Strzał w ciemnościach

Szedłem parkową alejką. Złote promyczki przebijały się przez wiotkie brzozowe gałęzie… prawie co dzień, ale nie wtedy! Słoneczko schowało się w ciemnej dupie, wysyłając w zastępstwie wkurwiający deszczyk. Przyspieszyłem kroku. Ona też zwiększyła tempo, ale w tych japoneczkach nie dawała rady. Zbliżyłem się do niej na parę metrów. Czułem zapach jej perfum. Podziwiałem koci chód, chłonąc widok trzęsącej się, zgrabnej dupci. Opięta obcisłymi dżinsami, apetyczna, prowokująca… Chciałbym w nią klepnąć z otwartej dłoni, Chciałbym ją lizać i pieścić… Marzenia!

Zza drzew wyłonił się ponury budynek. I Liceum Ogólnokształcące. Zaraz matma, aż się niedobrze robi. Potem angielski, dwie biole i polak. Prawie dotknąłem Moniki. Nagle, ona zatrzymała się!

– Cześć Maciek… Chujowy dzień, prawda?
– No ba… ten deszcz i w ogóle…
– Nie mam ochoty tam iść… a ty?
– Jasne, że nie! Pytanie!
– Wiesz… moi starzy wyjechali na dwa dni. Mam wolną chatę…
O CZYM ONA MÓWI?
Monika zaczęła gładzić mnie po klacie. Mój napęczniały fiut ledwo mieścił się w nogawce.
– Podobasz mi się, wiesz? – powiedziała Monika, patrząc mi prosto w oczy.
– Ja?
– Ty. Słyszałeś, że rozstałam się z chłopakiem?
– Nie! Nie miałem pojęcia! Przykro mi…
– A mi nie. To był palant. Ale trochę brakuje mi seksu…
Mój penis prawie eksplodował. Przełknąłem ślinę.
– Moniś… – zabełkotałem.
– Chodźmy do mnie na chatę. Chcę żebyś mnie wybzykał… Idziesz? – dziewczyna oparła się o mnie swoimi twardymi piersiami.
Oooooch. Spuściłem się. W gaciach miałem pełno kleistej cieczy. Lekko przymknąłem oczy.

– Maciek!
Otworzyłem oczy. Patrzyłem na nią nieprzytomnym wzrokiem.
– Hej, Maciek! – Monika poklepała mnie po ramieniu. Była poirytowana.
– Coo?
– Pytałam o coś!
– No, nie wiem… w tej sytuacji nie wiem, czy powinienem iść – miotałem się, walcząc z opanowującym mnie wstydem.
– Nie idziesz na matmę?
– Na matmę? – spytałem słabym głosem
– Maciek! Kurwa, mam mało czasu. Masz to zadanie, czy nie?
– Zadanie?
– DOMOWE! Wiesz co? Wkurwiasz mnie! Jestem zagrożona, a ty se jaja robisz. Cześć.

Odwróciła się na pięcie i popędziła w stronę szkoły. Zostałem sam w parku, moknąc coraz bardziej. Co z tym bałaganem w majtkach?

Na matmę spóźniłem się piętnaście minut. Musiałem wrócić na chatę, zdjąć gacie, obmyć uwalonego spermą członka i ubrać się na nowo. Potem ostry sprint na szagę. Jeszcze tylko czyszczenie butów (w trakcie sprintu wdepnąłem w gówno) i można wchodzić.

– O, proszę! Pan Wieczorek! – powitała mnie Tarkowska, babka od matmy.
– Przepraszam, autobus mi się spóźnił.
– To ciekawe co mówisz, Wieczorek. Zdawało mi się, że mieszkasz na Grójeckiej. Pięć minut stąd.
– Jaaa…
– Poproszę o zadanie domowe.
– Ja nie mam, proszę pani.
– Brakuje mi słów, Wieczorek. Jedynka. Za rok będziesz pełnoletni a w głowie masz wiązkę siana. Zostaniesz u mnie po lekcji. Musimy o czymś porozmawiać.

No pięknie. Zajebiście się tydzień zaczyna. Tymczasem Tarkowska omiotła klasę marsowym spojrzeniem.
– Pani Miłek! Jest zadanie?
Monika wstała z miejsca.
– Oczywiście, pani profesor – spojrzała na nią pewnym wzrokiem.

