Roman i Julita

Czterej mężczyźni siedzieli pochyleni nad swoimi kuflami z piwem. Wieczór był jeszcze młody, a za oknem lał deszcz, więc nie za bardzo mieli ochotę wracać do swoich domów. Tym bardziej, że lokal był – w swojej klasie oczywiście – na poziomie, a i piwo podawali tu wyśmienite. Tylko dwóch z nich znało się wcześniej, bo przyszli tu razem, pozostali dosiadali się powodu braku miejsc. Przy bezalkoholowym (mrugnięcie oka), znajomości zawiera się łatwo, wiec po trzydziestu minutach rozmawiali, jakby byli najlepszymi kumplami. Sport, samochody, kobiety – wszystkie tematy zostały przerobione, aż przyszła pora na miłość. Dziwny temat jeśli idzie o typowych przedstawicieli samczej połowy świata, ale akurat jeden z nich, o imieniu Janek, zakochał się dosyć nieszczęśliwie i miotał się, pomiędzy miłością a pożądaniem. Dwaj pozostali próbowali mu wytłumaczyć, że z miłością facetom jest nie po drodze. Poza jednym, tym, który dołączył do nich ostatni i przedstawił się dosyć osobliwym imieniem Wilhelm. Gdy nieszczęśliwie zakochany, piwny towarzysz żalił się na swój los, z nosem w kuflu, on przysłuchiwał się temu z zaciekawieniem. W końcu, gdy uznał, że uda mu się wtrącić swoje trzy grosze, powiedział:
– Słuchajcie koledzy! – spojrzał na nich znacząco. – Nie mam nic mądrego do powiedzenia na temat miłości. Może poza tym, że jest czymś tak… ulotnym, niepewnym , a jednak…
– Ale…- nieszczęśliwie zakochany próbował coś powiedzieć.
– Pozwól mi skończyć! – powiedział tamten. – Znam jednak pewną ciekawą historię, na ten temat. Jeśli chcecie posłuchać…?
Wszyscy trzej nadstawili uszu i chętnie przystali na tą propozycję.
– Zamówmy więc, następną kolejkę! – zarządził Wilhelm. – A ja zacznę opowiadać.
Gdy barman przyniósł im do stolika nowe, wypełnione złocistym płynem kufle, łyknęli po trochu i opowieść zaczęła płynąć.
– Byłem niedawno u swojej siostry, która mieszka w…

Weronowo było miastem ani wielkim, ani małym. Niewiele było w nim ciekawego, może poza tym, że urodziła się tu i mieszkała przez dwadzieścia dwa lata, pewna dziewczyna, którą wszyscy poznali dzięki udziałowi w siódmej edycji „Podglądaczy” i w jednym z odcinków serialu „ N jak namiętność”. Ot, taka ciekawostka. To jednak był fakt bez znaczenia, tym bardziej, że owa gwiazdeczka od jakiegoś czasu zapomniała o swoich korzeniach, szukając szczęścia w Wielkim Mieście. Dla naszej historii faktem istotnym i podstawowym była wzajemna niechęć pewnych, znaczących rodzin z owego miasta.
Obydwie familie należały do najbogatszych w okolicy. Czesław Kapulewicz – głowa rodu jednej z nich, był biznesmenem i radnym w uroczym miasteczku, a Rajmund Montekiński – przedstawiciel drugiej rodziny, również biznesmen, był jego zaciekłym wrogiem. Jego interesy miały nieco inny charakter. Za wyjaśnienie niech służy jego pseudonim, pod którym znali go, jego „biznesowi partnerzy” – „ Buldog”. Prawda, że uroczy?
Rodziny pałały do siebie nienawiścią, która trwała od ponad dekady. Nikt nie pamiętał już od czego się zaczęła, a nawet jeśli znalazłby się taki ktoś, to wątpliwe, żeby miał tyle odwagi, by się do tego przyznać. Kapulewiczowie i Montekińscy byli pierwszym tematem mieszkańców Weronowa. Tematem szeptanym, bo głośno bano się na ten temat rozmawiać. Być może nic by się w tym temacie nie zmieniło i stan „zimnej wojny” trwałby nadal, ale wrócił właśnie, po kilku latach studiów za granicą syn Montekińskiego – Roman.

Był młodym, przystojnym mężczyzną, w którego przeobraził się z wiecznie brudnego, ulicznego urwisa. Ognisty temperament odziedziczony po tatusiu, wciąż mu jednak pozostał, co jednak dodawało mu tylko uroku, któremu z chęcią ulegało wiele dziewczyn i kobiet. Roman pierwsze dwa dni po swoim powrocie do domu poświęcił rodzicom, ale trzeciego postanowił odwiedzić miejscowy klub o dumnej nazwie „Otello”, w którym miał nadzieję doskonale się zabawić. Umówił się tam ze swoim najlepszym kumplem z młodzieńczych czasów – Markiem Kuckim.
Tymczasem Roman bawił się już od godziny w „Otellu”, a Marka jeszcze nie było. Kolejne miejscowe i okoliczne piękności wyginały się z nim na parkiecie, uruchamiając cały arsenał swoich damskich sztuczek. Te skromniejsze rzucały powłóczyste spojrzenia połączone z trzepotem rzęs lub próbowały poderwać go na „damę w potrzebie”. Odważniejsze nie szczędziły swoich wyeksponowanych wdzięków i nie czekając na jego propozycje, same próbowały go przekonać, aby sobotni wieczór zakończył w ich ramionach. Romanowi schlebiał podziw płci pięknej. Wiedział jednak, że jeszcze dużo czasu przed nim, chciał się bawić, dopóki starczy mu sił, a wybranie tej, która ukoi go po nocnych szaleństwach odłożył na później. Czuł podniecenie na myśl, ze znów zakosztuje polskich dziewczyn. Będąc za granicą, nigdy nie zapomniał jak potrafią być piękne. Zapewne tak właśnie skończyłaby się ta noc, jednak, nie było zapisane w gwiazdach, żeby dumny syn Montekińskich, tego piękna dziś posmakował.

