jakim znalazł się położeniu. Popchnęła jego dłoń głębiej, aż do krocza.
– Czujesz ten żar?
Przytaknął przestraszony.
– Trzeba go ugasić, mój słodki Lefou – powiedziała, kiwając głową w stronę sypialni. – Chodźmy do sypialni!

Wykorzystując słaby charakter Lefou, postanowiła sprezentować sobie dużo przyjemności, a przy okazji utrzeć nosa temu pyszałkowi – Gastonowi. Z zadowoleniem myślała o tym, że będzie się pieprzyć z jego wiernym towarzyszem, podczas, gdy on śpi za ścianą. Narzeczona wspaniałego Gastona daje dupy takiemu łamadze jak Lefou. Nie miałaby nic przeciwko, żeby jej narzeczony przebudził się i nakrył ich na tym co będą robić.

Nie minęła chwila, gdy zostali bez ubrań. Lefou nerwowo zerkał w stronę salonu, ale i jej ciało wzbudziło jego zainteresowanie. Bella z zadowoleniem stwierdziła, że jak na takiego mikrusa, natura obdarzyła go całkiem hojnie. Położyła się wygodnie na plecach i rozłożyła szeroko nogi. Lefou chwycił swojego członka i podsunął go do jej szparki.
– Nie tak od razu! – zganiła go.
Mały człowieczek znieruchomiał zaskoczony.
– Chyba niezbyt często to robiłeś, co?
Twarz Lefou oblała się jaskrawym rumieńcem. Bella uśmiechnęła się do niego życzliwie.
– Z tym zawsze zdążysz – pouczyła go. – Teraz potrzebuję pieszczot i pamiętaj, że od mojego zadowolenia zależy jak załatwię sprawę z Gastonem.
Mikrus wciąż nie ruszał się z miejsca.
– Nie wiem, co…
– Lefou biedaku! – westchnęła Bella. – Masz dłonie, palce i język, więc do dzieła!

Przyciągnęła go do siebie. Coś chyba do niego dotarło, bo chwycił w dłonie jej piersi i zaczął je miętosić. Niezbyt finezyjnie, tak że odczuwała lekki ból, ale był na tyle nieduży, że dodatkowo wzmagał je podniecenie.
– Dobrze, Lefou… dobrze – pochwaliła go cicho.
Pochwała zdziałała swoje. Przestał się rozglądać na boki, tylko skrył głowę między jej nogami.
Zadrżała lekko, czując jak dotyka palcami płatków cipki.
Przesuwał po nich przez dobrą chwilę, aż Bella pod wpływem pieszczoty, zaczęła poruszać tyłkiem.
Zaraz potem wsunął w ciepłą szparkę palec i zaczął ją penetrować. Bella czuła, że ogarnia ją rozkosz, która stawała się coraz większa, gdy do palców dołączył język Lefou.
– Wspaniale mój drogi – jęknęła cicho dziewczyna.
Jej kochanek uniósł głowę na chwilę, ukazując brodę mokrą od jej soków.
– Wredna z ciebie suka, Bello, że robisz to Gastonowi – stęknął. – Ale dobrze, że trafiło na mnie.
Uśmiechnęła się do niego szeroko. Mały Lefou nie był takim ciamajdą, za jakiego go wszyscy uważali. Czuła, że pora przejść do konkretów, tym bardziej, że jego męskość nabrała odpowiednich rozmiarów.

Podniosła się i pchnęła małego człowieczka na łóżko, tak, że leżał na plecach.
– Teraz mój mały Lefou… mój ogierze… będę cię ujeżdżać – mrugnęła do niego.
Kucnęła nad jego kroczem i podtrzymała dłonią członka. Po chwili nabiła się na niego, z dzikim jękiem. Oczy Lefou całkiem przesłoniła mgła podniecenia. Przestał myśleć o Gastonie, przestał się bać. Myślał tylko o kolejnych ruchach tyłka Belli i czuł, że dochodzi.
– Jeśli skończysz przede mną… już po tobie! – mruknęła dziewczyna, czując, że cały penis Lefou jest już w niej.
Kumpel Gastona zacisnął zęby, by powstrzymać budzącą się w lędźwiach falę. Zacisnął mocniej dłonie na nabrzmiałych piersiach dziewczyny i dopasował swój rytm do ruchów bioder Belli.
Tymczasem ona pojękiwała coraz głośniej. Lekko spocone końcówki jej pięknych, kasztanowych włosów przylepiły się do zaróżowionych policzków, do ramion i szyi.

Odgłosy pieprzenia musiały zbudzić Gastona, który stanął w progu sypialni, z niedowierzaniem wpatrując się w scenę rozgrywającą się przed jego oczami. Lefou nie mógł go zobaczyć, bo widok przesłaniało mu ciało Belli, ale ona zorientowała się, że są obserwowani, gdy spojrzała lekko do tyłu. Na jej twarzy wykwitł tryumfalny uśmieszek. Po minie narzeczonego widziała, że jej zdrada dotknęła go do żywego. Przez moment myślała, że wpadnie do komnaty i użyje swojej siły, ale on tylko syknął ze złością.
– Ty pieprzona dziwko! Ty… suko! – i wypadł z domu.
Lefou próbował ją z siebie zsunąć, ale docisnęła go mocniej.
– Leż i kończ co zacząłeś!

Chwilę potem jej ciało wyprężyło się i zaczęła szczytować. Jedna fala rozkoszy po drugiej zalewała jej ciało. W końcu uniosła się lekko i opadła bez sił na łożu, obok Lefou.
Ten ukląkł i przytrzymując członka, wystrzelił w jej stronę kilka porcji nasienia. Po chwili brzuch dziewczyny lśnił od spermy.
– Nigdy… tego… nie zapomnę – wydyszał z wysiłkiem.
Bella nie miała siły się uśmiechnąć.
– Jasne Lefou, a teraz już idź! – powiedziała tylko.
Po jego wyjściu leżała jeszcze kilka minut, rozpływając się w przeżytej rozkoszy.

***

Bella obawiała się gniewu Gastona i martwiła o ojca. Po kiepsko przespanej nocy bladym świtem wyruszyła szukać tatę. Pozwoliło to jej być daleko od byłego już raczej narzeczonego. Nie spodziewała się jak bardzo przeceniała swoje siły. Po sześciu dniach wędrówki nie była nawet o krok od znalezienia ojca. Co więcej, do tej pory udawało jej się spędzić noce w wioskach lub miasteczkach, ale teraz zmierzchało, a ona była w środku lasu. Zanosiło się, że spędzi tu noc. Nie napawało jej to optymizmem i przeklinała w duchu swój los, gdy nagle między drzewami zamajaczyły jej jakieś mury.

Niestety, nie była to chata, ale ruiny. Jednak lepsze to, niż spanie na mchu. Co więcej rozglądając się po tym miejscu, natknęła się na ukryte po stertą gałęzi wejście ze schodami prowadzącymi w dół. Owinęła gruby konar szmatą, podpaliła i uzbrojona w taką pochodnię zeszła na dół.
Znalazła się w wąskim tunelu, w którym mieszkało tysiące pająków i śmierdziało wilgocią. Z duszą na ramieniu, ale ciekawa, co znajdzie na końcu korytarza ruszyła powoli do przodu.
Po kilku minutach znalazła się w pomieszczeniu, które przypominało kryptę. Gdy się rozejrzała fala gorąca wypełnił jej ciało. Na podłodze walał się mnóstwo rzeźb, przedstawiających nagich mężczyzn i kobiet. Niektórzy byli spleceni w miłosnych pozach.
„Co to za miejsce?” – pomyślała.
Rozejrzała się jeszcze i stwierdziła, że najlepiej będzie spędzić tu noc.