Lekcja dłużyła się niemiłosiernie. Tarkowska odwrócona do nas tyłem wyznaczała na tablicy wykres jakiejś funkcji. Chuj wie, jakiej. Nie słuchałem jej monologu. Zwróciłem za to uwagę na zupełnie niezły tyłek matematyczki. Był okrągły, jak trzeba, ale nie za tłusty. Rytmicznie się trząsł, gdy rysowała hiperbolę.
Ile ona ma lat? Czterdzieści? Ubierała się raczej po belfersku. Nosiła czarna spódnicę za kolano i nawet dość obcisłą, błękitną bluzeczkę. Na nogach miała cieliste rajstopy, choć pończoch nie mogę tu wykluczyć. No i czarne szpilki. Kurde… Mój mały aż lekko się uniósł na myśl o dupie nauczycielki. Tymczasem skończyła rysować i usiadła za biurkiem. Dopiero teraz zauważyłem, że ma ogromne cycki! Jak mogłem na to nie zwrócić uwagi? No dobra, może nie ogromne, ale co najmniej duże! Założę się, że są bardzo twarde i jędrne. I te wielkie, sterczące suty!

Jak to dobrze, że siedzę sam w ostatniej ławie. Dostałem takiej erekcji, że aż mi w oczach pociemniało. Kurwa, już nie mogę. Jakoś udało mi się zasłonić zeszytem, po czym rozpiąłem rozporek. Uff, nareszcie trochę luzu! Wywaliłem fiuta na wierzch, kryjąc go pod ławką. Ale tu wali spermą! Czyżbym już…? Nie. Po prostu niezbyt dokładnie go obmyłem.

Ktoś zapukał do klasy. Wszedł wuefista Kołakowski. Nazywaliśmy go „Kołek”, albo „Ruchacz”, bo lubił przystawiać się do dziewczyn. Właściwie, to go rozumiem.
– Cześć Madzia – powiedział do Tarkowskiej. Hm, co za poufałość.
– Co? – spytała nieco zdezorientowana matematyczka.
– Słuchaj, mam do ciebie pilną sprawę.
– To może pójdźmy na zaplecze – zaproponowała Tarkowska. Wyszli razem do pomieszczenia za tablicą i zamknęli drzwi. W klasie zapanował wielki rejwach. Pospiesznie upchałem chuja do spodni.

– Macias, co ty odpierdalasz? – odwrócił się do mnie Lopez – Przecież ona cię wreszcie uwali!
– Kurwa, no zapomniałem. Oglądałem wczoraj filmy do późna.
– Co za frajer! – westchnął Lopez. Czego tak wzdycha, kujon jebany.
Szum sięgnął zenitu. Zza drzwi zaplecza wynurzyła się lekko rozczochrana głowa Tarkowskiej. Dziwnie wyglądała bez okularów. Ładnie.

– Jeśli się nie zamkniecie, to za chwilę zrobię wam kartkówkę! – ryknęła. Klasa ucichła.

Zacząłem się zastanawiać. „Co oni tam robią?”. I nagle mnie olśniło.
On ją na pewno pieprzy od tylca! Weszli, on powiedział: „Chcę cię wydymać, suko!”. Ona na to: „to ruchaj mnie – a nie pierdol”. Silnie złapała go za jaja. Po chwili uklękła i rozpięła mu rozporek. Jego wielki, żylasty penis pojawił się na zewnątrz. Zdjęła okulary, chwyciła go gorącymi wargami i zaczęła obciągać. Ale jemu było mało. Podniósł ją za włosy i rzucił na biurko. Zadarł jej spódnicę, odsunął majtki i rozdarł rajstopy. Zanim pisnęła wparował swoim wielkim chujem do jej ciasnej pizdy. Rypał ją jak worek treningowy. Ona stękała jak rasowa kurwa. Dopóki się ruchali, szum w klasie był nawet na rękę. Potem jednak belferka wzięła górę nad gorącą cipą.

Kołek – Ruchacz już sobie poszedł. Tara przyczesała czuprynę i nałożyła okulary. Kartkówki nie zrobiła, ale wzięła do odpowiedzi Lopeza i przyjebała mu laczka za błędnie wyliczoną deltę. Ma za swoje, młotek pierdolony.

