Pośród Ciemności

Być może wydawało mu się, że mimo wszystko nic się nie stanie. Być może uważał, że się z tego jakoś wywinie, wyglądał na niezdecydowanego w każdym calu. Uświadomił to sobie, kiedy tylko stanął na korytarzu. „Bzdet” – pomyślał, kiedy do głosu zaczęły dochodzić ostatnie podrygi racjonalizmu. Te drzwi czekały na niego, stały przed nim otworem – wystarczyło tylko nacisnąć klamkę i po prostu wejść… Ale to wydawało się zbyt proste.

On, nieśmiały w duchu, na pozór otwarty i odważny – tacy zawsze znajdą jakiś lęk na samym dnie swojej duszy. Gdy przyjdzie stosowna chwila schwycą się go jak ostatniej deski ratunku. „No przeciez chciałem, ale…”

Poznał ją parę dni temu, kiedy tylko się wprowadziła. Rozmawiali o głupotach, w końcu ktoś musiał pomóc jej przenieść bagaże. Prośba była aż nazbyt dyplomatyczna – „pomożesz mi?”, rzucone ot tak, bez wyraźniejszej intencji, połączone z hipnotyzującym spojrzeniem zielonych oczu. Sukienka w podobnym kolorze, taka filigranowa sylwetka… Pewnie, zauważył to. Musiał to zauważyć.

Ale nawet teraz, stojąc przed jej drzwiami, nie był do końca pewny jej intencji. Nie wiedział, co miała na myśli, kiedy podrzuciła mu tę dziwną karteczkę pod drzwi. Rozmawiali tylko kilka razy, ot, tak się zdarzyło, on nie miał się komu wyżalić, ona nie miała z kim pogadać… zdarza się.

„Dzisiaj o dziesiątej u mnie. Wykąp się wcześniej.”

Perwersyjny umysł podsuwał mu rozmaite skojarzenia. Teoretycznie brzmiało to trochę naiwnie, coś na wzór matczynego strofowania, z drugiej strony – ten enigmatyczny ton polecenia wywoływał w nim dość mieszane uczucia. To była cała treść kartki, ni mniej, nie więcej. Sherlock Holmes powiedziałby „brak wystarczających poszlak”. Ale dodałby za chwilę „… więc należałoby sprawę zbadać”.

Teraz nie był Sherlockiem Holmesem. Był dość przestraszonym, młodym chłopakiem, którego Nieznane zarówno przyciągało jak i odpychało z całą możliwą siłą. Kto wie, co się stanie po przekroczeniu tego progu? Nie oszukiwał się jednak, nie zgrywał hipokryty, spodziewał się wszystkiego. Schował paczkę przezerwatyw do tylnej kieszeni spodni. Dochodziła dziesiąta.

Okazało się, że strach i podniecenie zawsze idą w parze. Skrzypnęły drzwi.

Standardowo jak na początek, tak, jak się spodziewał i nie spodziewał zarazem. Ot, przywitanie, cześć cześć, tu gadka, tam gadka, pocałunek w policzek, [może trochę dłuższy niż normalnie] siadaj siadaj, no co tam u ciebie. Ale to tylko chwilka, dosłownie pierwsza minuta. Nie usiedli nawet, on był na to za bardzo roztrzęsiony. Zauważyła to od razu, zdawała się byc przygotowana na taką ewentualność. Objęła go reką, musnęła odrobinę jego długie, blond włosy, mrucząc przy tym „spokojnie… spokojnie…”.

Usadowiła go na kanapie i sama siebie na niej usadowiła, jak najbliżej siebie się usadowili. Jakiś szampan na stole, nie było przeszkód, żeby go wypić. Powiedziała mu, żeby nic nie mówił, że ona wszystko wie, a przynajmniej lepiej dla niego będzie, jeśli tak sobie założy. Mieszkanie miała ładne, dosyć ciasne, ale kanapa rozległa się tam mieściła i łóżko ogromne, baldachimem kryte, ściany w ciepłych kolorach – koronkowo, łagodnie, kobieco. Trochę w starym stylu, jedwab w oknach, jedwab na ścianach, delikatnie po prostu.

