Rytm

Czuję miarowe pulsowanie tętna. Spoglądam na siebie oczami innych. Spokojny i opanowany prowadzę dialog. Monolog. Przekonuję sam siebie wobec zwierciadła oczu na przeciwko mnie. Wystarczy jedno skinienie. Jedno spojrzenie i przestanę. Jestem na krawędzi. Szaleństwo wywołane grą feromonów, wzajemnych oczekiwań, prowokacji.
Spojrzenie z boku zawsze działa uspokajająca. Wyraźnie odzyskuję kontrolę nad swoim ciałem. Umysł mam spokojny. Od dłuższego czasu wiem, że potrzebuję jej na nowo.
Pragnę n a s na nowo. Mojej własnej obsesji w innym wydaniu. Zredefiniowanej.
Jestem na krawędzi i jak samobójca tuż przed skokiem z wysokości jestem spokojny. Wiem, czego chcę. Wiem, że sięgnę po to, czego pożądam. Jeśli nie zrobię tego – reszta nie ma znaczenia.
Spokojna determinacja. Wszystko ułożone w spójną całość, której intuicję każde z nas miało już czas jakiś. Spokój.
Niech się stanie.

Kładę rękę na jej biodrze. Przyspieszony oddech unosi miarowo krągłe piersi. Ciemność nie jest dziś jej sprzymierzeńcem, nie okrywa całunem tajemniczości i niedopowiedzenia. W półmroku dostrzegam nawet drgnięcie źrenic. Wyostrzone podnieceniem zmysły odbierają każdy z bodźców. Jest obnażona. Nie myślę dziś o jej pragnieniach i motywacjach. Czuję ją każdą komórką mojego ciała i każdym nerwem umysłu. Jest obnażona. Obsesja. Dysząca podnieceniem i wycofana jednocześnie. Niezwykłe połączenie przeciwstawności, które już poznałem i które polubiłem. Patrzę w siebie i widzę jej motywacje Jak lustro. Jak moje własne odbicie.
Powoli przesuwam dłoń w górę. Ku twarzy. Poprzez talię i plecy, na kark. W tle umysłu wyczuwam kołysanie niesłyszalnej muzyki. Swobodny i jednostajny rytm – niesie mnie jakbym zaczynał taniec. Ręce same znajdują drogę. Wtulona we mnie pozwala na sycenie się zapachem jej szyi i włosów. W zmysłowym rytmie oddechów czuję jak wzrasta napięcie.
W końcu moja kochanka nie wytrzymuje.
Pierwszy policzek. „Pierwszy”. Moja własna myśl narzuca świadomość, że będą kolejne. Uśmiecham się do własnej przewrotności. Znalazłem brakujący element układanki. Układanki takiej, jaka jest tu i teraz. Jutro będę ją składał na nowo, ale dziś już wiem. Odpowiedź była we mnie samym. Wystarczył impuls by ją wyzwolić. Kolejny uśmiech, kiedy Obsesja chowa się za wyuzdaniem i szuka dystansu. Nie myślę. Instynktownie wiem. Nie kalkuluję, nie zastanawiam się. Jest we mnie spokój. Następne wydarzenia jak kroki w tańcu. Jej wycofanie i moja presja, jak w rytmie tanga.. krok w przód, krok w tył.. Kolejne uderzenie w twarz piecze jak ogniem.
Bez wysiłku, bez zastanowienia, bez skrupułów. Moja dłoń ląduje na jej twarzy. Nie mocno – nie lekko. Spokojnie. Pewnie. Rytm, którego tym razem ona zdaje się nie dostrzegać. Wiem już, jakie będą kolejne figury w tym tańcu. Kochanka dyszy pożądaniem. W oczach zdumienie i pytanie. Uświadamiam sobie, że naprawdę chce dziś sprawdzić na ile może sobie pozwolić. Niech i tak będzie.
Niech się stanie.

