Pierwszy dzień wiosny

Pierwszy, leniwy jeszcze, promień słońca wpadł do sypialni i złożył pocałunek na policzku Magdy. Dziewczyna zmarszczyła nosek, próbując pozbyć się natręta, ale jedyne co udało się jej zrobić, to kichnąć i tym samym zdmuchnąć z siebie resztki lepkiego snu. Przeciągnęła się rozkosznie, kołdra zsunęła się trochę, odsłaniając przykryte jedynie cienką koszulką, pełne, jędrne piersi. Było trochę chłodno, na co sutki zareagowały natychmiast, stając na baczność. Ignorując ten cud natury, Magda ziewnęła i spojrzała w bok, skąd dochodził ją miarowy oddech. No tak, Misia nie obudziłby strzał z armaty, a co dopiero kichnięcie. Przytuliła się do jego pleców, wdychając jego zapach. Pachniał snem, ciepłem, i czymś jeszcze, jakąś nieokreśloną nutą, co sprawiało, że po jej ciele rozbiegło się milion malutkich mróweczek. Zadrżała, i jeszcze mocniej wtuliła się w Misia, obejmując go ręką. Mruknął coś przez sen, ale spał dalej. Przeciągnęła dłonią po jego smukłym, wyrzeźbionym brzuchu… czuła, jak między palcami, a jego skórą, przebiegły iskry… przez jej ciało przebiegł dreszcz, i już wiedziała dokładnie, jak chce rozpocząć ten dzień… i powodowana odruchem, czy pierwotnym instynktem, wbiła mu paznokcie w brzuch.
Poczuła, jak mięśnie naprężyły mu się jak struna, i w tym samym momencie otworzył oczy. Utkwił w niej zaskoczone, nierozumiejące nic spojrzenie, i po chwili wykrztusił z siebie niewyraźnie – „Ałłła”.
Magda roześmiała się, jakby usłyszała najśmieszniejszy żart na świecie. Miała tylko nadzieję, że jego kolejne reakcje będą szybsze, i dużo bardziej adekwatne.
– Dzień dobry kochanie, zgadnij co dziś na śniadanie… – zamruczała.
– Eeeee? – inteligentnie wypowiedział się, wciąż chyba nie do końca przytomny, Misio.
-Ty… odparła Magda i nie czekając na jego reakcję, usiadła na nim okrakiem i pochyliła się nad jego twarzą… jej włosy łaskotały go w policzki, muskały szyję… oparła się czołem o czoło, a dekolt jej nocnej koszulki odsłonił mu cudowny widok piersi, zawieszonych tuż przed jego oczami. Pozwoliła nacieszyć mu się tym obrazem, widziała, jak w jego oczach budzi się ogień. Zagryzła wargi, i zaczęła, z początku wolno i delikatnie, poruszać biodrami. Już po chwili poczuła, że Miś obudził się do końca, i jak właśnie powoli wstępuje w niego drapieżnik.
Nie przerywając tego pierwotnego tańca natury, poczuła w końcu jego dłonie na plecach, przesuwały się wyżej, palce już tańczyły po karku, rozgarniały włosy, mierzwiły je, szukały tych sekretnych miejsc za uszami, i znów miliony mrówek przebiegły po skórze, wyginając jej ciało w łuk. Dyszała pożądaniem, i on to wiedział, poczuł się panem sytuacji i chwycił ją za kark, przyciągając do siebie. Miażdżąc jej piersi o tors, drugą ręką ściskał jej pośladki. Chciała jęknąć, ale odnalazł jej usta i bezceremonialnie zamknął je pocałunkiem. Drapieżnie wpił się w jej wargi, podjęła to wyzwanie. Nie całowali się, lecz kąsali wściekle swe usta, w walce o przewagę, w której nie było przegranych. Chwycił ją za włosy i pociągnął do tyłu, odkrywając dla swych ust łabędzi profil jej szyi. Końcem języka namalował mokrą ścieżkę od obojczyka, aż po alabaster ucha, wyrywając z jej gardła jęk rozkoszy. Uciekła w górę, wypinając do przodu piersi, rozsadzające niemal jej nocną koszulkę. Patrząc mu głęboko w oczy, chwyciła jego dłoń, i przeciągnęła językiem po wskazującym palcu, by po chwili schować go w ustach. Ssała go, otuliwszy językiem, widziała