– Trochę cię podglądałam, wiesz? Wieczorami dobrze widać, bo latarnia świeci. Ale nie bój się, nie powiem nikomu, zresztą co to miałoby kogo obchodzić, widziałam, jak ty mnie poglądałeś. Specjalnie zostawiałam światło. – uśmiechnęła się powabnie, po czym zasłoniła dwie pokaźne rolety – widzisz? Mogłam je opuścić.

Chłopak powoli się gotował. Odpowiadała mu ta sytuacja, ale zażenowania było w nim co niemiara, w końcu pragnienie, by ktoś go podglądał, było zwykle ukryte w meandrach podświadomości, trudno było przyznać się do niego ot tak. Oficjalnie zapadał się ze wstydu pod ziemię. Ona znów uspokoiła go matczynym gestem.

– Dobrze, już, dobrze, tylko nic nie mów, bo się pewnie wstydzisz za cały męski świat, nieważne – uśmiechnęła się ponownie – To, że tu jestes, to przeciez nie przypadek. Wiem, czego oboje chcemy. Słuchaj, musisz mi obiecać dwie rzeczy, jesli tego nie zrobisz, możesz sobie iść – powiedziała tonem niemal grożącym.

Chłopak kiwnął głową na znak porozumienia.

– Po pierwsze, zaprzeczysz że w ogóle tutaj byłeś.

Znów kiwnięcie.

– A po drugie… nie zrozum mnie źle. Ale chciałabym żebyś… nie stawiał mi sprzeciwu. Nie, nie zrobię ci nic złego, po prostu obiecaj mi, że zrobisz to, o co cię poproszę i sam nie zrobisz nic więcej niż to, o co proszę i na co ci pozwolę. Jasne? – ten uśmiech był szyderczy.

Kiwnięcie. Chłopak poczuł, że strach ustępuje miejsca swoistemu poczuciu ciepła i komfortu wewnętrznego. Mógł drżeć z podniecenia, ale w głębi duszy czuł, że oto pierwszy raz poczuł komfort w swojej sytuacji. To było coś, czego od dawna podświadomie pragnął, a ona zdawała się doskonale o tym wiedzieć.

Kiedy tak siedzieli na kanapie, dziewczyna znienacka objeła go ramieniem i spojrzała głęboko w oczy. Oczy, które płonęły żądzą i strachem jednocześnie. Musnęła wargami o jego wargi i koncert warg się rozpoczął – nieustającym crescendo. Na początku delikatnie, potem coraz gwałtowniej, wargi otworzyły się, do akcji wkroczyły języki, no i szaleństwo się zaczęło. Coraz bardziej pożądliwe pocałunki szły jeden za drugim, usta miękkie, zwilżone, włosy odrzucone do tyłu… i stop. Ona przerwała.

Uśmiechnęła się delikatnie, wykonując zagadkowy gest palcem. Na chwilę przestali. Powstrzymała go dłonią, po czym odgarnęła włosy z jego szyi i ucałowała ją kilka razy, prześlizgując się namiętnie językiem po skórze. Odsłoniła swoją szyję i zaprosiła go znaczącym gestem do jej skosztowania. Jęknęła. „Dobrze…”

Nagle jednak postanowiła jakby zmienić plany – wzięła go za rękę, odsłoniła jedwab, spływający z baldachimu i kazała mu usiąść na krawędzi łóżka. Odwróciła się tyłem do niego, kazała zdjąć wszystkie ubrania i stanąć, kiedy będzie gotowy. On w porę uporał się ze wszystkim, co miał na sobie i dał jej sygnał krótkim chrząknięciem. I oto stał przed nią, bezwstydny, w stroju Adama, chciwie patrzący jej w oczy. Nie wyzbył się strachu, ale nabrał pewności siebie.

– No dobrze, nie będę cię tak trzymać w niepewności… – powiedziała, odpinając guzik od swoich jeansów. Powoli, metodycznie, pozwoliła mu nasycić się widokiem nagich łydek, wyłaniających się spod nogawek spodni. Po zdjęciu białej koszuli, którą dotychczas miała na sobie, jego oczom ukazał się widok niezwykły: stała przed nim w koronkowej koszuli nocnej na ramiączkach (z bielizną pod spodem) i w samonośnych, białych pończochach. Długie, spływające na ramiona, czarne włosy doskonale kontrastowały z resztą garderoby. Dziewczyna zarzuciła je kokieteryjnie na twarz, po czym znów odrzuciła do tyłu. Było to widok, jakiego nigdy dotąd nie było mu dane zaznać.