Dzwonek. Koniec lekcji. Klasa wyszła, a ja ociągałem się z opuszczeniem ławki. Powód – moje wzwiedzione prącie. Namiot w spodniach, aż wstyd się pokazać. Od kliku minut myślałem tylko o tym, co zrobię, gdy znajdę się sam-na-sam z Tarą w kantorku. Czy Kołakowski zdołał jej dogodzić przez tych kilka minut? To, że się jebali uznawałem za pewnik. Może będzie chciała repetę? Jak sobie z tym poradzę? Przecież to dojrzała, doświadczona hetera!

Lekko zapukałem i wszedłem do kantorka. Sterczącą pytę zasłoniłem plecakiem.
– Miałem się pojawić po lekcji, pani profesor.
Tarkowska zdjęła okulary. Spojrzała tak, że zakręciło mi się w głowie.
– Ruchaj mnie. Maciek – rzuciła.
Zdębiałem.
– Tu? Teraz? Pani profesor…
Tarkowska uniosła brwi.
– A co? Nie chcesz mnie posłuchać? Może ci się spieszy?
– Powiedziała pani „słuchaj”?
– A co miałam powiedzieć? Maciek, zaczynam się o ciebie niepokoić. Naprawdę cię lubię, jesteś zdolny chłopak, ale…..

Bla, bla, bla. Nastąpiła zwyczajna belferska gadka-szmatka. Aż żal cytować. Koniec końców oczywiście nie wyruchałem Tarkowskiej. Zresztą tak przynudzała, że aż mi penis opadł.

„Opadł ale wstał”. Jak miał nie wstać, kiedy na korytarzu spotkałem JĄ. Najlepszy towar w szkole. Aga z III „d”. Szczupła, zgrabna, cycata. Z wyglądu – obciągara. Obfite usta… Miała opinię chętnej i doświadczonej. Często zmieniała facetów. Chodziły słuchy, że z niektórymi uprawiała nawet anal. Czaicie ten motyw? Anal! Podszedłem do niej.
– Cześć, Aga…
BUM! Dostałem potężnego plaskacza. Aż mnie zarzuciło.
– Aga, co ty? – wystękałem
– Ty obleśny gnojku, jak śmiesz się do mnie odzywać po TYM.
– Po czym? – udawałem głupka. Dziewczyna zamierzyła się ponownie. Zrobiłem unik.
– Masz na myśli sobotę? To nie było tak… – Chciałem wszystko wyjaśnić, ale zostałem potężnie popchnięty przez przerośniętego kolesia w dresowej bluzie. To chyba jej aktualny facet. „Daniel”, czy jakoś tak… Pamiętam go z sobotniej imprezy. Gadałem z nim przez parę minut o Adze. Podobno zdrowo się wygłupiłem. Znam sprawę tylko z relacji, bo byłem nawalony.

Aga spłynęła razem ze swoim gachem. Leżałem na podłodze. Pochyliła się nade mną Iwona.
– Macias? Co ty chowasz w spodniach? – spytała ciekawie.
– O, shit! – wymknęło mi się. Czemu on wciąż tak sterczy?
Pobiegłem do kibla. Mojego ukochanego kibla. Mojej ostoi i zacisza. Najpierw zwyczajowo chciałem się wyskórować, czyli zwalić konia. Po wykonaniu kilkunastu ruchów ręką jednak przystopowałem. Jeb! Naszła mnie niespodziewana refleksja. Nigdy jeszcze nie robiłem tego z kobietą. Zawsze tylko dłoń, lub inny mniej lub bardziej pomysłowy gadżet (ostatnio nowy odkurzacz rodziców). Mam już siedemnaście lat! Czas rozpocząć życie płciowe. Tylko jak to zrobić? Laski są dziwne. Zachowują się, jakby to powiedzieć… niekonsekwentnie. Najpierw dają sygnały. Jasne i oczywiste sygnały – „wydymaj mnie”, „zrób mi dobrze”, „mam chcicę”, „starzy wyjechali”. A potem, kiedy próbuję uczynić właściwy krok – udają, że nie wiedzą o co kaman. Nie myślcie sobie, że jestem smarkaty, że nie potrafię rozpoznać tych sygnałów. Oglądam wystarczającą ilość pornosów, żeby wiedzieć jak wygląda chętna dziewczyna. Znam seks. Jestem uświadomiony. Wiem jak wygląda oral, anal, hiszpan. Widziałem na własne oczy łechtaczkę. Ba, tysiące łechtaczek! Wiem, że laski lubią być dymane ostro. Lubią to zwłaszcza te „niewinne”. „Niewinne” na pokaz, a tymczasem nadstawiają tyłka wszystkim hydraulikom, inkasentom i panom z gazowni. Jak ostatnio Brianna w tym wczorajszym aviku.