Winną tego stała się pewna dziewczyna, która pojawiła się właśnie w klubie. W chwili, kiedy Roman ją zobaczył, wiedział już, że przepadł. Mogła mieć dwadzieścia lat, może rok, dwa więcej. Ciemne włosy, skręcone w cudowne loki, opadały na jej szczupłe, pięknie opalone ramiona. Wąska talia, biodra jak u greckiej bogini i dwie cudowne wypukłości pod białą sukienką w delikatny, kwiecisty wzór. Roman nie mógł oderwać od niej oczu.
Była inna niż pozostałe dziewczyny w klubie. Do tej pory Roman zaobserwował ich trzy rodzaje. Pierwsze, siłą rzeczy, a raczej siłą emocji jakie budziły, były „kobiety-neony”, jak ich nazywał. Wyzywające, czasem wręcz napastliwe, świeciły z daleka informując – jestem chętna. Drugą kategorią były „kobiety-rozdarte”. Zduszone przez swoje lęki i kompleksy , były tu na zasadzie – chciałabym, a boję się. Ostatnia grupa to „kobiety-cytadele”. Żebyś nie wiem jak się starał, nie dopuszczą cię do siebie, z rozmaitych powodów, ale z jednakowym skutkiem.
Tymczasem ta dziewczyna była obietnicą. Kusząca, pełną zmysłowego uroku niczym najpiękniejszy kwiat w bukiecie. Najwyraźniej jednak nie zależało jej na umawianiu się z pierwszym, napotkanym mężczyzną. Niczym zagubione, gdzieś na końcu świata miejsce czekała na swojego odkrywcę, który wydrze z niej wszystkie jej tajemnice. Była niczym Mount Everest, Kilimandżaro i Giewont razem wzięte. Potrzebowała zdobywcy, który będzie potrafił ją przekonać, by złamała swoje zasady.
Roman postanowił nim zostać.

Obserwował ją i zauważył, że tak jak kobiety lgną do niego, tak ona nie może się opędzić od facetów. Najwyraźniej jednaj ich adoracje, niespecjalnie ją rozpalały, o czym świadczyła jej pełna dezaprobaty mina. Zatańczyła kilka razy w towarzystwie koleżanek, z którymi przyszła i było jasne, że długo tu raczej nie zabawi. Nie odnalazła tu tego czego szukała?
Roman umiał patrzeć i wyciągać wnioski. Gdy doszedł do wniosku, że piękna dziewczyna, może mu uciec, zdegustowana tym co zastała w „Otellu”, postanowił zacząć działać. Z głośników popłynęła właśnie odpowiednia melodia, by zaprosić tą piękną dziewczynę do tańca.
Podszedł bliżej i stanął koło niej.
– Może jeszcze jeden taniec, zanim wyjdziesz? – zapytał.
Odwróciła głowę w jego stronę. Przez krótki moment przyglądała się mu, oceniając czy jego propozycja ma sens. W piwnych oczach błysnęło zainteresowanie.
– Czemu nie. – podała mu rękę, by porwał ją na parkiet.
Gdy szli w jego stronę przedstawił się.
– Roman.
– Julita. – odwzajemniła się.
Potem zatańczyli. Roman trzymał ją za biodra, lekko opuszczając dłonie na górną część jej pupy. Z bliska wydała mu się jeszcze piękniejsza, a przede wszystkim cudowna w dotyku. To co wyczuwał pod sukienką, sprawiało , ze miał do niej żal, o to, że rozdziela go z jej ciałem.
„ Cholera, jest lepiej niż myślałem! – zachwycił się w duchu. – Dużo lepiej!”
– Skąd pomysł, że chciałam wychodzić? – zapytała dziewczyna.
Kolejna figura taneczna i jej piersi otarły się o niego. Poczuł ich elastyczną jędrność.
„ Ta dziewczyna to cudo!” – zachwycał się dalej.
– Mam oczy i korzystam z nich. – odpowiedział krótko.
– To by jednak znaczyło, że mnie obserwowałeś. – stwierdziła Julita.
– Zgadza się. – przyznał jej rację. – Ciebie to dziwi?
Nie udawała fałszywego wstydu. Nie grała żadnej innej roli. Cały czas, odważnie patrzyła w jego oczy, wciąż zainteresowana jego osobą.
– A nie powinno? – odpowiedziała pytaniem.
– Absolutnie! – Roman, pomyślał, że teraz trochę kokietuje. Jednak w takim momencie, było to zrozumiałe. Nie dziwił się jej wcale.
– Tak? – uniosła lekko brwi.
Nie chciał od razu odpowiadać, więc poprowadził ją w tańcu tak, że musiała wykonać obrót. Tańczyła lekko, swobodnie. Może nie wygrałaby programu „Tylko taniec”, ale sprawiało jej to dużo radości.
– Oczywiście. Jesteś inna niż te dziewczyny. – wyjaśnił. – Nie chodzi o to, że one są złe czy… nie wiem jak to powiedzieć. Są inne… po prostu.
– Trochę się zagmatwałeś. – stwierdziła z uśmiechem.
– Trochę. – przyznał. – Po prostu przy tobie wydają się takie… zwyczajne.
Nic mu nie odpowiedziała, tylko wciąż patrzyła mu w oczy. Być może mu się zdawało, ale teraz było chyba w nich coś więcej, niż tylko zainteresowanie.
Muzyka powoli cichła.
– Dziękuję za taniec. – powiedziała cicho. – Powinnam też chyba podziękować za komplement?
– Nie musisz! Po prostu zatańcz ze mną jeszcze raz!
Wahała się tylko przez sekundę.