Ubrania w nieładzie lądują wokół łóżka. Nie panuję nad swoim pożądaniem, nie chcę panować. Dziś zagram w zgodzie ze sobą – bez kontroli, bez opanowania. Dziś wyraźnie słyszę muzykę. Na bok wszystko co znałem, na bok wszelkie doświadczenia, na bok umiejętności techniczne i znajomość kobiecego ciała. Dziś dostanie mnie takiego jakim jestem.
Kochanka siada na mnie okrakiem. Widzę znów błysk tryumfu w jej przymrużonych oczach. Jakże ona kocha pogrywać ze mną. Jakże lubi napawać się własnymi emocjami. Jakże ona sama sobie sprawia przyjemność swoją seksualnością i wyuzdaniem.
Więc opiera łono o mój brzuch i tryumfuje.
„Wystarczy” – z tą myślą jednym ruchem zrzucam jej ciało z siebie. Znów jest zaskoczona. Na twarzy wyraz zdziwienia miesza się z wściekłością.
„Cóż.. ty nie myślisz o skutkach, kiedy rzucasz się na mnie, kiedy używasz siły by uniemożliwić mi bliskość” – spokój jest dziś moim orężem. Nie powiedziałem tego.. chyba nie wymówiłem tych słów na głos..? I dobrze – zaczęłaby się spierać i dyskutować, byleby postawić na swoim.
Spokój.. w końcu czuję spokój. Spełnienie w nagłym i gwałtownym kontakcie fizycznym. Zagarniam ją pod siebie. Chcę bliskości.
Uderzenie w policzek – kolejne tego wieczoru – wyzwala we mnie niepowstrzymany śmiech. Nie uchylam się. Sprawia mi przyjemność swoim zapętleniem, swoim zaangażowaniem w to, by mnie sprowokować. Nadstawiam policzek z myślą „Zrób to mocniej!”.
Dziś słyszę siebie wyraźnie. Dziś bawi mnie ta sytuacja. Nie ma obaw, że ją stracę – chcę jej na nowo. Chcę jej takiej, jaką jest – nie grającej, nie udającej. Chcę by w końcu utonęła w nas, w naszej relacji, by straciła w końcu dziewictwo świadomości. Takiej właśnie jej chcę – takiej a nie innej. Patrzę więc jak siłuje się sama ze sobą i jak desperacko szuka sposobu na odzyskanie kontroli. Nade mną, nad sytuacją, nad sobą.
Bije na oślep i chowa się przed oddaniem uderzenia w cieniu skrzyżowanych nadgarstków.
Moja Obsesja. Napięta, podniecona, drżąca i wciąż prowokująca. Moje zadurzenie. Mój brak kontroli. Moja wyuzdana kochanka, której momentami nie znoszę by po kilku sekundach uwielbiać. Waterloo mojej świadomej gry z wyuzdaniem.
Dostrzegam zmianę w jej ruchach, „uspokaja się albo szykuje nową zagrywkę” – myśli kiełkuje w głowie samoistnie.
– Tak bardzo mnie wkurwiasz! Chcę, żeby Cię bolało – nie dowierzam własnym uszom. Obsesja bez kontroli, Obsesja bez pancerza wyuzdania i dystansu. Moja Obsesja.
– Ja ciebie też chcę, chcę ciebie całej.. – przyznaję się głośno do myśli, do uczuć, które jeszcze godzinę temu spychałem na skraj świadomości. Przyznaję się – jesteś dla mnie pragnieniem, niezaspokojoną potrzebą bliskości, wyuzdaną kochanką i powierniczką najskrytszych emocji. Wszystko zawarte w banalnym „chcę ciebie całej”. Jakże ciężko było mi opisać, co owo „całej” znaczy – dziś brzmi to we mnie pełnym głosem. Całej – prawdziwej. Takiej jaką sobie ciebie wymyśliłem, takiej jaką jesteś.
Patrzę z góry na jej rozsypane po pościeli włosy, na zaciśnięte usta, na wpółprzymknięte oczy. Teraz moja kolej. Głowę Obsesji odrzuca mocne uderzenie w twarz. Nie za silne, nie zbyt delikatne – takie, jakie powinno być.
„Nie zobaczysz mojego zawahania dziś. Dziś ja biorę – ty dajesz.” I to sprawia, że jesteśmy ze sobą szczęśliwi.
Przewracam ją na brzuch, nie protestuje. Rozsuwam nogi i prowadzę męskość wprost w jej rozgrzaną wilgotność. Przyjmuje mnie z westchnieniem ulgi. Wygina plecy w łuk. Jak kotka pręży się domagając uwagi. Biorę wszystko dla siebie. Na skraju brutalności. Na skraju świadomego posuwania. Mocno – raz za razem. Przez mgłę pożądania dociera do mnie obraz jej zaciśniętych na brzegu łóżka dłoni z długimi paznokciami. Przytrzymuje się, by nie wyjechać spode mnie przy kolejnym pchnięciu.
Mocno. Na skraju bólu naprężonych mięśni. Mokre pośladki klaszczą o moje biodra. Przytrzymuję ją dłońmi tuż powyżej pośladków i wbijam się miarowo w jej podbrzusze. Bez skrupułów – biorę. Dla siebie. Dla nas. Dla niej.
Jęczy przeciągle przy każdym pchnięciu.. nie jęczy.. wręcz wyje.. i wypina się prosząc o jeszcze.
„Boże jak mi jest dobrze” Tak, mam ochotę powiedzieć jej jak bardzo.. jak mocno..
– Uwielbiam Cię pieprzyć.. ależ za tym.. tęskniłem – sam przed sobą przyznaję się, że zależy mi na tej rozwydrzonej, niepokornej, zepsutej kobiecie, która czasami jawi się jako rozkapryszona dziewczynka. Sam przed sobą przyznaję się, że tęskniłem za każdym calem jej miękkiej skóry, za zapachem delikatnych, prawie niewyczuwalnych perfum, za szorstkością jej włosów, za krągłością pośladków, za uśmiechem i spojrzeniem, za prowokacjami i szukaniem bezpiecznego dystansu – za całą nią.
Czuję, że zapadam się w sobie.. że po raz kolejny dotykam czułego jądra poza strefą bezpieczeństwa wyznaczoną latami zwodzenia i oszukiwania się z obawy przed byciem zranionym. Zapadam się w sobie, przestają kontrolować, nadawać tempo pchnięciom i dopiero po chwili spostrzegam, że znów kołyszemy się w miarowym rytmie. I tego rytmu się chwytam, ten rytm nadaje mi cel i sposób. Jestem w niej od tyłu. Otwarta, rozsunięta, rozpłaszczona oddaje się bezgranicznie. Czuję jej najmniejsze drgnienia na penisie, ale mam w tyle głowy myśl, że to ja oddaję się teraz jej potrzebom i seksualności. Daję jej siebie – swoje zapatrzenie w nią i zasłuchanie w miarowość, jaką nadaje przyspieszonym oddechem. Pulsuje i drży.. nie ustajemy w kołysaniu.. jeszcze głębiej i jeszcze mocniej.
Dreszcze orgazmu spadają znienacka. Zastygam wypięty, wbity, zanurzony. Po chwili nakrywam ją ciałem, przytulam twarz do mokrego od płaczu policzka kochanki.
Czuję ciepło wypełniające mnie od środka.. Tulę, wycieram łzy, obejmuję. Jest moja. Wtulona we mnie zasypia. Strzępki myśli kołaczą się po znużonej emocjami głowie. Oto ona. Oto ja. Oto się stało.