Pomimo zmęczenia nie mogła jednak usnąć. Obecność tych wszystkich figur wywoływała w niej dziwne uczucie niepokoju.
I wtedy to dostrzegła. Małą niszę w ścianie, którą wcześniej przeoczyła. Zajrzała tam i zobaczyła kamienny blok, który imitował łoże i płaskorzeźbę przedstawiającą śpiącego mężczyznę. Nietypowym w tej figurze było to, że na odpowiednim miejscu strzelał w górę, sporych rozmiarów kamienny członek.
Bella nie potrafiła się powstrzymać i złapała za niego. Poczuła, że nieznacznie się poruszył, a potem podłoga pod jej nogami znikła, a ona zapadła się w ciemność.

Kiedy się ocknęła leżała na zimnej ziemi w ciemnym tunelu, ale o kilka kroków od niej światło słońca wdzierało się przez duży otwór. Była obolała, ale cała, więc ruszyła w stronę światła.
Kiedy wydostała się na powietrze jej oczom ukazał się niesamowity widok. Stała prze wielką, kutą bramą, za którą majaczył ponury pałac. Nigdy nie słyszała o takim budynku w okolicy, ale po chwili wiedziała już dlaczego. Z każdej strony otaczały go wysokie skały, a jedyne wejście do wąwozu to było to, którym ona tu się dostała.
Bella uwielbiała przygody i choć czuła na skórze gęsią skórkę, naparła na jedno ze skrzydeł bramy. Z głuchym stęknięciem, powoli ustąpiło, a ona ruszyła przez wielki plac w stronę pałacu.
Była niezmiernie ciekawa co ją tam czeka.

Jeśli tajemniczy pałac na zewnątrz sprawiał posępne wrażenie, to w środku to uczucie potęgowało się o wiele bardziej. Wielki hol, w którym się Bella znalazła po przekroczeniu drzwi, tonął w półmroku. Po chwili zachciało jej się przeraźliwie kichać, co było reakcją na zalegający wszędzie kurz. Gdy już oswoiła się z tym, zaczęła rozglądać się dookoła. Tutaj podobnie jak w krypcie, można było zobaczyć mnóstwo rzeźb i obrazów przedstawiających postacie w miłosnym uniesieniu. Tyle, że bohaterami byli nie ludzie, a przeróżne potwory i bestie.

Jakiś podskórny niepokój ogarnął Bellę. Miała wrażenie, że słyszy jakieś szepty, a może to były jęki. Czuła, że nie jest to przyjazne miejsce i postanowiła je opuścić, gdy w oczy rzucił się jakiś przedmiot leżący na drugim stopniu wielkich schodów. Kiedy podeszła bliżej, natychmiast go poznała. To był ulubiony płaszcz jej ojca. Jeśli on tu jest, to musi tu zostać i go odnaleźć.
Powoli, z lękiem w duszy zaczęła się wspinać na kolejne stopnie schodów. Gdy była już na samej górze usłyszała dźwięk. Nienaturalny, zwierzęcy. Poczuła ciepło ogarniającego ją strachu. Jednak, gdzieś tutaj był jej ojciec. Nie mogła zrezygnować i uciec. Krok za krokiem posuwała się w stronę, skąd dobiegały ją tajemnicze odgłosy.
Wreszcie stanęła przy drzwiach, za którymi wyraźnie czuć było czyjąś obecność. Bella miała gardło suche niczym pustynia, spieczone usta co chwila mimowolnie przygryzała z przejęcia. Musi to zrobić! Musi! Nacisnęła klamkę i uchyliła lekko drzwi.

Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Pod ścianą, wisiał bezwładnie na podtrzymujących go łańcuchach jej ojciec. Dyszał ciężko, z wysiłkiem. Z jego spojrzenia wyzierała rozpacz. W komnacie oprócz niego były jeszcze trzy kobiety, choć Bella nie była tego do końca pewna czy na pewno są zwykłymi niewiastami. Wszystkie były piękne, każda inna i na swój sposób przerażająca. Jedna z nich o prostych włosach czarnych jak noc i sięgających ramion uniosła lekko ręce i Bella ze zdumieniem zobaczyła skórzaste błony tworzące skrzydła niczym u nietoperza. Kobieta, a właściwie istota miała skórę tak bladą, że prawie białą, na piersiach zmieniającą kolor w siny błękit. Tęczówki jej oczu razem z źrenicami tworzyły czarne okręgi, z których wyzierała pustka, natomiast usta miały barwę krwistoczerwoną. Druga z towarzyszek ojca nie ustępowała pierwszej w dziwności. Jej ciało w wielu miejscach pokrywały gadzie łuski i tam było zielonkawe, tam zaś gdzie skóra była normalna barwy złocistej. Łuski zdobiły nogi kobiety od połowy ud do kostek, ręce od ramion do nasady dłoni oraz tworzyły odwrócony trójkąt nad jej piersiami, którego czubek znajdował się między nimi. Najosobliwiej jednak wyglądał ten gadzi atrybut na jej plecach, ciągnąc się od góry tyłka wzdłuż kręgosłupa, przez szyję aż na tył pozbawionej włosów głowy. Tutaj pasmo łusek rozdzielało się na boki i zakręcało nad uszami, na skronie. Nieruchome oczy tej istoty były żółtego koloru.
Ciało ostatniej z istot było lekko brązowawe, niczym opalone i na plecach, przedramionach i łydkach pokryte było krótkim, ale gęstym owłosieniem. Najbardziej jednak rzucał się w oczy długi, pozbawiony jakichkolwiek włosów ogon, który wił się na boki. Rude, gęste i kręcone włosy były długie, kończyły się w połowie pleców. Uszy były spiczaste, natomiast oczy tej istoty były zielone i miały niczym u kota wąskie źrenice.

W takim to towarzystwie przebywał zaginiony Maurycy. Bella była jak sparaliżowana. Z jednej strony chciała uciekać, z drugiej nie mogła oderwać wzroku od tego co działo się w komnacie.
Nagle ta ze skórzastymi skrzydłami przemówiła.
– Powiedz skąd masz ten zwój!
Z ust Maurycego wydobył się słaby głos.
– Mówiłem już… jestem aptekarzem… szukałem nowych receptur i… przypadkiem natknąłem się… na niego.
Ta z ogonem prychnęła dziko.
– I my mamy w to uwierzyć! Jesteś żałosnym kłamcą!
Ojciec Belli szarpnął się słabo w okowach.
– Mówię prawdę… proszę uwolnijcie mnie… nikomu nie pisnę ani słowem o was – poprosił błagalnie.
Teraz przemówiła ta z łuskami, sycząc przy tym jak wąż.
– Nie ma mowy! Chciałeś sprawdzić prawdziwość tego co było w zwoju, to teraz cierp! – mówiąc wysuwała co chwila długi gadzi język.
– Poza tym, tu wszystko zależy od naszego gospodarza – dodała ta z ogonem.
Bella zobaczyła dość. Musi uwolnić ojca od tych kreatur. Tylko jak?! Musiała to przemyśleć. Postanowiła się wycofać, gdy nagle poczuła potężny ucisk na ramieniu, a potem przerażający, dziki ryk. Ktoś uniósł ją w górę niczym szmacianką lalkę i wrzucił do komnaty. Trzy niby-kobiety podskoczyły nerwowo.
– Mamy kolejnego gościa – oznajmił niski, potężny głos, kogoś kto stał za Bellą.
Trzy istoty podeszły do niej,
– Dorianie, to dziewczyna – stwierdziła odkrywczo ta z ogonem.
– Widzę, nie jestem ślepy – odpowiedział jej właściciel potężnego głosu. Bella nie zdążyła mu się przyjrzeć, usłyszała tylko jak ojciec wymawia jej imię, a potem zemdlała.