Roman cieszył się jak dziecko. Kolejna piosenka była rzewna i smutna. Typowy „przytulaniec”. Julita chciała jednak, zachować pewien dystans, więc dłonie oparła na torsie chłopaka. Obejmował jednak czule jej biodra, błądząc co jakiś czas dłonią na jej tyłeczek lub uda. Robił to tak subtelnie, żeby jej nie spłoszyć. Udawała, że nie zwraca na to uwagi, ale tak naprawdę nie miała nic przeciwko temu. Ten przystojniak zaintrygował ją. To co powiedział o niej, tak samo odnosiło się do niego. Był inny niż reszta tutejszych samców. Budził sympatię od pierwszej chwili, gdy się go poznało.
Raczej był nietutejszy, bo do tej pory go nie widziała. Raczej, bo sama przecież przez wiele lat mieszkała poza Weronowem. Wyjechała stąd jako mała, pięcioletnia dziewczynka z matką, zaraz po jej rozwodzie z ojcem. Wróciła tu dopiero trzy lata temu, bo niezbadane są ścieżki losu. Kapulewiczowie zapałali do siebie na powrót miłością i postanowili być razem jeszcze raz. Przez te wszystkie lata, to raczej ojciec ją odwiedzał lub zabierał na wycieczki. Jeśli dobrze pamięta, tylko raz była w tym czasie, w Weronowie.
Roman jej się podobał. Nawet bardzo, ale nie znaczyło to, że miała mu wskoczyć do rozporka, kwadrans po tym jak się dowiedziała o jego istnieniu. Tańczyli więc, w milczeniu , chłonąc siebie nawzajem. Pod palcami czuła jego bijące szybko serce.
„ Czy to z mojego powodu?” – zastanawiała się, wiedząc, że tak właśnie jest.
To on pierwszy przerwał ciszę.
– Mógłbym tak tańczyć z tobą do samego końca. – wyznał.
Tekst był typowy dla podrywaczy, ale Julita miał wrażenie, że tym razem chodzi o coś więcej. W głosie Romana była jakaś szczerość, a poza tym – nie oszukujmy się – Julita, jak każda kobieta, była odrobinę próżna. Jego słowa sprawiły jej przyjemność, bo czasem najważniejszy nie jest sens wypowiedzi, tylko to, kto się wypowiada. To był właśnie taki moment.
– Coś stoi na przeszkodzie, by tak było? – spytała.
Zastanowił się chwilę i powiedział poważnie.
– Tak. Boję się, że im dłużej będę przy tobie, tym bardziej będzie mnie bolało. – wyznał cicho.
Umiał czarować, nie ma co! Tylko, że te czary działały na Julitę, co odkryła z niemałym zdziwieniem.
– Nie uwierzę ci. – powiedziała przekornie. – To tak nie działa. To nie telenowela!
Zaśmiał się pod nosem. Nawet nie zauważyli, że tańczą w rytm kolejnej piosenki.
– Masz rację! – przyznał. – Co nie zmienia faktu, że zrobiłaś na mnie piorunujące wrażenie.
– Miło mi. – powiedziała, zgodnie z prawdą.
Potem oplotła go rękami w pasie i wtuliła głowę w jego pierś.

Bujali się tak jeszcze przez następne kilka tańców. Już bez żadnych słów. On gładził jej plecy, biodra, uda i tyłeczek, a ona tarła lekko bokiem głowy o jego tors. Jego policzek zaraz potem przesuwał się po jej włosach. Oboje byli szczęśliwi i coraz bardziej podnieceni sobą nawzajem. Julicie zamierał oddech i czuła podniecenie Romana na swoich udach. Gdy poczuła tam jego pęczniejącą męskość, dopadło ją przyjemne mrowienie pod skórą i ciarki na plecach. Nie mogła jednak pozwolić, aby ten ich pierwszy wspólny wieczór, zakończył się na tylnym siedzeniu jego samochodu lub w pobliskich krzakach. On chyba wyrobił sobie o niej zdanie, a ona nie chciała go wyprowadzać z błędu. Po drugie, jak poczeka i się podenerwuje, to następnym razem… . Julita poczuła ciepło rozlewające się w okolicach podbrzusza, na myśl o tym co wtedy będzie się działo.
– Jeszcze chwila i nie dam rady! – znów to Roman pierwszy się odezwał. – Muszę iść, bo stracę kontrolę nad sobą. Jesteś wspaniała!
Nie odpowiedziała tym razem. Zarumieniła się za to jak dojrzałe jabłko. Miała nadzieję, że jednak zostanie. Chyba zaczęło być jej wszystko jedno, niech traci kontrolę i zerwie z niej sukienkę!
– Wymienimy się telefonami? – rzucił propozycje Roman.
Julita bez zastanowienia podała mu swój numer telefonu. On zrobił to samo.
– Dostanę coś na pożegnanie? – spytał.
Zarzuciła mu ręce na ramiona i zetknęli się ustami. Najpierw delikatnie, jakby smakując siebie, a potem już bez żadnych hamulców ich wargi wpiły się w siebie zachłannie. Trwali tak chwilę zjednoczeni pocałunkiem, a gdy wreszcie go przerwali, dla złapania oddechu, Julita wyszeptała Romanowi do ucha:
– Dzisiaj tylko to, dla zaostrzenia apetytu.
Zaśmiał się serdecznie.
– Naprawdę jesteś niezwykła!
Pocałował ją w rękę, dziękując za taniec, a potem oszołomiony skierował się do drzwi. W nich zderzył się z Markiem.
– Ooo, Roman. Wybacz stary, ale naprawdę nie mogłem przyjść wcześniej. – powiedział przyjaciel ze skruchą.
– Nie ma sprawy! – Romanowi było wszystko jedno. – Marek, poznałem cudowną dziewczynę. Głupio to zabrzmi, ale… chyba się zakochałem.
Marek spojrzał na kumpla ze zdziwieniem.
„Romek zakochany! W życiu nie uwierzę! „ – pomyślał. Głośno zaś zapytał:
– Jest tu jeszcze ta twoja wybranka?
Roman odwrócił się i wskazał na Julitę. Marek nie wierzył w to co widzi.
– Ona? – wskazał palcem jeszcze raz dla pewności.
– Tak.
Tubalny śmiech Marka zahuczał w głowie Romana.
– Za czego rżysz baranie? – zdenerwował się.
– Romek, ty żałosny Casanovo! – Marek nie mógł przestać się śmiać. – Przecież to córka Kapulewicza, głąbie!
W Romana jakby piorun strzelił. Stał chwilę jak słup soli, a potem wybiegł z klubu. Marek poszedł za nim.