– Podoba ci się? – zabrzmiało retoryczne pytanie – wiem co ci teraz po głowie chodzi… Ale nie tak szybko. To takie brzydkie… – powiedziała, rzucając okiem na okolice jego penisa – trzeba coś z tym zrobić.

Spodziewał się wielu rzeczy, nie spodziewał się jednak wszystkiego naraz. Strach, upór, podniecenie – żadna z tych rzeczy nie wzbierała w nim do tej pory bardziej niż inne. Dziewczyna schwyciła jego rękę i zaprowadziła do sąsiedniego pokoju. Stało tam coś na wzór szpitalnego łóżka, a raczej takiego, jakiego używało się w prywatnych gabinetach, lub w karetkach pogotowia.

– Połóż się.

Łóżko było długie, mógł się na nim zmieścić o wiele wyższy od niego człowiek. Dziewczyna zrzuciła swoją nocną koszulę, po czym włożyła fartuch lekarski. Nie protestował, zgodnie z jej poleceniem, choć wydawało mu się to podobne do sceny z taniego filmu porno, podobnego do setek innych. „Zabawa w doktora”.

Dziewczyna zamiast stetoskopu przyniosła jednak rzemień i przywiązała jego nogi do łóżka tak, by mogła je rozchylić w razie potrzeby. W podobny sposób schwyciła jego dłonie i związała je przegubami, przymocowując je do pionowej, metalowej rurki tuż za jego głową. Szepneła mu na ucho, że nic złego mu się nie stanie. Czuł się dziwnie. Nie miał bynajmniej ochoty na zabawę w stylu sado-maso, ból średnio go podniecał, choćby najmniejszy. Niesiony kolejną falą strachu, wyjąkał:

– Ale czy…

– Mówiłam żebys się nie odzywał, kiedy o to nie proszę? Nic złego ci się nie stanie, musimy po prostu zrobić mały porządek.

To mówiąc, weszła raz jeszcze do łazienki. Odetchnął. Nie przyniosła pejcza ani szpilek, w niewielkiej kosmetyczce znajdowały się przybory do golenia. „Nie mogłam cię przecież poprosić, żebyś zrobił to samemu” – zażartowała, po czym zabrała się do nakładania pianek i tym podobnych specyfików na niemal całym jego ciele. Dotykała go nie bez przyjemności, jej ruchy były spokojne, najeżone wręcz ukrytymi podtekstami. Jego armata dawno już stanęła na baczność – obawiał się, że nie wytrzyma, jeśli dziewczyna zacznie gładzić jego wewnętrzną stronę ud.

Nie znał się specjalnie na tych specyfikach, domyslał się jednak, że musi być to krem do depilacji. W błogostanie leżał, sprawiając wrażenie spokojnego i opanowanego. Ona podeszła do niego tylko na chwilę, składając soczysty pocałunek na jego ustach wraz z obietnicą „to nie będzie tak bardzo bolało”. Po czym na tych samych ustach, zawiązała knebel i złożyła drugi pocałunek, tym razem na czole.

– Mgghhhhrrrr!!! – starał się krzyczeć chłopak, wijąc się momentami z bólu. Plastry depilacyjne nie należą do najprzyjemniejszych metod – jednak szło jej to bardzo sprawnie i szybko. Przez chwilę doznał zamroczenia, nie wiedział dokładnie co się dzieje, pamiętał, że ostrza maszynki łaskotały go niemożebnie pod pachami. Ból rozlegał się w coraz to nowych miejscach, a za każdym razem, kiedy któreś z nich zostało już „oczyszczone”, dobra samarytanka łagodziła go pocałunkami.

Odwiązała jego nogi i nakazała odwrócić się, wypinając tyłek w jej stronę. Teraz szło już jak z płatka, szybciej niż do tej pory. W kilka minut zarówno jego łydki, uda, jak i okolice intymne zostały niemal wykarczowane. Jeszcze tylko krótkie obmycie, zagojenie podrażnień i kolejny soczysty pocałunek, tym razem już w usta.

– Cudowny byłeś. Jestem dumna z ciebie.