Gdy się obudziła, miała nadzieję, że to co się wydarzyło było tylko snem. Jednak, gdy uniosła głowę zobaczyła siedzącego w fotelu gospodarza zamku. Był przerażający i potężny. Większy o połowę od człowieka, który uchodziłby za wysokiego. Jego ciemne ciało było plątaniną mięśni, lśniące niczym naoliwione. Jego jedynym odzieniem był futrzana przepaska na biodrach, sięgająca połowy ud. Gdy się podniósł, Bella dostrzegła na jego plecach ciągnące się wzdłuż kręgosłupa pasmo sierści, które poprzez szyję wspinało się na czubek głowy ku czołu. Na bokach głowa była bezwłosa i uzbrojona w dwa lekko skręcone rogi. Twarz miał paskudną i brutalną, oczy błyskały złowrogo patrząc w jej stronę.
– W końcu się obudziłaś – stwierdził ponuro.
Bella przezornie milczała. Nie wiedziała jak się zachować.
– Według naszego więźnia jesteś jego córką – ni to stwierdził, ni zapytał potwór.
Skinęła głową.
– Domyślam się, że go szukałaś i odkryłaś ruiny w lesie – gdy stwór stanął przy niej wydał się Belli jeszcze większy. – Jesteś dzielna, dziewczyno.
– Cóż, to mój ojciec… – odważyła się odezwać.
Bestia zamilkła na chwilę, wpatrując się w nią.
– Tak… no tak.
Bella odsunęła od siebie swój strach i zapytała:
– Co z nami będzie?
Stwór patrzył jeszcze przez chwilę, a potem odpowiedział:
– Zostaniecie z ojcem w zamku, do czasu, aż wszystko się skończy, potem będziecie wolni – wyciągnął łapę jakby chciał dotknąć twarz Belli, ale cofnął ja po chwili. – Jednak nie wolno wam wchodzić do wieży!
Niewiele z tego zrozumiała, toteż spytała odważnie:
– Co się skończy?
Coś na kształt smutku błysnęło w oczach potwora.
– Będziesz wiedziała, wierz mi.
Podniósł się i zerkając jeszcze raz szybko w jej stronę wyszedł z komnaty.

***

Dni snuły się powoli, ale Bella z ojcem nie narzekali. Cieszyli się, że gospodarze zamku dają im spokój i starają się nie wchodzić im w drogę. Do tego zamek posiadał bogatą kolekcję ksiąg, za których lekturę ochoczo zabrała się Bella.
Spacerując po zamkowym placu często rozmawiali o swojej sytuacji. Na drugi dzień po tym jak Bella pojawiła się w zamku ojciec wyjaśnił jej zagadkę tego miejsca.
Otóż, wiele lat temu pałac tętnił życiem. Zamieszkiwał go młody i przystojny książę, któremu w głowie były tylko miłosne harce. Uwielbiał uwodzić piękne panny i zaciągać je do swojego łoża. Jego pożądanie nie znało granic, a orgie przybierały coraz wymyślniejsze formy. Pewnego razu zorganizował taką imprezę w swoim zamku, dla czterech panien. Jedna się spóźniała, ale ani jemu, ani pozostałym trzem to nie przeszkadzało. Orgia trwała w najlepsze, gdy pojawiła się spóźniona dama.
Okazało się, że nieco naciągnęła fakty, aby wziąć udział w zabawie. Była – delikatnie mówiąc – niezbyt urodziwa. Książę i jego kochanki zaczęli z niej szydzić i to był początek ich tragedii. Brzydula okazała się być adeptką magii. Sprawiła, że całe otoczenie zamku zaczęło się palić. Wszyscy mieszkańcy uciekli, zostali tylko książę i jego trzy kochanice. Gdy oni również próbowali ujść przed gniewem czarownicy, zmieniła ich w to czym są teraz. Serafinę w kobietę z ogonem, Henriettę w skrzydlatą panią, a Matyldę w gadzinę. Legenda, którą Maurycy odnalazł w tajemniczym zwoju mówiła też, że na tym zemsta czarownicy się nie skończyła. Ponoć zostawiła księciu długowieczną różę barwy najczarniejszej nocy, oznajmiając, że jeśli żadna kobieta nie zachce mu się oddać nim opadnie ostatni z jej płatków, on i jego trzy towarzyszki zginą w męczarniach jako potwory.

Bella domyśliła się teraz o co chodziło Dorianowi, bo tak zwał się potworny gospodarz zamku. Zapewne w wieży znajdowała się ta róża, której ostatni płatek, wkrótce opadnie. Pomimo strachu i odrazy nie umiała nie współczuć Dorianowi i jego przyjaciółkom.

Minął chyba miesiąc od przybycia Belli do zamku, gdy nie mogąc spać z powodu gorąca, podniosła się z łóżka, żeby poszukać czegoś do picia. Gdy znalazła się na korytarzu w pobliżu schodów usłyszała jakieś odgłosy. Jej ciekawski charakter sprawił, że ruszyła za źródłem dźwięku i stanęła przed drzwiami prowadzącymi do wieży.
Wahała się przez dobrą chwilę, ale ciekawość przezwyciężyła lęk. Cicho wsunęła się na wąskie schody. Starając się nie robić hałasu wspinała się na górę. Głosy były coraz mocniejsze. Schody kończyły się niewielkim pomieszczeniem, gdzie pod ścianą na marmurowym cokole stała pod szklanym kloszem czarna różą. Legenda był wiec prawdziwa, a Bella domyślała się słusznie. Oprócz łodygi i liści, pozostał tylko jeden smętnie wiszący pomarszczone płatek.

Bella poczuła smutek, ale wciąż była ciekawa bardzo już teraz głośnych odgłosów, dobiegających z góry. W pomieszczeniu z różą były jeszcze zwykłe drewniane schody, które prowadziły do drewniany klapy. Bella wspięła się na schody i uchyliła ją, by stwierdzić, że prowadzą do ciasnego holu. Weszła na górę i usłyszała:
– Aaach… Dorianie!
W ciemności rozpoznała kontur małych drzwiczek. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale było to silniejsze od niej. Uchyliła je i zaczęła obserwować.

Zobaczyła klęczącego na szerokim łożu Doriana. Mięśnie prężyły się na jego plecach i lśniły od potu, gdy potężnymi pchnięciami wbijał się w Serafinę. Podkulone nogi kochanki były szeroko rozchylone, podczas gdy jej długi ogon owinął się wokół jego bioder. Tworzyli wspaniale współgrającą i jęczącą jedność. W drugim końcu łoża Matylda pieściła swoim długim, gadzim językiem krocze Henrietty. Scena ta zrobiła na Belli piorunujące wrażenie. W jednej chwili poczuła falę gorąca rozchodzącą się po całym ciele. Tylko ze strachy przed zdradzeniem swojej obecności, powstrzymała się przed włożeniem dłoni między nogi i zrobieniu sobie dobrze palcami. Z przejęciem patrzyła co będzie się działo dalej.