Julita dowiedziała się prawdy jeszcze szybciej. Chwilę po tym, jak zniknął Roman, podeszła do niej Marta – jej najlepsza przyjaciółka, którą tu miała – i powiedziała do niej:
– No, no, no! Odważna jesteś Julitko! –
– Co odwaga ma z tym wspólnego? – spytała poirytowana.
– Nie wiesz z kim tańczyłaś i komu przebadałaś migdałki, prawda? – w oczach Marty była wesołość.
– Nie wiem, ale to super facet, uwierz mi! – odpowiedziała Julita. – Na imię ma Roman.
Marta dokończyła:
– Na nazwisko za to… Montekiński. – widząc okrągłe oczy przyjaciółki, Marta spytała. – Rozumiesz co mówię?! Mon… te…kiński!
– Rozumiem, przecież nie jestem głupia!
– Może nie, ale przytomna nie za bardzo. – stwierdziła Marta.
Po chwili obie wyszły z „Otella”.

Kilka dni obydwojgu zeszło się na przyswojeniu sobie prawdy. Jak to się mogło stać? Co za przewrotność losu! Pierwszą ich reakcją było – „trzeba z tym skończyć!”, ale gdy myśleli o tym, tak Julita, jak i Roman, byli z tego powodu nieszczęśliwi. Byli rozdarci między lojalnością wobec rodziny, a tym co podpowiadały im serca. Oboje pragnęli, by tak dobrze zaczęta znajomość miała ciąg dalszy. Z każdym mijającym dniem, nabierali pewności, że chcą się spotykać, pomimo swoich nazwisk. Serce nie sługa i ma w dupie durne konflikty – jak powiedział kiedyś pewien wsiowy filozof, będący prawdopodobnie pod destrukcyjnym wpływem bimbru. Udało mu się jednak to powiedzonko wybornie. Pierwszy poddał się Roman, wieczorem, pięć dni po tym jak spotkał Julitę. Jej zajęło to kilkanaście godzin więcej.
W końcu przekonany do swoich racji Roman, postanowił, że coś trzeba zrobić z uczuciem, które go dopadło. Postanowił odwiedzić Julitę w jej domu. Musiał to jednak zrobić dyskretnie i tak, by nie wpaść na Czesława Kapulewicza.

Noc zdawała się sprzyjać Romanowi. Gwiazdy i księżyc zasnute były kłębiącymi się w ciemnościach nieba chmurami. Niepokój wkradł się w jego serce, gdy stanął przy murze, za którym rozciągała się posiadłość Kapulewiczów. Sprytnie pokonał przeszkodę i znalazł się w ogrodzie zaciekłego wroga swojego ojca. Od Marka, który nawiasem mówiąc czuł pociąg do przyjaciółki Julity – Marty i przez to był dobrze poinformowany, wiedział, pod które okno się udać. Południowa elewacja, okno z balkonem.
Gdy znalazł się już w tym miejscu, przez długą chwilę wpatrywał się w telefon. Bał się reakcji Julity. Bał się, że poddała się woli rodziny i każe mu się wynieść. W końcu jednak, schował się w cieniu i wybrał jej numer .
Zza otwartego okna na górze, doleciał go odgłos jej telefonu. Trzy sygnały, cztery, pięć… w końcu odebrała.
– Słucham? – głos był cichy i drżący.
– To ja, Julito! Roman.- rzucił cicho do słuchawki.
Cisza, a potem jej coraz bardziej niespokojny głos.
– Wiem, ze to ty. Czego chcesz? – zapytała niepewnie.
Roman zebrał się na odwagę.
– Przez te kilka dni, walczyłem ze sobą, jak się dowiedziałem, że Kapulewicz jest twoim ojcem. – powiedział. – Myślę, że tobie też nie było łatwo i przyszedłem tutaj z duszą na ramieniu, bo boję się, że każesz iść mi w diabły.
Julita słuchała go z zapartym tchem. Była ciekawa co wymyślił.
– Po pierwsze jednak należało sprawę wyjaśnić, choćby to miało być nasze ostatnie spotkanie. – Julita zadrżała przestraszona, słysząc co mówi chłopak. – Po drugie zaś, po tych kilku dniach, dyszlem do wniosku, że twoje pochodzenie, nic a nic, mnie nie interesuje.
Roman nie mógł zobaczyć, jak z wielką ulgą Julita opada na fotel.
– Dalej jestem pod wrażeniem naszego spotkania w „Otellu”. – ciągnął dalej Roman. – Chcę się z tobą spotkać.
Julita z radości zaniemówiła. Roman myślał, że nie odpowiada bo nie chce, więc dorzucił tylko:
– Poczekam pod twoim balkonem dziesięć minut. Jeśli nie wyjdziesz, będę wiedział, że nie chcesz mnie wiedzieć.
Gdyby Roman przyczajony w kępie ogrodowych krzaków pod balkonem Julity, odliczał sekundy, doliczyłby tylko do dwudziesty czterech. Postać Julity zamajaczyła na balkonie.
– Romku! – zawołała cicho. – Czy to ty, Romku?!
Zobaczyła wysuwającą się z krzaka pod nią głowę chłopaka.
– To ja Julito!
Nie wiedzieli o tym, ale obydwoje uśmiechali się zadowoleni.