Brianna…Redtube…Cliphunter… Na samą myśl napływa mi krew… ahhh… nie wytrzymam! Koniec refleksji, do dzieła. Mam pomysł! Pójdę do tej mrocznej kanciapy, którą odkryłem w styczniu. Pieprzę angielski, stale siedzę na necie i mam wrażenie, że poznałem już tą mowę. Odmianę czasownika „swallow” mam w paluszku. Kanciapa za salą gimnastyczną jest zapchlona, śmierdząca i od dawna nieużywana. Walają się tam zdechłe piłki do kosza, połamane płotki i sparciałe materace. Wielką zaletą tego pomieszczenia jest kratka wentylacyjna, wychodząca na… no właśnie – teraz hit sezonu – na świeżo wyremontowany damski PRYSZNIC. HU HA! I’m the king of the world! Can you feel that? Can you feel my huge cock, bitch? Skąd wziąć kluczyk od kanciapki? Znikąd, frajerzy – JA GO JUŻ MAM. Dorobiłem sobie w punkcie EXPRESS KEY, gdy byłem szkolnym dyżurnym. Teraz idę na łowy. Chuj mi stoi jak ciupaga. Adieu!

Przygotowanie właściwej pozycji do „strzału” zajęło mi kwadrans. Przysunąłem starego konia z łękami, którego ustabilizowałem dwiema poprzeczkami od boiskowych bramek. Wszedłem na tą konstrukcję z duszą na ramieniu. Nie chwieje się! Wprawnym ruchem palców rozszerzyłem gumowy fragment kratki. Zza pazuchy wyjąłem aparat cyfrowy mojej siory Magdy. Filmiki można kręcić, ale krótkie. Nic to! Nigdy nie kąpią się dłużej niż pięć minut. A teraz cichosza! Ciemno tu… Czekamy…

Piętnaście minut przed dzwonkiem moja cierpliwość została nagrodzona. Pod natryski weszła Masza, tzn. Matylda. Nie była może najurodziwsza, ale od widoku jej piersi rozmiar D pociemniało mi w oczach. Chuj sterczał mi jak działa Nawarony. Matylda zawsze schodziła pierwsza z Sali, bo nie mogła znieść docinków Ruchacza. Poza tym takie doje musiały ją zwyczajnie boleć! Namydliła je, spłukując obficie. Jedno mnie trochę dziwi – nie onanizowała się. Przecież była sama pod prysznicem! Ale ciul z tym. Troszkę pogrzebała w cipce, ale raczej tak w celach higienicznych. Jest zbyt owłosiona jak dla mnie. OK., pierwsze koty za płoty, wzięła ręcznik. Moja armata wciąż nabita.

Lekcja zbliżała się ku końcowi. Zatarłem ręce. Część dziewczyn nigdy nie szła pod prysznice, ale kilka nie odmawiało sobie tej przyjemności, zwłaszcza od czasu remontu. Oto one: Majakowska, Evita (ble!), Tuśka (gorąco mi), Daria, a to kto? O żesz kurwa mać! Olimpia?

Ona nigdy się nie kąpała po wuefie, jest tu pierwszy raz. Maciej, trzymaj się, zaraz polecisz wprost do raju! Nie wierzę w to. Olimpia na razie była w ręczniku. Skromna jakaś. Zdjęła gumkę z włosów, mmmmm jakie gęste! Odwróciła się, ręcznik opadł na ławeczkę. Jak szybko może bić serce? Moje zapierdala jak wiertarka udarowa! Jej plecy, szlachetne, opalone. Jej DUPCIA!!! Uda, łydki i stopy! Odwróć się… chcę być twoim niewolnikiem…

Odwróciła się. Nie byłem gotowy na taki szok. Piersi Olimpii deklasowały wszystkie części ciała wszystkich kobiet od początków cywilizacji. Moje oczy zdążyły ześliznąć się jeszcze na gładko wygoloną cipkę… Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Końcówka mojego członka eksplodowała z mocą broni jądrowej trzeciej generacji. Strzyknąłem spermą obficie niczym Rocco Siffredi. Odrzut był tak potężny, że zachwiałem się na koniu z łękami i z oszałamiającym rumorem pierdolnąłem całym ciałem w stertę pokancerowanych plastikowych tablic. PIEERDUT! Tak to brzmiało. Wypuściłem z rąk aparat, który zniknął w rumowisku. Zrobiło się jeszcze ciemniej. Chyba straciłem przytomność.