Niespełna godzina odmierzana biciem uspakajającego się serca.
Niespełna godzina od naszego spotkania. Coraz większy zamęt w głowie. I spokój fizyczności ugaszonej jak pożar.
„Piąta nad ranem… może sen przyjdzie” Uśmiecham się pod nosem do własnych – jakże niedorzecznych dziś – myśli. Gdzież te ideały burzliwej młodości? Gdzież moi bogowie niepokory i buntu? Gdzież naiwna wiara w miłość, dobro, wierność, uczucie? Oto spójrzcie na mnie – ja, domin. Ja, pan i władca. Spoliczkowany, sprowokowany, ulegający impulsom. Wracam do kochanki. Drugiej, która jest pierwszą. Od pierwszej, która drugą być powinna. Wracam.
„Wracam” – obracam w myślach słowo oznaczające przybywanie z powrotem, docieranie raz jeszcze do tego samego miejsca. Bezpieczna przystań. Spokój. Wracam. A może uciekam. Od obsesji – spopielającej relacji, gdzie nie ma zasad. Gdzie tylko ja i niebo gwiaździste nade mną. Gdzie wszystko dzieje się poprzez mnie i dla mnie. „Gdy spoglądasz w Otchłań, ona również patrzy w ciebie.” Najtrudniej jest stanąć twarzą w twarz z sobą samym. Popatrzeć sobie w oczy i określić siebie na nowo. Zakwestionować wszystkie wygodne i latami budowane schematy, nawyki, doświadczenia i lęki. Twarzą w twarz z samym sobą. Oto jestem. Zdefiniowany na nowo.
Jeszcze ciemne o brzasku schody starej kamienicy. Szczęk otwieranego zamka. Przystań. Oaza. Wróciłem. Zaspany policzek nadstawiony do pocałunku. Wróciłem. Zdefiniowany na nowo.

Scroll to Top