– To niebezpieczne, że tu jesteś. – stwierdziła Julita.
– Nic mnie to nie obchodzi! – rzucił zaczepnie Roman.- Chcę być z tobą!
Julita czuła, ze leje miód na jej skołatane serce.
– Wiem o tym. – dodała. – Ja też chce być z tobą, ale jak tata cię zobaczy, dostanie szału, a tego bym nie chciała. On na punkcie twojego ojca ma fioła!
– To tak jak mój na punkcie twojego.
– No właśnie, kiedyś musiałbyś sterczeć pod tym balkonem, teraz mamy telefony komórkowe. – zarządziła Julita. – Jak będziesz poza naszym domem, zadzwoń!
Roman się wahał ,tak bardzo pragnął być blisko niej.
– Dobrze! – zgodził się w końcu.

Po dziesięciu minutach, siedząc w swoim samochodzie, na cichym i ustronnym parkingu, zadzwonił do Julity jeszcze raz.
– Jestem. – powiedział do słuchawki, gdy usłyszał jej głos.
Był taki szczęśliwy, że ona czuła tak samo jak on. „Pieprzyć niezgodę!” – pomyślał sobie w duchu.
– Cieszę się. – jej głos zdradzał, że mówi prawdę.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałem cię zobaczyć! – przyznał się jej Roman. – Chociaż usłyszeć!
– Mam. Wierz mi, mam! – Julita mówiąc to miała łzy w oczach.
Zamilkli na chwilę szczęśliwi, jak tylko można.
– Nasze spotkanie w klubie, pozostawiło we mnie niedosyt. – zaczął nieśmiało Roman. – Pamiętasz, co powiedziałaś, całując mnie?
Pamiętała każde słowo wypowiedziane prze z nich tamtego dnia. Jakby mogła zapomnieć!
– Pamiętam
Roman poczuł, że napięcie związane ze stresem ulatnia się z niego. Za to w slipach zaczęło mu się robić gorąco.
– Zaostrzyłaś mój apetyt wtedy doskonale, może dziś byśmy…
– Ciiii… – usłyszał w słuchawce.
– Co się stało?
– Nic. Powiedz tylko, czy jesteś podniecony, bo mi na myśl o tobie, robi się gorąco. – przyznała się Julita.-
– Julitko, ja na myśl o tobie… ja… jestem – dukał nie mogąc sklecić sensownego zdania.
– Znów się zagmatwałeś. – mówiąc to,cieszyła się jednak. Wiedziała, że to ze zdenerwowania, które potwierdzało, że ona również działa na niego podniecająco. – Powiedz po prostu, czy myśląc o mnie masz wzwód?
Roman miał wzwód! Czuł go teraz, jak cholera! Niezgrabnie jedną ręką rozpiął guzik od spodni, by zrobić więcej miejsca swojemu członkowi.
– Mam.
– Teraz też?
Usłyszała jak przełyka głośno ślinę.
– Tak.
Wyobraziła go sobie teraz siedzącego w samochodzie i siebie między jego nogami, robiącą mu „loda”.
– Chciałabym go teraz zobaczyć. Dotknąć. Pieścić. – dziwiła się, jak łatwo przechodziły jej te słowa przez gardło. Widać, że Roman obudził w niej uśpione demony.
Roman z początku oniemiały słuchał co do niego mówi. Kilkom słowami sprawiła, że był bardzo podniecony. W końcu oprzytomniał nieco i powiedział do telefonu:
– Julitko ja też tego pragnę. Bardzo.
– Wiesz, właśnie ściągam z siebie koszulkę nocną. – przyznała mu się. – Oo, już jestem naga.

Boże, jak bardzo Roman pragnął być teraz przy niej! Pieprzona niesprawiedliwość, że przez rodziców muszą cierpieć dzieci!
– I co robisz? – zapytał.
– Myślę o tobie, o twoich silnych dłoniach, a sprawnych palcach i…
– Tak…?
– Przesuwam dłonią po piersi, po nabrzmiałych sutkach…
Roman poczuł, że w ciasnym aucie, robi mu się gorąco. Lekko spuścił szybę w oknie na dół, a potem położył dłonie na swoich slipach.
– Julitko, pragnę cię… nie przestawaj. – wyjęczał do aparatu.
– Nie przestałam, tylko jestem podniecona i…i…
– I…?
– Odbierasz mi rozum, Romku. – powiedziała Julita z udawanym wyrzutem.
– Rozum nie jest nam teraz potrzebny! – stwierdził chłopak odkrywczo.
Usłyszał jak śmieje się z jego słów.
– Masz rację. – zgodziła się.
– Co z twoimi dłoniami?
Podobała się jej, ta jego niecierpliwość.
– Wciąż je mam na piersiach, ale…
Roman czekał co będzie dalej, w nabożnym milczeniu.
– Przesuwam je w dół… po brzuchu…
Dłoń Romana wsunęła się pod materiał slipek. Poczuł ciepłego i twardego penisa.
– Gładzę uda od wewnątrz… powoli i… zmysłowo
– Mhhmm
– Tak jak lubisz… gdy na mnie patrzysz…
Palce Romana zaczęły pocierać jego męskość.
– Powiedz masz go w ręce? – spytała.
– Tak. – wysapał w odpowiedzi.
– Jest twardy… prawda?
– Bardzo.
Julicie zrobiło się ciepło na samą myśl o sztywnym członku Romka. Powiedziała do telefonu, to co pomyślała:
– Chciałabym go… poczuć w sobie…
Roman czuł się potwornie podniecony. Dawno tak się nie czuł, nawet, gdy się kochał. Ruchy jego dłoni stały się jeszcze szybsze.
– Jak bardzo? – zapytał.
– Tak bardzo jak topiący się pragnie powietrza.
– Grzeczna dziewczynka.
– Chciałabym poczuć go w ustach… a potem… w mojej szparce…
– Mmmmm… a gdzie masz teraz … dłoń?
– Między udami… dotykam swoich płatków… są tak bardzo wilgotne…
Roman miał wrażenie, że zaraz oszaleje. To on powinien tam być i robić to Julicie!
– Moje palce się lepią… gdy je pieszczę…
Julita wsunęła palce w swoją szparkę. Rzeczywiście była mokra. Była podniecona i targały nią emocje.
– Nie przestawaj! – wycedził przez zęby Roman.
– Jestem w środku… drażnię łechtaczkę…
– Julitaaaa!!!
Uśmiechnęła się. Spróbowała sobie wyobrazić, jak ściskając swojego członka Roman strzela strumieniem spermy i poczuła pierwszy spazm rozkoszy. Położyła się wygodnie na łóżku, nie przestając się pieścić, położyła komórkę na prześcieradle, blisko twarzy, i tak nie miała siły już jej trzymać, a potem sprawnie doprowadziła się od orgazmu.