Dziewczyna znów włożyła jedwabną koszulę nocną, po czym rozpuściła włosy. „Piękny jesteś… teraz jesteś piękny” – powiedziała tylko, po czym zaprowadziła go z powrotem do pokoju. Przez chwilę podziwiała jego ciało – chłopak nabrał niemal dziewczęcej smukłości, jego nogi były nad wyraz zgrabne, stopy nie przerażały swoim rozmiarem, a ramiona sprawiały wrażenie aż nazbyt delikatnych. „To jeszcze nie wszystko… zaraz dopiero będziesz piękny”.

Posadziła go przed lustrem, związała jego włosy i starannie wycisnęła niewielki wągier z jego czoła. Wydepilowała mu brwi, choć nieznacznie, wygładziła powierzchnię kredką. Szło jak z górki. Odrobina tuszu do rzęs, krem do twarzy, puder – i szminka, a raczej brzoskwiniowa pomadka, łagodząca odrobinę zbyt męski kształt ust. On nie protestował, choć był lekko zaskoczony swoją przemianą – gdy spojrzał w lustro, zawitała mu do głowy myśl, którą za chwilę usłyszał z ust dziewczyny:

– Chyba już się samemu sobie zaczynasz podobać, co? Dobrze, dobrze, chodź tu jeszcze na moment, nóżki zrobimy.

Czekało go jeszcze krótkie pedicure wraz z nakładaniem łatwo zmywalnego lakieru na paznokcie u nóg. Kiedy te zaś wysychały, dziewczyna przyklejała chłopakowi dość niewielkie, lecz eleganckie paznokcie u rąk. Usiadła na nim, pieszcząc językiem jego sutki i inne wrażliwe, erogenne miejsca. Była to forma nagrody za cierpliwość. Swoją ręką doprowadziła go do pierwszego wytrysku, którego zawartość dzielnie przyjęła do swojego przełyku. Pozostawiła go tak w pozycji leżącej, rozmasowując jego ciało, rozskamowując się w tej niewinności, uległości i fascynującej urodzie. Gdy po pewnym czasie chłopak ochłonął [i zdawał się być gotowy na „drugi etap”], zaprowadziła go w stronę łóżka, obejrzała go dokładnie, po czym otworzyła szafę na oścież.

– Do wyboru, do koloru…

Poczuł się zawstydzony, kiedy zrozumiał, co go spotkało. Ona musiała wiedzieć o wszystkim, o jego nocnych przebierankach, jego samotnych wieczorach z bielizną w roli głównej – teraz stawała przed nim okazja, by zmierzyć się z własnymi fetyszami oko w oko, w świetle oliwnej lampy, bez krępacji. W przypływie podniecenia poczuł, że jego dobra samarytanka rzeczywiście zasługuje na ten przydomek – teraz mógł sobie pozwolić na wszystko. Omal nie rozpłakał się ze szczęścia.

– Jesteś dla mnie taka dobra… – powiedział niemal płaczliwym tonem, wtulając się w jej ramiona.

– Nie płacz, bo tusz się rozmaże… No już, spokojnie, kochanie, wybierz sobie coś… cała noc przed nami.

Długo nie trzeba było czekać. Oszołomiony bogactwem szafy, szybko zabrał się do poszukiwań. Na początku nie mógł się zdecydować, zerkał co chwila na dziewczynę, w poszukiwaniu aprobaty, lecz ta usmiechała się niezależnie od tego, co aktualnie wyciągnął. Poradziła mu, by zaczął od majtek – wygrzebała dla niego koronkowe stringi z odrobinę większą ilością materiału. „Specjalnie dla ciebie. Nie będzie się twój mały przyjaciel tak w nich wiercił”.

Postanowiła, że ubierze go w ciemne kolory. Znalazły się doskonałe, gładkie pończochy i koronkowy pas. Wyposażyła go również w stanik, którego miseczki były nadzyczaj sztywne – nie chciała ich jednak niczym wypełniać. Strój dopełniła czarna sukienka, doskonale przylegająca do ciała, z niewielkim rozcięciem po obydwu stronach i szpilki na obcasie, bez palców, zawiązywane na łydkach. Chłopak zaczął gładzić powierzchnię swojego ciała. Miłe uczucie. Nie mógł uwierzyć że wygląda niemal równie atrakcyjnie jak jego ukochana. „Tylko się w sobie nie zakochaj za szybko, bo teraz najlepsze”.