Tymczasem Serafina uwolniła się na chwilę od Doriana i cicho pomrukując uklękła podpierając się rękami i wypinając zgrabny tyłek. Ogon zawinęła w górę, tak że ułożył się na jej plecach. Dorianowi nie trzeba było więcej. Złapał Serafinę za biodra i podsunął się bliżej. Wtedy oczom Belli ukazał się jego penis. Potężny, znaczony grubymi żyłami kutas. Wbił go w lśniącą od soków cipkę Serafiny i z głuchymi jękiem szybko doprowadził ją na szczyt. Małą komnatę wypełnił dziki jęk rozkoszy. Serafina bezsilna chciała opaść na łoże, ale Dorian trzymał ja w swoich łapach mocno. Dopiero, gdy jego ciało wyprężyło się w spazmie rozkoszy zwolnił swój uścisk. Po chwili oboje leżeli obok siebie dysząc z uniesienia.
Bella była tak podniecona, jakby to ona była na miejscu Serafiny. Z trudem przychodziło jej zachować bezwzględna ciszę. Jej oddech gwałtownie przyśpieszył, serce biło jak oszalałe. Co więcej, kochankowie, których podglądała nie zamierzali wcale kończyć. Minęło kilka minut i po Serafinie przyszła kolej na Henriettę.
Gdy członek Doriana zaczął zdradzać oznaki ponownej gotowości, usiadła okrakiem na udach potwora i ujęła go w dłoń. Jej szczupłe, blade palce z wielką wprawą stawiały go do pionu. Gdy stan dorianowego penisa wydał się Henrietcie odpowiedni oplotła go swoimi krwistoczerwonymi wargami. Potwór jęknął cicho. Znów budziła się w nim żądza. Położył łapę na głowie Henrietty i zaczął na nią napierać.
– Ssij… o tak… ooo – wymruczał.
Gdy oboje mieli już dość tej pieszczoty, skrzydlata kochanka podeszła do ściany i oparła się o nią plecami.
– Chodź do mnie! – powiedziała cicho rozkładając ręce.
Dorian podszedł i wielkim łapami otoczył sino-błękitne piersi kochanki. Pieścił je, a ona powoli składała ręce na jego plecach, otaczając go peleryną swoich skrzydeł.

Bella mimowolnie westchnęła, gdy ciało Henrietty uniosło się gwałtownie w górę, a na jej twarzy wykwitł grymas rozkoszy. Dorian właśnie w nią wszedł. Powolnymi ruchami bioder nadawał tempo ich pełnej żądzy grze. Tymczasem pozostałe dwie uczestniczki zabawy zajęły się z wielką wprawą sobą. Matylda jak zwykle korzystała ze swojego języka, penetrując nim wszystkie zakamarki ciała Serafiny i trzymając w jednej z dłoni ogon przyjaciółki, którego koniec wił się między jej rozłożonymi nogami, w rozkosznej szparce.
Bella nie potrafiła się powstrzymać. To było dla niej za wiele. Wsunęła dłoń pod koszulę nocną i odnalazła pulsującą z podniecenia cipkę. Gdy włożyła w nią palce poczuła, jak bardzo opanowała ją żądza. Jej palce stały się lepkie od wilgoci.
Podglądani przez nią lokatorzy zamku dalej oddawali się swoim żądzom. Ruchy ciał Doriana i Henrietty stawały się coraz mniej skoordynowane. Po twarzy potwora płynęły krople potu. Z twarzy jego kochanki nie znikał grymas rozkoszy, zębami przygryzała swoje rubinowe usta, kręcąc mimowolnie głową na boki. Jej wątłe w porównaniu z dorianowym ciało, zaczęło się osuwać ze ściany. Potwór uniósł ją bez wysiłku i opuścił na podłogę, tak aby mogła oprzeć się o łoże.
Henrietta krzyknęła z rozkoszy, gdy potężny kutas Doriana wbił się w jej mokrą szparkę jednym, silnym pchnięciem. Jego wielkie łapska oparły się na bladych pośladkach uskrzydlonej kochanki i dodatkowo nabijały ją na penisa. Raz za razem, systematycznie, aż po sam szczyt. Tym razem oboje kochanków osiągnęło orgazm prawie w jednym momencie. Ich głosy zlały się w jeden potężny jęk. Potworny kochanek znalazł siłę na tyle, aby wyjść z Henrietty i usiadł na podłodze opierając się plecami o łóżko. Dyszał z wysiłku, a wzrok miał zmętniały z przeżytej ekstazy.
Tym razem Bella musiała uzbroić się w cierpliwość dłużej, zanim ostatnia z kochanek upomniała się o swoje prawa. Pomimo to była pełna podziwu dla sił witalnych Doriana. Gdzieś w głębi duszy jej strach ustępowała miejsca pożądaniu i zaczęła sobie wyobrażać siebie z nim. Jak pieści ją swoimi wielkimi łapami! Jak jego wielkie, umięśnione ciało napiera na nią, a potem…! Och!
Przygryzła wargi, by nie wydać żadnego głosu, bo nadszedł orgazm, wywołany obrazem wielkiego, prężącego się penisa wbijającego się w jej cipkę. W końcu nadeszła chwila Matyldy. Kobieta o skórze węża na czworakach zbliżyła się do leżącego wciąż na podłodze potwora. Kucnęła między jego nogami i nieco się pochyliła. Wysunęła swój długi język i oplotła nim członka bestii. Owijała go tak wokół niego, aż począł zdradzać oznaki ożywienia. Gdy tak się stało, zmieniła technikę i zaczęła pieścić fioletowy czubek penisa. Dorian mruknął coś cicho, otwierając oczy. Był niesamowity! Na jego twarzy znów wykwitł grymas pożądania i zadowolenia.
Pozwolił jednak popracować Matyldzie jej sprawnym językiem, stworzonym jakby do pieszczot. Przeciągała nim po całej długości członka, nie zapominając o wielkich jajach. Henrietta po pieprzeniu z Dorianem nie była już w stanie kontynuować dalszych igraszek. Leżała na łożu bezsilna, wpatrując się w zaczynającą zabawę parę, albo w robiącą sobie dobrze ogonem Serafinę.

Tymczasem Matylda doprowadziła penisa Doriana do rozmiarów ją zadowalających i mając wzgląd na to, ile go kosztowały igraszki z Serafiną i Henriettą, sama nabiła się na sterczący członek. Wtuliła się w potężny tors kochanka i rozpoczęła taniec. Z początku leniwie, kręcąc ponętnie pupą, by stopniowo zwiększać tempo. Łuski na jej plecach lśniły zielonkawym blaskiem, gdy tak się poruszała. W Dorianie przebudziła się wreszcie siła żądzy i objął swoimi łapami tyłek Matyldy. W jego żelaznym uścisku praca jej bioder nabrała większego tempa. Matylda zaczęła szybko dochodzić. Wypuściła ze swoich objęć szyję Doriana i bujając się na jego kutasie, prężyła ciało i pieściła dłońmi swoje piersi. Z każdą chwilą jej westchnięcia stawały się coraz głośniejsze, by przemienić się w urywane jęki. Trwało to jeszcze kilka chwil, aż jej ciało wygięło się w łuk i z gardła wydobyło się dzikie syknięcie. Ona również tej nocy osiągnęła szczyt.