Na małym miejskim parkingu, w stojącym tam samotnie samochodzie, Roman osunął się na siedzenie i słuchał odgłosów z telefonu. Oczami wyobraźni widział, jak Julita wije się pod wpływem swoich pieszczot. Jęki dochodzące z komórki zdawały się to potwierdzać. Po chwili nastąpił jeden, przeciągły odgłos rozkoszy i Julita osiągnęła spełnienie. W telefonie było słychać jej płytki oddech.
– Jesteś? – zapytał ostrożnie po chwili.
– Tak. – westchnęła.
– Jak ci jest?
– Cudownie, ale wolałabym to robić z tobą. – stwierdziła, drżącym głosem. – A co u ciebie?
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Poplamiłem siedzenie w aucie.
– Przecież mówię, że lepiej jakbyś to robił ze mną. – zaśmiała się w słuchawkę.
– Masz rację. – przyznał. – Gdzie i kiedy?
Julita tylko na to czekała.
– Jutro. Nie mam zamiaru czekać nie wiadomo ile, po tym co się dzisiaj stało.
„Co za dziewczyna!” – pomyślał.
– Gdzie?
– Może u Marty… albo u Marka? – zaproponowała.
– Nie będziemy ich chyba w to mieszać? – w głowie Romana zaświtała pewna myśl. – Zapisz adres!
Podał jej adres i ziewnął zmęczony.
– Jesteśmy zmęczeni i jest już późno. – powiedział. – Dobranoc kochana, do jutra.
– Dobranoc. – usłyszał głos Julity, a potem nastąpiło rozłączenie.

Po drugiej stronie rzeki, dwa kilometry od Weronowa leżała mała miejscowość o nazwie Mantuła. Tu mieszkał człowiek do którego Roman czuł wielką sympatię. Był to były ksiądz, który zrzucił habit po tym jak zakochał się w pewnej kobiecie. Miłość trwała krótko, ale Ojczulek – jak go zawsze nazywał Roman – do habitu już nie wrócił. Prawie dwa razy starszy od młodego Montekińskiego, był jego przyjacielem i druhem. Trochę filozof, trochę ekscentryk, a przede wszystkim człowiek wesoły, był Ojczulek tym, który wiele Romana nauczył nim ten wyjechał na studia. To jego adres dał Julicie Roman, aby móc się z nią spotkać. Uprzedził go o tym fakcie dziś rano.
Niewielki domek na wzgórzu, z zadbanym ogródkiem, jak zwykle budził w Romanie przyjemne skojarzenia. Zatrzymał się przed nim i przez chwilę patrzył na rzekę rozciągającą się w oddali. Nie wiedział dlaczego, ale zawsze tak robił. Po chwili wszedł do domu.
Ku jego wielkiemu zaskoczeniu nie zastał Ojczulka, za to w pokoju na poddaszu czekała na niego Julita. Chciał się z nią przywitać, ale zanim zdążył, rzuciła mu się na szyję i zaczęła całować jak szalona. Jej usta miały słodki smak, a cała pachniała jaśminem. Gdy wreszcie oderwał ja od siebie, powiedział:
– Wreszcie mam cię dla siebie.
– Tak. Masz. – pocałowała go znowu. – Jestem tylko twoja.
Jej śliczne, piwne oczy śmiały się do niego. Wsunął palce w jej włosy. Lśniły w blasku wpadającego przez okno światła. Powąchał je, pachniały latem i słońcem.
– Tak bardzo tego chciałem. – Roman westchnął zachwycony.
– To tak jak ja. – dodała Julita.