jego rozszerzające się źrenice, w niemym oczekiwaniu na ciąg dalszy… Wyjęła palec z ust, był cały mokry od jej śliny, potarła nim koszulkę, w miejscu, gdzie na wolność próbowały wyrwać się sutki. Zagryzła wargi, i nie przerywając pieszczoty, złożyła obie jego ręce na swych piersiach. Chwilę później poczuła, jak koszulka przefrunęła ponad jej głową. Przymknęła oczy, podczas gdy on cierpliwie badał jędrność jej skarbów, ich cudownie kulisty kształt, wyrywał z jej ust ciche okrzyki, gdy palcami delikatnie trącał wieżyczki sutków. Mogła tak trwać całą wieczność, spijając ból rozkoszy z przygryzionych do krwi warg, lecz on chciał więcej…
Nie wiedziała jak to się stało, gdy nagle leżała na plecach, a on nachylał się nad nią, klęcząc między jej udami. Jej ciało było ołtarzem, a on wiernym, fanatycznym wyznawcą, składającym ofiarę jej piękności. Dłonie, tańczące na jej ciele taniec pożądania, były forpocztą jego gorących ust, torowały im drogę ku uwielbieniu. Gdy jego dłonie pieściły piersi, całował jej szyję, gdy palce zbiegły ku biodrom, jego usta przywitały się w końcu z jej cudownymi półkulami. Pierwszy raz wbiła mu paznokcie w plecy, gdy jego język oplótł się wokół sutków. Oderwał się od nich, wyrywając z jej ust jęk rozkosznego rozczarowania, mocno, drapieżnie wręcz, masował jej uda, kąsał łydki, ssał palce stóp. Uniosła biodra, nie chciała już dłużej czekać, ogień w niej spalał ją od środka, gotował krew. Odpowiedział na jej niemą prośbę i po sekundzie leżała już przed nim naga, odsłonięta, spragniona wszystkiego tego, co już było, i tego, co miało jeszcze nadejść.
„Chodź….” – szepnęła, i bardziej poczuła, niż zobaczyła zza półprzymkniętych powiek, jak niczym drapieżny ptak, zawiesił się nad nią, dysząc, pożerając ją wzrokiem. I zaatakował jej usta, splątał języki, swym ciałem miażdżył piersi, kolanem wdarł się między jej uda i dłonią nakrył jej skarb. Zachłysnęła się powietrzem, a na jego plecach i biodrach pojawiły się krwawe ślady znaczące szlak, który przebyły jej paznokcie. Szukał wzrokiem jej oczu, jej przyzwolenia, lecz ona je zamknęła, oddając mu się całkowicie. Poczuła go w sobie w tym samym momencie, gdy jego usta wpiły się w jej kark, a z ust wyrwał się skowyt. Jego plecy przypomniały krwawą szachownicę, po której krople krwi, niczym figury, przesuwały się w rytm jego ruchów. Gdy zdusił jej krzyk dłonią, w rewanżu ugryzła go w palec, sapnął gniewnie i spojrzał na nią z mieszaniną dzikości, pożądania i w odpowiedzi zaatakował ją mocniej. Jej biodra wybiegły mu naprzeciw, pragnęła poczuć, jak bierze ją we władanie, jak wypełnia go poczucie władzy i triumfu. Zatracili się w sobie, ich ciała okrył pot, jej piersi falowały, twarz im wykrzywił grymas cudownego szaleństwa. Przyciągała go do siebie i odpychała, kołysząc biodrami, szukała tego właściwego miejsca w czasie i przestrzeni. Zgrali się, ciała złapały wspólny rytm, oddechy zmieszały się w jeden, rozkosz niczym przewrócone klocki domina rozbiegła się po ich ciele. W jej oczach nad łukiem jego ciała rozrysowała się tęcza, rosła w z każdym ruchem ich ciała, z każdym kolejnym haustem powietrza, wraz z tempem jego pchnięć, lśniła, skrzyła się, by w końcu wybuchnąć miliardem kolorowych spazmów, ferią wielobarwnych drgnień, aby opaść confetti spełnienia na ich zastygnięte w rozkoszy ciała ….
Gdzieś, skądś, z innego świata, z innego wymiaru, pomiędzy oddechami, z oddali, usłyszała jeszcze tylko – „Kocham Cię”…

Scroll to Top