Dorian nie potrzebował kolejnych orgazmów. Podniósł umęczoną Matyldę i położył na łożu, obok pozostałych kochanek. Wszyscy czworo wtulili się w swoje nagie, zmęczone seksem ciała i najwyraźniej postanowili, że czas na sen.

Bella odczekała chwilę i po cichu wymknęła się ze swojej kryjówki. Gdy wróciła do swojego zimnego łóżka, nie mogła zasnąć, wciąż przed oczami mając sceny, które udało jej się podejrzeć.

***

Bella spała długo, odsypiając nocne podglądanie. Obudziło ją łomotanie do drzwi jej komnaty. Na pół obudzona otworzyła je i ujrzała ojca. Z jego twarzy wywnioskowała, że dzieje się coś niezwykłego.
– Co się stało, tato? – spytała.
– Nigdzie nie ma naszych gospodarzy! – w głosie Maurycego słychać było podniecenie. – Byłem w każdym kącie oprócz wieży! Myślę Bello, że nadchodzi czas naszego powrotu! W jednej chwili dotarło do Belli, że wczorajsza noc mogła być pożegnaniem kochanków. Nie bacząc na to, że jest tylko w krótkiej koszuli nocnej biegiem popędziła w stronę wieży. Za plecami słyszała głos ojca.
– Bello, tam nie wolno! Bello, nie idź tam!
Otworzyła drzwi prowadzące na wieżę i nakazała Maurycemu:
– Zostań tu tato! – starała się by jej głos brzmiał spokojnie. – I nie martw się o mnie! Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Przesłała mu pocałunek na odległość, przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi.

Wejście na górę zajęło jej dużo mniej czasu niż w nocy. Pędziła po schodach, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. W przelocie rzuciła okiem na różę, której ostatni płatek trzymał się ledwie na małym skrawku. Koniec mógł nastąpić w każdej chwili.
Wspięła się na górę i ujrzała ta samą komnatę co w nocy, w dziennym świetle. Gospodarze zamku nie wyglądali jednak tak samo. Ich twarze postarzały się jakby o wiele lat. Serafina i Matylda leżały na podłodze zwinięte w pozycjach embrionalnych. Henrietta oparła głowę na brzuchu Doriana i jako jedyna z kobiet zdawała się być jeszcze przytomna. Książę w ciele potwora dyszał ciężko i patrzył nieprzytomnym wzrokiem przed siebie.
Bella podeszła do łoża. Henrietta wyciągnęła z wysiłkiem rękę i szepnęła:
– Tylko ty… możesz nam… jeszcze pomóc – dłoń skrzydlatej piękności była
zimna jak lód. – Błagam cię…

Wcześniejszy lęk Belli przed lokatorami zamku, ustąpił miejsca fascynacji i podnieceniu. Winna temu była wczorajsza noc. Poza tym uważała, że przewinienie księcia i jego kochanek nie zasługiwało na taka karę. Było ich jej żal.
Weszła na łoże i spojrzała na straszliwą twarz Doriana, która teraz wyglądała mizernie. Usłyszała bicie swojego serca. Próbowała odzyskać spokój, ale nadaremnie. Zrezygnowała z tego i wzięła w dłoń penisa bestii. Nawet teraz, gdy Dorian był niepodniecony, jego kutas wydawał się jej potężny.
Dłonie jej drżały, gdy powolnymi ruchami, podszytymi lękiem zaczęła go pieścić. Czuła jak rumieńce rozpalają jej policzki. Po małej chwili z zadowoleniem stwierdziła, że penis twardnieje. Zerknęła na Doriana i dostrzegła coś, jakby błysk w jego oczach. Może było to tylko złudzenie, a może nie, ale potwór wciąż leżał nieruchomy niczym głaz. Ruchy dłoni Belli stawały się coraz szybsze. Coraz mniej też było w niej lęku. Pomimo tragizmu sytuacji czuła falę gorącego pożądania pod skórą. W końcu członek bestii zesztywniał na tyle, że stał bez pomocy Belli. Ujęła go u nasady i zaczęła przesuwać językiem po ciemnym łepku, pieszcząc jednocześnie drugą dłonią jaja. W końcu z trudnością, ale powoli wsunęła go sobie do ust. Miała wielką chęć celebrować ten moment, ale okoliczności jej na to nie pozwalały, tak więc, gdy tylko doszła do wniosku, że kutas Doriana większy i sztywniejszy już nie będzie, przestała zabawiać się nim w ten sposób.

Płonęła pożądaniem, ale z lękiem patrzyła na sterczący w górę członek. Bohaterskie czyny wymagają wyrzeczeń, wytłumaczyła sobie i kucnęła nad tym potężnym palem. Opuszczała ciało powoli. Pierwszy spazm poczuła, gdy mokre płatki jej cipki zetknęły się z czubkiem penisa. Naparła lekko i ze zdziwieniem przyjęła fakt, że jej szparka poddała się bez oporów. Kolejny spazm i uderzająca fala gorąca. Drugie pchnięcie było mocniejsze i poczuła niewielki ból.
„Powoli, Bello, powoli!” – szepnęła cicho.
Rozchyliła płatki cipki, licząc, że to coś pomoże i opuściła tyłek trochę niżej. Znów ból, ale i zagłuszająca go rozkosz. Bella jęknęła mimowolnie, a potem pchnęła następny raz i kolejny, kolejny, kolejny…
Oczy zaszły jej mgłą, ciało spalało się wewnątrz od żądzy. Ból wymieszany z rozkoszą okazał się piorunującą mieszanką. Gdy Bella poczuła, że ma w sobie całego kutasa Doriana, była zdziwiona, że ból ją opuścił. Została tylko rozkosz. Jej ciało płonęło, więc pozbyła się koszulki nocnej. Tańcząc na wielkim członku, jedną dłonią ściskała swoją pierś i sutek, a drugą pieściła łechtaczkę. Miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, tak było jej cudownie. Bez skrępowania pozwoliła swoim ustom krzyczeć. Potem był już orgazm. Zapierający dech, zabierający wszelkie myśli. Ona i wypełniająca ją rozkosz. Cała drżała unosząc się do góry. Była zadowolona spełnieniem, ale chciała doprowadzić sprawę do końca. Chwyciła w drżące dłonie kutasa i nieco niezdarnie zaczęła go pieścić. To jednak wystarczyło. Po małej chwili poczuła lekkie drgnięcie i w górę wystrzeliła fontanna ciepłej spermy. Bella patrzyła na to z fascynacją, nie czując jak duże krople przylepiają się do jej ciała. Były wszędzie, we włosach, ma twarzy, piersiach, naprawdę wszędzie.

Czuła się zmęczona i ułożyła się na łożu, obok Doriana, licząc, że gdy się przebudzi spełni się przepowiednia.

Jednak po przebudzeniu przemieniony książę i jego trzy towarzyszki wciąż leżeli w tych samych miejscach, nie dając oznak życia. Bella zaklęła za złości i rzuciła się w stronę pomieszczenia z różą, zapominając nawet o tym, że jest naga.
Koszmarne przeczucie, że się spóźniła spełniło się. Pod szklanym kloszem tkwiła tylko zielona łodyga, a na dnie ścieliły się ciemne płatki. Łącznie z tym ostatnim. Wzięła w ręce klosz i nieprzytomna za złości i żalu zeszła na dół.
Gdy Maurycy ją zobaczył krzyknął przerażony:
– Coś ty zrobiła córeczko?!
Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem i pokazała klosz z różą.
– Za późno… za późno – wydukała tylko.
Szklany klosz wypadł z jej rąk i poturlał się po podłodze, rozbijając się o nogę stolika. Bella poczuła, że jej nogi uginają się w kolanach i, że ojciec ją łapie. Zemdlała.