Potem nie mieli już ochoty na rozmowy. Drżącymi palcami rozpinali guziki swoich ubrań. Trochę niezręcznie, trochę zbyt szybko, ale w końcu stanęli przed sobą tylko w bieliźnie. Roman stanął za Julitą i całował jej kark. Nie chciał się śpieszyć, ale rozedrgane usta zdradzały jego podekscytowanie. Ona wyciągnęła ręce do tyłu, objęła jego pośladki, gładząc je przez materiał slipek. Obydwoje łapczywie badali każdy centymetr swoich młodych, pięknych ciał. Ich pocałunki miały w sobie tyle namiętności, że nie mogli ustać i musieli osunąć się na podłogę.
Gdy Roman rozpiął zamek koronkowego stanika Julity, nie mógł przez chwilę złapać oddechu. Pamiętał jak przy ich pierwszym spotkaniu w „Otellu”, bardzo chciał podziwiać i pieścić piersi Julity. Teraz wtulił się w nie i zaczął przesuwać po delikatnej skórze koniuszkiem języka. Dziewczyna westchnęła, zamknęła oczy i gładząc delikatnie jego tors, plecy i brzuch, poddała się rozkoszy płynącej z jego pieszczot. Pragnęła jego czułego dotyku, od którego poczuje się jak niedokończona rzeźba, którą on dopieszczając swoimi silnymi dłońmi, uczyni arcydziełem. Tak było właśnie teraz. Roman rzeźbił jej kształty w niemym zachwycie, wpatrzony w każdy kolejny centymetr jej ciała. Nabrzmiałe guziczki sutków zniknęły miedzy jego palcami, a Julita miała wrażenie, że podniecenie przeszywa ją całą, kolejnymi falami czerpanej z pieszczot przyjemności. Wiedziała, że jej dłonie przesuwają się po ciele Romana, ale niezbyt to kontrolowała, skupiona na tym co dostaje.
„Jestem cholerną szczęściarą!” – przemknęło przez jej głowę.

Tymczasem Roman położył ją na miękkim dywanie i całując jej brzuch, powoli ściągnął z niej majtki. Przesuwając językiem po jej biodrach, wsunął dłoń między jej nogi. Rozchyliła je bardziej, drżąca z podniecenia i napięcia. Jęk uwiązł jej w gardle. Jego broda otarła się o jej mały pasek włosów łonowych, gdy zanurzał głowę między jej uda
„ Tak… teraz… już Romku!” – prosiła go w myślach, ale on jakby je słyszał i droczył się z nią. Rozłożył jej nogi szeroko, prawie jak przy szpagacie i uniósł w górę. Julita pomyślała, że ma teraz zapewne jeszcze lepszy widok na jej szparkę. Podnieciło ją to bardziej. Lepką pieszczotą języka owinął jej uda, przerywając ją dopiero, gdy westchnęła błagalnie:
– Romku, teraz tam, proszę.
Czekał na to. Jego palce przesunęły się po miękkich płatkach, wywołując dreszcz podniecenia, który przyprawił Julitę o zawrót głowy. Zanurzył się w wilgotnym wnętrzu i przesuwał w nim palcami. Nikt jej tak nie pieścił. Nikogo takiego nie spotkała. Nikomu by nie pozwoliła. On był jednak inny, od początku to wiedziała. Czy była to chemia uczuć, a może fizyka błądzących w przestrzeni poszukujących się ciał, czy zwykła biologiczna chęć zaspokojenia popędu? Kto to wie? Niech każdy wybierze co mu pasuje! Julita wierzyła, że to było przeznaczenie, które pchnęło ich ku sobie.
Poczuła w sobie jego sprawny, miękki język, którego ruchy doprowadzały ja do szału.
Roman nie przestawał, co spowodowało, że przez moment odleciała.
– Przestań… już nie mogę… nie wytrzymam! – błagała cicho, licząc na to, ze nie posłucha. Nie posłuchał, więc musiała coś zrobić, żeby nie skończyć w połowie. Uwolniła się z jego uchwytu i przewróciła go na brzuch. Szybko pozbawiła go slipek.
Pochyliła się nad sterczącym penisem.

Roman pieszcząc cudowne ciało Julity, cały czas ją obserwował spod oka. Jej reakcje, kolejne fazy podniecenia sprawiały mu wiele przyjemności. Cieszył się, że potrafi ją doprowadzić do takiego uniesienia. Postanowił, że da jej dzisiaj tak dużo, jak tylko da radę.
Kiedy przewróciła go na plecy, poczuł, że burzy mu się krew, którą adrenalina popycha z zawrotną szybkością w żyłach. Jak skok na bungee, tylko przyjemność jest niepomiernie większa. Przykryła jego tors swoimi dłońmi i przesuwając po nim delikatnie paznokciami, wywołała przyjemny dreszcz w okolicy kręgosłupa. Za chwilę jednak wrażenie to się spotęgowało, bo poczuł dotyk jej ust na lśniącym czubku członka. Zamknął oczy, by czuć tylko jej pieszczotę, gdy lizała go całego, łącznie z jądrami. Czuł się jakby znalazł się w krainie szczęśliwości.
„ Jestem w pieprzonej Shangri-La!’ – jego wewnętrzny głos był pełen euforii.
Julita wzięła penisa do ust i trzymając go w ręku przesunęła nim powoli, zmysłowo po swoich wargach.
– Ssij, maleńka! – ledwie wydyszał Roman
Wsunęła go do ust i zaczęła obciągać. Roman, któremu wydawało się, że Julita dopiero przy nim nabierze wprawy w miłości francuskiej, zdziwił się nieco, bo robiła to z wielkim zacięciem i talentem. Kobiety zawsze pozostaną pełne tajemnic. Nieważne zresztą, gdzie nabyła takiej wprawy. Ważne, że jemu było teraz wspaniale!
Gdy cały jego członek zniknął w jej ustach, nabrzmiały z podniecenia, Roman wyjął go po chwili i wziął Julitę na ręce. Złapała go za szyję i wtuliła się w niego, a potem oplotła swoimi nogami wokół bioder. Podłożył dłonie pod jej pośladki, aby się nie zsunęła i powoli zbliżył do stojącego w pobliżu wąskiego łóżka. Usiadł na nim i znów ich usta zwarły się w tysiącach pocałunków. Lepkie od soków usta przyklejały się do siebie.