Gotowało się w nim. Czuł, że cokolwiek się teraz stanie, będzie jej posłuszny, zrobi wszystko, żeby ją zadwowolić, spełni każdą prośbę, zadba o każdy centrymetr jej ciała… ona tymczasem na chwilę zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu, by wyjść do niego w oszałamiającym stroju. Miała na sobie białą, długą suknię, [podobną do ślubnej] swobodnie opadającą do kostek, we włosy wplotła sobie niewielki kwiecisty wianek, na rękach zaś miała sięgające aż po łokcie rękawiczki.

– A teraz słuchaj, kochany – nabrała aktorskiej maniery – Nie jesteś już tym, kim byłeś, a właściwie: byłaś. Teraz jestes kobietą i masz mnie traktować jak kobieta kobietę… rozumiem, że nie będzie to dla ciebie trudne. Widzisz… kobieta to nie tylko człowiek, to coś więcej. To wcielone piękno, zachwyt i poezja, tylko kobieta może się stać obiektem zachwytu jak i samym zachwytem. Mężczyzna tego nie potrafi, jest inaczej uwarunkowany. Ja jestem estetką. Długo nie mogłam się przemóc do facetów, wydawali mi się zbyt… nieestetyczni. Czegoś im brakowało. Przekonałam się do nich niedawno, ale ciągle z wyraźnymi oporami. Kiedy cię zobaczyłam pierwszy raz… twoje nogi… twoje ciało… od razu pomyślałam sobie że gdzieś w naturze męskiej tkwi kobieta, niektórych może nawet rozsadza od środka. Oni starają się to ukrywać, duma nie pozwala im na to – ale niektórzy ukrywają to bardzo słabo. Tak jak na przykład ty. To nietrudno wyczuć, trudniej przełamać ten wstyd, który nie pozwala ci stać się kobietą jawnie, bez potrzeby ukrywania się po kątach i zamykania drzwi na klucz w nocy „żeby tylko rodzice nie zobaczyli”. Dzisiaj pozwól sobie na bycie kobietą w pełni. Wyobraź sobie że dziś jesteś moją kurtyzaną, a ja zapłaciłam za ciebie tyle, że mogę cię mieć kiedy chcę, ile chcę i gdzie chcę. Ile chcę!

Z głośników wieży poleciała muzyka. „Il Xango”, Piazolla i Kronos Quartet – klientka porwała kurtyzanę do tańca. Chłopak nie znał nawet podstawowych kroków. Nie szkodzi – to ona prowadziła. W tańcu ich ciała zbliżały się do siebie tak bardzo, jak tylko było to możliwe – obrazek był czarujący. Dwie piękne kobiety uniesione rytmem tego awangardowego przecież tanga, dwie kobiety wspinające się na wyżyny swojej kobiecości, tuszujące brak wyczucia rytmu swobodnym kołysaniem bioder, ruchem ud, tym cudownym, promieniejącym blaskiem. I raz, i dwa… nieudany obrót, szybki powrót na pozycje i jeszcze raz… i dwa… taniec nie miał podtekstu erotycznego, tutaj po prostu erotyzm nabrał podtekstu tanecznego.

Ostatni akord, muzyka ucichła. Obydwoje zastygli w namiętnej pozie. Pocałunek. Długi. Jej udo na jego biodrach, pełne napięcie. W końcu powrócili do pozy wyjściowej, a klientka zaciągnęła swoją kurtyzanę w stronę łoża.

„Zaczynaj” – zakomenderowała piękność w bieli, zrzucając wianek ze swojej głowy. Jej twarz zdradzała gigantyczne podniecenie, wydawałoby się, że niewiele potrzeba, żeby doprowadzić ją do orgazmu. Znów pocałunek, tym razem jeszcze gorętszy – chłopak przejął się swoją nową rolą. Od tej pory szło już jak z płatka – ona nie wydawała mu prawie żadnych poleceń werbalnych, on starał się ją zadowolić w jak największym stopniu. „Nie tak szybko” – zasygnalizowała, kiedy chciał zdjąć jej sukienkę. Powoli więc pieścił każdy odsłonięty centymetr jej ciała, jej szyję, obojczyki, ramiona, plecy… Ona sięgała ręką do swojego krocza, ale nie pozwoliła jemu robić tego samego.