Kiedy otworzyła oczy, leżała na łóżku w swojej komnacie. Przypomniała sobie ostatnie wydarzenia i w oczach stanęły jej łzy. Nagle uświadomiła sobie, że coś jest inaczej. Coś ulotnego, czego nie potrafiła określić. Nagle to do niej dotarło! Zapach! W komnacie, zamiast stęchłego zapachu czuć było świeżość… jak to było możliwe?! Poderwała się z łóżka, nie zważając na swoją nagość i rzuciła się w stronę okna.
Serce zabiło jej mocniej. Plac przed pałacem wyglądał wspaniale. Wypełniony był soczyście zielonymi żywopłotami i kolorowymi klombami kwiatów. Fontanna radośnie wytryskiwała z siebie parasol wody, a rzeźby, choć dalej nieprzyzwoite, nie wyglądały już ponuro i straszliwie. Przede wszystkim jednak, gdy spojrzała w stronę bramy, zamiast skały i wejścia do pieczary, zobaczyła drogę. Zamek choć dalej ukryty w wąwozie, przestał być niedostępny.
Bella cała drżała z podniecenia. Czyżby… czyżby to znaczyło, że…! Musiała to sprawdzić! W biegu założyła na siebie kusą koszulkę nocną i wybiegła z komnaty.

Od razu dostrzegła zmianę w wystroju zamku. Tak jak i plac przestał być ponury, budzący grozę. W oczy rzucił się też jej czerwony dywan pod jej nogami, którego wcześniej tu nie było. Pod żadnymi innymi drzwiami takiego samego nie było Uznała, ze został rozłożony w konkretnym celu – dla niej. Śmiało ruszyła tam dokąd prowadził.
Najpierw trafiła do łaźni, gdzie zastała wannę – czystą, o dziwo – z ciepłą, parującą wodą. Z boku na taborecie leżała peleryna, która była chyba przygotowana dla niej. W powietrzu unosił się zapach dodanego do wody olejku. Jaśmin, lawenda i chyba coś jeszcze.
Z uczuciem błogości zanurzyła się w wodzie i nie wyszła z niej, póki nie zaczęło się jej robić zimno. Natarła się ręcznikiem i nałożyła na ramiona pelerynę. Była cienka i niczym firanka prześwitująca. Jednak w podniecający sposób nie obnażała wszystkiego, pozostawiając coś dla wyobraźni.

Po kąpieli Bella ruszyła dalej wyznaczonym tropem. Czerwony dywan zaprowadził ją bezbłędnie do wielkiej sypialni, kończąc się u stóp wielkiego łoża. Dziewczyna przesunęła dłonią po pościeli. Była niezwykle delikatna i świeża. Z przyjemnością Bella położyła się na niej, czekając z bijącym z podniecenia sercem, co się stanie dalej.
Leżała, płonąc z niecierpliwości, ale minęło kilka długich chwili nim usłyszała skrzypnięcie drzwi. Uniosła głowę i chociaż spodziewała się czegoś takiego, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Do komnaty weszły trzy piękne kobiety, ubrane w takie same peleryny jak jej. Od razu je poznała – czarnowłosa o alabastrowej skórze to była Henrietta. Jej usta wciąż były rubinowe, a jej szyję ściśle opinała czarna aksamitka, na której wisiał medalion w kształcie uskrzydlonego bóstwa. Na kostkach nóg miała nieduże tatuaże imitujące skrzydła.
– Witaj, Henrietto – przywitała się Bella.
– Witaj.
Dawna uskrzydlona niewiasta usiadła na skraju jej łoża.
Następnie uczyniła to Matylda. Jej skóra miała piękny brzoskwiniowy kolor, a na głowie miała fikuśnie kręcące się krótkie, złociste włosy. Jej również pozostała pamiątka po czasie kary. Szyję ozdabiał jej naszyjnik na którym wisiał medalion w kształcie wężowego języka. Na nadgarstkach miała skręcone niczym wężowe ciało bransolety.
– Witaj Matyldo.
– Witaj.
Na koniec przywitała się z nią Serafina. Jej skóra wciąż połyskiwała brązem opalenizny, a na głowie wciąż miała burzę rudych włosów. Szyję i nadgarstki opinały jej futrzane ozdoby, a gdy na chwilę odwróciła się tyłem, Bella ujrzała tatuaż zaczynający się przy kości ogonowej, a kończący poniżej łopatek, przedstawiający lekko wywinięty ogon.

Wszystkie były cudowne i pachnące. Świeże i wciąż pełne temperamentu. Bella czuła co się teraz stanie, a przecież najbardziej chciała wiedzieć, co się stało z Dorianem.
– A co z…
Henrietta zamknęła jej usta pocałunkiem. Długim i namiętnym, potem kolejnym i następnym. Bella poczuła jak guziki jej peleryny poddają się palcom, którejś z pozostałej dwójki kobiet. Przeszył ją przyjemny dreszcz, gdy jednocześnie poczuła język Henrietty w swoich ustach i dłonie Serafiny na swoich piersiach. Wyprężyła się jak kotka, poddając się bezwolnie pieszczotom swoich towarzyszek. Westchnęła czując czułość dotyku Serafiny drażniącej jej sutki, palcami malującej owale wokół jej brodawek i przesuwającej swoimi piersiami po brzuchu Belli.
Tymczasem Henrietta nie zamierzała zaprzestać pocałunków. Bella odwzajemniała je najlepiej jak potrafiła. Ich wargi drżały, a języki splątały w przedziwnym tańcu. Żaden mężczyzna nigdy jeszcze nie całował tak Belli, jak teraz robiła to Henrietta.
Wspólne pieszczoty jej dwóch kochanek sprawiły, że wokół kręgosłupa owinęła jej się nić upleciona z delikatnej rozkoszy.

Potem do ich trójki dołączyła Matylda i Bella przestała kontrolować swoje podniecenie i żądzę. Jej uda zadrżały, gdy dłonie Matyldy zaczęły je pieścić od wewnętrznej strony. Poczuła jak nogi rozjeżdżają jej się powoli na boki i nim zdążyła pomyśleć co za chwile się stanie, poczuła dłoń Matyldy przesuwającą się po jej łonie, a potem czubek języka na płatkach cipki. Zacisnęła dłonie na prześcieradle. Miała ochotę krzyczeć z radości.
Na razie jednak pojękiwała tylko cicho, gdy Henrietta uwolniła jej usta od swoich i dołączyła do Serafiny, pieszcząc jej piersi. Kochanki Belli pomrukiwały z zadowolenia, niewiele pozostawiając żadnych miejsc na ciele bez pieszczot. Nie pozwoliły jej na rewanż. Dziś one były dla niej, a ona tego chciała. Bardzo chciała.