Julita podniosła się lekko z kolan Romana i wbiła na jego członka. Oślepił ja rozbłysk rozkoszy. Niczym eksplozja potężnego światła. Poruszając biodrami wepchnęła go w siebie do końca. Podniecenie zamknęło oczy Romana, którego dłonie zagarnęły piersi Julity i ściskały je w rytm kolejnych pchnięć ich bioder. Falowali w morzy podniecenia, pojękując na dwa głosy. Spleceni pożądaniem i rozkoszą, byli niczym rzeźba ku chwale jedności kobiety i mężczyzny.
Spocone ciała drżały z rozkoszy, biodra zderzały się ze sobą, w kolejnych pchnięciach. Oczy obydwojga kochanków zasnuła mgła podniecenia. Roman opadł na łóżko plecami, a Julita odgięła ciało do tyłu i zaparła się na jego kolanach. Kiedy dochodził poczuła ból, ściśniętych w niekontrolowanym uścisku piersi. Poczuła jak Roman zwiera pośladki, wypręża się i wypełnia ją swoim nasieniem. Podniecona rozkoszą, bólem i szczęściem z głośnym jękiem skończyła zaraz po nim, szarpiąc biodrami w dzikiej ekstazie. Opadła na łóżko obok Romana, szepcąc rozpalonymi ustami:
– To… było… cu… cudowne!
Roman pochylił się nad nią i pocałował namiętnie.
– Ty jesteś cudowna. – poprawił ją.
– Kocham cię. – usłyszał w odpowiedzi.
Roman i Julita. Kochankowie z Weronowa. Dwie planety, których orbity zbiegły się w przestrzeni.

Historia powoli dobiega końca.
Zakochani mają to do siebie, że często idealizują świat. Miłość działa wtedy na zasadzie „różowych okularów”. Podobnie było z Julitą i Romanem. Nazajutrz po upojnej nocy w domu Ojczulka, postanowili, że pora zakończyć wojnę między ich rodzinami. Obydwoje przeprowadzili rozmowy ze swoimi ojcami. Najwyraźniej jednak panowie Kapulewicz i Montekiński nie byli w stanie miłosnego upojenia, ponieważ obydwie rozmowy, zmieniły się w potężne awantury.
Młodzi, przekonani, że żadna siła na świecie nie jest w stanie zmienić postanowienia ich ojców, w tajemnicy spakowali się i uciekli bladym świtem następnego dnia z postanowieniem, że nigdy już tu nie wrócą. Wieczorem zatrzymali się w małej mieścinie, gdzie w drewnianym kościółku, pachnącym sosnowym drewnem, wzięli potajemny ślub.
Szczęśliwi i zmęczeni po swojej nocy poślubnej, rano wyruszyli w dalszą drogę.
To tyle.

Za oknami panował już mrok. Trzej mężczyźni z zapartym tchem słuchali opowieści Wilhelma. Kiedy skończył dwaj z nich pożegnali się zaraz i wyszli w pospiechu z lokalu. Został tylko Janek – ten, który miał miłosny problem – i właśnie Wilhelm.
– No dobra, ale co się z nimi stało dalej? – zaciekawił się Janek.
Tamten wlał do gardła to co zostało na dnie kufla, uśmiechnął się pod nosem i powiedział:
– Nikt nie wie dokładnie, ale… – zrobił tajemniczą minę. – … są trzy wersje na to co się stało później. Pierwsza – dramatyczna, mówi, że kilka godzin później wylecieli z drogi na ostrym zakręcie i zginęli. Podobno, gdy ich znaleziono trzymali się za ręce. Tutaj mężczyzna prychnął z lekceważeniem.
– Jak dla mnie zbyt dramatyczne i infantylne, jak hollywoodzki wyciskacz łez. – tu Wilhelm zrobił przerwę, dla zaczerpnięcia oddechu. – Druga wersja jest realistyczna i mówi, że po kilku miesiącach ich magiczny związek zabiła rutyna.
– Rutyna? – zdziwił się Janek.
– Tak, przyjacielu, rutyna, która dla uczucia jest tym, czym dla naszego organizmu cholesterol. – zaśmiał się lekko. – Jeśli się z nim nie walczy – zabija! Ta wersja też do mnie nie przemawia. Realizmu mamy naokoło na pęczki.
Wilhelm zamyślił się na chwilę.
– Jako urodzonemu optymiście i zwolennikowi korzystania z życiowych uciech, najbardziej podoba mi się ostatnia wersja przygód Romana i Julity. – powiedział. – Według niej żyją na skraju Wielkiego Miasta, otworzyli agencję, która łączy w pary ludzi poszukujących swojej drugiej połowy. Podobno, jeśli taka parka wyrazi zgodę, udzielają dużych rabatów, w zamian za to, że pierwszą wspólną noc zakochani spędzą w jednej z sal ich agencji, gdzie na ścianach wisi mnóstwo luster.
Wilhelm puścił do Janka oko. Był zmęczony długim gadaniem.
– Teraz to już naprawdę koniec, więc wybierz sobie zakończenie, które ci się podoba i postaw mi jeszcze jedno piwo! – zarządził.
Janek zaszurał niecierpliwie nogami pod stołem.
– Dobra, ale co ja mam zrobić?
– Nie wiem. Sam do tego musisz dojść. Wszystko zależy od nas samych. Widzisz, jeden za naszych kolegów, siedzi właśnie teraz w pobliskim burdelu, drugi pobiegł do domu, sprawdzić co porabia jego córka, a ty… no, cóż… – zawiesił na chwilę głos. – pomyśl, ale nie tylko tym, ale i tym.
Mówiąc to wskazał palcem najpierw głowę, a potem lewą stronę piersi.
Barman właśnie postawił piwo przed Wilhelmem.
Janek podniósł się od stołu.
– Niewiele mi pomogłeś, ale przejdę się i pomyślę, co mam zrobić. – powiedział. – Opowieść była jednak super, dzięki. Trzymaj się!
Wilhelm poniósł w górę kufel.
– Nawzajem.
Gdy drzwi zamknęły się za Jankiem, zamruczał pod nosem.
– Baw się dobrze u swojej panny. – mlasnął językiem. – Cholera, naprawdę to piwo jest wyśmienite!

Scroll to Top