„Niżej…” – blondwłosa piękność pojęła w lot. Delikatnie odpięła paski białych szpilek, po czym zabrała się do dzieła. Język chłopaka pieścił każdy centrymetr przepięknej, pokrytej nylonem stopy. Ssał, lizał, całował do utraty tchu – ona jęczała z rozkoszy. Poderwała się gwałtownie, po czym zaczęła dokładnie obmacywać ciało swojej kurtyzany. Nie mogła się nadziwić, że udało jej się odkryć coś równie pięknego – w przypływie ekstazy odpięła jej stanik i delikatnie odrzuciła go gdzieś na bok. Przez chwilę pieściła niewielkie, męskie sutki, po czym osunęła w dół dekolt swojej sukni i zaprosiła chłopaka na ucztę. Zabrał się więc do pieszczenia sutków z pietyzmem równym greckim kapłanom, składającym ofiarę. Schwycił jej piersi w dłonie i koniuszkiem języka wyzwalał w niej kolejne fale euforii. Nie wytrzymała, po chwili schwyciła go za głowę i pocałowała tak głęboko i namiętnie, jak nigdy do tej pory. Pozwoliła sobie nawet zanurzyć dłoń w jego majtkach. Kiedy on zdecydował się na to samo, „klientka” znów jęknęła z rozkoszy. Spojrzała na niego wręcz błagalnie, jej oczy zdawały się mówić „tak, tutaj, proszę, zrób to” – on tylko na to czekał. Zanurkował w fałdy sukni, pomiędzy parę gładkich, smukłych i pięknych nóg. Tam zorientował się, że jego wyśniona piękność postanowiła oszczędzić sobie zakładania majtek – ucieszył się stukrotnie.

Nie wiedział wprawdzie jak to się robi – jednak jej podniecenie dawało mu przyzwolenie na wszelkiego rodzaju eksperymenty. Wyćwiczony już w bojach język ponownie posłużył mu jako narzędzie, niosące rozkosz. Z początku niepewnie muskał zewnętrzną stronę łechtaczki, później zaczał wykonywać rytmiczne ruchy, rosmakował się w życiodajnym soku, płynącym prosto z jej łona i zaczął wiercić językiem jak oszalały. Tu głębiej, tu znów płycej, tu po wierzchu, tu po prostej, tu po kole, jeden cios za drugim, jedna fala za drugą – jej ciało zaczeło drżeć, jęki przerodziły się w krzyki. Chłopak ani myslał przestawać – potężny skurcz przeszył jej ciało na wskroś, jej głowa opadła swobodnie na poduszkę. Chłopak nie zdążył się wynurzyć, kiedy ostrze niewielkiego noża przecięło wpół biały, jedwabny materiał. Dziewczyna szybko odrzuciła narzędzie, przyciągając so siebie swojego dobroczyńcę i obdarowując go milionem soczystych pocałunków. Miała łzy w oczach.

„Kochana jesteś… kochana… moja kurtyzana…” – wyjąkała przez zduszone gardło, po czym poleciła chłopakowi podwinąć odrobinę swoją sukienkę. Szybko uporała się z jego szpilkami, ucałowała jego stopy, deliktanie wędrując w górę, po wewnętrznej stronie ud, po czym doszła do bariery w postaci czarnych, eleganckich stringów. Raz jeszcze schwyciła nóż i nie dbając o bieliznę, przecięła ich paski tak, by szybciej dostać się do nabrzmiałego i sterczącego na baczność penisa. Pocałowała go w główkę i powiedziała:

– Jak będziesz bardzo grzeczna, to dostaniesz nagrodę.

Po czym szybkim ruchem zerwała całą sukienkę ze swojej kurtyzany. Postanowiła, że pozostaną jedynie w pończochach – po czym wpiła swoje usta wszędzie tam, gdzie do tej pory nie dotarła. Znów seria pocałunków, adoracji najpiękniejszych i najbardziej intymnych miejsc – a potem krótki odpoczynek jednej strony, aby druga mogła przejąć inicjatywę.

„Chcę… ciebie…” – wyszeptała „kurtyzana”, gdy dziewczyna spojrzała na nią po raz kolejny. Wyzywająco i bezpośrednio. Trudno było pozostawać obojętnym na tę prośbę – druga strona chciała wszak dokładnie tego samego.