Czuła jak jej wnętrze wypełnia się żarem. Jak jej podniecenie zaczyna galopować niczym dziki rumak. Nie mogła powstrzymać dłoni, którymi zagarnęła piersi i zaczęła je masować. Serafina i Henrietta swoje pieszczoty skierowały na jej nogi. Gdy Matylda wciąż drążyła jej coraz bardziej wilgotną cipkę, one masowały jej stopy i lizały palce stóp. Bella nigdy nie czuła się tak dopieszczona, jęczała z rozkoszy, coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością.
Nagle wszystko ustało i przez chwilę Bella poczuła się oszukana. Jednak zaraz zobaczyła nad sobą uśmiechniętą twarz Serafiny, której oczy błyszczały podnieceniem.
– Jesteś cudowna – usłyszała jej szept i zobaczyła w jej dłoni kawałek czarnego materiału.
Serafina zawiązała jej przepaskę na oczach, a potem trzy pary delikatnych, ale stanowczych rąk uniosły ją i ułożyły w potrzebnej im pozycji. Bella klęczała, podpierając się rękami. Nogi miała lekko rozchylone i dyszała z podniecenia, ciekawa co teraz nastąpi. Czuła dłonie dziewczyn błądzące leniwie po jej ciele i znów traciła kontakt z rzeczywistością. Rozkosz wracała z dawną mocą.

Nagle na pośladkach poczuła dotyk innych dłoni, Silniejszych, męskich i w jednej chwili zrozumiała, do kogo należą.
– Dorian – wyszeptała.
– Ciii…
Kochanek podrażnił przez chwile dłonią jej wilgotną szparkę, a potem wszystko straciło znaczenie. Wszedł w nią jednym, silnym pchnięciem, aż jęknęła głucho. Potem z niej wyszedł i poprawił drugi raz. Kolejny głośny jęk wypełnił komnatę. Znów z niej wyszedł, ale tym razem nie kwapił się do następnego uderzenia. Poczuła mokry czubek członka na różowych płatkach, na pośladkach i rowku pupy. Było to przyjemne, ale ona chciała znów poczuć go w sobie.
– Proszę… – jęknęła błagalnie.
Nic. Ta sama pieszczota i cisza.
– Proszę… nie drocz się ze mną.
Znów bez skutku.
– Wsadź mi go… bo oszaleję! – krzyknęła podniecona.

Tym razem się doczekała. To pchnięcie było jeszcze silniejsze niż pozostałe. Było po prostu… cudowne. Tym razem Dorian – tylko jego brała pod uwagę Bella – pozostał w niej. Mocno chwycił ją w biodrach i silnymi pchnięciami pozbawiał ją zmysłów. Opuściły ją myśli, czuła tylko kolejne uderzenia i fale rozkoszy, która wzbierała w niej niczym rodzący się huragan. Dopasowała się do rytmu kochanka i pomagała mu pracą tyłka i bioder.
On zaś nie ustawał ani na chwilę. Jego pchnięcia był cały czas takie same jak na początku. Pieprzył ją tak jak tego pragnęła. Nie jak damę czy księżniczkę, ale jak nałożnicę. Ostro, bez zahamowań, aż traciła oddech.
Nadeszła pora, gdy w jej wnętrzu przebudziła się bestia i ze straszliwa siłą opanowała jej ciało. Jej ciało wygięło się w łuk i zamarło w kobiecych dłoniach. Nie myślała o niczym innym, jak tylko o tym, żeby wykrzyczeć swoją rozkosz. I krzyczała, a on wciąż wbijał się w nią, aż po kilku następnych pchnięciach zacisnął dłonie na jej biodrach, aż syknęła z bólu i znieruchomiał w niej, wypełniając ciepłym strumieniem.
Dopiero wtedy zelżał jego chwyt i Bella mogła opaść na miękkie łoże. Przed oczami wirowały jej kolorowe plamy, nie mogła skupić myśli, z ledwością czuła, że na jej pośladki skapują resztki nasienia.
Poczuła, że ktoś kładzie się na łożu. Jedna z dziewczyn zdjęła jej opaskę z oczu i obok siebie zobaczyła męską, przystojną twarz.
– Dorian – szepnęła.
– Tak, moja wybawicielko – odpowiedział cicho.
Potem pozwolił jej wtulić w siebie i obracał w palcach jej kasztanowe loki. Henrietta, Serafina i Matylda znikły z komnaty nie wiadomo kiedy.
Bella była szczęśliwa.

***

Ten dzień był jak cudowny sen. Prawie nie wychodziła z łóżka. Kochała się jeszcze z Dorianem kilka razy, aż usnęli zmęczeni tuż przed świtem.
Gdy się obudziła słońce stało wysoko, a obok niej nie było Doriana. Jego miejsce było zimne, jakby wstał dawno temu.
Zarzuciła na siebie pelerynkę, w której tu przyszła i wybiegła go szukać. Na schodach spotkała ojca.
– Są na placu przed zamkiem – wskazał jej ręką kierunek.
– Dziękuje tato – rzuciła w jego stronę i wybiegła na zewnątrz.
Gdy zobaczyła całą czwórkę, jej serce zamarło.

Wszyscy byli ubrani, jakby za chwilę mieli wyruszyć w podróż. Na grzbietach osiodłanych konie, piętrzyły się pakunki.
Serafina, Henrietta i Matylda podeszły do niej na chwilę.
– Chciałyście odjechać bez pożegnania?! – spytała Bella z wyrzutem.
Spuściły lekko głowy.
– Wybacz, ale bałyśmy się, że będziesz robiła problemy – wyjaśniła Henrietta.
– I słusznie… – wypaliła, ale nie dały jej dokończyć.
– Żegnaj Bello, nie zapomnimy o tobie nigdy – Serafina miała w oczach łzy.
Uściskały ją mocno, a gdy zdumiona chciała zapytać co to wszystko ma znaczyć, Matylda ubiegła ją mówiąc:
– Daj spokój pytaniom, czeka się trudniejsza rozmowa – oczami wskazała Doriana, stojącego nieco na uboczu.
Wszystkie trzy oddaliły się i czekały przy bramie. Bella wiedziała na kogo i czuła, że pęka jej serca.

Dorian – jej wspaniały kochanek, rogaty potwór z koszmarów, a teraz wspaniały, pełen życia mężczyzna, przytulił ją i pocałował w usta.
– To na pożegnanie, prawda? – domyślnie zapytała Bella.
Spojrzał smutno w jej oczy.
– Ja nie mogę tu zostać Bello – stwierdził szczerze. – Zbyt wiele tu złych wspomnień.
W jednej chwili podjęła decyzję.
– Poczekasz na mnie i jedziemy razem.
Złapał ją, gdy chciała się odwrócić.
– Nie Bello! – w jego głosie była determinacja. – Ja się nie zmieniłem. Kara czarownicy nic mnie nie nauczyła.
Bella nie wiedziała o co mu chodzi. Poznał to po wyrazie jej twarzy.
– Zrozum, ja dalej mam ochotę na pieprzenie ładnych panien – wydusił to z siebie. – Zrozumiałem to dzisiejszej nocy, leżąc przy tobie. Powinienem czuć miłość, a gdy zasnęłaś snułem wizje o następnych upojnych nocach, spędzonych na rżnięciu księżniczek i innych piękności.
Bella słuchała go zdumiona.
– Byłabyś nieszczęśliwa bólem moich zdrad – brutalna szczerość jego słów bolała jeszcze bardziej. – Zrozum, proszę!
– Ale… – zająknęła się.
– Wiem, myślałaś, że będziemy razem. Ja, ty i nasze trzy boginie – powiedział Dorian. – Jak jedna wielka, niewyżyta rodzinka, ale… to nie bajka, Bello. One też chcą jechać, każda w swoją stronę – wskazał ręką stojące przy bramie kobiety. – Zbyt długo byliśmy w swoim towarzystwie.
– Dlaczego tak musi być? – spytała cicho.
– Nie zmienię swojej natury, a ty musisz zostać tutaj – jego głos brzmiał stanowczo. – Jako pani tego zamku. Wiem, że uczynisz go pięknym, a poza tym… zostawiłem ci jeszcze inny prezent.
Jeszcze raz ja pocałował, a potem wsiadł na konia i odjechał razem ze swoimi trzema towarzyszkami. Bella stała jeszcze długo w patrząc za nimi, zanim ojciec nie zabrał jej do zamku.