(przerwa w świadomości)

– …to jest?
– Nie widzę twarzy.
– Zawołajcie pielęgniarkę! Szybko!
– Może pogotowie?
– Nie, chyba nie… rusza się.
– Dziewczyny, patrzcie…
– O kurwa…
– Bleeee!!!!!!
– Nie wiem jak wy, ale ja stąd idę.
– O, jest Marycha…

Pamiętam niewiele. Wszystko jak przez mgłę. Huk, potem pustka, potem skrzypienie drzwi, których oczywiście po frajersku zapomniałem zamknąć. Blask jarzeniówki. Gromadka postaci, owiniętych ręcznikami. Aż trudno uwierzyć, ale mam za sobą pierwsze „interaktywne” doświadczenie. Widziały mojego wzwiedzionego penisa, ociekającego ze spermy. Widziały go wszystkie! Nie wyłączając pani pedagog.

I to jest problem. „Marycha” czyli szkolna pedagog, była w pobliżu całego zdarzenia. Ona jedna zdaje się od razu pojęła co robiłem w kanciapie. Szczęście, że pielęgniarki nie było wtedy w szkole… Kiedy doszedłem do siebie, siedziałem już na kozetce w gabinecie Marychy. Drapałem się po głowie, usiłując przewidzieć ciosy, które teraz na mnie spadną.

– Maciej, czy wiesz co zrobiłeś?
Milczałem.
– Maciej, pytałam cię o coś.
– Przecież pani wie.
– Wiem, ale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji.
Westchnąłem.
– No co… pewnie zaraz powie pani dyrowi, on zwoła radę i co, pewnie wywalą mnie ze szkoły. Tak będzie?

Marycha mierzyła mnie wielkimi, piwnymi oczyma. W kategorii wielkości oczu wygrywała ze wszystkimi dziewczynami, odkąd tylko pojawiła się u nas w budzie po swoich studiach. Szczerze mówiąc, zawsze dziwiłem się, co taka elegancka babka robi w tym całym syfie.

– Wyrzucą mnie? – ponowiłem pytanie.
– Nie muszą. Jeszcze nikt nic nie wie.
– A dziewczyny?
– One nie mają pojęcia co tam robiłeś.
– Przecież widziały… no ten, tego…..
– Owszem, ale na pewno będą się tego wstydzić.
– To co pani proponuje?

Marycha wstała i przekluczyła drzwi od środka.

Nie mogę wam zdradzić, co działo się przez następne dwie godziny. Było to przeżycie godne osobnej historii. Dwie biologie przeleciały jak z bicza strzelił. Pojawiłem się dopiero na polskim.

– Moi drodzy! – zagaiła polonistka, zażywna pani Bujak z kokiem na głowie – Moi kochani! To nie będzie zwykła lekcja. Chcę, byście dali upust swoim umiejętnościom twórczym. Macie głowy i – mam nadzieję – serca pełne piękna, wypływającego z romantycznych poematów, które wam deklamowałam. Stwórzcie własny wiersz, dbając o jego harmonię i czytelny przekaz. Nie musi być długi, ważne, by był wasz!

Przestała ględzić. Wiecie co to znaczy być „zmulonym”? Byłem zmulony do potęgi setnej. Właściwie prawie nieprzytomny. Trzeba było coś napisać, ale wiersz? Ha, ha. Ja i wiersz?

Moja dłoń ujęła długopis i zaczęła kreślić słowa…

Świst! Biała smuga znaczy deskę plastykową.
W oczach ciemnieje, więc pochylam głowę
I w tym głębokim skłonie… dumam
O Jej kibici, piersiach, o Niej
Nic dla Niej nie mam…
Przepadło
Z kretesem
Wszystko spłynęło
W czeluść sedesu

KONIEC

Scroll to Top