„Teraz przez chwilę bądź mężczyzną… proszę” – wyszeptała ciemnowłosa piękność – rozmasowała delikatnie jego członka, po czym zasygnalizowała gotowość przejściem do pozycji „na jeźdźca”. Chłopak tylko na to czekał – jego męskość powędrowała wreszcie tam, gdzie od dawna chciała zawędrować. Na początku powoli, metodycznie, jakby sprawdzał teren, potem coraz śmielej, coraz odważniej, coraz mocniej i silniej. Okrzyki, jęki, skurcze, on posuwał coraz pewniej i pewniej. „Chcę żeby ci było dobrze” – szeptał tylko w przypływie uniesienia. Nagle zawahał się przez chwilę:

– Ale ja nie jestem… no wiesz…

– Spokojnie – odpowiedziała dziewczyna. Ja jestem.

Usłyszawszy to, zrzucił z siebie ostatnie resztki stresu i zdenerwowania. Teraz był zdeterminowany jak nigdy, pieścił ją dłońmi, posuwał ją coraz mocniej, ona zdawała się odpływać na Wyspy Szczęśliwe, gdzieś daleko stąd, co chwilę wstrząsał nią skurcz i odgłos niebiańskiej rozkoszy. „Kochaj mnie” – szeptała. Jeszcze, jeszcze… zdawała się błagać, on poczuł, że powoli dochodzi, że zaraz nastąpi kulminacja, że za chwilę cały eksploduje z siłą porównywalną do wybuchu ładunku C4. Dziewczyna zdawała się już mdleć – wiedział, że teraz należy doprowadzić rzecz do końca. Pośród jęków i okrzyków szepnął jej na ucho:

– Kocham cię.

I wybuch. Eksplozja totalna, fala uderzeniowa i zwrotna zarazem – cały materiał genetyczny rozlał się po ściankach jej pochwy. Było mu cudownie, nigdy nie przeżył czegoś takiego masturbując się w swoim pokoju. Odczuwał błogość, niczego nie było mu trzeba, niczego nie musiał. Ona, posłusznie zbierając resztki jego nasienia, padła na pościel, tuląc swoją twarz do jego twarzy i całując, dziękując, dziękując po stokroć, kochając go tak, jak do tej pory żadnego męzczyznę. Spletli się w uścisku, radośni z samego faktu bycia razem, nie dbający o to, co może przydarzyć się za chwilę, nie zastanawiający się nad tym, jak posprzątać pokój nad ranem. Sprawiali wrażenie zjednoczonych ze sobą – dziewczyna znów zaczęła płakać.

Lezeli tak obok siebie, masując się nawzajem swoimi ciałami, dotykając się delikatnie opuszkami palców. Co jakiś czas obdarowywali się delikatnymi pocałunkami, cały czas zachowując w pamięci to, co działo się przed chwilą. Krew w ich żyłach pulsowała nadal, tętna nie uspokoiły się całkowicie, oddechy były przyspieszone. Wygladali zupełnie jak para zakochanych – rozkochanych w swoich własnych ciałach i fetyszach. Księżyc za oknem dawno wspiął się na swój zenitalny punkt. Chłopak nie chciał jednak dać za wygraną, postanowił rozładować przyplyw nowych sił – delikatnie rozchylił otwór analny swojej „klientki”, po czym dośc powolnymi ruchami spenetrował ten niezbadany dotąd obszar. Ona zaś, znów jęczała z rozkoszy, wzdychając w miedzyczasie – a gdy skończył, odwróciła się, by objąć go zarówno za pomocą ud, jak i ramion. Robili tak jszcze kilka razy w ciągu tej nocy – w przeróżnych koniguracjach, za każdym razem nie mogąc nasycić się sobą.

Gdy lezeli tak, opadnięci z sił, rozmawiali. Wcześniej nigdy im się to nie zdarzyło. Mówili o fetyszach, o drobnych zboczeniach, zastanawiali się, do jakiego stopnia są człowiekowi potrzebne. On zastanawiał się nad tym, czy pożądanie do granic można utożsamiać z miłoscią i skąd biorą się w ustach tak wzniosłe słowa, gdy dochodzi do szczytu. Ona stwierdziła, że najwidoczniej wtedy wszystko jest takie, jakie powinno być. Zwierzała się. Tego dnia miała urodziny – zawsze marzyła o czymś podobnym, w zeszłym roku uczciła je w podobny sposób, tyle że z kobietą. W tym roku miała nadzieję skonfrontować się ze swoją niechecią do mężczyzn. On doszedł do wniosku, że nie potrzebuje już nawet otoczki dewiacji, by być spełnionym w łóżku, ona – że partner nie musi byc kobietą, ani nawet odznaczać się jej cechami.