***

Bella pochyliła się nad kołyską. Minęło dwanaście miesięcy, odkąd pożegnała Doriana. Trochę płakała, trochę cierpiała, a potem zorientowała się co miał na myśli, mówiąc, że dał jej jeszcze jeden prezent.
– Jesteś śliczny jak tata – z czułością powiedziała do śpiącego dziecka.
Syn pana tego zamku. Mały książę. Imię dostał po ojcu, podobnie jak urodę. Bella miała nadzieję, że nie tylko.
– Zostań tu z nim jeszcze przez chwilę – nakazała niani i wyszła z komnaty dziecka. Musiała zajrzeć do podziemi, na krótką pogawędkę.
Na schodach natknęła się na ojca.
– Gdzie mój wnuk, skarbie? – spytał rozpromieniony.
– Śpi tato. Idź do niego, tylko go nie zbudź!
Patrzyła za odchodzącym Maurycym z czułością. Wnuk był całym jego światem.

Kiedy zeszła do lochu, przypomniała sobie dawny wygląd zamku. W jednej z cel przykuty do ściany tkwił z grymasem bólu Gaston – jej dawny, pożal się Boże – narzeczony. Gdy ją zobaczył splunął ze złością.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Gaston, jak zawsze miły i uroczy – nie kryła ironii.
Uniósł głowę i wysyczał jej w twarz:
– A ty co?! Zawsze napalona jak suka?!
Uderzyła go w twarz i odpowiedziała:
– Zawsze, mój drogi, ale… już nie dla ciebie.
Gaston szarpnął się w kajdanach.
– Jestem niewinny! – krzyknął.
Bella postanowiła odejść, ale powiedziała jeszcze:
– Cóż, powiem szczerze, że jestem innego zdania. Poszedłeś na polowanie z biednym Lefou i wróciłeś, oznajmiając, że zagubił się w lesie – ciągnęła dalej – Oboje wiemy, że miałeś powód, żeby go skrzywdzić i to zaginięcie nie ma nic wspólnego z prawdą.
– Jesteś wredną suką!
– W twoim przypadku tak, dlatego zgnijesz w tym lochu! – zakończyła rozmowę Bella. – Nawet nie zaprzeczyłeś, temu co powiedziałam.
Wychodząc, słyszała jego wyzwiska.

Oddając klucz do lochów Bella zwróciła uwagę na młodego kapitana. Stało się tak nie tylko z powodu jego urody, ale i prężącego się pod spodniami członka. Najwyraźniej piękna pani zamku zrobiła na nim wrażenie.
– Pan, kapitanie jest u nas chyba od niedawna? – spytała.
Żołnierz stuknął obcasami i odpowiedział:
– Zgadza się, pani.
– Nie lubię tytułów, stopni i tych etykiet, więc spytam od razu – jak panu na imię?
Twarz młodego oficera oblała się rumieńcem.
– Marcel, moja pani.
– Jak się czujesz u nas?
– Powoli się przyzwyczajam, pani.
Bella jeszcze raz rzuciła okiem na prężącego się pod spodniami żołnierza penisa i stwierdziła:
– Nic tak dobrze nie wpływa na żołnierzy jak służba, dlatego dziś będziesz mi dotrzymywał towarzystwa przy kolacji.
– Jak sobie życzysz pani.
– Aha, i zabierz proszę ze sobą tego młodego porucznika, jak mu tam… Juliana – przypomniała sobie.
– Oczywiście – rozanielona mina oficera spodobała się Belli.

Uważała, że jej wojsko jest niepotrzebne, ale kilka tygodni po wizycie królewskiego marszałka, który po nocy z Bellą stwierdził, że żadna bitwa go tak nie zmęczyła, zaczął u niej stacjonować mały garnizon, na tyłach zamku. Królewski marszałek przysłał też list w którym wyjaśniał, że utrata takiego skarbu, jak ona byłaby dla królestwa niepowetowaną stratą. Skoro tak, to wymyśliła sobie powód dla którego warto było mieć wojsko pod bokiem. Młodym oficerom przeważnie wiele brakowało do Doriana, ale zdarzało się, że była przyjemnie zaskoczona.

Idąc do swoich komnat, z podnieceniem myślała o dzisiejszym wieczorze. Ten kapitan wyglądał apetycznie, a młody porucznik Julian ostatnim razem dał wiele przyjemności swojej pani. Zapowiadała się wspaniała noc. Jeszcze kilka takich zanim się znudzi kochankami i trzeba ich będzie odesłać. Marszałek zadba o to, żeby następne miejsce ich służby było odległe. Wyjrzała za okno. Nad drzewami pojawił się blady księżyc w pełni.
„Może dlatego czuję się dzisiaj taka pobudzona?” – zastanowiła się w duchu.
Pełnia. Czemu nie ma jej częściej?

***

Ciszę zamku przerywały tylko pojękiwania jego gospodyni. Dwóch żołnierzy postanowiło nie zawieść Belli, czym najwyraźniej sprawiali jej wiele przyjemności.

Tymczasem spokój dziecinnej komnaty, zmącił niespodziewanie jakiś pojawiający się znikąd podmuch wiatru i blada srebrzysta poświata. Podmuch zmienił się w nieregularnych kształtów mglisty słup, a zaraz potem wyłoniła się z niego kobieca postać.

Eteryczna kobieta przyjrzała się śpiącemu w pobliżu kołyski starszemu mężczyźnie i stwierdziwszy, że jego sen jest wystarczająco mocny, skierowała swoją uwagę na dziecko.
Chłopiec był wyjątkowo urodziwy i tajemnicza niewiasta przez moment nie mogła oderwać od niego wzroku.
– Masz niezwykłych rodziców, mały książę – wyszeptała prawie bezgłośnie.
Jej długie, szczupłe palce muskały złote włoski na główce dziecka. Na twarzy, która nie była skora do uśmiechu, pojawił się wyraz czułości.
„Beze mnie, nie byłoby ciebie – pomyślała z wesołością – Jestem jakby twoją matka chrzestną, więc… należy ci się prezent.”

Zza połów płaszcza kobieta wyciągnęła piękną różę, o czerwonych płatkach i delikatnie dotknęła jej pąkiem maleńkiego torsu, czoła i krocza. Usta bezgłośnie wypowiedziały formułę.
– Kiedy staniesz się silnym i pięknym mężczyzną, żadna kobieta ci się nie oprze – szepnęła cicho tajemnicza postać. – Jeśli tylko zechcesz.
Schowała różę i przez moment delektowała się jeszcze widokiem malucha, wsłuc***ąc się w jego spokojny oddech. Potem równie cicho jak się pojawiła, rozpłynęła się w mglistym podmuchu.

Księżyc wciąż swym światłem rozjaśniał noc. Jęki Belli ustały, wieszcząc finał miłosnych uniesień. Zamek i jego mieszkańcy pogrążyli się we śnie.

Scroll to Top