Ale pomiędzy tematami dość filozoficznymi ukrywały się drobne historyjki. Niewinne, intymne, pobudzające. Kiedy ona zaczęła opowiadać o swoich przezyciach z kobietami i rozmaitych eksperymentach, on wizualizował je sobie tak, jak tylko potrafił. A to rozbudzało horyzonty wyobraźni, tworzyło pole do nowych fantazji, dawało klucz do świata, do którego wstęp maja nieliczni. Rozmarzył się – a jego członek razem z nim. Można powiedzieć że obydwoje bujali w obłokach. Dziewczyna w końcu poczuła jego ciepły dotyk na swoim ciele, dotknęła reką raz jeszcze, rozmasowała go pieczołowicie, przrwała opowieśc i powiedziała szeptem:

– Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję. Pomogłeś mi, a nawet nie wiesz jak bardzo. Obiecałam ci nagrodę…

I słowa dotrzymała. Za pomocą szybkiego ruchu, znalazła się tuz przy jego kroczu, ujeła jego męskość w dłonie, po czym wypełniła nim swoje usta. Głowka zahaczała o podniebienie, ona zaś zabrała się do pieszczot z zapałem, pełna oddania i pokory, zapominająca o swojej silnej, agresywnej naturze. Dawała kolejne fale rozkoszy, w międzyczasie spogladając ukradkiem na jego twarz. Chciała stanąć za wszelką cenę na wysokości zadania – nidy dotąd tego nie robiła. On zaś, szalał z rozkoszy, mrużąc powieki i krzywiąc twarz w tym przedziwnym, typowo męskim grymasie. Dziewczyna przyspieszyła. Po jego ciele rozlała się fala znajomego ciepła, tym razem jeszcze silniej niż poprzednio… Jeszcze chwila… jeszcze moment… Teraz!

Kochanka połknęła darowany jej zyciodajny płyn do ostatniej kropli, sycąc się nim i demonstracyjnie okazując posłuszeństwo. Chłopak opadł z sił – wróciła więc do niego i wtuliła go jak tylko mogła w swoje ramiona. Pocałowała go w policzek, tak, jak na przywitaniu. W pare chwil później obydwoje zasnęli.

Teraz leżą tak, spleceni w uścisku, oddychający współnym rytmem, sniący o dzikich orgiach, lub też wakacjach na Hawajach. Zresztą, kto to wie? Wiatr delikatnie porusza zasłoną, idzie ranek. Baldachim chroniony przed promieniami słonecznymi z czterech stron, nadal spowija mrok. Wszystko wychodzi na światło dzienne, teraz nie ma już tej mistycznej aury wieczoru, teraz są tylko oni, pogrążeni we śnie, w oparach rozkoszy dnia poprzedniego. Czwarta czterdzieści, godzina samobójców. Młody mężczyzna i odrobinę starsza od niego kobieta, w samonośnych pończochach na nogach. Trochę się już obsunęły, gdzieniegdzie puściło oczko… nieważne, i tak pojdą na śmietnik. Kiedyś trzeba będzie się podnieść, pożegnać w jakiś możliwie najmniej krepujący sposób, udawać przez chwilę, że nie wstydzi się tego, co drzemie na dnie duszy i budzi się jedynie pośród ciemności. Trzeba bedzie zjesć śniadanie, wrócić do życia codziennego, zastanowić się, czy spotkać się raz jeszcze, czy znów robić podobne rzeczy, czy też odejść, zostawiając za sobą miłe wspomnienie… Trzeba wyjaśnić…

Ale nie teraz. Teraz śpią, a światjeszcze nie ruszył z miejsca. Kot wydziera się za oknem, ktoś przeklina swoje spóżnienie na autobus, opowieść zbliża się do końca, bez happy endu. W ogóle bez jakiegokolwiek „endu”. Nabokov napisałby to lepiej.

Scroll to Top